- W empik go
Sny umarłych 2023. Polski rocznik weird fiction - ebook
Sny umarłych 2023. Polski rocznik weird fiction - ebook
„Zawirowania cywilizacyjne, których świadkami byliśmy w ciągu ostatnich lat, zmuszają nas do refleksji nad procesami, które prowadzą bezpośrednio do występowania tych zjawisk. Wybuch nowej wojny w Europie (wojna na Ukrainie jest de facto nową wojną w Europie), kolejna wojna na Bliskim Wschodzie, kryzysy migracyjne i gospodarcze, ideologiczne ekstremizmy podnoszące coraz śmielej głowę – to wszystko domaga się pewnej formy śledztwa nad światem, zrozumienia łańcuchów zależności, które zakotwiczone są w czasach sprzed naszego zaistnienia. Taka jest bowiem mechanika procesów historycznych: nie dzieją się one nagle, zawsze wynikają ze splotów okoliczności sięgających wstecz, wstecz, wstecz.
Przeszłość, w której stoją fundamenty teraźniejszości, to nader mętna woda. Historia w jakimś sensie przypomina sen: przeszłość istnieje wyłącznie w umysłach, w interpretacjach i wspomnieniach podlegających prawom subiektywności i entropii. Rozumienie historii jest obarczone dokładnie tym samym marginesem błędu, co próba zrozumienia snu: ograniczona zawsze do znanego nam kontekstu, spętana przez nasze subiektywne – i bardzo selektywne – przetwarzanie. Struktura przeszłości zaciera się i rozsypuje jak struktura wspomnienia, podległa tym samym mechanizmom. Nic nie może jej przed tym ocalić. Ani dokumenty, ani kroniki, ani pomniki: to, co nadaje znaczenie całości, ta przebogata i niemożliwa do utrwalenia mozaika tła, zanika we mgle, rozpływa się w niej, skazując nas na wieczne snucie domysłów: co, kto, dlaczego?”.
– Wojciech Gunia
Autorzy: Dagmara Adwentowska, Daria Banasiewicz, Aleksandra Bednarska, Filip Duval, Agnieszka Fulińska, Elana Gomel, Justyna Hankus, Katarzyna Ophelia Koćma, Dariusz Ludwinek, Marcin Mleczak, Olaf Pajączkowski, Aleksander Paradowski, Przemysław Poznański, Krzysztof Rewiuk, Agata Suchocka, Sylwia Wełna, Adam Włodarczyk, Małgorzata Żebrowska
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67482-98-1 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DZIWNOŚĆ DZIEJÓW
Kiedy po zakończeniu wspólnej przygody _Snów umarłych_ z Phantom Books przenieśliśmy rocznik do Wydawnictwa IX – które było najbardziej naturalnym miejscem dla tego rodzaju projektu, jeśli wziąć pod uwagę udział „Dziewiątki” w wydawaniu polskiej literatury weird fiction – stało się jasne, że przeprowadzka do nowego domu wymaga też nowego początku dla samej serii.
Rocznik 2022 był w pewnym sensie przejściowy: powstawał w starej formule jeszcze dla poprzedniego wydawcy i jedyną różnicę stanowiło inne logo na okładce. To jednak – miałem takie wrażenie jako redaktor prowadzący – musiało się zmienić, ponieważ formuła, wedle której były dotychczas prowadzone _Sny umarłych_, uległa wyczerpaniu. Owszem, moglibyśmy robić cały czas otwarty nabór na opowiadania spod znaku dziwności, niesamowitości oraz onirycznej grozy przenikającej rozmaite konwencje literackie, ale trwanie przy podobnym założeniu nie miało sensu z punktu widzenia rozwoju serii. A ten, kto się nie rozwija, po prostu się cofa.
Dlaczego formuła się wyczerpała? Dzieje się tak z bardzo prostego powodu: dowolność w doborze tematów, ograniczona wyłącznie bardzo szerokim kwantyfikatorem konwencji, sprawia, że do głosu dochodzą najczęściej te jej realizacje, które przetwarzają najbardziej popularne, kanoniczne motywy. Oznacza to niejako zamknięcie się konwencji w skończonym zbiorze toposów i rekwizytów. Z tego zaś wprost wynika petryfikacja formy, która zaczyna obrastać w teksty będące najwyżej iteracjami tego, co już zostało powiedziane wiele, wiele razy. A przecież jedną z idei stojących za _Snami umarłych_ jest przekonanie – lub przynajmniej wiara – że weird fiction jak mało co sprzyja żywotności wyobraźni, kreatywności i twórczej odwadze.
Tymczasem polska literatura weird fiction pokazała w autorskich realizacjach w ciągu ostatnich lat, że doskonale odnajduje się w świeżych, ważnych tematach, używając bodźców i obrazów wykraczających poza rzeczy tyleż znane i lubiane, co zgrane i zbanalizowane. Autorskie książki Anny Marii Wybraniec, Anny Musiałowicz, Jakuba Bielawskiego, Szymona Majcherowicza, Łukasza Krukowskiego, Dawida Kaina, Marcina Majchrzaka, Mariusza Wojteczka, Pawła Matei i innych wciąż młodych pisarzy, którzy dopiero wchodzą w szczyt swoich sił kreatywnych, okazywały się zawsze świadomymi i przenikliwymi głosami dotyczącymi najbardziej dotkliwych aspektów naszej historii, współczesności bądź potencjalnej, niedalekiej przyszłości. Skoro zatem literatura weird fiction w Polsce potrafi mówić ciekawe, ważne rzeczy w sposób, dla którego narzędzia konwencji są zawsze drugorzędne wobec artystycznego czy intelektualnego celu, to znak, że seria, która przyczyniła się poniekąd do zbudowania tego literackiego prądu we współczesnej polskiej fantastyce, także musi pójść dalej. Najbardziej oczywistą odpowiedzią na to wyzwanie było po prostu określenie ram tematycznych w sposób, który skłoniłby twórców do poszukiwań, do otwarcia się na nowe pola refleksji i przeżyć, poza znanymi i oswojonymi już terytoriami twórczymi. Dla tego rocznika ową ramą okazała się historia.
Dlaczego właśnie historia?
Na ten trop naprowadził zupełny przypadek. Streszczanie czytelnikowi całego ciągu zdarzeń, który doprowadził do przeczytania przeze mnie opowiadania Elany Gomel, będącej gościem zagranicznym niniejszego rocznika, mija się z celem (przy czym na podziękowania zasługują tu przede wszystkim Łukasz Fiema z Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej i Hagay Hacohen z Instytutu Polskiego w Tel Avivie). Istotne jest to, że właśnie ten tekst – napisany przez autorkę będącą amerykańską Żydówką ukraińskiego pochodzenia, co uznaję za symboliczne w kontekście zdarzeń, których jesteśmy świadkami – stanowił impuls, aby obrać dla antologii w tym roku właśnie taki kierunek. _Morze słone_ to bowiem pełnokrwista opowieść grozy, która poprzez narzędzia oferowane przez tę literaturę próbuje czytać, jak historia odciska się na teraźniejszości. I jak metafizyczne matryce czystego zła odciskają się na historii. Stąd był już tylko krok do uznania, że jest to zagadnienie, które należy zgłębić szerzej.
Myślę, że nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że zawirowania cywilizacyjne, których świadkami byliśmy w ciągu ostatnich lat, zmuszają nas do refleksji nad procesami, które prowadzą bezpośrednio do występowania tych zjawisk. Wybuch nowej wojny w Europie (wojna na Ukrainie jest _de facto_ nową wojną w Europie), kolejna wojna na Bliskim Wschodzie, kryzysy migracyjne i gospodarcze, ideologiczne ekstremizmy podnoszące coraz śmielej głowę – to wszystko domaga się pewnej formy śledztwa nad światem, zrozumienia łańcuchów zależności, które zakotwiczone są w czasach sprzed naszego zaistnienia. Taka jest bowiem mechanika procesów historycznych: nie dzieją się one nagle, zawsze wynikają ze splotów okoliczności sięgających wstecz, wstecz, wstecz.
Problem w tym jednak, że przeszłość, w której stoją fundamenty teraźniejszości, to nader mętna woda. Historia w jakimś sensie przypomina sen: przeszłość istnieje wyłącznie w umysłach, w interpretacjach i wspomnieniach podlegających prawom subiektywności i entropii. Rozumienie historii jest obarczone dokładnie tym samym marginesem błędu, co próba zrozumienia snu: ograniczona zawsze do znanego nam kontekstu, spętana przez nasze subiektywne – i bardzo selektywne – przetwarzanie. Struktura przeszłości zaciera się i rozsypuje jak struktura wspomnienia, podległa tym samym mechanizmom. Nic nie może jej przed tym ocalić. Ani dokumenty, ani kroniki, ani pomniki: to, co nadaje znaczenie całości, ta przebogata i niemożliwa do utrwalenia mozaika tła, zanika we mgle, rozpływa się w niej, skazując nas na wieczne snucie domysłów: co, kto, dlaczego? Jest w tym ponury, przerażający paradoks: młyny czasu unicestwiają także pamięć o czasie przeszłym.
A jednak myślenie o przeszłości, choć w wymiarze metafizycznym skazane na klęskę, jest konieczne, tak jak konieczne jest rozważanie snów: pozwala uchwycić pewne nici, które wiodąc w przeszłość, być może poprowadzą nas ku obliczu (albo jego części) tego, co pociągnąwszy niegdyś za jedną z nich, wywołało ruch, na którego fali przemieszczamy się przez czas. Jest to jedyna możliwa forma obrony przed nieuchronnością tego, co dopiero się stanie.SYLWIA WEŁNA
NIEZNOŚNY TRUD
_Skoro jednak śmierć ustanawia porządek świata, może lepiej jest dla Boga, że się nie wierzy w niego i walczy ze wszystkich sił ze śmiercią, nie wznosząc oczu ku temu niebu, gdzie on milczy._
Albert Camus, _Dżuma_
* * *
Istnieje prawidłowy i nieprawidłowy sposób ciągnięcia zwłok. Tułów i głowa przodem, nogi tyłem, tak, aby podczas ruchu nie rozsunęły się na boki. Używa się do tego paska od spodni albo starczej laski. Pętlę należy zahaczyć o ramię – a jeśli długość paska pozwala, to i o obie pachy, tak jest nawet lepiej – a potem stawia się pewne kroki na śliskiej posadzce.
Niegdyś ciągnąłeś trupa za ręce albo nogi. Głowa obijała się wtedy jak dziecięca piłka podczas zabaw, a ty traciłeś dwa razy więcej czasu i siły. Potrzebowałeś kilku tygodni, setek, tysięcy, może milionów kroków, aby opracować własną technikę. Obserwowałeś też, jak robią to inni. Pamiętam nawet, jak łapałeś trupy gołymi rękoma, choć szybko tego zaniechałeś, dostrzegłszy, jak obrzydliwie stopiona skóra złazi grubymi płatami i zostaje ci na dłoniach. Myślę, że to mniej więcej wtedy twoje ciało zaczęło się buntować.
Twoje ramiona i dłonie przestały do ciebie należeć.
* * *
Na zewnątrz już jest trudniej, znika mokra posadzka i w zależności od pory roku ziemię pokrywa trawa, popiół, błoto albo śnieg. Te dwa ostatnie jeszcze ułatwiają pracę nie gorzej niż podłoga w budynku, ale trawa i popiół zmuszają cię w końcu do podniesienia zwłok. Robisz to tym razem owinięty w szaliki i szmaty, byle żaden skrawek twojego ciała nie dotknął bezimiennej skóry.
Przez krótką chwilę ważysz ciężar w rękach, ale później po prostu idziesz. Przez bolesne zrosty i gule na dłoniach trudno ci utrzymać zwłoki. Ale idziesz, wręcz biegniesz. Czy już wiesz, że żadne warstwy ubrań cię nie ochronią? Chyba tak, chociaż trudno mi wyczytać cokolwiek z twojej twarzy.
Wokół ciebie gromadzą się mundury i kije. Nie słyszysz ich, uszy dawno temu przestały być twoje. Mniej więcej wtedy, gdy pierwszy raz kazano pilnować ci drzwi, sprawdzać przez judasza, czy już po wszystkim. Głosy, ta cała kotłowanina różnych języków, już cię nie dręczą. Jesteś wolny nawet od nocnych szeptów.
Dół powoli wypełnia masa. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, przestajesz liczyć, bo i po co. Ostatni spada, a ty myślisz, że na dziś koniec, że już uwolniłeś ręce od nieznośnego trudu. Jakiego? Przecież trupy ważą tyle co nic. Dym tli się leciutko, potem coraz mocniej. Tu również ważna jest metoda: powolne oblewanie masy tłuszczem jest konieczne, żeby cała równomiernie się spaliła, a ogień nie przygasł. Patrzysz na tych, którzy tego pilnują – guzy wielkości pięści, a czasami większe, twarde błony między palcami utrudniające trzymanie warzech. I twarze starte niemal na jednolitą papkę, gdzieniegdzie tylko dostrzegasz wymarłe oko albo nozdrze. Ciebie też to czeka.
Twoje mięśnie i stawy przestały do ciebie należeć.
* * *
Tego dnia zaczepia cię staruszek. Stoi naprzeciw zupełnie nagi, ale skóra jeszcze mu nie odłazi. Zamiast tego jest miękka, przyjemna, naznaczona pajęczyną zmarszczek. Starzec pokazuje trzymaną harmonijkę, uśmiecha się bezzębnie. Nim zamkną się drzwi, będzie ona należeć do ciebie. To nic, pozwalam na to, pozwalam ją schować w kieszeni.
Wieczorem siadasz w odosobnieniu. Mięśnie nie pamiętają podłużnego kształtu, mimo to bierzesz instrument i przykładasz go do ust. Oddech wypełnia harmonijkę, ale bez ładu i składu, jakbyś walczył o powietrze pod wodą. Właściwie mogłeś się tego spodziewać. Drżące palce szukają obu warg, ale teraz stanowią one niemal jedność, wpychasz więc dłoń do samego gardła, krztusząc się i dławiąc, jednak mały otwór w miejscu ust stawia opór.
Później, gdy znów szykujesz pas, próbujesz zmówić modlitwę za staruszka z harmonijką, ale słowa niezdarnie plączą się w otchłani pamięci. I tak nie byłbyś w stanie ich wypowiedzieć.
Twoje usta i gardło przestały do ciebie należeć.
* * *
Jest ci coraz trudniej. Zapach śmierci na dłoniach obrzydza smak zupy i chleba, zrosty utrudniają podstawowe prace. Na krótką przerwę rzucasz szczypce obok złotych zębów. Brudne lusterko pokazuje nieznajomą bryłę: zlepiony otwór gębowy, gładkie wzgórki zamiast uszu i nosa. Tylko oczy patrzą bystro, jeszcze je masz, jeszcze one ci zostały. Próbujesz uronić łzę, ale nic z tego.
Któryś z twoich umarł. Chyba od drutów, właściwie to nie jesteś pewien, bo nie było chęci, żeby się nad tym zastanowić. Jego trup już leży w dole. Wszyscy w końcu umrzecie, od tego czy tamtego, nieważne, co wam się zabierze ani co się w was zmieni. To nieuniknione. Będziesz wykonywał rozkazy do końca, aż nie zastąpi cię ktoś inny. A potem ktoś inny jego. Ale jeszcze nie, jeszcze zostały ci oczy, naciesz się nimi.
Ostatnia praca odbywa się na Zewnątrz. Szpadel porusza się w tę i we w tę, rozkruszone popioły przez chwilę tańczą na powierzchni stawu, żeby zatonąć w granacie niby złudzenie. Pokarm dla rybek. Jestem pełny podziwu, bo tu również nauczyłeś się dobrej techniki działania: często zmieniasz strony, żeby dać odpocząć zmęczonym mięśniom i zmniejszyć nacisk na największe guzy. Nieprzyłapany nieco zwalniasz, zachowując siły.
Szarawy pył wiruje w powietrzu mimo twoich starań, żeby zniknął pod wodą, co do ostatniej drobiny. Wżera się w płuca, osiada na ramionach, rzęsach i brwiach. Czujesz, że cię łaskocze w nieprzyjemny sposób. Ale to już ostatni raz.
Twoja skóra i nerwy przestały do ciebie należeć.
* * *
Istnieje prawidłowy i nieprawidłowy sposób ciągnięcia zwłok. Tułów i głowa przodem, nogi tyłem, tak, aby podczas ruchu nie rozsunęły się na boki. Używa się do tego paska od spodni albo starczej laski. Pętlę należy zahaczyć o ramię – a jeśli długość paska pozwala, to i o obie pachy, tak jest nawet lepiej – a potem stawia się pewne kroki na śliskiej posadzce.
Ta technika sprawdza się najlepiej, choć musisz zrozumieć, że nowi jeszcze nie mają takiej wprawy, jak ty. Ktoś okręca niedbale pas wokół twojego nadgarstka, ale nie protestujesz. To nic, zaraz będzie po wszystkim. Głowa obija się o twardą ziemię, robi ci się trochę słabo, a potem spadasz miękko na plecy.
Jasność nieba tnie wzrok jak nóż. Czy ten błękit był cały czas nad tobą? Wieczna czerwona łuna teraz gdzieś znika. Służyłeś długo, ale jakimś cudem oczy pozostały twoje, dlatego nie mogę ryzykować. To prosty rachunek, ze spojrzenia można za dużo wyczytać. Tymczasem myślisz już jedynie o tym, że na dziś koniec, że uwolniłeś się od nieznośnego trudu.
Masz rację, twoje ciało i umysł przestały do ciebie należeć.
SYLWIA WEŁNA, 1995
Skończyła studia inżynierskie, choć ślepym trafem zawodowo zajęła się marketingiem. Gdyby tylko mogła, zamieszkałaby w kinie. Wielbicielka polskiego wybrzeża i ciemnego piwa, hobbystycznie śledzi ciekawostki ze świata astrofizyki. Zadebiutowała opowiadaniem _Bardzo długi sen_, opublikowanym w „Magazynie Pocisk”. Jej _Auris Diabolica_ pojawiło się w drugim tomie _Weird fiction po polsku_, a _Bóg się rodzi_ w _Snach umarłych 2021_.