Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sobotnie popołudnie - ebook

Data wydania:
19 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sobotnie popołudnie - ebook

„Przeraźliwy pisk hamulców. Oślepiające światło i czyjś rozdzierający krzyk. Co to było?! W sekundę później mężczyzna trzyma dziecko w objęciach. Przytula je mocno, malec płacze. Potem oddaje go żonie i teraz obejmuje ich oboje, jakby chciał ochronić. A pod kołami samochodu leży jakaś kobieta”.

 

Joanna i Zbyszek tworzą udane małżeństwo, ale do pełni szczęście brakuje im dziecka. Dlatego od dwóch lat starają się o adopcję Roberta. Wprawdzie Zbyszek nie pokochał jeszcze chłopca i trzyma go na dystans, jednak mur, który zbudował, zaczyna kruszeć.

Tonia to kobieta samotnie wychowująca córkę. Wiele przeszła, ale jej życie pomału zaczyna się układać. Poznaje mężczyznę, w którym się zakochuje, mają gdzieś wspólnie wyjechać.

Gdy jednak pewnego dnia Tonia ratuje z wypadku małego chłopca, wszystko nagle się zmienia…

„Sobotnie popołudnie” to do głębi poruszający portret kobiety, której poświęcenie odmienia losy i serca dwóch rodzin.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-922-2
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Pa­trzyła na tego wy­spor­to­wa­nego, przy­stoj­nego męż­czy­znę, który ru­chem sla­lo­mo­wym omi­jał za­par­ko­wane sa­mo­chody. Za chwilę do niej do­trze i wszystko się zmieni. Ich ży­cie już ni­gdy nie bę­dzie ta­kie samo.

Oprócz cie­pła, które Jo­anna od­czu­wała za­wsze, gdy zbli­żał się do niej mąż, po­czuła la­wi­nowo na­ra­sta­jący nie­po­kój. Pró­bo­wała po­wstrzy­mać ten pro­ces, sku­pia­jąc się na szcze­gó­łach.

– Spóź­nił się – stwier­dziła. Wła­ści­wie przy­wy­kła do tego, po­nie­waż czę­sto mu się to zda­rzało. W ich ży­ciu do­mi­no­wały jego tre­ningi, za­wody, wy­jazdy, jego spo­tka­nia, czas re­laksu, od­po­czynku, dieta.

Dziś jed­nak ją to draż­niło, bo wi­działa, jak nie­cier­pli­wie wy­pa­try­wał go mały Ro­bert. Jego cze­ka­nie miało inny wy­miar. Nie ro­zu­miał słów: „ju­tro”, „za ty­dzień”. Każde roz­sta­nie prze­ży­wał bar­dzo dra­ma­tycz­nie. Czy kie­dyś się z tego wy­zwoli? Jest taka na­dzieja. Jo­anna nie­ustan­nie do­ty­kała swo­jej to­rebki, w któ­rej upchnęła dużą brą­zową ko­pertę. Za­wie­rała pa­piery, które zde­cy­dują o ich przy­szło­ści. Wzbu­dzała w niej tyle emo­cji, że nie mo­gła sku­pić się na ni­czym in­nym.

Od dzi­siej­szego ranka wie­działa, że wy­star­czy je­den pod­pis Zbyszka, by ten nie­spełna czte­ro­la­tek trzy­ma­jący ją kur­czowo za rękę zo­stał na za­wsze ich sy­nem. Uko­cha­nym sy­nu­siem! Czy na pewno tak bę­dzie? Miała wąt­pli­wo­ści.

Od dwóch lat sta­rali się o ad­op­cję Ro­berta. Spę­dzali z nim święta i część wa­ka­cji, ostat­nio więk­szość week­en­dów. A jed­nak czuła, że Zby­szek nie po­ko­chał chłopca. Był dla niego do­bry, ale trzy­mał go na dy­stans. To z ko­lei onie­śmie­lało ma­łego i bu­dziło jego nie­uf­ność.

Bar­dzo to prze­ży­wała, bo sama po­ko­chała spon­ta­nicz­nie, od pierw­szego spo­tka­nia. Cier­pli­wie cze­kała, aż u Zbyszka na­stąpi to samo. Dwa lata to dużo czasu, na­wet jak na męż­czy­znę.

Te­raz oba­wiała się jed­nego. Że Zby­szek zrobi to, pod­pi­sze, ale wy­łącz­nie z mi­ło­ści do niej, by ona była szczę­śliwa, speł­niona. Czy przy­pad­kiem nie wy­mu­sza na nim tej ży­cio­wej de­cy­zji? Nie chcia­łaby tego, bo ten je­den pod­pis może rów­nie do­brze uniesz­czę­śli­wić ich wszyst­kich. Wie­działa prze­cież, że do mi­ło­ści nie można ni­kogo zmu­sić.

Ko­chała męża, do­sko­nale ro­zu­miała jego cier­pie­nie, jego nie­zgodę na wy­rok losu, ale serce pod­po­wia­dało jej, że da­jąc mi­łość temu ma­leń­stwu, mają szansę stwo­rzyć wspa­niałą ro­dzinę.

Dla niej i dla ma­łego nie było już od­wrotu, ale co może zro­bić, by i w Zbyszku na­ro­dziła się ta mi­łość? Czy samo dzia­ła­nie czasu wy­star­czy? Czy ma prawo wy­ma­gać od męża ta­kiego po­świę­ce­nia? A może za ja­kiś czas bę­dzie zmu­szona wy­bie­rać mię­dzy nimi? Sama myśl o tym była straszna.

Po raz pierw­szy w ob­li­czu trud­nej de­cy­zji nie byli ra­zem. Do tej pory to mąż da­wał jej po­czu­cie pew­no­ści, za­wsze mo­gła na niego li­czyć. Od dziś tę siłę musi zna­leźć w so­bie.

*

Zby­szek ser­decz­nie uści­skał i uca­ło­wał naj­pierw żonę, a póź­niej Ro­berta. Dziś zo­ba­czył ich ina­czej. Byli tacy ładni, ko­chani, zdrowi. Może już nie­długo stwo­rzą ro­dzinę?

Wziął ma­łego za rączkę i we­szli do ja­skrawo oświe­tlo­nego lo­kalu.

McDo­nald przy­wi­tał ich gwa­rem, za­pa­chami i ko­lo­rami. Mnó­stwo dzieci w róż­nym wieku, cał­ko­wita swo­boda, ryt­miczna mu­zyka gdzieś w tle. Po­szcze­gólne sto­liki od­dzie­lone kon­struk­cją z drewna i kwia­tów da­wały na­miastkę in­tym­no­ści, a jed­no­cze­śnie po­zwa­lały uczest­ni­czyć w ogól­nym na­stroju we­so­ło­ści i za­bawy.

Zby­szek z ro­snącą przy­jem­no­ścią ob­ser­wo­wał jak mały Rob­cio bez pro­ble­mów skła­dał pla­sti­kową za­bawkę do­łą­czoną do dzie­cię­cego ze­stawu.

Tak, nie­wąt­pli­wie był zdro­wym, by­strym chło­pacz­kiem. I po­my­śleć, że mógłby być z niego taki dumny, gdyby tylko po­tra­fił za­po­mnieć o tym, że nie jest jego oj­cem. Gdyby mógł po­go­dzić się z fak­tem, że nie bę­dzie oj­cem żad­nego dzie­ciaka, ni­gdy!

Dla­czego?! – krzy­czało w nim od kilku lat z nie­słab­nącą siłą. Uznał to za karę naj­bar­dziej bo­le­sną, bo nie­za­wi­nioną i nie­spra­wie­dliwą!

Ana­li­zo­wał swoje ży­cie szcze­gó­łowo, wie­lo­krot­nie. Nie miał so­bie nic do za­rzu­ce­nia, ab­so­lut­nie nic. Był do­brym dziec­kiem, uczniem, mę­żem. Świet­nym spor­tow­cem. Ćwi­czył wiele go­dzin dzien­nie, zdo­by­wał me­dale. Nie pił, nie pa­lił, nie roz­ra­biał. Był tak po­zy­tywny, że czę­sto sam z sie­bie kpił. Więc dla­czego?! On, okaz zdro­wia, zo­stał tak uka­rany przez los?

Ile­kroć pa­trzył na Ro­berta, tyle razy uświa­da­miał so­bie, że jako męż­czy­zna jest do ni­czego. Byle łaj­dak, pi­jak, mier­nota może roz­mna­żać się na prawo i lewo, a on nie! Dla­czego? Czy kie­dy­kol­wiek do­sta­nie od­po­wiedź na swoje py­ta­nie?

Tak było do dziś. Jedno spo­tka­nie, dra­ma­tyczne w swej wy­mo­wie, od­mie­niło jego wi­dze­nie świata. Wie­czo­rem, gdy ma­łego po­łożą spać, opo­wie o wszyst­kim Jo­an­nie. Wy­zna jej, że jak zwy­kle miała ra­cję, a on w za­śle­pie­niu nie za­uwa­żył, że do­stał od losu naj­więk­szy dar, mą­drą, ko­cha­jącą go żonę.

Dziś rano za­dzwo­niła do niego mama Se­ba­stiana z prośbą o po­moc. Nie po­tra­fił jej od­mó­wić. Se­ba­stian był jego przy­ja­cie­lem z klubu. Znali się od za­wsze. Ra­zem w szkole, w jed­nej ła­wie, ra­zem w klu­bie, wspólne wa­ka­cje na obo­zach kon­dy­cyj­nych. Przy­jaźń, która prze­trwała nie­jedno i wy­da­wała się nie­znisz­czalna.

Ale rok temu Se­ba­stian wresz­cie się oże­nił i pra­wie od razu – dziecko w dro­dze. Zby­szek z ża­lem i po­czu­ciem krzywdy pa­trzył na ro­snący brzuch Kasi. Po raz pierw­szy nie po­tra­fił dzie­lić ra­do­ści przy­ja­ciela. Ich kon­takty wy­raź­nie się roz­luź­niły, a skoń­czyły się po pa­mięt­nym spo­tka­niu, na któ­rym Ka­sia, ob­ser­wu­jąc ba­wią­cego się Ro­berta, który spę­dzał u nich week­end, po­wie­działa, że nie wy­obraża so­bie, by mo­gła po­ko­chać cu­dze dziecko.

I te­raz wła­śnie Zbysz­kowi przy­pa­dła w udziale szcze­gólna rola. Mu­siał po­móc Kasi wró­cić z ich dziec­kiem ze szpi­tala do domu.

Se­ba­stian za­ła­mał się i spił do nie­przy­tom­no­ści. Kilka dni temu uro­dził im się syn z mon­go­li­zmem. Wy­maga in­ten­syw­nej re­ha­bi­li­ta­cji i tak na­prawdę ni­gdy nie bę­dzie zdrowy.

Zby­szek do­sko­nale ro­zu­miał, co prze­żywa przy­ja­ciel, ta dia­gnoza do­rów­ny­wała tej jego sprzed lat.

Tro­chę bał się tego spo­tka­nia, ni­gdy nie wi­dział z bli­ska ta­kiego dziecka. Nie­po­trzeb­nie. Po­czuł wiel­kie wzru­sze­nie, gdy wziął ma­leń­stwo na ręce. Ró­żowa okrą­gła bu­zia, czarne gę­ste wło­ski, tylko te sko­śne oczy. Szcze­rze roz­czu­lony przy­tu­lił to bie­dac­two, tę dro­binę, która za parę lat bę­dzie za­da­wała so­bie to samo co on py­ta­nie – dla­czego ja?

Ka­sia pa­trzyła na nich ze łzami w oczach. Przy­tu­lił i ją.

*

Zby­szek śpie­szył się na spo­tka­nie. Jego naj­bliżsi cze­kali na niego przed McDo­nal­dem, wy­glą­dali tak pięk­nie. Trzy­mali się za ręce, po­ma­chali ra­do­śnie na jego wi­dok.

Te­raz pa­trzył na nich i czuł się bar­dzo szczę­śliwy, po raz pierw­szy po­my­ślał: je­ste­śmy cu­downą ro­dziną! Cie­szył się na wspólny wie­czór w domu. Bę­dzie wspa­niale, już on się o to po­stara. Roz­pie­ści ich na maksa.

Gdy wy­cho­dzili na ulicę, było ciemno, zimno i mo­kro. Myśl o cie­płym, przy­tul­nym domu była dla nich po­dwój­nie przy­jemna.

*

Jo­anna szła obok męża. Pi­smo w to­rebce drę­czyło ją. Gdy tylko Ro­bert za­śnie, mu­szą po­roz­ma­wiać, to bę­dzie trudna roz­mowa.

Cie­szyło ją to, że Zby­szek całe po­po­łu­dnie był bar­dzo miły dla ma­łego, ale cią­gle miała po­ważne wąt­pli­wo­ści. Wy­da­wało jej się, że jed­nak bar­dziej cie­szył się na wie­czór z nią. Tak długo wy­bie­rał film w wy­po­ży­czalni, szu­kał ta­kiego, który na pewno jej się spodoba. Ku­pił ulu­bione raf­fa­ello i pa­trzył w oczy z taką ra­do­ścią, ja­kiej dawno u niego nie wi­działa.

A ona ma­rzyła tylko o jed­nym, by tak pa­trzył na Ro­berta. Wtedy do­piero by­łaby na­prawdę szczę­śliwa!

Co prawda chło­piec wy­glą­dał dziś na bar­dzo za­do­wo­lo­nego. Za­da­wał Zbysz­kowi nie­zli­czoną ilość py­tań, na które ten cier­pli­wie od­po­wia­dał. Otrzy­mał też swoją por­cję atrak­cji: od­wie­dził McDo­nalda, do­stał za­ba­weczkę i czer­wony ba­lo­nik. Te­raz wra­cają do domu, gdzie czeka na niego po­kój pe­łen za­ba­wek i ksią­że­czek. Bę­dzie ką­piel i czy­ta­nie bajki przed snem.

I je­żeli wszystko bę­dzie do­brze, to pa­piery zo­staną pod­pi­sane, a dziecko, nie wie­dząc o tym, prze­śpi pierw­szą noc w swoim domu ro­dzin­nym, z ro­dzi­cami na za­wsze.

*

Ośle­pia­jący błysk świa­teł, pisk opon i mały Ro­bert przed ma­ską sa­mo­chodu. Serce Jo­anny za­marło, ska­mie­niała, za­po­mi­na­jąc o ko­lej­nym od­de­chu.

I ta ko­bieta nie wia­domo skąd, i Zby­szek, który za­re­ago­wał bły­ska­wicz­nie. Pod­niósł dziecko, wy­pchnięte spod kół, i tu­lił tak mocno, że o mało go nie udu­sił. Ma­lec krzy­czał jak ni­gdy do­tąd, nie wie­działa: z bólu czy prze­ra­że­nia? Jego twa­rzyczka była cała we krwi. Tak w jed­nej se­kun­dzie wali się świat.

Kie­rowca sa­mo­chodu na­chy­lał się nad ko­bietą. Zroz­pa­czony wy­krzy­ki­wał:

– Co ja zro­bi­łem, Boże, co ja zro­bi­łem!

Ja­kiś prze­cho­dzień uru­cho­mił te­le­fon ko­mór­kowy i wzy­wał po­go­to­wie ra­tun­kowe. Zbie­rał się tłum ga­piów. Na­sto­latka z okrzy­kiem prze­ra­że­nia: „O Jezu, ile krwi!”, wtu­liła głowę w ra­mię swo­jego chło­paka.

Ka­retka po­go­to­wia przy­je­chała bar­dzo szybko.

Jak w _Ostrym dy­żu­rze_ – po­my­ślał Zby­szek. No tak, szpi­tal jest nie­da­leko. Nie na­dą­żał za prze­bie­giem wy­da­rzeń. To inni po­ma­gali, ktoś pod­niósł to­rebkę i pa­ra­sol ko­biety. Je­den z le­ka­rzy za­kła­dał koł­nierz na jej szyi, drugi opa­trunki na no­dze, pod­łą­czał kro­plówkę.

Sa­ni­ta­riu­sze przy­go­to­wali no­sze, ka­retka pul­so­wała świa­tłem. W chwilę póź­niej trzask drzwi­czek i wy­cie sy­reny. Od­je­chali.

Pra­wie na­tych­miast pod­je­chała druga. Lu­dzie w czer­wo­nych kurt­kach chcieli im za­brać Ro­berta, który krzy­czał, pła­kał, wcze­pił się w Jo­annę. Le­karz ba­dał za­krwa­wiony no­sek wy­ry­wa­ją­cego się malca.

Ja­kiś po­li­cjant od­cią­gnął na bok Zbyszka. Nie po­zwo­lono mu wejść do ka­retki, mógł tylko pa­trzeć, jak od­jeż­dża z jego naj­bliż­szymi. Za­brali jego ro­dzinę!

Te­raz za­jęli się nimi po­li­cjanci. Kie­rowca dmu­chał w ba­lo­nik. Le­gi­ty­mo­wano, usta­lano, wy­ja­śniano. Wer­sje kie­rowcy, prze­chod­niów i Zbyszka po­kry­wały się. Spi­sy­wano od­po­wie­dzi na wiele py­tań. Bły­skał flesz apa­ratu.

Prze­bieg wy­da­rzeń był na­stę­pu­jący: Ro­bert z czer­wo­nym ba­lo­ni­kiem szedł dwa kroki przed nimi, silny po­dmuch wia­tru wy­rwał mu go z rączki, chłop­czyk krzyk­nął i na­gle wtar­gnął na jezd­nię. I ta ko­bieta wy­py­cha­jąca w ostat­niej se­kun­dzie dziecko spod kół.

*

Jo­anna krą­żyła po ko­ry­ta­rzu zde­ner­wo­wana do gra­nic moż­li­wo­ści. W po­koju za­bie­go­wym ba­dano Ro­berta. Sły­szała jego płacz i bar­dzo cier­piała, bo ka­zano jej wyjść.

My­ślała też o Zbyszku, chciała, by był te­raz przy niej. Za­pa­mię­tała jego prze­ra­że­nie, pa­nikę w oczach, gdy za­bie­rali ich do ka­retki. Chyba źle go oce­niała. Re­ago­wał jak oj­ciec, praw­dziwy oj­ciec. Wi­docz­nie ko­chał ma­łego, tylko męż­czyźni ina­czej oka­zują uczu­cia.

– Żeby wszystko do­brze się skoń­czyło – bła­gała. – Boże, nie opusz­czaj nas w ta­kiej chwili. Bę­dziemy wspa­niałą, ko­cha­jącą się ro­dziną, obie­cuję!

Pro­szę, to nie może się tak skoń­czyć. Po­wie­działa le­ka­rzom, że to ich syn, była tego pewna, zni­kły wszel­kie wąt­pli­wo­ści.

Drzwi ga­bi­netu otwo­rzyły się, rów­no­cze­śnie ko­ry­ta­rzem nad­bie­gał Zby­szek.

– Dok­to­rze, co z na­szym sy­nem? – za­py­tał zdy­szany.

– Pro­szę się nie de­ner­wo­wać. Nie ma ta­kiej po­trzeby. Syn jest zu­peł­nie zdrowy. No­sek nie jest zła­many. – Uśmiech­nął się. – Jest tylko prze­ra­żony wy­da­rze­niami. Mogą pań­stwo wejść i uspo­koić go.

Ro­bert uśmiech­nął się ra­do­śnie na ich wi­dok. Na­tych­miast prze­stał pła­kać. Stali te­raz po prze­ciw­nych stro­nach łóżka i trzy­mali go za rączki. Przez mo­ment byli bar­dzo szczę­śliwi.

W chwilę póź­niej, pra­wie rów­no­cze­śnie, po­my­śleli o tej ko­bie­cie, któ­rej to szczę­ście za­wdzię­czają.

– Ta ko­bieta… – za­częła Jo­anna.

– Tak, ta ko­bieta jest w tym szpi­talu, za­py­tam le­ka­rzy.

– Idź – po­pro­siła.

– Ko­cham was – po­wie­dział, od­cho­dząc.

Wzru­szyło ją to „was”, ode­tchnęła pełna pier­sią, szczę­śliwa.

*

Zby­szek bie­gał mię­dzy dwoma skrzy­dłami szpi­tala. Jo­anna chciała wie­dzieć, jak prze­biega ope­ra­cja, jaki jest stan zdro­wia ko­biety, która ura­to­wała od pew­nej śmierci ich syna, a jed­no­cze­śnie pra­gnęła, by był z nimi, czu­wał ra­zem z nią przy łó­żeczku Ro­berta. Mały spał nie­spo­koj­nie, czę­sto się bu­dził, jakby spraw­dzał, czy na pewno są ra­zem z nim. Na jego czole po­ja­wił się ogromny si­niak, no­sek i usta miał opuch­nięte. Ich biedny, mały sy­nek.

Le­karz zde­cy­do­wał, że zo­sta­nie do rana na ob­ser­wa­cji, zwłasz­cza że po­ja­wiła się nie­wielka go­rączka, praw­do­po­dob­nie re­ak­cja na silne prze­ży­cie.

*

Po pię­ciu go­dzi­nach le­ka­rze wresz­cie opu­ścili salę ope­ra­cyjną. Ko­bieta żyła, ale jej stan był kry­tyczny.

Na ko­ry­ta­rzu ra­zem ze Zbysz­kiem cze­kała ja­kaś matka z dziew­czynką, chyba dwu­na­sto­let­nią? Dziecko pła­kało, tu­liło się, roz­pa­czało. W końcu pie­lę­gniarka po­dała jej śro­dek uspo­ka­ja­jący. Te­raz sie­działa apa­tyczna, zmę­czona, wtu­lona w opie­kunkę.

Zby­szek był prze­ra­żony. Wie­dział już, że to jest córka ko­biety, która o mało nie zgi­nęła, ra­tu­jąc ich dziecko. Tak bar­dzo współ­czuł, zro­biłby wszystko, by za­osz­czę­dzić im tego bólu, czuł się od­po­wie­dzialny za całą tę sy­tu­ację.

Nie miał od­wagi po­dejść, wy­ja­śnić, kim jest. Mógł tylko stać i cze­kać, mo­dląc się o ra­tu­nek. Dla niego była to naj­więk­sza kara. On, za­wsze taki szybki w dzia­ła­niu, mu­siał cier­pli­wie cze­kać, bez­silny, po­zba­wiony prawa de­cy­zji.

Po­ja­wił się le­karz i za­pro­sił ko­bietę z dziew­czynką do swo­jego ga­bi­netu. Zby­szek zo­stał sam w tym pu­stym ko­ry­ta­rzu, wszystko uci­chło, szpi­tal spał. Gdzieś tam w głębi le­żała ko­bieta – bo­ha­terka, która nie za­wa­hała się za­ry­zy­ko­wać ży­cie, by oca­lić nie­znane so­bie dziecko.

A on miał tyle wąt­pli­wo­ści, czy zdoła po­ko­chać Ro­berta, wy­cho­wy­wać go jak syna. Taki przy­wi­lej po­trak­to­wał jak nie­za­słu­żoną karę. O tak, Bóg dał mu dzi­siaj po­rządną lek­cję po­kory.

– Co pan tu­taj robi? – Głos le­karki wy­rwał go z odrę­twie­nia.

– Prze­pra­szam, je­stem oj­cem chłopca, któ­rego ura­to­wała ta ko­bieta.

– A, tak. No, cóż mogę panu po­wie­dzieć – wes­tchnęła. Zro­bi­li­śmy wszystko, co w na­szej mocy, ale stan jest bar­dzo ciężki. Naj­waż­niej­sze, że żyje. Pro­szę się do­wia­dy­wać, nic wię­cej na ra­zie nie da się po­wie­dzieć.

– Czy mógł­bym ją zo­ba­czyć? Cho­ciaż przez chwilę, bar­dzo pro­szę. Mu­szę wie­dzieć, kto ura­to­wał moje dziecko. Moja wdzięcz­ność… wie pani…

– Ro­zu­miem pana, pro­szę za mną. Ale uprze­dzam, to od­dział in­ten­syw­nej te­ra­pii. Ubie­rze się pan w strój ochronny i po­dej­dzie tylko do szyby.

Zby­szek stał, wstrzy­mu­jąc od­dech. Był wstrzą­śnięty. Pa­trzył z nie­do­wie­rza­niem przez szybę na to drobne ciało całe w plą­ta­ni­nie ru­rek i ka­bli, oto­czone apa­ra­turą. Była tak nie­praw­do­po­dob­nie de­li­katna, szczu­plutka jak dziecko. Prze­czyła wszel­kim jego wy­obra­że­niom o bo­ha­ter­stwie i od­wa­dze.

On, po­tężny męż­czy­zna, wy­spor­to­wany, silny, tak wiele za­wdzię­czał ta­kiej kru­szy­nie. To nie­spra­wie­dliwe, to on po­wi­nien le­żeć po tam­tej stro­nie szyby. Ja­kaś pie­lę­gniarka szep­tem po­pro­siła, by wy­szedł. Wró­cił do żony. Był bar­dzo wdzięczny lo­sowi, że może jej po­wie­dzieć:

– Ta ko­bieta żyje, jest wiel­kie za­gro­że­nie, ale i na­dzieja.

Stali przy­tu­leni i pa­trzyli na śpią­cego syna.ROZ­DZIAŁ 2

Chcia­łam mieć spo­kojną głowę i czas na prze­my­śle­nie swo­jej sy­tu­acji i na­tych­miast speł­niło się moje ży­cze­nie – zdu­miała się To­nia. To była pierw­sza myśl, jaka po­ja­wiła się w jej gło­wie.

Tylko dla­czego oni tak się de­ner­wują, bie­gają, mio­tają? – Nie ro­zu­miała tego, co się wo­kół niej działo. Gdzie ja wła­ści­wie je­stem i czemu tak mną po­trzą­sają, szar­pią, prze­wra­cają? To mi prze­szka­dza! Idź­cie so­bie, daj­cie po­my­śleć. – Bro­niła się. Mu­szę pod­jąć ważną ży­ciową de­cy­zję! Czy to tak trudno zro­zu­mieć? Pro­szę tylko o chwilę spo­koju!. – De­ner­wo­wała się.

Zresztą nie­ważne. Zlek­ce­wa­żyła wszystko. Wie­działa jedno – jest do­brze i cie­pło – mo­głaby tak długo le­żeć i od­po­czy­wać. Wo­kół niej jest cu­dow­nie ja­sno, tak ja­koś bez­piecz­nie, mię­ciutko…

Po­now­nie stra­ciła przy­tom­ność.

*

– Sio­stro, pro­szę mnie in­for­mo­wać o naj­mniej­szej zmia­nie. Stan pa­cjentki usta­bi­li­zo­wał się, ale trzeba być czuj­nym. – Dok­tor Drze­wiecki uśmiech­nął się. Lu­bił sio­strę Bo­żenkę i wie­dział, że może na niej po­le­gać.

Przed nim długi dy­żur, a na biurku stos do­ku­men­tów do upo­rząd­ko­wa­nia. Wy­peł­nia­nie tych wszyst­kich for­mu­la­rzy po­chła­niało mnó­stwo czasu. Re­forma służby zdro­wia miała ukró­cić biu­ro­kra­cję, kom­pu­te­ry­za­cja wy­eli­mi­no­wać żmudną pi­sa­ninę, w prak­tyce oka­zało się, że pi­szą jesz­cze wię­cej.

Ma pod opieką trzech pa­cjen­tów po bar­dzo po­waż­nych ope­ra­cjach. Przed chwilą spraw­dzał stan dzi­siej­szej bo­ha­terki. Ko­bieta wpa­dła pod sa­mo­chód, wy­py­cha­jąc spod kół czte­ro­latka. Zdą­żyła w ostat­niej se­kun­dzie. Chłop­czyk nie­spo­dzie­wa­nie wbiegł na ulicę, bo silny po­dmuch wia­tru wy­rwał mu z rączki ba­lo­nik! Dzie­ciak miał szczę­ście. Gruby kom­bi­ne­zon, cza­peczka pod­szyta fu­ter­kiem tak za­mor­ty­zo­wały jego upa­dek, że tylko na­ro­bił so­bie si­nia­ków.

I po­my­śleć, był pod opieką mamy i taty, wra­cali z McDo­nalda. Nor­malna sy­tu­acja, so­bot­nie po­po­łu­dnie, spa­cer, ba­lo­nik i ten wiatr. Gdyby nie re­fleks tej ko­biety. Z pew­no­ścią nie za­sta­na­wiała się nad tym, że ry­zy­kuje ży­cie. Nie miała na to czasu.

„Jak to jest?” – za­sta­na­wiał się. „Matka i oj­ciec chłopca stali spa­ra­li­żo­wani sy­tu­acją, a zu­peł­nie obca osoba za­re­ago­wała bły­ska­wicz­nie. Czło­wiek za­wsze bę­dzie ta­jem­nicą”.

Pa­cjentka jesz­cze nie od­zy­skała przy­tom­no­ści, trudno prze­wi­dzieć, czym za­płaci za swój bo­ha­ter­ski czyn. Do­znała roz­le­głych ob­ra­żeń we­wnętrz­nych, zła­ma­nia uda. Los li­to­ści­wie oszczę­dził głowę, to­mo­gra­fia ni­czego nie wy­ka­zała.

Za­dzwo­nił te­le­fon. To znowu ten kie­rowca. Dzwoni co go­dzinę i do­py­tuje o stan pa­cjentki. Jest bar­dzo zde­ner­wo­wany, prze­żył szok. Ro­bił wszystko, by wy­ha­mo­wać, był do­świad­czo­nym kie­rowcą, ale w tej sy­tu­acji nie­wiele mógł.

– Nie, pro­szę pana, nie od­zy­skała przy­tom­no­ści. Nie, nie jest go­rzej, wy­daje się sta­bilna. Mu­simy cze­kać, zro­bi­li­śmy wszystko, pro­szę mi wie­rzyć – tłu­ma­czył cier­pli­wie. Na ra­zie trzeba się cie­szyć, że żyje.

Ro­zu­miał tego fa­ceta, sam był kie­rowcą. Za­li­czył kilka stłu­czek, ale ni­gdy nic po­waż­nego. Za to czę­sto miał do czy­nie­nia z ofia­rami wy­pad­ków, wielu nie­stety nie udało się ura­to­wać.

Taki kie­rowca wła­ści­wie też zo­staje ofiarą, po­nie­waż świa­do­mość po­zba­wie­nia ko­goś ży­cia, oka­le­cze­nia po­zo­sta­nie w nim na za­wsze. Na­wet gdy wszy­scy po­twier­dzą, że jest nie­winny, bo nic wię­cej zro­bić nie mógł, nie zmieni to sa­mego faktu.

*

Sio­stra Bo­żena ob­ser­wo­wała pa­cjentkę. Twarz taka ble­dziutka, ciało pod­łą­czone do apa­ra­tury, noga w gip­sie pod­wie­szona na wy­ciągu. Wy­glą­dała młodo, cho­ciaż w kar­cie na­pi­sano, że ma czter­dzie­ści je­den lat. Miała krótko ścięte brą­zowe włosy, na czole zdarty na­skó­rek, cien­kie brwi, dłu­gie rzęsy. Roz­le­gły si­niak na le­wym po­liczku. Taka dro­bina, ja­kieś metr pięć­dzie­siąt pięć wzro­stu, około pięć­dzie­się­ciu ki­lo­gra­mów wagi. Pie­lę­gniarki lu­bią ta­kich pa­cjen­tów, szcze­gól­nie na tym od­dziale.

– Więc tak wy­gląda bo­ha­terka?! – za­sta­na­wiała się. – Nie bała się sko­czyć pod koła sa­mo­chodu? Trzeba mieć od­wagę, by tak po­świę­cić się dla ob­cego dzie­ciaka!

Pa­cjentka po­ru­szyła się. Na jej twa­rzy po­ja­wił się uśmiech, naj­pierw de­li­katny, za chwilę wy­raź­niej­szy. Po­ka­zały się zmarszczki wo­kół oczu i cała twarz się roz­pro­mie­niła.

Pie­lę­gniarka zlu­stro­wała apa­ra­turę, nie wy­ka­zy­wała zmian. Do­tknęła dłoni pa­cjentki, żad­nej re­ak­cji. A co dziwne, uśmiech nie znik­nął z jej twa­rzy. Pierw­szy raz wi­działa, by osoba nie­przy­tomna się uśmie­chała.

*

To­nia wstrzy­mała od­dech, cała była za­chwy­tem! Czarne niebo roz­bły­sło ty­sią­cami ko­lo­ro­wych iskie­rek. Wszyst­kie wi­ro­wały, zni­kały, a na ich miej­sce po­ja­wiały się jesz­cze pięk­niej­sze. Sły­szała mu­zykę, gło­śną, ja­kąś taką dziwną, eg­zo­tyczną, okrzyki ra­do­ści. Ktoś obok pod­ska­ki­wał w eks­ta­zie.

Zro­zu­miała, że stoi w tłu­mie za­chwy­co­nych, szczę­śli­wych lu­dzi, świę­tu­ją­cych, peł­nych do­brej na­dziei, życz­li­wych. Sły­szała, jak naj­bli­żej sto­jący prze­krzy­ki­wali do sie­bie, po­kle­py­wali się, przy­tu­lali, ca­ło­wali.

Na­gle zo­rien­to­wała się, że jej nikt nie przy­tula, po­czuła się bar­dzo sa­motna, opusz­czona. I jesz­cze coś ją za­nie­po­ko­iło, oczy­wi­ście, jak mo­gła wcze­śniej tego nie za­uwa­żyć, oni nie mó­wili po pol­sku, lecz po chiń­sku!!!

Pró­bo­wała wy­rwać się z tej masy ludz­kiej, ro­zej­rzała się bez­rad­nie, ale wo­kół niej mo­rze głów. Śmier­tel­nie się prze­ra­ziła, za­wsze bała się tłumu.

Za­częła się roz­pacz­li­wie roz­py­chać, po­trą­ciła ja­kąś ko­bietę, ode­pchnęła męż­czy­znę. Wo­kół niej wzma­gał się groźny, nie­przy­ja­zny po­mruk. Twa­rze nie były już uśmiech­nięte i życz­liwe. Na gra­nicy hi­ste­rii, w pa­nice za­częła na oślep okła­dać lu­dzi pię­ściami i krzy­czeć z ca­łych sił.

*

Sio­stra na­ci­snęła sy­gnał alar­mowy, w chwilę póź­niej dok­tor Drze­wiecki wpadł do po­koju i po­mógł jej unie­ru­cho­mić pa­cjentkę. Spraw­dzili wszyst­kie pod­łą­cze­nia.

– Co się stało? – za­py­tał.

– Wła­ści­wie nic, pa­nie dok­to­rze, za­częła się uśmie­chać, a w chwilę póź­niej wy­ry­wać i sza­mo­tać się. Nie mo­głam jej utrzy­mać – tłu­ma­czyła pie­lę­gniarka. – Taka mała, ale siłę swoją ma. O, znowu się uśmie­cha!

Le­karz od­wró­cił się. Pa­trzyły na niego brą­zowe oczy, pełne ra­do­ści. Pa­cjentka ode­tchnęła z ulgą i po­wie­działa:

– Mó­wi­cie po pol­sku, więc to był tylko sen, całe szczę­ście.

– A co się pani śniło? – za­py­tał.

Jej twarz na­tych­miast spo­waż­niała, za­częła roz­glą­dać się za­sko­czona i co­raz bar­dziej za­nie­po­ko­jona.

– Pro­szę się uspo­koić – dok­tor śpie­szył z wy­ja­śnie­niami. – Jest pani w szpi­talu, miała pani wy­pa­dek. Pro­szę się nie ru­szać. Mu­sie­li­śmy pa­nią ope­ro­wać. Wła­śnie od­zy­skała pani przy­tom­ność. Jak się pani czuje? Czy coś pa­nią boli? – do­py­ty­wał.

Po­krę­ciła prze­cząco głową, pró­bo­wała pod­nieść rękę, ale to było za trudne. Za­mknęła oczy, za chwilę otwo­rzyła, jakby spraw­dzała, czy to nie ko­lejny sen.

– Czy pani coś pa­mięta? Wpa­dła pani pod sa­mo­chód. Czy pani przy­po­mina so­bie co­kol­wiek? – wy­py­ty­wał.

Nie­uf­nie za­prze­czyła głową. Jej ba­daw­czy wzrok prze­ska­ki­wał z twa­rzy le­ka­rza na twarz pie­lę­gniarki i z po­wro­tem.

– Pro­szę się nie mar­twić, to się bar­dzo czę­sto zda­rza. Za kilka dni, a może na­wet szyb­ciej, wszystko so­bie pani przy­po­mni – tłu­ma­czył. – Te­raz pro­szę od­po­czy­wać. Sio­stra Bo­żenka bę­dzie czu­wała nad pa­nią, pro­szę jej zgła­szać wszyst­kie po­trzeby.

To­nia za­mknęła oczy. Musi po­my­śleć, przy­po­mnieć so­bie do cho­lery, jak się tu zna­la­zła? – Spo­koj­nie, tylko nie wpa­dać w pa­nikę – na­ka­zy­wała so­bie. Tu się dzieją ja­kieś nie­sa­mo­wite rze­czy. Ten le­karz wy­daje się miły, ale o czym on mówi, jaki wy­pa­dek, wpa­dła pod sa­mo­chód? Była to­tal­nie zdez­o­rien­to­wana.

Usły­szała, że le­karz wy­szedł, pie­lę­gniarka coś prze­sta­wiała na sto­liku.

– Sio­stro, co mi wła­ści­wie jest? – za­py­tała, otwie­ra­jąc oczy. – Dok­tor mó­wił o ja­kiejś ope­ra­cji, a mnie wła­ści­wie nic nie boli.

– To do­brze, że nie boli, do­stała pani silne leki prze­ciw­bó­lowe. Te­raz niech pani po­stara się za­snąć, jest noc. Ju­tro rano le­karz wszystko pani do­kład­nie wy­ja­śni. Aha, jesz­cze jedno. Pod pani prawą dło­nią jest przy­cisk. Wy­czuwa go pani? Gdyby mnie pani po­trze­bo­wała, to pro­szę na­ci­snąć. Będę tu za­glą­dała, mam dziś nocny dy­żur.

– Dzię­kuję, jest pani bar­dzo miła.

*

Zo­stała sama w tym ja­snym, ste­ryl­nym po­koju. Sły­szała jed­no­stajny szum przy­rzą­dów, któ­rymi była oto­czona.

Unio­sła tro­chę głowę i zo­ba­czyła, że jej prawa noga jest za­wie­szona na wy­ciągu.

– Mam zła­maną nogę – stwier­dziła zdzi­wiona. Wła­ści­wie nie bar­dzo czuła to swoje ciało, jakby nie na­le­żało do niej.

Leży so­bie go­lu­sień­kie, przy­kryte prze­ście­ra­dłem. Do rąk i piersi ma pod­łą­czone różne ko­lo­rowe ru­reczki i dru­ciki. Ta­kie to dziwne.

Po­czuła na­ra­sta­jące zmę­cze­nie i sen­ność, ale to chyba nor­malne? – za­sta­na­wiała się. Sio­stra mó­wiła prze­cież, że jest noc. Noc, a Ka­ro­lina sama w domu!!! Czy ona wie, że ja tu je­stem? Kto się nią za­opie­ko­wał? Gdzie ten cho­lerny przy­cisk?!

To­nia zde­ner­wo­wała się, trwało ja­kiś czas, za­nim po­czuła pla­sti­kowy przed­mio­cik i z ca­łej siły na­ci­snęła. Ręce nie chciały jej słu­chać. Na szczę­ście sio­stra Bo­żenka była szybka i by­stra.

– Ka­ro­lina to pani có­reczka? Pro­szę się nie mar­twić, była tu pod opieką pani przy­ja­ciółki Marty, która jest w sta­łym kon­tak­cie z le­ka­rzem. Ona za­jęła się też pani matką. Może być pani spo­kojna, có­reczka no­cuje dzi­siaj u babci. Już wie­dzą, że od­zy­skała pani przy­tom­ność, będą tu ju­tro. – Sio­stra mó­wiła, uśmie­cha­jąc się cie­pło, a jed­no­cze­śnie spraw­dzała całą apa­ra­turę, po­pra­wiała kro­plówki.

– Jak do­brze, że Marta się wszyst­kim za­jęła – ode­tchnęła To­nia z ulgą. – Wie pani, ta moja przy­ja­ciółka to naj­lep­szy czło­wiek na świe­cie. Jak ona coś or­ga­ni­zuje, to ja mogę spo­koj­nie spać – tłu­ma­czyła pie­lę­gniarce.

– No, to pro­szę spać. To jest to, czego pani or­ga­nizm po­trze­buje te­raz naj­bar­dziej. – Sio­stra zga­siła górne świa­tło i wy­szła.

Coś mi to przy­po­mina? – za­sta­na­wiała się To­nia. – Ten mój pa­skudny, do­cie­kliwy umysł. Nie po­zwoli mi za­snąć, do­póki tego nie ustalę.

Przy­po­mniała so­bie za­bawną hi­sto­rię sprzed roku. Je­chali gdzieś z Mar­kiem, mieli w sa­mo­cho­dzie włą­czone ra­dio. Pio­senka le­ciała za pio­senką, nie in­te­re­so­wało ich to, bo cały czas roz­ma­wiali i na­gle jej uwagę przy­kuł cha­rak­te­ry­styczny mo­tyw.

Ja­kaś ko­bieta śpie­wała w ję­zyku an­giel­skim. Nie roz­po­znali, kto śpiewa i jak się na­zywa utwór. To w su­mie nie miało zna­cze­nia, bo pio­senka prze­pla­tana była frag­men­tami in­nego utworu. Wspa­nia­łego, cu­dow­nego, który ko­ja­rzył się ze świ­tem, po­ran­kiem w le­sie. Do­słow­nie zo­ba­czyła wscho­dzące słońce, re­fleksy na tra­wie i list­kach po­kry­tych jesz­cze rosą. Bu­dzą się ptaki, ożywa z noc­nego le­targu cała przy­roda.

No i jej do­cie­kliwy, by nie po­wie­dzieć upier­dliwy, umysł nie po­zwo­lił jej za­po­mnieć. Ma­rek nie po­tra­fił jej po­móc, bo jak twier­dził, ni­gdy tak na­prawdę nie in­te­re­so­wał się mu­zyką.

Na drugi dzień obu­dziła się z tą me­lo­dią w uszach. Pro­blem po­le­gał na tym, że nie po­tra­fiła śpie­wać, tego daru Bóg nie dał jej na pewno. W szkole każdy na­uczy­ciel śpiewu to po­twier­dzał. Ale ten jej drą­żący umysł nie pod­da­wał się.

W pracy swoim pro­ble­mem obar­czyła in­nych. Pla­stycz­nie opi­sała, co przed­sta­wiał utwór i wszyst­kich za­ra­ziła chę­cią po­zna­nia go.

Przez trzy dni kilka osób szu­kało, prze­słu­chi­wało swoje zbiory. I Czaj­kow­ski, i Vi­valdi, i utwory na flet Mo­zarta… bez­sku­tecz­nie.

Wresz­cie ko­lega An­drzej znie­cier­pli­wił się i za­dzwo­nił do swo­jego przy­ja­ciela – mu­zyka. Do­piero on, gdy tylko usły­szał opis, zde­cy­do­wał bły­ska­wicz­nie, że to na pewno _Peer_ _Gynt_ Griega, a ści­śle _Po­ra­nek_. I to był strzał w dzie­siątkę! Od­szu­kali utwór w zbio­rach bi­blio­teki i wszy­scy mo­gli się za­chwy­cać. Po­wszech­nie znany i bar­dzo piękny.

– Wiem, już wiem: to jest to, co ty­gry­ski lu­bią naj­bar­dziej – ode­tchnęła z ulgą. No tak, Ku­buś Pu­cha­tek, ulu­biona do­bra­nocka Ka­ro­liny. Jej córka czę­sto po­słu­gi­wała się po­wie­dzon­kami bo­ha­te­rów fil­mów albo re­klam.

Moja mała có­reczka – roz­czu­liła się. Pew­nie jest śmier­tel­nie prze­ra­żona. Od­kąd Je­rzy znik­nął z ich ży­cia, wła­śnie ta­kiej sy­tu­acji oba­wiała się naj­bar­dziej. Na szczę­ście ni­komu już nic nie za­graża, jest prze­cież po ope­ra­cji i żyję, a resztą za­jęła się Marta – tłu­ma­czyła so­bie.

Marta to naj­lep­sza przy­ja­ciółka, taka, o ja­kiej ma­rzyła przez całe ży­cie. Po­znały się w miej­scu szcze­gól­nym, peł­nym zde­spe­ro­wa­nych, zroz­pa­czo­nych ko­biet, żon al­ko­ho­li­ków. Długo ją ob­ser­wo­wała, za­nim za­częły roz­ma­wiać. Po kosz­mar­nych prze­ży­ciach z Je­rzym stała się nie­ufna, za­mknięta w so­bie.

Marta prze­ciw­nie, bar­dzo bez­po­śred­nia w kon­tak­tach, po­godna, ser­deczna, nie zra­żała się opo­rami Toni. Za to te­raz nie wy­obra­żają so­bie dnia bez roz­mowy, a waż­nej de­cy­zji bez wza­jem­nych kon­sul­ta­cji.

Marta to rów­nież gej­zer ener­gii. Nie ma dla niej spraw nie­moż­li­wych do za­ła­twie­nia. Chęt­nie an­ga­żuje się w pro­blemy in­nych lu­dzi, lubi dzia­łać, za­ła­twiać, te­le­fo­no­wać. Ma przy tym dar prze­ko­ny­wa­nia i na­prawdę wiele spraw, wy­da­wa­łoby się, bez­na­dziej­nych, udaje jej się za­ła­twić. Nie znosi cze­ka­nia, zwo­dze­nia, obiet­nic bez po­kry­cia. Lubi wi­dzieć szyb­kie efekty swo­ich dzia­łań. Do­brze mieć taką przy­ja­ciółkę.

To­nia po­czuła ja­kiś dziwny cię­żar, osiadł na jej no­gach i stop­niowo za­czął się prze­su­wać w górę. Śle­dziła go, wstrzy­mu­jąc od­dech, do­tarł do brzu­cha, unie­ru­cho­mił jej ręce i roz­lał się na piersi. Zro­biło jej się cie­pło i za­gar­nęła ją ciem­ność.

*

– Tak, pro­szę pani, od­zy­skała przy­tom­ność, ale jej stan na­dal jest bar­dzo ciężki. Mar­twimy się o jej nerki, jedną mu­sie­li­śmy nie­stety usu­nąć – dok­tor Drze­wiecki cier­pli­wie tłu­ma­czył ener­gicz­nej, do­cie­kli­wej ko­bie­cie. – Nie wy­ra­zi­łem zgody na od­wie­dza­nie pa­cjentki, tylu lu­dzi chcia­łoby się z nią zo­ba­czyć, ja to ro­zu­miem, ale naj­waż­niej­sze jest jej zdro­wie. Umówmy się, że pani bę­dzie jej łącz­ni­kiem ze świa­tem. Może pani wejść na chwilę, uspo­koić ją. Jest pani le­ka­rzem, nie mu­szę więc tłu­ma­czyć, że od­dział in­ten­syw­nej opieki to nie miej­sce na to­wa­rzy­skie spo­tka­nia.

– Dzię­kuję, pa­nie dok­to­rze, chcę ją tylko po­in­for­mo­wać, że jej sprawy ro­dzinne i za­wo­dowe są pod kon­trolą. Na pewno bar­dzo się nie­po­koi. Ogra­ni­czę do mi­ni­mum swoją wi­zytę, jesz­cze raz dzię­kuję. Do wi­dze­nia.

*

– To­niu, ko­cha­nie, nic nie mów, bo mnie stąd wy­rzucą. – Marta za­częła mó­wić już od drzwi, by uprze­dzić la­winę py­tań ze strony Tośki. Z tru­dem pa­no­wała nad wzru­sze­niem. Wi­dok tych wszyst­kich przy­rzą­dów wo­kół łóżka, plą­ta­niny ka­bli i ru­rek, wy­wo­ły­wał w niej nie­po­kój, a pa­pie­rowo blada twarz i bez­władne ciało przy­ja­ciółki po­tę­go­wały go.

– To ja będę mó­wiła – na­ka­zała. – Po­zwo­lili mi tu wejść tylko na kilka mi­nut. Ni­kogo wię­cej nie wpusz­czą, bar­dzo tu dbają o cie­bie.

– Słu­chaj uważ­nie! Ka­ro­lina za­miesz­kała chwi­lowo u two­jej mamy. To bar­dzo dzielna ko­bieta. I bar­dzo cię ko­cha. By­łam w szkole i za­ła­twi­łam zgodę na to, by Mała wró­ciła na za­ję­cia do­piero po fe­riach. Zde­cy­do­wa­łam, że Ka­ro­lina po­je­dzie z mo­imi chłop­cami w góry. Po­jeź­dzi so­bie tro­chę na nar­tach. Dzie­ciaki będą pod opieką Agaty, wiesz, że jej mo­żemy za­ufać.

– Dzwo­ni­łam też do two­jej pracy. Roz­ma­wia­łam z sa­mym sze­fem. Na­wet się prze­jął, se­rio! Był szcze­rze zmar­twiony. Wszy­scy prze­sy­łają ci po­zdro­wie­nia i ży­czą szyb­kiego po­wrotu do zdro­wia. Będę wpa­dała do two­jego miesz­ka­nia i za­dbam o wszystko. Ty się o nic nie martw. Masz le­żeć i zdro­wieć, zro­zu­miano? Je­stem w sta­łym kon­tak­cie z le­ka­rzami i pie­lę­gniar­kami, gdy­byś coś po­trze­bo­wała to wal śmiało. Wiesz, że mnie nie mu­sisz się krę­po­wać.

– O, już ma­chają na mnie. Trzy­maj się, dzielna ko­bieto! – Marta uści­snęła rękę Toni. Łzy wzru­sze­nia pły­nęły po jed­nej i dru­giej twa­rzy.

– Marta, dzię­kuję – wy­szep­tała To­nia. – Je­steś wielka! – uśmiech­nęła się.

– Wa­riatka! – od­po­wie­działa z czu­ło­ścią Marta. – Kto tu jest na­prawdę wielki? Jak stąd za­raz nie wyjdę, to mnie już wię­cej nie wpusz­czą, a na to nie mo­żemy po­zwo­lić. Bu­ziaczki, pa!

*

To­nia obu­dziła się. Coś nie­do­brego działo się w jej brzu­chu. Ból z pra­wej strony na­si­lał się i za­czął pro­mie­nio­wać. – No tak, musi bo­leć, je­stem prze­cież po ope­ra­cji! – tłu­ma­czyła so­bie. Mu­szę się do­wie­dzieć, co wła­ści­wie ze mną ro­bili.

Le­karz mó­wił, że wpa­dłam pod sa­mo­chód?! Dla­czego nic nie pa­mię­tam? – za­sta­na­wiała się. Inne rze­czy pa­mię­tam. Wiem kim je­stem, jak się na­zy­wam. Mam córkę, je­stem roz­wódką. Mam ro­dzinę, przy­ja­ciół, zna­jo­mych i Marka. – Stęk­nęła, ból się wy­raź­nie wzma­gał. Ma­rek to mój męż­czy­zna, mój nie mój, bar­dzo się ko­cha­li­śmy. Dla­czego my­ślę: ko­cha­li­śmy? Chyba po­win­nam po­wie­dzieć: ko­chamy się.

Pró­bo­wała zmie­nić po­zy­cję ciała, lecz ostry, prze­szy­wa­jący ból spra­wił, że za­sty­gła, wstrzy­mała na­wet od­dech z prze­ra­że­nia.

Jezu, co tak boli?! Nie wiem, jak długo to jesz­cze wy­trzy­mam. Nie je­stem od­porna na ból – uża­lała się. Ostatni raz tak mocno cier­piała, gdy ro­dziła się Ka­ro­lina. Nie mo­gła się ma­leńka uro­dzić, bo miała pę­po­winę owi­niętą wo­kół szyi.

To­nia roz­glą­dała się bez­rad­nie, była sama w tym po­koju peł­nym apa­ra­tury. Czuła, że wy­schło jej w gar­dle, a ból zmu­szał ją do co­raz głęb­szych i szyb­szych od­de­chów.

Słu­chaj, An­to­nino! – na­ka­zała so­bie. – Skup się, nie może tak być, byś nie wie­działa, co ro­bisz. Spo­koj­nie, krok po kroku, przy­po­mnij so­bie, co ro­bi­łaś, za­nim się tu zna­la­złaś. – Pró­bo­wała zro­zu­mieć stan rze­czy, upo­rząd­ko­wać je, po­skro­mić to, co się wy­da­rzyło.

Nie wiem, na­prawdę nie mam po­ję­cia jak tu do­tar­łam. Jezu, to nie jest nor­malne, ni­gdy cze­goś po­dob­nego nie prze­ży­wa­łam. Kosz­marne uczu­cie!

Te­raz do­piero zro­zu­miała, o czym mó­wił Je­rzy, gdy twier­dził, że film mu się urwał. Tak wy­gląda czarna dziura.

Lo­gicz­nie ro­zu­mu­jąc, przy­wio­zła mnie pewno ka­retka po­go­to­wia, wcze­śniej mu­sia­łam wpaść pod sa­mo­chód. Dla­czego nie uwa­ża­łam? Za­wsze spraw­dzam, za­nim wejdę na ulicę, więc jak to moż­liwe, że tym ra­zem nie za­uwa­ży­łam sa­mo­chodu? Może się śpie­szy­łam? Co ja ro­bi­łam, gdzie by­łam, że­bym przy­naj­mniej wie­działa, gdzie wpa­dłam pod ten sa­mo­chód… Jaki dziś mamy dzień? Jak długo tu leżę?

To­nia od­dy­chała co­raz szyb­ciej, pot zro­sił jej czoło, ból, który pró­bo­wała zi­gno­ro­wać, po­tę­go­wał się. W końcu, tar­ga­jąc wnętrz­no­ściami, zdo­mi­no­wał wszystko. Była jed­nym wiel­kim cier­pie­niem.

– Co się dzieje, tak pa­nią boli? – Usły­szała głos pie­lę­gniarki. – Dla­czego pani nie woła? Za­raz damy za­strzyk i ulży pani. Po co się mę­czyć!

W chwilę póź­niej mo­gła już od­dy­chać swo­bod­niej, ro­biło się sen­nie, ból od­pły­wał, za­sy­piała. Te­raz głów­nie na tym po­le­gało jej ży­cie – ból, za­strzyk, sen.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: