- W empik go
Sobowtór bankiera - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Sobowtór bankiera - ebook
3 część serii powieści kryminalnych noszących wspólny nadtytuł: „Lord Lister - tajemniczy nieznajomy”. Lord (Eward) Lister to postać fikcyjnego londyńskiego złodzieja-dżentelmena, kradnącego oszustom, łotrom i aferzystom ich nieuczciwie zdobyte majątki, a także detektywa-amatora broniącego uciśnionych, krzywdzonych, niewinnych, biednych i wydziedziczonym przez los, która po raz pierwszy pojawiła się w niemieckim czasopiśmie popularnym zatytułowanym „Lord Lister, genannt Raffles, der Meisterdieb” i opublikowanym w 1908, autorstwa Kurta Matulla i Theo Blakensee. Po wydaniu kilku początkowych numerów serię kontynuowano, pt. „Lord Lister, znany jako Raffles, Wielki Nieznajomy”, który był tytułem pierwszej powieści. Seria stała się bardzo popularna nie tylko w Niemczech (ukazało się tam 110 cotygodniowych wydań, a ostatnie wydanie cyklu zakończyło się w 1910); została przetłumaczona na wiele języków, i wydawana w wielu krajach na całym świecie. W Polsce od początku listopada 1937 do końca września 1939 wydawano serię 16-stostronicowych zeszytów pt. „Tygodnik Przygód Sensacyjnych. Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy” Każdy numer zawierał jedną mini-powieść cyklu, która stanowiło oddzielną całość.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-888-4 |
Rozmiar pliku: | 378 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lord Lister — przyjaciel ludzkości
Lord Lister z nogą założoną na nogę, siedział rozparty wygodnie w fotelu, krytym czerwoną skórą.
— Jak ci się podoba twoja nowa garsoniera? — zapytał go Charles Brand, jego przyjaciel i sekretarz.
Lord Lister uśmiechnął się:
— Bardzo tu miło — odparł.
— Czy zadowolony jesteś z sąsiedztwa? — indagował dalej przyjaciel, zapaliwszy papierosa.
— Nie zdążyłem jeszcze złożyć oficjalnych wizyt — brzmiała odpowiedź lorda.
Wstał z fotela i zbliżył się do okna, osłoniętego cienką koronką firanki.
— Chciałbym wiedzieć do kogo należy ten dom naprzeciwko? — rzekł po krótkiej pauzie.
Charles Brand podniósł się i podszedł do okna.
— Ten dom o wybitnie brzydkiej, pretensjonalnej fasadzie? — zapytał. — Z pewnością do jakiegoś zbogaconego rzeźnika lub... bankiera.
— Mylisz się: właścicielem jego jest stary lord, wyglądem przypominający handlarza nierogacizną. Cierpi, zdaje się, na podagrę. Każdego poranku odbywa spacer po Hyde Parku, trzymając jedną nogę na małym siedzeniu swego powozu.
— Widziałeś prawdopodobnie to przez okno?
— Nietylko to, ale i wiele innych rzeczy...
Brand spojrzał swemu przyjacielowi prosto w toczy.
— Spostrzegłem, że mój astmatyczny i podagryczny sąsiad ma niezwykle piękną żonę.
— Aaa!
Zainteresowanie Charlesa nagle wzrosło.
— Czy zostałeś już im przedstawiony?... Tss... Czy to ta kobieta?
W jednym z okien stojącego naprzeciw domu ukazała się nagle złotowłosa, biało odziana postać kobieca.
Obydwaj przyjaciele z zainteresowaniem śledzili jej ruchy:
Szybkimi krokami przemierzała pokój, załamując rozpaczliwie ręce.
— To ona — rzekł lord Lister. — Cóż jej się stało?
— Ba! prawdopodobnie scena z małżonkiem. Widać nie jest z nim szczęśliwa.
— Możliwe!
— Wygląda, jak ptak więziony w klatce.
— Ta kobieta cierpi mimo bogactwa, którem jest otoczona. Możnaby przyjść jej z pomocą?
— Myślisz znów o pomaganiu bliźnim, ty niepoprawny przyjacielu ludzkości?
— Będę musiał złożyć im sąsiedzką wizytę... Ale być może, że nie przyjmą mnie teraz?
Lord Lister przez kilka chwil przyglądał się płaczącej kobiecie, poczem udał się do garderoby.
Gdy wrócił do gabinetu — był ubrany wizytowo. Poprawił przed lustrem węzeł krawata i zatknął w butonierce prześliczną różę.
— Do widzenia, — rzucił swemu przyjacielowi na odchodnem.
— Prawdziwy z ciebie człowiek czynu! — rzekł z podziwem Brand.
Wkrótce potem Raffles pukał do wspaniałej kutej w żelazie bramy.
Otworzył służący w liberii. Lord Lister podał swą kartę wizytową, poczem nie czekając na wprowadzenie, począł iść szybko wysadzaną świerkami aleją. Aleja ta doprowadziła go do wąskiej kładki, przerzuconej lekko przez staw porośnięty sitowiem.
Po drugiej stronie stawu rosła grupka krzewów, z pośród których rozlegał się płacz kobiety.
Lord Lister rozsunął gałęzie, wyjrzała ku niemu blada twarzyczka, skąpana w łzach. Lady Daisy Montgomerry — gdyż była to ona — spojrzała ze zdumieniem na intruza.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł Lord. — Pragnąłem złożyć pani zwykłą sąsiedzką wizytę i zbłąkałem się w parku.
Dama o złocistych włosach napróżno starała się opanować. Łkanie jej przerywały słowa:
— Madame, proszę dysponować moją osobą... Czy mogę pani w czymkolwiek pomóc?
— Tak... Niech mi pan dopomoże... — wyrwał się szczery okrzyk z jej piersi. — Niech mi pan pomoże uwolnić się od tego potwora o ludzkiej twarzy.
Zawstydzona i pełna przerażenia zakryła twarz dłońmi.
— Co pan o mnie myśli? — rzekła. — Muszę panu wytłumaczyć me postępowanie... Dźwięk pańskiego głosu wzbudza we mnie dziwne zaufanie.
Rozpoczęła swą smutną opowieść:
Ojciec jej, należący do starej szlacheckiej rodziny, popadł w długi karciane. Chcąc je pokryć — zaciągnął u Montgomerrego grubszą pożyczkę, za którą płacił lichwiarskie procenty. Podczas rokowań o pożyczkę — Montgomerry bywał często w ich domu; w czasie obiadów, na które go zapraszano, siadywał stale na przeciw niej, obrzucając ją pożądliwym spojrzeniem.
W tym czasie rodzina jej poczęła znów odzyskiwać dawną świetność. Długi spłacono, starszy brat Guinny wstąpił do służby wojskowej. Lecz szczęście trwało krótko, pewnego dnia okazało się, że Montgomerry skupił wszystkie zobowiązania jej ojca. Przedstawił je do zapłaty akurat wtedy, gdy zbiory były wyjątkowo słabe. Kilka niefortunnych operacyj giełdowych do reszty podkopało finanse. Na domiar złego brat Guinny wrócił pewnego dnia do domu i blady jak śmierć oświadczył, że przegrał 1000 funtów. Jego wierzycielem był... lord Montgomerry. Ze łzami w oczach błagał ojca, aby pomógł mu pokryć dług i niedopuścił do rozgłoszenia sprawy.
Ojciec zniżył się przed lordem Montgomerrym do prośby. Wysłuchał go z skrzyżowanymi ramionami i zażądał zastawu. Z rozdartem sercem — ojciec złożył mu bezcenne klejnoty rodzinę... Jako warunek postawił....
— Wiem jaki — przerwał jej lord Lister — Zażądał pani ręki?
Kiwnęła głową. Łza potoczyła się po jej policzku.
— Jeden Bóg wie, ile walk stoczyłam z sobą przed powzięciem decyzji... Ojciec mój chciał popełnić samobójstwo... Zdołałam na szczęście przeszkodzić temu w porę... Wypadek ten wstrząsnął mną do tego stopnia, że zgodziłam się poślubić lorda Montgomerry. Postawiłam jednak za warunek, aby klejnoty wróciły do mych rodziców. Lord obiecywał wypełnić to zobowiązanie natychmiast po zawarciu małżeństwa. Nie dotrzymał jednak słowa. Klejnoty jeszcze dotąd znajdują się w jego ręku.
— Czy przechowuje je u siebie? — zapytał lord Lister.
— Tak... Niedawno powierzył je jubilerowi do naprawy... odebrał je już i trzyma w podziemiach naszego pałacu.
— Istotnie sytuacja pani przedstawia się niewesoło — rzekł lord Lister. Być może że potrafię złemu zaradzić. Proszę w każdym razie liczyć na moją pomoc.
— Mój mąż nadchodzi... Śpieszę do mojego ojca, który przybył do nas niedawno w sprawie klejnotów.
Mówiąc te słowa uciekła w przeciwnym kierunku. Lord Lister wyszedł na spotkanie pana domu, który zdala wymachiwał już kartą wizytową lorda.
— Szukam pana wszędzie — zawołał — Musiał pan chyba spotkać moją żonę?
— Przed chwilą miałem zaszczyt poznać małżonkę pańską...
— Czy pan pozwoli ze mną do biblioteki?
— Chętnie...
Lord Montgomerry z jękiem usiadł w fotelu. Wyciągnął sztywno swą bolącą nogę.
— Czy lady Montgomerry jest cierpiąca? — zapytał Lister.
— Być może... Chyba jedna z jej częstych migren... Nie przejmuję się tym zbytnio — odparł czuły małżonek.
Lord Lister rozejrzał się dookoła. Na masywnym hebanowym biurku stała inkrustowana perłami kaseta.
— Czy tu przechowuje pan swe kosztowności? — zapytał.
— Broń mnie Boże! — zawołał lord Montgomerry — Przechowuję je w podziemiach, w opancerzonej skrzyni.
Rozmowa przeszła na wyścigi i polowania. Na pożegnanie lord Montgomerry zaprosił Listera na przyjęcie, mające odbyć się w przyszłym tygodniu. Oczy Listera rozbłysły: ułatwiało to jego plany.
— Liczymy na pana — dodał Montgomerry — Mam nadzieję, że zaszczyci nas pan swą obecnością?
— Nie omieszkam skorzystać z tak miłego zaproszenia.
Lokaj otworzył bramę.
Odchodząc ujrzał Lister w głębi parku blond damę, wspartą na ramieniu siwego, wytwornie wyglądającego gentlemana.
— — — — — — —
Charles Brand z niecierpliwością oczekiwał powrotu swego przyjaciela.
— Sądząc z twej zasępionej miny, dowiedziałeś się o jakichś przykrych rzeczach — rzekł.
— Tak jest w istocie — odparł Lister, kładąc do kieszeni jakieś przedmioty wyjęte z szuflady biurka.
— Powiedz mi co się stało? — błagał Charley.
Ale Raffles nie miał humoru do gawęd.
— Wychodzę — rzekł — Czy chcesz mi towarzyszyć?W spelunce Cyklopa
W dzielnicy, gdzie gnieżdżą się męty Londynu, w jednym z najbrudniejszych zaułków, wznosił się odrapany ponury dom.
W nocy dzielnica ta stawała się terenem bójek krwawych i nożowych rozpraw.
W starym domu przy końcu uliczki, zbutwiałe schody wiodły w dół, do piwnicy, gdzie mieścił się podejrzany szynk.
Jakiś młody dobrze ubrany człowiek zstępował po tych schodach. Na dole, dotykając poomacku wilgotnych ścian, doszedł do miejsca słabo oświetlonego nikłym płomykiem. Zapukał trzy razy do drzwi. Odsunięto zasuwy i wpuszczono go do środka. Powitały go głośne okrzyki. Odpowiedział uchyleniem czapki i lekkim ukłonem.
— Te, gdzieś podział twój cylinder? — zawołał jakiś osobnik o przerażającym wyglądzie. — Zwykła czapka nie pasuje do twej twarzy...
Nie dosłyszał tych słów w gwarze zmieszanych głosów. Zamiast odpowiedzi rzucił w tłum garść złotych monet.
— Hej, Cyklopie — zawołał dźwięcznym głosem — Prędzej, butelkę whisky!
Gospodarz, ślepy na jedno oko i dlatego Cykloppem przezwany, zbliżył się spiesznie.
Duża latarnia o zielonych szkłach zwisała z brudnego pułapu i rzucała ponure światło na okrutne twarze gości.
— Hurra, niech żyje Jasny Jimmy!
Cyklop powrócił niosąc szklanki na tacy. Wyglądał okropnie: jedyne jego nabiegłe krwią oko spoglądało podejrzliwie z czerwonej obrzękłej twarzy, chwiejącej się na zbyt cienkiej i długiej szyi. Był wysoki i bardzo silnie zbudowany.
Wszyscy obecni trącili się szklankami.
— Oto piękny dzień — rzekł drugi mężczyzna, Charly, zwany Monterem.
— Gadaj lepiej co cię za szczęście spotkało? Rozprułeś może kasę banku?
Młody człowiek zaczerwienił się.
— Czekaj łobuzie... pokażę ci, jak się kończy, kiedy mnie się zaczepia.
Rozdzielił ich Cyklop.
— Zostaw go, to jeden z naszych! — dodał uspakajająco — Siadaj z nami, Jimmy!
Nagle w świetle migocącej lampy Jimmy dostrzegł w kącie jakąś skurczoną postać.
— A ty czego tam siedzisz samotnie, Harry?... Chodź, napij się z nami!
— Ciągle jeszcze wzdycha do Józi, co go puściła kantem — zaśmiał się drugi.
Nagle skurczony człowiek wyprostował się i skoczył do mówiącego.
— Psie — wrzasnął. Żyły jak postronki nabrzmiały na jego czole.
Chwycił Sama za gardło. Bójka rozpoczęła się na dobre. Słychać było tylko krótki świszczący oddech obydwu walczących.
— Dość tego — zabrzmiał nagle jakiś głos.
Rozstąpili się wszyscy.
— Tajemniczy Nieznajomy! — rozległ się szept pełen szacunku.
Wytwornie, wieczorowo ubrany mężczyzna pojawił się nagle w tym dziwacznym otoczeniu. Górną część twarzy jego kryła maska. Dwoje czarnych oczu płonęło w twarzy tej niezwykłym blaskiem. Nie mówiąc słowa powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Spokojnym krokiem przeszedł pomiędzy zapaśnikami i zniknął za kotarą.
Cyklop z trunkami na tacy podążył w ślad za nim. W jednej chwili zapomniano o bójce — i Harry, jak wielki smutny ptak, powrócił do swego kąta.
Zaskrzypiały zawiasy drzwi.
— Jimm i Jack do mnie! — zawołał Cyklop.
Obydwaj wezwani usłuchali śpiesznie. Gdy zamknęli za sobą drzwi znaleźli się w wąskim korytarzu, w którym musieli się posuwać gęsiego.
— Możemy być dumni, że szef właśnie nas wybrał...
— Zamilcz lepiej... — uspokoił go drugi.
Zapukali do drzwi.
— Proszę wejść — odpowiedział metaliczny głos.
Weszli. Nagle znaleźli się w eleganckim pokoju. Podłoga wyłożona była dywanami i skórami zwierząt. Umeblowanie stanowiły ciężkie meble z pięknego dębu. Na stole stała nietknięta kolacja i wino, wniesione przez Cyklopa.
— Dobry wieczór — rzekł John Raffles z za biurka.
Na biurku tym, na specjalnej tacy leżały przyrządy, służące do włamań.
— Usiądźcie — dodał, częstując ich cygarami. — Planuję poważną wyprawę. Oczywista idzie o włamanie. Czy macie wszystkie potrzebne do tego instrumenty?
Jack zaśmiał się spoglądając pożądliwie na nowiutkie, lśniące przyrządy, które leżały na biurku.
— Podczas ostatniego włamania źle mi się powiodło — rzekł — Spłoszyli mnie i musiałem czym-prędzej uciekać. Zostawiłem im wszystkie narzędzia, wszystkie wytrychy...
John Raffles wziął z biurka instrumenty i podzielił je między Jacka i Jimma.
— Przejdźmy teraz do samej sprawy — rzekł — Chodzi o włamanie do pałacu lorda Montgomerry... W podziemiu, którego okna są okratowane, w opancerzonej skrzyni przechowuje lord bezcenną biżuterię. Jutro lord wydaje wielkie przyjęcie. Najlepszym momentem do dokonania kradzieży będzie czas między jedenastą a pierwszą w nocy.
Przez parę chwil naradzał się cicho z obu przyjaciółmi, poczem pożegnał ich.
— Pozbawimy cię, mój przyjacielu, części majątku, z którego robisz zły użytek — rzekł do siebie, gdy został sam w pokoju. — Pomożemy rodzinie Bassing odzyskać ich klejnoty...
Zegar wybił godzinę dwunastą. Za oknami szalała burza. Raffles wyjął z szuflady biurka arkusik papieru listowego, w którego rogu widniały w otoczeniu stybilizowanych narzędzi złodziejskich literki J.C.R. Umoczył pióro w kałamarzu z trupiej czaszki, napełnionym czerwonym atramentem. Gdy skończył pisać, nacisnął dzwonek. W tej samej chwili na progu ukazał się Cyklop.
— Zanieś szybko list ten do skrzynki — rozkazał krótko — i każ tym ludziom przyjść do mnie. Musimy przerobić eksperyment z trawiącym metale płynem. Jack i Jimm zjawili się natychmiast i odrazu wzięli się do dzieła. Oparli o ścianę kwadrat z grubego metalu. Powlekli powierzchnię specjalnym płynem poczem zbliżyli płomień palnika. Z sykiem metal dał się ciąć przez całą swą długość.
— Czy mamy zabrać ze sobą metalowe tuby?
— Nie — odparł spokojnie Raffles — w piwnicy znajdziecie palenisko gazowe.
Gdy rozstali się ze sobą, do okien zaglądał szary świt.Rapsodia Liszta
— Ach lordzie Hoensbrook — pod tym bowiem nazwiskiem Raffles został zaproszony na przyjęcie do lorda Montgomerry.
— Wiem, że jest pan zwolennikiem reform socjalnych. Nie wiem tylko dlaczego?
— Uważam je za konieczne — odparł krótko — Jest niesprawiedliwe, że niektórzy ludzie żyją w zbytku, podczas gdy inni umierają z głodu.
— Nie będziemy dyskutować na ten temat. Siadajmy do stołu. Wolę pasztet truflowy, ostrygi i szampana od wszelkich reform.
Zmieszali się z tłumem gości. Wszystkie salony były rzęsiście oświetlone. Służba przesuwała się cicho i sprawnie. Wyżsi oficerowie, bogaci wieściciele ziemscy, artyści i uczeni zebrali się dnia tego u lorda..................................
Lord Lister z nogą założoną na nogę, siedział rozparty wygodnie w fotelu, krytym czerwoną skórą.
— Jak ci się podoba twoja nowa garsoniera? — zapytał go Charles Brand, jego przyjaciel i sekretarz.
Lord Lister uśmiechnął się:
— Bardzo tu miło — odparł.
— Czy zadowolony jesteś z sąsiedztwa? — indagował dalej przyjaciel, zapaliwszy papierosa.
— Nie zdążyłem jeszcze złożyć oficjalnych wizyt — brzmiała odpowiedź lorda.
Wstał z fotela i zbliżył się do okna, osłoniętego cienką koronką firanki.
— Chciałbym wiedzieć do kogo należy ten dom naprzeciwko? — rzekł po krótkiej pauzie.
Charles Brand podniósł się i podszedł do okna.
— Ten dom o wybitnie brzydkiej, pretensjonalnej fasadzie? — zapytał. — Z pewnością do jakiegoś zbogaconego rzeźnika lub... bankiera.
— Mylisz się: właścicielem jego jest stary lord, wyglądem przypominający handlarza nierogacizną. Cierpi, zdaje się, na podagrę. Każdego poranku odbywa spacer po Hyde Parku, trzymając jedną nogę na małym siedzeniu swego powozu.
— Widziałeś prawdopodobnie to przez okno?
— Nietylko to, ale i wiele innych rzeczy...
Brand spojrzał swemu przyjacielowi prosto w toczy.
— Spostrzegłem, że mój astmatyczny i podagryczny sąsiad ma niezwykle piękną żonę.
— Aaa!
Zainteresowanie Charlesa nagle wzrosło.
— Czy zostałeś już im przedstawiony?... Tss... Czy to ta kobieta?
W jednym z okien stojącego naprzeciw domu ukazała się nagle złotowłosa, biało odziana postać kobieca.
Obydwaj przyjaciele z zainteresowaniem śledzili jej ruchy:
Szybkimi krokami przemierzała pokój, załamując rozpaczliwie ręce.
— To ona — rzekł lord Lister. — Cóż jej się stało?
— Ba! prawdopodobnie scena z małżonkiem. Widać nie jest z nim szczęśliwa.
— Możliwe!
— Wygląda, jak ptak więziony w klatce.
— Ta kobieta cierpi mimo bogactwa, którem jest otoczona. Możnaby przyjść jej z pomocą?
— Myślisz znów o pomaganiu bliźnim, ty niepoprawny przyjacielu ludzkości?
— Będę musiał złożyć im sąsiedzką wizytę... Ale być może, że nie przyjmą mnie teraz?
Lord Lister przez kilka chwil przyglądał się płaczącej kobiecie, poczem udał się do garderoby.
Gdy wrócił do gabinetu — był ubrany wizytowo. Poprawił przed lustrem węzeł krawata i zatknął w butonierce prześliczną różę.
— Do widzenia, — rzucił swemu przyjacielowi na odchodnem.
— Prawdziwy z ciebie człowiek czynu! — rzekł z podziwem Brand.
Wkrótce potem Raffles pukał do wspaniałej kutej w żelazie bramy.
Otworzył służący w liberii. Lord Lister podał swą kartę wizytową, poczem nie czekając na wprowadzenie, począł iść szybko wysadzaną świerkami aleją. Aleja ta doprowadziła go do wąskiej kładki, przerzuconej lekko przez staw porośnięty sitowiem.
Po drugiej stronie stawu rosła grupka krzewów, z pośród których rozlegał się płacz kobiety.
Lord Lister rozsunął gałęzie, wyjrzała ku niemu blada twarzyczka, skąpana w łzach. Lady Daisy Montgomerry — gdyż była to ona — spojrzała ze zdumieniem na intruza.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł Lord. — Pragnąłem złożyć pani zwykłą sąsiedzką wizytę i zbłąkałem się w parku.
Dama o złocistych włosach napróżno starała się opanować. Łkanie jej przerywały słowa:
— Madame, proszę dysponować moją osobą... Czy mogę pani w czymkolwiek pomóc?
— Tak... Niech mi pan dopomoże... — wyrwał się szczery okrzyk z jej piersi. — Niech mi pan pomoże uwolnić się od tego potwora o ludzkiej twarzy.
Zawstydzona i pełna przerażenia zakryła twarz dłońmi.
— Co pan o mnie myśli? — rzekła. — Muszę panu wytłumaczyć me postępowanie... Dźwięk pańskiego głosu wzbudza we mnie dziwne zaufanie.
Rozpoczęła swą smutną opowieść:
Ojciec jej, należący do starej szlacheckiej rodziny, popadł w długi karciane. Chcąc je pokryć — zaciągnął u Montgomerrego grubszą pożyczkę, za którą płacił lichwiarskie procenty. Podczas rokowań o pożyczkę — Montgomerry bywał często w ich domu; w czasie obiadów, na które go zapraszano, siadywał stale na przeciw niej, obrzucając ją pożądliwym spojrzeniem.
W tym czasie rodzina jej poczęła znów odzyskiwać dawną świetność. Długi spłacono, starszy brat Guinny wstąpił do służby wojskowej. Lecz szczęście trwało krótko, pewnego dnia okazało się, że Montgomerry skupił wszystkie zobowiązania jej ojca. Przedstawił je do zapłaty akurat wtedy, gdy zbiory były wyjątkowo słabe. Kilka niefortunnych operacyj giełdowych do reszty podkopało finanse. Na domiar złego brat Guinny wrócił pewnego dnia do domu i blady jak śmierć oświadczył, że przegrał 1000 funtów. Jego wierzycielem był... lord Montgomerry. Ze łzami w oczach błagał ojca, aby pomógł mu pokryć dług i niedopuścił do rozgłoszenia sprawy.
Ojciec zniżył się przed lordem Montgomerrym do prośby. Wysłuchał go z skrzyżowanymi ramionami i zażądał zastawu. Z rozdartem sercem — ojciec złożył mu bezcenne klejnoty rodzinę... Jako warunek postawił....
— Wiem jaki — przerwał jej lord Lister — Zażądał pani ręki?
Kiwnęła głową. Łza potoczyła się po jej policzku.
— Jeden Bóg wie, ile walk stoczyłam z sobą przed powzięciem decyzji... Ojciec mój chciał popełnić samobójstwo... Zdołałam na szczęście przeszkodzić temu w porę... Wypadek ten wstrząsnął mną do tego stopnia, że zgodziłam się poślubić lorda Montgomerry. Postawiłam jednak za warunek, aby klejnoty wróciły do mych rodziców. Lord obiecywał wypełnić to zobowiązanie natychmiast po zawarciu małżeństwa. Nie dotrzymał jednak słowa. Klejnoty jeszcze dotąd znajdują się w jego ręku.
— Czy przechowuje je u siebie? — zapytał lord Lister.
— Tak... Niedawno powierzył je jubilerowi do naprawy... odebrał je już i trzyma w podziemiach naszego pałacu.
— Istotnie sytuacja pani przedstawia się niewesoło — rzekł lord Lister. Być może że potrafię złemu zaradzić. Proszę w każdym razie liczyć na moją pomoc.
— Mój mąż nadchodzi... Śpieszę do mojego ojca, który przybył do nas niedawno w sprawie klejnotów.
Mówiąc te słowa uciekła w przeciwnym kierunku. Lord Lister wyszedł na spotkanie pana domu, który zdala wymachiwał już kartą wizytową lorda.
— Szukam pana wszędzie — zawołał — Musiał pan chyba spotkać moją żonę?
— Przed chwilą miałem zaszczyt poznać małżonkę pańską...
— Czy pan pozwoli ze mną do biblioteki?
— Chętnie...
Lord Montgomerry z jękiem usiadł w fotelu. Wyciągnął sztywno swą bolącą nogę.
— Czy lady Montgomerry jest cierpiąca? — zapytał Lister.
— Być może... Chyba jedna z jej częstych migren... Nie przejmuję się tym zbytnio — odparł czuły małżonek.
Lord Lister rozejrzał się dookoła. Na masywnym hebanowym biurku stała inkrustowana perłami kaseta.
— Czy tu przechowuje pan swe kosztowności? — zapytał.
— Broń mnie Boże! — zawołał lord Montgomerry — Przechowuję je w podziemiach, w opancerzonej skrzyni.
Rozmowa przeszła na wyścigi i polowania. Na pożegnanie lord Montgomerry zaprosił Listera na przyjęcie, mające odbyć się w przyszłym tygodniu. Oczy Listera rozbłysły: ułatwiało to jego plany.
— Liczymy na pana — dodał Montgomerry — Mam nadzieję, że zaszczyci nas pan swą obecnością?
— Nie omieszkam skorzystać z tak miłego zaproszenia.
Lokaj otworzył bramę.
Odchodząc ujrzał Lister w głębi parku blond damę, wspartą na ramieniu siwego, wytwornie wyglądającego gentlemana.
— — — — — — —
Charles Brand z niecierpliwością oczekiwał powrotu swego przyjaciela.
— Sądząc z twej zasępionej miny, dowiedziałeś się o jakichś przykrych rzeczach — rzekł.
— Tak jest w istocie — odparł Lister, kładąc do kieszeni jakieś przedmioty wyjęte z szuflady biurka.
— Powiedz mi co się stało? — błagał Charley.
Ale Raffles nie miał humoru do gawęd.
— Wychodzę — rzekł — Czy chcesz mi towarzyszyć?W spelunce Cyklopa
W dzielnicy, gdzie gnieżdżą się męty Londynu, w jednym z najbrudniejszych zaułków, wznosił się odrapany ponury dom.
W nocy dzielnica ta stawała się terenem bójek krwawych i nożowych rozpraw.
W starym domu przy końcu uliczki, zbutwiałe schody wiodły w dół, do piwnicy, gdzie mieścił się podejrzany szynk.
Jakiś młody dobrze ubrany człowiek zstępował po tych schodach. Na dole, dotykając poomacku wilgotnych ścian, doszedł do miejsca słabo oświetlonego nikłym płomykiem. Zapukał trzy razy do drzwi. Odsunięto zasuwy i wpuszczono go do środka. Powitały go głośne okrzyki. Odpowiedział uchyleniem czapki i lekkim ukłonem.
— Te, gdzieś podział twój cylinder? — zawołał jakiś osobnik o przerażającym wyglądzie. — Zwykła czapka nie pasuje do twej twarzy...
Nie dosłyszał tych słów w gwarze zmieszanych głosów. Zamiast odpowiedzi rzucił w tłum garść złotych monet.
— Hej, Cyklopie — zawołał dźwięcznym głosem — Prędzej, butelkę whisky!
Gospodarz, ślepy na jedno oko i dlatego Cykloppem przezwany, zbliżył się spiesznie.
Duża latarnia o zielonych szkłach zwisała z brudnego pułapu i rzucała ponure światło na okrutne twarze gości.
— Hurra, niech żyje Jasny Jimmy!
Cyklop powrócił niosąc szklanki na tacy. Wyglądał okropnie: jedyne jego nabiegłe krwią oko spoglądało podejrzliwie z czerwonej obrzękłej twarzy, chwiejącej się na zbyt cienkiej i długiej szyi. Był wysoki i bardzo silnie zbudowany.
Wszyscy obecni trącili się szklankami.
— Oto piękny dzień — rzekł drugi mężczyzna, Charly, zwany Monterem.
— Gadaj lepiej co cię za szczęście spotkało? Rozprułeś może kasę banku?
Młody człowiek zaczerwienił się.
— Czekaj łobuzie... pokażę ci, jak się kończy, kiedy mnie się zaczepia.
Rozdzielił ich Cyklop.
— Zostaw go, to jeden z naszych! — dodał uspakajająco — Siadaj z nami, Jimmy!
Nagle w świetle migocącej lampy Jimmy dostrzegł w kącie jakąś skurczoną postać.
— A ty czego tam siedzisz samotnie, Harry?... Chodź, napij się z nami!
— Ciągle jeszcze wzdycha do Józi, co go puściła kantem — zaśmiał się drugi.
Nagle skurczony człowiek wyprostował się i skoczył do mówiącego.
— Psie — wrzasnął. Żyły jak postronki nabrzmiały na jego czole.
Chwycił Sama za gardło. Bójka rozpoczęła się na dobre. Słychać było tylko krótki świszczący oddech obydwu walczących.
— Dość tego — zabrzmiał nagle jakiś głos.
Rozstąpili się wszyscy.
— Tajemniczy Nieznajomy! — rozległ się szept pełen szacunku.
Wytwornie, wieczorowo ubrany mężczyzna pojawił się nagle w tym dziwacznym otoczeniu. Górną część twarzy jego kryła maska. Dwoje czarnych oczu płonęło w twarzy tej niezwykłym blaskiem. Nie mówiąc słowa powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Spokojnym krokiem przeszedł pomiędzy zapaśnikami i zniknął za kotarą.
Cyklop z trunkami na tacy podążył w ślad za nim. W jednej chwili zapomniano o bójce — i Harry, jak wielki smutny ptak, powrócił do swego kąta.
Zaskrzypiały zawiasy drzwi.
— Jimm i Jack do mnie! — zawołał Cyklop.
Obydwaj wezwani usłuchali śpiesznie. Gdy zamknęli za sobą drzwi znaleźli się w wąskim korytarzu, w którym musieli się posuwać gęsiego.
— Możemy być dumni, że szef właśnie nas wybrał...
— Zamilcz lepiej... — uspokoił go drugi.
Zapukali do drzwi.
— Proszę wejść — odpowiedział metaliczny głos.
Weszli. Nagle znaleźli się w eleganckim pokoju. Podłoga wyłożona była dywanami i skórami zwierząt. Umeblowanie stanowiły ciężkie meble z pięknego dębu. Na stole stała nietknięta kolacja i wino, wniesione przez Cyklopa.
— Dobry wieczór — rzekł John Raffles z za biurka.
Na biurku tym, na specjalnej tacy leżały przyrządy, służące do włamań.
— Usiądźcie — dodał, częstując ich cygarami. — Planuję poważną wyprawę. Oczywista idzie o włamanie. Czy macie wszystkie potrzebne do tego instrumenty?
Jack zaśmiał się spoglądając pożądliwie na nowiutkie, lśniące przyrządy, które leżały na biurku.
— Podczas ostatniego włamania źle mi się powiodło — rzekł — Spłoszyli mnie i musiałem czym-prędzej uciekać. Zostawiłem im wszystkie narzędzia, wszystkie wytrychy...
John Raffles wziął z biurka instrumenty i podzielił je między Jacka i Jimma.
— Przejdźmy teraz do samej sprawy — rzekł — Chodzi o włamanie do pałacu lorda Montgomerry... W podziemiu, którego okna są okratowane, w opancerzonej skrzyni przechowuje lord bezcenną biżuterię. Jutro lord wydaje wielkie przyjęcie. Najlepszym momentem do dokonania kradzieży będzie czas między jedenastą a pierwszą w nocy.
Przez parę chwil naradzał się cicho z obu przyjaciółmi, poczem pożegnał ich.
— Pozbawimy cię, mój przyjacielu, części majątku, z którego robisz zły użytek — rzekł do siebie, gdy został sam w pokoju. — Pomożemy rodzinie Bassing odzyskać ich klejnoty...
Zegar wybił godzinę dwunastą. Za oknami szalała burza. Raffles wyjął z szuflady biurka arkusik papieru listowego, w którego rogu widniały w otoczeniu stybilizowanych narzędzi złodziejskich literki J.C.R. Umoczył pióro w kałamarzu z trupiej czaszki, napełnionym czerwonym atramentem. Gdy skończył pisać, nacisnął dzwonek. W tej samej chwili na progu ukazał się Cyklop.
— Zanieś szybko list ten do skrzynki — rozkazał krótko — i każ tym ludziom przyjść do mnie. Musimy przerobić eksperyment z trawiącym metale płynem. Jack i Jimm zjawili się natychmiast i odrazu wzięli się do dzieła. Oparli o ścianę kwadrat z grubego metalu. Powlekli powierzchnię specjalnym płynem poczem zbliżyli płomień palnika. Z sykiem metal dał się ciąć przez całą swą długość.
— Czy mamy zabrać ze sobą metalowe tuby?
— Nie — odparł spokojnie Raffles — w piwnicy znajdziecie palenisko gazowe.
Gdy rozstali się ze sobą, do okien zaglądał szary świt.Rapsodia Liszta
— Ach lordzie Hoensbrook — pod tym bowiem nazwiskiem Raffles został zaproszony na przyjęcie do lorda Montgomerry.
— Wiem, że jest pan zwolennikiem reform socjalnych. Nie wiem tylko dlaczego?
— Uważam je za konieczne — odparł krótko — Jest niesprawiedliwe, że niektórzy ludzie żyją w zbytku, podczas gdy inni umierają z głodu.
— Nie będziemy dyskutować na ten temat. Siadajmy do stołu. Wolę pasztet truflowy, ostrygi i szampana od wszelkich reform.
Zmieszali się z tłumem gości. Wszystkie salony były rzęsiście oświetlone. Służba przesuwała się cicho i sprawnie. Wyżsi oficerowie, bogaci wieściciele ziemscy, artyści i uczeni zebrali się dnia tego u lorda..................................
więcej..