Society X. Alexandria & Kai. Tom 3 - ebook
Society X. Alexandria & Kai. Tom 3 - ebook
Zasady klubu Society X są proste... złamiesz je – wylatujesz.
Zasada nr 1: żadnych imion
Nie ma znaczenia, czy chcesz je znać, to zabronione.
Zasada nr 2: żadnej wymiany numerów
Nie ma znaczenia, czy chcesz zadzwonić, to zabronione.
Zasada nr 3: wszystko musi pozostać ściśle anonimowe
Nie ma znaczenia, czy chcesz się czymś podzielić, to zabronione.
Dla Alexandrii to szansa na realizację ukrytych pragnień. Dla Kaia okazja, żeby naprawdę poznać siebie.
Jeśli raz odwiedzisz Society X, to na pewno wrócisz po więcej.
Opis okładki: Okładka przedstawia zbliżenie dwóch obejmujących się osób, z niebieskim oświetleniem i neonowym napisem „Society X”.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Erotyka |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-272-9428-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kai
Parker Ward stoi dostojnie na podium, gotowy rozpocząć doroczne spotkanie. Od sześciu miesięcy prosił, bym podjął pracę w Ward Enterprises i poprowadził nowo powstający dział rewitalizacji. Zgodziłem się, gdy dorzucił ładniutki penthouse z widokiem na Portland.
Rozglądam się po sali zebrań. Każdy patrzy na pana Warda, gdy ten elokwentnie opowiada o usługach świadczonych przez jego przedsiębiorstwo na terenach sąsiadujących z podupadłym miasteczkiem, do którego rewitalizacji zostałem zatrudniony. Moje zadanie polega na przywróceniu mu życia. Wydaje się łatwe, ale to tylko pozory. Chociaż może pójdzie gładko, skoro finansowanie zapewnia Ward Enterprises.
– Ward Enterprises od wielu lat pomaga przedsiębiorstwom na przeróżne sposoby. Ostatnio zamiast wykupić upadającą firmę z branży modowej, weszliśmy z nią we współpracę i wypuściliśmy na rynek własną kolekcję. Ponieważ przedsięwzięcie okazało się sukcesem, poproszono nas o wsparcie pewnej społeczności. Łatwo jest dokonać darowizny i patrzeć, jak całą robotę odwala ktoś inny. Ward Enterprises tak nie postępuje. My zawsze dajemy z siebie wszystko. Z tej przyczyny uruchomiłem Program Rewitalizacji, w skrócie PR. W jego ramach będziemy rewitalizować obszary, których przedstawiciele poproszą nas o pomoc, przy czym będą musieli opowiedzieć nam o działaniach podjętych celem zgromadzenia funduszy i wyjaśnić, które przyniosły skutek, a które okazały się klapą. Zarząd ich wysłucha, po czym dokona oceny wniosku i prezentacji. Ktoś wybierze się też w rzeczone miejsce i je obejrzy. Zobaczy, jak zachowują się względem siebie zamieszkujący ten obszar ludzie i z naszej perspektywy oceni, czy rewitalizacja ma szanse powodzenia. Czasami będziemy musieli komuś odmówić, ale nikomu nie odbierzemy możliwości ponownego złożenia wniosku.
Siedzący obok mnie facet się nachyla.
– Nowy? – pyta, wchodząc Parkerowi w słowo. Wyciąga do mnie rękę, więc ją ściskam. – Bryant Frazier. Pracuję w marketingu.
– Miło mi. Kai…
– Chciałbym wam przedstawić Kaia Robicheau, nowego dyrektora Programu Rewitalizacji. Pierwsze poważne zadanie Kaia to odnowa Sweet Briar – tłumaczy Parker.
Wszyscy zaczynają klaskać. Wstaję i zapinam guzik marynarki. Szczerzę zęby do swojego sąsiada i podchodzę do podium. Ściskam Parkera za rękę.
– Dziękuję za ciepłe powitanie – mówię do mikrofonu. – Bardzo się cieszę, że tu jestem i z radością zacznę pracę nad rewitalizacją Sweet Briar. Dziś złożę mieszkańcom pierwszą oficjalną wizytę. Przez kilka ostatnich miesięcy spotykaliśmy się z panem Wardem i pastorem Larrym i wspólnie rozmawialiśmy na temat potrzeb lokalnej społeczności. W pierwszej kolejności wybudujemy mieszkania w przystępnej cenie i otworzymy na nowo pasaż handlowy. Skupimy się na ożywieniu handlu, aby zwiększyć wpływy z podatków. Proszę, dajcie znać, jeśli jesteście chętni do wspólnej pracy nad tym zadaniem.
Kilka osób się śmieje. Rękę podnosi tylko Bryant, więc kiwam mu głową.
– Dziękuję!
Wracam na swoje miejsce przy stole. Bryant ściska moją dłoń.
– Pan Ward mówił, że mamy spełnić każde twoje życzenie.
– Poważnie? Nie mam ograniczonego budżetu?
Kręci głową.
– Sweet Briar wiele dla niego znaczy. W miasteczku urodziła się i wychowała jego babcia.
Teraz rozumiem, dlaczego pierwszy plan dotyczy tej mieściny. Postąpiłbym tak samo, gdyby to moi dziadkowie potrzebowali pomocy.
Parker mówi jeszcze przez kilka minut, a potem wszystkich odprawia. Ledwo udaje mi się wstać, a ludzie już do mnie podchodzą i się przedstawiają. Szybko dowiaduję się, że moja asystentka ma na imię Brittany i że jej zadaniem jest ułatwiać mi pracę. Z miejsca ją polubiłem, chociaż uważam, że lepiej nie nawiązywać zbyt bliskich relacji ze współpracownikami. Raz związałem się z koleżanką z pracy i źle się to skończyło. Tak źle, że złożyłem wypowiedzenie i się przeprowadziłem.
– Naprawdę wybierzesz się ze mną do Sweet Briar? – pytam Bryanta.
– Oczywiście – odpowiada.
Wskazuję mu, by wyszedł ze mną z sali zebrań. Przystaję jednak, gdy woła mnie Parker.
– Widzę, że zapoznałeś się z Bryantem – mówi, wskazując na niego.
– Tak. Pojedzie ze mną do miasteczka. Spotkam się z pastorem Larrym i powiem mu, że w poniedziałek zaczynamy pracę.
– Świetnie. Daj znać, gdybyś czegoś potrzebował. – Parker klepie mnie po ramieniu, a potem oddala się korytarzem.
– Jak ci się pracuje w Ward Enterprises? – pytam Bryanta, gdy zjeżdżamy windą na parking podziemny.
Wzrusza ramionami. Mimo to widzę na jego twarzy zadowolenie.
– Praca jest wymagająca, ale daje satysfakcję. Ward się nie patyczkuje. Jest surowy, aczkolwiek dobrze traktuje wszystkich pracowników.
– Cieszy mnie to. – Wskazuję na swój samochód i siadam za kierownicą. Wcześniej wprowadziłem w nawigację Sweet Briar, więc od razu po uruchomieniu silnika wyświetla się droga do mieściny.
– Fajna bryka. – Bryant głaszcze deskę rozdzielczą BMW Z4 Roadster.
– Przydawała się w Malibu – mówię, wyjeżdżając na drogę. Oczywiście pada deszcz, więc nie będę mógł otworzyć dachu. Decydując się na przeprowadzkę, zrezygnowałem z luksusu w postaci stałego ciepełka i widoku słońca. Zrobiłem to, ponieważ wierzę w ten plan i w wizję Warda.
Do położonego nieopodal wybrzeża Sweet Briar docieramy w niespełna godzinę. Zauważam, że jest tu duże natężenie ruchu (chociaż znacznie mniejsze niż w Los Angeles), dlatego domyślam się, że będę musiał opracować jakąś strategię dojazdów zarówno do biura, jak i do miasteczka.
Na miejscu pokazuję Bryantowi, gdzie w poniedziałek zaczniemy stawiać budynki mieszkalne. Opowiadam mu, jak mają wyglądać mieszkania i że w planie ujęliśmy plac zabaw dla dzieci oraz basen. Potem prowadzę go do zaniedbanego pasażu, w którym chcemy przywrócić handel. Zależy nam na tym, by pierwszy otworzył się sklep spożywczy.
– Ambitne plany – mówi, gdy rozglądamy się po zarośniętym parkingu przy centrum handlowym.
– No wiem. – Kopię kępę trawy.
– Ale podchodzimy do nich bez spiny, nie? – śmieje się.
Kręcę głową. Dla tego projektu zrezygnowałem z bardzo wygodnej posadki w rozwoju obszarów miejskich w Malibu, więc porażka nie wchodzi w rachubę. Gra toczy się o zbyt wysoką stawkę. Co więcej, miasteczko ma dla Parkera większe znaczenie niż jakikolwiek inny obszar w opłakanym stanie.
Bryant sypie pomysłami na pasaż jak z rękawa. Są świetne, mimo że to nie jego działka. Wiele być może uwzględnię w planie. Przechyla głowę na bok i drapie się po brodzie.
– Odwalicie kawał dobrej roboty.
– To prawda. Ward Enterprises pomoże społeczności, która znalazła się w trudnej sytuacji. To dobry uczynek.
Wchodzimy do budynku, gdzie mówię Bryantowi, że planujemy dostosować lokale do potrzeb handlowców. Wszystkie mają obecnie taką samą powierzchnię, co oznacza, że nie nadają się pod sklepy wymagające niewielkiej przestrzeni.
– Skoczymy na późny lunch? – proponuje Bryant.
– Tak. Chętnie coś zjem. Wskażesz mi drogę do swojej ulubionej miejscówki?
– Tak, już wiem, dokąd cię zabiorę – odpowiada roześmiany.
Wracamy do samochodu i ruszamy w kierunku centrum Portland. Bryant wskazuje mi drogę aż do jakiegoś w miarę pustego parkingu. W restauracji nie ma okien, dlatego przeczuwam, że zjemy w czymś na kształt średniowiecznego lochu, w którym kelnerki noszą stroje dziewek i gdzie można się spodziewać rozrywki podobnej do oferowanej niegdyś przez francuską cesarzową Józefinę.
– Gdzie jesteśmy? – pytam, sprawdzając, czy na pewno zamknąłem samochód.
Bryant zaśmiewa się pod nosem i klepie mnie po plecach. Prowadzi do wejścia. Otwiera drzwi. Przestępuję próg i zaczynam czuć lekki strach oraz zaciekawienie. W ciemnym korytarzu słychać cichutką muzykę.
– Yyy…
– Zaufaj mi. – Pcha mnie aż na koniec korytarza, gdzie znajduje się wielgachne okienko. Wskazuje coś kobiecie, na co ta się uśmiecha i coś mi podsuwa.
– Wypełnij – poleca.
To formularz. Należy podać imię i nazwisko, adres oraz numer telefonu.
Przenoszę wzrok to na kobietę, to na Bryanta, to na dokument. Kręcę głową.
– Zaufaj mi – powtarza gość. – Lunch ci posmakuje.
Wzruszam ramionami, wpisuję dane i oddaję formularz. Króciutką chwilę później otwierają się drzwi. Pojawia się jakiś wielki, krzepki facet i przywołuje nas gestem.
– Zatrzymajcie się – mówi.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, gdzie według niego mielibyśmy się udać. Jesteśmy w jakimś ciemnym pomieszczeniu, w którym panuje większy hałas niż w poprzednim.
– Cześć, Bryant. Kogo przyprowadziłeś? – Nie wiadomo skąd pojawia się jakaś kobieta. Ma krótkie, kruczoczarne włosy, jest ubrana w elegancki czarno-biały strój. Teraz widzę, że stojący za nami facet przywdział garnitur.
– To Kai Robicheau. Dopiero się przeprowadził do miasta, więc pomyślałem, że najlepiej będzie, jeśli najpierw zabiorę go do Society X. – Bryant posyła mi szeroki uśmiech.
– Przepraszam, ale gdzie my jesteśmy?
– Mam na imię Jenica. Witamy w Society X. – Prowadzi mnie za rękę za kolejne przepierzenie, a potem wzdłuż ściany, aż do pomieszczenia, na którego widok rozdziawiam usta. W centralnej części znajduje się scena, a na niej striptizerka. Po drugiej stronie, wzdłuż ściany, ciągnie się bar. Siedzi przy nim sporo osób. Połowę obsługują kuso ubrane kobiety.
Przeczesuję włosy dłonią, bo brak mi słów. Na ustach Bryanta maluje się chytry uśmieszek. Gość się śmieje.
– Wiem, co myślisz.
Parskam.
– Raczej nie.
Jenica prowadzi nas do stolika i mówi, że za chwilę ktoś do nas podejdzie. Bardzo ostrożnie siadam na skórzanym krześle, bo nie mam pojęcia, kiedy je myto.
– Wydawało mi się, że mówiłeś o jedzeniu – przypominam, rozglądając się. – Na lunch przeważnie spożywa się jakieś potrawy.
Kolejny raz się śmieje, po czym wraz z krzesłem obraca się w kierunku sceny.
– Czasami lunch lepiej smakuje w formie płynnej.
Wbijam w niego wzrok, jakby go pojebało.
– Ward nie ma nic przeciwko?
Bryant wzrusza ramionami. Decyduję się tylko na wodę, bo nie mam w zwyczaju pić alkoholu o tej porze.
– Gdzie my właściwie jesteśmy? – pytam.
– W ekskluzywnym klubie, panie Robicheau – odpowiada Jenica, wróciwszy do stolika. – Oprowadzę pana. – Bierze mnie za rękę, nie pytając o zdanie.
Mam ochotę spojrzeć Bryantowi w oczy, choć przeczuwam, że przeniósł wzrok na tancerkę, która właśnie weszła na scenę.
Jenica prowadzi mnie korytarzem aż do drzwi. Otwiera je kodem.
– Witamy w Society X, panie Robicheau. To najbardziej ekskluzywny seksklub w Portland. Zapewniamy naszym klientom pełną anonimowość. Co się stanie w tych murach… w tych murach pozostanie.
– Przepraszam, ale że co? – Robię wielkie oczy. Patrzę na nią z niedowierzaniem.
Podchodzi do kolejnych drzwi i też je otwiera. Ukazuje mi się półkolista kanapa, a przed nią scena. Na rzeczonej scenie para uprawia seks, jakby było to ich ostatnie zbliżenie.
– Wolno tu wchodzić? – Mrugam kilka razy, bo przecież muszę mieć omamy. Kiedy przestaję, parka dalej sobie używa, słychać odgłosy zderzających się ciał. Gdzie ja wlazłem, do chuja?
– Tak, podoba im się, gdy ludzie na nich patrzą. To salka obserwacyjna. Proszę za mną.
Odrywam od nich wzrok dopiero po kilku sekundach. Jestem facetem z krwi i kości, nie żadnym durniem, dlatego nie odmówię sobie oglądania porno na żywo. Jenica informuje, że kolejna salka jest nazywana ciemną. Dodaje, że każdy powinien choć raz do niej wstąpić, bo to tutaj można najlepiej poznać swojego partnera.
– Trzeci pokój to pokój zabaw. – Otwiera drzwi, a ja dostrzegam pustkę.
– Co tu można robić? – Pomieszczenie wygląda zupełnie inaczej od poprzednich.
– Czego dusza zapragnie. Można dostawać albo dawać klapsy, odgrywać scenki albo bawić się gorącym woskiem, jeśli to pana jara.
Kręcę głową.
– Przykro mi, ale mnie to nie interesuje.
– Każdy tak mówi. – Podaje mi dokument. Nagłówek brzmi: „Podanie o przyjęcie do Society X”. – Proszę przeczytać i wypełnić. – Puszcza do mnie oko, po czym wychodzi z pomieszczenia.
Nie ma mowy, abym kiedykolwiek zdecydował się na coś takiego. Przeczuwam jednak, że jeśli nie oddam jej wypełnionego podania, to zostanę zamknięty w jakimś tajemnym pokoju. Kto wie, może nawet by mi się spodobało. Mimo to ten klub nie jest dla mnie. Przecież muszę dbać o reputację.
Nie czytam uważnie formularza, tylko udzielam najbardziej niedorzecznych odpowiedzi, jakie przyjdą mi do głowy. Przecież nie mam nic do stracenia, bo moja noga nigdy więcej nie postanie w Society X.DWA
Alexandria
– Kto przyrządził ten wybory quiche? Przepyszny. Zjadłam już chyba z siedem.
Poznaję ten głos. Należy do Evelyn Chambers, słodkiej starszej pani, którą poznałam w dzieciństwie. Jak większość uczestniczek spotkania, mieszka w Sweet Briar. Każdy z miasta mnie pamięta, mimo że wyjechałam stąd rok temu.
Mimowolnie się uśmiecham, kiedy na puste naczynie dokładam maleńki quiche ze szpinakiem i serem szwajcarskim. Jestem zbyt skromna, by się przyznać, że to moje dzieło. Większość kobiet i tak zdaje sobie z tego sprawę. Moja szefowa, a zarazem sąsiadka rodziców i ich przyjaciółkach Sandy Bruner podchodzi do stolika i wskazuje na mnie.
– A jak ci się wydaje? Alex jest najlepszą kucharką w moim zespole.
Przywołuje mnie gestem, więc do niej podchodzę i witam starsze panie uśmiechem. Widuję je w każde sobotnie popołudnie na brunchu. Ich rozmowy są bardzo ciekawe. Nigdy bym nie pomyślała, że usłyszę o ich życiu intymnym. Mąż jednej z pań zmarł podczas łóżkowych zapasów. Kopnął w kalendarz tuż po orgazmie.
– Dzień dobry, drogie panie. Miło mi znów was widzieć.
Evelyn ma krótkie siwe włosy i okulary z grubymi szkłami w fioletowej oprawie. Wkłada do ust kolejny quiche.
– Niewiarygodnie smaczny. Co mam zrobić, by dostać przepis?
Chichoczę i kładę dłonie na biodrach.
– No już, już, Evelyn. Wiesz, że nie mogę ci go dać. To moja tajemna receptura.
Jak zwykle zaciska usta i się dąsa.
– Dobra, ale spakujcie mi, co zostanie.
Sandy puszcza do mnie oko i próbuje się nie roześmiać. Evelyn co sobotę prosi o przepis i grozi, że zabierze wszystkie resztki. Sandy się tym nie przejmuje, bo Evelyn zawsze za wszystko płaci i urządza przyjęcia w swoim domu. Odkąd zmarł jej mąż, w soboty znajduje pociechę w brunchach w towarzystwie owdowiałych koleżanek.
Po przyjęciu wraz z dwiema współpracowniczkami pomagam Sandy załadować puste tace do firmowego samochodu. Catering „Upichćmy to” działa dłużej, niż ja żyję. W liceum pracowałam w kawiarni Sandy. Niestety ze względu na niewielką liczbę klientów trzeba było ją zamknąć. Z tego powodu Sandy przeprowadziła się do Portland, czyli miasta większego od Sweet Briar, i obecnie zajmuje się wyłącznie cateringiem. Jestem jedyną pracownicą, która pozostała u boku szefowej na dobre i na złe. Pensja nie powala, ale Sandy mnie potrzebuje. Marzę, żeby kiedyś otworzyć własny catering, więc muszę najpierw odłożyć trochę kasy.
– To już chyba wszystko, drogie panie. Życzę wam cudownego weekendu.
– A my tobie – mówi Adrienne i krótko ją ściska.
Dani też ją obejmuje.
– Dzięki, Sandy. Widzimy się w poniedziałek.
Sandy mnie tuli. Mocno ją ściskam.
– Dbaj o siebie. Wymyślę coś nowego na sobotę – mówię.
– Liczę na ciebie – odpowiada ze śmiechem.
Wsiada do samochodu, macha nam, a następnie wyjeżdża z parkingu. Dani i Adrienne czekają przy mojej małej srebrnej toyocie camry. Zaprzyjaźniłam się z nimi w pracy. Dziewczyny różnią się od mojej paczki, są bardziej żywiołowe i ekscytujące.
– Dobra robota z tym quiche – odzywa się Adrienne. – Upiecz mi taki, żebym mogła go wziąć do domu.
Wzruszam ramionami.
– Jeśli upieczesz mi te twoje słynne ciastka z czekoladą.
Wyciąga rękę.
– Stoi.
Ściskam jej dłoń, po czym opieram się o samochód.
– Co planujecie na wieczór?
Dani przygląda się sobie w lusterku bocznym i stroszy włosy.
– Mam randkę. Liczę, że dobrze pójdzie.
Uczyłyśmy się z Dani w tym samym liceum, tylko ona skończyła je dwa lata wcześniej. Jest brunetką, ma kręcone włosy do ramion, spore uda i krągły tyłeczek. W zeszłym roku zdradził ją mąż, dlatego postanowiła zrzucić parę kilo. Uważam, że obecnie wygląda świetnie. Kręci się przy niej mnóstwo facetów. Mnie z kolei nigdy nie uda się wzbudzić takiego zainteresowania. Czasami chciałabym w relacjach z płcią przeciwną mieć taki problem, jaki ma ona. Moim jedynym jest to, że nie pojmuję mężczyzn.
Adrienne zbywa ją gestem.
– Będzie świetnie. Tylko się z nim nie prześpij.
Adrienne to mniej więcej trzydziestopięcioletnia blondynka, czyli jakieś dziesięć lat starsza ode mnie. Ma niesamowitą fryzurę i śliczne włosy. Jest szczęśliwą żoną i jest w ciąży.
Dani prycha.
– No błagam, nie zamierzam z nim spać. – Puszcza do mnie oko. – Przynajmniej nie na pierwszej randce.
– Skąd bierzesz tę pewność siebie? – pytam.
Jej uśmiech przygasa.
– Słucham?
Odnoszę wrażenie, że się rumienię.
– Czujesz się dobrze we własnej skórze i w towarzystwie mężczyzn. Ja tak nie potrafię.
Dani i Adrienne zerkają na siebie i parskają śmiechem.
– Proszę cię, Alex, nie mów mi, że nadal jesteś dziewicą – mówi Adrienne z ogromnym zdziwieniem.
Wstyd się przyznać, ale jestem.
– To aż tak źle?
Dani obejmuje mnie ręką.
– Zupełnie nie. Tylko trudno znaleźć kobietę w twoim wieku, która nie uprawiała seksu. Chociaż pamiętam, że w szkole byłaś nieco świętoszkowata.
To prawda, dlatego każdy, kogo znam, widzi we mnie tylko Alexandrię Miller, dziewczynę, która nigdy nie popełniła żadnego błędu.
– Jak myślisz? Dlaczego się przeprowadziłam? Sandy dała mi szansę, a ja ją wykorzystałam.
Większość gości, z którymi się umówiłam, orientowała się, że jestem dziewicą już przy pierwszym pocałunku. Z tej przyczyny każdy dał nogę. Brak mi doświadczenia, a facetów nie interesują kobiety, które nie mają pojęcia o tych sprawach. Rodzice byli bardzo surowi, dlatego nie randkowałam przed opuszczeniem rodzinnego gniazdka. Dopiero na studiach posmakowałam namiastki wolności. Tyle że nie zdołałam za bardzo z niej skorzystać. Chociaż lubię własne towarzystwo, czasami doskwiera mi samotność. To dlatego tak się skupiam na gotowaniu i opracowywaniu nowych przepisów.
– Mogę zapytać męża, czy cię z kimś umówi – proponuje Adrienne.
Kręcę głową.
– To bez sensu. Nie potrafię się zbliżyć do mężczyzn.
Dani prycha.
– Nie ma w tym nic trudnego, kochana. Jesteś przepiękna, masz seksowne ciemne włosy z jasnymi pasemkami, błysk w zielonych oczach i wydatne usta. Każdy facet z radością by się z tobą przespał. To łatwe. Wystarczy się zapoznać z gościem, który wpadnie ci w oko, a potem posłuchać własnego ciała.
– Może dla ciebie, skoro masz doświadczenie. Ja się tylko całowałam. Wiem, na czym polega seks, tylko nie dotrę do tego etapu.
Adrienne podchodzi i pyta cicho:
– Oglądałaś porno?
Mocno się czerwienię, wcale nie ze wstydu.
– Zawsze mam obawę, że przy okazji zainstaluje mi się jakiś wirus. Nie zrozum mnie źle, filmy mnie ciekawią. Tylko boję się kliknąć w link.
Zbywa mnie gestem.
– Nic się nie stanie. Gry wstępnej możesz się nauczyć z filmików. Wierz mi, to, co faceci potrafią wyczyniać z kobietami, to jakiś obłęd. Z mężem mamy zdrowe życie intymne.
– Właśnie widać. – Roześmiana opuszczam wzrok na jej brzuszek.
– Może wstąp do tego klubu w centrum Portland? – podsuwa Dani. – Kuzynka go uwielbia. Sypia z nieznajomymi w ciemnym pokoju. Jej ulubionym.
– Chwilunia. Że co? – pytam piskliwie. – O którym klubie mówisz?
Grzebie przez chwilę w torebce, po czym podaje mi wizytówkę.
– Nazywa się Society X. To zasadniczo klub ze striptizem oferujący dodatkowe usługi. Kuzynka chciała mnie do niego wkręcić, ale na razie nie mam odwagi. Tam podobno jest jak w zupełnie innym świecie. – Puszcza do mnie oko. – Osobom, które mają kartę członkowską jak moja kuzynka, przysługuje dostęp do pokojów do seksu. Jak już mówiłam, jej ulubionym jest ciemny. Panuje w nim zupełny mrok. Kuzynka spotyka się w salce z jakimś facetem i nawet go nie widzi. Wolno im zrobić, cokolwiek przyjdzie im do głów. Jest też pokój obserwacyjny, ale za nim nie przepada. Wspominała, że w przyszłym tygodniu zajrzy do salki zabaw.
Adrienne wzdycha.
– Jasna cholera, ostro. Chętnie bym wstąpiła, gdybym nie miała męża.
– Co się dzieje w pokoju zabaw? – pytam zaintrygowana. Myślałam, że takie kluby istnieją tylko w filmach. Kto by podejrzewał, że działają w realu?
W oku Dani pojawia się błysk.
– Wszystko. Jeśli nie masz ochoty na seks, to możesz spotkać się z kimś, komu wystarczy oral. Jeśli twoim fetyszem są stopy, to umówią cię z kimś, kto ci wyliże palce. Pracownicy klubu spełnią każde twoje życzenie. Partnerzy nie mogą się pytać o imię ani cokolwiek innego umożliwiającego identyfikację, więc wszystko odbywa się anonimowo.
W całym ciele czuję mrowienie na myśl o tym, że mogę spełnić od tak dawna skrywane fantazje, przy czym nikt nie będzie mnie oceniał. To niewiarygodne. Wtem jednak rzeczywistość przypomina o sobie z siłą spadającej cegły. Kręcę głową i oddaję Dani wizytówkę.
– Przykro mi, D. To nie dla mnie – mówię, choć w myślach już planuję wstąpić do Society X.TRZY
Kai
Ręce mi drżą, gdy wsparty na nich opuszczam się na podłogę. Ledwie dotknę maty, a znów się unoszę i wyduszam: „dwadzieścia pięć”. Przyciągam kolana do piersi i odchylam się do tyłu, aby rozciągnąć mięśnie, po czym ruszam z kolejną serią pompek.
Siłownia tętni życiem, przeważają na niej kobiety. Większość korzysta z bieżni. W tym tygodniu treningi zaczęły sprawiać mi trudność, bo niełatwo się skupić, kiedy wokół tyle seksownych lasek paraduje w dopasowanych spodniach ze spandeksu, obnosząc się krągłościami. Widok nigdy mnie tak nie rozpraszał. Nigdy też nie zdarzyło mi się tak łaknąć seksu jak po lunchu, na którym cycki podano na talerzu, a cipki w formie stołu szwedzkiego.
Lokal, do którego zabrał mnie Bryant, roztacza jakąś magiczną aurę. Bez przerwy o nim myślę, choć dotąd nie ciągnęło mnie do klubów go-go ani klubów dla mężczyzn.
Przeważnie na randki umawiali mnie przyjaciele. Raz czy dwa zdarzyło mi się nawiązać kontakt z kobietami przez internet. Większość znajomości zawartych w sieci zakończyła się zwyczajnym numerkiem. Trudno mi było usiedzieć spokojnie na kolacji, kiedy naprzeciwko znajdowała się laska, z którą dłuższą chwilę wymieniałem sprośne wiadomości, bo myślałem wówczas o jej nudeskach i tylko czekałam, aż trafimy do domu któregoś z nas.
Zaczynam kolejną serię. Opuszczam się, przy czym wypuszczam powietrze. Wdech niby ma pomóc się unieść. Mimo to ćwiczenie wymaga sporego wysiłku. Wykonuję już czwartą rundę. Palą mnie wszystkie mięśnie, chociaż mam niezłą kondycję. Robię tyle powtórzeń, ile zdołam, a potem przez dwie minuty odpoczywam, robiąc plank. Następnie udaję się na bieżnię.
Oczywiście – jak to bywa z moim szczęściem – jedyna wolna znajduje się między dwiema laskami, blondyną a brunetką. Widok ich tyłków przyprawia mnie o ślinotok. Serio muszę poruchać.
– Hej, przystojniaku – mówi inna ślicznotka, mijając mnie.
Obracam się ku niej chyba instynktownie i widzę, jak podchodzi do jakiegoś gościa. Facet jest zajebiście napakowany, mógłby mnie rozerwać na strzępy. Zmieniam trasę i zamiast ku bieżni ruszam do przebieralni.
Nie lubię skracać treningów. W takich chwilach odnoszę wrażenie, że zawiodłem sam siebie. Szczycę się troską o kondycję i dietę nawet w trasie. Jestem gościem, który nosi garnitury do pralni chemicznej, lubi nosić wypastowane buty, ale potrafi wrzucić na luz. W słoneczne dni chętnie surfuję.
Mam chwilę, więc decyduję się wrócić do domu i tam wziąć prysznic. Na razie podoba mi się Portland, choć niewiele widziałem. Zastanawiałem się, czy nie poprosić Bryanta, żeby oprowadził mnie po mieście. Rozmyśliłem się jednak, kiedy uznałem, że gościa mogą kręcić jakieś ostre akcje, które w ogóle mnie nie interesują. Aż zacząłem się obawiać, że mógłbym skończyć w burdelu, w którym ktoś przywiązałby mnie do łóżka albo kazał się pochylić nad jakimś drewnianym ustrojstwem i zbił skórzanym biczem.
Wracam biegiem i decyduję się wejść po schodach zamiast czekać na windę. Ciągle myślę, ile to już minęło, odkąd uprawiałem seks. W życiu, no po prostu przenigdy, tak nie miałem. Przeważnie wystarczy mi szybka ręczna robótka. Niestety tym razem to nie przejdzie.
Zrzucam sportowe ubranie i wchodzę pod prysznic, nie czekając, aż woda się nagrzeje. Chwilę później patrzę na fiuta. Oczywiście obija się o brzuch.
– Ja pierdolę – mamroczę, mocno go chwytając. Choć to przyjemne, potrzebuję czegoś innego. Drugą ręką opieram się o ścianę i wyobrażam sobie kobiety, które dziś widziałem, tylko nagie i… obracające się wokół rury do striptizu.
– To chyba jakieś jaja – mówię, mocno sobie obciągając. Od kiedy rajcują mnie takie akcje? Wcześniej nawet o tym nie myślałem. Dlaczego teraz mnie to rozpala? Biorę szampon i dla poślizgu szczodrze polewam zaciśniętą dłoń. Wyobrażam sobie, że fiuta zwilża ciecz innego pochodzenia.
– Muszę poruchać. – Oddycham tym ciężej, im dłużej wodzę dłonią po członku. Zaczynam kołysać biodrami, przy czym się ślizgam. Wolną ręką łapię za słuchawkę prysznica, żeby nie zaryć o ścianę ani nie paść na twarz.
Wtedy dopiero miałbym o czym opowiadać w biurze.
– Ej, nowy, co ci się stało?
– Oj, nic takiego. Rano obiłem ryja podczas ręcznej robótki.
Rozmyślenia opóźniają spełnienie. Wyobrażam sobie każdą znaną mi dziewczynę, jak leży na oparciu kanapy, a ja mocno ją trzymam za biodra i wbijam się w jej słodką cipkę.
– Aaa – jęczę, gdy dochodzę. – W końcu.
Myję ręce, a potem resztę ciała. Nie mam ochoty pojawić się w pracy, wyglądając podobnie do tego, jak mu tam… ze Sposobu na blondynkę. Uważam ten film za zabawny. Mimo to nie sądzę, by panu Wardowi spodobała się moja odpowiedź na pytanie, dlaczego mam włosy postawione na spermę. Brzmiałaby mniej więcej: „Bo widzisz, szefie, Bryant zabrał mnie do takiego klubu ze striptizem, o którym teraz ciągle myślę”. Z miejsca by mnie zwolnił, a tego nie chcę.
Pospiesznie się ubieram i decyduję nie suszyć włosów. Wyschną po drodze, bo choć Ward Enterprises znajduje się nieopodal, to dojazd zajmuje chwilę, ponieważ w centrum jest spory ruch.
W windzie na szczęście są sami faceci. Cieszy mnie to ze względu na problem, z którym mierzę się od kilku dni. Przetrwam ten dzień, jeśli zdołam unikać kobiet. Niestety muszę znaleźć jakąś chętną na jednorazowy numerek. Co za tym idzie, muszę się dowiedzieć, gdzie w tym mieście ludzie spotykają się w tym celu i oczarować kilka pań.
W tej chwili mogę sobie pozwolić tylko na jednonocną przygodę. Nie zdołam się związać. Moje godziny pracy nie sprzyjają nawiązywaniu relacji, dlatego uważam, że pchanie się w nową znajomość byłoby nie fair wobec drugiej strony. Poza tym sądzę, że w tak dużym mieście znajdzie się kilka chętnych na seks bez zobowiązań.
Na okrągłym stoliku w moim biurze stoją świeże kwiaty w wazonie. Zakładam, że przyniosła je asystentka Warda. To mi przypomina,, że moja ostatnia dziewczyna zerwała ze mną, bo nie przepadam za badylami.
Przy biurku stoi skórzany fotel. Dotykam go. Jest miękki. Ward obiecał mi gwiazdkę z nieba i na razie dotrzymuje słowa. Odsuwam fotel i siadam. Luksusowe obicie nieco się zapada pod moim ciężarem.
– Widzę, że się zadomawiasz. – W moim gabinecie echem odbija się głos Warda.
Siadam prosto i zapraszam go gestem… nie żeby potrzebował zaproszenia.
– Piękny fotel, proszę pana.
– Mów mi, proszę, po imieniu – mówi, siadając naprzeciwko. – Opowiedz o Sweet Briar.
Nachylam się, kładę dłonie na blacie i splatam palce.
– To jedno z tych miejsc, o których zapomniał czas.
– Słucham?
– Miasto się rozrosło, wchłonęło okoliczne miasteczka, a ich mieszkańcy przenieśli się do wielkiego świata. Każde miasto boryka się z tymi samymi problemami: nadmiarem samochodów i kiepską infrastrukturą, zbyt wąskimi drogami niedostosowanymi do potrzeb ludzi. To dlatego zwiększa się liczba przeprowadzek z mniejszych ośrodków do miast albo po prostu bliżej miejsc pracy.
– Jak możemy temu zaradzić?
Kręcę głową.
– Na infrastrukturę nie mamy wpływu. Możemy natomiast przywrócić miasteczku życie. Znów otworzyć sklep spożywczy i pasaż, które przyciągną ludzi. Zwłaszcza rodziny spragnione spokoju i ucieczki od miejskiego zgiełku.
Parker wie, że jestem dobry w tym, co robię, i chyba spodobały mu się moje spostrzeżenia. Zapewne by mnie nie zatrudnił, gdyby moje pomysły nie przypadły mu do gustu.
– Sweet Briar jest dla mnie bardzo ważne. Chciałbym, żeby znów tętniło życiem.
– Ja też, proszę pana… to znaczy Parkerze.
– Z czasem przywykniesz – mówi. No nie wiem. Parker roztacza specyficzną aurę, wzbudza szacunek. – Co słychać poza tym? Podoba ci się w Portland?
Jak to w mieście pełnym pokus.
– Jest super. Z mieszkania mam świetny widok na Mount Hood.
– Jeździsz na nartach?
Kręcę głową.
– Nie, chyba że narty to inne określenie na deskę do surfingu.
Parker się śmieje.
– Muszę się z tobą zgodzić. Też nie przepadam za zimą. Mimo to góra jest piękna, warto ją zobaczyć. Daj znać, gdybyś czegoś potrzebował – mówi, wstając. – Tutaj każdy jest bardzo pomocny. Informuj mnie o postępach.
– Dobrze – odpowiadam, kiedy jest już w progu. Poniekąd myślałem, że będzie nade mną wisiał, by dopilnować, żebym wykonał swoją robotę według jego zaleceń. Po prawdzie wcale się nie zdziwię, jeśli zobaczę go od czasu do czasu w miasteczku. A to oznacza, że codziennie muszę być w jak najlepszej formie.