- nowość
- promocja
Solo. Żyj szczęśliwie własnym życiem - ebook
Solo. Żyj szczęśliwie własnym życiem - ebook
Oto sekret znany wszystkim SOLISTOM: życie staje się bogatsze, gdy jesteś bohaterem swojej własnej historii.
Wyjaśnijmy to sobie od razu. SOLO to stan umysłu, który nie zależy od stanu matrymonialnego. Osoba SOLO może być w związku i czuć się szczęśliwa, ale nie czuje się nieszczęśliwa będąc sama. Wprost przeciwnie. Wie, że ta nietradycyjna ścieżka życia w pojedynkę może być wypełniona radością, poczuciem pełni i sensu życia. I nie ukrywajmy – dobrą zabawą. Bez względu na to, czy SOLO jest samotnym wilkiem, czy duszą towarzystwa, postrzega samego siebie jako osobę kompletną, całkowitą. Niektórzy tak mają, inni mogą się tego nauczyć.
SOLIŚCI zbyt długo siedzieli cicho na liniach bocznych boiska, na którym brylowały pary. Dziś, nie oglądając się na sztucznie ustalone zasady i konwencje społeczne, projektują własne życie na swoich warunkach.
Osoba SOLO postępuje na wzór instrukcji bezpieczeństwa w samolocie – „Najpierw załóż maskę tlenową sobie, a potem dziecku”. Dba o własny dobrostan, a dopiero potem pielęgnuje zdrowe więzy towarzyskie. Samowystarczalność sprawia, że bliskie stosunki z innymi są dla solisty miłym wyborem, a nie desperacką koniecznością. Wzbogacają życie, a nie po prostu zapełniają pustkę. I wiecie co? Ten pomysł działa także w związku.
Wszystko jedno, czy żyjesz w pojedynkę z wyboru, czy tak się złożyło. Peter McGrow, bazując na najnowszych badaniach, swoim doświadczeniu i historiach szczęśliwych SOLISTÓW udowadnia, że Twoje życie jest wartościowe. Poznaj trzy filary udanego życia SOLO i sprawdź, czy masz duszę SOLISTY.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-838-0171-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KRISTIN NEWMAN, Autorka książki What I was Doing While You Were Breeding
W społeczeństwie skupionym na poszukiwaniu bratniej duszy Peter pozwala osobom pozostającym w stanie bezżennym wieść życie poświęcone osobistemu rozwojowi bez zawierania tradycyjnego związku. Ta książka (i związany z nią ruch) daje odświeżający pogląd na możliwość rozkwitu w samotności i bada sposoby przedefiniowania odwiecznego paradygmatu seks-randkowanie-związek i wytyczenia mu nowych celów.
PAUL FARAHVAR
Gospodarz podcastu Singles Only!
Solo jest książką pięknie napisaną. Czerpiąc ze źródeł osobistych i naukowych, McGraw kreśli jakże potrzebną i aktualną „mapę drogową” dla osób, które są singlami, dla takich, które wśród znajomych mają singla, które niedawno powróciły do samotnictwa, które pragną zostać singlami, a nawet tych, które przestały nimi być.
KRIS MARSH
Autor The Love Jones Cohort
Jako słuchacza i fana podcastu McGrawa Solo poruszyła mnie wiadomość, że wreszcie trwają prace nad książką. I nie spodziewałem się po niej niczego poza tym, czym się okazała, a więc lekturą zabawną, unikatową, pogłębioną i istotną. Zbyt długo soliści siedzieli cicho na liniach bocznych boiska, na którym brylowały pary. Dość tego. McGraw otwarcie głosi, że wybór tej nietradycyjnej ścieżki życia oznaczać może zabawę, wolność i spełnienie. Czy należysz do kategorii „być może”, czy „nie ma mowy”, czy „już teraz”, bądź pewien, że droga „po swojemu” może cię doprowadzić do życia pełnego radości i sensu.
LUCY MEGGESON
Gospodyni podcastu Spinsterhood Reimagined
Odświeżający optymizm spojrzenia na życie w pojedynkę, który sprawia, że czuję się dostrzegany i umocniony w swoich życiowych wyborach, łączy się w Solo z receptą na nadzwyczajne życie rezonującą pięknie z moją książką o wychodzeniu z poważnej choroby. W obydwu tych lekturach pielęgnowanie przyjaźni, obecność ulubionego zwierzaka, dbałość o zdrowe zarządzanie finansami i wyznaczanie sobie życiowych celów stanowią klucz do sukcesu. Co więcej, oboje wskazaliśmy dziedziny, w których to właśnie single mogą się skutecznie przyczynić do naprawy świata poprzez ofiarną służbę i/lub powoływanie nowych organizacji i ruchów. Ta książka to lektura obowiązkowa dla wszystkich solistów na naszej planecie!
TRACY MAXWELL
Autorka Being Single, with Cancer: A Solo Survivor’s Guide to Life, Love, Health and Happiness
Ta książka byłaby paskudnym prezentem ślubnym, ale jeżeli chcesz być samotny i szczęśliwy, trafiłeś pod właściwy adres. Ekonomista behawioralny Peter McGraw czerpie z badań naukowych, osobistych doświadczeń i relacji niezwykłych solistów, dowodząc, że samotnicy są w stanie wieść życie bogate i spełnione.
WILLIAM VON HIPPEL
Autor nagrodzonej książki The Social Leap
Dedykuję tę książkę moim samotnym, rozwiedzionym, żyjącym w separacji, owdowiałym i żonatym/zamężnym braciom i siostrom, przez pamięć wspólnych doświadczeń wykraczających poza stan cywilny.
ŁAMANIE ZASAD W ŚWIECIE SKONSTRUOWANYM DLA DWOJGA
Nazywam się Peter McGraw.
20 lat temu świętowałem swój wieczór kawalerski. 15 przyjaciół odwiedziło mój nowy dom u podnóża Gór Skalistych, aby mi złożyć serdeczne życzenia. Byłem trzydziestoczteroletnim behawiorystą, naukowcem i świeżo mianowanym profesorem Uniwersytetu Kolorado w Boulder. Uczelnia zorganizowała właśnie Weekend Rodzinny, toteż okoliczne hotele były przepełnione – powynajmowałem więc pokoje u sąsiadów, planując weekend górskich wędrówek, piknikowania, pokera, wiffle ball i obowiązkowej rundy po okolicznych barach. Były toasty, brzęk zderzanych kieliszków, wzajemne poklepywanie się po plecach.
I tylko jeden szkopuł.
Nie szykowałem się do żeniaczki.
Nie mając ani narzeczonej, ani żadnej istotnej inwestycji uczuciowej, urządziłem sobie wieczór kawalerski.
Małżonkowie celebrują swój związek na rozmaite sposoby: organizują przyjęcia zaręczynowe, wieczory panieńskie, kolacje przedślubne, wesela, miodowe miesiące, rocznice i, oczywiście, wieczory kawalerskie. Kto ustanowił regułę, że trzeba się ożenić/wyjść za mąż, żeby móc celebrować własną wyjątkowość?
W zaproszeniu obiecywałem przyjaciołom, że będą mogli „zbojkotować mój prawdziwy wieczór kawalerski – jeżeli kiedykolwiek do niego dojdzie”.
Moi goście dokonali słusznego wyboru. Nigdy się nie ożeniłem. I nie zamierzam.
Gdy wydawałem to przyjęcie, wahania co do małżeństwa dręczyły mnie od ponad połowy mojego życia. Zaczęło się jeszcze w liceum, kiedy na przerwie śniadaniowej ktoś rzucił pytanie: „Kiedy macie zamiar się ożenić?”.
Kiedy – nie „czy”.
Postawieni wobec kwestii przesądzenia własnego losu moi pryszczaci koledzy odpowiedzieli zgodnie: „Zaraz po studiach”. Była to odpowiedź zgodna z ówczesną normą: średni wiek zawarcia pierwszego ślubu wynosił 25 lat, nasi rodzice stali się rodzicami przed trzydziestką, a jedynym znanym mi kawalerem w naszej dzielnicy New Jersey był trzydziestoparoletni sąsiad George, który hodował chwasty i jeździł starym pontiakiem.
Miałem ochotę powiedzieć kolegom, że zanadto wybiegamy w przyszłość. „Zamiast rozglądać się za żoną, moglibyście się, głupki, podciągnąć trochę w ekonomii gospodarstwa domowego. Zacznijmy od tego, że żaden z nas nie dotknął jeszcze cycka”. Niestety, stchórzyłem i powiedziałem tylko: „Na pewno nie przed trzydziestką”.
Miałem 16 lat, a moja mało entuzjastyczna odpowiedź na pytanie o małżeństwo była uzasadniona niezbyt świetlanym dzieciństwem. Moi rodzice nie żyli razem „długo i szczęśliwie”, wbrew temu, co obiecywał najpopularniejszy podówczas serial telewizyjny Bill Cosby Show. Tato nie był uosobieniem Heathcliffa z Wichrowych Wzgórz: zamknięty w sobie, zmagał się z alkoholizmem. Mama nie była aniołem: wiecznie zła, z trudem wiązała koniec z końcem. Rozwiedli się, kiedy ja miałem dziewięć lat, a moja siostra siedem.
Otoczony przyjaciółmi, krewnymi i kolegami z pracy, którzy łączą się w pary i zakładają rodziny, możesz się nieraz poczuć jak jedyny singiel w towarzystwie. Jak wyrzutek społeczeństwa. Tymczasem demografowie całego świata pilnie śledzą wzrost liczby osób żyjących samotnie. W samych Stanach Zjednoczonych liczba ta sięga 127 milionów dorosłej populacji. To niemal co drugi dorosły obywatel. Jeśli single są wyrzutkami, to stanowią nową, liczną podgrupę.
Jedną z przyczyn wzrostu tej kategorii jest późniejsze zawieranie małżeństw. Średni wiek osób wstępujących w pierwszy związek małżeński zbliża się pomału do trzydziestki. (Może nie ja jeden gryzłem się w język podczas wspomnianej przerwy śniadaniowej w szkole). Wynika stąd, że ci, którzy w końcu wiążą się w pary i zakładają dom, większą część życia spędzają solo (Rysunek 1).
Rysunek 1: Przez większą część życia ludzie pozostają w stanie bezżennym (samotni, w separacji, rozwiedzeni lub owdowiali). Kobiety częściej bywają samotne w późnej fazie życia, podczas gdy mężczyźni częściej bywają samotni w fazie wczesnej. Wykres według Flowing Data (2016).
Powyższe dane sugerują, że przeciętna kobieta urodzona dzisiaj ma w perspektywie większą część życia bez partnera niż w stanie małżeńskim. Jako że małżeństwo zajmuje zazwyczaj środkową fazę życia, stan bezżenny rozkłada się nierówno na przestrzeni całego życia. Prawdopodobieństwo bycia singlem dotyczy zarówno młodych, jak i starych.
Modele życia w pojedynkę różnią się w zależności od płci singli. W wieku młodzieńczym samotni mężczyźni przeważają liczebnie nad samotnymi kobietami, lecz proporcje odwracają się w wieku podeszłym. Różnice płci w odniesieniu do stanu małżeńskiego odzwierciedlają krótszą średnią długość życia mężczyzn, ich skłonność do zawierania małżeństw w późniejszym wieku oraz znikomą atrakcyjność młodych mężczyzn w oczach kobiet. Wiem coś o tym. Byłem młodym mężczyzną. Choćbym osiągnął mistrzostwo w laser tag, na pannach nie robiło to wrażenia.
Większości ludzi udaje się stworzyć parę, ale życie w parze jest trudne. Chętnie przytacza się statystyczny fakt, że 50 procent małżeństw kończy się rozwodem. Wynik ten stanowi jednak rezultat dzielenia liczby małżeństw przez liczbę rozwodów w obrębie danego roku, co nie jest słuszną metodą. Gdyby bowiem, przykładowo, w danym roku spadła liczba zawieranych małżeństw, proporcja rozwodów automatycznie by się podniosła. To absurd – jednak gdy pięćdziesięcioparolatek obserwuje plagę rozwodów wśród swoich rówieśników, odczuwa statystyczne 50 procent jako zgodne z prawdą.
Nieliczne badania wykorzystujące strategię porównań podłużnych (z uwzględnieniem czasu) wykazują, że w Stanach Zjednoczonych jedno na trzy współczesne małżeństwa zakończy się rozwodem. W pozostałych dwóch trzecich małżeństw, które unikną rozwodu, sprawdza się reguła pięćdziesięcioprocentowego prawdopodobieństwa, że jedno z małżonków przeżyje drugie, a więc pozostanie samo. Najprawdopodobniej małżonkiem żyjącym dłużej będzie kobieta, co tłumaczy, dlaczego – mimo popularności serialu Złotka (The Golden Girls) – nigdy nie powstał serial Złoci chłopcy (The Golden Guys).
Za wzrost liczby osób żyjących samotnie odpowiada nie tylko coraz krótszy okres życia z partnerem. Coraz więcej ludzi decyduje się pozostać singlem na zawsze. Co drugi amerykański singiel nie jest zainteresowany randkowaniem (Rysunek 2). Tendencję tę obserwuje się zwłaszcza wśród ludzi młodych. Z analiz Ośrodka Badawczego Pew wynika, że jedno na czworo milenialsów nigdy nie wstąpi w związek małżeński. (A jeśli obecna tendencja się utrzyma, pozostała trójka pożeni się między sobą).
Moja ulubiona statystyka? 100 procent wszystkich ludzi było, jest lub będzie ponownie singlami. Jak mawiała Mae West: „Jestem sama, bo taka się urodziłam”.
Rysunek 2: Połowa singli nie dąży ani do stałego związku, ani do przelotnych romansów. Dane z Ośrodka Badawczego Pew (2020).
Ludzie rodzą się w pojedynkę i pozostają w tym stanie, ale też liczba mieszkających samotnie bezprecedensowo wzrosła. Najpopularniejszym gospodarstwem domowym w Stanach Zjednoczonych są obecnie gospodarstwa jednoosobowe: obejmują 28 procent wszystkich domostw. Drugim najczęstszym typem gospodarstwa są domostwa dwuosobowe – 24,6 procent. Tradycyjne rodziny nuklearne, które definiuje się jako parę małżeńską z dziećmi poniżej 18. roku życia, spadły na trzecie miejsce – z wynikiem 19,5 procent.
Coraz większa liczba ludzi dochodzi do wniosku, że odpowiada im życie w pojedynkę, jako że zapewnia swobodę działania i możliwość elastycznego reagowania na nadzwyczajne szanse życiowe. Ośrodek Badawczy Pew w badaniu z roku 2019 ustalił, że coraz mniejsza liczba Amerykanów postrzega małżeństwo jako konieczny warunek spełnionego życia, a mniej niż 50 procent dorosłych obywateli USA uważa, że społeczeństwo zyskałoby na tym, gdyby małżeństwo i posiadanie dzieci przestało być priorytetem.
Wzrost liczby singli i osób żyjących samotnie jest zjawiskiem globalnym: procent jednoosobowych gospodarstw domowych rośnie wykładniczo (Rysunek 3). Najwięcej gospodarstw jednoosobowych jest w krajach skandynawskich: w Norwegii (46 procent), w Danii (44 procent), w Finlandii (43 procent) i w Szwecji (43 procent). Wskaźnik ten jest jeszcze wyższy w wielkich miastach: Sztokholm i Londyn rywalizują tutaj o pierwsze miejsce na świecie.
Co do mnie, na małżeństwo zapatrywałem się sceptycznie, ale tęskniłem za romansem, towarzystwem i kimś do łóżka. Jako nastolatek – co wszak nie dziwi – traktowałem dziewczyny jak obce kraje, które kiedyś bardzo chciałbym zwiedzić. Jedyną próbę zbliżenia się do nich podjąłem z dziewczyną, która ostatecznie przyszła na randkę z koleżanką. Cały wieczór spędziłem wówczas z chłopakami, jedząc chińszczyznę i oglądając film z Arnoldem Schwarzeneggerem. 15 lat minęło, zanim się zakochałem, zostałem wystrychnięty na dudka i znów wylądowałem nad pudełkiem chińszczyzny przed telewizorem, w którym leciały filmy z Arnoldem Schwarzeneggerem.
Gdy zacząłem odnosić niejakie romansowe sukcesy, wdawałem się często w cudowne związki, w których jednak czułem się niewygodnie – jak w źle skrojonym garniturze za trzy tysiące dolarów. Model związku, w którym partnerka musi być dla ciebie wszystkim, przypominał mi kaftan bezpieczeństwa.
Rysunek 3: Liczba osób dorosłych mieszkających samotnie niemal się podwoiła w ciągu ostatnich 15 lat. Jest to zjawisko ogólnoświatowe, zapoczątkowane przeszło 100 lat temu w krajach wysoko uprzemysłowionych i powszechne zwłaszcza w bogatych państwach. Wykres według Our World in Data (2019).
KIEDY TKWIŁEM W KAFTANIE BEZPIECZEŃSTWA – pardon: w długotrwałej relacji – mniej więcej po półtora roku (aż tak długo wytrzymaliśmy) dziewczyna zapragnęła się do mnie wprowadzić. Wiedziałem, że niechętnie jej odmówię, i znałem z góry skutki takiej odpowiedzi: popłaczemy się oboje i to będzie koniec naszego związku.
Byłem trudnym partnerem także z tego powodu, że nigdy nie chciałem mieć dzieci. Częściowo wynikało to ze względów praktycznych: miałem za dużo innych pomysłów na życie. Po części zaś czułem, że dziecko mnie nie uszczęśliwi – moich rodziców, bądź co bądź, nie uszczęśliwiło. Wprost przeciwnie.
Okazało się, że zapoczątkowałem nową modę. W roku 2020 dane z Ośrodka Badawczego Pew ujawniają spadek dzietności w Stanach Zjednoczonych w roku 2018 – do poziomu zaledwie 1,73 urodzeń na kobietę w ciągu całego jej życia. Jest to znacznie poniżej wymaganego poziomu reprodukcji prostej, wynoszącego 2,1 urodzeń. Spadek dzietności, obserwowany stale od roku 1960, dodatkowo zmniejsza potrzebę zawierania małżeństw.
Gdy miałem około 40 lat, w czasie delegacji nawiązałem przypadkową znajomość, która rozwinęła się w romantyczną relację z zabawną, introwertyczną projektantką mody. Mimo że nie kryłem swojego stanowiska, że „długi dystans to niewłaściwy dystans”, wdaliśmy się w ognisty romans. Przy mojej partnerce czułem się najważniejszy na świecie. Nasz związek był upojny – a mimo to było mi w nim niewygodnie. Moja trzydziestoparoletnia partnerka chciała mieć dzieci, więc nie miała już zbyt wiele czasu, by go marnować na faceta, którego bardziej interesowała wazektomia niż rodzinne wakacje.
Zakończyliśmy związek. Z płaczem. Nadal jesteśmy przyjaciółmi, a ona spełniła swoje marzenie: duży dom na przedmieściu, dwójka dzieci i designerski pies. Podejrzewam, że zerwanie uchroniło nas przed rozwodem i sporem o to, u kogo zostanie pies.
A mówiąc serio, zerwanie było bardzo bolesne. Przez cały rok byłem po nim ruiną człowieka. Chińszczyzna, filmy z Arnoldem Schwarzeneggerem, siłownia. Pragnąłem, aby ta cudowna kobieta gościła w moim życiu, jednak by to osiągnąć, musiałbym zmienić własne oczekiwania. Gdy głowiłem się, co jest ze mną nie tak, że z kolejnego związku nic nie wyszło, zaświtała mi myśl, która może się komuś wydać przyziemna, dla mnie jednak stała się objawieniem. Dokładnie pamiętam, gdzie stałem w swoim mieszkaniu, kiedy przyszło olśnienie:
Jestem szczęśliwy, kiedy jestem sam.
Była to moja eureka, chociaż już od dłuższego czasu dojrzewało we mnie takie przeczucie. Jasne, że miałem problemy, ale w sumie żyłem tak, jak chciałem żyć. Nie potrzebowałem kogoś, kto mnie uszczęśliwi. Projektantka mody (ani nikt inny) nie była w stanie rozwiązać moich ówczesnych problemów: kłopotów w pracy, bólów w krzyżu, które nie pozwalały mi stać dłużej niż pół godziny, napiętych stosunków z matką, której niesprawność fizyczna i umysłowa nasilała się z każdym dniem.
Bezwiednie przekształcałem się z singla w solistę.
Niniejsza książka traktuje w gruncie rzeczy właśnie o tym: o wymyślaniu siebie na nowo. Przedstawiam w niej schemat tworzenia tożsamości, która pozwala wieść niezwykłe życie z pominięciem angażowania się w związki. Moja własna transformacja trwała kilkadziesiąt lat, ale twoją postaram się przyspieszyć.
Bez względu na to, czy jest samotnym wilkiem, czy duszą towarzystwa, solista postrzega samego siebie jako osobę kompletną, całkowitą. Typowa singielka, ulegając fałszywej, lecz powszechnej narracji – dobrze jest wyjść za mąż, źle jest być samotnym – stale czeka i ma nadzieję na znalezienie swojej „lepszej połowy”, która ją dopełni i udoskonali jej życie. Solistka natomiast widzi życie w pojedynkę jako stan pożądany, nie zaś podrzędny. Soliści delektują się swoją pojedynczością.
Ceniąc sobie autonomię, niezależność i samowystarczalność, utrzymują kontakty społeczne. Starają się zaspokajać własne potrzeby, a relacje – romantyczne czy platoniczne – postrzegają jako ozdobę życia, a nie narzędzie do jego naprawy. Nie wszyscy single są solistami i nie wszyscy soliści są singlami. Psychika solisty jest niezależna od stanu jego relacji z drugą osobą. Soliści potrafią nawiązywać i rozwiązywać relacje romantyczne bez uszczerbku dla swojej tożsamości.
Co więcej, soliści kwestionują powszechne założenie związków romansowych: twierdzą, że nie każdy pragnie i potrzebuje partnera na wspólne życie. Kwestionują zresztą większość „zasad”. Jednocześnie nie mają problemu z konwencjonalnym systemem wartości i stylem życia – podobnie jak nie stronią od relacji romansowych. Są uprzejmie niekonwencjonalni i świetnie się czują w tej roli.
Solistą staje się ten, kto przyznaje, że status singla jest naturalnym stanem człowieka. Należy cenić własną odrębność. Zostać solistą oznacza nie czekać dłużej, lecz zacząć żyć wedle własnych upodobań. (Znów kłania się Mae West).
Przemiana z singla w solistę nie będzie łatwa, ale jeśli się uda, przyniesie lawinowe skutki, przewyższające seks i romansowanie. Zbliżając się do czterdziestki i podejrzewając, że czeka mnie przyszłość bez rodziny, mogłem sobie kupić starą limuzynę i zacząć hodować chwasty. Postąpiłem jednak inaczej: czas, pieniądze i energię, które zainwestowałbym w rodzinę, przeznaczyłem na udane życie – moje udane życie.
Słowem „nadzwyczajny” określa się rzecz lub osobę godną szczególnej uwagi, wyrastającą ponad przeciętność, wyjątkową. Udane życie zasługuje na szerszy komentarz. Jeżeli decydujesz się na życie, które będzie dla ciebie udane, nie spodziewaj się, że ta udatność będzie zawsze pozytywna. Co znaczy: udane życie? Przede wszystkim udane życie to życie z wyboru, odzwierciedlające osobiste cele, gusta, wartości i styl życia. Nie istnieje jeden typ udanego życia – są udane żywoty. Naukowcy behawioralni nazywają to heterogenicznością – albo słowami mojej mamy: „Co jednego truje, to drugiemu smakuje”.
Udane życie nie sprowadza się do sposobu spędzania czasu – chodzi raczej o własne samopoczucie w związku ze sposobem spędzania czasu. Zdarza się, że czyjeś życie jawi się otoczeniu jako idealne, a tymczasem ta osoba zmaga się z własnym niezadowoleniem. I odwrotnie: ktoś, kto wiedzie żywot z pozoru zwyczajny, może tryskać radością.
Samopoczucie kogoś, kto jest singlem, jest ważniejsze niż sam fakt bycia singlem – proces znaczy więcej niż rezultat. O tym, co czyni życie udanym, przesądza nie linia mety, lecz droga prowadząca do ujawnienia całego potencjału. Im bardziej zbliża się ona do indywidualnego potencjału, tym bardziej udane staje się życie.
Moja droga rozwoju jako solisty wiodła równolegle do kariery akademickiej. Jako naukowiec behawioralny i wykładowca w szkole biznesu karierę rozpocząłem od badania wzajemnej zależności oceny, emocji i wyboru, ze szczególnym naciskiem na analizę psychologii moralnej i przyczyn określania pewnych zjawisk jako „złe”. Jednak jako młody asystent otrzymałem zadanie udzielenia odpowiedzi na pytanie liczące sobie dwa i pół tysiąca lat: „Co jest istotą śmieszności?”. Ponieważ moje szanse na etat wisiały na włosku, wdałem się w badania nad humorem, założyłem Humor Research Lab (HuRL) , przemierzałem kulę ziemską, poszukując przyczyn śmieszności, pisałem książki, wygłaszałem podcasty, stworzyłem teleturniej i występowałem w profesjonalnym klubie komediowym. Jeden z kolegów nazwał moje wysiłki złamania enigmy humoru „zabijaniem kariery”.
Tymczasem zdołałem naprawić swoje stosunki z matką, wyleczyć kręgosłup i uzyskać etat. Walczyłem jednak z wewnętrzną narracją, że jestem nieudolny w relacjach z ludźmi. „Związkofob”. „Samolub”. „Piotruś Pan”.
W końcowej fazie badań nad kodem humoru odkryłem najważniejsze dla siebie zadanie: pomagać singlom w realizacji niezwykłego życia. Zainaugurowałem Solo – podcast wychwalający możliwości, jakie daje życie w pojedynkę. Jako że niewiele podcastów traktuje o byciu singlem w tonie pozytywnym, byłem niepewny, jak mój wykład zostanie przyjęty. Wkrótce jednak na moją skrzynkę mailową zaczęli się zgłaszać single – nie z propozycją randkowania, lecz z wyrazami wdzięczności. „Odkryłem twój podcast i oczy mi się otworzyły na prawdę, że nie potrzebuję drugiej osoby, żeby być całością i wieść świetne życie, nie pomimo bycia singlem, ale właśnie dlatego”. Inna słuchaczka zakończyła list dziękczynny serdecznym wyznaniem: „Strasznie się cieszę, że się urodziłeś”. Znowu płakałem.
Od tamtej pory projekt „Solo” eksplodował. Stałem się gospodarzem salonów Solo – zgromadzeń inspirowanych XVIII-wiecznymi salonami francuskimi. Dumni single zbierali się tam, żeby pobyć razem, posłuchać wykładów, skeczów, poezji, muzyki i potańczyć. Prowadzę projekt badawczy pod hasłem „Oczami singli” poświęcony lekceważeniu i niedowartościowaniu singli w społeczeństwie. Wystąpiłem nawet w telewizyjnym programie Today Show z Marią Shriver, gdzie opowiadałem o ruchu Solo. Pewien kolega krytykował mnie za zbytnie zaangażowanie w projekt „Solo”, ale go nie zaniechałem. Już nie mogłem przestać. Popadłem w obsesję.
Projekt „Solo” rozpocząłem od trzech pytań. Po pierwsze, ciekawiło mnie, dlaczego zjawisko udanych singli tak jawnie kontrastuje z ludową mądrością i przekazem kultury masowej. Dlaczego nasza przeżywana rzeczywistość różni się drastycznie od optyki społecznej? Po drugie, fascynowała mnie społeczna akceptacja jednego tylko typu relacji romansowej, której kulminacją najczęściej było małżeństwo. Zadawałem sobie pytanie, jak osoba pragnąca złamać tę zasadę i zawrzeć związek niekonwencjonalny, lub całkiem zrezygnować ze związku, może przezwyciężyć mity, stygmatyzację i dyskryminację. Tematem trzeciej kwestii byli przeciwnicy rodzicielstwa i budowania gniazda. Jakie inne drogi prowadzą do nadzwyczajnego życia? Jakie są inne satysfakcjonujące style życia poza tradycyjnym związkiem dwóch osób – i amerykańskim snem w ogólności?
Osoby dążące do małżeństwa (lub jego długoterminowego ekwiwalentu) cieszą się społecznym uznaniem, korzystają z inicjatyw rządowych, mają poparcie Kościoła, doradców ds. związków i zawrotną liczbę poradników. Wszyscy chcą im pomagać. Z jednym wszakże wyjątkiem: prawników zajmujących się rozwodami. O podobnym poparciu single mogą tylko marzyć. Większość przeznaczonych dla nich książek doradza, jak znaleźć „swoją drugą połówkę” albo jak „przetrwać” w samotności. Kto szuka odpowiedzi na oba te pytania, powinien sięgnąć po książkę Blythe Roberson How to Date Men When You Hate Men .
Niniejsza książka jest dla wszystkich singli, zarówno tych z wyboru, jak i tych z przypadku, bez względu na to, czy nigdy nie zawarli małżeństwa, czy żyją w separacji, są rozwiedzeni lub owdowiali. Być może zmęczyło cię poczucie niestosowności. Być może pociąga cię nowe podejście do życia, bo poprzednie zasady ci się nie sprawdziły. Być może zauważyłaś (zauważyłeś), że w twoim życiu powtarzają się nieudane związki, i chcesz zrozumieć, dlaczego tak jest, albo znaleźć alternatywę dla tradycyjnego schematu relacji. A może po prostu pragniesz lepiej zrozumieć swój świat.
Jesteś w związku, a jednak czytasz tę książkę? Nie przejmuj się, ruch Solo dysponuje obszernym namiotem. Nie wszyscy soliści są singlami. Może masz świadomość, że za pewien czas zostaniesz bez partnera. Może z kimś się spotykasz, ale pragniesz więcej niezależności. Może potrzeba ci więcej czasu w samotności. Może jesteś z niewłaściwą osobą i szukasz sposobu na zmianę reguł.
Sojusznicy są mile widziani. Jesteś rodzicem albo pedagogiem usiłującym przekazać mądrość życiową i cenne wskazówki młodym ludziom na progu dorosłości? Jesteś członkiem społeczności lub wspólnoty religijnej, która chce zrozumieć i wesprzeć swoich samotnych współbraci? Jesteś zawodowym psychologiem albo coachem i chcesz poszerzyć swój zakres narzędzi do pomagania klientom singlom? Szukasz książki na prezent dla przyjaciela (przyjaciółki) – kogoś, kto nieustająco zasypuje cię tekstami na temat swoich dylematów randkowych?
Jakąkolwiek drogą udało ci się dotrzeć do tej lektury – witaj! Na drodze od singla, poprzez solistę, do udanego życia można się dzielić własnymi przemyśleniami i wiele nauczyć.
Podejmując badania, zdumiałem się, jak gigantycznym i zawiłym tematem jest życie w pojedynkę. Zrozumienie wpływu samotności na jednostkę i społeczeństwo wymaga znajomości psychologii, socjologii, antropologii, demografii, ekonomii, politologii i historii. Przedstawię tu najnowsze odkrycia dotyczące nieopisanych dotąd korzyści z samotności, odmitologizuję paradoks małżeństwa – szacownej instytucji, która często służy społeczeństwu lepiej niż jednostka – oraz nakreślę szanse i wyzwania, wobec których stają single w świecie skonstruowanym dla dwojga.
Trening eksperymentalny nauczył mnie kwestionować obiegowe opinie i korygować wnioski adwokatów małżeństwa, którzy zwodzą statystyką. Przeprowadziłem własne badania singli i niesingli. Przytoczę ich wyniki i wyliczę przyczyny uderzającego wzrostu liczby ludzi żyjących w pojedynkę, udowadniając, że szczęśliwi single zarażają swoim szczęściem innych singli.
Moja teza: Samotność nie jest aż tak zła, a małżeństwo nie jest aż tak dobre, jak nauczono cię wierzyć. Możesz uznać mój wywód za wygodny lub zbyt oczywisty, ale nauka potwierdza, że mam rację.
Nie jestem przeciwnikiem małżeństwa. Uważam tylko, że jest to jeden z typów relacji stanowczo przereklamowanych. Dla jednych małżeństwo jest błogosławieństwem – dla innych przekleństwem. Znam osoby stworzone do małżeństwa: tworzą wspaniałe związki i byliby nieszczęśliwi bez partnera. Znam ludzi , którzy w swoich związkach mieli pecha i marzą, by się z nich wyzwolić. Znam smutnych samotników czekających z nadzieją na znalezienie „tej jednej jedynej”. Znam też osoby, które bezwstydnie wiodą świetne życie, nie będąc w związku. I wiem, że małżeństwo to tylko jedna z wielu recept na niezwykłe życie.
Związki są pożywką dla moralności. Nie unikniemy więc tematu zachowań, które ludzie instynktownie odczuwają jako złe. Moja osobista ocena tego, czy dane zjawisko jest złe, zależy od dwóch czynników, a są nimi zgoda i krzywda. Jeśli strony akceptują coś zgodnie i nikomu nie dzieje się krzywda, wolno im robić to, co chcą. Czynnik zgody łatwo ustalić. Czynnik krzywdy – trudniej. Ale gdyby było to proste, nie mielibyśmy filozofów.
Dla ułatwienia obcowania z ideami tego tekstu proszę o trzy rzeczy:
Wrażliwość. Zejście z utartej ścieżki – uzyskanie dyplomu, znalezienie pracy, małżeństwo, zakup domu, założenie rodziny i nadzieja na dotrwanie do emerytury – bywa owocne, ale i ryzykowne. Przemyślenia zawarte w tej książce mają przeważnie formę opisową, którą zastosowałem, aby nakreślić możliwości, a nie dyktować zalecenia. Sukces polega na uświadomieniu sobie, co czyni twoje życie niezwykłym, i oswojeniu się z tym, nawet jeśli nie jest to zgodne z normami społecznymi. Odwagi!
Wyrozumiałość. Trudno jest zmienić własne zdanie, ale często jest to łatwiejsze, niż zmienić własną sytuację. Wyzwania i możliwości w twoim życiu są w pewnej mierze zdeterminowane przez miejsce urodzenia, płeć, rasę, religię, orientację seksualną, klasę społeczną i umiejętności. Nadzwyczajne życie solistki znaczy coś innego dla kobiety w Arabii Saudyjskiej i w Szwecji. Możesz mieć trudniejszą drogę niż inni. Badania naukowe dowodzą jednak, że większe szanse na sukces mają osoby, które skupiają się na możliwościach, a nie na ograniczeniach. Jednocześnie są to osoby szczęśliwsze.
Otwartość umysłu i serca. Przedstawiam szeroki wachlarz postaw życiowych, włącznie z aseksualnością, poliamorią i anarchistycznym podejściem do wszelkich związków. Wiele stwierdzeń zawartych w tej książce jest sprzecznych z twoim wyuczonym pojęciem stosowności. I tak samo, jak twoje niekonwencjonalne wybory życiowe mogą się spotkać z potępieniem, cudze decyzje mogą godzić w twój system wartości i przekonań. Proszę cię więc o potraktowanie obcych ci przekonań i zachowań z zaciekawieniem i wyrozumiałością. To nie będzie łatwe, ale ta trudność też jest okej.
Czy jestem najlepszym przewodnikiem w tej dość intymnej, kontrowersyjnej nawet podróży? Wcale nie. Zdarzyły mi się brzydkie jednorazowe wyskoki i złe zerwania, których żałuję. Moja osobowość i opinie nie trafią do wszystkich. Mam przyjaciółkę Julię, która przed pierwszym spotkaniem uprzedza swoich znajomych: „Będzie też Peter. A on nie jest dla wszystkich”. Pomimo osobistego rozwoju i perspektywy zawodowej wciąż mam nikłe doświadczenie w byciu heteroseksualnym białym Amerykaninem w średnim wieku, który ukończył studia i pracuje w elitarnym światku naukowym.
Na szczęście mam wspaniałą, zróżnicowaną grupę przyjaciół, konsultantów, kochanek, kolegów z pracy i członków społeczności Solo, którzy podzielają moje poglądy. To oni zmobilizowali mnie do samorozwoju. Część z nich poznasz na kartach tej książki – niektórych w formie Listów Miłosnych Solisty. Dziękuję im za szczodrość.
Mimo wad i niedoskonałości zgłaszam się na twojego przewodnika w podróży od singla do solisty.
Ruszajmy!Rozdział pierwszy
UDOMAWIANIE CZŁOWIEKA
Grę w Życie (The Game of Life) wynalazł w roku 1860 religijny pedagog Milton Bradley. Stworzył on ikoniczne koło fortuny, ponieważ kostka do gry kojarzyła mu się z hazardem. Wersja oryginalna nosiła nazwę Warcabowa Gra w Życie (The Checkered Game of Life), z uwagi na szachownicę warcabową odzwierciedlającą przemienność zysków i strat życiowych, takich jak bogactwo, ubóstwo, szczęście i nieszczęście. Znalazło się tam nawet miejsce na Pojedynek, który istniał jeszcze w roku 1860.
Na swoje stulecie Gra w Życie przeszła drastyczną przemianę. Koło fortuny wprawdzie pozostało, ale nowa jej wersja słabo przypomina oryginał, który skupiał się na dążeniu do osiągnięcia cnót moralnych. Wersja uwspółcześniona odzwierciedla optymizm lat 60. XX wieku. Gracze kręcą kołem fortuny i przesuwają po planszy pionki w kształcie różnokolorowych samochodów, napotykając po drodze życiowe zdarzenia: uzyskanie pracy, zawarcie małżeństwa, narodziny dzieci i emerytura w Osiedlu Milionerów. Innymi słowy: pogoń za amerykańskim snem.
Gra w Życie szokuje brakiem swobody wyboru. Odzwierciedlając konformizm swoich czasów, zawiera na planszy tylko kilka miejsc, w których gracz może sobie sam wybrać dalszą drogę – na przykład „Życie rodzinne”, które oznacza posiadanie dziecka lub dzieci, albo „Ścieżkę życia bezdzietnego”. W wersji oryginalnej małżeństwo było kwestią przypadku, natomiast w wersji z roku 1960 jest ono obowiązkowe. W wyznaczonym miejscu planszy gracze zatrzymują się na chwilę, by dobrać różowego lub niebieskiego współmałżonka na fotel pasażerski swojego auta. Z własnego doświadczenia pamiętam towarzyszącą temu satysfakcję, jakbym dokonał nadzwyczajnego wyczynu.
Przymus małżeństwa nie był w roku 1960 pomysłem ekscentrycznym: 90 procent dorosłych Amerykanów żyło w stanie małżeńskim lub miało wkrótce w niego wstąpić. (Średni wiek wchodzenia w pierwszy związek małżeński wynosił zaledwie 21 lat). I był to największy sukces statystyczny, któremu nic nie dorównywało: frekwencja w wyborach prezydenckich Kennedy kontra Nixon wyniosła 62 procent, procent ludzi uczęszczających do kościoła wynosił 63, a liczba absolwentów szkół średnich stanowiła 65 procent społeczeństwa. Od tamtej pory liczba absolwentów wzrosła, a frekwencja kościelna spadła. Frekwencja w wyborach nie uległa zmianie.
Tymczasem liczba zawieranych małżeństw zmniejszyła się radykalnie, a mimo to w społeczeństwie pod wieloma względami przetrwał duch lat 60. Aby zrozumieć, jak powstał świat dla dwojga, i to specyficznej odmiany dwojga, musimy się cofnąć o kilka milionów lat i poznać Lucy, a na jej przykładzie dowiedzieć się, co czyni istoty ludzkie unikatowymi w królestwie zwierząt.
Lucy, wykopana spod ziemi przez paleoantropologów w roku 1974, w etiopskim regionie Afar, jest wyjątkowo dobrze zachowaną skamieliną samicy hominida Australopithecusa afarensis, który chodził po ziemi na dwóch nogach od 3,9 do 2,9 miliona lat temu. Odkrycie Lucy było ważkim przyczynkiem do zrozumienia, co czyni człowieka unikatowym. Podobnie jak jej ludzcy potomkowie sprzed około 2,9 miliona lat oraz wczesny gatunek Homo sapiens (= my) obecny na Ziemi od 200 tysięcy lat prowadziła życie łowiecko-zbierackie. Lucy mogła żyć w parze z samcem, co prowadzi do silnego wzajemnego przywiązania jednostek; mogła też mieć dzieci. Lecz aby stanąć przed ołtarzem, musiałaby poczekać około trzech milionów lat, do roku 2350 p.n.e., kiedy odnotowano pierwszy ślub mężczyzny z kobietą, zawarty w Mezopotamii. Leniwych, którym nie chce się zerknąć na mapę, informuję, że Mezopotamia leżała na obecnych terenach Iraku, Kuwejtu, Turcji i Syrii. Niechętnym matematyce dodam, że było to raptem 4374 lata temu.
Aby uzyskać właściwą perspektywę, należy stwierdzić, że małżeństwo – ten wszechobecny i istotny kamień milowy w rozwoju ludzkiego gatunku – istnieje dopiero od ułamka naszej historii. Wcześniej naturalnym statusem człowieka był status singla.
Na długo przed wynalezieniem „domowego ogniska” człowiek zdołał się wybić na czoło światowych drapieżników. Jakim sposobem osiągnął tę zaskakującą dominację? Ani brutalną siłą, ani wyjątkową szybkością motoryczną, ani umiejętnością rzucania włócznią, lecz nadzwyczajną zdolnością współpracy i tworzenia kultury.
Istoty ludzkie są wysoce skłonne do współpracy – co może zdziwić osobę korzystającą z mediów społecznościowych. Korzenie współpracy widać wyraźnie w zachowaniach łowiecko-zbierackich. Powstał wówczas podział pracy ze względu na indywidualne zdolności, który można by nazwać prehistoryczną linią produkcyjną. Struktura ta znacznie wzmogła współdziałanie i przyczyniła się do poprawy zaopatrzenia w żywność. A lepsze odżywianie doprowadziło do powiększenia się ludzkiego mózgu. Większe mózgi coraz lepiej się uczyły, nauczały i planowały. Suma tych czynników stała się kołem zamachowym dla optymalizacji i innowacji, która okazała się kluczowa dla rozwoju kultury.
Podstawowym elementem współpracy i narodzin kultury był rozwój mentalizacji – umiejętności zrozumienia, że inni mogą dysponować wiedzą odmienną od naszej. Mentalizacja jest podstawą dla przekazywania wartościowych informacji, albowiem umożliwia dokonywanie odkryć i przekazywanie wiedzy innym. Inne zwierzęta tego nie potrafią – i to nie z powodu braku Wikipedii. Język dodatkowo przyczynił się do wzrostu zdolności przyswajania wiedzy, lecz nie należy go przeceniać: towarzyszy naszemu gatunkowi od 50 tysięcy lat, podczas gdy mentalizacja jest z nami od blisko dwóch milionów lat.
Zdolność istot ludzkich do wynajdywania nowości i ich przyswajania dotyczy nie tylko nowinek fizycznych, takich jak ogień, koło czy frytkownica, ale też praktyk kulturowych. To ona wyróżnia nasz gatunek spośród zwierząt. W książce The Secret of Our Success Joseph Henrich stwierdza, że ludzka zdolność do uczenia się i nauczania stanowi bazę naszych społecznych osiągnięć i starań. Zdaniem Henricha kultura to „rozległy zespół praktyk, technik, heurystyki, narzędzi, motywacji, wartości i wierzeń, które nabywamy, dorastając, a przede wszystkim ucząc się ich od innych ludzi”.
Od wynalazku mody po Formułę 1, koszykówkę i breakdance – kultura sprawia, że świat jest ciekawy i zabawny, a życie to coś więcej niż smaczny posiłek i rozkosze ciała.
Począwszy od pierwszych „artystycznych” rysunków na ścianie jaskini aż po stand-upy, które wypełniają kluby śmiechem, kultura umożliwiała człowiekowi wyjście poza sferę łowiectwa i zbieractwa – dla jego dobra. Potrafisz sobie wyobrazić współpracowników, którzy godzą włócznią we włochatego mamuta, zamiast podwędzić twój lunch ze służbowej lodówki?
Edukacja kulturowa przejawiała się często w konkretnych formach działania – na przykład w metodzie wabienia mastodonta w trzęsawisko, żeby go łatwiej upolować. Istnieją jednak także nienamacalne elementy kultury – opowieści fantastyczne czy wspólna wiara – o których pisze Yuval Harari w książce Sapiens: Od zwierząt do bogów (PWN, 2017) . W miarę jak społeczności stawały się bardziej złożone, a mniej spójne, zaczęło dochodzić do interakcji na wielką skalę i narodziła się potrzeba narracji – mitów, religii i folkloru – który nadałby sens światu i spotęgował kooperację.
Pieniądz, demokracja, giełda, stopnie uniwersyteckie, prawo własności ziemskiej, a nawet pojęcie „luzu” stanowią przykłady narracji o istotnym społecznym znaczeniu. Narracje te to, w terminologii naukowej, „konstrukty społeczne”. Wolę to określenie Harariego niż termin „narracja”, który zbyt jaskrawo podkreśla, że większość ważnych dla nas pojęć to po prostu zmyślenia.
Dla odróżnienia namacalnych faktów od fikcji posługuję się testem „apokalipsy zombi”. Podczas apokalipsy dochodzi do rozpadu kultury. Wprawdzie postrzał wciąż jest bolesny, a orgazm rozkoszny, ale narracje świadczące o sukcesie i statusie społecznym – dyplom Harvardu lub akt własności domu – całkowicie tracą znaczenie. Liczy się wówczas tylko doraźna rzeczywistość: „Potrafisz rozpalić ognisko?”, „Umiesz opatrzyć ranę?” – no i najważniejsze pytanie: „Czy jesteś dobry w zabijaniu zombi?”.
Zostawmy jednak „apokalipsę zombi” i spójrzmy wstecz na ewolucję ludzkości: trudno nie zauważyć, że edukacja kulturowa zrodziła naszą nadzwyczajną zdolność do tworzenia porządku z chaosu.
Istoty ludzkie udomawiają i dają się udomawiać.
Jesteśmy maszynkami do wytwarzania reguł. Przykładem – oswojenie wilka, który w niespełna 15 tysięcy lat stał się pieskiem pokojowym, dzięki temu, że nagradzaliśmy go za dobre zachowania, a karaliśmy za złe, doprowadzając do harmonii z człowiekiem. Jesteśmy równocześnie maszynkami do przestrzegania reguł. Tworzymy prawa, normy i zwyczaje ułatwiające efektywne współdziałanie i wspomagające funkcjonowanie społeczeństw.
Niektóre reguły są sztywne i zostają spisane – na przykład reguły prawne. Inne są niepisanymi, a mimo to powszechnie uznawanymi normami społecznymi. Niepisane reguły są liczniejsze i egzekwowane środkami społecznymi. Już trzyletnie dziecko jest w stanie przestrzegać tych norm dzięki obserwacji otoczenia, bez potrzeby specjalnego szkolenia. Co więcej, dzieci wymuszają przestrzeganie norm, kiedy te są łamane. Również dorośli są nader skorzy do surowej oceny, gdy ktoś łamie uznane normy – na przykład hejt w mediach społecznościowych.
Problemem reguł jest ich naturalna zmienność. Wiele z nich ma charakter arbitralny, niektóre są szkodliwe, inne zaś zakorzenione w ułomnych konwencjach. Konwencje jednak stale ewoluują z racji dowodów naukowych i postępu kulturowego. Dzisiejsi chirurdzy myją ręce przed operacją, niezamężne kobiety nie są uważane za czarownice, a coca-cola nie zawiera już kokainy.
Wyobraźmy sobie teraz, że gramy w prehistoryczną Grę w Życie. Masz najmodniejszą przepaskę na biodra, naostrzyłaś (naostrzyłeś) narzędzia, a twoje plemię rozwija złożoną kulturę. Zakręciłeś kołem fortuny i wypadło ci, że masz szczęście wykonać wielki skok naprzód. Lądujesz na farmie! Ta ścieżka objawiła się w grze dopiero, gdy bystrzy mieszkańcy Żyznego Półksiężyca Mezopotamii zaczęli uprawiać pszenicę, jęczmień i soczewicę, w roku 12000 p.n.e. Jeśli znów nie chce ci się liczyć, oznacza to 14 024 lata temu.
Uprawa ziemi i hodowla bydła były logicznym wyborem. Rolnictwo umożliwiło przechowywanie żywności na czas nieurodzaju, a więc w miarę stałe i pewne zaopatrzenie w żywność. Rozwiązało zatem cały kompleks problemów, zarazem stwarzając konieczność współpracy, ustanowienia własności ziemskiej, rodzenia i wychowywania dzieci oraz podziału pracy. W odpowiedzi na te wyzwania społeczeństwa wprowadzały w życie nowe reguły i wynalazki.
Jednym z tych wynalazków była instytucja małżeństwa.
Skoro masz już farmę, czas zakręcić ponownie kołem fortuny i dobrać sobie współmałżonka. Zgodnie z regułami prehistorycznej Gry w Życie nie możesz wybrać go samodzielnie. Małżonka lub małżonkę wybierają za ciebie rodzice, często z udziałem całej społeczności. Pierwsze małżeństwa istotnie były układami społecznymi – praktycznym wynalazkiem, który strukturyzował życie rodzinne, regulował rodzicielstwo i wytwarzał strategiczne sojusze. Ich celem było najczęściej pozyskanie teściów.
Dostrzegam ironię w chęci posiadania teściów.
Małżeństwa aranżowane, bardzo podobnie do dzisiejszych umów biznesowych, polegały na partnerstwie prawnym zawartym w celu konsolidacji gruntów, majątków i władzy. Połączone rodziny wiązała wspólnota interesów dotyczących dobrostanu farm, przedsiębiorstw i potomków. Takie sojusze wyparły z czasem strukturę plemienną na rzecz rozbudowanej struktury rodzinnej, skupionej na rozwoju działalności rolniczej.