SOLUR - ebook
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się jak wyglądałby świat fantasy w cyberpunkowej przyszłości? Ta książka to odpowiedź na to pytanie. Ale nie tylko! SOLUR: miasto w którym gangi, politycy i korporacje nieustannie walczą o władzę. Wśród nich jest też człowiek z wielką wizją. Spróbuje on zaprowadzić porządek, podejmując przy tym drastyczne kroki. POZNAJ FEDARA – najemnika o nadludzkich zdolnościach, tonącego po uszy w długach. Do czego się posunie, by je spłacić? Ile znaczą dla niego jego własne zasady? Spróbuj odgadnąć każdą z zasad – nie są podane na tacy, zamiast tego poszczególne rozdziały zatytułowano numerem części z nich. Wydedukuj z kontekstu czego dotyczą. ODKRYJ UNIKALNE ROZWIĄZANIA: supermoce, czary, demony, zaświaty, Arctech (połączenie magii i technologii), cyber wszczepy, egzoszkielety, roboty i wiele więcej... WALKA Z SYSTEMEM: Zapomnij o szczęśliwym zakończeniu. Przygotuj się na zaskakujące plot twisty, dużo akcji i przede wszystkim świetną rozrywkę!
| Kategoria: | Powieść |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 447 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
( Wróć tu później, gdy natrafisz na słowo z gwiazdką * )
S.E.C. – Smart Eye Computer. Mały czip instalowany w głowie, który łączy się z mózgiem. Wyświetla obrazy przed użytkownikiem, które tylko on widzi. Zastąpiły smartphone'y dekady temu.
Petrichor – specyficzny ziemisty zapach powstający w momencie spadania deszczu na suchą glebę.
Efekt Tyndalla – zjawisko fizyczne polegające na rozpraszaniu światła przez koloid z wytworzeniem charakterystycznego stożka świetlnego. Jeżeli przez roztwór koloidalny przepuści się wiązkę światła, to wskutek uginania się promieni na cząstkach fazy rozproszonej, światło staje się widoczne w postaci tzw. stożka Tyndalla. Mówiąc prościej: promień światła uderzający w malutkie cząsteczki (np. kurz czy kropelki). Gdy światło ''potyka się'' o te drobinki, odbija się na boki. Dzięki temu widzisz jasny stożek światła – jak latarkę w mgle.
Radiant – Budynek administracyjny organizacji. Nazwa podchodzi od boga Radiusa.
Sejm Solurski – neoklasyczne dzieło architektury, które z powodzeniem łączy historyczny zabytek z nowoczesnymi technologiami. Ceglany rdzeń budynku został otoczony szklano-stalową fasadą, która wznosi się ku niebu, oplatając starą część niczym bańka. W miejscach, gdzie historyczne ściany zostały zachowane, nowe kondygnacje wyrastają w formie przeszklonych i metalowych elementów, które zapewniają funkcjonalność biurowca, jednocześnie zachowując szacunek dla zabytkowego charakteru. Przez starannie dobrane materiały i formy, budynek nie tylko oddaje hołd przeszłości, ale i stawia na przyszłość, tworząc przestrzeń, która płynnie łączy oba światy.
Powerborn – Osoba obdarzona nadnaturalnymi zdolnościami (supermocami), jak nazwa wskazuje ludzie je posiadający rodzą się z nimi. Powerborni nie są w stanie korzystać z magii.PROLOG
Już miał przekręcić kluczyk w drzwiach kiedy usłyszał jakiś dźwięk dobiegający z wnętrza domu.
- To chyba były kroki. – pomyślał.
Wszedł do środka ostrożnie i bezszelestnie. Przez chwilę stał w bezruchu i nasłuchiwał. Wtedy dotarł do niego kolejny odgłos. Coś lub ktoś był w kuchni. Zakradł się i przywarł do ściany tuż przy wejściu. Hałas nie ustawał co świadczyło o tym, że osoba go wydająca nie jest świadoma jego obecności. Wyczekał odpowiedni moment, a gdy cień sylwetki wskazywał, że osoba ta jest wystarczająco blisko aby ją dorwać, natychmiast wyskoczył zza ściany by po ułamku sekundy błyskawicznie chwycić od tyłu i powalić zaskoczonego intruza. Nie było czasu na myślenie, musiał działać szybko.
W kuchni wciąż znajdowało się dwóch niechcianych gości. Ich wyposażenie wskazywało, że nie byli to jacyś tam złodzieje z ulicy, oj nie... Zaawansowane pancerze, najwyższej klasy bronie palne i białe, a do tego ta koordynacja ruchów – ewidentnie posiadali szkolenie bojowe.
Kolejny napastnik wyprowadził cios w jego stronę, uchylił się przed jego nadciągającą kolbą, natychmiast po czym zadał nokautujący cios powalonemu już intruzowi uderzając go prosto w nos z pięści. Zaraz po tym rzucił się na tego drugiego, chwytając go za nogi i przewracając na kafelkową podłogę. Wróg nie zamierzał poddać się bez walki i szarpał się z nim przetaczając się po podłodze i przewracając krzesła. Właściciel domu miał jednak tą przewagę, że posiadał ogniste moce i nie zawahał się ich użyć. Gdy napastnik chwycił go za szyję próbując duszenia ten rozpalił swe ciało parząc jego dłonie po czym posłał mały ognisty pocisk prosto w jego twarz. Po tej eliminacji szybko wstał gdyż słyszał kolejnych wrogów biegnących w jego stronę. Uchylił się przed pierwszym strzałem jednak drugi trafił go w ramię. Zachwiał się, ale szybko odzyskał panowanie nad sobą, by bez namysłu posłać w nich kilka kul ognia. Wiedział, że trafił – wrzaski konającego człowieka wypełniły cały dom. Wtem do pokoju wparował dwumetrowy mężczyzna w ciężkim opancerzeniu, który gdy tylko go zobaczył natychmiast zaszarżował w jego stronę. Mężczyzna wykonał unik przemieniając się w płomień i materializując z powrotem do ludzkiej formy tuż za jego plecami. Zdezorientowany wróg uderzył z impetem w ścianę jednak to nie wystarczyło by go powstrzymać, otrząsnął się natychmiastowo i zamachnął Arctechowym młotem, który jednak minął cel i trafił lodówkę miażdżąc ją na kawałki. Władca ognia nie tracił czasu, wykorzystał moment posyłając w napastnika strumień płomieni niczym z miotacza ognia smażąc go żywcem wewnątrz jego zbroi. Następny wróg padł, jednak walka nie ustała. Kolejna kula przeleciała mu koło ucha więc odruchowo doskoczył do ściany aby się skryć przed kolejnymi. Przez drzwi przelatywały kolejne pociski strzał po strzale ale wrogowie już nie szarżowali.
- No co jest chłopaki boicie się czegoś?! – Wykrzyczał, łapiąc oddech i zbierając siły.
W odpowiedzi usłyszał tylko zintensyfikowany ostrzał.
- No dobra skończmy to. – Pomyślał, po czym płomienie zajęły całe jego ciało a przynajmniej tak to wyglądało gdyż w istocie ciała już nie było, tylko ogień o ludzkim kształcie szarżujący wprost na swoich wrogów.
Ogień, który nic nie robi sobie z kul przelatujących przez niego, przemieszcza się szybciej od jakiegokolwiek człowieka i spopiela wszystko czego dotknie. Władca tego żywiołu momentalnie skrócił dystans po czym jednym gestem, bez wysiłku, zabił otaczających go wrogów. Jednak w budynku znajdowało się jeszcze kilku przeciwników. Doskoczył do kolejnego pomieszczenia by dorwać resztę zbirów jednak gdy zamachnął się aby wyprowadzić cios ognistą pięścią w największego z nich poczuł przeszywający ból... zdążył jednak zadać cios przeciwnikowi, który padł na podłogę z hukiem, jednakże władca ognia wraz z nim.
- Mamy go! Teraz! – Rozległ się triumfalny okrzyk jednego z bandytów.
- Nosz kurwa. – Powiedział do siebie, zdając sobie sprawę, że przemienił się z powrotem w ludzką formę i to wbrew swojej woli.
Wciąż miał jednak dość sił by walczyć, walną pięścią w ziemię tworząc małą falę ognia dookoła, raniąc wrogów i wytrącając ich z równowagi. Dało mu to czas by się podnieść. Ledwo wstał i już kolejny napastnik nacierał od prawej strony, doskoczył do niego jednak zanim zdążył zrobić cokolwiek więcej znów poczuł przeszywający ból. Mimo to zamachnął się na przeciwnika uderzając go w twarz. Wtedy zobaczył nadlatujący fioletowy pocisk wielkości piłki od tenisa, usiłował zrobić unik ale jego moce nie zadziałały, pocisk go dosięgł i znów poczuł przeszywający ból, padł na kolana. Usiłował wstać, jednak ktoś go kopnął w brzuch. Upadł twarzą na ziemię. Poczuł kolejnego kopniaka tym razem w głowę. Zebrał w sobie resztki sił aby przetoczyć się szybko na plecy, dobyć pistoletu i oddać strzał. Udało się kula trafiła prosto w szczękę jednego z intruzów. Gdy miał pociągnąć za spust drugi raz jeden z nich uderzył go w krocze przez co spudłował. Potem była już tylko ciemność i ból, całe mnóstwo bólu.
- Nie wiem co powiedzieć... to okropne. – Usiadła przy nim, badając jego ciało.
- Muszę ich znaleźć. – Stwierdził z determinacją.
- W tym stanie nie możesz nigdzie iść!
- To zrób jakieś czary mary i mnie ulecz!
- Robię co w mojej mocy, ale za bardzo się wiercisz! Spróbuj skupić się na czymś innym niż na bólu, może opowiesz mi co było wcześniej?
- No więc to było tak...ZBYT WOLNY, ZBYT SPOKOJNY
Solur – największa metropolia na świecie. Nocą wygląda jak miasto z innej planety. Wysoka, gęsta, wielopoziomowa zabudowa, monumentalne szklane i stalowe wieżowce, a do tego ulice wijące się jak stado węży, wplatających się w zarys miasta, nierzadko przeszywając niebo wznosząc się nad niższymi budynkami lub przeciskając między drapaczami chmur. Smog spowija niebo mrokiem, a kurz i pył wznosi się z każdym najmniejszym podmuchem wiatru. Otoczenie ożywiają jedynie neonowe światła. Gdzieś w oddali słychać warkot silników.
Była północ. Mężczyzna w czarnej skórzanej kurtce z kapturem na głowie i jeansach w tym samym kolorze, zajechał na nie duży parking ukryty z trzech stron za starymi ceglanymi budynkami. Kiedyś była tu poczta, teraz stały opustoszałe. Grała głośna muzyka, dziesiątki ludzi chodziło we wszystkie strony otaczając zaparkowane po środku motocykle, i dyskutując na ich temat. W powietrzu unosił się zapach spalin. Mężczyzna zsiadł z jednośladu i podszedł pewnym, powolnym krokiem do jedynego samochodu na całym zlocie. Za nim znajdował się plastikowy stół i krzesło, dwóch ochroniarzy i organizator palący papierosa.
- Jest i on! – Powiedział mężczyzna siedzący na krześle za stołem rozkładając ręce.
- My się znamy?
- Fedar, świeża krew, pierwsze miejsce w każdym z czterech wyścigów kwalifikacyjnych. Chodzą plotki, że i zwycięzca kilku innych organizowanych przez... pozostałe grupy. Czekaliśmy już tylko na ciebie.
- Widzę, że odrobiłeś pracę domową. – Kiwnął głową.
- Dość tych uprzejmości, przejdźmy do rzeczy. – Złożył dłonie i oparł je o stół.
- Pięć tysięcy solar w gotówce, pozyskane w kilku miejscach w nieregularnych odstępach czasowych. – Położył pieniądze przed organizatorem.
- Oho widzę, że znasz się na rzeczy! – Od razu zaczął liczyć.
- Ostrożności nigdy za wiele. – Wzruszył ramionami.
- Doskonale, zaraz ci prześlę trasę na twój S.E.C.* tylko jeszcze jedna formalność. Muszę ci przypomnieć zasady wyścigu. Udział bierze dwadzieścia osób. Każdy wpłaca tyle samo. Dziesięć procent z tego idzie dla mojej grupy, czyli nagroda za wygraną to dziewięćdziesiąt tysięcy solar. Zwycięzca bierze wszystko, liczy się wyłącznie pierwsze miejsce! Jeśli zboczysz z trasy to odpadasz. Zakaz używania broni, magii i mocy oraz Arctechu. Poza tym, nie ma żadnych ograniczeń, rozumiesz? Żadnych! Jesteś pewien, że chcesz brać w tym udział?
- Tak. – Odparł krótko, decyzja zapadła już dawno temu.
- No to powodzenia! Start jest o tam gdzie właśnie podjeżdżają inni zawodnicy. – Mężczyzna wskazał na pobliską ulicę.
- Jak dobierane są pozycje?
- Kto pierwszy ten lepszy, a jako, że jesteś ostatni no to cóż... masz pecha, startujesz z końca.
- To tylko kilka dodatkowych osób do wyprzedzenia. – Uśmiechnął się odchodząc.
Kierowcy byli już na miejscach, ustawieni w pięć rzędów po cztery motocykle w każdym. Zajmowali całą szerokość ciasnej drogi. Fedar wraz z trzema innymi osobami znajdował się w ostatnim rzędzie. Rajdowcy zaczęli dodawać gazu przygotowując się do startu. Dym spod opon unosił się wysoko, w połączeniu ze światłem pobliskich latarni tworząc efekt tyndalla*. Warkot silników zagłuszał okrzyki widowni. Wszyscy nerwowo czekali na sygnał do startu. Wtem jeden z motocyklistów obok odwrócił się w stronę Fedara i zaczął coś mówić.
- Niezłe moto! – Zawołał nieznajomy.
- Dzięki. – Fedar podniósł wzrok gdy usłyszał jego głos, wzruszając ramionami.
- Jest tak szybki jak wygląda?
- Nie, jest wolniejszy. – Odpowiedział zdejmując kask by lepiej słyszeć.
- Silnik Skler-11 przeniesiony do karoserii Furia, która oryginalnie ma sześciocylindrowego Qutuna-800, a to tylko jedna modyfikacja, gołym okiem widać ich znacznie więcej. Mam rację?
- Właściwie to, to jest Skler-10.
- Naprawdę? Dlaczego? Przecież Skler-11 jest szybszy.
- Mówiłem, że jest wolniejszy niż wygląda. Jedenastka ma większą prędkość maksymalną ale dziesiątka szybciej się rozpędza.
- Najlepsi kierowcy potrafią wchodzić w zakręty bez wytracania szybkości, więc prędkość maksymalna jest dla niech ważniejsza. – Poklepał swój pojazd. – Ja tam wolę jedenastkę.
- No to lepiej, żebyś się do nich zaliczał.
- Słyszałeś plotki o niepokonanym rajdowcu z Aloridge? Nazywają go Pran. Tak się składa, że to ja. Jestem najlepszym kierowcą. Nie przegrałem jednego wyścigu!
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz. – Fedar rzucił mu wyzywające spojrzenie.
- Skoro takiś pewien, to może zakład?
- Pięć tysięcy solar.
- Stoi. – Pran zacisnął pięść. – Będę na ciebie czekał na mecie! – Wskazał palcem na drogę przed nimi.
- Tak sobie wmawiaj, pozytywne afirmacje i tak dalej. – Uśmiechnął się do siebie zakładając kask.
Z głośników rozstawionych po bokach linii startu przestała grać muzyka. Rozpoczęło się odliczanie. Pięć...cztery...trzy...dwa...jeden...start! Motocykliści ruszyli z piskiem opon, już po chwili znikając za pierwszym zakrętem.
Po północy ruch uliczny nie zanika, w centrum miasta jest właściwie taki sam jak za dnia, jednak na obrzeżach i przedmieściach jest on zauważalnie mniejszy. W późniejszych porach zdarza się nawet zobaczyć puste ulice. Tak było i tym razem, motocykliści mieli całą drogę tylko dla siebie, przynajmniej na razie.
Trasa wyścigu zaczynała się na niedaleko wielkiego muru Solurskiego, następnie przebiegała przez kręte przedmieścia, a kończyła długą prostą do linii mety w centrum. Dzięki większemu przyspieszeniu, Fedar już na starcie zyskał przewagę nad rywalami, wyprzedzając połowę z nich tym samym z ostatniego miejsca zajmując dziewiąte. Pran nie pozostawał daleko w tyle, zaczynał jako przedostatni, a w tym momencie był już dwunasty. Do tej pory rywalizacja przebiegała spokojnie, każdy kierowca skupiał się nad kontrolą swojej maszyny i nie przeszkadzał innym. Jednak gdy tylko wjechali przedmieścia sytuacja się zmieniła. Każdy zakręt to idealny moment, by wyminąć przeciwników – jeśli tylko ma się na tyle odwagi, aby jechać po przeciwnym pasie nie widząc czy ktoś nadjeżdża z nad przeciwka. Oczywiście nikt nie chciał dać się wyprzedzić, więc każdy zajeżdżał drogę i starał się zepchnąć innych gdy ci tego próbował. Fedar jednak nie musiał wiele ryzykować, wystarczyło mu cierpliwie pokonywać zakręty tak jak każdy, a następnie wykorzystywać przyspieszenie Sklera dziesiątki, by zaraz po tym wykonać manewr i zyskać lepszą pozycję, gdy droga była już prosta. W ten sposób, mimo usilnych prób zepchnięcia go z trasy przez innych motocyklistów, był już na szóstym miejscu.
W tym czasie Pran zajął dziewiątą pozycję. Tuż przy wjeździe na obwodnicę, jeden z rajdowców próbując wyprzedzić nie wyrobił się gdy zajechano mu drogę, i rozbił się uderzając w barierę. Nikt się tym jednak nie przejął, wyścig trwał dalej bez mian. W końcu zawodnicy wjechali na długą prostą. Ruch uliczny był tu spory, ale miejsca dla motocykli – wystarczająco dużo. Jednak wciąż musieli uważać, wymijając samochody jednocześnie pilnując swoich pozycji. W końcu Pran mógł wykorzystać zalety swojego Sklera jedenastki, osiągając znacznie większą prędkość maksymalną, wymijał przeciwników, zajmując trzecie miejsce, podczas gdy Fedar – drugie. Entuzjasta dziesiątki usiłował jeszcze wyprzedzić tego pierwszego, przed zjazdem z obwodnicy, jednak na próżno. Rywal nieustannie zajeżdżał mu drogę, do tego utrzymywał zawrotną prędkość, pozostawało tylko siedzieć mu na ogonie i czekać na dogodną okazję. Wydawało się, że po zjechaniu z obwodnicy takowa nastąpi, jednak wszystko wskazywało na to, że prowadzący również posiadał Sklera-10. Po każdym zwolnieniu prędkości błyskawicznie z powrotem jej nabierał. Pran nieco odstawał w tyle, ale utrzymywał trzecie miejsce. Kierowcy wyjechali z przedmieścia i kierowali się do centrum, w stronę Wesołego Mostu.
Nazwa ta od zawsze myliła turystów. Przyjeżdżają do Solur zobaczyć zabytki i popularne miejsca, prędzej czy później zasłyszą gdzieś o nim, a gdy go zobaczą... dopiero wtedy dociera do nich ironia tej nazwy. Wesoły Most zbudowano w dwutysięcznym piętnastym roku i początkowo zwano go Fabrycznym, zważywszy na fakt, że znajduje się obok dzielnicy przemysłowej. Konstrukcję zbudowano nad kanałem, którym pływają statki towarowe, więc jest on bardzo wysoki. Około roku dwa tysiące osiemnastego, nie wiedzieć czemu, ludzie zaczęli skakać z niego w celu popełnienia samobójstwa. Czynili to z niemal stu procentową skutecznością. Częstotliwość "incydentów" dokonanych z tego miejsca z każdym rokiem się zwiększała, więc władze miasta postanowiły coś z tym zrobić. Przemalowano most na tęczowe kolory i poobklejano go z każdej strony motywacyjnymi tekstami, typu ,,życie jest piękne". Nawet zatrudniono lokalnego artystę aby stworzył graffiti przedstawiające przytulających się ludzi. Efekt był dokładnie odwrotny od zamierzonego – ilość samobójstw podwoiła się z roku na rok.
Zakręt przed Wesołym Mostem nie wybaczał błędów. Ten „punkt śmierci” co miesiąc zgarniał ogromne żniwo amatorskich rajdowców. Jeden błąd wystarczał, by zderzyć się z barierkami lub wylecieć z trasy. Mimo to, nikt nie zwalniał. Wytracenie prędkości w tym momencie skazywało na przegranie wyścigu. Fedar dodał gazu, silnik zawył, aktywował bloker, minął znak ostrzegawczy, rozpoczął odliczanie.
- Jeden. – Zawodnik z pierwszego miejsca oddalał się coraz bardziej. Jego prędkość była absurdalna nawet rekordziści nie podejmowali takiego ryzyka.
- Dwa. Nie wyrobi, już po nim. – Myślał. Wiedział też, co oznacza to dla niego. Jeśli tamten rozbije się w złym miejscu, drogę zasypie grad odłamków.
- Trzy. – Prowadzący rozpoczął manewr.
Pisk opon odbił się echem od stalowej konstrukcji mostu. Dryft był perfekcyjny... aż do ostatniego momentu. Tylne koło zahaczyło o krawężnik. Motocykl wystrzelił w poprzek drogi, po czym z impetem rozbił się o barierkę. Huk, iskry, eksplozja. Trasę przysłoniła chmura czarnego dymu.
Fedar zareagował błyskawicznie. Mocne hamowanie, lewa manetka i gwałtowny ruch ciałem. Ślizgał się przy samej krawędzi, żyły przepełniła adrenalina. Motocykl rywala przeciął mu drogę, niemal w niego wjechał. Poczuł ciepło rozgrzanego powietrza, mijając płonący wrak. Wyrównał koła na prostej. Serce waliło jak młot, ale był skupiony. Wiedział, że to jeszcze nie koniec. Wyłączył bloker i wtedy zauważył jak wyminął go Pran, przejeżdżając tuż obok niego. Wypadek miał miejsce na tyle daleko przed nim, że mógł pokonać zakręt z szaleńczą prędkością, nie zwalniając nawet na chwilę. Przeciwnik uniósł lewą rękę pokazując dwa palce w geście zwycięstwa oddalając się coraz bardziej. Fedar nie dawał za wygraną. Jego motocykl nabierał coraz większej prędkości, kilka sekund później gonił już rywala, siedząc mu na ogonie. Nie było jednak żadnej możliwości, aby go wyprzedzić, dopóki obaj jechali z maksymalną prędkością. Spojrzał w lusterko, nie widział żadnego innego zawodnika. Byli daleko w tyle, albo nie poradzili sobie z zakrętem.
- No dalej... jeszcze trochę! Kurwa, potrzebuje tych pieniędzy! – Pomyślał skupiając na nim wzrok.
Nagle, z wydechu motocykla Prana wydobył się dziwny, błękitny błysk, po czym całą maszynę otoczyła ledwo dostrzegalna poświata. Wkrótce po tym przeciwnik wystrzelił jak z procy, oddalając się coraz bardziej z każda sekundą by po chwili zniknąć za odległymi samochodami na horyzoncie.
- Co do?! S.E.C., ile on jedzie? – Fedar nie wierzył własnym oczom.
- Cel porusza się z prędkością pięćset pięćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę. – Bezduszny głos zaprogramowanego asystenta udzielił odpowiedzi niemal natychmiast.
- Nie może być! Żaden motocykl nie ma takich osiągów.
- Analiza wskazuje na użycie magii lub zaawansowanych modyfikacji niemożliwych w standardowej inżynierii.
- Jebany oszust...
Nie mógł go dogonić, było to fizycznie niemożliwe. Rozgrzany silnik wył na granicy swoich możliwości, a droga zdawała się rozciągać w nieskończoność. Mimo to Fedar nie odpuszczał. Każdy zakręt, każdy manewr wykonywał z chirurgiczną precyzją, mijając innych uczestników ruchu jak pachołki. Wciąż miał nadzieję. Wiedział, że wystarczy jeden błąd, aby los wyścigu się odmienił.
Po paru minutach wreszcie go dogonił. Przeciwnik utknął za ciężarówką, zmuszony zwolnić, próbując przecisnąć się zatłoczonym lewym pasem. Fedar poczuł zastrzyk adrenaliny, widząc, jak odległość między nimi topnieje. Środek jezdni stał się jego polem bitwy. Przeciskał się "na trzeciego" mijając pojazdy dosłownie o centymetry. Po chwili znalazł się tuż za Pranem. Przez moment obaj nie mogli nic zrobić, utknęli przyblokowani przez ciężarówkę, ale gdy tylko ta skręciła w boczną ulicę, rywalizacja rozpoczęła się na nowo.
- To moja jedyna szansa. Muszę wygrać. Dla niej… – Pomyślał Fedar, przymierzając się do wyprzedzenia. Wiedział, że dzięki przyspieszeniu jego silnika może znów wyjść na prowadzenie.
Jednak Pran nie odpuszczał. Nieustannie zajeżdżał drogę Fedarowi, uniemożliwiając wyminięcie go w bezpieczny sposób. Każda sekunda była na jego korzyść, wiedział, że jego silnik w końcu osiągnie wyższą prędkość, a wtedy nikt już go nie dogoni.
Zabrakło miejsca na kalkulacje – teraz liczyły się tylko refleks i instynkt.
Fedar wykonał zwód w prawo, po czym gwałtownie przyspieszył i odbił w lewo, wyprowadzając manewr na przeciwnym pasie. Pran zauważył to w ostatniej chwili i odbił w jego stronę. Zbyt blisko. Lusterka obu motocykli roztrzaskały się przy zderzeniu, a świdrujący huk metalu przeszył powietrze. Motocykl Fedara zatańczył na granicy przyczepności. Przez ułamek sekundy wszystko zdawało się zwalniać – kierownica wyrwała się spod kontroli, przednie koło omal nie uciekło na bok. Mężczyzna z całych sił trzymał maszynę w ryzach, walcząc o każdy centymetr drogi. W ostatniej chwili odbił z powrotem na prawy pas, mijając samochód jadący z naprzeciwka. Serce waliło mu jak młot, a płuca palił gorący oddech.
Był jeszcze w grze.
Ostatnia prosta. W oddali widać było tłum ludzi przy linii mety, ich okrzyki przebijały ryk silników. Motocykle pędziły przed siebie, jak dwa pociski wystrzelone z lufy. Odłamki asfaltu sypały się pod naciskiem ich rozgrzanych opon. Fedar rzucił spojrzenie w lewe lusterko, ale nie widział w nim Prana. Zaryzykował, obejrzał się przez prawe ramię – w samą porę. Rywal właśnie się z nim zrównywał.
Fedar wrócił wzrokiem na trasę – czysta. Bez wahania obrócił kierownicę w prawo, próbując zmusić przeciwnika do zwolnienia, ale ten miał inny plan. Jedenastka Prana rozpędziła się już do maksymalnej prędkości, wyprzedzając go w mgnieniu oka... tuż przed metą.
Rozległ się głośny pisk nagłego hamowania, gruby dym przykrył podekscytowanych kibiców, a powietrze wypełnił zapach niepewności. Zawodnicy zatrzymali maszyny. Kto wygrał?
- Aaa... zwycięzcą tegorocznych mistrzostw zostaje..: Pran z Aloridge!!! – Oznajmił organizator, przez rozmieszczone dookoła mety głośniki.
Tłum eksplodował z radości, dawno nie widzieli tak zaciętej rywalizacji. Wiwaty wypełniły całą okolicę, zagłuszając dalsze ogłoszenia. Ktoś odpalił flarę, ktoś inny rozlał drinka, wszyscy skanowali imię zwycięzcy.
Pran zsiadł spokojnie, jakby to była rutyna. Jego ruchy były powolne i przepełnione pewnością, dumą. Zdjął ostrożnie kask i odłożył go na siedzenie. Wyciągnął ręce, strzelając palcami, a potem unosi lewą dłoń ku tłumowi, pławiąc się w zwycięstwie.
W tym czasie Fedar zrzucił kask na ziemię z irytacją. Zeskoczył z motocykla, niemal się przy tym potykając, po czym kilkoma szybkimi i długimi krokami, pełnymi frustracji podbiegł do Prana, zachodząc mu drogę.
- Stój!
- Tak ci spieszno, żeby mi zapłacić za przegrany zakład? No w porządku, myślałem, że wolisz najpierw nacieszyć się drugim miejscem i wiwatami, a nie czekaj te są tylko dla mnie. No dobra wyskakuj z kasy.
- Nic ode mnie nie dostaniesz oszuście.
- Oszuście? Ale o czym ty mówisz?
- Błękitny błysk z wydechu, co to było jakiś ArcTech?
- ArcTech? Nie skąd. – Wzruszył ramionami.
- Więc rzuciłeś jakiś czar?
- Nie! Przegrałeś pogódź się z tym zamiast mnie bezpodstawnie oskarżać.
- Oh, mam dowód nie martw się, mój S.E.C nagrał jak jedziesz ponad pięćset kilometrów na godzinę!
- No i co?
- No i to, że żaden motocykl nie może tyle pędzić.
- Mój może, grubo zapłaciłem najlepszym mechanikom w całym Solur, żeby osiągał takie prędkości. Możesz go przeskanować w poszukiwaniu niedozwolonych technologii ale tylko byś stracił czas.
- Albo się przyznasz że oszukiwałeś albo – Fedar wyciągnął dłoń w jego stronę, która na krótką chwilę zajęła się ogniem – pożałujesz.
- Uuu widzę, że dysponujesz mocą. Nie wiesz, że to zabronione? Lepiej mi zapłać i zejdź z drogi albo wszyscy się dowiedzą i więcej na żaden wyścig cię nie wpuszczą.
- Masz i udław się. – Rzucił pieniędzmi na ziemię.
- Ehh jaka szkoda, a już cię lubiłem. Wiesz tam wtedy gdy zderzyliśmy się lusterkami mogłem zagrać ostrzej i cię całkiem zepchnąć. Nie przeżyłbyś tego. Ale pomyślałem, że szkoda by było gdyby świat stracił takiego dobrego kierowcę. Jak widać chyba źle postąpiłem.
- Spierdalaj. – Odwrócił się plecami nie czekając na odpowiedź
- Może spróbuj pozytywnych afirmacji? Pomogą ci zaakceptować porażkę haha ha! – Zaśmiał się głośno zbierając pieniądze z ziemi.
Gdy Pran odszedł odebrać nagrodę, Fedar szybko zawrócił do jego motocykla aby go zeskanować. Nic ciekawego nie znalazł. Jednoślad faktycznie posiadał jedynie dozwolone w regulaminie modyfikacje. Wykrył jednak śladowe ilości magii, było to niestety za mało na dowód oszustwa. Wracając do swojego pojazdu miał jeszcze przez chwilę uruchomiony skaner, który przez przypadek uchwycił na krótko jakiś obiekt na ziemi w miejscu w którym oszust zbierał pieniądze. Był środek nocy, a miejsce słabo oświetlone, dlatego nikt nie widział tego gołymi oczami. Podszedł bliżej i uruchomił skaner ponownie by znaleźć to coś. Udało się, malutka niezidentyfikowana kulka wielkości orzecha laskowego, leżała zagrzebana do połowy w błocie. Podniósł ją i schował do kieszeni, po czym wsiadł na wciąż rozgrzany, dymiący pojazd i odjechał, nie oglądając się za siebie.ARCTECH
Z powodu nieprzespanej nocy Fedar obudził się dopiero po południu. Wczorajsze wydarzenia wciąż siedziały mu w głowie, a ich przytłumione echa, nie dawały spokoju. Potrzebował chwili normalności. Dlatego skierował się do warsztatu Minvisa.
Drzwi otworzyły się z metalicznym zgrzytem, a jego oczom ukazała się znajoma sylwetka. Wysoki mężczyzna, z dłońmi wiecznie czymś zajętymi, ubrany w roboczy kombinezon pełen kieszeni i pasków, obrócił się w stronę wejścia. Na głowie miał szarą czapkę z daszkiem, a na niej gogle spawalnicze, zsunięte na czoło. Ciężkie buty automatycznie dopasowały się do kształtu jego nóg. Podszedł bliżej, wycierając ręce o brudną szmatę i rzucając ją beztrosko gdzieś na bok. Jego twarz była surowa, z wyraźnymi liniami wokół oczu i ust, jakby częściej marszczył brwi przed iskrami, niż uśmiechał się do ludzi.
- Cześć Minvis! – Fedar wyciągnął rękę w jego stronę. – Wybacz, że wpadam bez zapowiedzi, ale mam ważną sprawę.
Mężczyzna uścisnął mu dłoń i wskazał ruchem głowy wnętrze warsztatu.
- Nie będziemy gadać w drzwiach, chodź do środka.
Fedar wyciągnął z kieszeni niewielką, chropowatą kulkę.
- Wiesz może, co to jest?
Minvis wziął przedmiot do ręki, przyjrzał się mu przez chwilę i prychnął.
- Skąd mam wiedzieć do cholery? To, że jestem z Ezorii, nie znaczy, że znam się na magii. Ile razy mam to powtarzać?
- Spokojnie, nie chciałem cię urazić. Po prostu wygląda mi to na Arctech, a ty jesteś inżynierem.
- A po jakiego ci tu inżynier? To tylko jakiś czar zamknięty w puszce. Arctech to nie kapsułki! To poważna hybryda magii i technologii. Idź z tym do Morwena, on będzie wiedział więcej.
- Tak zrobię, dzięki. – Schował kulkę do kieszeni.
- Skoro już tu jesteś to może masz chwilę? Choć, coś ci pokażę.
- Mam pewną sprawę na głowie, ale dla przyjaciół zawsze znajdę czas.
W warsztacie Minvisa jak zwykle panował artystyczny nieład – kable, śruby i kawałki metalu walały się wszędzie, jakby eksplodował tu skład części zamiennych. Wnętrze było dość ciemne. Skoncentrowane światło niewielkiej lampy, umieszczonej na ścianie, ujawniało skryty w gąszczu złomu stół, który jako jedyny pozostawał czysty. To na nim stało coś, co najwyraźniej było powodem dumy majsterkowicza.
- Czyli w końcu skończyłeś? – Podszedł bliżej, aby się lepiej przyjrzeć wynalazkowi.
- Prawie. Potrzebuję jedynie odpowiedniego zasilania aby była w pełni sprawna. Jak dotąd testowałem kilka rozwiązań ale żaden dotychczasowy moduł nie spełniał wymagań. Albo miał za mało mocy albo był zbyt duży i ciężki albo...
- Zwolnij trochę. – Przerwał mu Fedar. – Lepiej powiedz co robi.
- Ona ma na imię Jagoda.
- Ahaa taki robot, to gdzie ma otwór? – Uniósł brwi.
- Baardzoo śmieszne... – Założył rękawice przewracając oczami.
- Nie bądź taki naburmuszony. No powiedz w końcu co to... znaczy się Jagoda potrafi?
- W obecnym stanie? Nic. Ale jak znajdę, lub opracuję dla niej "secrce"... – Wskazał na różne silniki, które próbował zastosować do tej pory. Leżały na ziemi, posegregowane rozmiarami. Przy każdym znajdowała się mała książeczka techniczna i kartka z notatką. – To wtedy praktycznie nie będzie ograniczeń.
- Takie teksty to zachowaj sobie dla inwestorów. – Machnął ręką, odwracając wzrok, by przyjrzeć się innym gratom.
- Chcesz konkretów? Dobrze. Zależnie od modelu: najwyższej klasy pancerz, wysuwane z korpusu działo zdolne do penetracji czołgów, cztery mechaniczne macki, działające niezależnie od siebie, funkcja latania, kamery, czujniki, zdalne sterowanie, hakowanie systemów, do wyboru do koloru!
- Super cacko. Szkoda tylko, że nie działa.
- Dłubię przy tym od lat, nie poddam się, jestem już blisko sukcesu... wiem to! Zobaczysz! Wszyscy zobaczą! A wtedy im pokażę, że miałem rację. Ezorianin też może być inżynierem!
- Jeśli ktoś ma im pokazać to właśnie ty.
- Dzięki... – Westchnął w zamyśleniu.
Fedar przez chwilę milczał, patrząc na Jagodę. Chciał zainteresować się jej potencjałem, cieszyć się z postępów Minvisa, ale głowę nieustannie zaprzątały mu myśli o długu.
- Halo?! Jesteś tam? Wszystko w porządku? – Spytał inżynier, przerywając pracę.
Fedar pokiwał głową. Nie chciał skłamać, ale jednocześnie unikał obciążania bliskich swoimi problemami.
- Daj znać, jak znajdziesz dla niej "serce". Muszę już iść, trzymaj się. – Pożegnał się pospiesznie.
Opuszczając warsztat, jeszcze przez chwilę czuł zapach smaru i spalonego metalu. Jednak to wszystko było takie... puste, jakby nic nie miało znaczenia, a każda minuta stawała się ciężarem.ZASADA TRZECIA
Był wieczór. Słońce znikało za horyzontem, a miasto rozbłyskało światłami neonów. Fedar mijał rzędy opustoszałych domków jednorodzinnych – niektóre już zrównane z ziemią, inne wciąż czekały na rozbiórkę. Kilka lat temu całe to osiedle tętniło życiem. Teraz miasto miało dla niego inne plany. Na pobliskim skrzyżowaniu reklama wyświetlała wizualizację nowych wieżowców:
Nowoczesne apartamenty. Przyszłość, na którą cię stać!
Fedar prychnął.
Jego dom wciąż stał, ale wiedział, że to tylko kwestia czasu. W przeciwieństwie do rezydencji miliarderów na północnym wybrzeżu, nie chroniło go żadne prawo przed wywłaszczeniem. Z każdym rokiem sąsiedztwo pustoszało, a ceny gruntów rosły. Wraz z nimi podatki i jego długi... Może i miał lepsze warunki niż mieszkańcy zatłoczonych blokowisk, ale co z tego, jeśli lada moment mógł to wszystko stracić?
Z tym pytaniem dotarł do jedynego sklepu, jaki jeszcze działał w okolicy. Kiedyś była tu piekarnia, mięsny, a nawet mała kawiarnia. Teraz tylko zimne, puste ruiny i ten ostatni w pełni automatyczny, bezduszny punkt handlowy.
Zatrzymał się na podświetlonym punkcie odbioru, zamówił czekoladę, zapłacił za pomocą S.E.C. Mechaniczne ramię wydało produkt z krótkim, nienaturalnie radosnym komunikatem: Dziękujemy za zakupy! Przez moment stał w ciszy, patrząc na zamknięte na stałe witryny dawnych lokali. Zapach pieczywa, dźwięki rozmawiających ludzi, dzieci biegające po parku – wszystko zniknęło. Pozostał tylko mozolny szum wentylatorów.
Schował słodycz do kieszeni wewnątrz kurtki i ruszył dalej, w stronę domu.
Gdy wreszcie dotarł na miejsce, wybiła godzina dwudziesta pierwsza dziesięć. Zaparkował motocykl przed posesją po czym udał się do środka. Już miał przekręcić kluczyk w drzwiach kiedy usłyszał jakiś dźwięk dobiegający z wnętrza domu.
- To chyba były kroki. – pomyślał.
Wszedł do środka ostrożnie i bezszelestnie. Przez chwilę stał w bezruchu i nasłuchiwał. Wtedy dotarł do niego kolejny odgłos. Coś lub ktoś był w kuchni. Zakradł się i przywarł do ściany tuż przy wejściu. Hałas nie ustawał co świadczyło o tym, że osoba go wydająca nie jest świadoma jego obecności. Wyczekał odpowiedni moment, a gdy cień sylwetki wskazywał, że osoba ta jest wystarczająco blisko aby ją dorwać, natychmiast wyskoczył zza ściany by po ułamku sekundy błyskawicznie chwycić od tyłu zaskoczoną kobietę.
- Mam cię! – Wykrzyknął, chwytając ją zdecydowanie.
- Przestań... Wystraszyłeś mnie! – Mimo, że serce zabiło jej szybciej, to uśmiechała się szeroko.
Fedar spojrzał jej w oczy. Lśniły ciemnym blaskiem, który sprawiał, że zapominał o wszystkim poza nią. Były ostre, wyraziste, otoczone cieniem, który nadawał im jeszcze większej głębi, ale to nie chłód w nich dominował. Tylko wewnętrzna siła. Intensywność, która wbijała się w myśli i nie pozwalała odwrócić wzroku.
Każdy jej ruch był jak perfekcyjnie skomponowana melodia. Spięte wysoko włosy rozsypywały się w nieładzie, otaczając wpiętą w nie różę, a mimo to wyglądały dokładnie tak, jak powinny. Kilka pasm opadało na twarz, muskając skórę, którą światło przecinało złotymi smugami, uwydatniając drobne piegi, które tworzyły na jej policzkach subtelną, naturalną mozaikę. Jej smukłą sylwetkę dopełniały wyraźne, kobiece krągłości.
Metal subtelnie oplatał jej ciało, niczym delikatna nić. Technologia nie odbierała jej natury, a tylko podkreślała jej doskonałość. Cienkie wszczepy wzdłuż obojczyków zdawały się pulsować w rytm jej oddechu, stapiając się ze skórą. W pełni cybernetyczna ręka w cale nie sprawiała, że wyglądała jak cyborg, a jak dzieło sztuki. Nawet stal na jej palcach była niczym biżuteria, przemyślana, wpisana w jej kształt, jakby zawsze miała być jej częścią. Syntetyczna skóra przeplatała się z organiczną, tworząc wzór przypominający delikatny haft na jedwabnym materiale, gdzie wszczepy idealnie komponowały się z naturalnym pięknem ciała.
Nie było w niej nic przypadkowego. Każdy szczegół – od sposobu, w jaki bluzka zsuwała się z jej ramion, po subtelny ruch dłoni – był dla niego wszystkim. Patrzył na nią i wiedział, że nie istnieje nic piękniejszego, nic bardziej porywającego. Vela nie była tylko jego narzeczoną, była całym jego światem.
Fedar delikatnie przesunął dłonie wzdłuż jej ciała, czując pod palcami ciepło jej skóry. Złapał ją w talii, przyciągając ją bliżej, aż ich ciała całkiem się zetknęły. Zatrzymał się na moment, znów wpatrując się w jej oczy. W jej spojrzeniu był spokój, pragnienie, które wypełniało przestrzeń między nimi.
Jego wargi musnęły jej usta, pierwszy dotyk był ledwie wyczuwalny, jakby badał, czy ten moment naprawdę się dzieje. Całował ją powoli, chciał wyciągnąć z tego jak najwięcej, każdym muśnięciem, każdym gestem, przekazując wszystko, czego nie dało się wyrazić słowami. Z każdym kolejnym pocałunkiem, ich ruchy stawały się bardziej pewne. Oboje czekali na tę chwilę cały dzień, nie potrafili się już dłużej powstrzymywać.
Jej ręce dotknęły jego twarzy, palce muskały jego skórę. On nie pozostawał bierny, przesuwał dłonie w jej gęstych włosach, bawiąc się nimi.
Kiedy w końcu oderwali się od siebie, ich oddechy były głębokie i szybkie, a umysły – radosne, jakby zapomnieli o wszystkim poza tą chwilą. Spojrzeli na siebie, nie potrzebowali słów. Ich oczy mówiły wszystko, co nie zostało wyrażone wcześniej. Czas zdawał się zwolnić, trzymali się za ręce, patrząc na siebie, nie chcąc porzucić tego momentu, który wydawał się być wszystkim, czego potrzebowali.
- Mmm... Co tam pichcisz? – Spytał Fedar, wyczuwając zapach grillowanego mięsa.
- Fajitas! – Odpowiedziała łamanym akcentem.
- Super, pomóc ci w czymś? – Puścił ją, gdy ta odwróciła się w stronę piekarnika.
- Oj, przestań. – Machnęła ręką. – Idź odpocznij, zaraz będzie gotowe. – Mrugnęła do niego.
- Okej, jakby co to zawołaj. – Uśmiechnął się po czym udał się do salonu.
Pokój ten był dość mały, ale wystarczający by pomieścić regały z alfabetycznie ułożonymi książkami, stolikiem i krzesłami obok niego, oraz nowoczesnym, dużym telewizorem powieszonym na ścianie. Pod tym ekranem znajdowała się półka a na niej konsol do gier wraz z całą kolekcją płyt. W centralnej części salonu leżał urokliwy, miękki dywan na którym często przesiadywali gdy skórzana kanapa im się znudziła. Przestronne okna dostarczały naturalnie oświetlały wnętrze, a gdy zapadał mrok zastępowało je delikatne, neutralne światło padające z symetrycznie rozmieszczonych płaskich lamo sufitowych. Mężczyzna usiadł na kanapie wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą.
Po chwili Vela weszła do pokoju stawiając dwa talerze z jedzeniem na stole.
- Dzięki – Fedar usiadł obok niej.
- Nie ma za co, smacznego. – Odparła kobieta z szczerym uśmiechem.
- Jak ci minął dzień?
- Noo standardowo, nic ciekawego... tak już w tej pracy bywa, byle odbębnić swoje i do domu. Potem zakupy i inne takie i nagle się okazuje że większość dnia upłynęła. Resztę czasu jaka mi została poświęciłam na czytanie książki, nie ma o czym gadać ja nie przeżywam takich przygód jak ty. – W tonie jej głosu nie było żalu ani pretensji, tylko czysta, łagodna odpowiedź na pytanie.
- A o czym teraz czytasz?
- O, to jest taka opowieść o paladynie, który miał w życiu wszystko czego było mu trzeba i o tym wiedział, doceniał to. Był szczęśliwy... mimo kilku problemów, którym na co dzień musiał stawiać czoła. Dbał o swoich bliskich, robił dla nich wszystko co w jego mocy, oni też doceniali jego wysiłki. Tworzyli razem małą wspierającą się na wzajem społeczność. Pewnie się zastanawiasz co to za książka w której wszystko jest idealne, co nie? No właśnie wkrótce po tym jak autor książki przedstawia nam tą sytuację to wszystko się pierdoli a protagonista, który był dla wszystkich wzorem do naśladowania powoli upada przemieniając się w bezwzględnego mściciela. – Opowiedziała z pasją, gestykulując energicznie.
- Brzmi ciekawie! Może kiedyś jak znajdę czas to sam przeczytam. – Fedar właśnie kończył jeść.
- Oj, powinieneś ta książka nie przestaje zaskakiwać! – Talerz Sary również był już pusty.
- Widzisz, ty też przeżywasz przygody. – uśmiechnął się serdecznie.
- A no właśnie jak ci poszło z tym wyścigiem? Udało się? – Kobieta nachyliła się nad stołem zbliżając się do niego.
- Ehh... – Westchnął ciężko, spuszczając wzrok.
- Aha... rozumiem. – Położyła swoją dłoń na jego barku, głaszcząc go powolnymi ruchami.
- Nie myśl o tym, jeszcze mamy czas. Coś wymyślę. – Wstał od stołu po czym stanął przed oknem i wpatrywał się w dal.
- Nie możesz tak brać wszystkiego na siebie, jesteśmy w tym razem. – Vela objęła go w tali tuląc się do jego pleców.
- Kupiłem ci twoją ulubioną czekoladę. – Powiedział wyjmując ją z kieszeni.
- Poważnie? Brakuje nam pieniędzy, a ty wydajesz na takie pierdoły? – W jej głosie nie było złości, raczej delikatna rezygnacja.
- Wiem, że z hajsem u nas kiepsko, ale czasem trzeba dać sobie odrobinę luzu. Trzy solary w tę czy w tamtą nas nie zbawią.
- Ehh... masz rację, przepraszam. Po prostu... cała ta sytuacja nie daje mi spokoju. – Oparła głowę na jego barku.
- Rozumiem, nie szkodzi.
Stali tak przez kilka minut w milczeniu, bujając się lekko na boki i zajadając czekoladą. Po jakimś czasie rozeszli się na krótko, by wziąć prysznic i posprzątać naczynia. Wkrótce po tym położyli się spać, przytulając się. Po chwili odezwał się Fedar:
- Zanim się poznaliśmy to nawet nie marzyłem o kimś takim jak ty, nie przychodziło mi do głowy, że to możliwe by było tak dobrze. Może czasem tego po mnie nie widać ale chcę, żebyś wiedziała, że doceniam wszystko co dla mnie robisz. – Wyszeptał, przyciągając ją do siebie i mocniej obejmując.
- Oj, uwierz mi bardzo wyraźnie widać! Świetnie ci idzie! Też jestem z tobą bardzo szczęśliwa, ale czemu tak szepczesz? – Zapytała Vela wtulając się w niego.
- Przeczytałem kiedyś, że wyszeptane słowa są lepiej zapamiętywane i bardziej wiarygodne. Chciałem, żebyś poczuła, jak bardzo są prawdziwe.
- Jesteś niezastąpiony. Wiesz o tym, co nie? –
Obróciła się, aby go pocałować.
- Wiem. – Zamilkł na chwilę. – Ty też. – Pocałował ją.
Następnego poranka Fedar leżał na plecach, podpierając głowę dłońmi. Vela wtulona w jego klatkę piersiową, oddychała ze spokojem. Nie spał już od paru minut, leżąc w bezruchu przypatrując się jej. Po dłuższym czasie gdy ta w końcu się wybudziła, powitał ją słowami:
- Dzień dobry, skarbie. – Powiedział cicho, głaszcząc jej włosy.
- Cześć kochanie. – Odpowiedziała, przeciągając się leniwie.
- Jak się spało?
- Nieźle, dzięki. – Powoli podniosła się z łóżka.
- Może zrobię ci coś na śniadanie? Co byś chciała?
- Nie wiem... coś lekkiego.
- Okej, to ja zaraz wracam, a ty jeszcze odpoczywaj. – Fedar uśmiechnął się lekko.
Udając się do kuchni minął lustro powieszone w krótkim korytarzu łączącym wszystkie pomieszczenia. Spojrzał na swoje odbicie.
Jego twarz była chuda, napięta, jakby skóra kurczowo trzymała się kości. Blade światło rzeźbiło na niej wyraźne kontrasty – cienie pod oczami wydawały się głębsze, rysy bardziej wyraziste. Szare tęczówki, które kiedyś mogły mieć w sobie coś ciepłego, teraz przeszywały spojrzeniem pełnym nieustającego osądu. Usta, nawykłe do zaciskania, teraz tkwiły w ledwie zauważalnym skrzywieniu. Nie było to jeszcze grymas, ale coś, co do niego prowadziło. Odbicie nie zdradzało żadnych emocji, choć ślady niedawnych ran – cienkie, zagojone już nacięcia, na policzku i skroni – wyglądały jak nieme przypomnienie o tym, przez co przeszedł. Czarne, nieuczesane, średniej długości włosy, opadały na czoło w nieładzie, pojedyncze pasma przylgnęły do skóry, inne sterczały, splątane, jakby nie miał już siły ich odgarnąć. Kilkudniowy zarost tylko podkreślał ostrość jego rysów, dodając twarzy surowości.
Patrzył na swoje odbicie, bez wyrazu, jak na obcego, którego nie do końca poznaje.
W końcu odwrócił wzrok, kręcąc głową na boki, jakby żałował, że to zobaczył.
Wszedł do kuchni. Była mała, ciasna, starannie zaplanowana. Wykorzystano każdy centymetr kwadratowy, aby pomieścić wszystkie niezbędne meble i urządzenia. Wyciągnął patelnię z szuflady, rozgrzał ją na palniku, rozbił kilka jajek z lodówki, dodał boczek i po chwili śniadanie było już gotowe. Zaniósł dwa talerze do salonu, gdzie czekała już Vela.
- Smacznego. – Usiadł obok niej, uruchamiając laptopa, tym samym rozpoczynając codzienną rutynę.
- Tylko nie mów, że znowu szukasz zleceń. – Westchnęła ze zmartwieniem.
- Mam skłamać? Przecież wiesz, że to wbrew moim zasadom.
- Oh, daj spokój... znowu to?
- Człowiek bez zasad to tylko mówiące zwierzę.
- Znalazłeś już coś? – Powiedziała przerywając mu, jakby słyszała ten wywód już tysiąc razy.
- Tak. Jakaś wielka szycha szuka najemników którzy mieliby by go eskortować. Ponoć obawia się zamachu na jego osobę i dlatego szuka profesjonalistów. Właśnie kończę to sprawdzać, na razie nie widzę nic podejrzanego więc raczej się za to wezmę.
- Tylko uważaj na siebie dobra?
- Nie martw się o mnie, wszystko będzie dobrze.
- Ale, nie potrafię przestać. Wiem, że te zlecenia są bardzo niebezpieczne... Nie mógłbyś zamiast tego znaleźć sobie normalnej pracy? – Spytała głaszcząc go po plecach.
- Żadna praca nie da mi tyle pieniędzy ile potrzebujemy na spłatę długu i zakup leków.
- Ale to mój dług! – Krzyknęła, wstając ze złości.
- Nie prawda, siedzimy w tym razem. – Spojrzał na nią z stoickim spokojem.
- Nie musisz się tak dla mnie tak narażać!
- Muszę i chcę. – Jego głos był twardy, ale w oczach czaiła się niepewność. Spojrzał na nią, próbując zrozumieć, dlaczego tak się pogniewała. – To nie jest tylko praca... Całe życie przygotowywali mnie, bym to robił. Wiesz, jak to jest, kiedy nie ma wyboru. – Odwrócił wzrok z powrotem w monitor.
- Tu nie chodzi tylko o ciebie! Ty nie wiesz jak to jest próbować normalnie funkcjonować mając z tyłu głowy ciągłą świadomość, że w każdej chwili twoja miłość może ocierać się o śmierć! Ty sobie znikasz na całe dnie i cię nic nie obchodzi a ja tu wariuję ze stresu!
- Nic mi nie będzie. Przestań się martwić. Odpocznij sobie, zajmij się czymś przyjemnym. Niedługo wrócę. – To powiedziawszy wyłączył laptopa i zaczął się przebierać.
- Kiedy ostatnio gdzieś razem wyszliśmy? Ciągle cię nie ma, wracasz tylko na noc... Pieniądze nie są najważniejsze!
- Wiem, że to trudne, ale nie mam wyboru. Proszę nie zaprzątaj sobie mną głowy.
- Uważaj na siebie... – Złapała go za dłonie ściskając je mocno.
- Kocham cię. – Przytulił ją po czym odgarnął jej włosy i pocałował w czoło.
- Ja ciebie też kocham.
Wyszedł z domu, czując ciężar nadchodzącego dnia. Słońce wznosiło się na horyzoncie, skrywając się za wielką zabudową Solur. Nieliczne promienie przedzierały się między szczelinami wieżowców, oświetlając jego twarz. S.E.C. wskazywał godzinę za dziesięć siódmą. Przeszła przez niego chwila zawahania, ale szybko ją stłumił. Wsiadł na swój wciąż zarysowany motocykl, bez jednego lusterka. Odjechał w kierunku miasta, nie oglądając się za siebie. Z każdym obrotem silnika oddalał się od wszystkiego, co mogło go jeszcze zatrzymać.FALE WSPOMNIEŃ
Była pierwsza w nocy, gdy Fedar wreszcie się obudził. Przetarł oczy i podniósł się ociężale. Gdy zorientował się która jest godzina, zaklął pod nosem. Zapalił światło i stanął w bezruchu pośrodku salonu, zastanawiając się co ze sobą zrobić. Wtedy zauważył małą kartkę leżącą na stoliku:
+--+
| |
+--+
- Bez niej jest tu jakoś tak... pusto. Cholernie pusto. – Poszedł odnaleźć prezent.
Fotografia przedstawiała moment tuż przed zachodem słońca. W tle widniało Morze Wielkie w Ezorii. Złote niebo zlewało się z nim na horyzoncie. Wiatr rozwiewał włosy Veli, które tańczyły wokół jej roześmianej twarzy. Fedar stał bokiem, jakby zawieszony między kamerą a własnymi myślami. Spoglądał w obiektyw zaskoczony trzymając loda w dłoni. Vela uchwyciła go w chwili, gdy próbował zaprotestować – nie chciał tego zdjęcia, nie w takiej chwili gdy ubabrał się topniejącym deserem.
- Zarzekała się, że to usunie... – Uśmiechnął się pod nosem.
Nie miał co robić. Do poranka brakowało jeszcze wielu godzin, a wszystkie sprawy były na razie załatwione. Dom w idealnym porządku. Zlecenia przejrzane do znudzenia. Motocykl wciąż w naprawie, a praca zaczynała się dopiero o dziesiątej...
Podszedł do blatu, nalał sobie szklankę wody. Upił łyk, ale smakowała jak nic. Odsunął ją na bok. Spojrzał na gitarę opartą o ścianę w kącie. Wziął ją do rąk, zagrał trzy nuty, westchnął ciężko i odłożył ją z powrotem na miejsce. Otworzył wiadomości – skandale, przekręty, propaganda, morderstwa... rutyna, nic na co miałby wpływ, nic co by go obchodziło. Szukał czegoś, czym mógłby się zająć, ale każda opcja wydawała się równie jałowa.
W całym domu panowała niewygodna cisza. Zegar na ścianie tykał cicho, ale gdy się na nim skupił, dźwięk wydawał się coraz głośniejszy, podkreślając każdą zmarnowaną sekundę.
Wsłuchując się w to tykanie, nagle do jego uszu dotarły odgłosy kroków dochodzące z podwórka. Podbiegł do okna, aby wyjrzeć na zewnątrz. Przyglądał się skrytym w mroku kształtom. widział coś przypominającego ludzkie sylwetki, ale gdy skierował na to światło latarki, okazało się, że nic tam nie było.
- Ludzki umysł i jego pierdolona wyobraźnia. – Pokręcił głową na boki, odwracając wzrok od okna. Dźwięki ustały.
Fedar krążył po domu, z pokoju do pokoju, jakby uciekając przed samym sobą.
Do tej pory nieustannie zajmował się różnymi sprawami, co pozwalało zakopywać myśli pod stertą codziennych spraw. Teraz jednak, zmuszony do samotności, został z nimi sam na sam. Nie mógł już ich ignorować – musiał się z nimi wreszcie skonfrontować.
Zawędrował do łazienki, by wziąć prysznic – lecz nawet strumień chłodnej wody nie zdołał zmyć z niego ciężaru codziennych zmartwień.
Stanął przy umywalce, niechętnie spoglądając na swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad kranem. Sięgnął do szafki po pastę do zębów, niechcący potrącając pojemnik z lekami, który upadł na chłodne kafelki, otwierając się z cichym stukotem. Jednak z jego wnętrza nie wypadła żadna pigułka – był pusty. Fedar podniósł go delikatnie, jakby dotykając czegoś świętego.. Spojrzał na etykietę, na której widniał napis:
+--+
| |
+--+
- Kurwa! Skończyły się?! Czemu nic nie powiedziała!? – Rzucił pojemnikiem w ścianę.
Natychmiast po tym, zaczął przeszukiwać wszystkie okoliczne szafki i szuflady, jednak na próżno... to była ostatnia dawka.
Wysłał więc wiadomość do Veli, z zapytaniem czy wzięła leki ze sobą na czas wyjazdu, ale z racji, że był to środek nocy – nie uzyskał odpowiedzi.
Tego było już za wiele. Nie mógł nadal odganiać tych myśli, nadszedł czas się z nimi zmierzyć...
Poukładać sobie wszystko w głowie.
Położył się na łóżku w sypialni i patrząc w sufit pozwolił im wreszcie dojść do głosu:
- Chcą wywłaszczyć moją działkę, mój dom. Ten jebany oszust... przegrałem wyścig, dziewięćdziesiąt tysięcy solar chuj strzelił. Muszę go znaleźć! Kosztowna naprawa. Eskorta, marne dwadzieścia pięć. Pieniędzy wciąż brakuje. Pierdolony dług... Najgorsze, że nic z tego nie byłoby problemem, gdyby nie ten koszmarny dzień dwa lata temu. – Złapał się za głowę, jakby to miało coś zmienić. – Zadzwoniła do mnie, jej głos... była taka przerażona, pełna bólu. Rzuciłem wszystko, by dotrzeć na czas. Skurwysyny, chcieli ją tak zostawić! Kwas przeżerał jej skórę, leżała tam, sama, wdychając te opary... Jeszcze chwila i by się udusiła. – Zacisnął zęby ze złości. – No i ta Operacja. Ubezpieczyciel się wypiął, musieliśmy zaciągnąć kredyt. Mało tego, regularnie kupować leki... Z dnia na dzień wszystko szlag trafił.