Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Somnauci. Tom 1. Katla - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
27 maja 2025
29,90
2990 pkt
punktów Virtualo

Somnauci. Tom 1. Katla - ebook

Twój świat to sen śniony przez kogoś innego.

Dzieciństwo Katli się kończy, gdy pewnego ranka za oknem widzi Wielką Biel, zwiastującą narodziny Śniącego. Od chwili, kiedy matka wkłada w jej ramiona nowo narodzonego brata i nakazuje uciekać, dziewczynka nieustannie będzie desperacko umykać pogoni. Depczące jej po piętach upiorne istoty zdają się bowiem istnieć tylko po to, by Śniącego „obudzić” – czyli zabić.

Pośród islandzkich mitów i tajemnic kosmosu, w świecie staczającym się w Koszmar Katla musi szukać sprzymierzeńców i własnego potencjału. Wiecznie w cieniu młodego „boga” i strachu, bezsenna i starzejąca się szybciej niż inni, stanie twarzą w twarz z mrokiem – tym wokół niej i tym, który skrywa w sobie.

Zanurz się w oniryczną opowieść o dziewczynie noszącej imię wulkanu.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68277-18-0
Rozmiar pliku: 4,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Najpierw była eksplozja. Pod dom Śniącego podłożono umierającą gwiazdę.

W domu spały jego dzieci, więc Śniący połknął bombę. Sen eksplodował.

Zajęło całe eony, nim światło jego gwiazd rozpaliło się na nowo, a sen zaczął się na powrót scalać.

Umysł Śniącego został zasiany. Stał się płodny. Lecz nie mógł się obudzić. I nawet Śniący zaczął rodzić się, żyć i umierać w swych snach.

Po narodzinach zazwyczaj miał dobre sny. Lecz potem zawsze zaczynał śnić koszmary.

przypowieść o stworzeniu SnuDZIEŃ 0

Islandia, Wioska na Tarasie

– Katla!

Dziewczynka zerwała się i natychmiast kucnęła obok swojej siewki, by przelać całonocne wyobrażenia w kilka kropel zasiewu. Zasiew, tworzący się wtedy, gdy umysł śni, był mocą napędową świata, najważniejszym podatkiem. Katli zawsze udawało się wycisnąć cztery, pięć kropel z wielogodzinnego malowania obrazów na mroku nocy. Wyobrażała sobie, że bierze do ręki pędzel i nanosi je na mrok. Dzięki tej odrobinie, którą mama znajdowała porankami w jej siewce, Katla nadal mogła udawać, że śni. Zdarzało się, że do pewnego wieku dzieci nie siały zbyt wiele, bo nie miały jasnych snów. „Wyrośnie z tego”, powiedziała wioskowa wiedźmka, która zbierała podatki. Domagała się coraz więcej i więcej, by łatać Sen, i patrzyła na Katlę coraz mniej przychylnie. A dziewczynka czuła gdzieś w głębi płochego, łatwo wpadającego w galop serca, że to „wyrośnie” się nie wydarzy. Bo nie chodziło tylko o śnienie.

Ona w ogóle nie zasypiała.

– Katla!!!

Krzyk mamy tym razem był rozpaczliwy, postawił dziewczynce włoski na rękach, zarezonował z gazelą, jaką wymyśliła, że w sobie ma – gazela wyrwała do przodu, ciągnąc za sobą rytm serca. Dziewczynka wypuściła ze spoconych rąk siewkę, zrobioną ze ślepej kiszki jagnięcia, wsunęła buty i rzuciła się do schodów. DUM-DUM-DUM-DUM, cztery uderzenia na sekundę. Katla waliła stopami w schody, by zagłuszyć dudniącą krew. I strach. Może znów przyszła do nich wiedźmka. Może we Śnie, ich świecie, trzeba było naprawić kolejną dziurę, a mama, odkąd zabrakło babci, znów ma przez Katlę za mało zasiewu do oddania. Nakryją ją.

Odkryją, że grzeszy. Że nie śni.

DUM-DUM-DUM.

Chciała pędzić w dół na złamanie karku, coś jednak było nie tak, kazało jej się zatrzymać na półpiętrze. Początkowo, zbyt zdezorientowana, wyjrzała przez okno i nie rozumiała, co widzi; co się zmieniło. Ciemne góry pogrążone były we mgle, woda rozbijała się o klif, łąki wokół wioski namokły po chłodnej, deszczowej nocy. Tyle że kształty były niespotykanie wyraźne, jakby ołówkowy szkic ktoś poprawił węglem.

Światło. Całe niebo było jasne niczym gwiazda, ale nie oślepiało.

Wielka Biel, skojarzyła Katla. Mama mówiła, że tak się kiedyś może stać, że niebo się zapali na biało, bo mama nie potrafi obsypać cieniem całego nieba. Nawet babcia by nie umiała. I że to będzie ważny dzień.

Nie o to jednak chodziło w zmianie krajobrazu, mimo że było bardzo dziwne. Coś innego kłuło Katlę w oczy, jakieś zakłócenie niezmiennego dotąd widoku. Kochała jego niezachwianie, bo obrazy w jej głowie, jej świat wewnętrzny zmieniał się w mgnieniu oka i często nie mogła za nim nadążyć. Miała wrażenie, że wiruje w niej zbyt wiele ciężkich myśli, a nierozczytane zlepiają się ze sobą i ciągną ją gdzieś… w głąb. Dopiero nocami układała ich treści i wyciskała z nich kilka kropel zasiewu. W dzień za to zawsze mogła przyjść do okna i wyciszać gonitwę w głowie, gapiąc się na wioskę, góry, klif i morską pianę.

Ziemia zadrżała, jakby łupnęło w nią coś wyjątkowo ciężkiego. Katli zaparło dech, gdy wzrok odnalazł wreszcie anomalię. Wartownik, którego dostrzegała codziennie na wzgórzu nad wioską, jasnoszary punkt, stały, pewny i przewidywalny jak Słońce, po raz pierwszy na jej oczach zszedł z posterunku, z wieży postawionej z grubych bali. Nie wiedziała, kim jest, bo dorośli nigdy nie mówili o nim w jej obecności i ignorowali pytania lub się o nie gniewali. Nazwała go więc Wartownikiem i miała o nim setki wyobrażeń, lecz nigdy nie sądziła, że gdy idzie, świat drży od jego kroków.

– Katla.

Tym razem było to puste, ciche słowo, jakby dziewczynka stała się widmem, którego nawet imię znika. Oderwała wzrok od zjawiska i pognała w dół schodów, robiąc hałas niczym lawina. Coś było bardzo nie tak, a ona miała zamiar zagłuszać to każdym krokiem.

Mama leżała pośrodku głównej izby na czerwonych od posoki prześcieradłach. Tam w dole miała rozwarte, zalane krwią, w drżących rękach brudne niemowlę. Nie krzyczało i Katla natychmiast, jakby za nie, zaczęła wrzeszczeć. Darła się tak, że gardło zapłonęło jej żywym ogniem. Musiała przestać. Po chwili maluch jej zawtórował, a wraz z nim jakby cały świat wokół wziął haust powietrza.

Mama wpatrywała się w niego przez moment, a przez jej twarz przemykały cienie – takie same jak te, którymi spowijała się babcia Jara.

– Weź go – wychrypiała rodzicielka, z trudem wyciągając potomka ku Katli. – Zanieś do wujka Indygo. – Niewielkie dotąd wstrząsy ziemi nabierały intensywności, naczynia na stole zaczęły cichutko dźwięczeć. – Biegnij i się nie oglądaj!

Katla niezgrabnie wzięła brata w ramiona. Cuchnął i kwilił, przywodził na myśl ranne, obdarte z futra zwierzę. Matka krzyknęła i wygięła się w spazmie. Z jej łona wychynęła głowa. Ze stołu pospadały talerze. Hałas był dobry, bo zagłuszał doznania, i był straszny jak nic dotąd. Dziewczynka zawsze myślała o Wartowniku jako stróżu, lecz teraz wiedziała, że zmierza do jej domu i towarzyszy mu czysta groza. Jak ta z opowieści wujka Indygo, tych o wojnie z Bezsennymi.

– No już!

Wybiegła z izby, byle dalej, dalej od grozy! Dom zdawał się chybotać niczym łódź. Katla wypadła przez tylne drzwi na zaniedbany podwórzec, grunt zachwiał się, ona wraz z nim, upadła, zdołała uderzyć w ziemię bokiem, obiła dziecku jedynie bark. Jej brat umilkł, ale wielkie oczy miał szeroko otwarte, błądzące po białym niebie. Wzrok Katli też co chwila tam uciekał. Było tak, jakby i w niebie jakaś gwiazda rodziła, a jej mleko lało się wokół, podobnie jak krew w ich domu.

Dziewczynka dźwignęła się na nogi i kuśtykając, gnała, ile mogła, do chaty wujka, rozmazanej przez łzy. Katla długą chwilę musiała szukać przyczyny płaczu, zdołała niemal dotrzeć do ogrodu. Mama. Roniła łzy, bo matka została tam sama, bo tak jej kazała – bronić tego umazanego krwią, głupio, okrutnie głupio bezbronnego człowieczka, nie oglądać się. Dziewczynka zacisnęła ze złości zęby i poczuła, jak jeden się kruszy. Czy i ona zaraz rozpadnie się jak nawiedzany wstrząsami świat?

Wujek Indygo wyskoczył z domu, bosy i rozczochrany, blady jak sama Przebudzicielka, wyrwał siostrzenicy z rąk chłopca, nawet na nią nie patrząc, odwrócił się i po chwili Katlę pożegnał trzask drzwi. Był jak chlaśnięcie w twarz. Przyklękła, bo ziemia nie chciała na powrót zastygnąć w stuporze. Spojrzała na swój dom. Wszystko wokół było jasne, mleczne, mgielne, jakby dopiero nastało, tylko on taki, jakby go spowił cień. Jakby się miał skończyć.

DUM-DUM-DUM-DUM-DUM-DUM.

Mama.

Katla pobiegła z powrotem. Instynkt niemal bezwiednie zmusił ją do zrzucenia butów na podwórcu, bezszelestnego wślizgnięcia się do chaty, zastygnięcia przy zimnym piecu. Najpierw otarła się o niego przypadkiem, po chwili przycisnęła do niego ze zdumieniem dłoń. Był lodowaty. Nawet ściany zdawały się emanować chłodem niczym lód.

Świat stanął w miejscu. Bo Wartownik stanął przed wijącą się z bólu matką. Katla patrzyła na to znad pieca, zaciskając dłonie na jego krawędzi, czując, jak zimno wnika w mięso i kość, wędruje przez ciało jak krew. Patrzyła na przybysza oniemiała, zdawała się sama sobie niknąć w jego ciemnej aurze, choć był przecież w drugiej izbie. Wartownik czekał, aż matka urodzi kolejne dziecko, nieruchomy, obły jak coś nie z tego świata; Katla dopiero po kilku minutach zdała sobie sprawę, że chyba to jednak człowiek, wysoki, tkwiący w jakiejś przedziwnej zbroi z przeszklonym hełmem. Szkło było czarne i dziewczynkę mroziło, o wiele bardziej niż skostniały dom, patrzenie na to puste, ciemne miejsce zamiast twarzy.

Matka wydała w końcu przeciągły jęk i pośród szmat i morza krwi znalazło się kolejne dziecko; tym razem rozwrzeszczało się najpewniej z powodu zimna, ledwie dotknęło zaświnionego podłoża. Mama wyglądała, jakby miała umrzeć, a jednak roześmiała się, histerycznie, podle, jak upiór, lecz wlała tym w serce córki choć kropelkę ciepłej nadziei.

– To dziewczynka. Patrz, to dziewczynka – powiedziała i opadła bez sił na zbutwiałe deski.

Przybysz wydał z siebie dźwięk, jakiego Katla nie znała, wyobrażała sobie jednak, że tak brzmią wielkie ryby nawołujące się w głębinach morza okalającego Wyspę. Jego głos zawibrował, przeniknął przez dziewczynkę i zrozumiała, że niesie w sobie skargę kogoś potwornie głodnego. Wartownik odwrócił się i odszedł równie ciężkim krokiem, a roztrzęsiony świat zdawał się odpychać go byle dalej, byle już mógł zastygnąć i wylizać rany.

Katla podeszła ostrożnie, niemal na czworakach, do mamy. Podłoga powoli robiła się ciepła, a zalegające na domu niczym żałobny woal cienie odchodziły. Matka oddychała płytko, niemowlę między jej rozrzuconymi nogami nie milkło.

– Anastis… zobacz… – Kobieta z trudem uniosła rękę i wskazała na okno.

Chodziło jej o sąsiadkę, która dwa dni wcześniej urodziła syna. Katla wstała na wiotkie nogi i nieprzytomnie wyjrzała na zewnątrz. Wszystko zdawało jej się odległe i nierealne, jakby za murami nie było już świata, a jedynie zwid, majak, gorączka. Czy tak to jest, kiedy się śni?

– Wszedł właśnie do chaty Anastis – poinformowała matkę przez ściśnięte gardło.

– Nie… Przecież ona nie teraz… Gdyby chodziło o jej dziecko, Wielka Biel nastałaby przedwczoraj… Przecież chyba nie…

ŁUP! Katla znów straciła równowagę. Biel nieba zamigotała, oślepiła na moment. Przez wioskę poniosło się wycie Anastis.

– Idź po wujka. Przyślij go tu. – Matka niemal szeptała; jej córka nie była pewna, czy nie wyobraża sobie jedynie jej głosu. – Zostań tam. Weź z półki Polowanie na Śniącego.

– Ale mówiliście, że mi nie wolno…

Ani więcej szeptów, ani wyobrażeń. Serce Katli zamarło. Przerażona, że nie słyszy nawet jego bicia, zagarnięta przez tę ciszę w jakąś otchłań, wypadła znów z domu niemal na oślep.

Gdy przybiegła po wujka, zdołała się nieco opanować, wytracić szaleńczy strach gazeli w długich susach. Jej nowego brata już tam nie było, a Gunnar nie parskał za ścianą, w stajni. Katla wiedziała, że ktoś pognał z dzieckiem, uciekł, bo kiedy mamie dopiero trochę urósł brzuch, powiedziano jej, że tak może się stać. Że jeśli gwiazdy oślepną w momencie narodzin, zasnuwając niebo bielmem, być może będzie musiała pobiec z dzieckiem do wujka. A gdyby Indygo nie było, to dalej, do wiedźmki. A może nawet do wiedźmiej sodalicji, ich zamczyska w górach. Ale nikt nie wspominał, że świat będzie się przy tym chwiał w posadach.

Dziewczynka miała posiniaczone kolana i zesztywniałe od mrozu dłonie. Gdy wujek wyszedł, wspięła się na regały w kącie i zgrabiałymi palcami wygrzebała spomiędzy tomów na najwyższej półce księgę w szarawej skórze. Usiadła w kącie na wysiedzianej poduszce, czując się bezpieczna, taka wciśnięta w ściany, i przebiegła wzrokiem i palcem po wytłoczonych literach.

Polowanie na Śniącego.

Nigdy dotąd nie pozwolono jej tego czytać, a teraz ucieczka w upragnioną treść zdawała się wybawieniem od białego, rozedrganego świata. Z płonącymi policzkami i szklistymi oczami przekartkowała kilka zakurzonych stronic, aż natrafiła na fragment oznaczony wyblakłą aksamitną tasiemką.

Największą nadzieją są wszak Somnauci, podróżnicy po quasi-kosmosie umysłu Śniącego, osobnicy, którzy nie należą do pętli jego snów. Poznają jego umysł i trwają na posterunkach, czekając, aż znowu się narodzi, by go zgładzić i uwolnić nas wszystkich z niewoli. Jeśli Śniący zostanie zgładzony, skończy się wygnanie w jego sny. Jesteśmy cząstkami gwiazdy, którą połknął, zniewolonymi na tkance jego wypaczonych myśli.

Katla niewiele z tego rozumiała. Przewróciła stronę i zobaczyła rysunek przedstawiający kogoś podobnego do Wartownika, wysokiego, pękatego przez dziwaczny strój. Spod jego stóp rozchodziły się po ziemi pęknięcia. Podpis głosił: „Somnauta w skafandrze. Jest ciężki dla sennych mar Śniącego i potrafi je naruszyć”.

Katla czuła się lekka, coraz lżejsza, niczym nadmuchiwane balony robione ze zużytych siewek, im dłużej patrzyła na rysunek tego straszliwego ciężaru, jakim okazał się Wartownik. A więc to sen? A on mu ciąży?

Dziewczynka odłożyła otwartą księgę na podłogę, objęła kolana ramionami i zaczęła się kiwać, próbując nadać rytm chaotycznym, ciążącym jej rozważaniom. Chłopca musieli ukryć, jej siostry nie. Syn Anastis… Przełknęła dziwnie gorzką, metaliczną ślinę. Nic z tego nie rozumiała. Skoro to sen, a Wartownik czeka na kogoś, kto go śni, jak to jest możliwe? Katla nie zasypiała, więc nie miała snów. Gdyby jeszcze się nie urodziła, nie miałaby ich tym bardziej. Jak jej mały brat miałby wyśnić świat, zanim się urodził?

Niechętnie przekartkowała książkę na początek. Oddech prawie już jej się wyrównał, bo świat był wspaniale nieruchomy, cichy, jakby zawieszony, pozwolił gazeli zastygnąć w ukryciu przed palącym światłem. A jednak czuła, że ten jej świat rozpadł się jak po wybuchu. Kiedyś z dziećmi z wioski podkradli wioskowej wiedźmce syczące ognie, nakarmili nimi żabę i ona wybuchła. Jej gorące wnętrzności rozchlapały się po ich twarzach i rękach. Piszczeli, potem się śmiali, na koniec pozostało poczucie niesamowitości i wstydu. Teraz wstyd narósł, bo Katla miała wrażenie, jakby z jej głową ktoś zrobił to samo, co oni ze znalezioną nad rzeką żabą.

Nie mogła myśleć o matce. I nie umiała przestać. Już od roku bała się tego, że zbliża się do swojego Dnia Siewu, gdy ocenią potencjał jej snów i ruszy na naukę. Nie wiedziała wiele o świecie poza tym, że się rozpada, a sianie pozwalało go trochę polepić i było powinnością każdego z nich. Każdy musiał oddawać zasiew. Jeśli go nie oddawał, albo nawet nie zbierał, zasiew gnił, cuchnął, zmarnowany, a na krnąbrnego podatnika spadała klątwa. Do zebrania wystarczyło jakieś naczynie postawione przy łóżku lub pod nim; bez takowego esencja snu zamiast spłynąć z umysłu, unosiła się z niego jak chmura, oblepiała ściany, kapę, siennik, ciało. Trudno było potem zdrapać z powierzchni utworzoną maź, z czasem zastygającą w siną skorupę. Ludzkie sny posiadały ogromną, ciężką moc, którą trzeba było zebrać i przetworzyć do wykorzystania; zwierzęta miały w tym względzie znacznie łatwiej, zasiew o innej strukturze krążył w nich w zamkniętym obiegu. Lecz jeśli ktoś wcale nie siał, czy to człowiek, czy zwierzę… Na Wyspie nie było gorszego losu niż ten Bezsennych.

Katla bała się jednako zdemaskowania – że ją matce odbiorą, odizolują, pokaleczą, wychowają do niewolniczej posługi – jak i jakimś cudem pomyślnego przejścia testu i odejścia do szkoły. Zostało im tak niewiele czasu, a jednak mama go zaprzepaściła, wypełniła brzuch nowymi dziećmi. Katla załkała krótko. Może matka ją zdemaskowała, może się wstydziła, jak Katla tej żaby, że córka jest… jest Bez…?

Dobrze ci tak, jeśli urodziłaś Śniącego, pomyślała. Miała wrażenie, że głowę wypełnia jej smród spalenizny. Objęła się mocniej. Zerknęła na kruchą, pożółkłą stronicę.

Najpierw była eksplozja.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij