Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Sonderkommando. W piekle komór gazowych - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
23 stycznia 2025
40,00
4000 pkt
punktów Virtualo

Sonderkommando. W piekle komór gazowych - ebook

„Sonderkommando” to wstrząsająca relacja bezpośredniego uczestnika wydarzeń – członka komanda specjalnego w Oświęcimiu. Komando to było wykorzystywane przez Niemców jako siła robocza w procesie ludobójstwa. To jego członkowie towarzyszyli więźniom od momentu przyjazdu do obozu aż do chwili śmierci w komorach gazowych. Wykonywali niemalże wszystkie zadania – od dopilnowania, by ofiary się rozebrały, przez przeszukiwanie nowo przybyłych, usuwanie im protez, po transportowanie ciał i umieszczanie ich w piecach. Esesmani nadzorowali tylko machinę zagłady i robili wszystko, by nikt nie dowiedział się o całym procederze.

Autor szczegółowo opowiada o swoich doświadczeniach. Przedstawia techniczną stronę funkcjonowania krematoriów oraz własną wiedzę o zbrodniczym systemie i zagładzie Żydów. Nie ukrywa, że sam otwierał pokrywę otworu komory gazowej, przez którą Niemcy wrzucali cyklon B. Shlomo Venezia dzieli się z nami bardzo tragicznymi, a zarazem intymnymi przeżyciami. Przedstawia swoje stanowisko wobec zarzutów współudziału w zbrodni. Składa wstrząsające świadectwo z życia w „fabryce śmierci”.

Shlomo Venezia (1923–2012) był w chwili publikacji swoich wstrząsających wspomnień ostatnim żyjącym członkiem Sonderkommanda. Urodził się w Salonikach w rodzinie żydowskiej. Nazwisko i obywatelstwo włoskie zawdzięczał swoim przodkom ze strony ojca, którzy mieszkali we Włoszech. Na przełomie marca i kwietnia 1944 roku trafił do transportu ateńskich Żydów wiezionych do Oświęcimia. Bezpośrednio po kwarantannie przydzielono go do Sonderkommanda obsługującego Krematorium III obozu w Brzezince. Wydostał się z Oświęcimia w dniu rozpoczęcia się ewakuacji obozu, czyli 17 stycznia 1945 roku.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8391-634-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pragnę zadedykować tę książkę obu moim rodzinom – tej przedwojennej i tej powojennej. Pierwsze myśli kieruję ku ukochanej czterdziestoczteroletniej matce i dwóm moim młodszym siostrom – czternastoletniej Marice i jedenastoletniej Marcie. Często ze smutkiem wspominam ciężkie życie matki, która bardzo młodo owdowiała i została sama z pięciorgiem dzieci. Z ogromnym, czasem wręcz niewyobrażalnym poświęceniem wychowywała nas i wpajała nam zdrowe zasady, ucząc uczciwości i szacunku wobec ludzi. Jej poświęcenie i cierpienia zostały przekreślone, zniweczone w chwili, gdy moje dwie siostry wysiadły z bydlęcych wagonów na Judenrampe w Auschwitz-Birkenau 11 kwietnia 1944 roku.

Moja druga rodzina powstała po wielkiej tragedii. Żona Marika oraz trzej synowie, Mario, Alessandro i Alberto, o wielu sprawach wiedzą więcej niż ja, a w życiu kierują się naczelną zasadą uczciwości i szacunku wobec innych. Dzięki uporowi żony chłopcy wyrośli na mężczyzn, z których jestem dumny. Marika zawsze bardzo się o mnie troszczyła, starając się łagodzić pewne złe cechy mojego charakteru, będące następstwem pobytu w obozach. Zasługuje na więcej niż moja cicha miłość. Dziękuję Ci za wszystko, co dla mnie dotąd zrobiłaś, za to, co robisz dla pięciorga naszych wnucząt: Alessandra, Daniela, Michela, Gabriela i Nicole, a także dla naszych synowych, Miriam, Angeli i Sabriny.

Mąż, ojciec i dziadek

Shlomo VeneziaCała prawda jest znacznie bardziej

tragiczna i porażająca.

Załmen Lewental1

------------------------------------------------------------------------

1 Odręczne notatki Załmena Lewentala w języku jidysz odnaleziono w październiku 1962 roku, pod ziemią, na dziedzińcu krematorium. Powstały na krótko przed buntem Sonderkommanda jako świadectwo i ślad eksterminacji Żydów w komorach 6 la cendre. Manuscrits des Sonderkommandos d’Auschwitz-Birkenau (Głosy spod popiołów. Rękopisy więźniów Sonderkommand z Auschwitz-Birkenau), red. Georges Bensoussan, „Revue d’histoire de la Shoah”, nr 171, styczeń–kwiecień 2001.PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

Przedmowa – w zasadzie – nie ma tu sensu. Nie można napisać dobrego wprowadzenia dla słów, których nie sposób samemu w pełni pojąć. Nie sposób zapowiedzieć tego, czego nie można do końca ogarnąć wyobraźnią. Więc zamiast przedmowy chciałbym w tym miejscu przedstawić tylko kilka uwag, aby już na początku rozwiać wszelkie wątpliwości: wnikliwa lektura tej książki zostawi ślad. Czytelnik sięgnął bowiem lekką, nierzadko nie do końca świadomą ręką po opis tego, na co w normalnym języku zwyczajnie brakuje słów. I dobrze, że normalny język nie jest z góry przygotowany, by wyrażać niektóre rzeczy. Oby tak było dalej.

Piekło na ziemi… jądro ciemności… anus mundi… wszelkie metafory używane, by wyrazić i przybliżyć to, co wydarzyło się w latach 1942–1944 na podmokłych łąkach podoświęcimskiej Brzezinki, bledną, gdy czyta się relacje i świadectwa członków Sonderkommanda. Nie da się w świetle tych lektur uciekać w metafory i nie da się załagodzić słowami tego, co się stało. Ta książka jest świadectwem wydarzeń. Jest zapisem nie tylko naocznego świadka, ale i bezbronnego, zniewolonego, lecz czynnego uczestnika procesu unicestwienia człowieka, ludzi, całego świata.

Nie sposób dokładnie określić, kiedy kierownictwo NSDAP podjęło decyzję o całkowitej zagładzie europejskich Żydów.

Wątek katastrofy wiszącej nad ich głowami pojawia się już w przedwojennych przemówieniach Adolfa Hitlera. Na pewno miało to miejsce długo przed słynną, ale zmitologizowaną konferencją w Wannsee. Na niej ustalano już tylko ostatnie szczegóły techniczne. Faktem jest, że w 1940 roku, wiosną, Niemcy rozpoczęli budowanie dużego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Już sama lokalizacja obozu – na skrzyżowaniu linii kolejowej, wiodącej z Rzeszy przez Śląsk i Kraków do Lwowa i dalej, z linią przecinającą góry i wiodącą w kierunku Czech, Słowacji, Austrii, Węgier i Bałkanów – wskazuje moim zdaniem na rolę, którą ten obóz miał w przyszłości odegrać – i niestety w dużej mierze zdążył przed końcem wojny.

Z początku był to obóz koncentracyjny, jakich wiele powstało jeszcze przed wojną w III Rzeszy. W latach 1940 i 1941 Niemcy umieszczali w nim przede wszystkim Polaków z terenów okupowanych. Śmierć przychodziła nadzwyczaj łatwo – z powodu głodu, chłodu, wyczerpania, choroby, zamęczenia bądź rozstrzelania. W 1941 roku śmierć zaczęła również nadchodzić w postaci niewielkich niebieskawych grudek wydzielających zabójczy gaz: cyklon B. Wpierw Niemcy testowali go na jeńcach radzieckich i chorych, wycieńczonych więźniach politycznych. Gdy próby się powiodły, rozpoczęto prace nad olbrzymim nowym obozem w Brzezince. Tam też w 1942 roku SS uruchomiło specjalne komory gazowe w zaadaptowanych do tego celu dwóch wiejskich domkach. Machina była gotowa, by przyjmować całe transporty Żydów, skierowane bynajmniej nie do obozu koncentracyjnego. Obok wyrósł ośrodek Zagłady, podobny do tego utworzonego wcześniej w Chełmnie nad Nerem lub mniej więcej w tym samym czasie w Bełżcu, Treblince czy Sobiborze. Ciała ofiar najpierw grzebano w dołach, później palono na powietrzu. Jednak to okazało się tylko rozwiązaniem prowizorycznym. W tym samym roku naziści rozpoczęli, a wiosną 1943 roku ukończyli budowę czterech fabryk śmierci, wyposażonych w obszerne rozbieralnie, komory gazowe i krematoria. Był to największy kompleks unicestwiania, jaki został zbudowany przez nazistowskie Niemcy. Instalacje te były w stanie zabić i spalić wedle konstruktorów prawie cztery i pół tysiąca osób na dobę. Naoczni świadkowie twierdzą, że dochodziło do zagłady nawet ośmiu tysięcy osób na dobę. Wśród nich tak wielu małych dzieci, Trzeciej Rzeszy do niczego niepotrzebnych. Zabierających ponoć „przestrzeń życiową” i „rasowo groźnych”.

W 1944 roku, podczas zagłady węgierskich Żydów, instalacje te pracujące w dzień i noc nie wystarczały – powrócono równolegle do palenisk na wolnym powietrzu. Losy wojny się odwróciły, front się zbliżał, czasu było mało. Mordowano całe żydowskie rodziny ze zdwojoną zaciekłością. Nieważne, że brakło pociągów do dowożenia amunicji i prowiantu na załamujący się front wschodni. Berlin nie zmniejszył z tego względu liczby transportów węgierskich Żydów. Dziś, gdy chodzę po ruinach tych konstrukcji i patrzę w ziemię zmieszaną z popiołami tylu ofiar, zastanawiam się, czy wojna była istotą nazistowskiej polityki, czy tylko narzędziem do realizacji Zagłady. Na to pytanie nikt już mi nie odpowie. Zresztą dla ofiar to nieistotne, a dla zrozumienia tego, co się wydarzyło – chyba zbędne.

Zrozumieć się nie da. Słyszymy, że to było bestialskie, tak jakby to zwierzęta w ten sposób postępowały. Czytamy, że było to nieludzkie, jakby to miało wybielić dzieje i kondycję ludzkości. Mówimy, że to niewyobrażalne, jakby z góry usprawiedliwiając opór naszej wyobraźni. Każdy ratuje się, jak może.

Jednak są oni. Ci, którzy widzieli. Die Geheimnisträger (nosiciele tajemnicy) – jak ich zwali sami esesmani. Członkowie Sonderkommanda. Oni tam byli, żyli, pełnili funkcję niewolniczej obsługi krematoryjnej. Byli w samym centrum Zagłady. W nazistowskim założeniu nie powinni byli przeżyć. Zbyt wiele widzieli i wiedzieli. Jednak w wyniku dwóch wydarzeń: heroicznego buntu powstańczego części z nich i generalnego nieładu w chwili formowania marszów śmierci, kilkudziesięciu członkom Sonderkommanda udało się przeżyć Auschwitz. Lecz – warto postawić pytanie – co znaczy przeżyć? Gdy człowiek miesiącami pomagał niewinnym osobom rozbierać się i wchodzić do komory gazowej, słuchał ostatnich krzyków rozpaczy, wynosił ciała, wyrywał zęby, wrzucał do pieca lub do dołów paleniskowych, rozdrabniał pozostałe kości… Co znaczy wówczas: przeżyć? To przede wszystkim oznacza: żyć dalej, żyć pomimo, żyć, niosąc nieustannie to wszystko w sobie. To, czego w słowa nie bardzo da się ująć. A nawet jeśliby się udało, to słuchający tych słów nie pojmie wszystkiego, co chce wyrazić ten, który przeżył. Słuchający, czytający bądź piszący namiastkę przedmowy.

W 1944 roku, wraz z wieloma innymi, do Sonderkommanda został dołączony młody Shlomo Venezia. Przeżył, jest, mówi. I o tym jest ta książka.

Piotr M.A. Cywiński

I jeszcze jedno, trochę w formie postscriptum: dzisiaj na świecie są tacy, którzy hardo twierdzą, że nic takiego się nie wydarzyło. Propagandą lub poezją są w ich uszach słowa Shloma Venezii, powojenną makietą – ruiny komór, źle zinterpretowanym fotomontażem – zdjęcia ukazujące stosy paleniskowe, falsyfikatami – źródła archiwalne. Są tacy i zapewne będą.

Jeśli możliwy był tak wielki mord, to – można zadać pytanie – czymże jest negujące go kłamstwo? Owo kłamstwo jest dopełnieniem mordu. Dopełnieniem.PRZEDMOWA

Simone Veil

Shlomo Venezia trafił do Auschwitz-Birkenau 11 kwietnia 1944 roku, ja, transportem z Drancy, cztery dni później. Do 9 września 1943 roku żyliśmy – on w Grecji, ja w Nicei – pod okupacją włoską, w poczuciu, że przynajmniej chwilowo nie grozi nam deportacja. Jednak po kapitulacji Włoch naziści natychmiast wzmogli terror, zarówno wobec mieszkańców Alp Nadmorskich, jak i wysp greckich.

Kiedy mówię o Szoah, często wspominam deportację Żydów z Grecji i ich eksterminację, ponieważ to, co wydarzyło się w tym kraju, doskonale ilustruje zaciekłość, z jaką naziści wprowadzali w czyn „ostateczne rozwiązanie”, tropiąc Żydów nawet na najmniejszych, najbardziej oddalonych wyspach archipelagu. Dlatego z wielkim zainteresowaniem czytałam opowieść Shloma Venezii, Żyda, obywatela Włoch, mówiącego nie tylko po grecku, ale i w ladino, dialekcie Żydów z jego rodzinnych Salonik. Pochodzenie nazwiska Venezia ma pewien związek z rokiem 1492, kiedy to przodkowie Shloma zostali wygnani wraz z innymi Żydami z Hiszpanii. Po latach tułaczki przybyli przez Włochy, co w tym wypadku istotne, do Salonik, „bałkańskiego Jeruzalem” – miasta, w którym wymordowano dziewięćdziesiąt procent ludności żydowskiej.

Czytam wiele relacji dawnych deportowanych i każda z tych historii ożywia we mnie wspomnienia obozowego życia. Lecz opowieść Shloma Venezii jest wyjątkowo wstrząsająca, ponieważ to jedna z kilku zaledwie znanych dziś pełnych relacji ocalałych członków Sonderkommanda. Dzięki niej wiemy dokładnie, jak skazywano ludzi na wypełnianie tego makabrycznego, najgorszego z możliwych zadania, polegającego na pomaganiu przeznaczonym na śmierć więźniom w rozbieraniu się i przechodzeniu do komór gazowych, a następnie na przenoszeniu do krematorium zwłok – splątanych ze sobą, zastygłych w pozie buntu. Niemal wszyscy mimowolni pomocnicy katów, członkowie Sonderkommanda, zostali wymordowani, tak jak ci, których prowadzono do komór gazowych.

Siła tej relacji tkwi w bezgranicznej szczerości autora, który opowiada o tym, co widział na własne oczy, nie pomijając niczego – ani najgorszego, jak okrucieństwo nadzorcy krematorium, ani doraźnych egzekucji, ani nieprzerwanego funkcjonowania komór gazowych i pieców krematoryjnych. Venezia mówi także o tym, co być może w jakiejś mierze zmniejszało koszmar sytuacji, choćby o względnej łagodności holenderskiego oficera SS czy o szczególnych warunkach życia członków Sonderkommanda, nieodzownych sług machiny śmierci, warunkach jak na obóz nieco mniej nieludzkich.

Wyjątkową czyni tę relację fakt, że dopiero w rozmowie z Béatrice Prasquier Shlomo Venezia odważył się opowiedzieć o najstraszliwszych aspektach „pracy” w Sonderkommandzie i ujawnić makabryczne szczegóły, które pozwalają ocenić bezmiar i potworność zbrodni.

Shlomo Venezia w prostych słowach ożywia martwe, najczęściej otępiałe z przerażenia twarze, szklane, pełne rezygnacji spojrzenia – mężczyzn, kobiet i dzieci, których widział tylko raz: pierwszy i ostatni. Część nie wiedziała, co nastąpi; ci, którzy przybyli z getta, obawiali się, że nie ma już dla nich ratunku; inni, wybrani spośród więźniów, mieli pełną świadomość, że czeka ich śmierć, lecz często uważali ją za wyzwolenie.

Czasami budziło się poczucie człowieczeństwa, niczym jasny promyk w bezmiarze potworności, w którym trzeba było przetrwać wbrew wszystkiemu. Shlomo Venezia mówi o spotkaniu w progu komory gazowej ze stryjem Leonem Venezią, zbyt już słabym, żeby pracować, i o próbie nakarmienia go przed śmiercią. I o tym, jak udaje mu się obdarzyć krewnego czułym pożegnalnym gestem, a potem odmówić za niego kadisz. Wspomina też o harmonijce, na której czasami grywał. Wreszcie o gestach solidarności, pomagających zachować poczucie godności ludzkiej, które ocaliła w sobie większość deportowanych.

Shlomo Venezia nie stara się przemilczeć epizodów, które mogłyby wystawić go na krytykę, jeśliby ktoś ośmielił się krytykować autora. Należy podziwiać Venezię za odwagę, gdy przyznaje, że czuł się jak wspólnik nazistów, gdy mówi o egoizmie – koniecznym, by przeżyć – ale także o żądzy zemsty w dniu wyzwolenia obozów. Stając twarzą w twarz z tymi, którzy mogliby sugerować, że jako członek specjalnego komanda, karmiony i ubierany lepiej niż reszta więźniów, mniej niż oni wycierpiał, Shlomo Venezia pyta: cóż znaczy trochę więcej chleba, odpoczynku, ubrań, kiedy przez całe dnie stykamy się ze śmiercią? Bo zaznał także tych „normalnych” warunków życia obozowego, które opisuje zadziwiająco precyzyjnie i prawdziwie, bez wahania oświadczając, że wolałby konać powolną śmiercią, niż pracować w krematorium.

Jak zatem przeżyć w tym piekle, myśląc wyłącznie o chwili, kiedy trzeba będzie samemu iść na śmierć? Na to pytanie każdy deportowany musiałby odpowiedzieć we własnym imieniu. Wielu, jak Shlomo Venezia, odpowiada bez namysłu: „Przez dziesięć, dwadzieścia pierwszych dni byłem w szoku z powodu ogromu zbrodni, potem jednak człowiek przestaje się zastanawiać”. Co dnia wydawało mu się, że wolałby umrzeć, a jednak dzień po dniu walczył o przeżycie.

Fakt, że Shlomo Venezia wciąż jest na tym świecie, stanowi podwójne zwycięstwo nad planem eksterminacji Żydów, ponieważ w każdym członku Sonderkommanda naziści chcieli zabić Żyda i świadka, popełnić zbrodnię i zatrzeć jej ślady. Ale Shlomo Venezia przeżył i przemówił po długim milczeniu, jak wielu innych deportowanych. Lecz jeśli on, podobnie jak ja i inni, zaczął mówić tak późno, to dlatego, że nikt nie chciał nas słuchać. Wracaliśmy ze świata, do którego zamierzano nas zesłać na zawsze, czyniąc banitami ludzkości. Chcieliśmy o tym mówić, jednak spotykaliśmy się z niedowierzaniem, obojętnością, a nawet wrogością. Dopiero wiele lat po deportacji znaleźliśmy w sobie dość odwagi, by przerwać milczenie, bo wreszcie zaczęto nas słuchać.

I właśnie dlatego ta relacja i wspomnienia innych deportowanych powinny być przyjęte jako wezwanie do refleksji oraz czujności. Shlomo Venezia nie tylko przekazuje nam informacje o Sonderkommandzie, ale także przypomina, co znaczy ten najstraszliwszy horror, „zbrodnia przeciwko ludzkości” – Szoah. Głos Shloma Venezii, podobnie jak głosy wszystkich deportowanych, pewnego dnia zamilknie na zawsze. Pozostanie jednak zapis jego rozmowy z Béatrice Prasquier, rozmowy jednego z ostatnich naocznych świadków zbrodni z przedstawicielką innego pokolenia, młodą kobietą, która potrafiła go wysłuchać, ponieważ sama od lat poświęcała dużo czasu walce z zapomnieniem. Należą jej się wielkie podziękowania, szczególnie gorące zaś za to, że znalazła w sobie dość odwagi, żeby towarzyszyć Shlomowi Venezii w tym wstrząsającym powrocie do przeszłości.

Odtąd właśnie do młodego pokolenia należy troska o to, by nie zapomnieć i żeby głos Shloma Venezii na zawsze pozostał słyszalny.

Simone Veil

Przewodnicząca

Fundacji Pamięci SzoahTYTUŁEM PRZESTROGI

Relacja ta wyłoniła się ze spotkań, które odbyłam ze Shlomem Venezią w Rzymie między 13 kwietnia a 21 maja 2006 roku. Wspomagał mnie w tych spotkaniach historyk Marcello Pezzetti. Rozmowy, prowadzone po włosku, zostały spisane i przetłumaczone tak, aby zapewnić im jak największą wierność, a następnie przejrzane przez samego Shloma Venezię, który zadbał o autentyzm opowieści.

Shlomo Venezia, który znalazł się w sercu machiny miażdżącej ludzkie życie, należy do nielicznych ocalałych, którzy mogą wydobyć z morza zapomnienia twarze innych ofiar, bo jemu tylko przypadek pozwolił przeżyć.

Jego relacja to więcej niż świadectwo pamięci; to dokument historyczny, rzucający światło na najmroczniejsze karty naszej historii.

Béatrice Prasquier
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij