Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sopocka gorączka - ebook

Data wydania:
31 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,50

Sopocka gorączka - ebook

Zaostrzony ołówek. Reporter bez zahamowań. I szarada śmierci.

Trójmiasto. Ostatnie uśmiechy lata. Szef dziennikarskiego kolektywu Provocatio wyjeżdża na urlop i mianuje ekscentrycznego reportera Teodora Kolta tymczasowym naczelnym. Już pierwszego dnia w redakcji pojawia się nieznajomy i, co gorsza, nieżywy mężczyzna. Z jego gardła sterczy ołówek HB.

Kolt z redakcyjną partnerką Matyldą ruszają tropem kryminalnej łamigłówki i trafiają wprost do sopockiego Grand Hotelu, gdzie wplątują się w gęstą sieć tajemnic, wiszącą nad uczestnikami dorocznego konwentu krzyżówkowiczów i szaradzistów.

W sercu kurortu dziennikarze tropią mordercę, walcząc z czasem i własnymi demonami. Czy zdążą odgadnąć wszystkie hasła i znaleźć rozwiązanie krwawej krzyżówki, nim wrzask krążących nad głowami mew przerodzi się w przeraźliwy krzyk kolejnej ofiary?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-6703-3
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

KOLT I AWANS W OPA­RACH SPLINU

Trzy ty­go­dnie temu za­szło we mnie słońce.

Ciem­ność opa­no­wała moje wnę­trze jak sza­leń­czy rój mró­wek ob­le­pia­jący cząstkę mango, która nie­za­mie­rze­nie za­to­piła się w pia­sku. Każda moja żyła, każda jama i każda prze­strzeń mię­dzy­ko­mór­kowa to­nęła w czerni nie­re­gu­lar­nie drga­ją­cych, wy­peł­nio­nych żrą­cym kwa­sem od­wło­ków.

Je­śli uśmie­chy, to wy­mu­szone. Je­śli filmy, to do­bi­ja­jące. Pio­senki – me­lan­cho­lijne. Roz­mowy – tylko ko­nieczne. Wszystko w po­tęż­nej kontrze do nad wy­raz po­god­nej wrze­śnio­wej aury. Czas le­czy rany, twier­dzą na­iwni, choć, trzeba im od­dać, wy­rwa po eks­plo­zji serca prze­stała już dy­mić, a tem­pe­ra­tura tlą­cych się zgliszcz spa­dła.

Za­pro­si­łem na spa­cer Mi­cha­ela McDo­nalda, który po go­dzi­nach przy­gry­wał w The Do­obie Bro­thers. We­pchną­łem czarne słu­chawki głę­boko w uszy i non­sza­lancko wło­ży­łem ręce do kie­szeni. Mu­zyka stała się pa­li­wem, prą­dem. Moje ciało bu­jało się na boki, a ja roz­glą­da­łem się wo­koło i wchła­nia­łem wie­czorną at­mos­ferę Oliwy ła­pią­cej od­dech po cha­otycz­nym dniu. Zu­peł­nie jak ja.

Zmie­rza­łem w kie­runku naj­wyż­szego bu­dynku w oko­licy. Przy­po­mi­na­jąca mon­stru­alną łódź i pod­świe­tlona od dołu Hala Oli­via zda­wała się pły­nąć w moją stronę. W pew­nym mo­men­cie po­śród szkla­nych biur po­ja­wił się wiatr, który mu­snął moją skórę chło­dem. Spoj­rza­łem na swoją ko­szulę z lyocellu – sa­motny tu­kan wpa­try­wał się w słońce, które za­cho­dziło aku­rat na dru­giej pole. Po­my­śla­łem wtedy, po raz pierw­szy od wielu mie­sięcy, że lato bez­pow­rot­nie prze­mija, a cie­pło ustę­puje miej­sca lo­dowi.

Unio­słem głowę i zer­k­ną­łem na roz­świe­tlone szyby naj­wyż­szego pię­tra wie­żowca. Przy­sta­ną­łem na chwilę i za­sta­no­wi­łem się, czy na pewno chcę tam do­trzeć. Za­wsze mo­głem skrę­cić w kie­runku Bał­tyku, od któ­rego dzie­lił mnie pół­go­dzinny spa­cer. Mo­rze nie pyta, mo­rze jest. Po chwili ru­szy­łem. Bez prze­ko­na­nia.

McDo­nald skoń­czył śpie­wać o pro­ble­mach z pa­mię­cią.

Do­tkną­łem le­wej słu­chawki i po­pro­si­łem go, żeby zro­bił to jesz­cze raz. Tylko dla mnie.

Zgo­dził się.

I keep for­get­tin’ we’re not in love any­more

I keep for­get­tin’ things will ne­ver be the same again

I keep for­get­tin’ how you made that so clear

I keep for­get­tin’

Za­wie­si­łem wzrok na nie­bie. Dźwięki za­peł­nio­nej klien­tami re­stau­ra­cji przy­ci­chły, ale tylko we­wnątrz mo­jej głowy. Po­zwo­li­łem oczom błą­dzić, a sercu się uspo­koić.

Róż. Do tego ple­jada nie­re­gu­lar­nych gra­na­to­wych ob­ło­ków. Ko­smiczne zja­wi­sko, które było cie­kaw­sze od tego, co przede mną. W tle lek­kie pia­nino i jaz­zowa me­lo­dia, snu­jąca się po sali ni­czym rzadka mgła.

Młody kel­ner, nie­świa­domy, że wła­śnie ła­pię chwilę, sta­nął mię­dzy mną a ko­lej­nym sto­li­kiem i prze­sło­nił mi wi­dok na okno. Po­mięta ko­szula i błysz­czące spodnie wy­rwały mnie z za­my­śle­nia.

Wzią­łem spo­kojny od­dech i spoj­rza­łem na swo­ich współ­to­wa­rzy­szy – dwoje za­ko­cha­nych i trzy­ma­ją­cych się za ręce zdraj­ców oraz zdez­o­rien­to­wa­nego ły­sa­wego starca. Oto moja rze­czy­wi­stość.

Wi­tek gło­śno prze­łknął ślinę i uniósł dłoń, w któ­rej trzy­mał lampkę szam­pana.

– Za nowy po­czą­tek – po­wie­dział z en­tu­zja­zmem.

Ma­tylda lekko ści­snęła usta.

– Żeby praca nam się ukła­dała. I współ­praca też. – Ski­nęła głową w moją stronę, po czym nie­pew­nie zer­k­nęła na Adama.

Adam zmarsz­czył nos i po­pra­wił pro­sto­kątne oku­lary.

– Mam coś wy­my­ślić? – Za­wa­hał się. – W ta­kim ra­zie... Chwy­tli­wych te­ma­tów i otwar­tych roz­mów­ców. Roz­głosu!

Nie­spiesz­nie pod­nio­słem smu­kły kie­li­szek do po­łowy wy­peł­niony wodą.

– Za wię­cej spo­koju, choć w grun­cie rze­czy chaos to nasz sprzy­mie­rze­niec i chle­bo­dawca – do­da­łem, czu­jąc, że po­wi­nie­nem.

Cztery kie­liszki za­wi­sły w po­wie­trzu. Brzdęk szkła.

Za­ba­wi­łem się w ja­sno­wi­dza i spró­bo­wa­łem od­czy­tać my­śli kom­pa­nów. Oni wie­rzyli w to, że wró­ci­li­śmy do nor­mal­no­ści po ostat­niej przy­go­dzie z nie­po­czy­tal­nym wła­ści­cie­lem fa­bryki za­ba­wek. „Pro­vo­ca­tio znów w sta­rym skła­dzie! Silne jak ni­gdy i go­towe do ko­lej­nych dzien­ni­kar­skich śledztw. Ra­zem mo­żemy wię­cej”. Ze­mdliło mnie od tych nie­wy­po­wie­dzia­nych fra­ze­sów. Zmu­si­łem się do uśmie­chu i wy­pi­łem wodę. Jed­nym hau­stem.

Ko­la­cja in­te­gra­cyjna na trzy­dzie­stym dru­gim pię­trze wie­żowca w sercu Oliwy brzmiała jak do­bra oka­zja, by przy­pie­czę­to­wać na­szą jed­ność, wy­ja­śnić nie­po­ro­zu­mie­nia i od­pu­ścić. Za­ce­men­to­wać dziury w ser­cach. Za­po­mnieć o pracy i o mi­ło­ści i po pro­stu się za­ba­wić. Taki był plan Witka, mo­jego pod­sta­rza­łego szefa z wiel­kim ser­cem i jesz­cze więk­szymi ubyt­kami try­cho­lo­gicz­nymi. Tylko że te po­zory – te­atralne uprzej­mo­ści, pu­ste słowa, ele­ganc­kie ubra­nia i umiar­ko­wa­nie drogi szam­pan, były ni­czym. To tak, jakby chcieć po­zbie­rać dro­binki szkła z roz­bi­tej szyby ska­so­wa­nego sa­mo­chodu z na­dzieją, że da się je jesz­cze po­skle­jać. Nie da się.

Na­głe olśnie­nie.

„Je­steś pro­fe­sjo­na­li­stą, Kolt”, po­my­śla­łem. „Po­trak­tuj wszystko i wszyst­kich z dy­stan­sem. Pry­watne sprawy zo­staw za pro­giem biura. To twoi współ­pra­cow­nicy, nie przy­ja­ciele. Ma­tylda wy­brała in­nego, po­gódź się z tym”.

Mi­mo­wol­nie so­bie przy­tak­ną­łem. I znów się uśmiech­ną­łem. Tym ra­zem szcze­rze. I po­sta­no­wi­łem – od te­raz będę miły. Nad wy­raz miły.

Ma­tylda i Adam po­szli przy­pu­dro­wać no­ski, a Wi­tek za­cią­gnął mnie do baru i ka­zał usiąść na zło­tym ho­ke­rze.

– Wódka? – za­py­tał. – Wal­niesz so­bie?

Po­krę­ci­łem głową.

– Chcę być trzeźwy. Ostat­nio nie cią­gnie mnie do al­ko­holu. – Wska­za­łem ręką na menu drin­ków. – Ty za­sza­lej. Spró­buj cze­goś in­nego niż czy­sta czy­sta – za­pro­po­no­wa­łem.

Wi­tek zmru­żył oczy i zbli­żył menu do twa­rzy, pró­bu­jąc je roz­czy­tać.

– Po­zwól. – Zwró­ci­łem się do kel­nera: – Wódka z pep­per­min­tem raz.

– Dzięki. – Szef odło­żył menu na blat baru.

– Za­nim przej­dziesz do me­ri­tum, czym­kol­wiek ono jest, zwrócę je­dy­nie uwagę, że fa­cet na je­de­na­stej za two­imi ple­cami ga­pił się na nas, gdy wspól­nie sie­dzie­li­śmy przy stole. Ob­sta­wiam, że ktoś z nas wpadł mu w oko. – Ści­sną­łem Witka za ra­mię. – Kę­dzie­rzawa siwa broda, zie­lon­kawa ka­mi­zelka z po­jem­nymi kie­sze­niami, świe­cące czoło, pełne czer­wone usta... Bar­dzo ca­łu­śne.

Szef zła­pał dło­nią za bar. Za­czął się ob­ra­cać na krze­śle, aby spoj­rzeć na męż­czy­znę, któ­rego przed se­kundą opi­sa­łem. Za­trzy­ma­łem Witka w miej­scu.

– Opa­nuj żą­dze! – rzu­ci­łem pół­gło­sem. – Zro­bi­łoby się nie­zręcz­nie, gdy­by­śmy obaj pa­trzyli na niego w tym sa­mym cza­sie. Mógłby po­my­śleć, że coś do niego czu­jemy albo że mamy na niego chrapkę...

Wi­tek wes­tchnął ciężko i scho­wał twarz w dło­niach. Gdy po kilku se­kun­dach ją od­sło­nił, oczy miał przy­mknięte, a jego palce mo­men­tal­nie wy­lą­do­wały na skro­niach, ener­gicz­nie je ma­su­jąc.

– Kolt, pier­do­lety na bok – ode­zwał się po chwili. – Chciał­bym po­ru­szyć pe­wien draż­liwy te­mat. Na po­waż­nie. – Od­chrząk­nął.

Wspar­łem stopy na pod­nóżku ho­kera i spią­łem mię­śnie, przy­go­to­wu­jąc się na nad­cią­ga­jący wy­kład.

– Wiem, za kogo mnie masz... Nie je­stem w cie­mię bity – za­czął. – My­ślisz: to ten stary pa­ta­fian, który lata temu po­że­gnał się z ro­zu­mem. De­ner­wu­jące na­wyki i eme­ryc­kie plany. – Wy­pro­sto­wał pa­lec wska­zu­jący i uniósł go. – Nie za­prze­czaj.

– Nie będę, ale źle to od­bie­rasz. Ni­gdy nie chcia­łem...

– Po­słu­chaj, daj mi skoń­czyć. – Prze­rwał mi. – Nie­ważne, co o mnie są­dzisz. Nie in­te­re­suje mnie to, do­póki zgry­wasz do­brego pra­cow­nika i nie za­kła­dasz mi śmiet­nika na łeb. Wi­dzę na­to­miast, jak trak­tu­jesz Ma­tyldę i Adama.

W mo­jej gło­wie za­pa­liła się lampka – nie­wielka, le­d­wie przy­po­mi­na­jąca diodę, ale jej ko­loru nie mo­głem po­my­lić z ni­czym in­nym. Pul­su­jąca ja­skrawa czer­wień! Ta roz­mowa skrę­cała w nie­wła­ści­wym kie­runku.

– Zdaje mi się, że od pew­nego czasu cho­dzisz pod­kur­wiony. Wła­śnie przez Ma­tyldę – stwier­dził Wi­tek. – Nie je­stem de­tek­ty­wem, ale swoje wiem. – Ro­zej­rzał się kon­spi­ra­cyj­nie po sali. – Ta pa­nienka wpa­dła ci w oko – oznaj­mił, nie py­tał.

Fala go­rąca. Nie­wy­po­wie­dziane wła­śnie zo­stało wy­po­wie­dziane. Wódka się roz­lała i za­pa­liła.

Zła­pa­łem za ha­waj­ską ko­szulę i przy­kry­łem wi­ze­ru­nek tu­kana sym­bo­lem po­ma­rań­czo­wego słońca.

– Wy­my­ślasz. Mię­dzy nami nic nie ma. – Splo­tłem ner­wowo ra­miona.

– A było – od­parł z prze­ko­na­niem na­czelny.

– Nie było – za­prze­czy­łem po­now­nie.

Wi­tek prze­je­chał dło­nią po ły­sej glacy, od­bi­ja­ją­cej cie­płe świa­tło ni­czym pla­mi­sty księ­życ w pełni.

– Ile ty masz lat, Kolt?

– Skoń­czy­łem trzy­dzie­ści.

– Na­prawdę? Nie­źle się trzy­masz.

– Trzy lata temu – do­po­wie­dzia­łem.

– Dał­bym ci mak­sy­mal­nie trzy­dzie­ści dwa. Ta broda cię od­mła­dza. In­fan­tylne ko­szule cię od­mła­dzają. – Szef zmarsz­czył czoło, a ja za­no­to­wa­łem w pa­mięci, by za­py­tać go kie­dyś, w jaki spo­sób za­rost może dzia­łać od­mła­dza­jąco. – W tym wieku po­wi­nie­neś już wie­dzieć: ży­cie oszu­kasz, ale mnie nie oszu­kasz. – Na­chy­lił się w moją stronę. – Mam żonę. Od kil­ku­dzie­się­ciu lat tę samą. Wiem coś o ko­bie­tach. Znam się na tych spra­wach. Wi­dzia­łem, jak na sie­bie pa­trzy­li­ście i jak so­bie po­ma­ga­li­ście. Ty i Ma­tylda, rzecz ja­sna. Nie ty i moja żona.

– Wi­tek... – Od­chy­li­łem tors do tyłu, od­su­wa­jąc się od szefa i uwa­ża­jąc, by nie spaść z krze­sła. – Je­śli czu­jesz, że je­stem dla cie­bie nie­miły, to prze­pra­szam. Po­sta­ram się zmie­nić. A w ra­mach re­kom­pen­saty za­płacę za two­jego drinka. Ale...

W tym mo­men­cie bar­man po­sta­wił przed Wit­kiem wą­ski po­kal wy­peł­niony kru­szo­nym lo­dem i zie­lon­ka­wym pły­nem. Z na­czy­nia wy­sta­wała pa­pie­rowa słomka.

Szef się­gnął po szklankę, przy­ło­żył słomkę do ust i upił łyka. Jego po­liczki się unio­sły, prawe oko przy­mknęło, a górna warga po­wę­dro­wała w kie­runku nosa.

– Ja pier­dolę, co to za gówno? Płyn do my­cia na­czyń? – Spoj­rzał z obrzy­dze­niem na po­kal i od­sta­wił go na blat. – Pi­per­ment? Tak go na­zwa­łeś?

Par­sk­ną­łem śmie­chem.

– Pij. Ważne, że trze­pie – od­po­wie­dzia­łem. – A co do two­ich po­dej­rzeń...

– Fak­tów, nie po­dej­rzeń.

– Co do two­ich spe­ku­la­cji... Chciał­bym, żeby w biu­rze było miło, a at­mos­fera stała się swo­bodna. Nie roz­dra­pujmy sta­rych ran. Je­ste­śmy za­wo­dow­cami.

– Może po­roz­ma­wia­cie i wy­ja­śni­cie za­szło­ści? – spy­tał szef, osten­ta­cyj­nie mla­ska­jąc i pró­bu­jąc się po­zbyć mię­to­wego smaku z ję­zyka. – Strasz­nie ostat­nio ma­ru­dzisz. Cią­gle tylko: to nie tak, tamto źle. Ciężko się tego słu­cha. Ten szajs roz­lewa się na nas wszyst­kich. Za­miast eks­cy­ta­cji re­zy­gna­cja. Coś z cie­bie ule­ciało, Kolt. Nie po­doba mi się to. Nie lu­bię tego.

Po­tar­łem czoło.

– Zła­mane serce jest okej. – Wes­tchną­łem. – Przej­dzie mi.

Wi­tek prze­szył mnie drwią­cym spoj­rze­niem.

– Ja­kie zła­mane serce? – Po­now­nie zbli­żył twarz do mo­jej. Do­tarł do mnie jego al­ko­ho­lowy od­dech. – Ustalmy, Ma­tylda nic ci nie zła­mała. Sam się po­ła­ma­łeś. Swo­imi uro­je­niami. Ni­gdy nie by­li­ście ra­zem.

Za­sty­głem.

Po­czu­łem, jak moje serce sa­mo­ist­nie pró­buje przy­spie­szyć, a mózg wa­riacko wy­syła sy­gnały, by zwol­niło. A może wcale tego nie czu­łem, tylko to so­bie wy­obra­ża­łem. W de­spe­ra­cji unio­słem ką­ciki ust.

– Pójdę na ta­ras wi­do­kowy. Prze­wie­trzę się – po­wie­dzia­łem. – I dzięki za roz­mowę, mój ty sa­mo­zwań­czy psy­cholu... Psy­cho­logu, zna­czy się.

Ze­sko­czy­łem z sie­dzi­ska i ru­szy­łem w stronę au­to­ma­tycz­nych drzwi na ze­wnątrz. Obej­rza­łem się.

Wi­tek na­prędce sior­bał swo­jego drinka, nie­mi­ło­sier­nie wy­krzy­wia­jąc przy tym twarz. Bie­da­czy­sko. Chciał do­brze, chciał mnie po­cie­szyć. A wy­szło jak za­wsze.

– Uwa­żaj na tego si­wu­ska w zie­lo­nej ka­mi­zelce – wy­szep­ta­łem, prze­cho­dząc przez drzwi. – Albo nie uwa­żaj – do­da­łem po chwili sam do sie­bie.

Rzędy blo­ków. Niebo, które zgu­biło pur­purę. Zie­leń drzew. Fa­lowce jak węże. I mo­rze w od­dali. Wszystko to­nące w co­raz gęst­szym mroku. Z wy­so­ko­ści stu trzy­dzie­stu me­trów mia­sto wy­da­wało się śnięte, choć z pew­no­ścią od­dy­chało mia­rowo.

Wy­so­kie szyby da­wały po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Wiatr ło­po­tał ma­te­ria­łem ko­lo­ro­wej ko­szuli. Włosy sza­lały. Dło­nie mia­łem mo­kre, ale tego aku­rat nie po­tra­fi­łem kon­tro­lo­wać. Błą­dzi­łem wzro­kiem po ho­ry­zon­cie i my­śla­łem o sło­wach Witka.

– Nie bo­isz się? – usły­sza­łem na­gle za ple­cami.

Nie mu­sia­łem się od­wra­cać, by wie­dzieć, kto pyta.

Ma­tylda Ko­tar­ska.

– Twoja me­toda te­ra­pii szo­ko­wej za­dzia­łała. – Pa­trzy­łem przed sie­bie. – Nogi z waty to prze­szłość.

Z dołu do­bie­gły do nas dźwięki klak­so­nów i szum prze­jeż­dża­ją­cego po­ciągu Szyb­kiej Ko­lei Miej­skiej. Kiedy skład się od­da­lił, Ma­tylda się ode­zwała:

– Kolt... Je­śli masz ochotę po­roz­ma­wiać, daj znać.

Mil­cza­łem.

– Chcia­ła­bym, żeby było jak wcze­śniej. Wspólne śledz­twa, sza­leń­cze po­go­nie za kry­mi­na­li­stami, nocne wła­ma­nia. Jak so­bie o tym przy­po­mnę... – Trą­ciła mnie ra­mie­niem. – Tę­sk­nię za na­szymi przy­go­dami. Luźny wie­czór jest do­brą oka­zją, żeby wy­ja­śnić so­bie...

– Jest do­brze, jak jest – prze­rwa­łem jej. – Cza­sem musi być go­rzej, żeby mo­gło być le­piej. A może wcale nie bę­dzie le­piej. – Skie­ro­wa­łem wzrok na Ma­tyldę, która im­pul­syw­nie przy­gła­dzała włosy. – I nie myśl so­bie, że wszyst­kie te kry­mi­nalne hece to coś nor­mal­nego. Przy­tra­fiło się raz, nie przy­trafi się wię­cej. To by­łoby ab­sur­dalne! Wra­camy do nud­nego ży­cia.

Ma­tylda roz­luź­niła mię­śnie twa­rzy, a na jej po­licz­kach uka­zały się nie­wiel­kie dołki.

– Okej, jak chcesz. Od­pusz­czam – pod­su­mo­wała. – Czy­sta karta. Splin i ma­razm.

– Sztama. Splin brzmi ide­al­nie.

Za na­szymi ple­cami po­ja­wili się Wi­tek z Ada­mem. Pa­no­wie dys­ku­to­wali.

Adam pod­szedł do Ma­tyldy, zła­pał ją pew­nie za bio­dra i po­ca­ło­wał w lewy po­li­czek. Bez­tro­sko do­tknął jej dłoni. Szep­nął coś do ucha.

Drgną­łem. Nie mo­głem na to pa­trzeć. Nie po­tra­fi­łem. Za­ci­sną­łem zęby i wy­peł­ni­łem płuca po­wie­trzem.

– Będę le­ciał. – Ob­ró­ci­łem się, szu­ka­jąc drogi ucieczki.

– Po­cze­kaj. – Wi­tek ge­stem dłoni za­su­ge­ro­wał, aby­śmy się do niego zbli­żyli. – Mam dla was ważną wia­do­mość...

– Od­cho­dzisz? – wy­pa­lił Adam.

Szef gło­śno wes­tchnął.

– Z tego świata? – do­koń­czy­łem, za­nim na­czelny się ode­zwał. – Zło­śliwy no­wo­twór ga­łek ocznych wdarł ci się do mó­zgu?

Oczy Ma­tyldy się po­więk­szyły.

– Daj Boże, ale jesz­cze nie te­raz – stwier­dził Wi­tek. – Wy­jeż­dżam. Obie­ca­łem Stasi cie­płe kraje. Pa­dło na Tu­ne­zję z pa­kie­tem Ol Eks­kju­zmi. Wy­grzeję ty­łek, na­jem się na za­pas, na­piję do oporu, a po­tem wrócę opa­lony i szczę­śliwy, że przez chwilę nie mu­sia­łem słu­chać głu­pot, które wy­ga­du­je­cie. – Za­śmiał się, po czym wska­zał na mnie pal­cem. – Ty, Kolt, przej­mu­jesz do­wo­dze­nie. Na ty­dzień sta­jesz się na­czel­nym.

Adam i Ma­tylda wy­glą­dali na zmie­sza­nych, a ich twa­rze zdra­dzały lek­kie roz­cza­ro­wa­nie.

Wzru­szy­łem obo­jęt­nie ra­mio­nami.

– Ja­kieś przy­wi­leje? – Unio­słem py­ta­jąco brwi. – Be­ne­fity?

– Mo­żesz za­jąć moje biurko. Po­czu­jesz się jak praw­dziwy sze­fu­nio. W gór­nej szu­fla­dzie leży do­bra kawa. Sy­pana. Ta droż­sza. Nie krę­puj się.

– Ku­sisz – skwi­to­wa­łem.

– To nie pro­po­zy­cja. To po­le­ce­nie. – Wi­tek zwró­cił się do Ma­tyldy i Adama. – Do­ga­da­cie się?

– Cza­sem musi być go­rzej, żeby mo­gło być le­piej. – Ma­tylda po­wtó­rzyła moje wcze­śniej­sze słowa i uśmiech­nęła się do mnie.

– Po­trze­bu­jemy wię­cej wiary i ognia – za­ko­mu­ni­ko­wa­łem. – Będę naj­lep­szym sze­fem pod słoń­cem. Su­rowy, ale kom­pe­tentny. Przy­stojny, ale zna­jący gra­nice. Wy­ma­ga­jący, ale ko­chany.

Adam prze­wró­cił oczami.

– Po­nie­dzia­łek, ósma rano ze­bra­nie – oznaj­mi­łem. – Ope­ra­tywka. Prze­gląd te­ma­tów. Za­bierz­cie no­tat­niki, na­poje z ko­fe­iną i do­bre hu­mory.

– To bę­dzie kosz­mar. – Adam na­chy­lił się do Ma­tyldy i ce­lowo szep­nął tak do­nio­śle, aby­śmy wszy­scy usły­szeli jego słowa.

„Nie wiesz, chło­pie, co to kosz­mar”, po­my­śla­łem, pa­trząc na niego przy­jaź­nie.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: