Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Soru Hanta. Narodziny bohatera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Soru Hanta. Narodziny bohatera - ebook

XXII wiek. Dziesięcioletni Deynard Redo traci ojca. Chłopiec zamierza pójść w jego ślady i zostać Świetlikiem – członkiem elitarnego oddziału zwalczającego obcą rasę, Pirsjan. Mając osiemnaście lat, razem z najlepszym przyjacielem Tomem dołącza do akademii GWD, w której szkolone są przyszłe Świetliki. W krótkim czasie akademię atakuje tajemnicza grupa, a Deynard ratuje życie jednemu z rekrutów – jak się okazuje, jest to jego dawna przyjaciółka z dzieciństwa, Chisa. Między tą dwójką zaczyna rodzić się uczucie. Coś więcej niż magia. Do powstrzymania inwazji kosmitów nie wystarczą zmyślne zaklęcia i dobre chęci. Tylko użytkownicy ranu – tajemniczej mocy drzemiącej w ludzkich sercach – są w stanie ocalić Ziemię. To historia o odwiecznym konflikcie dobra ze złem, w której centrum mógł znaleźć się każdy z nas. Tylko gwiazdy wiedzą, ile należy poświęcić w obronie tego, co kochamy. Wojciech Smoła – urodzony w 1992 roku, w Lublinie. Absolwent Politechniki Lubelskiej, na której w 2016 roku uzyskał tytuł magistra inżyniera z dziedziny inżynierii materiałowej. Od najmłodszych lat redaktor różnych internetowych serwisów fanowskich poświęconych produkcjom sci-fi i fantasy. Od 2009 roku zastępca redaktora naczelnego największego polskiego serwisu poświęconego popkulturze Dalekiego Wschodu – anime24.pl. Od listopada 2015 roku pełni również funkcję starszego redaktora polskiego oddziału serwisu informacyjnego IGN, na którym regularnie publikuje newsy, artykuły i recenzje związane z grami, filmami, serialami i książkami. Do napisania „Soru Hanty” zainspirowały go zarówno amerykańskie, jak i japońskie komiksy, z których postanowił zaczerpnąć to, co najlepsze – historię pełną zwrotów akcji, z ciekawymi postaciami, zwieńczoną rzucającym na kolana finałem.

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8290-086-6
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Część Pierwsza Mrok

Rozdział I

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Część Druga Światło

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Część Trzecia Władcy Mroku i Światła

Rozdział XV

Rozdział XVI

Rozdział XVII

Rozdział XVIII

Rozdział XIX

Rozdział XX

Rozdział XXI

Rozdział XXII

PodziękowaniaRozdział I

„Bohater”

Kto nie chciałby zostać bohaterem? Noszą peleryny, stanowią symbol nadziei i wszyscy ich uwielbiają. Podobnym marzeniem kierował się dziesięcioletni Deynarda Redo, choć młodzieniec o kruczoczarnych włosach wolał, by zwracano się do niego po prostu Dey.

Przywilej korzystania z pełnego imienia należał do jego matki, Luny, która od zawsze wiedziała, jak je odpowiednio zaintonować, żeby sprowadzić chłopca na ziemię.

Teraz nie było jej w pobliżu, a Deynard wspinał się coraz wyżej i wyżej, wspierany okrzykami rówieśników, którzy znajdowali się kilka metrów pod jego stopami. Z niezwykłą zwinnością chwytał się kolejnych gałęzi, próbując dosięgnąć piłki, która utknęła niemal na samym czubku drzewa.

Nie znalazła się tam jednak z własnej woli.

Przecież piłki nie umieją myśleć i nawet jeśli akcja tej historii rozgrywa się w czasach, gdy technologia na stałe wtargnęła w ludzkie życie, nie, piłki nadal nie potrafią podejmować decyzji.

Dotrzeć na szczyt drzewa pomógł jej jeden z rzekomych kolegów Deynarda, z którym młodzieniec miał wcześniej drobną sprzeczkę. Piłka nie należała do niego, ale postanowił ją odzyskać. Od zawsze był niezwykle zwinnym dzieckiem, jak twierdzi jego mama – musiał to odziedziczyć po ojcu.

Deynard był już niemal na szczycie, gdy odepchnął się lewą nogą, a prawa nie wyczuła kolejnej gałęzi. Rezultat mógł być tylko jeden – stracił równowagę i z hukiem uderzył o ziemię. Młodzieniec miał szczęście, że gałęzie drzewa zamortyzowały upadek.

Chwilę po katastrofie poderwał się na równe nogi, ale nie mógł złapać tchu. Siła uderzenia wybiła mu powietrze z płuc.

Poczuł lekkie klepnięcie i na szczęście wszystko wróciło do normy.

Deynard odwrócił się i ujrzał Svena, blondwłosego młodzieńca – właściciela piłki, po którą się wspinał.

– Wszystko w porządku? – spytał z przerażeniem w oczach chłopiec.

– Ttak. Chyba nic mi się nie stało – odparł Deynard, rozglądając się na boki. – Gdzie są wszyscy?

– Uciekli, jak walnąłeś w ziemię.

– Typowe.

Deynard spostrzegł, że na jego nadgarstku pulsuje niebieskie światło.

– To pewnie twoja mama – stwierdził nienaturalnym tonem Sven. – Ja muszę już też lecieć. Dzięki, że zdjąłeś piłkę. Następnym razem Josh dostanie za swoje!

Deynard nic nie odpowiedział.

Przesunął dwoma palcami po nadgarstku lewej dłoni, a po chwili w powietrzu wyświetlił się holograficzny interfejs w kształcie okręgu, spowijający jego dłoń.

Spojrzał na swoje ubrania i domyślił się, że znowu dostanie burę, jak tylko wróci do domu. Po głowie chodziło mu jednak dziwne zachowanie Svena i reszty dzieciaków, z którymi się wcześniej bawił.

Wyszukał w menu aplikację Lusterko.

Nic nie widać. Potrzebuję normalnego lusterka – pomyślał.

Urządzenie, z którego skorzystał Deynard, nosiło nazwę Trin. Przed wieloma laty zastąpiło telefony komórkowe i większość gadżetów elektronicznych. Trin miał cały zestaw przydatnych aplikacji, z których można było korzystać do woli. Wystarczyło przeciągnąć dwoma palcami wzdłuż nadgarstka, co aktywowało uśpiony interfejs. W pierwotnej formie urządzenie to przywodziło na myśl bransoletkę, która po pierwszej aktywacji stapiała się na stałe z przedramieniem właściciela, nie pozostawiając po sobie żadnego widocznego śladu.

Wszechstronność Trinu wzbudzała wiele kontrowersji, a fani starszej technologii posądzali ten niezwykły wynalazek nawet o kancerogenność, nigdy jednak nie wykryto u użytkowników żadnych negatywnych skutków ubocznych.

Wśród swojej ogromnej gamy przydatnych aplikacji Trin miał coś, o czym od wieków marzyła cała ludzkość. Nie było to lusterko, a Tłumacz Uniwersalny. W przeszłości Deynard nie byłby w stanie dogadać się ze Svenem, bo zarówno Redo nie znał języka szwedzkiego, jak i młody Eriksson nie potrafił posługiwać się angielskim, a to właśnie ten język dominował w Australii, gdzie obecnie się znajdowali.

Sven przyjechał tu na wakacje, a ostatecznie, ze względu na pracę rodziców, mieszkał w Carlsen już trzeci rok. Deynard od zawsze twierdził, że Sven nie należał do najbystrzejszych dzieciaków, bo już dawno powinien był się domyślić, że to nigdy nie miały być tylko wakacje.

Deynard wyszukał z menu Trinu aplikację Wiadomości i dostrzegł krótką notkę wysłaną przez jego mamę. Gdy ujrzał, że została dostarczona ponad godzinę temu, skrzywił się. Otrzepał pobrudzoną koszulkę i jeansy, a potem zaczął biec w stronę domu.

Zdyszany młodzieniec pędził polną drogą, aż w końcu postanowił zrobić sobie krótki postój. Pochylił głowę i złapał się za kolana, aby uspokoić oddech, a wtedy usłyszał znajomy głos.

To była jego mama.

Kobieta postanowiła poszukać Deynarda, gdy od dłuższego czasu nie otrzymała od niego odpowiedzi.

Luna, choć trzydzieści lat skończyła już jakiś czas temu, zachowała bardzo delikatną urodę, nawet w obliczu niezwykle słonecznego klimatu, w którym przyszło im żyć. Jej zazwyczaj łagodny wyraz twarzy spowijał teraz grymas rozczarowania, który kierowała w stronę syna.

– Masz mi coś do powiedzenia, młody panie? – spytała oburzonym tonem, taksując ubrudzone ziemią i trawą ubrania Deynarda. – Słucham?

– Bo piłka wpadła na drzewo…

– Po pierwsze, nie zaczynamy zdania od „bo” – uspokoiła się i poprawiła związane z tyłu głowy onyksowe włosy – a po drugie, niech zgadnę, koniecznie to ty musiałeś po nią wejść?

W kłótni z matką Deynard zawsze był na straconej pozycji, więc zazwyczaj nawet nie zamierzał się bronić. Tym razem jednak postanowił spróbować swojego szczęścia.

– Tak, wszedłem po nią, bo tak zrobiłby tata – odparł szorstko, niemal odpyskując.

– Zaraz się przekonamy co zrobiłby tata, jak sam go o to spytasz.

– Tata wrócił?! – W oczach młodzieńca zrodził się wyraz ekscytacji.

Ojciec Deynarda, Daniel, ze względu na pracę często przebywał poza domem. Nie była to jednak zwykła praca. To właśnie dzięki niemu chłopiec marzył o zostaniu bohaterem, bo za kogoś takiego uważał swojego tatę.

Daniel należał do oddziału Świetlików, elitarnej jednostki wojskowej.

– Zanim wrócimy do domu, pokaż mi się z bliska – dodała zatroskanym tonem Luna.

Chwyciła chłopca delikatnie za podbródek, odgarnęła jego gęstą grzywę i spojrzała mu prosto w oczy.

– Tak jak myślałam, zgubiłeś soczewkę.

W głowie Deynarda pojawiły się teraz brakujące elementy układanki. Zrozumiał, dlaczego reszta „kolegów”, a nawet Sven, uciekli, gdy uderzył o ziemię. To wtedy musiał zgubić soczewkę, którą nosi na lewym oku. Gdy jej nie zakłada, jedno oko ma naturalnie błękitne, podczas gdy drugie przybiera barwę niemal złotą. Soczewka niwelowała tę różnicę.

– Znowu wszystkich wystraszyłem – burknął.

Luna pogładziła syna po głowie i przycisnęła do piersi. W tym momencie przestało być ważne, że Deynard znowu pobrudził całe ubranie i znowu nie odpisał jej na wiadomość.

– Nikogo nie wystraszyłeś. Może i różnisz się nieco od kolegów, ale nie oznacza to, że jesteś od nich gorszy. Jesteś wyjątkowy i nie powinieneś się tego wstydzić. Poza tym zaraz będziemy mieć gości i przyjdzie ktoś, komu nie przeszkadza twój dar.

Deynard nie wiedział co odpowiedzieć. Żadne słowa nie miały teraz siły przebicia, gdy czuł matczyne ciepło. Wzdrygnął się jednak delikatnie, gdy usłyszał ostatni fragment wypowiedzi Luny. Doskonale wiedział, kto ich odwiedzi.

***

Dom, w którym mieszkała rodzina Redo, był stary – stary, ale zadbany. Należał do dziadka Deynarda, Cethaniela, po którym zresztą chłopiec odziedziczył drugie imię. Daniel niechętnie wypowiadał się jednak na temat własnego ojca, więc kilka lat po ślubie Luna przestała o niego pytać. Gdy pewnego dnia to Deynard poruszył temat dziadka, Daniel sprytnie skierował rozmowę na swoją pracę. Chłopiec nie ukrywał, że wolał słuchać o kolejnych przygodach ojca, niż drążyć temat tajemniczego dziadka, który nie wydawał mu się tak interesujący.

Kilkupokojowy budynek ze strychem mieścił się na niewielkim wzniesieniu, z którego roztaczał się widok na miasteczko. Niestety najbliżsi sąsiedzi mieszkali w odległości około kilometra, więc nawet w razie braku szklanki cukru lub gdy Deynard chciał spotkać rówieśników, czekał ich krótki spacer.

Dzisiaj mieli mieć gości.

Bordowy samochód z przyciemnionymi szybami podjechał i zatrzymał się na podjeździe.

Luna dostrzegła przez okno zapalone reflektory i poprosiła syna, by ten otworzył bramę.

Młodzieniec, z jeszcze mokrą od prysznica czupryną, podbiegł do drzwi i wystukał kod na specjalnym interfejsie.

Po chwili można było usłyszeć ciche kliknięcie. Automatyczna brama otworzyła się, a samochód mógł podjechać pod same drzwi frontowe.

Deynard pobiegł do salonu, aby poinformować ojca o gościach.

– Spokojnie, mistrzu! – zawołał Daniel, łapiąc syna w pasie, gdy ten wbiegł do pokoju. – Dokąd się tak spieszysz? Przecież nie mieszkamy w ogromnej willi, żebyś musiał tak biegać.

Mężczyzna poczochrał Deynarda po mokrych włosach.

– Lepiej się wytrzyj, bo mama będzie zła – dodał rozbawiony.

Kiedy tylko rozległo się pukanie, Daniel skierował się w stronę drzwi, aby powitać gości. Po chwili w progu stanął barczysty mężczyzna, jego wieloletni przyjaciel, Martin. Tuż za nim nieśmiało kuliła się drobna dziewczynka.

– Dobrze cię widzieć, Dan – rzucił mężczyzna zdejmując kamizelkę. Powiesił ją na pobliskim wieszaku. Doskonale wiedział, gdzie powinien zostawić część garderoby, to nie była jego pierwsza wizyta w domu Redo. – Wszyscy cali i zdrowi?

– Zdrowi jak ryba – odparł Daniel. – A jak u was?

Na twarzy Martina pojawił się lekki grymas.

– Właśnie dlatego przyjechaliśmy – odpowiedział niepewnie Martin.

Daniel chciał spytać, dlaczego ten po prostu nie zadzwonił, ale po minie przyjaciela wywnioskował, że miał sprawę, którą trzeba było omówić twarzą w twarz.

Wzrok Daniela powędrował na dziewczynkę kryjącą się za Martinem.

– Dey jest w łazience, ale jak chcesz, możesz na niego zaczekać pod drzwiami.

Na twarzy dziewczynki pojawił się ogromny uśmiech i czym prędzej zdjęła buty. Minęła salon, rzucając w pośpiechu „dobry wieczór” w stronę Luny, i zatrzymała się przed łazienką.

Chisa, bo tak miała na imię owa dziewczynka, była rok młodsza od Deynarda. Jej kasztanowe włosy, sięgające za ramiona, falowały na boki, gdy przeskakiwała z nogi na nogę, czekając ze zniecierpliwieniem na młodzieńca.

Kiedy w końcu Deynard wyszedł z łazienki, ta rzuciła się na niego i uściskała go mocno. Udał zaskoczonego, choć usłyszał ją jeszcze przez zamknięte drzwi.

– Cześć, Chi – przywitał się, próbując złapać oddech, gdy dziewczyna tuliła go niemal z całych sił. – Możesz mnie już puścić.

– Cześć! – odparła radośnie Chisa, a potem zaczęła przyglądać mu się podejrzliwie, mrużąc oczy jak kotka.

Coś się nie zgadzało w wyglądzie jej przyjaciela. Czegoś brakowało.

– Nie masz soczewki! Super!

– Wiesz, że nie lubię, jak się na mnie gapią, gdy jej nie mam – odpowiedział Deynard, rzucając przemoczony ręcznik na wannę.

– Ale tak jest o wiele lepiej – burknęła Chisa.

W przeciwieństwie do Deynarda dziewczynka wolała, gdy zwracano się do niej pełnym imieniem, tylko młody Redo otrzymał osobiste pozwolenie na korzystanie ze skróconej wersji – Chi.

Ich ojcowie byli przyjaciółmi od wielu lat, pracowali razem. Tak, Martin również był Świetlikiem i również był kimś wyjątkowym w oczach młodzieńca. Deynard i Chisa znali się więc od bardzo dawna.

Ona jako jedna z nielicznych nigdy nie patrzyła krzywo na jego złote oko. Ba! Upierała się, aby nie ukrywał go pod soczewką, a taka opinia bardzo podobała się Lunie, która zawsze dawała dziewczynce dodatkowy kawałek ciasta, o co chłopiec był odrobinę zazdrosny.

– Co chcesz robić? – spytał niechętnie Deynard. – Możemy pójść do mojego pokoju lub posiedzieć z rodzicami.

– Chodźmy do twojego pokoju – odparła po namyśle Chisa. – Tata nie ma dzisiaj humoru, nie chcę mu przeszkadzać.

Nie takiej odpowiedzi oczekiwał Deynard, więc odetchnął z ulgą, gdy z salonu dobiegło pytanie Luny, czy zdążył posprzątać po ostatniej zabawie.

Przed południem chłopca odwiedzili Sven i Conner. Po chwili uczucie ulgi zastąpił ucisk w żołądku, bo zrozumiał, że po dzisiejszym incydencie pewnie nie będą chcieli się już z nim bawić.

– Mam inny pomysł – rzucił Deynard i zaciągnął dziewczynkę do kuchni.

Chisa podrapała się po skroni, próbując rozgryźć, o co chodzi jej przyjacielowi.

– Oczywiście, że posprzątałem! – odkrzyknął na pytanie matki chłopiec. – Tylko weźmiemy coś do jedzenia z lodówki.

– Nie chcę siedzieć w kuchni – stwierdziła zniechęcona Chisa – Tu jest nudno.

Chłopiec przyłożył palec do ust.

– Wejdziemy na strych – wyszeptał.

Chisa uśmiechnęła się i wykonała ten sam gest, aby poświadczyć, że będzie cicho jak myszka.

Rozpoczęli bezszelestną wspinaczkę po schodach.

„Dlatego będziemy musieli się przeprowadzić. Mam nadzieję, że rozumiecie” – Deynard przysiągłby, że dokładnie takie zdanie usłyszał z ust Martina, gdy razem z towarzyszką zbrodni byli już niemal u celu.

– Tylko bawcie się grzecznie i niczego nie zepsujcie – zabrzmiało nagle ostrzeżenie Luny.

– Jasne – odpowiedział zmieszany Deynard.

Chisa zachichotała.

Luna widziała i słyszała wszystko. Zbyt dobrze znała swojego syna.

Pomieszczenie znajdujące się tuż pod dachem było pokryte kurzem i gratami wszelkiej maści. Wszędzie znajdowały się stare skrzynki i przedmioty, które, według Daniela, należały do dziadka Deynarda.

Choć jego ojciec unikał tematu Cethaniela jak ognia, kiedyś przyprowadził tu syna i pokazał mu kilka ciekawych przedmiotów. Teraz młodzieniec miał nadzieję, że uda mu się znaleźć coś, co będzie mógł zaprezentować swojemu gościowi.

Tak naprawdę Deynard lubił bawić się z Chisą, ale tylko jeśli w grę nie wchodziły dziewczęce rozrywki.

Dwójka dzielnych poszukiwaczy skarbów dotarła do skrzyni, przykrytej grubą warstwą starych koców. Deynard niechlujnie odrzucił na bok kilka z nich, a Chisa zaczęła składać je bardzo starannie.

– Obiecaliśmy nie nabałaganić – oznajmiła półszeptem.

– To tylko koce, nie wygłupiaj się.

Dziewczyna cała poczerwieniała.

– A potem twoja mama będzie na mnie zła – fuknęła.

– Przecież to niemożliwe. – Deynard się roześmiał. – Ona cię uwielbia.

Chyba nawet bardziej niż mnie – pomyślał.

Nagle wzrok Chisy przykuła zawartość skrzyni, którą przed momentem w iście teatralny sposób otworzył Deynard.

Zajrzeli do środka, a ich oczom ukazało się kilka tajemniczych przedmiotów.

– Wiedziałem, że znajdziemy tu coś ciekawego – oświadczył dumnie chłopiec i zaczął wyciągać po kolei małe pudełeczka.

Chisa sięgnęła po jeden z koców, które wcześniej rozrzucił Deynard, i rozłożyła go przed skrzynią.

– Połóżmy to tutaj – zaproponowała.

Kiedy młodzieniec skończył wykładać zawartość skrzyni, na kocu znajdowały się trzy małe pudełeczka – o rozmiarach zbliżonych do ludzkiego kciuka – oraz dwa większe, w których zmieściłyby się buty Deynarda, a przynajmniej tak pomyślał rozbawiony chłopiec.

– Które pierwsze otwieramy? – spytał, widząc zaintrygowaną minę Chisy.

Dziewczynka bez wahania wskazała duże pudełko.

Ku ich rozczarowaniu znaleźli w nim tylko kawałek drewna, na którym były wystrugane jakieś dziwne symbole.

Teraz przyszła kolej na Deynarda. Sięgnął po mniejszy skarb. To pudełko było o wiele cięższe od pozostałych, więc liczył, że znajdzie w nim coś godnego uwagi. Ich oczom ukazała się sporych rozmiarów odznaka, która połyskiwała w blasku księżycowego światła wpadającego przez okno znajdujące się tuż nad ich głowami.

– Twój dziadek był w wojsku? – spytała dziewczynka.

– Nie mam pojęcia – odparł Deynard, przyglądając się z bliska błyszczącemu kawałkowi metalu. – Nie wiem o nim za wiele.

– Lepiej ją odłóż.

– Nie bądź taka spięta – burknął chłopiec.

Dziewczynka sięgnęła po kolejne z mniejszych pudełek. Gdy Deynard dostrzegł, że jego przyjaciółka wpatruje się w coś z ogromnym zainteresowaniem, odłożył odznakę i stwierdził stanowczo:

– Pokaż mi to.

– W porządku, ale musisz mi coś obiecać – odparła z szerokim uśmiechem.

– To nieuczciwe.

Chisa odwróciła się, unosząc wysoko podbródek.

– No to nie zobaczysz, co znalazłam.

Ciekawość zwyciężyła.

– Dobra, zgadzam się.

Chisa schowała znalezisko za plecami i poderwała się na równe nogi.

– Masz przysiąc, że nie założysz już tej głupiej soczewki!

Deynard uniósł wysoko brwi ze zdziwienia.

– Tylko nie to. Dobrze wiesz, że inni na mnie wtedy dziwnie patrzą – odparł nieco zmieszany. – Poproś o coś innego.

– Ale ja wolę, jak jej nie nosisz. – Dziewczynka przypieczętowała tupnięciem swoje słowa. – Poza tym patrz – wskazała palcem rozgwieżdżone niebo za oknem – twoje oko świeci jak gwiazdy, przecież to super.

Deynard zaniemówił i przez moment wpatrywał się w stojącą przed nim dziewczynkę jak w obrazek.

Po chwili wrócił do rzeczywistości.

– Niech ci będzie – odpowiedział zrezygnowany. – Ale jak będą mi dokuczać, to będzie na ciebie – dodał, ratując swój honor.

Chisa uśmiechnęła się szeroko i przytaknęła, podając mu swoje znalezisko.

Deynard zrobił zafascynowaną minę, gdy w jego dłoni pojawił się gładki kamień z wizerunkiem smoka. Nie. To była jaszczurka. Chyba. Ale co taki dziwny przedmiot robił schowany na strychu? W domu jego dziadka.

– Widziałam taką niedawno przed domem. Może twój dziadek był zbieraczem? – spytała Chisa, bawiąc się końcówką włosów. – No wiesz, lubił zbierać dziwne rzeczy.

– Nic z tego.

Gdzieś z tyłu głowy młodzieńca zrodziła się myśl, że powinien odłożyć kamień na miejsce. Tak właśnie uczynił, co zdziwiło Chisę, która myślała, że jej znalezisko spodobało się Deynardowi.

– Sprawdźmy pozostałe pudełka – zasugerował młodzieniec.

Nagle wieczorną ciszę przerwało wycie syren. To alarm, który niósł się aż z Carlsen.

Deynard bez chwili zastanowienia złapał Chisę za rękę i skierował się do wyjścia ze strychu.

Gdy dotarli na parter, natknęli się na Lunę.

– Wszystko w porządku – uspokoiła ich kobieta.

– Gdzie jest tata? – spytał zniecierpliwiony Deynard.

– Na zewnątrz. – Luna spojrzała na Chisę. – Razem z Martinem.

Deynard od razu wybiegł z mieszkania, zostawiając z tyłu dziewczynkę.

Dwóch mężczyzn stało ramię w ramię, spoglądając na znajdujące się w oddali miasto. Miasto, nad którym unosiło się kilka czarnych smug.

Ojciec Chisy zbliżył prawy nadgarstek do ust i zaczął mówić.

Deynard od razu zorientował się, że mężczyzna komunikuje się z kimś za pomocą Trinu.

Daniel odwrócił się i spostrzegł syna.

– Zaraz wracam – oznajmił, klepiąc przyjaciela po ramieniu.

Mężczyzna podszedł do Deynarda i położył mu dłoń na głowie. Z tej odległości można było wyraźnie dostrzec, jak bardzo są do siebie podobni. Gdyby Daniel był w wieku swojego syna, mogliby uchodzić za braci. Ta sama zadziorna mina, ten sam kształt podbródka i kolor włosów. Jedyną różnicę stanowiło złote oko Deynarda.

– Mieliśmy pogadać o tej wspinaczce na drzewo. – Daniel się uśmiechnął. – Niestety, teraz muszę się czymś zająć razem z tatą Chisy.

– Ale, tato…

– Tak, wiem. Nie wyruszę bez tego – odparł mężczyzna i wyprostował się, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Jesteś gotowy?

Deynard przytaknął i wyszczerzył zęby. Po chwili za jego plecami pojawiła się także Chisa. Razem z Luną przyglądała się całej scenie.

Deynard i Daniel rozłożyli ramiona na boki, po czym z zamkniętymi oczami przyłożyli do klatki piersiowej najpierw lewą, a następnie prawą dłoń. Wciągnęli powoli powietrze i otworzyli oczy.

To był ich mały rytuał.

Mężczyzna nigdy nie wyjawił synowi, po co to robią, ale Deynard czuł się wtedy bezpieczniej. Zupełnie jakby zawiązywali między sobą niewidzialną więź. Chłopiec wiedział, że ilekroć wykonują ten drobny gest, jego ojciec zawsze wróci bezpiecznie do domu.

– Gotowe. Teraz mogę ruszać – powiedział z zadowoleniem Daniel. – Zajmij się wszystkim pod moją nieobecność, dobrze, mistrzu?

– Tak jest! – odparł żywo Deynard.

Daniel miał już wrócić do Martina, gdy poczuł na sobie spojrzenie Luny. Podszedł do żony.

– Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją łagodnym tonem. – Kocham cię.

Oczy kobiety zaszkliły się, ale była już przyzwyczajona do ryzyka, które podejmował jej mąż.

– Na pewno nie potrzebujesz kombinezonu?

Daniel roześmiał się i pogładził ją po głowie.

– Nie mamy na to czasu.

– Dokop im i wracaj do domu – odparła Luna, przecierając łzy.

Daniel uniósł kciuk, odchodząc w stronę Martina, do którego teraz przylgnęła Chisa.

Barczysty mężczyzna zakończył połączenie i przykucnął, aby przytulić córkę.

– Masz być grzeczna, gdy mnie nie będzie. Zaraz wrócę.

Chisa odpowiedziała kiwnięciem głowy.

Chwilę później wydarzyło się coś, co zawsze robiło wrażenie na Deynardzie. Obaj mężczyźni zapłonęli błękitnym ogniem. Płomienie jednak ich nie parzyły ani nie trawiły ich ubrań.

Daniel odwrócił głowę w stronę syna i mrugnął do niego porozumiewawczo.

Niebo przeszyły dwie błękitne smugi, które skierowały się do Carlsen. Ich blask rozświetlił wieczorne niebo.

Luna objęła Deynarda i Chisę, spoglądając daleko przed siebie. Miała złe przeczucia, którymi nie chciała się z nimi dzielić.

– Chodźcie do środka, zaczyna robić się zimno – oświadczyła. – Mamy jeszcze trochę ciasta.

Cała trójka skierowała się do salonu.

***

Deynard rozsiadł się wygodnie w fotelu, niczym pan domu.

– Jak myślisz, kiedy wrócą? – spytała niepewnie dziewczynka.

– Za jakąś godzinę. Tyle zazwyczaj zajmują tacie krótkie zadania – odparł z pewnością w głosie Deynard i zaczął wymachiwać nogami.

Młodzieniec spoglądał co chwilę ukradkiem na zegar ścienny, który wskazywał teraz 21.46.

– Proszę bardzo, jaki wielki panicz. Nie za wygodnie ci? – spytała żartobliwie Luna, niosąc na talerzykach obiecane ciasto. – Twoje ulubione, „jaśnie panie”, kakaowe z kawałkami jabłek.

Deynard poderwał się na równe nogi i chwycił za talerz. Nie czekając dłużej, zaczął się zajadać.

– Smacznego, Chisa – dodała łagodnie kobieta. – To jego ulubione ciasto, ale tobie też powinno posmakować. Mam taką nadzieję.

Dziewczynka podziękowała i zabrała się do pałaszowania. Próbowała dorównać Deynardowi, ale poczuła się pełna już po kilku kęsach.

Matka młodzieńca skierowała się w stronę kuchni, aby przynieść im coś do picia. Zatrzymała się jednak w przedpokoju, gdy jej oczom ukazał się Martin stojący w drzwiach frontowych.

Wrócił wcześnie, zbyt wcześnie.

Coś musiało się stać.

Coś poszło nie tak.

Gdzie jest Daniel? – pomyślała.

Luna poczuła ukłucie w sercu.

Mężczyzna był cały zdyszany i spocony.

– Przepraszam – tylko tyle zdołał wydusić.

***

To był naprawdę długi dzień, ale nawet upadek z drzewa czy krzywe spojrzenia rówieśników nie mogły równać się z ponurą rzeczywistością, która jak taran uderzyła tego wieczoru w Deynarda. To był dzień, w którym stracił swojego idola, a niewidzialna więź została zerwana. Dzień, w którym pojęcie „bohater” stało się dla niego zupełnie obce.

Data 25 maja 2120 roku wyryła się w jego pamięci już na zawsze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: