Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Soulmate - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
13 kwietnia 2025
53,80
5380 pkt
punktów Virtualo

Soulmate - ebook

Jak daleko się posuniesz, by zaspokoić swoje żądze? Jak nisko musisz upaść, by zrozumieć, że podążasz drogą autodestrukcji? "Broń, dziwki, narkotyki. Brawo, Roxanne." Roxanne - piękna, ambitna i zagubiona - zabiera cię w podróż przez luksusową codzienność Warszawy, namiętne noce Barcelony i zmysłowe wybrzeża Grecji, by ostatecznie dać się zaskoczyć Szwecji. Każda sceneria to nowe pokusy i pragnienia, które tylko czekają, by je zaspokoić. I kolejne kroki w przepaść. To opowieść o obsesji i o kobiecie, która za cenę hedonistycznych rozkoszy traci kontrolę nad swoim życiem, balansując na granicy autodestrukcji. "Widzisz to lustro? Pau wskazał przed siebie. - Oprzyj się o nie. Chcę, żebyś dobrze widziała, jak cię p... Masz na siebie patrzeć, kiedy będę w tobie. Przyparł moją twarz do wielkiej tafli, ściskając nadgarstki jedną ręką, a drugą przytrzymując kark". Czy w takim świecie Roxanne ma szansę odnaleźć bratnią duszę?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397380219
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Książ­kę de­dy­ku­ję mo­je­mu uko­cha­ne­mu, zmar­łe­mu mę­żo­wi, któ­ry za­wsze we mnie wie­rzył, na­wet w naj­trud­niej­szych chwi­lach. To Ty, Ko­cha­nie, by­łeś moim naj­więk­szym wspar­ciem, a Two­ja mi­łość – źró­dłem nie­koń­czą­cej się siły i in­spi­ra­cji. Ko­cham Cię nie­skoń­czo­ną mi­ło­ścią.

Two­ja obec­ność w moim ży­ciu była da­rem nie do prze­ce­nie­nia, a wia­ra we mnie spra­wia­ła, że za­wsze dą­ży­łam do zre­ali­zo­wa­nia, wy­da­wa­ło­by się nie­re­al­nych, ce­lów – Ty ni­g­dy nie zwąt­pi­łeś. Two­ja mi­łość na­dal we mnie pły­nie i tak bę­dzie już na wie­ki.

Dzię­ku­ję Bogu za to, że choć przez krót­ką chwi­lę mo­głam cie­szyć się Two­ją obec­no­ścią.

Wie­rzę, że kie­dyś znów bę­dzie­my ra­zem, bo bar­dzo za Tobą tę­sk­nię.

Dzię­ku­ję so­bie za siłę, wy­trwa­łość i de­ter­mi­na­cję, któ­re po­zwo­li­ły mi na­pi­sać tę książ­kę.Bła­ga­łam Boga o siłę, któ­ra mia­ła mi po­móc prze­trwać kosz­mar, jaki prze­to­czył się przez moje ży­cie. Pust­ka po stra­cie była tak ogrom­na, że nie wi­dzia­łam sen­su dal­sze­go ist­nie­nia. Klę­cza­łam na środ­ku sa­lo­nu oto­czo­na mro­kiem, a w dło­niach ści­ska­łam dwie pi­guł­ki – czer­wo­ną i nie­bie­ską. Od de­cy­zji, któ­rą z nich po­łknę, za­le­ża­ło moje dal­sze ży­cie. Jed­na z nich obie­cy­wa­ła na­tych­mia­sto­wą ulgę od cier­pie­nia i ko­niec wszyst­kich pro­ble­mów. Czu­łam, jak ogrom­ny ka­mień przy­gnia­ta mi ple­cy, ra­mio­na nie były już w sta­nie go unieść. Za­ci­snę­łam moc­niej dłoń z czer­wo­ną pi­guł­ką. Nie mia­łam sił dłu­żej wal­czyć. We­zmę ją, nie je­stem tak sil­na, jak my­śla­łam. Pod­no­sząc do ust ta­blet­kę, ostat­ni raz spoj­rza­łam na tę dru­gą, nie­bie­ską, któ­rej po­łknię­cie gwa­ran­to­wa­ło kon­ty­nu­ację kosz­ma­ru. Ogar­nę­ło mnie zwąt­pie­nie. Czy na pew­no chcę się pod­dać wła­śnie te­raz? A może ju­tro bę­dzie le­piej i wszyst­ko się uło­ży? Gło­sy w mo­jej gło­wie roz­po­czę­ły za­wzię­tą wal­kę.

Przede mną była naj­trud­niej­sza do pod­ję­cia de­cy­zja. Ży­cie zno­wu mnie te­sto­wa­ło, jed­nak te­raz bar­dziej do­bit­nie. Nie mia­łam już siły na ko­lej­ny tre­ning. Bła­ga­łam o uko­je­nie. Spa­da­łam z hu­kiem z naj­wyż­sze­go pię­tra wie­żow­ca. Za­mknę­łam oczy, a my­śli prze­wi­ja­ły się jak klat­ki fil­mu. Wi­dzia­łam i złe, i do­bre chwi­le. Wzię­łam głę­bo­ki wdech, te­raz moc­niej ści­ska­jąc w dło­ni nie­bie­ską ta­blet­kę. Nie wiem, ile upły­nę­ło cza­su, nim po­czu­łam, że łzy wy­czer­pa­nia wy­sy­cha­ją. By­łam wra­kiem czło­wie­ka. Po­łknę­łam pi­guł­kę. Te­raz wszyst­ko bę­dzie już do­brze…

•••

Otwo­rzy­łam oczy. Ota­cza­ła mnie zu­peł­nie obca prze­strzeń. Fala dez­orien­ta­cji ude­rzy­ła z nie­ocze­ki­wa­ną siłą. Pró­bo­wa­łam zlo­ka­li­zo­wać się w rze­czy­wi­sto­ści, ale wzrok bez­sku­tecz­nie prze­su­wał się po nie­zna­nym mi wnę­trzu, po­szu­ku­jąc choć­by naj­mniej­sze­go punk­tu orien­ta­cyj­ne­go. Moje cia­ło za­sty­gło ze stra­chu.

– Gdzie ja je­stem?I

Pi­lo­ci nie są dla wszyst­kich.

•••

– Moja gło­wa, kur­wa! Ała, jak boli! – Zła­pa­łam się za skroń, pró­bu­jąc zła­go­dzić pul­so­wa­nie pod czasz­ką. Przez wiel­kie okno wpa­da­ły pierw­sze pro­mie­nie bu­dzą­ce­go się dnia. – Nie­na­wi­dzę po­ran­ków… – Za­ci­snę­łam po­wie­ki, li­cząc na to, że uda mi się za­snąć jesz­cze cho­ciaż na kil­ka mi­nut. Cho­ler­ny ból gło­wy nie usta­wał, a na­wet mia­łam wra­że­nie, że jest co­raz sil­niej­szy. Pró­bo­wa­łam ze­brać my­śli. Czu­łam, że nie mam siły otwo­rzyć oczu.

– Ja pier­do­lę, zno­wu nie wiem, co się dzia­ło wczo­raj wie­czo­rem. – Ner­wo­wo grze­ba­łam w za­ka­mar­kach pa­mię­ci, usi­łu­jąc od­na­leźć ja­kie­kol­wiek wspo­mnie­nie, któ­re mo­gło­by rzu­cić świa­tło na moją obec­ną sy­tu­ację. „Jaki dziś dzień ty­go­dnia?” – za­sta­na­wia­łam się, pró­bu­jąc coś so­bie przy­po­mnieć. Czu­łam, jak­bym mia­ła dziu­ry w mó­zgu albo skle­ro­zę.

Sta­ra­łam się otwo­rzyć skle­jo­ne po­wie­ki, wal­cząc z cię­ża­rem, któ­ry zda­wał się na nie na­ci­skać. „Do cho­le­ry, gdzie ja je­stem?!” – krzyk­nę­łam w my­ślach. Ogar­nę­ło mnie prze­ra­że­nie, kie­dy zda­łam so­bie spra­wę, że miej­sce, w któ­rym się znaj­du­ję, jest mi cał­ko­wi­cie obce. Moje spoj­rze­nie po­bie­gło do sto­ją­ce­go nie­opo­dal ma­łe­go, szkla­ne­go sto­li­ka, na któ­rym wzno­si­ła się kom­po­zy­cja z pu­stych bu­te­lek po Moet & Chan­don Brut. Wi­dok tych luk­su­so­wych po­zo­sta­ło­ści po­głę­bił mój nie­po­kój. Skrzy­wi­łam się. Nie­do­pał­ki pa­pie­ro­sów, któ­re „pięk­nie” to­wa­rzy­szy­ły pu­stym flasz­kom, przy­pra­wia­ły mnie o mdło­ści. Moją uwa­gę przy­cią­gnę­ła lśnią­ca, zło­ta taca z reszt­ka­mi bia­łe­go śnie­gu oraz zwi­nię­ta w ru­lo­nik ka­na­dyj­ska dwu­dzie­sto­do­la­rów­ka. Przez se­kun­dę za­sta­na­wia­łam się, czy nie do­koń­czyć te­ma­tu. Czu­łam się tak źle, że w mo­jej gło­wie za­kieł­ko­wa­ła myśl o chwi­lo­wym uko­je­niu. „Czym się stru­łaś, tym się lecz” – po­my­śla­łam iro­nicz­nie, przy­po­mi­na­jąc so­bie sta­re po­wie­dze­nie mo­jej uko­cha­nej bab­ci Róży. „Bia­ła dama nie od­mó­wi ci gra­ma” – zry­mo­wa­łam, pró­bu­jąc przy­wró­cić się do ży­cia.

Jed­nak po chwi­li wy­rzu­ty su­mie­nia i sta­ny lę­ko­we za­czę­ły ze sobą wal­kę, two­rząc burz­li­wą mie­szan­kę emo­cji. „Może jed­nak le­piej bę­dzie, jak stąd pój­dę” – po­my­śla­łam, pró­bu­jąc od­na­leźć reszt­ki god­no­ści i siłę, aby wstać. Cała obo­la­ła się­gnę­łam do le­żą­cej na pod­ło­dze to­reb­ki i wy­cią­gnę­łam z niej smart­fon. Prze­łą­czy­łam na ka­mer­kę, aby rzu­cić okiem na swo­je od­bi­cie. Dłu­gie blond wło­sy były po­tar­ga­ne i czymś skle­jo­ne, a twarz po­twor­nie opuch­nię­ta. Nie­bie­skie oczy, któ­re zwy­kle ema­no­wa­ły pew­no­ścią sie­bie i by­stro­ścią, te­raz wy­da­wa­ły się ni­ja­kie. To było bez wąt­pie­nia moje naj­gor­sze sel­fie, bez­li­to­śnie od­zwier­cie­dla­ją­ce stan, w któ­rym się znaj­do­wa­łam.

„Ma­sa­kra! Co ja tu ro­bię?! To nie może się tak koń­czyć”. Moje za­ni­ki pa­mię­ci do­bit­nie świad­czy­ły o tym, że nie po­win­nam była mie­szać al­ko­ho­lu z ko­ka­iną. Do tego wy­glą­da­łam jak po­marsz­czo­ny ba­lon. By­łam w miej­scu, w któ­rym nie po­win­nam się zna­leźć. Ile już razy po­wta­rza­łam so­bie, że dość bu­dze­nia się z ka­cem gi­gan­tem na ja­kichś me­li­nach? Czy ja nie mo­głam cho­ciaż raz za­cząć dnia jak inni, nor­mal­ni lu­dzie, bez su­cho­ści w ustach i bólu gło­wy? Czu­łam, jak świat wi­ru­je, zbie­ra­ło mi się na wy­mio­ty. Nie chcia­łam wsta­wać. I wte­dy po raz ko­lej­ny uświa­do­mi­łam so­bie, że na­praw­dę po­trze­bu­ję zmia­ny, bo taki tryb ży­cia mnie wy­koń­czy.

Reszt­ka­mi woli pod­nio­słam się z mięk­kiej, obi­tej za­mszem ka­na­py. Mój umysł był jak­by za­mglo­ny, jesz­cze nie cał­kiem świa­do­my tego, co się dzie­je. Zer­k­nę­łam pod koc, któ­rym by­łam okry­ta.

– Mat­ko Bo­ska, je­stem pra­wie naga!

Gdy po­wo­li i z nie­ma­łym wy­sił­kiem ob­ró­ci­łam gło­wę w pra­wo, moje spoj­rze­nie uchwy­ci­ło dwie śpią­ce po­sta­cie – na­sto­let­nie dziew­czy­ny. Le­ża­ły na dy­wa­nie przy ko­min­ku, kom­plet­nie na­gu­sień­kie. Spo­sób splą­ta­nia ich ciał po­twier­dzał, że nie tra­fi­ły tu przy­pad­kiem. Jed­na z nich mia­ła wło­sy w ko­lo­rze pla­ty­ny, de­li­kat­nie roz­rzu­co­ne na ple­cach, dru­ga – rów­nie dłu­gie, lecz czar­ne pa­sma, któ­re two­rzy­ły ostry kon­trast z jej por­ce­la­no­wo bia­łą skó­rą. Obie mia­ły moc­no pod­kre­ślo­ne oczy i so­czy­ście czer­wo­ne usta. „Ma­ki­jaż chy­ba prze­żył całą noc” – po­my­śla­łam, przy­glą­da­jąc się im uważ­niej. „Co to za szmin­ka, że tak dłu­go się utrzy­mu­je?”

Blon­dyn­ka z lek­ko otwar­ty­mi usta­mi chra­pa­ła tak gło­śno, jak­by wal­czy­ła o każ­dy od­dech.

– Bie­dacz­ka, chy­ba prze­sa­dzi­ła z kok­si­kiem.

Na dru­gim koń­cu ogrom­ne­go sa­lo­nu za­uwa­ży­łam śpią­ce­go dość po­staw­ne­go męż­czy­znę, któ­ry ści­skał w dło­ni błysz­czą­cą broń. Przez mo­ment po­my­śla­łam, że ser­ce za­trzy­ma mi się ze stra­chu i pad­nę tu na za­wał. Fa­cet wy­glą­dał jak wy­cią­gnię­ty pro­sto z or­ga­ni­za­cji prze­stęp­czej. Miej­sce, w któ­rym się zna­la­złam, mimo ele­ganc­kie­go wy­stro­ju, mia­ło mrocz­ną aurę. Obec­ność tych osób i cała ota­cza­ją­ca mnie at­mos­fe­ra spra­wi­ły, że czu­łam, jak­bym zna­la­zła się w środ­ku fil­mu sen­sa­cyj­ne­go.

Prze­bi­łam samą sie­bie. W gor­sze gów­no niż to chy­ba nie moż­na się wplą­tać.

„Broń, dziw­ki i nar­ko­ty­ki. Bra­wo, Ro­xan­ne”. Pod­świa­do­mość kla­ska­ła mi iro­nicz­nie, kpiąc. „Co zro­bię, je­śli ten gość jest na­ćpa­ny, obu­dzi się i nas wszyst­kich po­za­bi­ja? Świr je­ba­ny. Spier­da­lam stąd. Nad­szedł czas, aby po­że­gnać się z ma­fij­nym to­wa­rzy­stwem i całą tą mło­dzie­żo­wą eskor­tą”. W po­śpie­chu na­rzu­ci­łam na sie­bie su­kien­kę, wci­snę­łam sto­py w czar­ne szpil­ki i owi­nę­łam się ra­mo­ne­ską. Chwy­ci­łam mi­nia­tu­ro­wą to­reb­kę Lo­uisa Vu­it­to­na i nie­mal­że wy­bie­głam z sa­lo­nu.

Idąc szyb­kim kro­kiem przez ko­ry­tarz, ką­tem oka za­re­je­stro­wa­łam, że drzwi jed­ne­go z po­miesz­czeń są uchy­lo­ne. Nie mo­gąc się oprzeć, sta­nę­łam i zaj­rza­łam do środ­ka. Zo­ba­czy­łam or­gię z udzia­łem trzech po­sta­ci, za­to­pio­nych w sce­nie, któ­ra wy­glą­da­ła jak wy­cią­gnię­ta pro­sto z fil­mu por­no. Blon­dyn­ka o ogrom­nych, si­li­ko­no­wych pier­siach i z kol­czy­kiem w sut­ku wy­da­wa­ła się le­wi­to­wać nad łóż­kiem. Była pod­wie­szo­na na czymś w ro­dza­ju czar­nych lej­ców przy­mo­co­wa­nych do su­fi­tu. Cią­gnę­ła la­skę męż­czyź­nie, któ­re­go twarz była za­kry­ta ma­ską przy­po­mi­na­ją­cą te z kar­na­wa­łu w We­ne­cji. Sto­ją­cy za nią dru­gi fa­cet do­słow­nie ro­bił jej mi­net­kę w po­wie­trzu. Cała trój­ka była w ja­kimś tran­sie, zu­peł­nie ode­rwa­na od rze­czy­wi­sto­ści, po­grą­żo­na we wła­snym świe­cie.

„To dla mnie za dużo jak na nie­dziel­ny po­ra­nek”. Skrzy­wi­łam się, czu­jąc, że prze­kro­czy­łam gra­ni­cę swo­jej wy­trzy­ma­ło­ści na ta­kie wi­do­ki. „Czas na mnie, bon voy­age1!”

W tak­sów­ce wio­zą­cej mnie do domu jesz­cze raz pró­bo­wa­łam so­bie przy­po­mnieć, co do­kład­nie wy­da­rzy­ło się wczo­raj­szej nocy, lecz ostat­nie, co utkwi­ło mi w pa­mię­ci, to ob­raz przy­stoj­ne­go bru­ne­ta w sza­rym gar­ni­tu­rze, oto­czo­ne­go przez zna­jo­mych. Każ­da pró­ba zgłę­bie­nia wspo­mnień koń­czy­ła się na tym sa­mym nie­ja­snym ob­ra­zie.

„Cho­le­ra, mam na­dzie­ję, że nikt mi nie do­dał do szam­pa­na pi­guł­ki gwał­tu. Jak to moż­li­we, że­bym to­tal­nie stra­ci­ła pa­mięć?” W du­chu mia­łam na­dzie­ję, że ża­den ku­tas mnie wczo­raj nie wy­ko­rzy­stał.

„Ro­xan­ne, mu­sisz prze­stać od­pa­lać wrot­ki” – upo­mnia­ła mnie pod­świa­do­mość, nie da­jąc za wy­gra­ną i mę­cząc po­twor­ny­mi wy­rzu­ta­mi su­mie­nia.

Czu­łam się strasz­nie, ale naj­trud­niej­sze było jesz­cze przede mną. W domu cze­ka­ła mnie nie­uchron­na kon­fron­ta­cja z mę­żem. Mimo iż ja­sno da­łam mu do zro­zu­mie­nia, że na­sza wspól­na dro­ga do­bie­gła koń­ca, on wciąż trak­to­wał mnie jak swo­ją wła­sność.

Z de­ter­mi­na­cją zła­pa­łam za klam­kę drzwi wej­ścio­wych, sta­ra­jąc się je otwo­rzyć jak naj­ci­szej, by nie obu­dzić Ra­fa­ła.

– Gdzie zno­wu by­łaś, suko? – Jego głos spra­wił, że pod­sko­czy­łam.

Cze­ka­ją­ca na mnie oso­ba przy­po­mnia­ła mi o wszyst­kich po­wo­dach, dla któ­rych chcia­łam za­koń­czyć ten zwią­zek. Mąż stał opar­ty bar­kiem o ścia­nę, z rę­ko­ma sple­cio­ny­mi na klat­ce pier­sio­wej, z miną, któ­ra oscy­lo­wa­ła mię­dzy zło­ścią a roz­cza­ro­wa­niem. Pod­szedł, wcią­ga­jąc w noz­drza za­pach mo­ich wło­sów, jak­by pró­bu­jąc wy­wą­chać, skąd wra­cam. Gry­mas na jego twa­rzy zdra­dzał mie­szan­kę obrzy­dze­nia i po­li­to­wa­nia.

– Gdzie by­łaś?! – po­wtó­rzył, tym ra­zem pod­no­sząc głos, by za­siać we mnie strach.

– Nie twój in­te­res. Nie je­ste­śmy już ra­zem i nie mu­szę się tłu­ma­czyć – od­po­wie­dzia­łam sta­now­czo, prze­szy­wa­jąc go wzro­kiem na wy­lot.

– Do­pó­ki je­steś moją żoną, bę­dziesz mi mó­wić, gdzie by­łaś i co ro­bi­łaś – wark­nął, pró­bu­jąc wy­mu­sić po­słu­szeń­stwo.

– Je­stem two­ją żoną już tyl­ko na pa­pie­rze. Na­sze mał­żeń­stwo daw­no się skoń­czy­ło. Do­sta­wa­łeś ode mnie wie­le szans i ich nie wy­ko­rzy­sty­wa­łeś. Mam dość tej sy­tu­acji i two­jej obec­no­ści, wy­pro­wadź się już!

Ra­fał wy­ba­łu­szył swo­je wiel­kie, nie­bie­skie oczy, po czym pró­bo­wał zła­pać mnie za ra­mię. Od­ru­cho­wo wy­wi­nę­łam się spod jego ręki.

– Ko­cha­nie, nie kłóć­my się, pro­szę… Wiesz, że cię ko­cham, chodź, przy­tul mnie.

Za­uwa­ży­łam jego zmę­czo­ną twarz. Wy­glą­dał, jak­by nie spał całą noc. Mimo wszyst­ko, jak to on, pre­zen­to­wał się nie­zwy­kle schlud­nie.

– Czy ty za­czniesz mnie w koń­cu słu­chać?! My to prze­szłość! Zro­zum to i daj mi świę­ty spo­kój! – By­łam zmę­czo­na i czu­łam ogrom­ną su­chość w gar­dle. – Mu­szę się prze­spać.

Na­sze mał­żeń­stwo na po­cząt­ku było zgod­ne. By­li­śmy cał­kiem do­brze do­bra­ni, ko­cha­li­śmy się i dzie­li­li­śmy pa­sje. Ra­fał roz­piesz­czał mnie i ni­cze­go mi nie za­ka­zy­wał, nie ogra­ni­czał, jak to ro­bi­li mę­żo­wie mo­ich ko­le­ża­nek. Jed­nak po czte­rech la­tach coś za­czę­ło pę­kać, a ja czu­łam, że na­sze dro­gi po­wo­li się roz­cho­dzą. To był dłu­gi i bo­le­sny pro­ces ob­umie­ra­nia mi­ło­ści. Ra­fał miał mi za złe, że nie da­łam mu po­tom­ka, a ja z ja­kie­goś po­wo­du nie mo­głam zajść w cią­żę. Mimo wie­lu ba­dań po­twier­dza­ją­cych, iż je­ste­śmy płod­ni, nie speł­ni­łam jego ma­rze­nia o by­ciu tatą. Z cza­sem ze zgod­ne­go mał­żeń­stwa zmie­ni­li­śmy się w ob­cych so­bie lu­dzi, w do­dat­ku mó­wią­cych w róż­nych ję­zy­kach. Da­wa­łam so­bie i jemu szan­se, żeby to na­pra­wić, chcia­łam, by był bar­dziej obec­ny w na­szym związ­ku, czul­szy i otwar­ty na nowe wy­zwa­nia. Zde­cy­do­wa­łam się na­wet na te­ra­pię mał­żeń­ską, na któ­rą cho­dzi­łam sama. Mój mąż uwa­żał, że jest nor­mal­ny i że tego nie po­trze­bu­je. No i nie­ste­ty – po kil­ku mie­sią­cach wal­ki z wła­sny­mi my­śla­mi nie wy­trzy­ma­łam i pod­da­łam się. Mał­żeń­stwo jest jak pro­wa­dze­nie biz­ne­su: je­że­li nad nim nie pra­cu­jesz, mo­żesz za­my­kać fir­mę.

Z bie­giem cza­su Ra­fał sta­wał się co­raz bar­dziej zło­śli­wy. Duma nie po­zwa­la­ła mu po­go­dzić się z fak­tem, iż ja­ka­kol­wiek ko­bie­ta może go zo­sta­wić. Miał o so­bie wy­so­kie mnie­ma­nie. Nie do wia­ry, jak męż­czyź­ni po­tra­fią się zmie­nić, kie­dy czu­ją, że tra­cą grunt pod no­ga­mi. Kie­dy prze­sta­je­my z nimi sy­piać, po­ka­zu­ją praw­dzi­wą twarz. Je­dy­ne, co jesz­cze po­zwa­la­ło mi trwać w tym roz­pa­da­ją­cym się związ­ku, to to, że ży­łam jak sin­giel­ka.

Wszy­scy fa­ce­ci są tacy sami. Roz­wio­dę się z nim i już do koń­ca ży­cia będę sama. Praw­dzi­wa mi­łość nie ist­nie­je, jest prze­re­kla­mo­wa­na, nikt nie może ko­chać mnie bar­dziej niż ja sama. Od roku ży­łam w prze­ko­na­niu, że moje mał­żeń­stwo się skoń­czy­ło. Na­sze dro­gi się ro­ze­szły, świa­to­po­glą­dy zmie­ni­ły, coś się wy­pa­li­ło. Wie­dzia­łam jed­no: nie po­tra­fię być z męż­czy­zną, któ­re­go nie ko­cham, na­wet je­śli jest moim mę­żem.

Ra­fa­ła po­zna­łam na po­cząt­ku jego ka­rie­ry pi­lo­ta. Te­ścio­wa za­wsze po­wta­rza­ła, że od dziec­ka ko­chał awia­cję. A ja uwa­żam, że od dziec­ka to on ko­chał, ale cho­dzić z gło­wą w chmu­rach. Pi­lot ko­mer­cyj­nych li­nii lot­ni­czych, wo­kół któ­re­go za­wsze krę­cił się tłu­mek chęt­nych dziew­cząt, a któ­ry kre­ował się na nie­do­stęp­ne­go. Po­zwa­lał zbli­żyć się do sie­bie na krok, by za­raz ka­zać cof­nąć się o dwa. Wy­so­ki, po­staw­ny blon­dyn, ema­nu­ją­cy pew­no­ścią sie­bie, miał nie­zwy­kły dar prze­ko­ny­wa­nia wszyst­kich do wszyst­kie­go. Mat­ka po­win­na mu dać na imię Cza­ruś, le­piej by do nie­go pa­so­wa­ło. Jest oso­bą, któ­rą trud­no prze­oczyć. Za­wsze, kie­dy wy­cho­dzi­li­śmy gdzieś ra­zem, jego wy­gląd przy­cią­gał uwa­gę więk­szo­ści ko­biet.

Ra­fał spodo­bał mi się głów­nie dla­te­go, że był wła­śnie ta­kim cza­ru­ją­cym pi­lo­tem. Bę­dąc dzie­sięć lat star­szym ode mnie, spra­wiał, że cza­sa­mi czu­łam się jak mała dziew­czyn­ka. Uwiel­bia­łam, kie­dy się mną opie­ko­wał i za­bie­rał w róż­ne za­kąt­ki świa­ta. Gdy go po­zna­łam, miał żonę, ale ja o tym nie wie­dzia­łam. Spra­wa wy­szła na jaw do­pie­ro po dwóch mie­sią­cach na­sze­go związ­ku.

Kie­dy pew­ne­go razu pie­przył mnie w po­ko­ju ho­te­lu Mar­riott, bli­sko lot­ni­ska Cho­pi­na, za­dzwo­nił te­le­fon. Ra­fał, nie­chęt­nie prze­ry­wa­jąc za­ba­wę, pod­niósł słu­chaw­kę.

– Tak, słu­cham.

– Do­bry wie­czór, pa­nie Blayt, dzwo­nię z re­cep­cji. Nie prze­szka­dzam?

– Prze­szka­dza pani. Słu­cham, o co cho­dzi? – wark­nął na dziew­czy­nę.

– Bo, yyy, strasz­nie prze­pra­szam, ale ja­kaś ko­bie­ta pyta o pana i twier­dzi, że jest pana żoną. – Chrząk­nę­ła ci­cho. – Prze­pra­szam, jak się pani się na­zy­wa? – Od­kaszl­nę­ła. – Ta pani przed­sta­wi­ła się jako Mar­ta Blayt.

– Że co?! – wy­krzyk­nął do słu­chaw­ki w chwi­li, kie­dy ja splu­wa­łam na jego na­brzmia­łe­go ku­ta­sa. – Pro­szę ją ja­koś za­trzy­mać, nie je­stem sam! Po­trze­bu­ję pięt­na­stu mi­nut, dzię­ku­ję!

Z pa­ni­ką w oczach ze­rwał się ni­czym kot na wi­dok ogór­ka.

– Ale pa­nie Blayt, co ja… Yyy. Do­brze, ro­zu­miem – po­wie­dzia­ła już do głu­chej słu­chaw­ki re­cep­cjo­nist­ka.

– Jaki jest nu­mer po­ko­ju mo­je­go męża? – spy­ta­ła Mar­ta oschle, pa­trząc z po­gar­dą na ko­bie­tę za kon­tu­arem.

Żona Ra­fa­ła była sta­now­cza i am­bit­na, uwiel­bia­ła po­ka­zy­wać swo­ją prze­wa­gę nad in­ny­mi. No i chy­ba mia­ła do­brze roz­wi­nię­ty szó­sty zmysł, sko­ro przy­le­cia­ła z Bel­gii do męża wła­śnie wte­dy, kie­dy był ze mną.

– Yyy… Po­kój dwie­ście pięt­na­ście, pro­szę pani… Dru­gie pię­tro i ko­ry­ta­rzem w pra­wo – od­po­wie­dzia­ła prze­stra­szo­na dziew­czy­na, lek­ko się ją­ka­jąc.

– Dzię­ku­ję – od­burk­nę­ła Mar­ta i bez­sze­lest­nie ode­szła w po­szu­ki­wa­niu win­dy.

– Cho­le­ra ja­sna, ubie­raj się! Moja żona tu idzie!

Tak wła­śnie do­wie­dzia­łam się, że Ra­fał ma żonę.

Sło­wa obi­ja­ły się w mo­jej gło­wie ni­czym dźwięk wier­tar­ki. Nie wie­dzia­łam, czy mam się śmiać, czy pła­kać. Czu­łam, jak do gar­dła pod­cho­dzi mi gula. Po­bie­głam do ła­zien­ki. Jed­nym ru­chem ręki wrzu­ci­łam ko­sme­ty­ki do to­reb­ki. Ubra­nie wcią­gnę­łam na sie­bie w dwie se­kun­dy. Nie mia­łam za­mia­ru na­tknąć się na żonę mo­je­go ko­chan­ka… Mimo woli czu­łam się win­na.

– Sprawdź, czy ni­cze­go nie zo­sta­wi­łam i po­sprzą­taj umy­wal­kę z mo­je­go pod­kła­du. – Nie mo­głam spoj­rzeć mu w oczy, nie chcia­łam słu­chać wy­ja­śnień. – Za­po­mnij o mnie, łaj­da­ku. Że­gnaj.

Chwy­ci­łam za klam­kę drzwi i za­trza­snę­łam je za sobą z hu­kiem. Po­czu­łam go­rą­ce łzy spły­wa­ją­ce po po­licz­kach, wszyst­ko wy­da­wa­ło się sur­re­ali­stycz­ne. Otar­łam oczy, po­spiesz­nie uda­jąc się w kie­run­ku wyj­ścia. Chcia­łam jak naj­szyb­ciej znik­nąć.

– Po­da­ła mi pani zły nu­mer po­ko­ju! Co pani my­śli, że będę tak zwie­dzać ten wasz, po­żal się Boże, ho­tel?! – Usły­sza­łam w lob­by po­iry­to­wa­ny ko­bie­cy głos i jesz­cze bar­dziej przy­śpie­szy­łam kro­ku.

– Prze­pra­szam pa­nią, to mój ogrom­ny błąd! Nie dwie­ście pięt­na­ście, tyl­ko pięć­set pięt­na­ście! Raz jesz­cze bar­dzo prze­pra­szam!

Nie­ste­ty, prze­pro­si­ny nie­wie­le zmie­ni­ły w tej sy­tu­acji, a wręcz do­pro­wa­dzi­ły pa­nią Blayt do sza­łu. Ta ko­bie­ta do­słow­nie czer­pa­ła przy­jem­ność ze znę­ca­nia się nad ludź­mi, któ­rzy byli ni­żej od niej pod wzglę­dem sta­tu­su spo­łecz­ne­go.

Cie­ka­we, czy skur­wiel po­su­wał też tę mło­dą re­cep­cjo­nist­kę. Przy­po­mnia­ło mi się, jak ostat­nio pusz­czał jej oczko. Cza­ruś je­ba­ny. Prze­cież on znał wszyst­kie dziew­czy­ny pra­cu­ją­ce w tym ho­te­lu, bo za każ­dym ra­zem, kie­dy miał kurs z War­sza­wy, li­nia lot­ni­cza re­zer­wo­wa­ła mu noc­leg wła­śnie tu­taj. Wie­dzia­łam też, że nie­jed­nej pani nogi ugi­na­ły się na jego wi­dok. Po­do­ba­ło mi się to i cho­ler­nie im­po­no­wa­ło – do te­raz, kie­dy po­czu­łam się jak jed­na z nich. Wszyst­ko za­czę­ło ukła­dać się w ca­łość.

Na uła­mek se­kun­dy za­trzy­ma­łam wzrok na jego żo­nie. Była wy­so­ka i prze­raź­li­wie szczu­pła, wręcz cho­ro­bli­wie chu­da. Ciem­ne, dłu­gie wło­sy kon­tra­sto­wa­ły z pięk­nym kre­mo­wym płasz­czem od Fen­di. Za­sta­na­wia­łam się, ile ona może mieć lat. Skrzy­wi­łam się na myśl, że za­raz spo­tka się z Ra­fa­łem i do­koń­czy to, cze­go ja nie zdą­ży­łam. Po­czu­łam, jak łzy na­pły­wa­ją mi jesz­cze szyb­ciej do oczu, a całe wnę­trze roz­pa­da się na mi­lio­ny ka­wał­ków. Zro­zu­mia­łam, że to ko­niec. Wszyst­ko roz­sy­pa­ło się jak do­mek z kart. Po chwi­li ock­nę­łam się i czym prę­dzej wy­bie­głam z ho­te­lu.

Ra­fał kil­ka­krot­nie pró­bo­wał się ze mną skon­tak­to­wać na róż­ne spo­so­by. Tłu­ma­czył, że jego żona nic dla nie­go nie zna­czy i że nie sy­pia z nią od mie­się­cy. Nie chciał mnie prze­stra­szyć i stra­cić, dla­te­go nie po­wie­dział mi praw­dy.

By­łam mło­da i na­iw­na, po­sta­no­wi­łam mu za­ufać i dać dru­gą szan­sę.

Spo­ty­ka­li­śmy się okrą­gły rok, aż nie wy­trzy­ma­łam cią­głe­go ukry­wa­nia się i po­sta­wi­łam wa­ru­nek. Albo się roz­wie­dzie, albo od­cho­dzę. Ko­cha­łam go i nie chcia­łam się nim dzie­lić. Wy­brał roz­wód i po po­nad roku ro­man­so­wa­nia stał się moim mę­żem.

------------------------------------------------------------------------

1.

1 mi­łej po­dró­żyII

Po­nie­dzia­łek, na­resz­cie po­nie­dzia­łek! Za­sta­na­wiam się, cze­mu jest znie­na­wi­dzo­nym dniem ty­go­dnia. Ja ko­cham po­nie­dział­ki! Dla mnie to po­czą­tek cze­goś no­we­go, no­wych przy­gód. Uwiel­biam dy­na­micz­nie za­czy­nać pra­cę wła­śnie w po­nie­dział­ki.

Moją pa­sją i pra­cą jest po­śred­nic­two w han­dlu nie­ru­cho­mo­ścia­mi. Biu­ro znaj­du­je się w sa­mym ser­cu War­sza­wy, tuż przy pla­cu Trzech Krzy­ży. Je­stem za­ło­ży­ciel­ką re­no­mo­wa­nej agen­cji nie­ru­cho­mo­ści, gdzie ja i moi lu­dzie zaj­mu­je­my się po­śred­nic­twem w ob­ro­cie eks­klu­zyw­ny­mi apar­ta­men­ta­mi. Może to nie taki znów kon­glo­me­rat, ale je­stem bar­dzo dum­na z tego, co zbu­do­wa­łam.

Czas w biu­rze po­zwo­lił mi na chwi­lo­we od­cię­cie się od po­czu­cia wsty­du, któ­re to­wa­rzy­szy­ło mi po week­en­do­wym eks­ce­sie. Pró­bo­wa­łam cof­nąć się my­śla­mi do so­bo­ty i na­dal nie mo­głam so­bie przy­po­mnieć, jak zna­la­złam się w tam­tym okrop­nym miej­scu. Na szczę­ście pra­ca, któ­ra jest jed­nym z mo­ich uza­leż­nień, po­zwa­la mi na ode­rwa­nie się od tych my­śli. Nie za­mie­rza­łam uża­lać się nad sobą w nie­skoń­czo­ność, mia­łam za dużo zo­bo­wią­zań.

– Ro­xan­ne, chcesz kaw­kę? – Usły­sza­łam Ali, moją uko­cha­ną asy­stent­kę, któ­ra wy­rwa­ła mnie z ga­lo­pu­ją­cych my­śli.

Ali­cja była śred­nie­go wzro­stu i mia­ła lek­ko krą­głą syl­wet­kę Za­zwy­czaj ubie­ra­ła się ele­ganc­ko, co ide­al­nie pa­so­wa­ło do roli asy­stent­ki. Pew­na, zde­cy­do­wa­na po­sta­wa do­da­wa­ła jej au­to­ry­te­tu w pra­cy. Za­wsze mo­głam na niej po­le­gać. Zna­ła mnie na tyle do­brze, że wie­dzia­ła, kie­dy przy­nieść kawę, a kie­dy aspi­ry­nę. Ali pra­co­wa­ła dla mnie od dwóch lat i nie za­mie­ni­ła­bym jej na żad­ną inną asy­stent­kę.

Sta­ły­śmy się rów­nież bli­ski­mi przy­ja­ciół­ka­mi. Nie po­win­nam była prze­ła­my­wać ba­rie­ry pra­cow­nik-szef, ale ona na­praw­dę sta­no­wi­ła wy­ją­tek od re­gu­ły. Była jak mój anioł stróż, choć cza­sa­mi za­cho­wy­wa­ła się jak dia­beł z pie­kła ro­dem i mu­sia­łam przy­wra­cać ją do pio­nu. Ali­cja była nie­mal moją ró­wie­śnicz­ką, ale mia­ła już do­ra­sta­ją­cą cór­kę. So­fię uro­dzi­ła jako szes­na­sto­lat­ka i nie­mal w po­je­dyn­kę mu­sia­ła sta­wić czo­ła wy­zwa­niom ma­cie­rzyń­stwa, prak­tycz­nie bez wspar­cia ze stro­ny ro­dzi­ny. To była pró­ba, któ­ra wznio­sła ją na zu­peł­nie inny po­ziom doj­rza­ło­ści. Dziew­czy­na, bę­dąc prak­tycz­nie jesz­cze dziec­kiem, mu­sia­ła bły­ska­wicz­nie na­uczyć się ra­dzić so­bie w do­ro­słym ży­ciu. Ali sta­nę­ła na wy­so­ko­ści za­da­nia, wy­ka­zu­jąc się nie­sa­mo­wi­tą siłą cha­rak­te­ru. To jed­na z naj­od­waż­niej­szych i naj­sil­niej­szych ko­biet, ja­kie znam. Po­dzi­wiam ją za to, jak dziel­nie po­ko­na­ła trud­no­ści i jak pięk­nie wy­cho­wa­ła cór­kę. Do­świad­cze­nia z mło­do­ści uczy­ni­ły z niej oso­bę wy­jąt­ko­wo od­por­ną na ży­cio­we prze­ciw­no­ści. Wy­da­je mi się, że nie­wie­le rze­czy może ją za­sko­czyć. Pew­no­ści sie­bie i za­rad­no­ści nie da się na­uczyć z książ­ki. To coś, co bu­du­je się po­przez prze­ży­cia i osią­gnię­cia. Cie­szy­łam się, że mam tak wspa­nia­łą i god­ną za­ufa­nia oso­bę u boku.

– Dzię­ku­ję, ko­cha­na. Tak, po­pro­szę do­uble espres­so – od­par­łam, pró­bu­jąc sku­pić się na pra­cy, mimo że wciąż my­śla­łam o tym, co wy­da­rzy­ło się w week­end.

– Opo­wia­daj – na­le­ga­ła, jak zwy­kle za­in­te­re­so­wa­na każ­dym szcze­gó­łem mo­je­go ży­cia. Jej cie­kaw­skość cza­sa­mi była nie­co uciąż­li­wa, ale do­ce­nia­łam tro­skę.

– Ali, nie mam te­raz na­stro­ju, mu­szę przej­rzeć te nowe ofer­ty. – Chcia­łam zmie­nić te­mat. Wsty­dzi­łam się przy­znać do tego, że zno­wu urwał mi się film.

– A jak twój Pau z Tin­de­ra? Da­lej ze sobą pi­sze­cie czy prze­szli­ście na le­vel su­chy seks on­li­ne? – drą­ży­ła.

– Chy­ba tro­chę prze­sa­dzam i się wkrę­cam, ale on jest na­praw­dę cu­dow­ny. In­te­li­gent­ny, oczy­ta­ny, po pro­stu ide­ał…

Ali­cja po­pa­trzy­ła na mnie z dez­apro­ba­tą.

– Naj­pierw się z nim spo­tkaj, a po­tem mo­żesz snuć ro­man­tycz­ne wi­zje. Bar­ce­lo­na nie jest zno­wu tak da­le­ko. Ukła­dasz go so­bie ze skraw­ków in­for­ma­cji, ni­g­dy nie wi­dzia­łaś chło­pa na oczy, nie masz pew­no­ści, czy to nie świr. Co wię­cej, wy­da­je mi się, że ma żonę i dzie­ci. Pi­sze­cie ze sobą już kil­ka ty­go­dni, a on nie może się z tobą spo­tkać? To mi śmier­dzi. Roxi, otwórz oczy.

– Wiem, wiem – wes­tchnę­łam. – Masz ra­cję, to wszyst­ko jest zbyt ab­sur­dal­ne. Ale on jest jak nar­ko­tyk. Poza tym dzie­lą nas ki­lo­me­try. Za każ­dym ra­zem, kie­dy po­sta­na­wiam, że mu­szę to skoń­czyć, po kil­ku dniach czu­ję, jak coś cią­gnie mnie w jego stro­nę. To trud­ne do wy­ja­śnie­nia.

Ali prze­wró­ci­ła ocza­mi i kon­ty­nu­owa­ła re­pry­men­dę.

– Roxi, nie mo­żesz tkwić w ta­kim wy­ima­gi­no­wa­nym związ­ku. Za­ko­cha­łaś się w swo­ich wy­obra­że­niach, nie w nim. Ni­g­dy nie wi­dzia­łaś go­ścia, nie znasz go na­praw­dę. Moim zda­niem on ściem­nia, a ty po pro­stu pró­bu­jesz uciec od Ra­fa­ła.

Jej sło­wa nie po­ma­ga­ły. Za­chwyt był sil­niej­szy niż moja zdol­ność do roz­sąd­ne­go my­śle­nia.

– Dziew­czy­no, ty je­steś pier­do­lo­nym uza­leż­nie­niow­cem! Uza­leż­niasz się od fa­ce­tów, pra­cy, pa­pie­ro­sów, al­ko­ho­lu, sło­dy­czy i Bóg wie cze­go jesz­cze. Wiesz do­brze, że mu­sisz na sie­bie uwa­żać, je­steś po dłu­giej psy­cho­te­ra­pii, do­sta­łaś na­rzę­dzia pra­cy, wiesz, ja­kie na­wy­ki mają na cie­bie zły wpływ i jak je zmie­nić, mu­sisz to wszyst­ko wdra­żać i pra­co­wać nad sobą. Cza­sa­mi, Ro­xan­ne, stą­pasz po bar­dzo cien­kim lo­dzie. To cud, że jesz­cze nie wje­ba­łaś się w ja­kieś po­waż­ne pro­ble­my.

Jej sło­wa były jak cios. Ali za­wsze po­tra­fi­ła ująć rze­czy wprost.

– Wiesz co, może i masz ra­cję. Moje ży­cie nie za­wsze ukła­da się tak, jak bym chcia­ła… Cza­sem gu­bię się w tym wszyst­kim.

– Do­sko­na­le wiesz, że mam ra­cję. Mar­twię się.

– Do­brze, mamo! Wy­star­czy tych mo­ra­łów, prze­stań, bo czu­ję, że gło­wa mi za­raz eks­plo­du­je od two­je­go sło­wo­to­ku – od­po­wie­dzia­łam z lek­kim zde­ner­wo­wa­niem. – Wiem, że to, co ro­bię, to ja­kaś for­ma uciecz­ki. Sta­ram się, jak mogę, ogar­niać swo­je ży­cie i emo­cje. Po­wiem mu dziś, że czas naj­wyż­szy się spo­tkać, niech przy­la­tu­je do War­sza­wy.

– Roxi, spójrz na mnie. Mu­sisz na­pra­wić gło­wę.

W tym mo­men­cie po­czu­łam, jak łzy na­pły­wa­ją mi do oczu. Wie­dzia­łam, że Ali ma ra­cję. Zi­gno­ro­wa­łam jed­nak jej pró­by roz­mo­wy na ten te­mat.

– A jak tam z tymi two­imi ko­le­sia­mi? Za­cią­gnę­łaś ko­goś do łóż­ka, pani seks­bom­bo, wiecz­na sin­giel­ko? – za­py­ta­łam, pró­bu­jąc roz­rze­dzić at­mos­fe­rę i od­cią­gnąć uwa­gę ode mnie.

– Mia­łam wczo­raj rand­kę z mi­kro­bio­lo­giem, mó­wi­łam ci o nim kie­dyś. Za­pro­po­no­wał mi kawę i spa­cer, mimo iż wspo­mnia­łam mu, że wolę iść na lunch. Ro­zu­miesz, Roxi? Go­ściu nie słu­cha, a to już wiel­ki mi­nus. Kie­dy przed sa­mym spo­tka­niem na­po­mknę­łam jesz­cze raz, że może lunch i kawa, bo czter­na­sta w nie­dzie­lę to wła­ści­wa pora na po­si­łek, od­po­wie­dział, że jest na ja­kiejś cho­ler­nie re­stryk­cyj­nej die­cie hi­sta­mi­no­wej i że kawa oraz spa­cer to dla nie­go do­bra opcja.

– No po­patrz – mruk­nę­łam z sar­ka­zmem. – Na spa­cer? Po­je­ba­ło go. Jak chce po­spa­ce­ro­wać, to niech idzie psa wy­pro­wa­dzić.

– Fa­cet bez kasy, wy­czu­wam ta­kich na ki­lo­metr, albo ską­piec. Je­den chuj, szko­da ener­gii na ta­kich – do­da­ła Ali. – Wy­obraź so­bie, że po tej rand­ce tak zgłod­nia­łam, że po­szłam sama coś zjeść. Czy ty mo­żesz to zro­zu­mieć? Jak mógł mnie zo­sta­wić głod­ną?! – wark­nę­ła roz­draż­nio­na.

– Gość po­peł­nił kar­dy­nal­ny błąd! Jak mógł cię nie na­kar­mić? Prze­cież ty, bie­da­ku mój, za­wsze je­steś głod­na! – stwier­dzi­łam z wy­raź­nym prze­ką­sem.

– Do­kład­nie! Nie na­kar­misz, nie po­ru­chasz, przy­sło­wie na dziś! Ha, ha!

Prych­nę­łam śmie­chem do fi­li­żan­ki z kawą i na­pój chlap­nął na blat.

– Two­je przy­sło­wia mnie roz­wa­la­ją. Do­syć tych plo­tek, za­bie­ra­my się do pra­cy, bo War­sza­wa cze­kać na nas nie bę­dzie. Mamy ja­kąś nową ofer­tę kup­na nie­ru­cho­mo­ści czy nic nie wy­sko­czy­ło przez week­end? – Zmie­ni­łam te­mat, czu­jąc pod­nie­ce­nie na myśl o no­wych pro­jek­tach.

– Mamy. Wy­sko­czy­ły dwa apar­ta­men­ty z Mo­ko­to­wa i je­den ze Śród­mie­ścia. – Ali po­pra­wi­ła oku­la­ry, zmie­nia­jąc ton na bar­dziej po­waż­ny. – Ju­tro masz spo­tka­nie z ce­le­bryt­ką, bo chce roz­ma­wiać tyl­ko z tobą.

Ski­nę­łam gło­wą, pró­bu­jąc so­bie przy­po­mnieć, kim jest ta oso­ba.

– Jaką ce­le­bryt­ką? Je­stem już zmę­czo­na tymi wszyst­ki­mi war­szaw­ski­mi oso­bo­wo­ścia­mi.

– Ta z Top Mo­del. Była chy­ba w fi­na­le, te­raz jej peł­no w so­cial me­diach. Chwa­li się dro­gi­mi ze­gar­ka­mi, dia­men­ta­mi i au­ta­mi, po­dob­no miesz­ka też w Du­ba­ju.

– W Du­ba­ju… Ach tak, to wie­le wy­ja­śnia – skwi­to­wa­łam oce­nia­ją­cym to­nem.

– Ona jest bar­dzo kon­tro­wer­syj­na, Roxi. Chwa­li się, że ma duże wpły­wy w War­sza­wie. Ja nie wiem, na czym po­le­ga jej fe­no­men, ale la­ska ma cha­rak­te­rek.

– Jak ona się na­zy­wa? Wiesz, że nie oglą­dam te­le­wi­zji i nie śle­dzę tej ca­łej ce­le­bryc­kiej śmie­tan­ki.

– Ta, no… Jak jej tam? Cięż­ko mi tę dziw­ną na­zwę za­pa­mię­tać. Opo­wia­da­ła ostat­nio w swo­jej re­la­cji na In­sta­gra­mie, że w po­przed­nim wcie­le­niu była sy­re­ną. Si­ren to jej nick, nie po­da­ła mi na­wet swo­je­go na­zwi­ska. No i ona…

Pod­nio­słam rękę, żeby jej prze­rwać.

– No do­brze, wy­star­czy tych in­for­ma­cji. Dziew­czy­na jest nie­źle od­kle­jo­na od rze­czy­wi­sto­ści, ale dam so­bie z nią radę. Trze­ba po pro­stu jak naj­szyb­ciej coś dla niej zna­leźć i bę­dzie po pro­ble­mie.

Ali uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko.

– Tak jest, pani pre­zes! Bierz­my się do pra­cy. Lunch o trzy­na­stej? – rzu­ci­ła, wy­cho­dząc z ga­bi­ne­tu.

– Yhy – wy­mam­ro­ta­łam twier­dzą­co. – Idź już so­bie i przy­nieś wresz­cie tę kawę.

•••

Jest już po dzie­więt­na­stej, jak zwy­kle wy­cho­dzę z pra­cy ostat­nia. Czu­ję, że spuch­nię­te sto­py nie miesz­czą mi się w szpil­kach.

– Zno­wu na­bra­łam wody – po­wie­dzia­łam do sie­bie, spo­glą­da­jąc w lu­ster­ko wstecz­ne. – Mu­szę ku­pić coś w ap­te­ce, bo wy­glą­dam jak swo­ja ka­ry­ka­tu­ra. Ma­rzy mi się dłu­ga, aro­ma­tycz­na ką­piel i świę­ty spo­kój.

Uru­cho­mi­łam sil­nik i ru­szy­łam w kie­run­ku Zło­tej. Dziś wie­czo­rem mia­łam apar­ta­ment tyl­ko dla sie­bie. Ra­fał był w de­le­ga­cji. Ode­tchnę­łam z ulgą. Nie mo­głam do­cze­kać się roz­mo­wy z moim in­ter­ne­to­wym ko­chan­kiem. Boże, ten fa­cet do­pro­wa­dza mnie do wa­riac­twa! Zu­peł­nie osza­la­łam na jego punk­cie. Prze­czu­wa­łam, że ni­g­dy go nie spo­tkam, ale au­to­ma­tycz­nie ka­so­wa­łam te my­śli i okła­my­wa­łam samą sie­bie. Gość bu­dził we mnie po­żą­da­nie, jak nikt inny. Pi­sał to, co do­kład­nie w da­nej chwi­li po­trze­bo­wa­łam usły­szeć, roz­śmie­szał mnie, wy­sy­łał sek­sow­ne fot­ki. Za­czę­li­śmy na Tin­de­rze, a te­raz prze­szli­śmy na Sna­pa. Pau to obłęd­nie przy­stoj­ny Hisz­pan, ma sto osiem­dzie­siąt czte­ry cen­ty­me­try wzro­stu i po­dob­no dzie­więt­na­ście cen­ty­me­trów TAM. Jego ty­po­wo la­ty­no­ska uro­da i ro­man­tycz­na oso­bo­wość przy­pra­wia­ły mnie o za­wro­ty gło­wy.

Re­lak­su­ją­ca ką­piel z kie­lisz­kiem czer­wo­ne­go wina po­zwo­li­ła mi od­re­ago­wać cięż­ki dzień w pra­cy. Na­la­łam so­bie ko­lej­ną lamp­kę i za­bra­łam się za od­czy­ty­wa­nie so­czy­stych wia­do­mo­ści od mo­je­go on­li­ne’owe­go zna­jo­me­go.

„Wsu­wam się pod koł­drę, po­wo­li zbli­żam się do cie­bie i de­li­kat­nie roz­chy­lam twój szla­frok. Spo­glą­dam w two­ją nie­win­ną twarz i stu­diu­ję każ­dy ko­lej­ny ruch. Nie­śpiesz­nie przy­su­wam cię do sie­bie, szla­frok od­sła­nia two­je na­gie, ide­al­ne cia­ło. Te­raz czu­jesz cie­pło mo­jej skó­ry. Wy­czy­tu­ję z two­je­go spoj­rze­nia po­zwo­le­nie na to, abym przy­su­nął się jesz­cze bli­żej… Czu­jesz mój od­dech, two­je usta są przy mo­ich, two­je uda sple­cio­ne z mo­imi, sły­szysz bi­cie mo­je­go ser­ca, a ja two­je­go…”

Od­czy­ta­łam wia­do­mość nie­mal na jed­nym wde­chu. Sło­wa za­czę­ły roz­pa­lać moją wy­obraź­nię. Cho­le­ra, tak bar­dzo pra­gnę­łam tego męż­czy­zny! Ukła­da­łam w gło­wie sce­na­riu­sze, co bym z nim zro­bi­ła, gdy­by le­żał obok. Tak bar­dzo chcia­łam, żeby był te­raz przy mnie, żeby wresz­cie ostro mnie prze­le­ciał. Po­żą­da­nie zmie­nia­ło się w smu­tek i tę­sk­no­tę za czymś, co ist­nia­ło tyl­ko w mo­jej gło­wie. Tak bar­dzo chcia­łam le­żeć wtu­lo­na w jego ra­mio­na. Chcia­łam mieć go tu i te­raz, nie cze­kać już dłu­żej. Cho­le­ra, mę­czył mnie ten fa­cet. Po­win­nam o nim za­po­mnieć.

Bi­łam się z my­śla­mi, któ­re wciąż wra­ca­ły do mo­je­go in­ter­ne­to­we­go księ­cia z baj­ki. Sek­su­al­na żą­dza już daw­no zno­kau­to­wa­ła zdro­wy roz­są­dek. Jak zwy­kle pi­sa­łam z nim do póź­na, nie mo­gąc ode­rwać się od ekra­nu iPho­ne’a. Ko­lej­ny raz za­snę­łam z nie­do­pi­tym kie­lisz­kiem Ri­pas­so w dło­ni.

Rano by­łam nie­przy­tom­na, zno­wu wla­łam w sie­bie za dużo al­ko­ho­lu. Po­win­nam ogra­ni­czyć wie­czor­ne po­pi­ja­nie do mak­sy­mal­nie dwóch kie­lisz­ków. Czu­łam, jak do­pa­da mnie po­czu­cie winy. Re­gu­lar­ne pi­cie, na­wet tak szla­chet­ne­go trun­ku, za­czy­na­ło da­wać mi się we zna­ki. Skó­ra na twa­rzy była okrop­nie wy­su­szo­na, a opu­chli­zna pod ocza­mi nie da­wa­ła się ni­czym za­tu­szo­wać, na­wet te cho­ler­ne su­ple­men­ty nie po­ma­ga­ły. Moja twarz, a ra­czej ska­co­wa­na mor­da, wy­glą­da­ła na tak zmę­czo­ną, że ża­den ma­ki­jaż nie chciał tego za­kryć.

„Roxi, mu­sisz ogra­ni­czyć wino do dwóch kie­lisz­ków. Roxi, mu­sisz ogra­ni­czyć wino do dwóch kie­lisz­ków” – po­wta­rza­łam, w du­chu, obie­cu­jąc so­bie po­pra­wę.

By­łam wy­cień­czo­na i bar­dzo po­wo­li zbie­ra­łam się do pra­cy. Po­ru­sza­łam się jak le­ni­wiec. Wzię­łam zim­ny prysz­nic, ma­jąc na­dzie­ję, że to choć tro­chę zła­go­dzi po­ran­ne­go kaca. Po nie­ca­łej go­dzi­nie by­łam go­to­wa na ko­lej­ny in­ten­syw­ny dzień pe­łen wy­zwań.

W biu­rze zmę­cze­nie mi­ja­ło z każ­dym ko­lej­nym ły­kiem moc­nej kawy. Ali co rusz in­for­mo­wa­ła mnie o no­wych wa­run­kach sta­wia­nych przez klient­kę-ce­le­bryt­kę. Ta ko­bie­ta na­praw­dę uwiel­bia­ła być w cen­trum uwa­gi. Od rana nie było in­ne­go te­ma­tu niż Si­ren. Jed­ni byli pod­eks­cy­to­wa­ni, że ko­rzy­sta z usług na­szej fir­my, inni za­ła­my­wa­li ręce. Wcią­ga­łam głę­bo­ko po­wie­trze, sta­ra­jąc się sku­pić rów­nież na in­nych waż­nych pro­jek­tach.

Dziś me­lan­cho­lia do­pa­dła mnie ze zdwo­jo­ną siłą, chy­ba po­trze­bo­wa­łam zwol­nić tem­po. Przy­po­mnia­łam so­bie po­cząt­ki mo­jej fir­my. Stwo­rzy­łam ją sama, za­czy­na­jąc od wy­naj­mu ta­nie­go po­miesz­cze­nia biu­ro­we­go na obrze­żach War­sza­wy, da­le­ko od cen­trum. Do­bry mar­ke­ting i re­kla­ma były klu­czem do roz­wi­nię­cia bran­du, a wy­ko­rzy­sta­nie sie­ci kon­tak­tów i współ­pra­ca z in­ny­mi pro­fe­sjo­na­li­sta­mi to ko­lej­ny waż­ny punkt mo­jej stra­te­gii biz­ne­so­wej. Mar­ka Real Es­ta­te War­saw In­ve­st­ments ma już na tyle sil­ną po­zy­cję na ryn­ku, że ofer­ty współ­pra­cy sy­pią się jak z rę­ka­wa. Za­trud­niam wspa­nia­łych po­śred­ni­ków, dla któ­rych – mam na­dzie­ję – nie li­czą się tyl­ko pie­nią­dze, ale i pre­stiż fir­my, w ja­kiej mają za­szczyt pra­co­wać.

– Ro­xan­ne, pan­na Si­ren nie­cier­pli­wie cze­ka na cie­bie. Prze­pra­szam, że ci prze­ry­wam, ale ona za­czę­ła ro­bić za­mie­sza­nie w re­cep­cji. – Nie­co ze­stre­so­wa­na Ali wtar­gnę­ła do ga­bi­ne­tu ze ster­tą pa­pie­ro­wych te­czek w rę­kach.

– OK, po­wiedz mi o niej coś wię­cej. Mu­szę mieć ja­kąś po­rząd­ną stra­te­gię.

– Kie­dyś była zwy­kłą Aga­tą Ko­wal­ską. Po tym, jak za­czę­ła gwiaz­do­rzyć w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, przy­ję­ła pseu­do­nim ar­ty­stycz­ny i obec­nie przed­sta­wia się jako Si­ren De­Vries. To cięż­ki czło­wiek. Mam na­dzie­ję, że pro­po­zy­cje, ja­kie dla niej przy­go­to­wa­li­śmy, przy­pad­ną jej do gu­stu. – Ali po­ło­ży­ła do­ku­men­ty na biur­ku i kon­ty­nu­owa­ła ty­ra­dę. – Jest nie­zwy­kle ka­pry­śna. Mu­sisz zdo­być się na pro­fe­sjo­na­lizm i cier­pli­wość.

– Do­brze, wpuść ją – prze­rwa­łam jej, po czym wcią­gnę­łam głę­bo­ko po­wie­trze, za­trzy­mu­jąc je na kil­ka se­kund w płu­cach. – Im szyb­ciej to za­ła­twię, tym le­piej.

– Do­brze, idę po nią. Po­wo­dze­nia! – Ali po­pra­wi­ła oku­la­ry i nie­mal wy­bie­gła z ga­bi­ne­tu.

Po kil­ku­na­stu se­kun­dach pew­nym kro­kiem wkro­czy­ła ONA: Si­ren, gwiaz­da świe­cą­ca ego­cen­trycz­nym bla­skiem. Już na wej­ściu wy­glą­da­ła na zi­ry­to­wa­ną.

– Wi­taj, Ro­xan­ne! Dla­cze­go ka­za­łaś mi tak dłu­go na sie­bie cze­kać? – za­czę­ła kul­tu­ral­nie od wy­rzu­tów.

Wy­raz twa­rzy nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści co do prze­peł­nia­ją­ce­go ją nie­za­do­wo­le­nia. Była za­cię­ta i pa­trzy­ła wzro­kiem peł­nym po­gar­dy.

– Prze­pra­szam, ale przy­szłaś chy­ba go­dzi­nę za wcze­śnie – od­po­wie­dzia­łam, si­ląc się na wy­wa­żo­ny ton.

– Moż­li­we, ale za­raz jadę na lot­ni­sko. Nie mogę cze­kać, aż ła­ska­wie znaj­dziesz dla mnie czas. Mój Majk już nie­cier­pli­wi się w pry­wat­nym od­rzu­tow­cu. Wszyst­ko dla­te­go, że mnie igno­ru­jesz. To ty po­win­naś do­sto­so­wać się do mo­je­go gra­fi­ku. Wiesz prze­cież do­sko­na­le, kim je­stem!

„Roz­mo­wa z tą ce­le­bryt­ką za­po­wia­da się in­te­re­su­ją­co…” – po­my­śla­łam, lek­ko uno­sząc ką­ci­ki ust.

– Dzwo­ni­łam do cie­bie dzi­siaj trzy razy, a ty nie od­bie­ra­łaś. Je­steś moją agent­ką, po­win­naś być do­stęp­na, kie­dy dzwo­nię! Po­ka­zu­jesz brak pro­fe­sjo­na­li­zmu.

Ści­snę­łam moc­niej dłu­go­pis, usi­łu­jąc za­cho­wać spo­kój. Mia­łam ocho­tę wbić go jej w oko. Tego pa­pla­nia nie dało się słu­chać.

– Prze­pra­szam za brak do­stęp­no­ści, ale mam też inne zo­bo­wią­za­nia i nie mo­głam ode­brać two­ich po­łą­czeń. W każ­dym ra­zie ja i mój ze­spół sku­pia­my się na zna­le­zie­niu dla cie­bie naj­lep­szej opcji.

– Sku­pia­cie się? Wy ma­cie dzia­łać, a nie się sku­piać! Na­praw­dę je­stem już zmę­czo­na wa­szym nie­dbal­stwem!

Wzię­łam głę­bo­ki wdech. Ta ko­bie­ta za­czy­na­ła do­pro­wa­dzać mnie do pa­sji.

– Pro­szę, usiądź. Do­sta­łaś coś do pi­cia?

– Do­sta­łam kawę z mle­kiem, a nie piję mle­ka kro­wie­go. Je­stem uczu­lo­na na lak­to­zę. Dla­cze­go nie dba­cie o swo­ich klien­tów? Dla­cze­go nie ma­cie mle­ka ro­ślin­ne­go? – Wy­raź­nie zi­ry­to­wa­na za­rzu­ci­ła mnie ko­lej­ny­mi pre­ten­sja­mi.

Wzię­łam głę­bo­ki wdech, w my­ślach li­cząc do dzie­się­ciu. Po­czu­łam, że pod­sko­czy­ło mi ci­śnie­nie.

– Mamy mle­ko zbo­żo­we, bo sama ta­kie piję. Py­ta­łaś? Prze­pra­szam cię, ale na­sze re­cep­cjo­nist­ki jesz­cze nie po­tra­fią czy­tać w my­ślach, ale pra­cu­je­my na tym – do­da­łam sar­ka­stycz­nie. – Za­raz bę­dziesz mia­ła swo­ją kawę, pro­szę, usiądź. – Wska­za­łam na fo­tel obok biur­ka.

– Ocze­ku­ję od cie­bie na­tych­mia­sto­we­go ra­por­tu na te­mat no­wych nie­ru­cho­mo­ści. Nie mam cza­su na cze­ka­nie! – od­par­ła, na­dal sto­jąc.

– Prze­pra­szam, Si­ren, ale je­stem w trak­cie usta­la­nia szcze­gó­łów do­ty­czą­cych no­wych pro­po­zy­cji. Ro­bię wszyst­ko, co w mo­jej mocy, aby zna­leźć ide­al­ną nie­ru­cho­mość dla cie­bie. Ten pro­ces wy­ma­ga cza­su.

– Za­sta­na­wiam się, czy na­praw­dę po­tra­fisz spro­stać moim po­trze­bom. Za­czy­nam w to wąt­pić. Czy mu­szę na każ­dym kro­ku przy­po­mi­nać, że je­stem ce­le­bryt­ką i za­słu­gu­ję na wy­jąt­ko­we trak­to­wa­nie?

– Ro­zu­miem, że masz wy­so­kie wy­ma­ga­nia. Je­stem tu­taj, aby ci po­móc i zna­leźć ide­al­ną nie­ru­cho­mość, któ­ra speł­ni wszyst­kie two­je wa­run­ki. Mu­si­my jed­nak współ­pra­co­wać i zna­leźć roz­wią­za­nia, któ­re będą sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce dla nas obu.

Si­ren wbi­ła we mnie prze­szy­wa­ją­cy, zim­ny wzrok. Z ca­łych sił sta­ra­łam się za­cho­wać spo­kój i pro­fe­sjo­na­lizm.

– Moje zo­bo­wią­za­nie wo­bec cie­bie jako klient­ki jest nie­zmien­ne i nie­na­ru­szal­ne, ale wy­ma­ga wza­jem­ne­go sza­cun­ku.

– Sza­cu­nek? Nie wi­dzę go w two­ich dzia­ła­niach. Będę mu­sia­ła się za­sta­no­wić nad na­szą współ­pra­cą.

Jej ko­men­ta­rze za­czę­ły dzia­łać mi na ner­wy. Mia­łam nie­od­par­te wra­że­nie, że czer­pa­ła sa­tys­fak­cję z upo­ka­rza­nia in­nych. Ta ze­psu­ta do szpi­ku ko­ści oso­ba mu­sia­ła być bar­dzo nie­szczę­śli­wa.

– Pra­cu­je­my nad zna­le­zie­niem ide­al­nej nie­ru­cho­mo­ści, Si­ren. Mam na­dzie­ję, że na­sze dzia­ła­nia przy­nio­są po­zy­tyw­ne re­zul­ta­ty. Dziś mamy dla cie­bie trzy pro­po­zy­cje. Je­że­li cię za­in­te­re­su­ją, to mój agent jest go­to­wy, żeby cię tam za­wieźć, kie­dy tyl­ko bę­dziesz mia­ła czas.

– Le­piej dla cie­bie, żeby coś mi się wresz­cie spodo­ba­ło. Mam jesz­cze dużo opcji, więc nie za­wiedź mnie – sko­men­to­wa­ła szy­der­czo. Z każ­dą jej wy­po­wie­dzią co­raz bar­dziej czu­łam, jak pró­bu­je wy­wrzeć na mnie pre­sję i po­ka­zać swo­ją wyż­szość.

– Zro­bię wszyst­ko, co w mo­jej mocy, abyś była za­do­wo­lo­na. To nasz wspól­ny cel – od­po­wie­dzia­łam uspo­ka­ja­ją­co, choć czu­łam na­ra­sta­ją­cą fru­stra­cję.

– Umów mnie z tym agen­tem na ju­tro. Bedę w War­sza­wie po po­łu­dniu. – In­flu­en­cer­ka spoj­rza­ła z po­gar­dą i bez sło­wa po­że­gna­nia opu­ści­ła ga­bi­net, zo­sta­wia­jąc za sobą na­pię­tą at­mos­fe­rę. Mo­dli­łam się w du­chu, żeby któ­raś z pro­po­zy­cji pen­tho­use’ów przy­pa­dła jej do gu­stu. Ta ko­bie­ta była praw­dzi­wym wam­pi­rem ener­ge­tycz­nym. Gdy wy­szła, po­czu­łam się kom­plet­nie wy­ssa­na z sił.

•••

Nad­cho­dził pią­tek, a ja zda­łam so­bie spra­wę, że ty­dzień prze­le­ciał mi przez pal­ce z nie­spo­dzie­wa­ną szyb­ko­ścią. Sie­dzia­łam w biu­rze i by­łam wręcz za­wa­lo­na ro­bo­tą. Głę­bo­ko wes­tchnę­łam, za­sta­na­wia­jąc się, czy nie pra­cu­ję za dużo. Usły­sza­łam dźwięk po­wia­do­mie­nia z te­le­fo­nu. Zer­k­nę­łam na wy­świe­tlacz. Na­głó­wek wia­do­mo­ści gło­sił WY­JAZD – Ro­dos. „O, cho­le­ra!” Przy­po­mnia­łam so­bie, że mie­siąc temu, w przy­pły­wie de­spe­ra­cji, wy­ku­pi­łam wcza­sy. Mia­ła to być uciecz­ka przed pro­ble­ma­mi i zre­se­to­wa­nie prze­cią­żo­ne­go umy­słu. Plan był pro­sty: książ­ka, słoń­ce, czer­wo­ne wino i le­ża­czek. Wy­łą­cze­nie te­le­fo­nu nie wcho­dzi­ło w grę, jed­nak pra­ca aku­rat naj­mniej mnie zaj­mo­wa­ła. Moją głów­ną in­ten­cją było nie­my­śle­nie o nie­uda­nym mał­żeń­stwie i roz­wią­za­nie tego pro­ble­mu. Oszu­ki­wa­łam się, że znaj­dę owo roz­wią­za­nie wła­śnie w Gre­cji. Po chwi­li za­du­my za­czę­łam w gło­wie kom­ple­to­wać ubra­nia, któ­re po­win­nam za­brać. Naj­więk­szym wy­zwa­niem oka­za­ły się buty. Cie­ka­we, ile par zmie­ści się do wa­liz­ki pod­ręcz­nej. No i ko­stiu­my ką­pie­lo­we! Kie­dy ja ostat­ni raz ku­pi­łam bi­ki­ni czy pa­reo? Może znaj­dę jesz­cze coś tren­di w mie­ście. Spoj­rza­łam na zło­te­go ro­le­xa. Boże, już pią­ta! Na pew­no nie zdą­żę…

Wie­czo­rem nie­chluj­nie spa­ko­wa­łam rze­czy. Czu­łam się roz­cza­ro­wa­na, że zmie­ści­łam tyl­ko trzy pary bu­tów. W du­chu prze­kli­na­łam samą sie­bie, że nie wy­ku­pi­łam więk­sze­go ba­ga­żu. By­łam za dużą skne­rą, żeby te­raz do­pła­cać, mimo iż było mnie na to stać. Nie­za­do­wo­lo­na ru­szy­łam na lot­ni­sko Cho­pi­na. Czu­łam się okrop­nie zmę­czo­na, lot był opóź­nio­ny, więc w Gre­cji mia­łam być do­pie­ro nad ra­nem. Zło­rze­czy­łam w du­chu na swo­je spon­ta­nicz­ne po­my­sły. Ni­g­dy wcze­śniej nie la­ta­łam w po­je­dyn­kę, chy­ba że w kon­tek­ście spo­tkań biz­ne­so­wych. Na wa­ka­cjach za­wsze to­wa­rzy­szy­ła mi przy­naj­mniej jed­na przy­ja­ciół­ka lub Ra­fał. Bła­ga­łam Boga o sprzy­ja­ją­ce wa­run­ki po­go­do­we i do­bry na­strój. Od za­wsze nie lu­bi­łam la­tać.IV

Ko­lej­ne dni na Ro­dos mi­ja­ły mi bły­ska­wicz­nie. Wy­peł­nia­ły je pro­ste przy­jem­no­ści. Spa­łam, ja­dłam i pi­łam wino, po­zwa­la­jąc so­bie na chwi­le bez­myśl­ne­go re­lak­su w pro­mie­niach go­rą­ce­go słoń­ca. Na czy­ta­nie ksią­żek, któ­re z ta­kim za­pa­łem wrzu­ca­łam do wa­liz­ki, nie mia­łam naj­mniej­szej ocho­ty. Za­nu­rza­łam się w ma­rze­niach na te­mat ta­jem­ni­cze­go Fran­cu­za, któ­re­go po­stać z każ­dym dniem sta­wa­ła się co­raz bar­dziej obec­na w mo­ich my­ślach. Jego ob­raz nie­ustan­nie mnie na­wie­dzał, tkwiąc gdzieś mię­dzy jawą a snem. Każ­de wspo­mnie­nie jego gło­su, spoj­rze­nia, do­ty­ku roz­pa­la­ło moją wy­obraź­nię na nowo. „Nie­grzecz­ny chło­piec” – po­my­śla­łam, uśmie­cha­jąc się na myśl o wcią­ga­niu śnie­gu z jego ku­ta­sa.

Bez­tro­skie dni w Gre­cji mi­nę­ły szyb­ko i przy­szedł czas na po­wrót do War­sza­wy. Lot do domu miał być tyl­ko for­mal­no­ścią, jed­nak spo­kój, z ja­kim pod­cho­dzi­łam do po­dró­ży, zo­stał gwał­tow­nie zbu­rzo­ny przez tur­bu­len­cje. To było moje pierw­sze do­świad­cze­nie z tak sil­ny­mi wstrzą­sa­mi w po­wie­trzu. Prze­ra­że­nie szyb­ko wzię­ło górę, cią­gle za­ci­ska­łam dło­nie na pod­ło­kiet­ni­kach, pró­bu­jąc zna­leźć w so­bie choć odro­bi­nę spo­ko­ju. By­łam nie­mal pew­na, że zbli­ża się ka­ta­stro­fa lot­ni­cza, a myśl o nie­unik­nio­nym koń­cu nie opusz­cza­ła mnie ani na chwi­lę. Z prze­ra­że­niem zda­łam so­bie spra­wę, że ta per­spek­ty­wa, choć prze­ra­ża­ją­ca, nio­sła ze sobą dziw­ny ro­dzaj ulgi. Ta gorz­ka myśl prze­mknę­ła przez mój umysł ni­czym mi­gaw­ka, zmu­sza­jąc do re­flek­sji nad wszyst­kim, co było mi dane i co mo­głam stra­cić. Za­czę­łam my­śleć o rze­czach, któ­re ni­g­dy nie mia­ły szan­sy stać się czę­ścią mo­je­go ży­cia, o ma­rze­niach, któ­re odło­ży­łam na póź­niej, o mi­ło­ści, któ­ra się wy­pa­li­ła, o tym, że nie do­świad­czy­łam by­cia mat­ką.

Nie wie­dzia­łam, jak to jest mieć swo­ją ro­dzi­nę, ko­cha­ją­ce­go męża i dzie­ci… Te my­śli, nie­gdyś od­le­głe, na­bra­ły te­raz więk­szej war­to­ści. Wśród cha­osu i stra­chu, któ­ry mnie ogar­nął, po­ja­wi­ły się tak­że re­flek­sje o przy­szło­ści, któ­ra mo­gła ni­g­dy nie na­dejść. „Kto, do cho­le­ry, po­pro­wa­dzi fir­mę w ra­zie mo­jej na­głej śmier­ci? Nie spi­sa­łam prze­cież te­sta­men­tu!”

Prze­ra­ża­ła mnie świa­do­mość, że cały ma­ją­tek, na któ­ry tak cięż­ko pra­co­wa­łam, mógł­by wpaść w ręce ko­goś, z kim nie chcia­ła­bym go dzie­lić. Z Ra­fa­łem nie za­war­łam in­ter­cy­zy, co w świe­tle pra­wa czy­ni­ło go głów­nym be­ne­fi­cjen­tem mo­je­go do­rob­ku.

Nie, to nie może się tak skoń­czyć. Nie mogę jesz­cze umie­rać, nie te­raz, nie dziś. Dla­cze­go ni­g­dy nie spi­sa­łam te­sta­men­tu? Je­stem taka głu­pia.

I wte­dy do­padł mnie ogrom­ny ból gło­wy. W jed­nej chwi­li wszyst­ko wo­kół po­grą­ży­ło się w ciem­no­ści, któ­rą roz­ja­śnia­ły je­dy­nie wi­ru­ją­ce punk­ci­ki świa­tła, ja­sne jak gwiaz­dy. Czy tak wy­glą­da śmierć? Czy ja wła­śnie umar­łam?

– Pro­szę pani, pro­szę się obu­dzić! Sły­szy mnie pani? – Do­cie­rał do mnie głos, któ­ry brzmiał jak echo z od­da­li.

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij