Soulmate - ebook
Jak daleko się posuniesz, by zaspokoić swoje żądze? Jak nisko musisz upaść, by zrozumieć, że podążasz drogą autodestrukcji? "Broń, dziwki, narkotyki. Brawo, Roxanne." Roxanne - piękna, ambitna i zagubiona - zabiera cię w podróż przez luksusową codzienność Warszawy, namiętne noce Barcelony i zmysłowe wybrzeża Grecji, by ostatecznie dać się zaskoczyć Szwecji. Każda sceneria to nowe pokusy i pragnienia, które tylko czekają, by je zaspokoić. I kolejne kroki w przepaść. To opowieść o obsesji i o kobiecie, która za cenę hedonistycznych rozkoszy traci kontrolę nad swoim życiem, balansując na granicy autodestrukcji. "Widzisz to lustro? Pau wskazał przed siebie. - Oprzyj się o nie. Chcę, żebyś dobrze widziała, jak cię p... Masz na siebie patrzeć, kiedy będę w tobie. Przyparł moją twarz do wielkiej tafli, ściskając nadgarstki jedną ręką, a drugą przytrzymując kark". Czy w takim świecie Roxanne ma szansę odnaleźć bratnią duszę?
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397380219 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Twoja obecność w moim życiu była darem nie do przecenienia, a wiara we mnie sprawiała, że zawsze dążyłam do zrealizowania, wydawałoby się nierealnych, celów – Ty nigdy nie zwątpiłeś. Twoja miłość nadal we mnie płynie i tak będzie już na wieki.
Dziękuję Bogu za to, że choć przez krótką chwilę mogłam cieszyć się Twoją obecnością.
Wierzę, że kiedyś znów będziemy razem, bo bardzo za Tobą tęsknię.
Dziękuję sobie za siłę, wytrwałość i determinację, które pozwoliły mi napisać tę książkę.Błagałam Boga o siłę, która miała mi pomóc przetrwać koszmar, jaki przetoczył się przez moje życie. Pustka po stracie była tak ogromna, że nie widziałam sensu dalszego istnienia. Klęczałam na środku salonu otoczona mrokiem, a w dłoniach ściskałam dwie pigułki – czerwoną i niebieską. Od decyzji, którą z nich połknę, zależało moje dalsze życie. Jedna z nich obiecywała natychmiastową ulgę od cierpienia i koniec wszystkich problemów. Czułam, jak ogromny kamień przygniata mi plecy, ramiona nie były już w stanie go unieść. Zacisnęłam mocniej dłoń z czerwoną pigułką. Nie miałam sił dłużej walczyć. Wezmę ją, nie jestem tak silna, jak myślałam. Podnosząc do ust tabletkę, ostatni raz spojrzałam na tę drugą, niebieską, której połknięcie gwarantowało kontynuację koszmaru. Ogarnęło mnie zwątpienie. Czy na pewno chcę się poddać właśnie teraz? A może jutro będzie lepiej i wszystko się ułoży? Głosy w mojej głowie rozpoczęły zawziętą walkę.
Przede mną była najtrudniejsza do podjęcia decyzja. Życie znowu mnie testowało, jednak teraz bardziej dobitnie. Nie miałam już siły na kolejny trening. Błagałam o ukojenie. Spadałam z hukiem z najwyższego piętra wieżowca. Zamknęłam oczy, a myśli przewijały się jak klatki filmu. Widziałam i złe, i dobre chwile. Wzięłam głęboki wdech, teraz mocniej ściskając w dłoni niebieską tabletkę. Nie wiem, ile upłynęło czasu, nim poczułam, że łzy wyczerpania wysychają. Byłam wrakiem człowieka. Połknęłam pigułkę. Teraz wszystko będzie już dobrze…
•••
Otworzyłam oczy. Otaczała mnie zupełnie obca przestrzeń. Fala dezorientacji uderzyła z nieoczekiwaną siłą. Próbowałam zlokalizować się w rzeczywistości, ale wzrok bezskutecznie przesuwał się po nieznanym mi wnętrzu, poszukując choćby najmniejszego punktu orientacyjnego. Moje ciało zastygło ze strachu.
– Gdzie ja jestem?I
Piloci nie są dla wszystkich.
•••
– Moja głowa, kurwa! Ała, jak boli! – Złapałam się za skroń, próbując złagodzić pulsowanie pod czaszką. Przez wielkie okno wpadały pierwsze promienie budzącego się dnia. – Nienawidzę poranków… – Zacisnęłam powieki, licząc na to, że uda mi się zasnąć jeszcze chociaż na kilka minut. Cholerny ból głowy nie ustawał, a nawet miałam wrażenie, że jest coraz silniejszy. Próbowałam zebrać myśli. Czułam, że nie mam siły otworzyć oczu.
– Ja pierdolę, znowu nie wiem, co się działo wczoraj wieczorem. – Nerwowo grzebałam w zakamarkach pamięci, usiłując odnaleźć jakiekolwiek wspomnienie, które mogłoby rzucić światło na moją obecną sytuację. „Jaki dziś dzień tygodnia?” – zastanawiałam się, próbując coś sobie przypomnieć. Czułam, jakbym miała dziury w mózgu albo sklerozę.
Starałam się otworzyć sklejone powieki, walcząc z ciężarem, który zdawał się na nie naciskać. „Do cholery, gdzie ja jestem?!” – krzyknęłam w myślach. Ogarnęło mnie przerażenie, kiedy zdałam sobie sprawę, że miejsce, w którym się znajduję, jest mi całkowicie obce. Moje spojrzenie pobiegło do stojącego nieopodal małego, szklanego stolika, na którym wznosiła się kompozycja z pustych butelek po Moet & Chandon Brut. Widok tych luksusowych pozostałości pogłębił mój niepokój. Skrzywiłam się. Niedopałki papierosów, które „pięknie” towarzyszyły pustym flaszkom, przyprawiały mnie o mdłości. Moją uwagę przyciągnęła lśniąca, złota taca z resztkami białego śniegu oraz zwinięta w rulonik kanadyjska dwudziestodolarówka. Przez sekundę zastanawiałam się, czy nie dokończyć tematu. Czułam się tak źle, że w mojej głowie zakiełkowała myśl o chwilowym ukojeniu. „Czym się strułaś, tym się lecz” – pomyślałam ironicznie, przypominając sobie stare powiedzenie mojej ukochanej babci Róży. „Biała dama nie odmówi ci grama” – zrymowałam, próbując przywrócić się do życia.
Jednak po chwili wyrzuty sumienia i stany lękowe zaczęły ze sobą walkę, tworząc burzliwą mieszankę emocji. „Może jednak lepiej będzie, jak stąd pójdę” – pomyślałam, próbując odnaleźć resztki godności i siłę, aby wstać. Cała obolała sięgnęłam do leżącej na podłodze torebki i wyciągnęłam z niej smartfon. Przełączyłam na kamerkę, aby rzucić okiem na swoje odbicie. Długie blond włosy były potargane i czymś sklejone, a twarz potwornie opuchnięta. Niebieskie oczy, które zwykle emanowały pewnością siebie i bystrością, teraz wydawały się nijakie. To było bez wątpienia moje najgorsze selfie, bezlitośnie odzwierciedlające stan, w którym się znajdowałam.
„Masakra! Co ja tu robię?! To nie może się tak kończyć”. Moje zaniki pamięci dobitnie świadczyły o tym, że nie powinnam była mieszać alkoholu z kokainą. Do tego wyglądałam jak pomarszczony balon. Byłam w miejscu, w którym nie powinnam się znaleźć. Ile już razy powtarzałam sobie, że dość budzenia się z kacem gigantem na jakichś melinach? Czy ja nie mogłam chociaż raz zacząć dnia jak inni, normalni ludzie, bez suchości w ustach i bólu głowy? Czułam, jak świat wiruje, zbierało mi się na wymioty. Nie chciałam wstawać. I wtedy po raz kolejny uświadomiłam sobie, że naprawdę potrzebuję zmiany, bo taki tryb życia mnie wykończy.
Resztkami woli podniosłam się z miękkiej, obitej zamszem kanapy. Mój umysł był jakby zamglony, jeszcze nie całkiem świadomy tego, co się dzieje. Zerknęłam pod koc, którym byłam okryta.
– Matko Boska, jestem prawie naga!
Gdy powoli i z niemałym wysiłkiem obróciłam głowę w prawo, moje spojrzenie uchwyciło dwie śpiące postacie – nastoletnie dziewczyny. Leżały na dywanie przy kominku, kompletnie nagusieńkie. Sposób splątania ich ciał potwierdzał, że nie trafiły tu przypadkiem. Jedna z nich miała włosy w kolorze platyny, delikatnie rozrzucone na plecach, druga – równie długie, lecz czarne pasma, które tworzyły ostry kontrast z jej porcelanowo białą skórą. Obie miały mocno podkreślone oczy i soczyście czerwone usta. „Makijaż chyba przeżył całą noc” – pomyślałam, przyglądając się im uważniej. „Co to za szminka, że tak długo się utrzymuje?”
Blondynka z lekko otwartymi ustami chrapała tak głośno, jakby walczyła o każdy oddech.
– Biedaczka, chyba przesadziła z koksikiem.
Na drugim końcu ogromnego salonu zauważyłam śpiącego dość postawnego mężczyznę, który ściskał w dłoni błyszczącą broń. Przez moment pomyślałam, że serce zatrzyma mi się ze strachu i padnę tu na zawał. Facet wyglądał jak wyciągnięty prosto z organizacji przestępczej. Miejsce, w którym się znalazłam, mimo eleganckiego wystroju, miało mroczną aurę. Obecność tych osób i cała otaczająca mnie atmosfera sprawiły, że czułam, jakbym znalazła się w środku filmu sensacyjnego.
Przebiłam samą siebie. W gorsze gówno niż to chyba nie można się wplątać.
„Broń, dziwki i narkotyki. Brawo, Roxanne”. Podświadomość klaskała mi ironicznie, kpiąc. „Co zrobię, jeśli ten gość jest naćpany, obudzi się i nas wszystkich pozabija? Świr jebany. Spierdalam stąd. Nadszedł czas, aby pożegnać się z mafijnym towarzystwem i całą tą młodzieżową eskortą”. W pośpiechu narzuciłam na siebie sukienkę, wcisnęłam stopy w czarne szpilki i owinęłam się ramoneską. Chwyciłam miniaturową torebkę Louisa Vuittona i niemalże wybiegłam z salonu.
Idąc szybkim krokiem przez korytarz, kątem oka zarejestrowałam, że drzwi jednego z pomieszczeń są uchylone. Nie mogąc się oprzeć, stanęłam i zajrzałam do środka. Zobaczyłam orgię z udziałem trzech postaci, zatopionych w scenie, która wyglądała jak wyciągnięta prosto z filmu porno. Blondynka o ogromnych, silikonowych piersiach i z kolczykiem w sutku wydawała się lewitować nad łóżkiem. Była podwieszona na czymś w rodzaju czarnych lejców przymocowanych do sufitu. Ciągnęła laskę mężczyźnie, którego twarz była zakryta maską przypominającą te z karnawału w Wenecji. Stojący za nią drugi facet dosłownie robił jej minetkę w powietrzu. Cała trójka była w jakimś transie, zupełnie oderwana od rzeczywistości, pogrążona we własnym świecie.
„To dla mnie za dużo jak na niedzielny poranek”. Skrzywiłam się, czując, że przekroczyłam granicę swojej wytrzymałości na takie widoki. „Czas na mnie, bon voyage1!”
W taksówce wiozącej mnie do domu jeszcze raz próbowałam sobie przypomnieć, co dokładnie wydarzyło się wczorajszej nocy, lecz ostatnie, co utkwiło mi w pamięci, to obraz przystojnego bruneta w szarym garniturze, otoczonego przez znajomych. Każda próba zgłębienia wspomnień kończyła się na tym samym niejasnym obrazie.
„Cholera, mam nadzieję, że nikt mi nie dodał do szampana pigułki gwałtu. Jak to możliwe, żebym totalnie straciła pamięć?” W duchu miałam nadzieję, że żaden kutas mnie wczoraj nie wykorzystał.
„Roxanne, musisz przestać odpalać wrotki” – upomniała mnie podświadomość, nie dając za wygraną i męcząc potwornymi wyrzutami sumienia.
Czułam się strasznie, ale najtrudniejsze było jeszcze przede mną. W domu czekała mnie nieuchronna konfrontacja z mężem. Mimo iż jasno dałam mu do zrozumienia, że nasza wspólna droga dobiegła końca, on wciąż traktował mnie jak swoją własność.
Z determinacją złapałam za klamkę drzwi wejściowych, starając się je otworzyć jak najciszej, by nie obudzić Rafała.
– Gdzie znowu byłaś, suko? – Jego głos sprawił, że podskoczyłam.
Czekająca na mnie osoba przypomniała mi o wszystkich powodach, dla których chciałam zakończyć ten związek. Mąż stał oparty barkiem o ścianę, z rękoma splecionymi na klatce piersiowej, z miną, która oscylowała między złością a rozczarowaniem. Podszedł, wciągając w nozdrza zapach moich włosów, jakby próbując wywąchać, skąd wracam. Grymas na jego twarzy zdradzał mieszankę obrzydzenia i politowania.
– Gdzie byłaś?! – powtórzył, tym razem podnosząc głos, by zasiać we mnie strach.
– Nie twój interes. Nie jesteśmy już razem i nie muszę się tłumaczyć – odpowiedziałam stanowczo, przeszywając go wzrokiem na wylot.
– Dopóki jesteś moją żoną, będziesz mi mówić, gdzie byłaś i co robiłaś – warknął, próbując wymusić posłuszeństwo.
– Jestem twoją żoną już tylko na papierze. Nasze małżeństwo dawno się skończyło. Dostawałeś ode mnie wiele szans i ich nie wykorzystywałeś. Mam dość tej sytuacji i twojej obecności, wyprowadź się już!
Rafał wybałuszył swoje wielkie, niebieskie oczy, po czym próbował złapać mnie za ramię. Odruchowo wywinęłam się spod jego ręki.
– Kochanie, nie kłóćmy się, proszę… Wiesz, że cię kocham, chodź, przytul mnie.
Zauważyłam jego zmęczoną twarz. Wyglądał, jakby nie spał całą noc. Mimo wszystko, jak to on, prezentował się niezwykle schludnie.
– Czy ty zaczniesz mnie w końcu słuchać?! My to przeszłość! Zrozum to i daj mi święty spokój! – Byłam zmęczona i czułam ogromną suchość w gardle. – Muszę się przespać.
Nasze małżeństwo na początku było zgodne. Byliśmy całkiem dobrze dobrani, kochaliśmy się i dzieliliśmy pasje. Rafał rozpieszczał mnie i niczego mi nie zakazywał, nie ograniczał, jak to robili mężowie moich koleżanek. Jednak po czterech latach coś zaczęło pękać, a ja czułam, że nasze drogi powoli się rozchodzą. To był długi i bolesny proces obumierania miłości. Rafał miał mi za złe, że nie dałam mu potomka, a ja z jakiegoś powodu nie mogłam zajść w ciążę. Mimo wielu badań potwierdzających, iż jesteśmy płodni, nie spełniłam jego marzenia o byciu tatą. Z czasem ze zgodnego małżeństwa zmieniliśmy się w obcych sobie ludzi, w dodatku mówiących w różnych językach. Dawałam sobie i jemu szanse, żeby to naprawić, chciałam, by był bardziej obecny w naszym związku, czulszy i otwarty na nowe wyzwania. Zdecydowałam się nawet na terapię małżeńską, na którą chodziłam sama. Mój mąż uważał, że jest normalny i że tego nie potrzebuje. No i niestety – po kilku miesiącach walki z własnymi myślami nie wytrzymałam i poddałam się. Małżeństwo jest jak prowadzenie biznesu: jeżeli nad nim nie pracujesz, możesz zamykać firmę.
Z biegiem czasu Rafał stawał się coraz bardziej złośliwy. Duma nie pozwalała mu pogodzić się z faktem, iż jakakolwiek kobieta może go zostawić. Miał o sobie wysokie mniemanie. Nie do wiary, jak mężczyźni potrafią się zmienić, kiedy czują, że tracą grunt pod nogami. Kiedy przestajemy z nimi sypiać, pokazują prawdziwą twarz. Jedyne, co jeszcze pozwalało mi trwać w tym rozpadającym się związku, to to, że żyłam jak singielka.
Wszyscy faceci są tacy sami. Rozwiodę się z nim i już do końca życia będę sama. Prawdziwa miłość nie istnieje, jest przereklamowana, nikt nie może kochać mnie bardziej niż ja sama. Od roku żyłam w przekonaniu, że moje małżeństwo się skończyło. Nasze drogi się rozeszły, światopoglądy zmieniły, coś się wypaliło. Wiedziałam jedno: nie potrafię być z mężczyzną, którego nie kocham, nawet jeśli jest moim mężem.
Rafała poznałam na początku jego kariery pilota. Teściowa zawsze powtarzała, że od dziecka kochał awiację. A ja uważam, że od dziecka to on kochał, ale chodzić z głową w chmurach. Pilot komercyjnych linii lotniczych, wokół którego zawsze kręcił się tłumek chętnych dziewcząt, a który kreował się na niedostępnego. Pozwalał zbliżyć się do siebie na krok, by zaraz kazać cofnąć się o dwa. Wysoki, postawny blondyn, emanujący pewnością siebie, miał niezwykły dar przekonywania wszystkich do wszystkiego. Matka powinna mu dać na imię Czaruś, lepiej by do niego pasowało. Jest osobą, którą trudno przeoczyć. Zawsze, kiedy wychodziliśmy gdzieś razem, jego wygląd przyciągał uwagę większości kobiet.
Rafał spodobał mi się głównie dlatego, że był właśnie takim czarującym pilotem. Będąc dziesięć lat starszym ode mnie, sprawiał, że czasami czułam się jak mała dziewczynka. Uwielbiałam, kiedy się mną opiekował i zabierał w różne zakątki świata. Gdy go poznałam, miał żonę, ale ja o tym nie wiedziałam. Sprawa wyszła na jaw dopiero po dwóch miesiącach naszego związku.
Kiedy pewnego razu pieprzył mnie w pokoju hotelu Marriott, blisko lotniska Chopina, zadzwonił telefon. Rafał, niechętnie przerywając zabawę, podniósł słuchawkę.
– Tak, słucham.
– Dobry wieczór, panie Blayt, dzwonię z recepcji. Nie przeszkadzam?
– Przeszkadza pani. Słucham, o co chodzi? – warknął na dziewczynę.
– Bo, yyy, strasznie przepraszam, ale jakaś kobieta pyta o pana i twierdzi, że jest pana żoną. – Chrząknęła cicho. – Przepraszam, jak się pani się nazywa? – Odkaszlnęła. – Ta pani przedstawiła się jako Marta Blayt.
– Że co?! – wykrzyknął do słuchawki w chwili, kiedy ja spluwałam na jego nabrzmiałego kutasa. – Proszę ją jakoś zatrzymać, nie jestem sam! Potrzebuję piętnastu minut, dziękuję!
Z paniką w oczach zerwał się niczym kot na widok ogórka.
– Ale panie Blayt, co ja… Yyy. Dobrze, rozumiem – powiedziała już do głuchej słuchawki recepcjonistka.
– Jaki jest numer pokoju mojego męża? – spytała Marta oschle, patrząc z pogardą na kobietę za kontuarem.
Żona Rafała była stanowcza i ambitna, uwielbiała pokazywać swoją przewagę nad innymi. No i chyba miała dobrze rozwinięty szósty zmysł, skoro przyleciała z Belgii do męża właśnie wtedy, kiedy był ze mną.
– Yyy… Pokój dwieście piętnaście, proszę pani… Drugie piętro i korytarzem w prawo – odpowiedziała przestraszona dziewczyna, lekko się jąkając.
– Dziękuję – odburknęła Marta i bezszelestnie odeszła w poszukiwaniu windy.
– Cholera jasna, ubieraj się! Moja żona tu idzie!
Tak właśnie dowiedziałam się, że Rafał ma żonę.
Słowa obijały się w mojej głowie niczym dźwięk wiertarki. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Czułam, jak do gardła podchodzi mi gula. Pobiegłam do łazienki. Jednym ruchem ręki wrzuciłam kosmetyki do torebki. Ubranie wciągnęłam na siebie w dwie sekundy. Nie miałam zamiaru natknąć się na żonę mojego kochanka… Mimo woli czułam się winna.
– Sprawdź, czy niczego nie zostawiłam i posprzątaj umywalkę z mojego podkładu. – Nie mogłam spojrzeć mu w oczy, nie chciałam słuchać wyjaśnień. – Zapomnij o mnie, łajdaku. Żegnaj.
Chwyciłam za klamkę drzwi i zatrzasnęłam je za sobą z hukiem. Poczułam gorące łzy spływające po policzkach, wszystko wydawało się surrealistyczne. Otarłam oczy, pospiesznie udając się w kierunku wyjścia. Chciałam jak najszybciej zniknąć.
– Podała mi pani zły numer pokoju! Co pani myśli, że będę tak zwiedzać ten wasz, pożal się Boże, hotel?! – Usłyszałam w lobby poirytowany kobiecy głos i jeszcze bardziej przyśpieszyłam kroku.
– Przepraszam panią, to mój ogromny błąd! Nie dwieście piętnaście, tylko pięćset piętnaście! Raz jeszcze bardzo przepraszam!
Niestety, przeprosiny niewiele zmieniły w tej sytuacji, a wręcz doprowadziły panią Blayt do szału. Ta kobieta dosłownie czerpała przyjemność ze znęcania się nad ludźmi, którzy byli niżej od niej pod względem statusu społecznego.
Ciekawe, czy skurwiel posuwał też tę młodą recepcjonistkę. Przypomniało mi się, jak ostatnio puszczał jej oczko. Czaruś jebany. Przecież on znał wszystkie dziewczyny pracujące w tym hotelu, bo za każdym razem, kiedy miał kurs z Warszawy, linia lotnicza rezerwowała mu nocleg właśnie tutaj. Wiedziałam też, że niejednej pani nogi uginały się na jego widok. Podobało mi się to i cholernie imponowało – do teraz, kiedy poczułam się jak jedna z nich. Wszystko zaczęło układać się w całość.
Na ułamek sekundy zatrzymałam wzrok na jego żonie. Była wysoka i przeraźliwie szczupła, wręcz chorobliwie chuda. Ciemne, długie włosy kontrastowały z pięknym kremowym płaszczem od Fendi. Zastanawiałam się, ile ona może mieć lat. Skrzywiłam się na myśl, że zaraz spotka się z Rafałem i dokończy to, czego ja nie zdążyłam. Poczułam, jak łzy napływają mi jeszcze szybciej do oczu, a całe wnętrze rozpada się na miliony kawałków. Zrozumiałam, że to koniec. Wszystko rozsypało się jak domek z kart. Po chwili ocknęłam się i czym prędzej wybiegłam z hotelu.
Rafał kilkakrotnie próbował się ze mną skontaktować na różne sposoby. Tłumaczył, że jego żona nic dla niego nie znaczy i że nie sypia z nią od miesięcy. Nie chciał mnie przestraszyć i stracić, dlatego nie powiedział mi prawdy.
Byłam młoda i naiwna, postanowiłam mu zaufać i dać drugą szansę.
Spotykaliśmy się okrągły rok, aż nie wytrzymałam ciągłego ukrywania się i postawiłam warunek. Albo się rozwiedzie, albo odchodzę. Kochałam go i nie chciałam się nim dzielić. Wybrał rozwód i po ponad roku romansowania stał się moim mężem.
------------------------------------------------------------------------
1.
1 miłej podróżyII
Poniedziałek, nareszcie poniedziałek! Zastanawiam się, czemu jest znienawidzonym dniem tygodnia. Ja kocham poniedziałki! Dla mnie to początek czegoś nowego, nowych przygód. Uwielbiam dynamicznie zaczynać pracę właśnie w poniedziałki.
Moją pasją i pracą jest pośrednictwo w handlu nieruchomościami. Biuro znajduje się w samym sercu Warszawy, tuż przy placu Trzech Krzyży. Jestem założycielką renomowanej agencji nieruchomości, gdzie ja i moi ludzie zajmujemy się pośrednictwem w obrocie ekskluzywnymi apartamentami. Może to nie taki znów konglomerat, ale jestem bardzo dumna z tego, co zbudowałam.
Czas w biurze pozwolił mi na chwilowe odcięcie się od poczucia wstydu, które towarzyszyło mi po weekendowym ekscesie. Próbowałam cofnąć się myślami do soboty i nadal nie mogłam sobie przypomnieć, jak znalazłam się w tamtym okropnym miejscu. Na szczęście praca, która jest jednym z moich uzależnień, pozwala mi na oderwanie się od tych myśli. Nie zamierzałam użalać się nad sobą w nieskończoność, miałam za dużo zobowiązań.
– Roxanne, chcesz kawkę? – Usłyszałam Ali, moją ukochaną asystentkę, która wyrwała mnie z galopujących myśli.
Alicja była średniego wzrostu i miała lekko krągłą sylwetkę Zazwyczaj ubierała się elegancko, co idealnie pasowało do roli asystentki. Pewna, zdecydowana postawa dodawała jej autorytetu w pracy. Zawsze mogłam na niej polegać. Znała mnie na tyle dobrze, że wiedziała, kiedy przynieść kawę, a kiedy aspirynę. Ali pracowała dla mnie od dwóch lat i nie zamieniłabym jej na żadną inną asystentkę.
Stałyśmy się również bliskimi przyjaciółkami. Nie powinnam była przełamywać bariery pracownik-szef, ale ona naprawdę stanowiła wyjątek od reguły. Była jak mój anioł stróż, choć czasami zachowywała się jak diabeł z piekła rodem i musiałam przywracać ją do pionu. Alicja była niemal moją rówieśniczką, ale miała już dorastającą córkę. Sofię urodziła jako szesnastolatka i niemal w pojedynkę musiała stawić czoła wyzwaniom macierzyństwa, praktycznie bez wsparcia ze strony rodziny. To była próba, która wzniosła ją na zupełnie inny poziom dojrzałości. Dziewczyna, będąc praktycznie jeszcze dzieckiem, musiała błyskawicznie nauczyć się radzić sobie w dorosłym życiu. Ali stanęła na wysokości zadania, wykazując się niesamowitą siłą charakteru. To jedna z najodważniejszych i najsilniejszych kobiet, jakie znam. Podziwiam ją za to, jak dzielnie pokonała trudności i jak pięknie wychowała córkę. Doświadczenia z młodości uczyniły z niej osobę wyjątkowo odporną na życiowe przeciwności. Wydaje mi się, że niewiele rzeczy może ją zaskoczyć. Pewności siebie i zaradności nie da się nauczyć z książki. To coś, co buduje się poprzez przeżycia i osiągnięcia. Cieszyłam się, że mam tak wspaniałą i godną zaufania osobę u boku.
– Dziękuję, kochana. Tak, poproszę double espresso – odparłam, próbując skupić się na pracy, mimo że wciąż myślałam o tym, co wydarzyło się w weekend.
– Opowiadaj – nalegała, jak zwykle zainteresowana każdym szczegółem mojego życia. Jej ciekawskość czasami była nieco uciążliwa, ale doceniałam troskę.
– Ali, nie mam teraz nastroju, muszę przejrzeć te nowe oferty. – Chciałam zmienić temat. Wstydziłam się przyznać do tego, że znowu urwał mi się film.
– A jak twój Pau z Tindera? Dalej ze sobą piszecie czy przeszliście na level suchy seks online? – drążyła.
– Chyba trochę przesadzam i się wkręcam, ale on jest naprawdę cudowny. Inteligentny, oczytany, po prostu ideał…
Alicja popatrzyła na mnie z dezaprobatą.
– Najpierw się z nim spotkaj, a potem możesz snuć romantyczne wizje. Barcelona nie jest znowu tak daleko. Układasz go sobie ze skrawków informacji, nigdy nie widziałaś chłopa na oczy, nie masz pewności, czy to nie świr. Co więcej, wydaje mi się, że ma żonę i dzieci. Piszecie ze sobą już kilka tygodni, a on nie może się z tobą spotkać? To mi śmierdzi. Roxi, otwórz oczy.
– Wiem, wiem – westchnęłam. – Masz rację, to wszystko jest zbyt absurdalne. Ale on jest jak narkotyk. Poza tym dzielą nas kilometry. Za każdym razem, kiedy postanawiam, że muszę to skończyć, po kilku dniach czuję, jak coś ciągnie mnie w jego stronę. To trudne do wyjaśnienia.
Ali przewróciła oczami i kontynuowała reprymendę.
– Roxi, nie możesz tkwić w takim wyimaginowanym związku. Zakochałaś się w swoich wyobrażeniach, nie w nim. Nigdy nie widziałaś gościa, nie znasz go naprawdę. Moim zdaniem on ściemnia, a ty po prostu próbujesz uciec od Rafała.
Jej słowa nie pomagały. Zachwyt był silniejszy niż moja zdolność do rozsądnego myślenia.
– Dziewczyno, ty jesteś pierdolonym uzależnieniowcem! Uzależniasz się od facetów, pracy, papierosów, alkoholu, słodyczy i Bóg wie czego jeszcze. Wiesz dobrze, że musisz na siebie uważać, jesteś po długiej psychoterapii, dostałaś narzędzia pracy, wiesz, jakie nawyki mają na ciebie zły wpływ i jak je zmienić, musisz to wszystko wdrażać i pracować nad sobą. Czasami, Roxanne, stąpasz po bardzo cienkim lodzie. To cud, że jeszcze nie wjebałaś się w jakieś poważne problemy.
Jej słowa były jak cios. Ali zawsze potrafiła ująć rzeczy wprost.
– Wiesz co, może i masz rację. Moje życie nie zawsze układa się tak, jak bym chciała… Czasem gubię się w tym wszystkim.
– Doskonale wiesz, że mam rację. Martwię się.
– Dobrze, mamo! Wystarczy tych morałów, przestań, bo czuję, że głowa mi zaraz eksploduje od twojego słowotoku – odpowiedziałam z lekkim zdenerwowaniem. – Wiem, że to, co robię, to jakaś forma ucieczki. Staram się, jak mogę, ogarniać swoje życie i emocje. Powiem mu dziś, że czas najwyższy się spotkać, niech przylatuje do Warszawy.
– Roxi, spójrz na mnie. Musisz naprawić głowę.
W tym momencie poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Wiedziałam, że Ali ma rację. Zignorowałam jednak jej próby rozmowy na ten temat.
– A jak tam z tymi twoimi kolesiami? Zaciągnęłaś kogoś do łóżka, pani seksbombo, wieczna singielko? – zapytałam, próbując rozrzedzić atmosferę i odciągnąć uwagę ode mnie.
– Miałam wczoraj randkę z mikrobiologiem, mówiłam ci o nim kiedyś. Zaproponował mi kawę i spacer, mimo iż wspomniałam mu, że wolę iść na lunch. Rozumiesz, Roxi? Gościu nie słucha, a to już wielki minus. Kiedy przed samym spotkaniem napomknęłam jeszcze raz, że może lunch i kawa, bo czternasta w niedzielę to właściwa pora na posiłek, odpowiedział, że jest na jakiejś cholernie restrykcyjnej diecie histaminowej i że kawa oraz spacer to dla niego dobra opcja.
– No popatrz – mruknęłam z sarkazmem. – Na spacer? Pojebało go. Jak chce pospacerować, to niech idzie psa wyprowadzić.
– Facet bez kasy, wyczuwam takich na kilometr, albo skąpiec. Jeden chuj, szkoda energii na takich – dodała Ali. – Wyobraź sobie, że po tej randce tak zgłodniałam, że poszłam sama coś zjeść. Czy ty możesz to zrozumieć? Jak mógł mnie zostawić głodną?! – warknęła rozdrażniona.
– Gość popełnił kardynalny błąd! Jak mógł cię nie nakarmić? Przecież ty, biedaku mój, zawsze jesteś głodna! – stwierdziłam z wyraźnym przekąsem.
– Dokładnie! Nie nakarmisz, nie poruchasz, przysłowie na dziś! Ha, ha!
Prychnęłam śmiechem do filiżanki z kawą i napój chlapnął na blat.
– Twoje przysłowia mnie rozwalają. Dosyć tych plotek, zabieramy się do pracy, bo Warszawa czekać na nas nie będzie. Mamy jakąś nową ofertę kupna nieruchomości czy nic nie wyskoczyło przez weekend? – Zmieniłam temat, czując podniecenie na myśl o nowych projektach.
– Mamy. Wyskoczyły dwa apartamenty z Mokotowa i jeden ze Śródmieścia. – Ali poprawiła okulary, zmieniając ton na bardziej poważny. – Jutro masz spotkanie z celebrytką, bo chce rozmawiać tylko z tobą.
Skinęłam głową, próbując sobie przypomnieć, kim jest ta osoba.
– Jaką celebrytką? Jestem już zmęczona tymi wszystkimi warszawskimi osobowościami.
– Ta z Top Model. Była chyba w finale, teraz jej pełno w social mediach. Chwali się drogimi zegarkami, diamentami i autami, podobno mieszka też w Dubaju.
– W Dubaju… Ach tak, to wiele wyjaśnia – skwitowałam oceniającym tonem.
– Ona jest bardzo kontrowersyjna, Roxi. Chwali się, że ma duże wpływy w Warszawie. Ja nie wiem, na czym polega jej fenomen, ale laska ma charakterek.
– Jak ona się nazywa? Wiesz, że nie oglądam telewizji i nie śledzę tej całej celebryckiej śmietanki.
– Ta, no… Jak jej tam? Ciężko mi tę dziwną nazwę zapamiętać. Opowiadała ostatnio w swojej relacji na Instagramie, że w poprzednim wcieleniu była syreną. Siren to jej nick, nie podała mi nawet swojego nazwiska. No i ona…
Podniosłam rękę, żeby jej przerwać.
– No dobrze, wystarczy tych informacji. Dziewczyna jest nieźle odklejona od rzeczywistości, ale dam sobie z nią radę. Trzeba po prostu jak najszybciej coś dla niej znaleźć i będzie po problemie.
Ali uśmiechnęła się szeroko.
– Tak jest, pani prezes! Bierzmy się do pracy. Lunch o trzynastej? – rzuciła, wychodząc z gabinetu.
– Yhy – wymamrotałam twierdząco. – Idź już sobie i przynieś wreszcie tę kawę.
•••
Jest już po dziewiętnastej, jak zwykle wychodzę z pracy ostatnia. Czuję, że spuchnięte stopy nie mieszczą mi się w szpilkach.
– Znowu nabrałam wody – powiedziałam do siebie, spoglądając w lusterko wsteczne. – Muszę kupić coś w aptece, bo wyglądam jak swoja karykatura. Marzy mi się długa, aromatyczna kąpiel i święty spokój.
Uruchomiłam silnik i ruszyłam w kierunku Złotej. Dziś wieczorem miałam apartament tylko dla siebie. Rafał był w delegacji. Odetchnęłam z ulgą. Nie mogłam doczekać się rozmowy z moim internetowym kochankiem. Boże, ten facet doprowadza mnie do wariactwa! Zupełnie oszalałam na jego punkcie. Przeczuwałam, że nigdy go nie spotkam, ale automatycznie kasowałam te myśli i okłamywałam samą siebie. Gość budził we mnie pożądanie, jak nikt inny. Pisał to, co dokładnie w danej chwili potrzebowałam usłyszeć, rozśmieszał mnie, wysyłał seksowne fotki. Zaczęliśmy na Tinderze, a teraz przeszliśmy na Snapa. Pau to obłędnie przystojny Hiszpan, ma sto osiemdziesiąt cztery centymetry wzrostu i podobno dziewiętnaście centymetrów TAM. Jego typowo latynoska uroda i romantyczna osobowość przyprawiały mnie o zawroty głowy.
Relaksująca kąpiel z kieliszkiem czerwonego wina pozwoliła mi odreagować ciężki dzień w pracy. Nalałam sobie kolejną lampkę i zabrałam się za odczytywanie soczystych wiadomości od mojego online’owego znajomego.
„Wsuwam się pod kołdrę, powoli zbliżam się do ciebie i delikatnie rozchylam twój szlafrok. Spoglądam w twoją niewinną twarz i studiuję każdy kolejny ruch. Nieśpiesznie przysuwam cię do siebie, szlafrok odsłania twoje nagie, idealne ciało. Teraz czujesz ciepło mojej skóry. Wyczytuję z twojego spojrzenia pozwolenie na to, abym przysunął się jeszcze bliżej… Czujesz mój oddech, twoje usta są przy moich, twoje uda splecione z moimi, słyszysz bicie mojego serca, a ja twojego…”
Odczytałam wiadomość niemal na jednym wdechu. Słowa zaczęły rozpalać moją wyobraźnię. Cholera, tak bardzo pragnęłam tego mężczyzny! Układałam w głowie scenariusze, co bym z nim zrobiła, gdyby leżał obok. Tak bardzo chciałam, żeby był teraz przy mnie, żeby wreszcie ostro mnie przeleciał. Pożądanie zmieniało się w smutek i tęsknotę za czymś, co istniało tylko w mojej głowie. Tak bardzo chciałam leżeć wtulona w jego ramiona. Chciałam mieć go tu i teraz, nie czekać już dłużej. Cholera, męczył mnie ten facet. Powinnam o nim zapomnieć.
Biłam się z myślami, które wciąż wracały do mojego internetowego księcia z bajki. Seksualna żądza już dawno znokautowała zdrowy rozsądek. Jak zwykle pisałam z nim do późna, nie mogąc oderwać się od ekranu iPhone’a. Kolejny raz zasnęłam z niedopitym kieliszkiem Ripasso w dłoni.
Rano byłam nieprzytomna, znowu wlałam w siebie za dużo alkoholu. Powinnam ograniczyć wieczorne popijanie do maksymalnie dwóch kieliszków. Czułam, jak dopada mnie poczucie winy. Regularne picie, nawet tak szlachetnego trunku, zaczynało dawać mi się we znaki. Skóra na twarzy była okropnie wysuszona, a opuchlizna pod oczami nie dawała się niczym zatuszować, nawet te cholerne suplementy nie pomagały. Moja twarz, a raczej skacowana morda, wyglądała na tak zmęczoną, że żaden makijaż nie chciał tego zakryć.
„Roxi, musisz ograniczyć wino do dwóch kieliszków. Roxi, musisz ograniczyć wino do dwóch kieliszków” – powtarzałam, w duchu, obiecując sobie poprawę.
Byłam wycieńczona i bardzo powoli zbierałam się do pracy. Poruszałam się jak leniwiec. Wzięłam zimny prysznic, mając nadzieję, że to choć trochę złagodzi porannego kaca. Po niecałej godzinie byłam gotowa na kolejny intensywny dzień pełen wyzwań.
W biurze zmęczenie mijało z każdym kolejnym łykiem mocnej kawy. Ali co rusz informowała mnie o nowych warunkach stawianych przez klientkę-celebrytkę. Ta kobieta naprawdę uwielbiała być w centrum uwagi. Od rana nie było innego tematu niż Siren. Jedni byli podekscytowani, że korzysta z usług naszej firmy, inni załamywali ręce. Wciągałam głęboko powietrze, starając się skupić również na innych ważnych projektach.
Dziś melancholia dopadła mnie ze zdwojoną siłą, chyba potrzebowałam zwolnić tempo. Przypomniałam sobie początki mojej firmy. Stworzyłam ją sama, zaczynając od wynajmu taniego pomieszczenia biurowego na obrzeżach Warszawy, daleko od centrum. Dobry marketing i reklama były kluczem do rozwinięcia brandu, a wykorzystanie sieci kontaktów i współpraca z innymi profesjonalistami to kolejny ważny punkt mojej strategii biznesowej. Marka Real Estate Warsaw Investments ma już na tyle silną pozycję na rynku, że oferty współpracy sypią się jak z rękawa. Zatrudniam wspaniałych pośredników, dla których – mam nadzieję – nie liczą się tylko pieniądze, ale i prestiż firmy, w jakiej mają zaszczyt pracować.
– Roxanne, panna Siren niecierpliwie czeka na ciebie. Przepraszam, że ci przerywam, ale ona zaczęła robić zamieszanie w recepcji. – Nieco zestresowana Ali wtargnęła do gabinetu ze stertą papierowych teczek w rękach.
– OK, powiedz mi o niej coś więcej. Muszę mieć jakąś porządną strategię.
– Kiedyś była zwykłą Agatą Kowalską. Po tym, jak zaczęła gwiazdorzyć w mediach społecznościowych, przyjęła pseudonim artystyczny i obecnie przedstawia się jako Siren DeVries. To ciężki człowiek. Mam nadzieję, że propozycje, jakie dla niej przygotowaliśmy, przypadną jej do gustu. – Ali położyła dokumenty na biurku i kontynuowała tyradę. – Jest niezwykle kapryśna. Musisz zdobyć się na profesjonalizm i cierpliwość.
– Dobrze, wpuść ją – przerwałam jej, po czym wciągnęłam głęboko powietrze, zatrzymując je na kilka sekund w płucach. – Im szybciej to załatwię, tym lepiej.
– Dobrze, idę po nią. Powodzenia! – Ali poprawiła okulary i niemal wybiegła z gabinetu.
Po kilkunastu sekundach pewnym krokiem wkroczyła ONA: Siren, gwiazda świecąca egocentrycznym blaskiem. Już na wejściu wyglądała na zirytowaną.
– Witaj, Roxanne! Dlaczego kazałaś mi tak długo na siebie czekać? – zaczęła kulturalnie od wyrzutów.
Wyraz twarzy nie pozostawiał wątpliwości co do przepełniającego ją niezadowolenia. Była zacięta i patrzyła wzrokiem pełnym pogardy.
– Przepraszam, ale przyszłaś chyba godzinę za wcześnie – odpowiedziałam, siląc się na wyważony ton.
– Możliwe, ale zaraz jadę na lotnisko. Nie mogę czekać, aż łaskawie znajdziesz dla mnie czas. Mój Majk już niecierpliwi się w prywatnym odrzutowcu. Wszystko dlatego, że mnie ignorujesz. To ty powinnaś dostosować się do mojego grafiku. Wiesz przecież doskonale, kim jestem!
„Rozmowa z tą celebrytką zapowiada się interesująco…” – pomyślałam, lekko unosząc kąciki ust.
– Dzwoniłam do ciebie dzisiaj trzy razy, a ty nie odbierałaś. Jesteś moją agentką, powinnaś być dostępna, kiedy dzwonię! Pokazujesz brak profesjonalizmu.
Ścisnęłam mocniej długopis, usiłując zachować spokój. Miałam ochotę wbić go jej w oko. Tego paplania nie dało się słuchać.
– Przepraszam za brak dostępności, ale mam też inne zobowiązania i nie mogłam odebrać twoich połączeń. W każdym razie ja i mój zespół skupiamy się na znalezieniu dla ciebie najlepszej opcji.
– Skupiacie się? Wy macie działać, a nie się skupiać! Naprawdę jestem już zmęczona waszym niedbalstwem!
Wzięłam głęboki wdech. Ta kobieta zaczynała doprowadzać mnie do pasji.
– Proszę, usiądź. Dostałaś coś do picia?
– Dostałam kawę z mlekiem, a nie piję mleka krowiego. Jestem uczulona na laktozę. Dlaczego nie dbacie o swoich klientów? Dlaczego nie macie mleka roślinnego? – Wyraźnie zirytowana zarzuciła mnie kolejnymi pretensjami.
Wzięłam głęboki wdech, w myślach licząc do dziesięciu. Poczułam, że podskoczyło mi ciśnienie.
– Mamy mleko zbożowe, bo sama takie piję. Pytałaś? Przepraszam cię, ale nasze recepcjonistki jeszcze nie potrafią czytać w myślach, ale pracujemy na tym – dodałam sarkastycznie. – Zaraz będziesz miała swoją kawę, proszę, usiądź. – Wskazałam na fotel obok biurka.
– Oczekuję od ciebie natychmiastowego raportu na temat nowych nieruchomości. Nie mam czasu na czekanie! – odparła, nadal stojąc.
– Przepraszam, Siren, ale jestem w trakcie ustalania szczegółów dotyczących nowych propozycji. Robię wszystko, co w mojej mocy, aby znaleźć idealną nieruchomość dla ciebie. Ten proces wymaga czasu.
– Zastanawiam się, czy naprawdę potrafisz sprostać moim potrzebom. Zaczynam w to wątpić. Czy muszę na każdym kroku przypominać, że jestem celebrytką i zasługuję na wyjątkowe traktowanie?
– Rozumiem, że masz wysokie wymagania. Jestem tutaj, aby ci pomóc i znaleźć idealną nieruchomość, która spełni wszystkie twoje warunki. Musimy jednak współpracować i znaleźć rozwiązania, które będą satysfakcjonujące dla nas obu.
Siren wbiła we mnie przeszywający, zimny wzrok. Z całych sił starałam się zachować spokój i profesjonalizm.
– Moje zobowiązanie wobec ciebie jako klientki jest niezmienne i nienaruszalne, ale wymaga wzajemnego szacunku.
– Szacunek? Nie widzę go w twoich działaniach. Będę musiała się zastanowić nad naszą współpracą.
Jej komentarze zaczęły działać mi na nerwy. Miałam nieodparte wrażenie, że czerpała satysfakcję z upokarzania innych. Ta zepsuta do szpiku kości osoba musiała być bardzo nieszczęśliwa.
– Pracujemy nad znalezieniem idealnej nieruchomości, Siren. Mam nadzieję, że nasze działania przyniosą pozytywne rezultaty. Dziś mamy dla ciebie trzy propozycje. Jeżeli cię zainteresują, to mój agent jest gotowy, żeby cię tam zawieźć, kiedy tylko będziesz miała czas.
– Lepiej dla ciebie, żeby coś mi się wreszcie spodobało. Mam jeszcze dużo opcji, więc nie zawiedź mnie – skomentowała szyderczo. Z każdą jej wypowiedzią coraz bardziej czułam, jak próbuje wywrzeć na mnie presję i pokazać swoją wyższość.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, abyś była zadowolona. To nasz wspólny cel – odpowiedziałam uspokajająco, choć czułam narastającą frustrację.
– Umów mnie z tym agentem na jutro. Bedę w Warszawie po południu. – Influencerka spojrzała z pogardą i bez słowa pożegnania opuściła gabinet, zostawiając za sobą napiętą atmosferę. Modliłam się w duchu, żeby któraś z propozycji penthouse’ów przypadła jej do gustu. Ta kobieta była prawdziwym wampirem energetycznym. Gdy wyszła, poczułam się kompletnie wyssana z sił.
•••
Nadchodził piątek, a ja zdałam sobie sprawę, że tydzień przeleciał mi przez palce z niespodziewaną szybkością. Siedziałam w biurze i byłam wręcz zawalona robotą. Głęboko westchnęłam, zastanawiając się, czy nie pracuję za dużo. Usłyszałam dźwięk powiadomienia z telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz. Nagłówek wiadomości głosił WYJAZD – Rodos. „O, cholera!” Przypomniałam sobie, że miesiąc temu, w przypływie desperacji, wykupiłam wczasy. Miała to być ucieczka przed problemami i zresetowanie przeciążonego umysłu. Plan był prosty: książka, słońce, czerwone wino i leżaczek. Wyłączenie telefonu nie wchodziło w grę, jednak praca akurat najmniej mnie zajmowała. Moją główną intencją było niemyślenie o nieudanym małżeństwie i rozwiązanie tego problemu. Oszukiwałam się, że znajdę owo rozwiązanie właśnie w Grecji. Po chwili zadumy zaczęłam w głowie kompletować ubrania, które powinnam zabrać. Największym wyzwaniem okazały się buty. Ciekawe, ile par zmieści się do walizki podręcznej. No i kostiumy kąpielowe! Kiedy ja ostatni raz kupiłam bikini czy pareo? Może znajdę jeszcze coś trendi w mieście. Spojrzałam na złotego rolexa. Boże, już piąta! Na pewno nie zdążę…
Wieczorem niechlujnie spakowałam rzeczy. Czułam się rozczarowana, że zmieściłam tylko trzy pary butów. W duchu przeklinałam samą siebie, że nie wykupiłam większego bagażu. Byłam za dużą sknerą, żeby teraz dopłacać, mimo iż było mnie na to stać. Niezadowolona ruszyłam na lotnisko Chopina. Czułam się okropnie zmęczona, lot był opóźniony, więc w Grecji miałam być dopiero nad ranem. Złorzeczyłam w duchu na swoje spontaniczne pomysły. Nigdy wcześniej nie latałam w pojedynkę, chyba że w kontekście spotkań biznesowych. Na wakacjach zawsze towarzyszyła mi przynajmniej jedna przyjaciółka lub Rafał. Błagałam Boga o sprzyjające warunki pogodowe i dobry nastrój. Od zawsze nie lubiłam latać.IV
Kolejne dni na Rodos mijały mi błyskawicznie. Wypełniały je proste przyjemności. Spałam, jadłam i piłam wino, pozwalając sobie na chwile bezmyślnego relaksu w promieniach gorącego słońca. Na czytanie książek, które z takim zapałem wrzucałam do walizki, nie miałam najmniejszej ochoty. Zanurzałam się w marzeniach na temat tajemniczego Francuza, którego postać z każdym dniem stawała się coraz bardziej obecna w moich myślach. Jego obraz nieustannie mnie nawiedzał, tkwiąc gdzieś między jawą a snem. Każde wspomnienie jego głosu, spojrzenia, dotyku rozpalało moją wyobraźnię na nowo. „Niegrzeczny chłopiec” – pomyślałam, uśmiechając się na myśl o wciąganiu śniegu z jego kutasa.
Beztroskie dni w Grecji minęły szybko i przyszedł czas na powrót do Warszawy. Lot do domu miał być tylko formalnością, jednak spokój, z jakim podchodziłam do podróży, został gwałtownie zburzony przez turbulencje. To było moje pierwsze doświadczenie z tak silnymi wstrząsami w powietrzu. Przerażenie szybko wzięło górę, ciągle zaciskałam dłonie na podłokietnikach, próbując znaleźć w sobie choć odrobinę spokoju. Byłam niemal pewna, że zbliża się katastrofa lotnicza, a myśl o nieuniknionym końcu nie opuszczała mnie ani na chwilę. Z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że ta perspektywa, choć przerażająca, niosła ze sobą dziwny rodzaj ulgi. Ta gorzka myśl przemknęła przez mój umysł niczym migawka, zmuszając do refleksji nad wszystkim, co było mi dane i co mogłam stracić. Zaczęłam myśleć o rzeczach, które nigdy nie miały szansy stać się częścią mojego życia, o marzeniach, które odłożyłam na później, o miłości, która się wypaliła, o tym, że nie doświadczyłam bycia matką.
Nie wiedziałam, jak to jest mieć swoją rodzinę, kochającego męża i dzieci… Te myśli, niegdyś odległe, nabrały teraz większej wartości. Wśród chaosu i strachu, który mnie ogarnął, pojawiły się także refleksje o przyszłości, która mogła nigdy nie nadejść. „Kto, do cholery, poprowadzi firmę w razie mojej nagłej śmierci? Nie spisałam przecież testamentu!”
Przerażała mnie świadomość, że cały majątek, na który tak ciężko pracowałam, mógłby wpaść w ręce kogoś, z kim nie chciałabym go dzielić. Z Rafałem nie zawarłam intercyzy, co w świetle prawa czyniło go głównym beneficjentem mojego dorobku.
Nie, to nie może się tak skończyć. Nie mogę jeszcze umierać, nie teraz, nie dziś. Dlaczego nigdy nie spisałam testamentu? Jestem taka głupia.
I wtedy dopadł mnie ogromny ból głowy. W jednej chwili wszystko wokół pogrążyło się w ciemności, którą rozjaśniały jedynie wirujące punkciki światła, jasne jak gwiazdy. Czy tak wygląda śmierć? Czy ja właśnie umarłam?
– Proszę pani, proszę się obudzić! Słyszy mnie pani? – Docierał do mnie głos, który brzmiał jak echo z oddali.
------------------------------------------------------------------------
W empik go