Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Spacer po Weronie - ebook

Data wydania:
28 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spacer po Weronie - ebook

Sielankową miłość Elizy i Maxa zakłóci dramatyczna różnica zdań.

Poszło w niej o pytania ich dzieci oraz o… rycerzy i zakony. Eliza stawia sprawę na ostrzu noża, a Max dopiero poniewczasie zda sobie sprawę, że to nie był zwykły incydent. Czuje, że jeśli nie sprosta oczekiwaniom żony, ich związkowi mogą grozić zawirowania.

W dalekiej Prowansji, dokąd uda się w poszukiwaniu odpowiedzi, natknie się na tajemnicę pięknej Nicole. Odkryje, że dziewczyna wpadła w sidła dawnych heretyckich doktryn. Prowadząc dyskusje z jej dziadkiem pozna historię krucjat na katarów w Langwedocji i przyjrzy się jego życiowej drodze. To go natchnie do wcielenia zmian także u siebie.

Tymczasem Jadzia opowie o swoim trudnym „życiu” z ojcem, a młodsza siostra Elizy Jagódka postanowi pójść z Paolem pod balkon Julii w Weronie…

Jakie będą efekty wyjazdu Maxa do Francji i jak oceni je Eliza?

Czy Jadzia pogodzi się z ojcem, a Nicole zmieni poglądy?

Co wyniknie ze spaceru Jagódki po Weronie?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-715-8
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KSIĄŻKI ROMY J. FISZER

Roma J. Fiszer

Kilka godzin do szczę­ścia

*

Wzgó­rze pełne słońca

*

Sezon na szczę­ście

*

Sie­dli­sko gorą­cych serc

*

Chata nad jezio­rem

*

Listy sprzed lat

*

Jutro zaczyna się dziś

*

Kurs na miłość

*

Amu­let

*

Klej­noty miło­ści

*

Wzgó­rze miło­ści

*

Owoc miło­ści

*

Świa­tełko miło­ści

*

Speł­nione marze­nia

*

Gwiazdki nad Mas­sa­chu­settsLATAJ LOT-EM

Jeśli kupi­cie samo­lot, będę latać z wami! Obie­cuję. – Fel­cia wzięła się pod boki.

Po jej sło­wach w kuchni roz­legł się chó­ralny śmiech kobiet. Tylko Jan Werra, mąż nie mąż Felci, wpa­try­wał się w nią z nie­po­ko­jem.

– Ale jak to… chcesz latać z nimi… samo­lo­tem? – Udało mu się powie­dzieć, gdy śmiech kobiet nieco przy­cichł. – Zapo­mi­nasz o swoim… bio­drze – dodał, wzdy­cha­jąc.

Fel­cia przy­brała zawa­diacką minę.

– Janku, nor­mal­nie latać – odparła, po czym z jej ust wydo­był się jakby war­kot, a roz­cza­pie­rzona kości­sta dłoń imi­tu­jąca lot samo­lotu zato­czyła ponad sto­łem krąg, lądu­jąc na nim po chwili. – _Lataj LOTem_, pamię­tasz to hasło? – wyrzu­ciła z sie­bie na bez­de­chu, umil­kła i wypu­ściła powie­trze. Usiadł­szy ze stęk­nię­ciem na krze­śle zer­k­nęła na jego pur­pu­rową twarz, po czym wzru­szyła ramio­nami, zaj­rzała do swo­jego kubka, prze­no­sząc spoj­rze­nie na kre­dens.

– Jesteś… – Jan pokrę­cił głową z dez­apro­batą i się zawie­sił.

– Fel­ciu, doro­bić ci kawy? – W kuchni roz­le­gło się nie­ocze­ki­wane pyta­nie Elizy.

– Ale tylko połowę. – Fel­cia zmru­żyła oczy jak kotka i wycią­gnęła rękę z pęka­tym kuba­sem w jej stronę.

Leoka­dia, Kaśka i Jadźka, jak za pocią­gnię­ciem nie­wi­dzial­nej sprę­żyny, prze­su­nęły swoje kawowe naczy­nia w kie­runku środka stołu. Eliza pode­rwała się z krze­sła, napeł­niła czaj­nik wodą i włą­czyła go.

– A co z twoim bio­drem? – Zawsze kon­kretna Leoka­dia nagle wró­ciła do Fel­ci­nej sprawy i wbiła w nią wzrok. Jan poki­wał głową.

– No wła­śnie, Fel­ciu. Tak jak­byś zapo­mniała, że je wymie­nia­łaś – uzu­peł­niła słowa kra­kow­skiej ezo­te­ryczki z tro­ską na twa­rzy Anna, co nie prze­szko­dziło jej prze­su­nąć na śro­dek stołu także swo­jej pustej fili­żanki.

– Bio­dro sro­dro – wypa­liła lek­ce­wa­żąco Fel­cia, ale kiedy ujrzała minę Jana kolejny raz krę­cą­cego głową, naj­pierw nieco spo­waż­niała, a po chwili uśmiech­nęła się do niego prze­pra­sza­jąco. – Prze­cież uwa­ża­łam. Zresztą… nie bądź­cie tacy cze­pial­scy. – Mach­nęła ręką i jakby ni­gdy nic uśmiech­nęła się zabój­czo do Elizy. – Też chcę pole­cieć wszę­dzie tam, gdzie wybiorą się ze smy­kami. Boć samo­lot, tylko na ich czwórkę to prze­cież byłaby prze­sada. – Puściła szel­mow­skie oko w nie­okre­ślo­nym kie­runku.

Uśmiech­nięta Fel­cia zer­k­nęła na Jana, objęła dłońmi paru­jący kubek, który wła­śnie posta­wiła przed nią Eliza, zacią­gnęła się aro­ma­tem świeżo zapa­rzo­nej kawy i zaj­rzała jej w twarz. – A wra­ca­jąc, Elizka, do two­jego lata­nia, to pamię­tam, że dotąd byli­ście w Szwe­cji, Danii, Szko­cji, Anglii, Fran­cji, Szwaj­ca­rii, we Wło­szech… – wyli­czała Fel­cia, pro­stu­jąc kolejne palce. – To już raczej wszystko.

– Można do tej listy dodać jesz­cze Sło­wa­cję i Cze­chy, a także Węgry i Sło­we­nię. Prze­jazdy przez kraje też się wli­czają.

– Sło­wa­cję mach­nę­li­ście pra­wie po ciemku, więc nie powinno jej się liczyć – Fel­cia wzru­szyła ramio­nami. – A Węgry…? Byli­ście tylko kilka godzin u tej całej Ateny!

– Wszystko pamię­tasz. Jak ty to robisz?

– Ukra­dłam ci kie­dyś jedną żółtą pamięć… Jest teraz w szu­fla­dzie. – Fel­cia wska­zała na kre­dens.

– A ja się zasta­na­wia­łam, gdzie ją zosta­wi­łam! – Eliza potarła czoło. – Jak chcesz, to ją sobie zostaw, bo Mak­sio zro­bił mi nową. – Zachi­cho­tała.

– A na co mi ona? Nie mam gniazdka! – Fel­cia dotknęła czoła i wyszcze­rzyła się od ucha do ucha.

– Jak już będziesz miała nowy kom­pu­ter, to się przyda. Pokażę ci, co i jak, i będziesz grała muzykę na cały dom – obie­cała Eliza.

– Tego tu jesz­cze bra­ko­wało! – obu­rzył się Jan. – Czy wy nie może­cie poroz­ma­wiać na jakieś bar­dziej przy­ziemne tematy?

– Mówisz i masz – rzu­ciła Eliza, wspo­ma­ga­jąc się gestem. – Wie­cie, że mie­siąc przed arma­ge­do­nem Korynna uro­dziła dziew­czynkę? Dała jej na imię Emilka. To jej dru­gie imię i tak samo nazwała boha­terkę swo­ich ksią­żek.

– Nad jezio­rem w lesie mieli szczę­ście, że wichura wyha­mo­wała przed Kół­kiem Raduń­skim – wspo­mniała Anna. – Wtedy mie­li­by­śmy nie Wie­życę, a Łysą Górę.

– To prawda, bab­ciu. Na pewno poje­dziemy do nich w grud­niu, bo wów­czas z kolei uro­dzi Vanessa, i też dziew­czynkę! – kon­ty­nu­owała roz­ra­do­wana Eliza.

– To dobrze, że rodzą się dziew­czynki. Może to coś ozna­cza? – Anna spoj­rzała w górę.

– Elwira też jest w sta­nie bło­go­sła­wio­nym.

– To jej leśnik chyba pęka z dumy! – zauwa­żyła Kaśka.

– Jasne, tylko na razie cicho sza! – Eliza poło­żyła palec na ustach.

– A wra­ca­jąc do tego leśnego jeziora… – Kaśka skie­ro­wała ramię w kie­runku Wie­życy – dopiero nie­dawno zorien­to­wa­łam się, że sta­wiają tam trzy takie same chaty jak ta naszego Heńka.

– Miały być dwie, dla rodzi­ców Vanessy i Pawła, ale Jurek Krą­żel­ski uzgod­nił z Paw­łem, żeby i on mógł się tam pobu­do­wać.

– Dok­tor Jerzy to mądry facet. Poroz­ma­wia­łam sobie z nim w lipcu. Zabra­łam się z Heń­kiem i Sta­chem, żeby odwie­dzić Vanessę, kiedy byli­ście w Mon­treux – przy­po­mniała Jadzia. – Zro­bił mi pra­wie godzinny wykład o neu­ro­nach. Mądry lekarz, a te dro­bia­zgi – dotknęła pal­cem głowy – ni­gdy nie były moją mocną stroną.

– To teraz ja popro­szę o sto­sowny wykład z tej dzie­dziny – zgło­siła się Leoka­dia, pod­no­sząc palec.

– Dla pani jestem do usług w każ­dej chwili.

– Ale zauważ­cie, że chaty w lesie nad jezio­rem sta­wiają sobie dotych­czas zaprzy­się­głe miesz­czu­chy! – Kaśka wró­ciła do zaini­cjo­wa­nego przez sie­bie wątku. – I to nie są prze­cież domki let­nie, a cało­roczne. Prze­pro­wa­dzają się tam na stałe!

– Będzie wię­cej drewna na takie chaty, bo w naszych lasach wciąż pra­cują maszyny – zauwa­żyła Anna. – Może w tej chwili zro­bili sobie prze­rwę. – Zer­k­nęła w stronę okna, za któ­rym nie prze­sta­wało padać. – Heniek mówi, że z powa­lo­nymi drze­wami muszą się jak naj­szyb­ciej upo­rać, bo za pół roku ich drewno nada się tylko na palety albo opał. Co prawda moje muzyczne ucho na tym cierpi, ale mój Boże… – Zło­żyła dło­nie. Na twa­rzach pozo­sta­łych kobiet poja­wił się smu­tek.

– O! I nasze lasy też bym chciała zoba­czyć z góry. – Wes­tchnęła Fel­cia, wra­ca­jąc do sprawy lata­nia.

Nie­ocze­ki­wa­nie ode­zwał się tele­fon Jadzi. Spoj­rzała na niego złym wzro­kiem.

– Po co go dzi­siaj wzię­łam? – fuk­nęła. – Tak, Ewe­linko, słu­cham – rzu­ciła pół­gło­sem do słu­chawki. Jej twarz nagle spo­waż­niała. – Ale.… co jej się stało?! Krysi dzi­siaj nie ma…? Boże. Już bie­gnę. – Jadzia zerwała się z krze­sła i bez słowa ruszyła w kie­runku sieni.

– Ale co jest? Jadziu! – zawo­łała za nią Kasia i pod­nio­sła się z miej­sca.

– Bab­cia osu­nęła się bez­wład­nie na fotel i nic wię­cej nie wiem! – odkrzyk­nęła na raty Jadzia, wska­ku­jąc w kalo­sze.

Po chwili roz­le­gło się trza­śnię­cie drzwi na werandę, a za oknem uka­zała się bie­gnąca w kie­runku pen­sjo­natu Jadzia.

– Nie wróży to dobrze – powie­działa Kasia. – Ruszam i ja.

– Ja też. – Eliza dołą­czyła do matki.

Pozo­stałe kobiety już po chwili ujrzały, jak Kasia z córką szyb­kim kro­kiem okrą­żają gazon.

– Chyba i na mnie kolej – rze­kła ponu­rym gło­sem Anna.

– Co kolej… jaka kolej?! – zare­ago­wała ner­wowo Fel­cia.

– Żeby tam pójść – odparła spo­koj­nie Anna, wska­zu­jąc na pen­sjo­nat.

– Aha, bo już myśla­łam – mruk­nęła Fel­cia.

– Idę z tobą. Pocze­kaj. – Leoka­dia kil­koma hau­stami dopiła kawę i ruszyła w ślad za Anną.

W gło­śnej jesz­cze przed chwilą kuchni nagle zro­biło się cicho i pusto. Feli­cja popa­trzyła na Jana, a potem na naczy­nia na stole.

– I teraz ja z tym wszyst­kim zosta­łam sama jak ten Himils­bach z angiel­skim. Ech… – stęk­nęła, pro­stu­jąc się powoli.

– Siądź, Feluchna. Dzi­siaj ja pozmy­wam – zaofe­ro­wał się Jan.

Gospo­dyni uśmiech­nęła się i nie pro­te­stu­jąc, opa­dła na krze­sło.

Po chwili znad umy­walki dotarły odgłosy mycia kub­ków, fili­ża­nek i tale­rzy­ków. Nagle roz­legł się gło­śny brzdęk, a Jan spoj­rzał na Fel­cię z lękiem w oczach.

– Znowu coś stłu­kłeś?!

– Wyśli­zgnęła mi się taka żółta fili­żanka.

– A Jadzia ją tak lubiła… – Fel­cia pokrę­ciła głową. – Nie­zdara z cie­bie.

– Pierw­szy raz coś stłu­kłem!

– E tam…

*

Kiedy Jadzia, Kasia i Eliza dotarły do pen­sjo­natu, oka­zało się, że lewa połowa twa­rzy Fran­ciszki jest dziw­nie wykrzy­wiona, a w lewej ręce i lewej nodze stra­ciła czu­cie. Leżała już na łóżku i spo­glą­dała na przy­byłe, jakby je chciała prze­pro­sić za kło­pot.

– To udar – rzu­ciła krótko Jadzia. – Boże.

– Zato­czy­łam się – pró­bo­wała nie­wy­raź­nie wyja­śnić Fran­ciszka.

– Nie męcz się, bab­ciu, i leż spo­koj­nie – popro­siła ją Jadzia.

Kiedy przy­je­chała karetka, lekarz szybko potwier­dził jej przy­pusz­cze­nia co do udaru, a po obduk­cji zasu­ge­ro­wał, że chora powinna poje­chać do szpi­tala na pełne bada­nia oraz w celu okre­śle­nia odpo­wied­niej tera­pii. Cho­ciaż mówie­nie spra­wiało babci wielką trud­ność, zaczęła opo­no­wać, że w jej wieku żaden szpi­tal niczego już nie zmieni.

– Dok­to­rze, na pewno nie dzi­siaj – dodała przy­tom­nie, choć nie­wy­raź­nie.

Ten rad nie rad wypi­sał nie­zbędne leki i karetka odje­chała.

Jadzia z bólem zaak­cep­to­wała decy­zję Fran­ciszki, bio­rąc na sie­bie odpo­wie­dzial­ność za opiekę nad nią. Od tej chwili nie dopusz­czała nikogo z per­so­nelu pen­sjo­natu do babci, wszystko robiąc przy niej sama. Po kilku dniach zasy­piała na sto­jąco ze zmę­cze­nia. Tylko kiedy odwie­dzała je Eliza, która uwa­żała Fran­ciszkę za swoją drugą bab­cię, Jadzia sia­dała na chwilę w fotelu. Wspól­nie spę­dziły przy niej kilka nocy.

W przed­ostatni week­end paź­dzier­nika umó­wiły się na kolejną noc. Aku­rat wów­czas Fran­ciszka spała spo­koj­nie. One szep­tały do sie­bie otu­lone ple­dami, sie­dząc w fote­lach, od czasu do czasu zer­ka­jąc na nią. Bab­cia prze­bu­dziła się około trze­ciej nad ranem. Z trud­no­ścią uśmiech­nęła się połową twa­rzy do Jadzi i Elizy, które doj­rzała w świe­tle przy­ciem­nio­nej lampy.

– Cie­szę się… że jeste­ście… obie – ode­zwała się z prze­rwami przy­tom­nie. Kobiety pode­rwały się i przy­klę­kły obok łóżka. Jadzia zwil­żyła wodą usta babci. – Idę już… do Anto­niego… – wyszep­tała nie­wy­raź­nie Fran­ciszka. – Jest mi… dobrze. – Na pra­wej poło­wie jej twa­rzy poja­wił się gry­mas uśmie­chu. – Do zoba­cze… – Nie dokoń­czyła, głę­boko wes­tchnęła, a jej głowa opa­dła na bok.

Jadzia zaczęła się tulić do bab­ci­nych rąk, cało­wać je, a Eliza stała, nie potra­fiąc wydu­sić z sie­bie słowa ani wyko­nać żad­nego gestu. Miała wra­że­nie, że jej całe ciało wypeł­niło się oło­wiem. Po jakimś cza­sie opa­no­wała się, na siłę pod­nio­sła Jadzię z kolan, a potem, szlo­cha­jąc, przez kil­ka­na­ście minut, stały wtu­lone w sie­bie. Wresz­cie do Jadzi dotarło, że należy coś zro­bić zgod­nie z pro­ce­du­rami obo­wią­zu­ją­cymi w pen­sjo­na­cie w takich oko­licz­no­ściach.

*

Jadzię pro­wa­dził za trumną Max, obok szła poważna Eliza, trzy­ma­jąc dzieci za rączki. Od kaplicy do grobu, w któ­rym Fran­ciszka miała zostać pocho­wana obok Anto­niego, było nie­da­leko. Orszak zatrzy­mał się przy zie­lo­nym pode­ście nad otwartą mogiłą. Spo­częła na nim trumna. Po modli­twie księ­dza w rękach Jadzi poja­wiła się kartka z przy­go­to­waną mową pogrze­bową. Mówiła jed­nak z pamięci – być może taki sam był tekst na kartce, lecz ani razu na nią nie spoj­rzała. Nie było chyba nikogo z miesz­kań­ców sie­dli­ska, kogo by jej słowa nie wzru­szyły.

Stypa odbyła się w salo­nie Anny. Obiad spo­ży­wano w ciszy. Roz­mowy roz­po­częły się dopiero pod­czas pod­wie­czorku. Obok Jadzi sie­działa Eliza. W mil­cze­niu przy­słu­chi­wała się toczo­nym roz­mo­wom, a dopiero po pew­nym cza­sie odwa­żyła się coś powie­dzieć. Na początku wspo­mniała swoje pierw­sze spo­tka­nie z Fran­ciszką i Anto­nim w czerwcu dwa tysiące pierw­szego roku w ich domu na Kamien­nej Górze. Potem prze­szła do innych zda­rzeń z pię­cio­let­niego okresu zamiesz­ki­wa­nia u nich jako stu­dentka. Jadzia przy pierw­szych sło­wach Elizy włą­czyła leżący przy jej nakry­ciu dyk­ta­fon.

– Dzi­siaj też? – spy­tała Eliza.

– Prze­cież wiesz, że mało mam wspo­mnień zwią­za­nych z dziad­kami, więc myślę, że nie odmó­wisz mi uwiecz­nie­nia i two­ich dzi­siej­szych słów.

– Jak chcesz – zgo­dziła się Eliza.

– Bar­dzo chcę. – Jadzia zła­pała ją za rękę. – Bo musi­cie wie­dzieć, że kiedy tylko przy­je­cha­łam tutaj, zaraz go sobie kupi­łam. – Dotknęła pal­cem dyk­ta­fonu. – Dzia­dek Antoni tak mi pod­po­wie­dział. – Uśmiech­nęła się lekko. – Bate­rie wytrzy­mują ponad dwie­ście godzin pracy cią­głej, a jego pamięć wystar­cza na osiem­set godzin nagry­wa­nych roz­mów – pochwa­liła się. – Potem zgry­wam je na kom­pu­ter i w wol­nych chwi­lach odsłu­chuję. Może kie­dyś na pod­sta­wie tych mate­ria­łów napi­szę książkę?

– Zna­ko­mity pomysł – pochwa­liła Anna.

Jadzia podzię­ko­wała jej ski­nie­niem głowy.

– Eliza czę­sto wspo­mi­nała różne zda­rze­nia z cza­sów miesz­ka­nia na Kamien­nej Górze – wró­ciła do swo­ich wcze­śniej­szych słów i pogła­dziła dłoń przy­ja­ciółki. – Była jakby ich pamię­cią zewnętrzną. – Uśmiech­nęła się blado, spo­glą­da­jąc po obec­nych. – Byli szczę­śliwi pod­czas jej opo­wia­dań, a potem jesz­cze długo w noc opo­wia­dali mi o niej. Nie o sobie.

– Jeśli chcesz, to dzi­siaj ci zdra­dzę, jakie było ich ulu­bione cia­sto. Może być…? – Eliza się zawa­hała.

– Jak naj­bar­dziej.

– Fran­ciszka i Antoni kochali wypieki z Lipo­wej, jak nazy­wali cukier­nię Arka­dię. – Na więk­szo­ści twa­rzy poja­wiły się uśmie­chy. – Darzyli ją ogrom­nym sen­ty­men­tem. Była dla nich świad­kiem przy­po­mi­na­ją­cym wspól­nie prze­żyte dłu­gie lata. Cze­kali na ciastka stam­tąd, dla nich potra­fili tro­chę nagiąć swoje sztywne reguły żywie­niowe. Ich słod­kie zachcianki czę­sto zmu­szały mnie do zmiany stu­denc­kich pla­nów. Stąd i ja polu­bi­łam tam bywać. Nie bez powodu także Matylda i Zyg­munt Gro­now­ski zako­chali się w pącz­kach z Lipo­wej – wtrą­ciła – a i na dzi­siaj Mak­sio przy­wiózł stam­tąd tro­chę pysz­no­ści. – Spoj­rzała naj­pierw na męża, a potem na patery z ciast­kami. – Bywało, że ury­wa­łam się z jakichś ćwi­czeń, bo nie lubili zbyt późno pić kawy. Kiedy przy­cho­dzi­łam z Lipo­wej, zawsze bacz­nie wpa­try­wali się w papier zdej­mo­wany z kar­to­nika, zaglą­da­jąc do niego, czy na pewno są ich ulu­bione ste­fanki, eklery, a chyba naj­bar­dziej cie­szyli się w listo­pa­dowe dni z rogali mar­ciń­skich.

– Pamię­tam, przy­wio­złaś je kie­dyś – potwier­dziła Jadzia.

– Wkrótce święto nie­pod­le­gło­ści, więc znowu je przy­wiozę.

– Ale dziad­ko­wie już ich z nami nie zje­dzą… – Jadzia posmut­niała.

– W Pozna­niu ste­fanki naj­czę­ściej kroi się w trój­kąty – wtrą­ciła Anna, się­ga­jąc po mio­dowy tor­cik z Lipo­wej. – Mają bar­dzo podobny smak, ale tam – spoj­rzała w kie­runku połu­dnia – war­stwy robią ciut cień­sze. Prze­pra­szam, wra­caj, Elizka, do wspo­mnień.

– Tego, Jadziu, jesz­cze ci nie opo­wia­da­łam, ale roz­mowy z dziad­kami tema­tycz­nie powią­zane z drugą wojną świa­tową czy w ogóle z histo­rią, a także… z Maxem roz­po­częły się od kupna odtwa­rza­cza fil­mów DVD. Wła­śnie tam­tego dnia bab­cia wyja­śniła mi, że w kościółku na Świę­to­jań­skiej są dwie kapliczki: świę­tego Anto­niego i świę­tego Judy Tade­usza. Pierw­szy, o czym dosko­nale wie­cie, jest patro­nem zagu­bio­nych… – Poki­wała głową i na moment zamil­kła, zwil­ża­jąc języ­kiem wysu­szone wargi i prze­ły­ka­jąc ślinę. – Drugi jest od spraw bez­na­dziej­nych. Powie­działa mi wów­czas o nich, gdyż pierw­szy raz na głos wyzna­łam jej, że zda­rza mi się wspo­mi­nać Maxa i to ze względu na niego chcę na DVD oglą­dać współ­cze­sne filmy wojenne. – Spoj­rzała na męża. – Bar­dzo czę­sto potem zacho­dzi­łam do obu kapli­czek, aż go sobie… wymo­dli­łam.

Wzru­szony Max prze­słał jej całusa.

– O tym rze­czy­wi­ście ni­gdy nie sły­sza­łam. Ależ to piękne! – zachwy­ciła się Jadzia. – A co z tymi fil­mami?

– Kiedy przy­szłam z odtwa­rza­czem do domu, naj­pierw roz­ma­wia­łam w kuchni z Fran­ciszką, ale Antoni ze sto­ło­wego dosły­szał nasze głosy i przy­szedł do nas. Kiedy wyja­śni­łam raz jesz­cze, po co mi odtwa­rzacz, spy­tał wprost, czy chcę z tych fil­mów dowie­dzieć się, jak jest gdzieś tam Maxowi?

Wzrok mał­żon­ków znowu się spo­tkał. Max pokrę­cił głową, żeby o tym za dużo nie opo­wia­dała, a Eliza ski­nęła powie­kami.

– Zanim obej­rza­łam tam­tego wie­czoru pierw­szy film _Mis­sion: Impos­si­ble_… to oczy­wi­ście nie jest film z wojen­nego cyklu… – wtrą­ciła – dowie­dzia­łam się, w jaki spo­sób Antoni i Fran­ciszka się poznali, zako­chali, pobrali i jak wyglą­dały pierw­sze dni sierp­nia tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stego czwar­tego roku w War­sza­wie. Jak wyglą­dała Rzeź Woli – uzu­peł­niła ciszej i spo­waż­niała – a także o ciąży Fran­ciszki, ich oba­wach o wła­sne życie, wresz­cie o wydo­sta­niu się cudem ze zrów­na­nego z zie­mią cen­trum mia­sta. Było też o Her­lingu-Gru­dziń­skim i o cyta­cie z jego książki _Inny świat_ z dwie­ście trzy­dzie­stej pierw­szej strony, który Antoni mi wów­czas poka­zał. Teraz spraw­dzimy moją pamięć. – Eliza unio­sła zabaw­nie brwi, po czym podra­pała się pal­cem po skroni. – Chyba brzmi tak: _Myślę z prze­ra­że­niem i głę­bo­kim wsty­dem o Euro­pie prze­dzie­lo­nej na pół Bugiem, w któ­rej po jed­nej stro­nie miliony nie­wol­ni­ków sowiec­kich modliły się o wyzwo­le­nie z rąk armii hitle­row­skiej, a po dru­giej miliony nie­do­pa­lo­nych ofiar nie­miec­kich obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych pokła­dały ostat­nią nadzieję w Armii Czer­wo­nej…_ – Spoj­rzała wokół i nabrała powie­trza, by mówić dalej.

– Mnie też go kie­dyś poka­zał… – Jadzia weszła Eli­zie w słowo – a potem bar­dzo długo pła­ka­łam.

Głosy w salo­nie uci­chły i na kil­ka­na­ście sekund zapa­dła cisza jak makiem zasiał.

– Muszę tę książkę koniecz­nie prze­czy­tać – ode­zwała się rap­tem Jagódka.

– Jest na górze w dru­giej sza­fie na naj­wyż­szej półce po lewej stro­nie. Ma biały, lekko znisz­czony grzbiet – wyszep­tała na bez­de­chu Fel­cia, wska­zu­jąc kości­stym pal­cem na sufit.

Wzru­szona Kasia przy­tu­liła córkę.

– Żeby dokoń­czyć o mojej pierw­szej z dziad­kami tak bli­skiej roz­mo­wie, dodam, że Antoni poka­zał mi wtedy także frag­ment jakie­goś sta­rego arty­kułu o gene­rale Pat­to­nie, w któ­rym ten wspo­mniał słowa gene­rała Andersa odno­szące się do ich roz­mowy w Afryce w tysiąc dzie­więć­set czter­dzie­stym trze­cim roku. – Chrząk­nęła. – _He told me, lau­ghing, that if his corps got in between a Ger­man and Rus­sian army, they would have dif­fi­culty in deci­ding which they wan­ted to fight the most_. – Eliza pomimo stypy i pod­nio­słego tematu uśmiech­nęła się na moment, ale szybko spo­waż­niała. – Prze­pra­szam cię, Jadziu.

– Frag­ment tej gazety dzia­dek poka­zał mi krótko po moim przy­jeź­dzie do Par­chowa. W trak­cie czy­ta­nia tej książki też dużo pła­ka­łam. – Jadzia przy­mknęła na chwilę powieki. – Masz, Elizo, nie­praw­do­po­dobną pamięć – rze­kła po chwili. – Zawsze cię podzi­wia­łam, ale dzi­siaj to już dałaś praw­dziwy kon­cert.

– Taka jest, wszystko mi zapa­mięta – rzu­cił Max cicho i zachi­cho­tał.

– Mamu­siu, ja z two­ich słów po angiel­sku nie­wiele zro­zu­mia­łem – ode­zwał się Jaś, a Gosia potwier­dziła pod­nie­sie­niem palca.

– Sekundę, już tłu­ma­czę. – Eliza zmarsz­czyła czoło. – _Powie­dział mi ze śmie­chem, że jeżeli jego woj­ska dostaną się pomię­dzy armię nie­miecką a rosyj­ską, to nie będą mogli się zde­cy­do­wać, z kim bar­dziej chcą wal­czyć_.

– Teraz rozu­miem, co ten gene­rał powie­dział, ale na­dal nie wiem, co w tym śmiesz­nego.

– Wytłu­ma­czę wam w domku na dobra­noc. Może być? – Smyki ski­nęły gło­wami. – Tego dnia, zanim poszłam do sie­bie i wresz­cie obej­rza­łam film, było jesz­cze kilka innych inte­re­su­ją­cych wąt­ków w mojej roz­mo­wie z Fran­ciszką i Anto­nim. – Eliza wró­ciła do tematu. – Wtedy to poko­cha­łam ich jak swo­ich naj­praw­dziw­szych dziad­ków. – Przy­gar­nęła Jadzię. – Żeby zakoń­czyć ten wątek, wspo­mnę jesz­cze, że pierw­szym fil­mem, takim z praw­dzi­wie Maxo­wej serii… – zawie­siła głos i spoj­rzała na niego, a on jak wcze­śniej pokrę­cił głową – zdra­dzę tylko jego tytuł! – zastrze­gła. – To był film o ame­ry­kań­skich ran­ger­sach: _Heli­kop­ter w ogniu_. Już wię­cej ani słowa na ten temat nie powiem. – Potrzą­snęła głową.

– To ja go muszę koniecz­nie obej­rzeć. – Jadzia spoj­rzała na przy­ja­ciółkę.

– Wciąż wszyst­kie twoje filmy prze­cho­wuję jak reli­kwie – ode­zwał się znie­nacka dotąd mil­czący Hen­ryk Dzie­dzic.

– Wciąż…?! Ale po co? – spy­tała Eliza, nie dowie­rza­jąc. – Prze­cież minęło już pra­wie dwa­na­ście lat!

– Bo są zna­ko­mite i wciąż w nie­złym sta­nie. – Hen­ryk swoim zwy­cza­jem pod­krę­cił wąsa. – Prze­każę je zatem w kom­ple­cie pani Jadwi­dze. Odtwa­rzacz już sta­rawy, ale też działa. Tytuły pozo­sta­łych fil­mów rów­nież pamię­tam: _Czas Apo­ka­lipsy_, _Plu­ton_, _Byli­śmy żoł­nie­rzami_, _Oca­lić Jes­sicę Lynch_, _Zie­lone berety_, _Ame­ry­kań­scy chłopcy_ i _Jar­head. Żoł­nierz pie­choty mor­skiej_ – wymie­niał tytuły wolno, a Max tylko krę­cił głową.

– Domy­ślam się, że nie są łatwe, ale dzięki nim będę mogła zro­zu­mieć, o czym roz­ma­wia­łaś z dziad­kami. Dzię­kuję! – Spoj­rze­nie Jadzi prze­bie­gło po twa­rzach Elizy, Hen­ryka i Maxa. – Aha! Obie­ca­łam sobie, że zako­mu­ni­kuję wam coś, jak tylko będę mogła naj­szyb­ciej, a dzi­siaj tra­fia mi się dobra oka­zja – powie­działa pod­nio­słym tonem. – Pod­ję­łam decy­zję, że wszyst­kie książki dziad­ków… – zawie­siła głos, a jej wzrok zatrzy­mał się na Mak­sie i sie­dzą­cej obok Eli­zie – należą od dzi­siaj do was. – Wska­zała ich kolejno pal­cem.

– Ależ, Jadziu! Tak nie można! – zapro­te­sto­wała Eliza.

– Tak trzeba, choć jest jeden waru­nek.

– Co to za waru­nek?

– Jeśli kie­dy­kol­wiek będę chciała, to poży­czy­cie mi poza kolej­no­ścią dowolną z nich, nawet gdyby któ­reś z was aku­rat ją czy­tało.

– Jesteś nie­sa­mo­wita… a czy ty, Jadziu, zgo­dzi­ła­byś się, żeby ten księ­go­zbiór połą­czyć ze zbio­rem Felci? – Eliza spoj­rzała na Macieja i sie­dzącą obok niego Fel­cię. – Zgo­dzi­cie się? – Zło­żyła ręce jak do modli­twy.

– Czy się zgo­dzimy, mamo? – Maciej spoj­rzał na Fel­cię i popra­wił na nosie lenonki.

– W życiu! – odparła twardo Fel­cia, zro­biw­szy groźną minę. – W życiu… nie pomy­śla­ła­bym… że taki zaszczyt może spo­tkać nas i nasze książki – dodała rado­snym gło­sem, wywo­łu­jąc uśmie­chy na twa­rzach pozo­sta­łych uczest­ni­ków stypy.

– Ja tak wła­śnie wolę, kiedy wszy­scy nie są tacy spięci – wyznała Jadzia.

Pod­wie­czo­rek ze wspo­mnie­niami o Fran­ciszce i Anto­nim prze­cią­gnął się do wie­czora. Jadzia nie wyłą­czyła dyk­ta­fonu także pod­czas kola­cji.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. _Pan Samo­cho­dzik i tem­pla­riu­sze_, serial fil­mowy z 1971 roku na pod­sta­wie powie­ści Zbi­gniewa Nie­nac­kiego pod takim samym tytu­łem.

2. Przy­wo­łana książka Richarda Bar­bera (_Rycer­stwo i zakony rycer­skie_) została nagro­dzona w 1971 roku bry­tyj­ską nagrodą lite­racką Somer­set Mau­gham Award, przy­zna­waną corocz­nie przez zwią­zek zawo­dowy pisa­rzy Society of Authors.

3. Sta­ni­sław Zającz­kow­ski, _Pol­ska a Zakon Krzy­żacki w ostat­nich latach Wła­dy­sława Łokietka._ Wydana we Lwo­wie, nakła­dem Towa­rzy­stwa Nauko­wego, 1929.

4. Józef Bir­ken­ma­jer, _Epi­ta­fjum Bole­sława Chro­brego_ (próba usta­le­nia tek­stu), Posna­niae, Poznań 1936 https://pl.wiki­so­urce.org/wiki/Epitafjum_Bolesława_Chrobrego (dostęp: 11.03.2024).

5. Elż­bieta Zechen­ter-Spła­wiń­ska i Woj­ciech Mischke. _Epi­ta­fium Bole­sława Chro­brego. Nowy prze­kład_. Kraków2006. https://www.medie­wi­styka.pl/Chro­bry.pdf (dostęp: 15.03.2024).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: