- W empik go
Spacer po Weronie - ebook
Spacer po Weronie - ebook
Sielankową miłość Elizy i Maxa zakłóci dramatyczna różnica zdań.
Poszło w niej o pytania ich dzieci oraz o… rycerzy i zakony. Eliza stawia sprawę na ostrzu noża, a Max dopiero poniewczasie zda sobie sprawę, że to nie był zwykły incydent. Czuje, że jeśli nie sprosta oczekiwaniom żony, ich związkowi mogą grozić zawirowania.
W dalekiej Prowansji, dokąd uda się w poszukiwaniu odpowiedzi, natknie się na tajemnicę pięknej Nicole. Odkryje, że dziewczyna wpadła w sidła dawnych heretyckich doktryn. Prowadząc dyskusje z jej dziadkiem pozna historię krucjat na katarów w Langwedocji i przyjrzy się jego życiowej drodze. To go natchnie do wcielenia zmian także u siebie.
Tymczasem Jadzia opowie o swoim trudnym „życiu” z ojcem, a młodsza siostra Elizy Jagódka postanowi pójść z Paolem pod balkon Julii w Weronie…
Jakie będą efekty wyjazdu Maxa do Francji i jak oceni je Eliza?
Czy Jadzia pogodzi się z ojcem, a Nicole zmieni poglądy?
Co wyniknie ze spaceru Jagódki po Weronie?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-715-8 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Roma J. Fiszer
Kilka godzin do szczęścia
*
Wzgórze pełne słońca
*
Sezon na szczęście
*
Siedlisko gorących serc
*
Chata nad jeziorem
*
Listy sprzed lat
*
Jutro zaczyna się dziś
*
Kurs na miłość
*
Amulet
*
Klejnoty miłości
*
Wzgórze miłości
*
Owoc miłości
*
Światełko miłości
*
Spełnione marzenia
*
Gwiazdki nad MassachusettsLATAJ LOT-EM
Jeśli kupicie samolot, będę latać z wami! Obiecuję. – Felcia wzięła się pod boki.
Po jej słowach w kuchni rozległ się chóralny śmiech kobiet. Tylko Jan Werra, mąż nie mąż Felci, wpatrywał się w nią z niepokojem.
– Ale jak to… chcesz latać z nimi… samolotem? – Udało mu się powiedzieć, gdy śmiech kobiet nieco przycichł. – Zapominasz o swoim… biodrze – dodał, wzdychając.
Felcia przybrała zawadiacką minę.
– Janku, normalnie latać – odparła, po czym z jej ust wydobył się jakby warkot, a rozczapierzona koścista dłoń imitująca lot samolotu zatoczyła ponad stołem krąg, lądując na nim po chwili. – _Lataj LOTem_, pamiętasz to hasło? – wyrzuciła z siebie na bezdechu, umilkła i wypuściła powietrze. Usiadłszy ze stęknięciem na krześle zerknęła na jego purpurową twarz, po czym wzruszyła ramionami, zajrzała do swojego kubka, przenosząc spojrzenie na kredens.
– Jesteś… – Jan pokręcił głową z dezaprobatą i się zawiesił.
– Felciu, dorobić ci kawy? – W kuchni rozległo się nieoczekiwane pytanie Elizy.
– Ale tylko połowę. – Felcia zmrużyła oczy jak kotka i wyciągnęła rękę z pękatym kubasem w jej stronę.
Leokadia, Kaśka i Jadźka, jak za pociągnięciem niewidzialnej sprężyny, przesunęły swoje kawowe naczynia w kierunku środka stołu. Eliza poderwała się z krzesła, napełniła czajnik wodą i włączyła go.
– A co z twoim biodrem? – Zawsze konkretna Leokadia nagle wróciła do Felcinej sprawy i wbiła w nią wzrok. Jan pokiwał głową.
– No właśnie, Felciu. Tak jakbyś zapomniała, że je wymieniałaś – uzupełniła słowa krakowskiej ezoteryczki z troską na twarzy Anna, co nie przeszkodziło jej przesunąć na środek stołu także swojej pustej filiżanki.
– Biodro srodro – wypaliła lekceważąco Felcia, ale kiedy ujrzała minę Jana kolejny raz kręcącego głową, najpierw nieco spoważniała, a po chwili uśmiechnęła się do niego przepraszająco. – Przecież uważałam. Zresztą… nie bądźcie tacy czepialscy. – Machnęła ręką i jakby nigdy nic uśmiechnęła się zabójczo do Elizy. – Też chcę polecieć wszędzie tam, gdzie wybiorą się ze smykami. Boć samolot, tylko na ich czwórkę to przecież byłaby przesada. – Puściła szelmowskie oko w nieokreślonym kierunku.
Uśmiechnięta Felcia zerknęła na Jana, objęła dłońmi parujący kubek, który właśnie postawiła przed nią Eliza, zaciągnęła się aromatem świeżo zaparzonej kawy i zajrzała jej w twarz. – A wracając, Elizka, do twojego latania, to pamiętam, że dotąd byliście w Szwecji, Danii, Szkocji, Anglii, Francji, Szwajcarii, we Włoszech… – wyliczała Felcia, prostując kolejne palce. – To już raczej wszystko.
– Można do tej listy dodać jeszcze Słowację i Czechy, a także Węgry i Słowenię. Przejazdy przez kraje też się wliczają.
– Słowację machnęliście prawie po ciemku, więc nie powinno jej się liczyć – Felcia wzruszyła ramionami. – A Węgry…? Byliście tylko kilka godzin u tej całej Ateny!
– Wszystko pamiętasz. Jak ty to robisz?
– Ukradłam ci kiedyś jedną żółtą pamięć… Jest teraz w szufladzie. – Felcia wskazała na kredens.
– A ja się zastanawiałam, gdzie ją zostawiłam! – Eliza potarła czoło. – Jak chcesz, to ją sobie zostaw, bo Maksio zrobił mi nową. – Zachichotała.
– A na co mi ona? Nie mam gniazdka! – Felcia dotknęła czoła i wyszczerzyła się od ucha do ucha.
– Jak już będziesz miała nowy komputer, to się przyda. Pokażę ci, co i jak, i będziesz grała muzykę na cały dom – obiecała Eliza.
– Tego tu jeszcze brakowało! – oburzył się Jan. – Czy wy nie możecie porozmawiać na jakieś bardziej przyziemne tematy?
– Mówisz i masz – rzuciła Eliza, wspomagając się gestem. – Wiecie, że miesiąc przed armagedonem Korynna urodziła dziewczynkę? Dała jej na imię Emilka. To jej drugie imię i tak samo nazwała bohaterkę swoich książek.
– Nad jeziorem w lesie mieli szczęście, że wichura wyhamowała przed Kółkiem Raduńskim – wspomniała Anna. – Wtedy mielibyśmy nie Wieżycę, a Łysą Górę.
– To prawda, babciu. Na pewno pojedziemy do nich w grudniu, bo wówczas z kolei urodzi Vanessa, i też dziewczynkę! – kontynuowała rozradowana Eliza.
– To dobrze, że rodzą się dziewczynki. Może to coś oznacza? – Anna spojrzała w górę.
– Elwira też jest w stanie błogosławionym.
– To jej leśnik chyba pęka z dumy! – zauważyła Kaśka.
– Jasne, tylko na razie cicho sza! – Eliza położyła palec na ustach.
– A wracając do tego leśnego jeziora… – Kaśka skierowała ramię w kierunku Wieżycy – dopiero niedawno zorientowałam się, że stawiają tam trzy takie same chaty jak ta naszego Heńka.
– Miały być dwie, dla rodziców Vanessy i Pawła, ale Jurek Krążelski uzgodnił z Pawłem, żeby i on mógł się tam pobudować.
– Doktor Jerzy to mądry facet. Porozmawiałam sobie z nim w lipcu. Zabrałam się z Heńkiem i Stachem, żeby odwiedzić Vanessę, kiedy byliście w Montreux – przypomniała Jadzia. – Zrobił mi prawie godzinny wykład o neuronach. Mądry lekarz, a te drobiazgi – dotknęła palcem głowy – nigdy nie były moją mocną stroną.
– To teraz ja poproszę o stosowny wykład z tej dziedziny – zgłosiła się Leokadia, podnosząc palec.
– Dla pani jestem do usług w każdej chwili.
– Ale zauważcie, że chaty w lesie nad jeziorem stawiają sobie dotychczas zaprzysięgłe mieszczuchy! – Kaśka wróciła do zainicjowanego przez siebie wątku. – I to nie są przecież domki letnie, a całoroczne. Przeprowadzają się tam na stałe!
– Będzie więcej drewna na takie chaty, bo w naszych lasach wciąż pracują maszyny – zauważyła Anna. – Może w tej chwili zrobili sobie przerwę. – Zerknęła w stronę okna, za którym nie przestawało padać. – Heniek mówi, że z powalonymi drzewami muszą się jak najszybciej uporać, bo za pół roku ich drewno nada się tylko na palety albo opał. Co prawda moje muzyczne ucho na tym cierpi, ale mój Boże… – Złożyła dłonie. Na twarzach pozostałych kobiet pojawił się smutek.
– O! I nasze lasy też bym chciała zobaczyć z góry. – Westchnęła Felcia, wracając do sprawy latania.
Nieoczekiwanie odezwał się telefon Jadzi. Spojrzała na niego złym wzrokiem.
– Po co go dzisiaj wzięłam? – fuknęła. – Tak, Ewelinko, słucham – rzuciła półgłosem do słuchawki. Jej twarz nagle spoważniała. – Ale.… co jej się stało?! Krysi dzisiaj nie ma…? Boże. Już biegnę. – Jadzia zerwała się z krzesła i bez słowa ruszyła w kierunku sieni.
– Ale co jest? Jadziu! – zawołała za nią Kasia i podniosła się z miejsca.
– Babcia osunęła się bezwładnie na fotel i nic więcej nie wiem! – odkrzyknęła na raty Jadzia, wskakując w kalosze.
Po chwili rozległo się trzaśnięcie drzwi na werandę, a za oknem ukazała się biegnąca w kierunku pensjonatu Jadzia.
– Nie wróży to dobrze – powiedziała Kasia. – Ruszam i ja.
– Ja też. – Eliza dołączyła do matki.
Pozostałe kobiety już po chwili ujrzały, jak Kasia z córką szybkim krokiem okrążają gazon.
– Chyba i na mnie kolej – rzekła ponurym głosem Anna.
– Co kolej… jaka kolej?! – zareagowała nerwowo Felcia.
– Żeby tam pójść – odparła spokojnie Anna, wskazując na pensjonat.
– Aha, bo już myślałam – mruknęła Felcia.
– Idę z tobą. Poczekaj. – Leokadia kilkoma haustami dopiła kawę i ruszyła w ślad za Anną.
W głośnej jeszcze przed chwilą kuchni nagle zrobiło się cicho i pusto. Felicja popatrzyła na Jana, a potem na naczynia na stole.
– I teraz ja z tym wszystkim zostałam sama jak ten Himilsbach z angielskim. Ech… – stęknęła, prostując się powoli.
– Siądź, Feluchna. Dzisiaj ja pozmywam – zaoferował się Jan.
Gospodyni uśmiechnęła się i nie protestując, opadła na krzesło.
Po chwili znad umywalki dotarły odgłosy mycia kubków, filiżanek i talerzyków. Nagle rozległ się głośny brzdęk, a Jan spojrzał na Felcię z lękiem w oczach.
– Znowu coś stłukłeś?!
– Wyślizgnęła mi się taka żółta filiżanka.
– A Jadzia ją tak lubiła… – Felcia pokręciła głową. – Niezdara z ciebie.
– Pierwszy raz coś stłukłem!
– E tam…
*
Kiedy Jadzia, Kasia i Eliza dotarły do pensjonatu, okazało się, że lewa połowa twarzy Franciszki jest dziwnie wykrzywiona, a w lewej ręce i lewej nodze straciła czucie. Leżała już na łóżku i spoglądała na przybyłe, jakby je chciała przeprosić za kłopot.
– To udar – rzuciła krótko Jadzia. – Boże.
– Zatoczyłam się – próbowała niewyraźnie wyjaśnić Franciszka.
– Nie męcz się, babciu, i leż spokojnie – poprosiła ją Jadzia.
Kiedy przyjechała karetka, lekarz szybko potwierdził jej przypuszczenia co do udaru, a po obdukcji zasugerował, że chora powinna pojechać do szpitala na pełne badania oraz w celu określenia odpowiedniej terapii. Chociaż mówienie sprawiało babci wielką trudność, zaczęła oponować, że w jej wieku żaden szpital niczego już nie zmieni.
– Doktorze, na pewno nie dzisiaj – dodała przytomnie, choć niewyraźnie.
Ten rad nie rad wypisał niezbędne leki i karetka odjechała.
Jadzia z bólem zaakceptowała decyzję Franciszki, biorąc na siebie odpowiedzialność za opiekę nad nią. Od tej chwili nie dopuszczała nikogo z personelu pensjonatu do babci, wszystko robiąc przy niej sama. Po kilku dniach zasypiała na stojąco ze zmęczenia. Tylko kiedy odwiedzała je Eliza, która uważała Franciszkę za swoją drugą babcię, Jadzia siadała na chwilę w fotelu. Wspólnie spędziły przy niej kilka nocy.
W przedostatni weekend października umówiły się na kolejną noc. Akurat wówczas Franciszka spała spokojnie. One szeptały do siebie otulone pledami, siedząc w fotelach, od czasu do czasu zerkając na nią. Babcia przebudziła się około trzeciej nad ranem. Z trudnością uśmiechnęła się połową twarzy do Jadzi i Elizy, które dojrzała w świetle przyciemnionej lampy.
– Cieszę się… że jesteście… obie – odezwała się z przerwami przytomnie. Kobiety poderwały się i przyklękły obok łóżka. Jadzia zwilżyła wodą usta babci. – Idę już… do Antoniego… – wyszeptała niewyraźnie Franciszka. – Jest mi… dobrze. – Na prawej połowie jej twarzy pojawił się grymas uśmiechu. – Do zobacze… – Nie dokończyła, głęboko westchnęła, a jej głowa opadła na bok.
Jadzia zaczęła się tulić do babcinych rąk, całować je, a Eliza stała, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa ani wykonać żadnego gestu. Miała wrażenie, że jej całe ciało wypełniło się ołowiem. Po jakimś czasie opanowała się, na siłę podniosła Jadzię z kolan, a potem, szlochając, przez kilkanaście minut, stały wtulone w siebie. Wreszcie do Jadzi dotarło, że należy coś zrobić zgodnie z procedurami obowiązującymi w pensjonacie w takich okolicznościach.
*
Jadzię prowadził za trumną Max, obok szła poważna Eliza, trzymając dzieci za rączki. Od kaplicy do grobu, w którym Franciszka miała zostać pochowana obok Antoniego, było niedaleko. Orszak zatrzymał się przy zielonym podeście nad otwartą mogiłą. Spoczęła na nim trumna. Po modlitwie księdza w rękach Jadzi pojawiła się kartka z przygotowaną mową pogrzebową. Mówiła jednak z pamięci – być może taki sam był tekst na kartce, lecz ani razu na nią nie spojrzała. Nie było chyba nikogo z mieszkańców siedliska, kogo by jej słowa nie wzruszyły.
Stypa odbyła się w salonie Anny. Obiad spożywano w ciszy. Rozmowy rozpoczęły się dopiero podczas podwieczorku. Obok Jadzi siedziała Eliza. W milczeniu przysłuchiwała się toczonym rozmowom, a dopiero po pewnym czasie odważyła się coś powiedzieć. Na początku wspomniała swoje pierwsze spotkanie z Franciszką i Antonim w czerwcu dwa tysiące pierwszego roku w ich domu na Kamiennej Górze. Potem przeszła do innych zdarzeń z pięcioletniego okresu zamieszkiwania u nich jako studentka. Jadzia przy pierwszych słowach Elizy włączyła leżący przy jej nakryciu dyktafon.
– Dzisiaj też? – spytała Eliza.
– Przecież wiesz, że mało mam wspomnień związanych z dziadkami, więc myślę, że nie odmówisz mi uwiecznienia i twoich dzisiejszych słów.
– Jak chcesz – zgodziła się Eliza.
– Bardzo chcę. – Jadzia złapała ją za rękę. – Bo musicie wiedzieć, że kiedy tylko przyjechałam tutaj, zaraz go sobie kupiłam. – Dotknęła palcem dyktafonu. – Dziadek Antoni tak mi podpowiedział. – Uśmiechnęła się lekko. – Baterie wytrzymują ponad dwieście godzin pracy ciągłej, a jego pamięć wystarcza na osiemset godzin nagrywanych rozmów – pochwaliła się. – Potem zgrywam je na komputer i w wolnych chwilach odsłuchuję. Może kiedyś na podstawie tych materiałów napiszę książkę?
– Znakomity pomysł – pochwaliła Anna.
Jadzia podziękowała jej skinieniem głowy.
– Eliza często wspominała różne zdarzenia z czasów mieszkania na Kamiennej Górze – wróciła do swoich wcześniejszych słów i pogładziła dłoń przyjaciółki. – Była jakby ich pamięcią zewnętrzną. – Uśmiechnęła się blado, spoglądając po obecnych. – Byli szczęśliwi podczas jej opowiadań, a potem jeszcze długo w noc opowiadali mi o niej. Nie o sobie.
– Jeśli chcesz, to dzisiaj ci zdradzę, jakie było ich ulubione ciasto. Może być…? – Eliza się zawahała.
– Jak najbardziej.
– Franciszka i Antoni kochali wypieki z Lipowej, jak nazywali cukiernię Arkadię. – Na większości twarzy pojawiły się uśmiechy. – Darzyli ją ogromnym sentymentem. Była dla nich świadkiem przypominającym wspólnie przeżyte długie lata. Czekali na ciastka stamtąd, dla nich potrafili trochę nagiąć swoje sztywne reguły żywieniowe. Ich słodkie zachcianki często zmuszały mnie do zmiany studenckich planów. Stąd i ja polubiłam tam bywać. Nie bez powodu także Matylda i Zygmunt Gronowski zakochali się w pączkach z Lipowej – wtrąciła – a i na dzisiaj Maksio przywiózł stamtąd trochę pyszności. – Spojrzała najpierw na męża, a potem na patery z ciastkami. – Bywało, że urywałam się z jakichś ćwiczeń, bo nie lubili zbyt późno pić kawy. Kiedy przychodziłam z Lipowej, zawsze bacznie wpatrywali się w papier zdejmowany z kartonika, zaglądając do niego, czy na pewno są ich ulubione stefanki, eklery, a chyba najbardziej cieszyli się w listopadowe dni z rogali marcińskich.
– Pamiętam, przywiozłaś je kiedyś – potwierdziła Jadzia.
– Wkrótce święto niepodległości, więc znowu je przywiozę.
– Ale dziadkowie już ich z nami nie zjedzą… – Jadzia posmutniała.
– W Poznaniu stefanki najczęściej kroi się w trójkąty – wtrąciła Anna, sięgając po miodowy torcik z Lipowej. – Mają bardzo podobny smak, ale tam – spojrzała w kierunku południa – warstwy robią ciut cieńsze. Przepraszam, wracaj, Elizka, do wspomnień.
– Tego, Jadziu, jeszcze ci nie opowiadałam, ale rozmowy z dziadkami tematycznie powiązane z drugą wojną światową czy w ogóle z historią, a także… z Maxem rozpoczęły się od kupna odtwarzacza filmów DVD. Właśnie tamtego dnia babcia wyjaśniła mi, że w kościółku na Świętojańskiej są dwie kapliczki: świętego Antoniego i świętego Judy Tadeusza. Pierwszy, o czym doskonale wiecie, jest patronem zagubionych… – Pokiwała głową i na moment zamilkła, zwilżając językiem wysuszone wargi i przełykając ślinę. – Drugi jest od spraw beznadziejnych. Powiedziała mi wówczas o nich, gdyż pierwszy raz na głos wyznałam jej, że zdarza mi się wspominać Maxa i to ze względu na niego chcę na DVD oglądać współczesne filmy wojenne. – Spojrzała na męża. – Bardzo często potem zachodziłam do obu kapliczek, aż go sobie… wymodliłam.
Wzruszony Max przesłał jej całusa.
– O tym rzeczywiście nigdy nie słyszałam. Ależ to piękne! – zachwyciła się Jadzia. – A co z tymi filmami?
– Kiedy przyszłam z odtwarzaczem do domu, najpierw rozmawiałam w kuchni z Franciszką, ale Antoni ze stołowego dosłyszał nasze głosy i przyszedł do nas. Kiedy wyjaśniłam raz jeszcze, po co mi odtwarzacz, spytał wprost, czy chcę z tych filmów dowiedzieć się, jak jest gdzieś tam Maxowi?
Wzrok małżonków znowu się spotkał. Max pokręcił głową, żeby o tym za dużo nie opowiadała, a Eliza skinęła powiekami.
– Zanim obejrzałam tamtego wieczoru pierwszy film _Mission: Impossible_… to oczywiście nie jest film z wojennego cyklu… – wtrąciła – dowiedziałam się, w jaki sposób Antoni i Franciszka się poznali, zakochali, pobrali i jak wyglądały pierwsze dni sierpnia tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku w Warszawie. Jak wyglądała Rzeź Woli – uzupełniła ciszej i spoważniała – a także o ciąży Franciszki, ich obawach o własne życie, wreszcie o wydostaniu się cudem ze zrównanego z ziemią centrum miasta. Było też o Herlingu-Grudzińskim i o cytacie z jego książki _Inny świat_ z dwieście trzydziestej pierwszej strony, który Antoni mi wówczas pokazał. Teraz sprawdzimy moją pamięć. – Eliza uniosła zabawnie brwi, po czym podrapała się palcem po skroni. – Chyba brzmi tak: _Myślę z przerażeniem i głębokim wstydem o Europie przedzielonej na pół Bugiem, w której po jednej stronie miliony niewolników sowieckich modliły się o wyzwolenie z rąk armii hitlerowskiej, a po drugiej miliony niedopalonych ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych pokładały ostatnią nadzieję w Armii Czerwonej…_ – Spojrzała wokół i nabrała powietrza, by mówić dalej.
– Mnie też go kiedyś pokazał… – Jadzia weszła Elizie w słowo – a potem bardzo długo płakałam.
Głosy w salonie ucichły i na kilkanaście sekund zapadła cisza jak makiem zasiał.
– Muszę tę książkę koniecznie przeczytać – odezwała się raptem Jagódka.
– Jest na górze w drugiej szafie na najwyższej półce po lewej stronie. Ma biały, lekko zniszczony grzbiet – wyszeptała na bezdechu Felcia, wskazując kościstym palcem na sufit.
Wzruszona Kasia przytuliła córkę.
– Żeby dokończyć o mojej pierwszej z dziadkami tak bliskiej rozmowie, dodam, że Antoni pokazał mi wtedy także fragment jakiegoś starego artykułu o generale Pattonie, w którym ten wspomniał słowa generała Andersa odnoszące się do ich rozmowy w Afryce w tysiąc dziewięćset czterdziestym trzecim roku. – Chrząknęła. – _He told me, laughing, that if his corps got in between a German and Russian army, they would have difficulty in deciding which they wanted to fight the most_. – Eliza pomimo stypy i podniosłego tematu uśmiechnęła się na moment, ale szybko spoważniała. – Przepraszam cię, Jadziu.
– Fragment tej gazety dziadek pokazał mi krótko po moim przyjeździe do Parchowa. W trakcie czytania tej książki też dużo płakałam. – Jadzia przymknęła na chwilę powieki. – Masz, Elizo, nieprawdopodobną pamięć – rzekła po chwili. – Zawsze cię podziwiałam, ale dzisiaj to już dałaś prawdziwy koncert.
– Taka jest, wszystko mi zapamięta – rzucił Max cicho i zachichotał.
– Mamusiu, ja z twoich słów po angielsku niewiele zrozumiałem – odezwał się Jaś, a Gosia potwierdziła podniesieniem palca.
– Sekundę, już tłumaczę. – Eliza zmarszczyła czoło. – _Powiedział mi ze śmiechem, że jeżeli jego wojska dostaną się pomiędzy armię niemiecką a rosyjską, to nie będą mogli się zdecydować, z kim bardziej chcą walczyć_.
– Teraz rozumiem, co ten generał powiedział, ale nadal nie wiem, co w tym śmiesznego.
– Wytłumaczę wam w domku na dobranoc. Może być? – Smyki skinęły głowami. – Tego dnia, zanim poszłam do siebie i wreszcie obejrzałam film, było jeszcze kilka innych interesujących wątków w mojej rozmowie z Franciszką i Antonim. – Eliza wróciła do tematu. – Wtedy to pokochałam ich jak swoich najprawdziwszych dziadków. – Przygarnęła Jadzię. – Żeby zakończyć ten wątek, wspomnę jeszcze, że pierwszym filmem, takim z prawdziwie Maxowej serii… – zawiesiła głos i spojrzała na niego, a on jak wcześniej pokręcił głową – zdradzę tylko jego tytuł! – zastrzegła. – To był film o amerykańskich rangersach: _Helikopter w ogniu_. Już więcej ani słowa na ten temat nie powiem. – Potrząsnęła głową.
– To ja go muszę koniecznie obejrzeć. – Jadzia spojrzała na przyjaciółkę.
– Wciąż wszystkie twoje filmy przechowuję jak relikwie – odezwał się znienacka dotąd milczący Henryk Dziedzic.
– Wciąż…?! Ale po co? – spytała Eliza, nie dowierzając. – Przecież minęło już prawie dwanaście lat!
– Bo są znakomite i wciąż w niezłym stanie. – Henryk swoim zwyczajem podkręcił wąsa. – Przekażę je zatem w komplecie pani Jadwidze. Odtwarzacz już starawy, ale też działa. Tytuły pozostałych filmów również pamiętam: _Czas Apokalipsy_, _Pluton_, _Byliśmy żołnierzami_, _Ocalić Jessicę Lynch_, _Zielone berety_, _Amerykańscy chłopcy_ i _Jarhead. Żołnierz piechoty morskiej_ – wymieniał tytuły wolno, a Max tylko kręcił głową.
– Domyślam się, że nie są łatwe, ale dzięki nim będę mogła zrozumieć, o czym rozmawiałaś z dziadkami. Dziękuję! – Spojrzenie Jadzi przebiegło po twarzach Elizy, Henryka i Maxa. – Aha! Obiecałam sobie, że zakomunikuję wam coś, jak tylko będę mogła najszybciej, a dzisiaj trafia mi się dobra okazja – powiedziała podniosłym tonem. – Podjęłam decyzję, że wszystkie książki dziadków… – zawiesiła głos, a jej wzrok zatrzymał się na Maksie i siedzącej obok Elizie – należą od dzisiaj do was. – Wskazała ich kolejno palcem.
– Ależ, Jadziu! Tak nie można! – zaprotestowała Eliza.
– Tak trzeba, choć jest jeden warunek.
– Co to za warunek?
– Jeśli kiedykolwiek będę chciała, to pożyczycie mi poza kolejnością dowolną z nich, nawet gdyby któreś z was akurat ją czytało.
– Jesteś niesamowita… a czy ty, Jadziu, zgodziłabyś się, żeby ten księgozbiór połączyć ze zbiorem Felci? – Eliza spojrzała na Macieja i siedzącą obok niego Felcię. – Zgodzicie się? – Złożyła ręce jak do modlitwy.
– Czy się zgodzimy, mamo? – Maciej spojrzał na Felcię i poprawił na nosie lenonki.
– W życiu! – odparła twardo Felcia, zrobiwszy groźną minę. – W życiu… nie pomyślałabym… że taki zaszczyt może spotkać nas i nasze książki – dodała radosnym głosem, wywołując uśmiechy na twarzach pozostałych uczestników stypy.
– Ja tak właśnie wolę, kiedy wszyscy nie są tacy spięci – wyznała Jadzia.
Podwieczorek ze wspomnieniami o Franciszce i Antonim przeciągnął się do wieczora. Jadzia nie wyłączyła dyktafonu także podczas kolacji.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. _Pan Samochodzik i templariusze_, serial filmowy z 1971 roku na podstawie powieści Zbigniewa Nienackiego pod takim samym tytułem.
2. Przywołana książka Richarda Barbera (_Rycerstwo i zakony rycerskie_) została nagrodzona w 1971 roku brytyjską nagrodą literacką Somerset Maugham Award, przyznawaną corocznie przez związek zawodowy pisarzy Society of Authors.
3. Stanisław Zajączkowski, _Polska a Zakon Krzyżacki w ostatnich latach Władysława Łokietka._ Wydana we Lwowie, nakładem Towarzystwa Naukowego, 1929.
4. Józef Birkenmajer, _Epitafjum Bolesława Chrobrego_ (próba ustalenia tekstu), Posnaniae, Poznań 1936 https://pl.wikisource.org/wiki/Epitafjum_Bolesława_Chrobrego (dostęp: 11.03.2024).
5. Elżbieta Zechenter-Spławińska i Wojciech Mischke. _Epitafium Bolesława Chrobrego. Nowy przekład_. Kraków2006. https://www.mediewistyka.pl/Chrobry.pdf (dostęp: 15.03.2024).