Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Spadek z Klauzulą - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
30 kwietnia 2025
10,00
1000 pkt
punktów Virtualo

Spadek z Klauzulą - ebook

Marzenia Kaliny o własnej pracowni i pragnienie stabilizacji Kajetana są na wyciągnięcie ręki, gdy niespodziewanie dziedziczą uroczą, choć zaniedbaną posiadłość „Kruczy Zakątek”. Jednak fortuna ma swoją cenę. Ekscentryczna, nieznana ciotka postawiła twardy warunek: muszą zamieszkać razem przez rok. Chaotyczna artystka z duszą na ramieniu i pedantyczny programista ceniący logikę ponad wszystko – zamknięci pod jednym dachem. To przepis na katastrofę... lub najbardziej nieoczekiwane odkrycie w ich życiu. Walcząc nie tylko z domem wymagającym remontu, ale przede wszystkim z własnymi, skrajnie różnymi charakterami, muszą przetrwać ten czas. Czy uda im się spełnić dziwaczną klauzulę z testamentu i sięgnąć po marzenia? A może odkryją, że prawdziwy spadek kryje się zupełnie gdzie indziej? Zabawna, pełna ciepła i nieoczekiwanych zwrotów akcji opowieść o tym, że czasem największy skarb znajduje się tam, gdzie najmniej się go spodziewamy.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 625 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1: TESTAMENT CIOTKI HILDEGARDY

Kalina Wolnicka westchnęła, opierając czoło o chłodną szybę okna w swojej kawalerce na poddaszu. Za oknem wczesnojesienny deszcz bębnił monotonnie o parapet, tworząc ścieżkę dźwiękową idealnie pasującą do jej nastroju – szarego, lekko melancholijnego i zdecydowanie pozbawionego fajerwerków. Spojrzała na swoje biurko, które przypominało raczej pole bitwy po przejściu artystycznego tornada niż miejsce pracy. Szkice koncepcyjne nowej serii kubków ceramicznych mieszały się z pustymi opakowaniami po tanich ciastkach, tubkami zaschniętej farby i stertą rachunków, których wolałaby nie widzieć.

"No dobrze, Muzo, gdziekolwiek jesteś, to oficjalnie najgorszy moment na urlop" – mruknęła do siebie, przesuwając palcem po ekranie tabletu graficznego, na którym widniał uparcie niedokończony projekt ilustracji do książki dla dzieci. Zlecenie było ważne, termin gonił, a jej kreatywność najwyraźniej postanowiła zapaść w sen zimowy już we wrześniu.

Do tego dochodził stan konta, który świecił pustkami równie intensywnie, co neon podrzędnego baru szybkiej obsługi. Marzenie o własnej pracowni ceramicznej, o piecu wypałowym, który nie wyglądałby jak rekwizyt z postapokaliptycznego filmu, oddalało się z każdym dniem. Czasem zastanawiała się, czy jej artystyczna dusza nie wybrała sobie przypadkiem najbardziej niepraktycznego ciała do zamieszkania.

Właśnie miała podjąć kolejną heroiczną próbę narysowania uśmiechniętego jeża (który uparcie wychodził jej jak skrzyżowanie szczotki do toalety z kaktusem), gdy rozległ się dźwięk domofonu. Zaskoczona, spojrzała na zegarek. Było wpół do drugiej po południu, środek tygodnia. Nie spodziewała się nikogo. Listonosz zazwyczaj zostawiał awizo, kurierzy dzwonili wcześniej, a znajomi wiedzieli, że w godzinach "pracy" (czytaj: twórczej agonii) lepiej jej nie przeszkadzać, chyba że niosą kawę i słowa otuchy.

Z pewną dozą nieufności podniosła słuchawkę.

"Słucham?"

"Pani Kalina Wolnicka?" – rozległ się w słuchawce oficjalny, lekko skrzypiący męski głos. Brzmiał jak ktoś, kto na co dzień nosi garnitur i teczkę pełną paragrafów.

"Tak, przy telefonie" – odparła, marszcząc brwi.

"List polecony dla pani. Proszę zejść na dół."

"List polecony?" – powtórzyła zdziwiona. – "Ale ja niczego nie zamawiałam..." No, chyba że przez sen zamówiła zapas gliny na kredyt, co w jej obecnym stanie desperacji było nawet prawdopodobne.

"To nie przesyłka ze sklepu, proszę pani. Kancelaria Prawna Mroczek & Wspólnicy."

Serce Kaliny na moment stanęło. Kancelaria Prawna? To nigdy nie brzmiało dobrze. W jej głowie natychmiast pojawiły się wizje komorników, niezapłaconych mandatów za parkowanie (czy ona w ogóle parkowała ostatnio gdzieś nielegalnie?) albo, co gorsza, pozwu od wydawnictwa za opóźnienia w oddaniu ilustracji jeża-kaktusa.

"Już schodzę" – wymamrotała, odkładając słuchawkę. Przelotnie spojrzała w lustro wiszące w przedpokoju. Cóż, wyglądała dokładnie tak, jak się czuła – włosy związane w niedbały kok, stara, poplamiona farbą bluza i legginsy, które najlepsze dni miały już dawno za sobą. "Trudno, pan prawnik czy tam jego wysłannik będzie musiał znieść ten widok" – pomyślała, wsuwając na stopy sfatygowane trampki.

Zbiegła po skrzypiących schodach starej kamienicy, czując dziwny ucisk w żołądku. Na dole czekał na nią listonosz z nieco znudzoną miną i grubą, kremową kopertą w dłoni. Papier był sztywny, elegancki, z wytłoczonym logo jakiejś firmy. Zdecydowanie nie wyglądało to na zwykły rachunek. Podpisała odbiór drżącą lekko ręką, mruknęła podziękowanie i wróciła na górę, ściskając kopertę jak koło ratunkowe. Albo jak bombę zegarową, jeszcze nie była pewna.

Usiadła z powrotem przy swoim pobojowisku, znaczy się, biurku, i przyjrzała się przesyłce. Nadawcą rzeczywiście była "Kancelaria Prawna Teofil Mroczek & Wspólnicy", adres w centrum miasta, w jednej z tych drogich dzielnic, gdzie nawet klamki w drzwiach wyglądały na droższe niż jej cały miesięczny budżet. Co, u licha, prawnik z takiej kancelarii mógł od niej chcieć?

Ostrożnie otworzyła kopertę. W środku znajdował się pojedynczy arkusz grubego papieru, złożony na trzy części. Treść była krótka, oficjalna i kompletnie niezrozumiała.

Szanowna Pani Kalino Wolnicka,

W związku z postępowaniem spadkowym po zmarłej Hildegardzie Kruk, uprzejmie prosimy o pilne stawienie się w naszej kancelarii w dniu 28 września bieżącego roku o godzinie 10:00 w celu omówienia spraw niecierpiących zwłoki, dotyczących Pani osoby.

Z poważaniem,

Teofil Mroczek

Radca Prawny

Kalina przeczytała list raz. Potem drugi. I trzeci. Hildegarda Kruk? Nazwisko brzmiało obco. Przeszukała zakamarki pamięci, próbując przypomnieć sobie jakąś ciotkę, kuzynkę, czy choćby daleką znajomą o tym imieniu. Nic. Zero. Pustka. Czy to możliwe, że miała jakąś krewną, o której istnieniu nie miała pojęcia? Jej rodzina była mała, dziadkowie nie żyli od lat, a o żadnych egzotycznych gałęziach drzewa genealogicznego nigdy nie słyszała.

"Postępowanie spadkowe?" – szepnęła do siebie. – "Spadek? Po kimś, kogo nie znam?" To brzmiało jak początek jakiejś absurdalnej komedii pomyłek. Albo oszustwa. Może to jakiś nowy sposób na wyłudzanie danych? Chociaż kancelaria wyglądała na prawdziwą... Szybko wpisała nazwę w wyszukiwarkę internetową. Istniała. Miała stronę internetową, dobre opinie, specjalizowała się w prawie cywilnym i spadkowym.

Więc to nie oszustwo. Ale co to mogło oznaczać? Spadek? Po obcej kobiecie? Może to jakaś pomyłka? Może jest inna Kalina Wolnicka, która powinna dostać ten list? Chociaż jej imię i nazwisko nie należały do najpopularniejszych.

Nagle poczuła dziwny dreszcz. Mieszankę zdenerwowania i... ekscytacji? A co, jeśli to prawda? Co, jeśli jakaś zapomniana, ekscentryczna ciotka (bo w takich historiach ciotki zawsze są ekscentryczne) naprawdę zostawiła jej spadek? Może mały obrazek? Stary zegar? Albo... albo coś więcej? Coś, co pozwoliłoby jej wreszcie rozwinąć skrzydła? Kupić ten wymarzony piec? Wynająć prawdziwą pracownię?

Natychmiast skarciła się w myślach. "Kalina, ogarnij się. To pewnie jakaś drobnostka. Albo długi. Spadki to często też długi." Ale mimo wszystko, ta iskierka nadziei, która się w niej zapaliła, nie chciała zgasnąć.

Spojrzała ponownie na list. 28 września, godzina 10:00. To pojutrze. Miała dwa dni, żeby oswoić się z tą absurdalną sytuacją i przygotować na spotkanie z panem Mroczkiem i tajemnicą spadku po nieznajomej Hildegardzie Kruk.

Westchnęła ponownie, ale tym razem w jej westchnieniu było coś więcej niż tylko zmęczenie i rezygnacja. Była ciekawość. Było zdenerwowanie. I ta mała, irracjonalna, ale uparta iskierka nadziei.

"No cóż, pani Hildegardo Kruk, kimkolwiek pani była" – powiedziała cicho do pustego pokoju. – "Wygląda na to, że mamy sobie coś do wyjaśnienia."

Odłożyła list na jedyny czysty skrawek biurka i, o dziwo, poczuła nagły przypływ energii. Może ten uśmiechnięty jeż wcale nie jest taki trudny do narysowania? Z nowym zapałem chwyciła za rysik. Cokolwiek miało się wydarzyć pojutrze, dziś musiała dokończyć swoją pracę. Ale jej myśli, chcąc nie chcąc, krążyły już wokół tajemniczej kancelarii i spadku, który spadł na nią równie niespodziewanie, jak ten jesienny deszcz za oknem.

------------------------------------------------------------------------

W tym samym czasie, gdy Kalina Wolnicka toczyła nierówną walkę z uśmiechniętym jeżem i tajemniczą korespondencją, jakieś trzydzieści kilometrów dalej, w sterylnie czystym biurze na ósmym piętrze szklanego wieżowca, Kajetan Zarzycki właśnie osiągał stan bliski programistycznej nirwany. Palce zwinnie tańczyły po klawiaturze, oczy skupione na ekranie monitora wyświetlającym linie kodu, które dla niewtajemniczonych wyglądałyby jak zaszyfrowana wiadomość od obcej cywilizacji. Dla Kajetana jednak były one symfonią logiki, precyzyjnym mechanizmem, który właśnie składał w całość.

Jego biurko było antytezą artystycznego chaosu Kaliny. Błyszczący blat z ciemnego drewna był niemal pusty, jeśli nie liczyć najnowocześniejszego laptopa, drugiego monitora ustawionego pod idealnym kątem, ergonomicznej klawiatury, myszki i niewielkiego, geometrycznego pojemnika na długopisy, w którym stały dokładnie trzy identyczne, czarne długopisy żelowe. Nawet kubek na kawę – minimalistyczny, biały cylinder bez żadnych wzorów – stał na idealnie okrągłej podkładce, dokładnie w prawym górnym rogu wyznaczonej strefy. Porządek nie był dla Kajetana celem samym w sobie; był narzędziem optymalizacji, sposobem na eliminację zbędnych bodźców i maksymalizację koncentracji. A koncentracja była kluczowa, gdy debugowało się skomplikowany algorytm finansowy dla jednego z największych banków w kraju.

Kajetan cenił sobie spokój, przewidywalność i logikę. Świat był wystarczająco chaotyczny, by dokładać do niego własny bałagan. Jego życie było starannie zaplanowane – od porannej rutyny (pobudka o 6:00, zimny prysznic, owsianka bez cukru, przegląd wiadomości ekonomicznych) po wieczorne sesje na siłowni i lekturę specjalistycznych artykułów. Marzył o dniu, w którym zgromadzi wystarczająco dużo środków, by kupić niewielki, nowoczesny dom gdzieś na odludziu, z dala od miejskiego zgiełku, korków i irytujących sąsiadów puszczających disco polo w niedzielne poranki. Dom, w którym jedynym dźwiękiem byłby szum drzew i stukot jego własnej klawiatury.

Właśnie kończył wyjątkowo zawiłą funkcję, czując narastającą satysfakcję dobrze wykonanej pracy, gdy jego stan zen został brutalnie przerwany. Nie był to dźwięk telefonu służbowego (wyciszony), ani powiadomienie na komunikatorze (wyłączone). To był dźwięk telefonu prywatnego, który leżał na biurku ekranem do dołu, zgodnie z zasadą minimalizacji rozpraszaczy. Dźwięk był standardowy, fabryczny, ale w panującej ciszy zabrzmiał jak syrena alarmowa.

Kajetan zmarszczył brwi, czując falę irytacji. Kto śmiał zakłócać jego skupienie w środku dnia pracy? Miał ustawione filtry, tylko najbliższa rodzina i kilku zaufanych znajomych miało możliwość przebicia się przez jego cyfrową zaporę. Spojrzał na wyświetlacz. Numer nieznany. Stacjonarny.

Z westchnieniem, które wyrażało całe jego niezadowolenie z powodu tej nieplanowanej interrupcji, odebrał połączenie.

"Zarzycki, słucham?" – jego ton był chłodny i rzeczowy, nie zachęcał do small talku.

"Pan Kajetan Zarzycki?" – w słuchawce odezwał się ten sam oficjalny, lekko skrzypiący głos, który kilka godzin wcześniej usłyszała Kalina.

"Tak. Z kim rozmawiam?" – Kajetan nie lubił owijania w bawełnę.

"Dzwonię z Kancelarii Prawnej Mroczek & Wspólnicy. Mamy dla pana list polecony, ale ponieważ pana adres korespondencyjny w naszej bazie jest nieaktualny, dzwonimy, by potwierdzić..."

Kajetan uniósł brew. Kancelaria prawna? Nieaktualny adres? To zaczynało brzmieć podejrzanie.

"Nie przypominam sobie, żebym miał jakiekolwiek sprawy z pańską kancelarią. A mój adres jest jak najbardziej aktualny." – odparł, a w jego głosie pojawiła się nuta podejrzliwości. Może to jakaś nowa forma phishingu?

"Rozumiem pańskie zdziwienie" – głos w słuchawce pozostał niewzruszenie uprzejmy. – "Sprawa dotyczy postępowania spadkowego po zmarłej Hildegardzie Kruk. Pan figuruje w dokumentach jako beneficjent."

"Hildegarda... Kruk?" – Kajetan powtórzył nazwisko, przeszukując swoje mentalne archiwa. Podobnie jak u Kaliny, wynik był negatywny. Żadnej ciotki, babki, kuzynki o takim imieniu. Czyżby jakaś pomyłka? Albo próba wyłudzenia danych pod pretekstem spadku? Jego wewnętrzny analityk ryzyka włączył czerwone światło.

"Obawiam się, że to pomyłka. Nie znam żadnej Hildegardy Kruk."

"Jest pan absolutnie pewien? Hildegarda Kruk, zamieszkała ostatnio w Podkowie Leśnej?"

"Całkowicie pewien." – odparł stanowczo Kajetan. – "Musieli państwo pomylić osoby."

Nastąpiła chwila ciszy. Kajetan już miał się rozłączyć, uznając sprawę za próbę naciągnięcia go na jakieś koszty, gdy głos w słuchawce odezwał się ponownie, tym razem z ledwo wyczuwalną nutą rozbawienia.

"Cóż, testament jest dość... jednoznaczny. I zawiera pańskie pełne dane, włącznie z numerem PESEL. Pomyłka wydaje się mało prawdopodobna. Chyba że istnieje drugi Kajetan Zarzycki z dokładnie tym samym numerem identyfikacyjnym, co byłoby statystycznie fascynujące."

Kajetan zamilkł. Numer PESEL? To już brzmiało poważniej. Nikt nie powinien mieć dostępu do jego numeru PESEL, chyba że... chyba że ta cała Hildegarda Kruk naprawdę istniała i naprawdę uwzględniła go w testamencie. Ale dlaczego?

"W takim razie, czego dotyczy ten list?" – zapytał, starając się, by jego głos brzmiał obojętnie, choć w środku czuł rosnące zaciekawienie, zmieszane z irytacją.

"List zawiera oficjalne wezwanie na spotkanie w naszej kancelarii w celu omówienia szczegółów spadku. Sprawy są dość pilne i, powiedziałbym, nietypowe."

"Nietypowe?" – powtórzył Kajetan. Prawnicy raczej unikali takich określeń.

"Powiedzmy, że pani Hildegarda Kruk miała... specyficzne poczucie humoru i oryginalne podejście do kwestii dziedziczenia." – w głosie prawnika znów pojawił się ten dziwny ton. – "Spotkanie odbędzie się pojutrze, 28 września, o godzinie 10:00. Czy ten termin panu odpowiada?"

Kajetan spojrzał na swój kalendarz w laptopie. Czysty. Miał zaplanowany blok na "głębokie skupienie", ale technicznie rzecz biorąc, był wolny. Pokusa, by zignorować całą sprawę i wrócić do swojego uporządkowanego świata, była silna. Ale z drugiej strony... Spadek. Nawet jeśli po kimś nieznajomym. Nawet jeśli "nietypowy". Jego pragmatyczny umysł natychmiast zaczął kalkulować. A co, jeśli to nie pomyłka? Co, jeśli czeka na niego jakaś realna korzyść finansowa? Może to właśnie ten brakujący element do jego planu "dom na odludziu"?

"Dobrze, będę" – powiedział w końcu, ku własnemu zaskoczeniu. Ciekawość i pragmatyzm wygrały z niechęcią do zakłócania rutyny. – "Proszę podać adres."

Prawnik podyktował adres kancelarii – ten sam, który widniał na liście Kaliny. Kajetan zapisał go w notatniku cyfrowym, pedantycznie dodając przypomnienie i rezerwując czas w kalendarzu.

"Dziękuję za informację. Do widzenia." – zakończył rozmowę, zanim prawnik zdążył dodać coś jeszcze.

Opadł z powrotem na swoje ergonomiczne krzesło, wpatrując się w wygaszony ekran telefonu. Hildegarda Kruk. Spadek. Nietypowe sprawy. Co to wszystko miało znaczyć? Przez chwilę rozważał szybkie przeszukanie internetu pod kątem tego nazwiska, ale powstrzymał się. Nie chciał dać się wciągnąć w spiralę spekulacji. Za dwa dni wszystkiego się dowie. Do tego czasu najlepiej będzie skupić się na pracy.

Jednak koncentracja, która jeszcze przed chwilą była niemal absolutna, gdzieś uleciała. Linie kodu na ekranie monitora zaczęły mu się zlewać w bezsensowny ciąg znaków. Myśli uparcie krążyły wokół tajemniczej sprawy spadkowej. Kim była ta kobieta? Dlaczego zapisała mu coś w testamencie? I co oznaczało to "nietypowe"? Czy chodziło o jakieś dziwaczne warunki? Czy może spadek był czymś zupełnie nieoczekiwanym, jak kolekcja wypchanych wiewiórek albo dożywotni zapas kiszonych ogórków?

Kajetan westchnął, tym razem z rezygnacją. Wyglądało na to, że jego starannie uporządkowany świat właśnie został narażony na nieprzewidzianą anomalię. I choć część jego umysłu buntowała się przeciwko temu chaosowi, inna, mniejsza, ale bardziej dociekliwa część, nie mogła się doczekać, by odkryć, co kryje się za tą zagadką.

"Hildegarda Kruk" – mruknął pod nosem, wstając od biurka. – "Mam nadzieję, że miała pani naprawdę dobry powód, żeby zakłócać mój spokój."

Podszedł do ekspresu do kawy stojącego w kącie biura – jedynego urządzenia, które tolerowało lekką niedoskonałość w postaci kilku zabłąkanych ziarenek kawy obok młynka. Potrzebował kolejnej dawki kofeiny. I może czegoś mocniejszego wieczorem. Zapowiadało się interesujące czterdzieści osiem godzin.

------------------------------------------------------------------------

Dwa dni później, punktualnie o dziewiątej pięćdziesiąt pięć, Kalina Wolnicka stała przed masywnymi, dębowymi drzwiami z mosiężną tabliczką: "Kancelaria Prawna Teofil Mroczek & Wspólnicy". Sama tabliczka wyglądała na droższą niż jej miesięczny czynsz. Przez ostatnie czterdzieści osiem godzin jej myśli krążyły wokół tego spotkania jak natrętne komary. Próbowała dowiedzieć się czegoś o Hildegardzie Kruk, ale internet milczał na jej temat jak zaklęty, co tylko potęgowało aurę tajemniczości.

Wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić galopujące serce. Ubrała się "stosownie", jak uznała – w jedyną w miarę elegancką sukienkę, jaką posiadała (granatową, trochę za krótką, ale przynajmniej bez plam farby), do tego czarny, lekko zmechacony kardigan i botki, które rozpaczliwie potrzebowały wizyty u szewca. Włosy, zazwyczaj żyjące własnym życiem, udało jej się ujarzmić w coś na kształt w miarę gładkiego kucyka. Mimo wszystko czuła się jak przebieraniec, jak wróbel, który przypadkiem wleciał na pokaz pawi.

Poprawiła nerwowo torebkę na ramieniu i nacisnęła mosiężny dzwonek. Dźwięk był dyskretny, ale stanowczy. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast, jakby ktoś na nią czekał. W progu stała kobieta w średnim wieku, ubrana w nienaganny kostium, z uprzejmym, ale nieco chłodnym uśmiechem. Wyglądała jak osoba, która sortuje dokumenty według koloru i nigdy nie spóźnia się na autobus.

"Dzień dobry, pani Kalina Wolnicka?" – zapytała kobieta, jej głos był równie uporządkowany jak jej wygląd.

"Tak, dzień dobry" – odparła Kalina, starając się brzmieć pewniej niż się czuła.

"Zapraszam. Mecenas Mroczek już na panią czeka. Proszę tędy."

Wnętrze kancelarii było dokładnie takie, jakiego można się spodziewać po mosiężnej tabliczce i eleganckim adresie. Ciemne drewno, skórzane fotele, dyskretne oświetlenie, obrazy w ciężkich ramach przedstawiające prawdopodobnie przodków pana Mroczka albo jego ulubione sceny polowań. W powietrzu unosił się zapach starego papieru, pasty do podłóg i czegoś nieuchwytnego – może powagi prawa albo po prostu drogich cygar.

Sekretarka poprowadziła ją do niewielkiej, ale równie eleganckiej poczekalni.

"Proszę usiąść, mecenas zaraz panią przyjmie." – powiedziała i zniknęła bezszelestnie za kolejnymi drzwiami.

Kalina usiadła na krawędzi skórzanego fotela, który był tak wielki, że czuła się w nim jak dziecko. Rozejrzała się nerwowo. Na stoliku leżały wyłącznie poważne czasopisma prawnicze i ekonomiczne. Żadnych plotkarskich magazynów czy choćby krzyżówek. Cisza była niemal absolutna, przerywana jedynie tykaniem starego zegara stojącego w rogu. Czuła na sobie spojrzenia z portretów na ścianach. Miała wrażenie, że oceniają jej zmechacony kardigan.

Właśnie zastanawiała się, czy nie powinna była jednak zainwestować w nowe buty, gdy drzwi wejściowe otworzyły się ponownie i do poczekalni wszedł mężczyzna. Wysoki, ubrany w idealnie skrojony grafitowy garnitur, białą koszulę i krawat w dyskretny wzór. Włosy miał krótko ostrzyżone, a na nosie okulary w cienkich, metalowych oprawkach. Wyglądał jak uosobienie porządku i profesjonalizmu. Spojrzał na zegarek na nadgarstku – najwyraźniej markowy – a potem na nią. Jego spojrzenie było szybkie, analityczne i pozbawione jakiejkolwiek emocji. Przeskanował ją od stóp do głów w ułamku sekundy, a Kalina miała nieodparte wrażenie, że właśnie została zaklasyfikowana w jakiejś jego wewnętrznej bazie danych jako "element niepasujący".

Mężczyzna skinął jej ledwo zauważalnie głową, bardziej z obowiązku niż z uprzejmości, i usiadł na fotelu naprzeciwko, wyciągając z teczki tablet. Natychmiast pogrążył się w jego zawartości, ignorując jej obecność. Kalina poczuła lekkie ukłucie irytacji. Kimkolwiek był ten sztywniak, najwyraźniej uważał się za kogoś lepszego. Pewnie przyszedł tu w sprawie jakiejś wielomilionowej fuzji albo skomplikowanego arbitrażu. Ona ze swoim tajemniczym spadkiem po nieznajomej ciotce czuła się przy nim jeszcze bardziej nie na miejscu.

Minęło kilka długich, niezręcznych minut, wypełnionych jedynie tykaniem zegara i cichym stukaniem palców mężczyzny w ekran tabletu. Kalina wierciła się na fotelu, zastanawiając się, czy powinna coś powiedzieć. Może "ładna pogoda, prawda?", chociaż za oknem wciąż siąpił deszcz. Albo "też pan do mecenasa Mroczka?". Ale jego aura była tak odstręczająca, że zrezygnowała.

Dokładnie o dziesiątej drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich mężczyzna, który musiał być Teofilem Mroczkiem. Był niższy niż Kalina się spodziewała, lekko zaokrąglony, z siwą, nieco rozwichrzoną czupryną i bystrymi, niebieskimi oczami, które zdawały się widzieć wszystko. Miał na sobie tweedową marynarkę w kratę, muszkę w grochy i okulary na czubku nosa. Wyglądał jak postać z powieści Agathy Christie – trochę ekscentryczny, ale z pewnością inteligentny.

"Pan Kajetan Zarzycki? Pani Kalina Wolnicka?" – zapytał, przenosząc spojrzenie z jednego na drugiego. W jego głosie była nuta ciepła, ale też czegoś na kształt rozbawienia.

Mężczyzna w garniturze wstał pierwszy.

"Tak, Kajetan Zarzycki." – powiedział rzeczowo.

"Kalina Wolnicka" – bąknęła Kalina, również wstając i czując, jak rumieni się pod jego spojrzeniem. Zarzycki? Wolnicka? Dlaczego prawnik wymienił ich razem? Spojrzała na mężczyznę w garniturze z nowym zainteresowaniem, zmieszanym z niepokojem. On również spojrzał na nią, a w jego oczach pojawiło się coś na kształt zdziwienia, może nawet lekkiego zgorszenia.

"Doskonale, punktualność to cnota królów... i spadkobierców" – mruknął mecenas Mroczek z tajemniczym uśmiechem. – "Zapraszam państwa do środka."

Gabinet mecenasa był jeszcze bardziej zagracony niż poczekalnia. Ogromne biurko zawalone było stosami papierów, książek i teczek. Ściany wyłożone były regałami uginającymi się pod ciężarem kodeksów prawnych i oprawionych w skórę tomów. W rogu stał globus, a na parapecie doniczka z lekko zwiędniętym paprotkiem. Mimo pozornego chaosu, panował tu jednak jakiś specyficzny porządek, znany tylko właścicielowi.

Mecenas Mroczek wskazał im dwa fotele stojące przed biurkiem. Usiedli, zachowując między sobą bezpieczną odległość. Kajetan położył swoją teczkę na kolanach, Kalina ściskała nerwowo pasek torebki.

"Zapewne zastanawiają się państwo, dlaczego zaprosiłem państwa tutaj razem" – zaczął mecenas, siadając w swoim wielkim, skrzypiącym fotelu i splatając dłonie na brzuchu. – "Otóż, jak już wspominałem podczas rozmów telefonicznych, sprawa dotyczy spadku po zmarłej Hildegardzie Kruk."

Przeniósł spojrzenie z Kaliny na Kajetana.

"Pani Hildegarda, która była, jak sądzę, dla państwa postacią raczej nieznaną..."

Oboje skinęli głowami.

"...była osobą o niezwykłej fantazji i, rzekłbym, dość oryginalnym podejściu do życia. I do śmierci również, jak się okazuje. Byłem jej prawnikiem i przyjacielem przez wiele lat, więc nic, co wymyśliła, nie powinno mnie dziwić, a jednak..." – urwał na chwilę, jakby delektując się ich rosnącym napięciem.

"Przechodząc do rzeczy" – kontynuował, sięgając po grubą, opieczętowaną kopertę leżącą na biurku. – "Pani Hildegarda Kruk ustanowiła państwa, panią Kalinę Wolnicką i pana Kajetana Zarzyckiego, swoimi jedynymi i równymi spadkobiercami."

Kalina poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Jedyni spadkobiercy? Razem z tym sztywniakiem? Spojrzała na Kajetana. Jego twarz pozostała nieprzenikniona, ale zauważyła, że lekko uniósł brwi.

"Spadek obejmuje..." – mecenas Mroczek otworzył kopertę i wyjął z niej plik dokumentów. – "...cały jej majątek, w tym pokaźne środki finansowe zgromadzone na rachunkach bankowych, portfel akcji i obligacji, a przede wszystkim... piękną, choć wymagającą pewnego wkładu pracy, posiadłość 'Kruczy Zakątek' w Podkowie Leśnej, wraz z przyległym terenem."

Kalina wstrzymała oddech. Posiadłość? Pokaźne środki? To brzmiało jak sen. Jak nierealne marzenie, które właśnie miało się spełnić. Zerknęła na Kajetana. Nawet on wydawał się lekko poruszony, choć starał się tego nie okazywać.

"Jednakże..." – mecenas Mroczek zawiesił głos, a jego oczy błysnęły szelmowsko. – "Jak to u pani Hildegardy bywało, jest pewien warunek. Dość... specyficzny warunek, który muszą państwo spełnić, aby wejść w posiadanie spadku."

Napięcie w pokoju zgęstniało. Kalina czuła, jak jej dłonie zaczynają się pocić. Kajetan lekko się wyprostował, jakby szykował się na cios.

"Pani Hildegarda zarządziła w swoim testamencie" – mecenas odchrząknął i zaczął czytać z dokumentu oficjalnym tonem: – "'Postanawiam, iż moi spadkobiercy, Kalina Wolnicka i Kajetan Zarzycki, wejdą w posiadanie mojego majątku jedynie pod warunkiem, że zamieszkają razem w mojej posiadłości 'Kruczy Zakątek' przez okres jednego pełnego roku kalendarzowego, licząc od dnia wprowadzenia się. Mają wspólnie dbać o dom i ogród, dzieląc się obowiązkami i kosztami utrzymania nieruchomości z udostępnionego im na ten cel funduszu powierniczego.'"

W gabinecie zapadła cisza tak głęboka, że słychać było jedynie tykanie starego zegara i przyspieszony oddech Kaliny. Zamieszkać razem? Przez rok? Z tym facetem? Spojrzała na Kajetana z przerażeniem. On odwzajemnił jej spojrzenie, a na jego twarzy malowało się czyste niedowierzanie, szybko zastąpione przez coś na kształt lodowatej furii.

"To jakiś absurd!" – wybuchnął Kajetan, zrywając się z fotela. Jego opanowanie prysło jak bańka mydlana. – "Nie znam tej pani! Nie zamierzam mieszkać przez rok z obcą kobietą w jakimś domu na odludziu! To jest... to jest niedorzeczne!"

"Proszę usiąść, panie Kajetanie" – powiedział spokojnie mecenas Mroczek, choć w jego oczach tańczyły iskierki rozbawienia. – "Rozumiem pańskie emocje, ale to jeszcze nie wszystko."

Kajetan opadł z powrotem na fotel, ale jego zaciśnięte pięści i napięta szczęka świadczyły o tym, że ledwo nad sobą panuje. Kalina siedziała jak sparaliżowana, próbując przetrawić tę informację. Rok. Wspólne mieszkanie. Dbanie o dom. To było szaleństwo. Ale z drugiej strony... posiadłość, pieniądze... Marzenia, które mogły się spełnić.

"Jest jeszcze jeden, drobny szczegół" – kontynuował mecenas Mroczek, poprawiając okulary na nosie. – "Druga część klauzuli. Równie ważna, a może nawet ważniejsza."

Ponownie spojrzał na dokument.

"'Warunkiem dodatkowym i nieodwołalnym'" – przeczytał powoli, akcentując każde słowo – "'jest, aby w trakcie tego rocznego okresu wspólnego zamieszkiwania, moi spadkobiercy, Kalina Wolnicka i Kajetan Zarzycki... nie zakochali się w sobie nawzajem.'"

Gdyby wcześniej w pokoju panowała cisza, teraz można by ją kroić nożem. Kalina gapiła się na prawnika z otwartymi ustami, pewna, że się przesłyszała. Nie zakochać się? To był warunek? Spojrzała na Kajetana. Jego twarz przybrała odcień purpury. Wyglądał, jakby miał za chwilę eksplodować.

"Że co, przepraszam?!" – Kalina w końcu odzyskała głos, który był piskliwy i niepodobny do jej własnego. – "Mamy... nie zakochać się? To jest jakiś chory żart?!"

"Żaden żart, droga pani. Najprawdziwszy testament" – odparł mecenas Mroczek z rozbrajającym spokojem. – "Pani Hildegarda była romantyczką, ale też cyniczką. Uważała miłość za największą siłę, ale też największe przekleństwo. Chciała chyba przeprowadzić jakiś eksperyment... albo po prostu dobrze się zabawić po śmierci."

"Zabawić?!" – prychnął Kajetan. – "To jest upokarzające! I niemożliwe do zweryfikowania! Jak niby ktokolwiek ma sprawdzić, czy się w sobie zakochaliśmy, czy nie?!"

"Ach, tu pani Hildegarda również była przezorna" – uśmiechnął się mecenas. – "Wyznaczyła mnie, jako wykonawcę testamentu, na obserwatora. Będę państwa odwiedzał od czasu do czasu, bez zapowiedzi. A ostateczna decyzja, czy warunek został spełniony, będzie należała do mnie, oparta na mojej subiektywnej ocenie państwa relacji pod koniec rocznego okresu."

Kalina poczuła, jak robi jej się słabo. Subiektywna ocena? Niezapowiedziane wizyty? To brzmiało jak reality show z piekła rodem.

"A jeśli... jeśli warunek nie zostanie spełniony?" – zapytała cicho, bojąc się odpowiedzi.

"Jeśli w ciągu roku opuszczą państwo posiadłość, lub jeśli uznam, że połączyło państwa uczucie romantyczne..." – mecenas Mroczek zawiesił głos dla efektu. – "...cały spadek przepadnie. Zgodnie z wolą pani Hildegardy zostanie przekazany na rzecz Towarzystwa Opieki nad Bezdomnymi Jeżami."

"Jeżami?!" – powtórzyli jednocześnie Kalina i Kajetan, patrząc na siebie po raz pierwszy tego dnia z tym samym wyrazem kompletnego osłupienia na twarzach.

"Tak, jeżami" – potwierdził mecenas Mroczek z kamienną twarzą. – "Pani Hildegarda darzyła te stworzenia szczególną estymą."

Kalina opadła na oparcie fotela, czując zawrót głowy. Spadek, dom, pieniądze... albo rok życia z tym naburmuszonym typem pod jednym dachem, pod czujnym okiem ekscentrycznego prawnika, z groźbą utraty wszystkiego na rzecz jeży, jeśli przypadkiem (co wydawało się w tej chwili równie prawdopodobne jak wygrana w totolotka) któreś z nich poczuje do drugiego coś więcej niż irytację.

Spojrzała na Kajetana. On również patrzył na nią, a w jego oczach, oprócz niedowierzania i złości, dostrzegła coś jeszcze – zimną kalkulację. Widziała, jak jego analityczny umysł przetwarza dane, szacuje ryzyko, oblicza prawdopodobieństwo.

"Decyzję muszą państwo podjąć wspólnie" – powiedział mecenas Mroczek, składając dokumenty. – "Mają państwo tydzień na zastanowienie. Jeśli zdecydują się państwo podjąć wyzwanie, proszę o kontakt. Jeśli nie... cóż, jeże będą bardzo wdzięczne."

Wstał, dając im znak, że audiencja dobiegła końca. Kalina i Kajetan również wstali, wciąż oszołomieni. Wyszli z gabinetu w milczeniu, mijając uprzejmie uśmiechniętą sekretarkę. Dopiero na zewnątrz, na chodniku, w siąpiącym deszczu, zatrzymali się, patrząc na siebie nieufnie.

"To jest..." – zaczęła Kalina, ale nie wiedziała, jak dokończyć.

"...najbardziej irracjonalna propozycja, jaką kiedykolwiek słyszałem" – dokończył za nią Kajetan suchym tonem. – "Ale warunki finansowe są... znaczące."

"Znaczące?" – powtórzyła Kalina. – "To mało powiedziane! Ten spadek mógłby zmienić całe moje życie!"

"Moje również" – przyznał niechętnie Kajetan. – "Chociaż perspektywa dzielenia domu z... panią... i bycia obserwowanym przez tego dziwaka jest wysoce niekomfortowa."

"Pan myśli, że dla mnie to komfortowe?!" – oburzyła się Kalina. – "Utknąć na rok z takim sztywniakiem jak pan, który pewnie liczy każdy grosz i układa skarpety kolorami?!"

Kajetan zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.

"Przynajmniej moje skarpety są czyste i nie mają dziur. I potrafię przyjść na spotkanie w interesach ubrany stosownie, a nie jakbym urwała się z festiwalu muzyki alternatywnej."

Kalina poczuła, jak zalewa ją fala gorąca.

"Och, przepraszam najmocniej jaśnie pana prezesa! Następnym razem przyjdę w garsonce i z teczką! Może wtedy łaskawie uzna mnie pan za godną dzielenia dachu nad głową, żeby nie stracić fortuny na rzecz JEŻY!"

Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie szybkim krokiem, nie zważając na deszcz. Kajetan przez chwilę stał nieruchomo, patrząc za nią, a na jego twarzy malowała się mieszanka irytacji i... czegoś jeszcze. Może lekkiego rozbawienia? A może po prostu kalkulował, czy potencjalny zysk jest wart roku życia z tą chaotyczną, irytującą artystką.

Jedno było pewne – testament Hildegardy Kruk już zaczął działać. A gra dopiero się rozpoczęła.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij