- W empik go
Spark - ebook
Spark - ebook
Za pierwszym razem wystarczyła jedna iskra, by wywołać pożar, którego nie mogli ugasić. Czy pozwolą, by to wydarzyło się ponownie?
Jaka jest szansa, że walizka zabrana omyłkowo z lotniska okaże się należeć do mężczyzny tak przystojnego, że aż zapiera dech? Autumn przekonała się, że filmowe scenariusze czasem przydarzają się również zwykłym dziewczynom. Między nią a tajemniczym Donovanem, właścicielem walizki pełnej drogich ciuchów, iskrzy od razu, a wspólnie spędzony weekend okazuje się elektryzującą przygodą, której finałem może być tylko… ucieczka!
Co może zrobić dziewczyna, która spotka przystojnego, bystrego i zabawnego faceta ze swoich snów? Oczywiście wyjść bez pożegnania, gdy tylko ten ideał pójdzie pod prysznic. W Nowym Jorku mieszka przecież osiem milionów ludzi, więc jakie są szanse, że znowu na niego wpadnie? I to tuż po tym, kiedy zacznie spotykać się z jego szefem?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-081-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Autumn
Zdecydowanie robię się już na to za stara.
Rzuciłam stos listów na kanapę i usadowiłam się przy niej na podłodze. Dochodziła dopiero osiemnasta, a ja już miałam ochotę wsunąć się pod kołdrę i oddać się w objęcia Morfeusza. Jak na ironię, potrzebowałam odpoczynku po czterodniowych wakacjach. Dzięki Bogu zaplanowałam wcześniej weekend na regenerację. Impreza panieńska mojej przyjaciółki Anny, w Vegas, na której miałyśmy się jedynie relaksować w spa i wylegiwać przy basenie, zamieniła się w całonocne szaleństwa w klubach, przez co zaspałam i prawie się spóźniłam na lot powrotny do domu. Dawno już nie piłam więcej niż dwa kieliszki wina w tygodniu i ze swoimi dwudziestoma ośmioma latami na karku mocno odczułam skutki nadużywania alkoholu jeszcze przed zachodem słońca w piątkowy wieczór. Dzięki Bogu nie musiałam iść nazajutrz do pracy.
Przez chwilę rozważałam potraktowanie kaca wódką z sokiem żurawinowym i odpłynięcie przy Netflixie, ale wtedy zadzwonił mój telefon, przywracając mnie do rzeczywistości.
Ech… To tata. Powinnam była odebrać i porozmawiać z nim chwilę, żeby mieć to z głowy, ale byłam na to zbyt zmęczona. Postanowiwszy oszczędzić sobie stresu związanego z rozmową z ojcem, nieuchronnie przypomniałam sobie o innej rzeczy, z którą zwlekałam całe popołudnie. Pranie. Było to jedno z moich najbardziej znienawidzonych zadań – głównie dlatego, że wymagało ode mnie siedzenia w obskurnej pralni w piwnicy mojego budynku. Jeszcze kilka miesięcy temu mogłam nastawić tam pranie i wrócić po czterdziestu pięciu minutach, aby przełączyć na suszenie. Niestety po zaginięciu moich mokrych ubrań – całego zestawu staników i majtek – musiałam zrezygnować z tej praktyki. Kto mógł je ukraść, do diabła? Po co komu moja mokra bielizna? Ta strata zbyt dużo mnie kosztowała, więc od tamtej pory musiałam przesiadywać w piwnicy, dopóki ubrania się nie upiorą i nie wysuszą.
Westchnęłam i skierowałam się niechętnie do sypialni, gdzie na łóżku wciąż leżała moja nierozpakowana walizka. Na wierzchu powinna być lniana spódnica, której i tak nie miałam okazji założyć, więc postanowiłam ją rozwiesić w łazience, w nadziei, że wszelkie ewentualne zagniecenia znikną pod wpływem pary po kilku gorących prysznicach. Nie znosiłam prasowania prawie tak samo jak prania.
Ale gdy tylko rozpięłam walizkę, moim oczom wcale nie ukazała się lniana spódnica. Na początku pomyślałam, że najwyraźniej wybrano moją torbę do rutynowego przeglądu na lotnisku i poprzekładano jej zawartość, ale elegancki męski but, który z niej wyciągnęłam, zdecydowanie nie należał do mnie.
Cholera!
Zaczęłam w panice w niej grzebać. Spodnie, dres, koszula męska… Zrobiło mi się słabo. Spojrzałam na zawieszkę, żeby sprawdzić identyfikator. Nie wypełniłam, co prawda, karteczki w środku, ale na skórzanej zawieszce miałam wytłoczone własne inicjały.
Na tej jednak nie ujrzałam żadnych inicjałów. Jasny gwint. Zabrałam cudzy bagaż z karuzeli bagażowej na lotnisku.
Zaczęłam się pocić z nerwów. W walizce miałam wszystkie kosmetyki i przybory do makijażu! Nie wspominając o tygodniowym zapasie najlepszych ciuchów i butów. Musiałam ją odzyskać. Popędziłam do kuchni, odłączyłam komórkę od ładowarki na blacie i wygooglowałam numer linii lotniczej. Po przebrnięciu przez sześć różnych komunikatów w końcu usłyszałam:
„Dziękujemy za kontakt z American Airlines. Z powodu niespodziewanego przeciążenia naszej linii telefonicznej twój szacowany czas oczekiwania na połączenie z konsultantem wynosi około czterdzieści minut”.
Czterdzieści minut! Sfrustrowana wypuściłam powietrze. Świetnie. Po prostu świetnie.
Włączyłam głośnik w telefonie i czekałam na połączenie, słuchając monotonnej muzyki. Już po chwili jednak przemknęło mi przez myśl, że moją walizkę może mieć facet, którego bagaż zabrałam. Nie sprawdziłam nawet, czy na karteczce w identyfikatorze widnieją jakieś dane.
Ruszyłam wiec z powrotem do sypialni.
Bingo!
Donovan Decker – całkiem fajnie się nazywa. No i mieszka w mieście! Na szczęście Donovan podał nawet swój numer telefonu. Czyżby odzyskanie bagażu mogło być aż tak proste? Szczerze w to wątpiłam, ale uznałam, że nie zaszkodzi spróbować. Może oszczędzę sobie czekania przez czterdzieści minut na połączenie z pracownikiem linii lotniczej. Rozłączyłam się, wystukałam na telefonie numer z zawieszki, a następnie wcisnęłam gwiazdkę i sześćdziesiąt siedem, aby mój numer wyświetlił się rozmówcy jako prywatny. Przy moim szczęściu do facetów, pewnie nie tylko ma mój bagaż, ale jeszcze jest jakimś zboczeńcem.
Zaskoczyło mnie, gdy już po pierwszym sygnale odezwał się głęboki męski głos. Nie zdążyłam się jeszcze zastanowić, co mu powiem.
– Ekhm. Cześć. Nazywam się Autumn i chyba mam twój bagaż.
– Szybko się uwinęliście. Dopiero co się z wami rozłączyłem.
Najwyraźniej wziął mnie za pracownika linii lotniczej.
– Nie, nie pracuję dla American. Wróciłam do domu rano i dopiero się zorientowałam, że zabrałam na lotnisku cudzy bagaż.
– Twoje inicjały?
– Moje inicjały?
– Tak, wiesz, pierwsza litera imienia i nazwiska.
Przewróciłam oczami.
– Wiem, co to są inicjały, tylko nie rozumiem, dlaczego o nie pytasz… Ach! Są wytłoczone na mojej zawieszce. Czy to znaczy, że masz mój bagaż?
– To zależy. Pierwsza litera imienia się zgadza, Autumn.
– Moje inicjały to AW.
– No to wygląda na to, że znalazłem złodziejkę, która zwinęła moją walizkę.
Owszem, powinnam była sprawdzić zawieszkę, ale poczułam się urażona jego oskarżeniem.
– W takim razie chyba oboje jesteśmy złodziejami, skoro znalazłeś się w posiadaniu mojej walizki.
– Wziąłem ją tylko dlatego, że jako ostatnia została na karuzeli. Widzisz, w przeciwieństwie do ciebie, sprawdziłem zawieszkę za pierwszym razem, gdy walizka mnie minęła, i nie przywłaszczyłem sobie cudzej własności. Niestety kolejka do obsługi była za długa, a ja spieszyłem się na spotkanie, na które już i tak byłem spóźniony. Wziąłem więc ją jako zabezpieczenie, dopóki linia lotnicza nie zwróci mi mojej.
– Och. – Opuściłam ramiona. – Przepraszam.
– Nic się nie stało. Jesteś w mieście?
– Tak. Może moglibyśmy się spotkać i wymienić bagażami?
– Jasne. Kiedy i gdzie? Będę w domu dopiero za godzinę lub dwie.
Na identyfikatorze widniał adres na Upper East Side, a ja mieszkałam na West Side, bliżej centrum.
– Może spotkamy w Starbucksie na rogu Osiemdziesiątej i Lex? – zaproponowałam. Kawiarnia znajdowała się bliżej niego, ale miałam do niej przynajmniej bezpośredni dojazd.
– Nie potrafię wymyślić żadnej wymówki, żeby tego nie zrobić. O której?
Jego odpowiedź wydała mi się dziwna, zwłaszcza że położył nacisk na słowo „wymówka”. No ale cóż, miałam odzyskać swoją walizkę, więc co z tego, jeśli facet jest dziwakiem? Nie widział na ekranie mojego numeru telefonu i mieliśmy się spotkać w miejscu publicznym.
– Dwudziesta?
– Dobrze, do zobaczenia o dwudziestej – odparł, gotów się rozłączyć.
– Czekaj! – zawołałam. – Jak cię rozpoznam?
– Będę miał twój bagaż, Autumn W.
Zachichotałam.
– Ach tak. Przepraszam… Mam za sobą szalony tydzień w Vegas.
Pochyliłam się i podniosłam but z jego walizki. Ferragamo. Drogi. I duży. Zerknęłam na rozmiar: czterdzieści osiem. Wewnętrzna nastolatka we mnie od razu pomyślała: „Duże stopy, duży…”. W dodatku facet miał głęboki, seksowny głos. Zdecydowanie nie zamierzałam się oprzeć pokusie przejrzenia jego bagażu.
– Widzimy się o dwudziestej – powiedział.
– Do zobaczenia. – Już miałam się rozłączyć, gdy nagle coś sobie uświadomiłam. O Boże! – Halo? Czekaj… Jesteś tam jeszcze?
Po dwóch niespokojnych uderzeniach serca znów usłyszałam ten seksowny głos.
– Tak?
– Ekhm… Czy… Otworzyłeś moją walizkę?
– Tak, na lotnisku. Chciałem zyskać absolutną pewność, że nie jest moja.
– Czy… Zobaczyłeś tam coś?
– Różowe _thongi_ na wierzchu, więc szybko zyskałem potwierdzenie, że nie należy do mnie. Ale nie grzebałem w niej, jeśli o to pytasz.
Zapomniałam, że w ostatniej chwili wsunęłam tam te _thongi_. Znalazłam je z tyłu szuflady, kiedy przeszukiwałam pokój hotelowy ostatni raz przed wyjściem. Westchnęłam jednak z ulgą, że to je zobaczył, zamiast kilku innych rzeczy.
– Świetnie. Dzięki.
– Chwileczkę, nie tak szybko. Wydawałaś się zaniepokojona myślą, że mogłem przeszukać twoją walizkę. Ukrywasz tam coś nielegalnego? Mam nadzieję, że nie będę paradować po mieście z torbą pełną narkotyków?
– Nie, zdecydowanie nie. – Uśmiechnęłam się. – Po prostu… wolałabym, żebyś w niej nie grzebał.
– A ty grzebałaś w mojej?
Spojrzałam na but w swojej dłoni. Wyjęcie z walizki obuwia nie można chyba nazwać grzebaniem w niej, nieprawdaż?
– Nie.
– A planujesz to zrobić? – dopytywał.
Nie miałam pojęcia, jak wygląda ten mężczyzna, ale po tonie głosu wyczułam, że się uśmiecha.
– Nie – skłamałam.
– Świetnie. To mamy umowę. Ja nie przejrzę twojej walizki, a ty nie przejrzysz mojej.
– W porządku. Dziękuję.
– Dajesz mi słowo, Autumn W? Ja chyba też wolałbym, żebyś nie zobaczyła kilku moich rzeczy.
– Na przykład?
– Do zobaczenia. – Zachichotał.
Po zakończeniu rozmowy wrzuciłam jego but z powrotem do walizki i pochyliłam się, żeby ją zamknąć. Gdy tylko chwyciłam za zamek, ogarnęła mnie niepohamowana ciekawość. Droczył się ze mną czy naprawdę miał tam coś, co wolałby przede mną ukryć? Pamiętając o tym, co spakowałam do swojej walizki, byłam szczerze zaintrygowana.
Pokręciłam głową i zaczęłam zapinać jego bagaż, ale mniej więcej w połowie roześmiałam się głośno. Kogo ja oszukuję? Skoro nie mam już prania do zrobienia, zostały mi prawie dwie godziny czasu do zabicia, zanim poznam pana Wielką Stopę. Ta walizka i tak przez cały ten czas by mnie kusiła i w końcu poddałabym się pokusie, więc dlaczego nie miałabym sobie oszczędzić męczarni i zajrzeć do niej od razu? Inaczej ani na chwilę nie zdołam się odprężyć. Facet nigdy się nie dowie, że nie dotrzymałam obietnicy. Nie wspominając o tym, że pewnie sam teraz grzebie w mojej walizce. Czy w takim przypadku przejrzenie jego bagażu nie byłoby w pełni uzasadnione?
Przygryzłam wargę, czując napływ poczucia winy, ale stłumiłam je szybko i przekonałam samą się, że mam rację.
Czując się usprawiedliwiona, rozpięłam walizkę i przez chwilę przyglądałam się sposobowi, w jaki spakował swoje rzeczy: na wierzchu złożona biała koszula, a buty po obu stronach, zelówkami do góry. Wyjęłam je ostrożnie i postawiłam na łóżku obok walizki. Pod spodem znajdowały się kolejne nienagannie poskładane ubrania: dwie drogie koszule, dresy, bokserki i kilka koszulek, z których jedna miała znajomy napis z przodu zaczynający się od HA. Rozwinęłam ją więc, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. Harvard Law.
Ech. To jeden z tych. Nic dziwnego, że mógł sobie pozwolić na buty Ferragamo.
Pod stosem ubrań leżała biała hotelowa torba na pranie, którą większość ludzi używa do brudnych ubrań. Nie miałam najmniejszej ochoty grzebać w śmierdzących skarpetkach, więc nieco rozczarowana zaczęłam wkładać ubrania z powrotem do walizki. Kiedy wygładziłam je dłonią, wyczułam coś twardego w plastikowej torbie. Wyjęłam więc je z powrotem i zajrzałam do środka zaciekawiona. Jej zawartość całkowicie mnie zaskoczyła.
W torbie znajdowało się co najmniej dwadzieścia lub trzydzieści małych hotelowych buteleczek z szamponem. Właściwie to bliższe oględziny wykazały, że część z nich zawierała odżywkę, a kilka innych maseczkę nawilżającą. Na samym dole schowane były jeszcze trzy małe zestawy do szycia i sześć zafoliowanych szczoteczek do zębów, jakie można dostać na recepcji w hotelu, jeśli się zapomniało swojej.
Co, do cholery, przeskrobał pan Wielka Stopa? Obrabował wózek sprzątaczki? Sama często zabierałam z hotelu tego rodzaju rzeczy (choć znacznie gorszej jakości), ale tylko dlatego, że wiecznie byłam spłukana, a on był przecież absolwentem Harvardu z eleganckimi butami za siedemset dolarów.
Teraz to już naprawdę nie mogłam się doczekać spotkania z Donovanem Deckerem.
Przyjechałam do Starbucksa prawie dwadzieścia minut przed czasem, więc weszłam do środka, żeby zafundować sobie kawę _flat white_ z miodem i mlekiem migdałowym. Już składając zamówienie, śliniłam się na myśl o słodkim, kremowym napoju. Miałam słabość do drogiej kawy za pięć dolarów, chociaż rzadko było mnie na nią stać z moim skąpym budżetem.
Stanęłam na końcu lady i czekając na kawę, przeglądałam bezmyślnie internet w telefonie, gdy nagle moją uwagę przyciągnął pewien mężczyzna, który wszedł do środka.
O kurczę.
Nazwanie go wysokim ciemnowłosym przystojniakiem byłoby rażącym niedopowiedzeniem. Kruczoczarne włosy okalały piękną twarz o idealnie wyrzeźbionych męskich rysach, pełnych ustach i lekkim zaroście. Potrzebowałam chwili, żeby zebrać myśli i wydukać w końcu nieswojo:
– Dzięki za spotkanie w celu wymiany walizek. Jeszcze raz bardzo przepraszam, że zabrałam twój bagaż.
– Nie ma problemu.
Podsunęłam mu walizkę i opuściłam rączkę. Wbrew moim oczekiwaniom, Adonis wcale nie postąpił tak samo, lecz niespodziewanie przyciągnął moją walizkę do siebie.
– Zanim się wymienimy… – Przechylił głowę i przyglądał mi się przez chwilę. – Jestem ciekaw, czy dotrzymałaś słowa.
– A jeśli powiem, że nie? – Przechyliłam głowę, naśladując jego pozę.
– Cóż, wtedy będziesz musiała ponieść karę za naruszenie warunków naszej umowy.
– Karę? – Uniosłam brew zaintrygowana.
– Zgadza się. – Pokiwał głową. – Karę.
Zaśmiałam się i upiłam łyk kawy.
– Właśnie wróciłam z babskiego weekendu w Vegas i chyba wydałam ostatnie pięć dolarów na tę kawę, więc jestem spłukana.
– Nie miałem na myśli kary pieniężnej.
– To jaką?
Przez chwilę gładził zarost na brodzie, a potem oznajmił:
– Będziesz musiała się napić ze mną kawy.
Chyba nie sądzi, że to byłaby dla mnie kara? Zastanawiałam się przez chwilę nad odpowiedzią. Wstydziłam się wyznać mu prawdę – w końcu grzebałam w rzeczach osobistych obcego mężczyzny. Z drugiej strony, przyznając się do tego, miałabym okazję nieco dłużej podziwiać niezłego przystojniaka. Tylko że to nieznajomy. Chociaż… Spotykałam się już w kawiarniach z facetami poznanymi _online_, a po przejrzeniu jego bagażu wiedziałam o nim chyba więcej niż z rozmów z mężczyznami na komunikatorach. Nie wspominając o tym, że żadna z moich ostatnich internetowych randek nie prezentowała się tak dobrze jak Donovan Decker i z każdym kończyło się na tej jednej nieszczęsnej kawie.
Adonis przyglądał mi się uważnie, czekając na odpowiedź, choć po uśmieszku na jego twarzy poznałam, że już i tak zna prawdę. Co mi szkodziło się przyznać, do diabła?
Wyprostowałam się i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Czy sprzątaczka ucierpiała podczas kradzieży?
Wielkolud zmrużył oczy, ale już po chwili na jego twarzy rozlał się szeroki uśmiech. Wyciągnął rękę w kierunku stolików.
– Pani przodem, Autumn W.2
Donovan
Prawie 10 miesięcy później
– To niedopuszczalne. Przeszukali mój dom. Przewrócili wszystko do góry nogami i nawet po sobie nie posprzątali. W dodatku zabrali moją własność. Co zamierzasz z tym zrobić?
– Ostrzegałem, że tak się stanie – powiedziałem. – Posłuchałeś mojej rady z zeszłego tygodnia?
– Tak.
Prawa powieka mojego klienta drgnęła. Skurczybyk, nie dałby rady zeznawać w sądzie. Spotkałem go wcześniej trzy razy i spędziłem z nim w sumie jakieś sześć godzin, ale zdążyłem już zauważyć, że jego prawa powieka drga nerwowo, kiedy kłamie. Nie wspominając już o tym, że za jakieś pół minuty wyjmie brudną chusteczkę z kieszeni, żeby otrzeć sobie kropelki potu z zaczerwienionego czoła.
Westchnąłem i spojrzałem na siedzącą obok niego kobietę. Uśmiechnęła się do mnie z zalotnym błyskiem w oku. Co za farsa! Byłem gotów się założyć, że dwudziestopięcioletnia narzeczona Warrena Alfreda Bentleya miała ochotę omówić ze mną strategię na osobności i pochylić się nad moim biurkiem. Nie żeby mnie interesowała. Kobiety lecące na kasę zdecydowanie nie były w moim typie.
– Warren… – Spojrzałem ponownie na zepsutego sześćdziesięcioletniego doradcę finansowego i jego platynowowłosą księżniczkę i skinąłem głową w stronę drzwi. – Chyba powinniśmy porozmawiać na osobności.
– Cokolwiek masz mi do powiedzenia, możesz to powiedzieć przy Ginger.
– Właściwie to nie do końca. Ginger nie jest twoją żoną i…
– Jest moją narzeczoną. – Przerwał mi. – Co za różnica?
Kuźwa, nie oglądał nawet _Prawa i Porządku_?
– Narzeczona może zostać zmuszona do złożenia zeznań, a żona nie.
– Ginger nigdy nie zeznałaby przeciwko mnie. – Potrząsnął głową.
Jasne. Wyciągnięcie z niej obciążających zeznań zajęłoby prokuratorowi zaledwie dziesięć minut. Wystarczyłoby, aby zagroził, że oskarży ją jako wspólniczkę, a już bez skrupułów kopnęłaby cię w ten stary obwisły tyłek – pomyślałem, ale musiałem dalej grać w tę grę. Przynajmniej przed dziewczyną.
– Oczywiście – powiedziałem. – Tylko że tajemnica adwokacka chroni nie tylko ciebie, lecz także Ginger. Chyba nie chcesz, żeby prokurator okręgowy węszył wokół przyszłej pani Bentley?
– Jasne, że nie.
– Poproszę asystentkę, żeby podała Ginger cappuccino z naszej nowej maszyny w poczekalni dla gości. Wszyscy się nim zachwycają.
Lepiej żeby ustrojstwo, które kosztowało, bagatela, jakieś dwadzieścia tysiaków, potrafiło przyrządzić porządną kawę!
Warren spojrzał na Ginger, a ta skinęła głową.
– No dobra – mruknął.
– Wrócę za chwilę. – Wstałem, obszedłem biurko i wyciągnąłem rękę, żeby przepuścić Ginger przed sobą. – Chodźmy.
Niestety nie zastałem asystentki przy jej biurku, więc sam zaprowadziłem młodziutką narzeczoną do poczekalni i obiecałem przysłać do niej Amelię, jak tylko ją znajdę. Gdy jednak miałem odejść, Ginger niespodziewanie chwyciła mnie za łokieć, zarzuciła mi ręce na szyję i wtuliła się we mnie, zanim zdążyłem ją powstrzymać.
– Bardzo dziękuję, panie Decker. Tak się martwię o Warrena.
Dziewczyna przycisnęła swoje twarde cycki do mojej klatki piersiowej. Najwyraźniej była świeżo po operacji powiększania biustu, bo nie zdążył jeszcze zmięknąć. Grzecznie wyplątałem się z uścisku i wycofałem.
– Nie musi mi pani dziękować. Ja tylko wykonuję swoją pracę.
Wróciwszy do swojego biura, uznałem, że nadszedł czas na chwilę szczerości z moim klientem. Zdjąłem marynarkę i rzuciłem ją na krzesło obok Warrena, po czym usiadłem z powrotem przy biurku i podwinąłem rękawy koszuli. Rzadko to robiłem, bo większość bogatych klientów nie czułaby się komfortowo z moimi wytatuowanymi rękoma.
– Więc… panie Bentley. Nie znamy się jeszcze zbyt dobrze, ale powinien pan o mnie wiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, kiedy prosi mnie pan o radę, na pewno jej udzielę. Nie zawsze spodoba się panu, co powiem, ale nie płacą mi za mówienie klientom tego, co chcą usłyszeć. Nie jestem pana przyjacielem ani służącym, tylko prawnikiem – najlepszym, jakiego tylko mógłby pan znaleźć. Zakładam, że już pan to wie, skoro trafił do mnie, a nie do innego adwokata. Proszę więc nie oczekiwać ode mnie ugrzecznionych odpowiedzi. Płaci mi pan za godzinę, dlatego nie zamierzam marnować pana czasu i pieniędzy na podlizywanie się panu. Dostanie pan odpowiedź, jakiej potrzebuje, ale tak jak powiedziałem, nie musi się ona panu podobać.
Wziąłem oddech i podniosłem rękę, widząc, że chce coś wtrącić.
– Przepraszam, ale jeszcze nie skończyłem. Zależy mi, abyśmy się dobrze zrozumieli. Drugą rzeczą, jaką musi pan o mnie wiedzieć, jest to, że świetnie znam się na ludziach. Właściwie to głównie dzięki temu mogę sobie liczyć tysiąc dwieście dolarów za godzinę. Mój talent zwykle działa na korzyść klienta. Potrafię odgadnąć, kiedy prokurator blefuje, a kiedy ława przysięgłych nie pracuje na naszą korzyść i nadszedł czas dobić targu. Ale moja umiejętność może obrócić się również przeciwko panu, bo zwykle doskonale wiem, kiedy klient mnie okłamuje, a nie pracuję z ludźmi, którzy nie mówią mi prawdy. Jeśli sam nie mogę panu zaufać, to jak mam przekonać ławę przysięgłych, aby panu zaufała? Jeżeli więc przyłapię pana na kolejnych kłamstwach, zrezygnuję z pana jako klienta.
– Chwileczkę. – Twarz Warrena poczerwieniała. – Nie wie pan…
– Tak, wiem, że jest pan członkiem tego samego klubu, co jeden ze starszych partnerów kancelarii – przerwałem mu. – Nie jest pan pierwszym klientem obracającym się w tych samych kręgach co członkowie tej firmy, ani pierwszym, którego mam ochotę zwolnić. Owszem, Dale i Rupert nie byliby z tego zadowoleni, ale to ja zarabiam dla nich miliony w skali rocznej, a nie pan, więc jakoś to przeżyją. Gorzej z panem, ponieważ sprawa przeciwko panu jest jak najbardziej zasadna. Zanim zdąży pan znaleźć dobrego adwokata w innej kancelarii, dostanie pan dwadzieścia pięć lat. Jestem pana jedyną szansą na wywinięcie się z tego szamba, panie Bentley. Niektórzy mogą to nazwać arogancją – nic mnie to nie obchodzi. Może faktycznie jestem arogancki, ale to szczera prawda.
Oparłem się na krześle i przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie z Bentleyem. Mój klient kipiał z wściekłości. Pewnie od lat nikt nie odważył się w ten sposób do niego odezwać. Byłem pewien, że w tym momencie poważnie się zastanawia nad zwolnieniem mnie. A jednak ludzie, którzy angażują się w różnego rodzaju machlojki i trafiają do mnie, nie są głupcami. To szczwane bestie. Niezwykle szczwane. No i kochają wolność. Większość z nich dokładnie sprawdza prawnika, zanim trafi do jego biura. Bentley też mnie sprawdził, więc doskonale wiedział, że jestem jego najlepszą szansą na uniknięcie więzienia.
Teraz toczyliśmy ze sobą walkę na spojrzenia: ten, który odezwie się pierwszy, przegra. Minęły trzy lub cztery minuty… Cholernie długo jak na siedzenie w ciszy i patrzenie w oczy drugiemu facetowi. W końcu Warren pękł. Pochylił się i położył ręce na kolanach.
– Dobra. Jaki jest nasz następny ruch?
Następne czterdzieści pięć minut spędziłem na opracowywaniu z nim strategii. Nie był zadowolony, kiedy uświadomiłem mu, że prawdopodobnie nie będzie mógł wpłacić kaucji, gdy federalni zamrożą mu aktywa. Wciąż jeszcze nie oswoił się z nową sytuacją i nadal się łudził, że jego przyjaciele i współpracownicy przyjdą mu na ratunek.
Może zjawiliby się z kaucją w wysokości pięćdziesięciu tysięcy dolarów, ale jego miała być siedmiocyfrowa.
Kiedy już ustaliliśmy plan gry, mój klient westchnął głęboko.
– Ile mam czasu, zanim mnie aresztują?
– Dzień, góra dwa.
– Co mam robić do tego czasu?
– Jest pan pewien, że chce mojej rady? – Spojrzałem mu w oczy.
Zmarszczył brwi, ale skinął głową.
– Niech pan wraca do domu, panie Bentley. Proszę zadzwonić do swojego kucharza i poprosić o przyrządzeniu pana ulubionego dania, a następnie przelecieć swoją seksowną narzeczoną. Pana aktywa zostaną zamrożone do rana, a kiedy to nastąpi, dziewczyna sprzeda swój śliczny pierścionek zaręczynowy, żeby kupić bilet pierwszej klasy z powrotem tam, skąd przybyła.
– Czy mogę zobaczyć dokument potwierdzający pełnoletność?
Odchyliłem się na krześle i uśmiechnąłem przez stół do swojego przyjaciela.
– Spadaj – mruknął do mnie Trent, wyciągając prawo jazdy z portfela. Co prawda nie podniósł nawet wzroku, żeby na mnie spojrzeć, ale i tak wiedział, że świetnie się bawię jego kosztem.
Kelnerka obejrzała jego prawko i oddała mu je. Takie sytuacje dość często mu się zdarzały. Trent Fuller miał trzydzieści lat, ale nie wyglądał na więcej niż osiemnaście. Nigdy nie widziałem go z zarostem, nawet po czterodniowych imprezach kawalerskich w Nowym Orleanie.
– Późno zaczął dojrzewać. – Uśmiechnąłem się do naszej kelnerki. – Pokazać ci mój dowód?
– Nie trzeba. Wyglądasz na osobę powyżej dwudziestego pierwszego roku życia.
– Jesteś pewna? Nie chcesz nawet zerknąć na mój adres i sprawdzić, czy nie mieszkam niedaleko?
Kelnerka się zarumieniła. Tylko się z nią droczyłem. Co prawda była ładna, ale trochę dla mnie za młoda.
– Przyjdę za chwilę z waszymi drinkami.
Trent wziął do ręki paluszek chlebowy ze środka stołu i odgryzł kawałek.
– Kim była ta seksowna blondynka z ojcem, którą odprowadzałeś popołudniu do recepcji?
– Stary, to był jej narzeczony, a nie ojciec. Ale jeśli jesteś zainteresowany, to pewnie wkrótce będzie szukała kolejnego frajera. Mój klient niedługo straci mnóstwo aktywów, które czynią go nadzwyczaj przystojnym.
– Cholera. Dlaczego takie kobiety nigdy nie trafiają do działu własności intelektualnej?
– Chcesz biegać z dużymi psami, musisz się nauczyć robić siku w wysokiej trawie.
– Co to w ogóle oznacza, do diabła? – Trent zmarszczył brwi.
– Nie mam pojęcia. – Zachichotałem. – Jak poszło z kobietą, której udało ci się nie odstraszyć kilka tygodni temu?
Raz lub dwa w miesiącu wychodziliśmy razem na _happy hours_ lub kolację. Obaj pracowaliśmy w kancelarii po osiemdziesiąt godzin tygodniowo, więc nie mieliśmy zbyt wiele wolnego czasu.
– Zabrałem ją do naprawdę dobrej restauracji. – Trent ponownie zmarszczył brwi. – Następnego dnia nagrałem się jej na poczcie głosowej. Powiedziałem, że dobrze się z nią bawiłem, ale ona wciąż nie odbiera ode mnie telefonów.
– Zabawiałeś ją swoimi porywającymi wykładami o prawach autorskich i patentach?
– Spadaj.
Roześmiałem się. Oczywiście żartowałem. Trent był właściwie całkiem fajnym, dowcipnym i mądrym facetem. Tamta kobieta nie wiedziała, co traci, ale nie zamierzałem przyznawać tego na głos.
– A co z tobą? – zapytał. – Jak ci się układa z tamtą brunetką? Wydawała się sympatyczna.
– Nic z tego nie wyszło. Oblała mój drugi test.
– Ty i te twoje niedorzeczne testy. – Trent potrząsnął głową. – Kiedy ostatnio któraś w ogóle je przeszła?
Kelnerka przyniosła Trentowi wino, a mi piwo, po czym znów się oddaliła.
Doskonale pamiętałem kobietę, która zaliczyła wszystkie moje „niedorzeczne” testy. Nie chciałem jednak przypominać przyjacielowi, jak dawno temu to było, tylko po to, aby utwierdził się w swojej racji.
– Poważnie, kiedy?
– Nie wiem…
– Oj, wiesz. Decker, ty pamiętasz wszystko, nawet rzeczy, które słyszałeś w łonie matki. – Potrząsnął głową. – To była ta kobieta od walizki, prawda? Ta ruda, z którą spędziłeś weekend, a w poniedziałek rano się ulotniła. Jak miała na imię? Summer?
Upiłem długi łyk piwa.
– Autumn.
Minęło dziesięć miesięcy, odkąd wszedłem do tamtej kawiarni, żeby wymienić się z nią naszymi bagażami, i trzy dni mniej, odkąd ją ostatnio widziałem. Siedzieliśmy w Starbucksie aż do zamknięcia lokalu, potem poszliśmy na kolację, a na koniec wylądowaliśmy u mnie. Autumn W. Po tym, jak mi zwiała, musiałem nawet wziąć dzień wolny, co zdarzyło mi się w sumie tylko raz w ciągu siedmiu lat pracy dla Kravitza, Polka i Hastingsa.
Prawie nie spaliśmy przez ten weekend, chociaż nie doszło nawet do stosunku. Spędziłem trzy noce z kobietą, zrobiłem jej dobrze, ale ani razu się w niej nie znalazłem – to też jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło. Do tej pory nikt mnie tak nie zafascynował i byłem przekonany, że to odwzajemnione uczucie. Dlatego nieźle się zdziwiłem, kiedy wyszedłem spod prysznica w poniedziałek rano i nie zastałem jej w mieszkaniu. Nie zostawiła nawet pieprzonej karteczki na pożegnanie ani numeru telefonu, a ja nie znałem jej nazwiska. Jedyne, co mi zostało, to dziwaczna lista wymówek, którą zapomniałem włożyć z powrotem do jej walizki. Wciąż nosiłem tę złożoną kartkę w portfelu. To kolejna rzecz, o której nie zamierzałem wspominać Trentowi.
– Wiesz, dlaczego nie mogłeś znaleźć w niej żadnej poważnej wady, prawda? – Trent sączył swoje wino. – Bo to ona cię wystawiła. Gdyby tego nie zrobiła, w końcu pewnie wymyśliłbyś dla niej jakiś test, który by oblała. Może dodaj do swojej listy warunek: „Nie wystawia mnie”. Nie będziesz usychać z tęsknoty za laską, która zapadła się pod ziemię bez słowa. A co z tą, którą poznałeś w McGuire’s w zeszłym tygodniu?
– Poszliśmy następnego wieczoru na kolację… Z początku nie zauważyłem żadnych znaków ostrzegawczych. W pewnym momencie zapytałem ją, czy lubi hokej. Powiedziała, że jest wielką fanką tego sportu i następnego dnia przyszła do mnie obejrzeć mecz. Przez całą pierwszą część bawiła się telefonem. Nie wiedziała nawet, ile jest części.
– I skreśliłeś ją z tego powodu? To chyba nic złego, że trochę nagięła prawdę? Pokazała, że jest gotowa pójść na kompromis i obejrzeć mecz tylko po to, żeby spędzić z tobą czas. Czy naprawdę musi kochać sport równie mocno jak ty?
– Nie, nie musi. Ale kiedy zapytałem, czy lubi hokej, odpowiedziała: „Uwielbiam. Ciągle go oglądam w telewizji”. A to już poważny problem z niespójnością. Jeśli kobieta już na samym początku mówi jedno, a robi drugie, trzeba trzymać się od niej z daleka. – Napiłem się piwa. – Poza tym następnego dnia wysłała mi zdjęcie swoich cycków.
– Tylko ty mógłbyś zinterpretować coś takiego na niekorzyść kobiety. – Trent potrząsnął głową.
Miałem żelazną zasadę: żadnych nagich fotek przez co najmniej miesiąc, nawet jeśli o nie poproszę. Zdawałem sobie sprawę, że tylko dupek obróciłby przeciwko kobiecie spełnienie jego prośby, ale cóż, tak już miałem.
Skrzywiłem się.
– Lubię nagie fotki jak każdy facet, ale jeśli dziewczyna wysyła mi je po niecałym tygodniu znajomości, to jest to poważny znak ostrzegawczy.
– Jak uważasz. Ja tam z przyjemnością przyjmę każdą nagą fotkę, jaką tylko kobieta zechce mi wysłać.
Uśmiechnąłem się.
– Problem polega na tym, że jedyne kobiety, które pociągasz, wyglądają na twój wiek, więc można to w zasadzie uznać za pornografię dziecięcą.
– Dupek.
Jak zwykle rozmowa przeniosła się z naszego żałosnego życia towarzyskiego na sport, a na koniec znów wróciliśmy do tematu pracy. Mogliśmy gadać o sprawach kancelarii całymi dniami, ale ostatnio skupialiśmy się na tym, czy zostanę partnerem.
– Więc jak się zapowiada głosowanie? – zapytał Trent.
Miałem ostrą konkurencję. Raz na pięć lat kancelaria umożliwiała dwóm najlepszym pracownikom zostanie partnerem. Droga do partnerstwa była długa, czas wahał się średnio od dziesięciu do dwunastu lat. Ja pracowałem dla Kravitza, Polka i Hastingsa zaledwie siedem lat, ale kilka miesięcy temu staruszek Kravitz oznajmił mi, że biorą mnie pod uwagę. Gdyby mi się udało, zostałby najmłodszym partnerem w historii firmy, czego bardzo bym chciał. Pobicie rekordu znaczyło dla mnie więcej niż możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy. Już i tak nie nadążałem z wydawaniem swojej pensji.
– Myślę, że potrzebuję jeszcze tylko głosu Rotterdama i Dicksona, aby uzyskać dwie trzecie głosów.
– Przekonanie pana Fiuta* nie powinno być problemem. Pracuje w twoim dziale.
– Tak, ale ostatnio jakoś wcale nie nadstawiał mi tyłka do całowania. Poza tym właśnie się dowiedziałem, że jeśli na mnie zagłosuje i zostanę partnerem, pobiję jego rekord. On został partnerem po ośmiu latach.
– Cholera. W takim razie miejmy nadzieję, że ma mniejsze ego niż ty.
– Nawet mi nie mów.
Wyszliśmy z restauracji tuż przed dwudziestą trzecią, kiedy niespodziewanie zabrzęczał mój telefon. Spojrzałem na ID dzwoniącego i potrząsnąłem głową.
– O wilku mowa.
– Kto to?
– Pan Fiut.
– Dość późno jak na niego, nieprawdaż?
– Jak cholera. Ale najwyraźniej podlizywanie się nie ma ograniczeń czasowych. – Odebrałem połączenie. – Donovan Decker.
– Decker, potrzebuję przysługi.
– Jasne. O co chodzi, szefie? – Poruszyłem zaciśniętą pięść w górę i w dół w uniwersalnym geście walenia konia, gdy Trent spojrzał w moją stronę.
– Chcę, żebyś wziął kolejną sprawę _pro bono_.
Kurwa mać. Wyrobiłem już swój roczny przydział, a przed głosowaniem chciałem wystawić jak najwięcej rachunków, a nie spędzać godziny na jakiejś niepodlegającej rozliczeniu sprawie. Potrzebowałem jednak głosu Dicksona, więc wziąłem to na klatę.
– Nie ma problemu. Wyślij mi akta. Zajrzę do nich z samego rana.
– Potrzebuję, żebyś się zajął tym od razu.
– Teraz?
– Czy możesz podjechać do komisariatu na Siedemdziesiątej Piątej?
Zmarszczyłem brwi. To było ostatnie miejsce, do którego kiedykolwiek chciałbym się udać, ale odparłem:
– Tak, jasne.
– Chłopak ma na imię Storm. Jest nieletni.
– To imię czy nazwisko?
– Myślę, że to jego nazwisko. Przedstawia się jako Storm, więc nie wiem, jak ma na imię. Jego opiekunka socjalna jest już w drodze. Spotkacie się na miejscu.
– Dobrze. Nie ma problemu.
– Dzięki, Decker. Jestem ci winien przysługę.
Rozłączyłem się. Lepiej, żeby skurczybyk pamiętał o tym za dwa miesiące.
Nie postawiłem stopy w tym miejscu od ponad trzynastu lat, ale gdy tylko tam wszedłem, od razu rozpoznałem znajomy zapach. Próbując zignorować wspomnienia, skierowałem się w prawo do dyżurnego policjanta.
– Cześć, jak leci? Macie tu chłopaka o nazwisku Storm? Właściwie to nie jestem pewien, czy to jego nazwisko, czy imię.
– A kto pyta?
– Jestem jego adwokatem.
Stary wyga zlustrował mnie wzrokiem z góry na dół.
– Zgaduję, że to sprawa _pro bono_ dla jakiejś drogiej kancelarii?
– Trafiłeś. Rozumiem, że chłopak tu jest?
Policjant podniósł słuchawkę i wcisnął kilka cyfr na telefonie.
– Mam tu jakiegoś elegancika do Storma. Wygląda na kogoś, kto liczy więcej za godzinę niż tamten mecenasik od mojego rozwodu, który mnie słono kosztował, więc… Nie ma pośpiechu.
No tak. Policjanci nie przepadali za adwokatami.
– Powinieneś się przerzucić na ciekawsze hobby. Bycie dupkiem dla prawników jest cholernie banalne. Nie muszę chyba przypominać, że nie możecie już przesłuchiwać mojego klienta. Zakładam też, że zgodnie z prawem próbowaliście się skontaktować z rodzicem lub opiekunem dzieciaka, zanim go o cokolwiek zapytaliście?
– Nie jesteś z nim czasem spokrewniony? Macie to samo ujmujące usposobienie. Posadź tyłek na tej wygodnej drewnianej ławce. – Wskazał na ławkę po drugiej stronie pomieszczenia i wrócił do wpatrywania się w komputer. – Zawołam cię, kiedy będziemy mogli się tym zająć.
Westchnąłem ciężko. Kłótnia na komisariacie nie miała najmniejszego sensu. Usiadłem więc i pół godziny później wciąż byłem pochłonięty odpowiadaniem na e-maile, gdy usłyszałem, jak otwierają się i zamykają drzwi komisariatu. Z początku nie podniosłem wzroku, dopóki nie usłyszałem, jak sierżant wypowiada imię: „Augustus Storm”. Znowu rozmawiał z kimś przez telefon, podczas gdy przy jego biurku stała jakaś kobieta.
Augustus? Uśmiechnąłem się pod nosem. Nic dziwnego, że chłopak przedstawia się jako Storm. Już nawet bez takiego imienia trudno było zdobyć szacunek dzieciaków w jego dzielnicy. Poprawiłem krawat i wstałem z zamiarem podejścia do kobiety, którą wziąłem za opiekunkę chłopca. Kiedy jednak ujrzałem jej profil, zatrzymałem się w pół kroku.
Dosłownie stanąłem jak wryty.
Wyglądała cholernie znajomo…
Kiedy się tak na nią gapiłem, przemówiła do policjanta dyżurnego, więc pochyliłem się, żeby ją usłyszeć.
Ten głos.
Znałem ten słodki, dźwięczny głos – mogłaby nim kazać komuś spieprzać, a on nawet by się nie zorientował.
Dopiero gdy sierżant wskazał na mnie, a kobieta się odwróciła, zdałem sobie sprawę, że faktycznie kazała mi się kiedyś odpieprzyć, chociaż nie tyle słowami, co czynami. Nasze spojrzenia się spotkały. Obdarzyłem ją uśmiechem, ale go nie odwzajemniła. Rozszerzyła tylko oczy ze zdziwienia, gdy do niej podszedłem.
– Witaj, Autumn.
* Przezwisko wywodzące się od nazwiska Dickson. W języku angielskim słowo „dick” oznacza, między innymi, penisa (przyp. tłum.).