Sparkle and Shadow - ebook
Sparkle and Shadow - ebook
Alaska, Moosetown – mała miejscowość u podnóża gór, gdzie losy dwóch skrajnie różnych osób splatają się w nieoczekiwany sposób. Sky Thompson, radosna i optymistyczna dziewczyna, skrywa pod maską wesołości swoje smutki i marzenie o powrocie do zawodowego łyżwiarstwa figurowego. Sammael Cole, mroczny i tajemniczy mężczyzna, który nigdy nie zaznał miłości, znajduje ukojenie w jeździe na łyżwach. Przypadek sprawia, że Sky dostrzega umiejętności Sammaela i postanawia zbliżyć się do niego, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. Czy ciepło i optymizm Sky będą w stanie rozjaśnić mrok w sercu Sammaela? Czy nauczy go miłości do drugiej osoby i siebie samego? Sparkle & Shadow, czyli Iskierka i Cień, to historia o ogromnej pasji, nadziei i dwóch zupełnie odmiennych światach. Czy można naprawić to, co pozornie jest nie do naprawienia? Przekonaj się, jak potoczą się losy Sky i Sammaela w tej poruszającej opowieści o miłości i odwadze.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-619-6 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CYKL PĘTLA TAJEMNIC
Nie zbliżaj się #1 – A.P. Mist
Nie oddalaj się #2 – A.P. Mist
Nie poddawaj się #3 – A.P. Mist
CYKL QUEEN OF MUERTE
Queen Of Muerte. Tom 1 – Natalia Kulpińska
Queen Of Revenge. Tom 2 – Natalia Kulpińska
POZOSTAŁE POZYCJE
Jej wszyscy mężczyźni – A.P. Mist
Serce pierwszego kontaktu – A.P. Mist
Zaginiona – A.P. Mist
Córka dziekana – A.P. Mist
Zamknij oczy – A.P. Mist
Ciebie tu nie ma – Natalia Kulpińska
Sparkle&Shadow – A.P. Mist, Natalia Kulpińska
W PRZYGOTOWANIU
Nieposłuszny – A.P. Mist (luty 2025 r.)
Nigdy, może, zawsze – Natalia Kulpińska (marzec 2025 r.)
Tamtej deszczowej nocy – A.P. Mist (maj 2025 r.)
Zatańcz ze mną – Natalia Kulpińska (czerwiec 2025 r.)
Lonely Letters – A.P. Mist (sierpień 2025 r.)
Paper birds – Natalia Kulpińska (wrzesień 2025 r.)
Szept przeszłości – A.P. Mist (październik 2025 r.)
Trzy kroki we mgle – Natalia Kulpińska (listopad 2025 r.)
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-bookaSpis treści
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
EpilogProlog
Sky
Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pjongjang
Rozgrzewałam nogi w oczekiwaniu na naszą kolej. Nie czułam zdenerwowania, byłam absolutnie pewna, że zdobędziemy złoto. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, nasz układ był doskonale wyćwiczony, a każda figura niepowtarzalna i spektakularna. Tu nie było miejsca na porażkę.
– Gotowa? – W drzwiach szatni stanął mój partner. – Rozwalimy ich.
– Gregory, nikogo nie będziemy rozwalać – parsknęłam. – Pamiętasz? Gracja i lekkość. Pokonamy ich subtelnie i z klasą.
– Skończyłaś? – zaśmiał się.
– Jeszcze tylko mowa motywacyjna i możemy iść – droczyłam się.
Wiedziałam, jak Greg nie znosił tych przemów, którymi raczyli nas trenerzy. Twierdził za każdym razem, że jego głupie gadanie nie miało absolutnie żadnego wpływu na nasz sukces. Mnie z kolei rozpalały serce i dodawały otuchy. Cóż, to że byliśmy idealnymi parterami na lodzie, nie oznaczało, że zgadzaliśmy się we wszystkim.
Tego dnia odczuwałam dziwny spokój. Jakby z góry było nam narzucone zwycięstwo, a nasz występ był jedynie formalnością. Przysłowiową wisienką na torcie. Wszystko było, jak należy. Porządna rozgrzewka, piękna przemowa, cudowne stroje i my, gotowi na sukces.
– Jesteś najpiękniejsza – szepnął mi na ucho Greg, kiedy staliśmy już na środku lodowiska w oczekiwaniu, aż rozbrzmi nasza piosenka. – Zobaczysz, zapamiętają nas na długo.
Przymknęłam na chwilę oczy. Robiłam tak przed każdym wystąpieniem.
Zaklinałam rzeczywistość, odmawiając w głowie swoją własną, cichą modlitwę.
Przygasły główne światła, zapaliły się reflektory. Zapadła cisza, by po chwili rozproszyła ją muzyka, porywając nas tym samym do zmysłowego tańca. Naszego autorskiego, nad którym pracowaliśmy kilkanaście tygodni. Dopracowanego do perfekcji.
Ufałam Gregory’emu i jego sile. Poddawałam się wszelkim trudnym figurom, bo wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Dbał o mnie, troszczył się i nigdy nie doprowadził do jakiegoś poważnego upadku. Był perfekcjonistą, dlatego każdy nasz ruch musiał być idealny, wyważony. W naszym układzie nie było miejsca na błędy, bo byliśmy skazani na sukces.
Cały świat dookoła nas przestał istnieć. Nie widziałam publiczności, nie słyszałam głośnych oklasków i wiwatów. W tej chwili byliśmy tylko my. Kiedy wykonaliśmy niemal cały układ bez najmniejszej wpadki i zawahania, w duchu cieszyłam się, że pierwsze miejsce na podium jest na wyciągnięcie ręki. Byłam pewna zwycięstwa.
Serce załomotało mi w piersi, gdy zbliżaliśmy się do ostatniej, finałowej i zarazem najtrudniejszej figury. Greg zawsze zwracał uwagę na odpowiednie napięcie ciała, pilnował wyprostowanych rąk i ganił mnie, kiedy nie było perfekcyjnie.
Na chwilę nasze spojrzenia się skrzyżowały, a na ustach zagościł delikatny, porozumiewawczy uśmiech. Wstrzymałam oddech, pozwoliłam się wyrzucić w powietrze, obracając się trzykrotnie wokół własnej osi. Wylądowałam bezbłędnie, po czym Greg chwycił mnie do ostatniej pozy, unosząc wyprostowaną i napiętą jak struna ponad swoją głowę.
Szeroki uśmiech, łzy wzruszenia w oczach, ostatnie brzmienie muzyki, gromkie brawa, zachwyt i… ból. Niewyobrażalny, obezwładniający całe ciało ból, którego źródła nie byłam w stanie zlokalizować. Paraliżujący, pozbawiający tchu.
Pisk w uszach, ciemność zalewająca oczy, czyjeś głosy nad głową i potworny harmider na widowni. Tylko tyle zdołałam zarejestrować, nim zostałam wyniesiona przez ratowników medycznych na noszach. Słyszałam żałosne wycie, nie zdając sobie sprawy, że wydobywało się z mojego gardła.
Upadłam.
Nie wiedziałam, co się właściwie działo. Jakim cudem znalazłam się na tym zimnym lodzie? Jak mój partner mógł mnie upuścić w takim momencie? Przecież ćwiczyliśmy to setki razy, byliśmy bezbłędni.
Ocknęłam się w jakimś jasnym pomieszczeniu i dopiero po dłuższej chwili uzmysłowiłam sobie, że znajdowałam się w szpitalnej sali. Moje ręce oplatały liczne wężyki, a nad głową wisiały kroplówki. Otaczało mnie kilka maszyn, a każda z nich wydawała inny, nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Nagle dostrzegłam tuż nad swoją twarzą mamę. Jej zapłakane oczy wyrażały więcej niż jakiekolwiek słowa.
– Tak mi przykro, kochanie… – szepnęła, nim kolejny raz zanurzyłam się w ciemności.
Budziłam się i zasypiałam, aż w końcu odzyskałam świadomość na dobre, ale to, co na mnie czekało, sprawiło, że zapragnęłam zasnąć i już nigdy się nie obudzić.
Dowiedziałam się, że podczas upadku uszkodziłam kręgosłup. Lekarze określili cudem to, że będę mogła chodzić. Mówili o prawdziwym szczęściu, lecz nie zdawali sobie sprawy, że największą tragedią dla mnie był brak możliwości powrotu na lodowisko. Już nigdy nie będę jeździć…
Kiedy wymieniali wszystkie obrażenia, jakie odniosłam, nawet nie słuchałam. Dopiero silne bóle migrenowe, będące skutkiem wstrząśnienia mózgu, gruba, kilkunastocentymetrowa blizna po operacji kręgosłupa i to, że każdy mój ruch wymagał pomocy innych, uzmysłowiły mi, jak było źle. Wtedy zaczęłam wierzyć w słowa medyków – już nigdy nie poczuję wolności na lodowisku.
Byłam niczym Frankenstein. Okaleczona, pokiereszowana, pozornie poskładana w całość. Lecz czy istniało coś, co złożyłoby moją duszę tak bardzo złamaną przez odebranie marzeń? Straciłam karierę, którą miałam na wyciągnięcie ręki, i w najgorszy możliwy sposób przekonałam się, że nic nie jest dane nam na zawsze, a spełnione marzenia mogą w ułamku sekundy przeistoczyć się w koszmar.Rozdział 1
Sky
Pięć lat później
– Nie zawiozę cię dzisiaj do domu, dasz sobie radę sama? – zapytał Timmy, który czasami odwoził mnie po zakończonej rehabilitacji, żebym nie szła sama po zmroku. – Dzwoniła moja matka i pilnie muszę jej w czymś pomóc. Wiesz, jaka jest i ile się będę musiał nasłuchać, jeśli do niej nie pojadę. – Przewrócił ostentacyjnie oczami.
– Jestem dużą dziewczynką – odparłam z rozbawieniem, a zaraz potem jęknęłam z bólu, kiedy kolejnymi ćwiczeniami dosłownie łamał mnie wpół. – Aua! Ty mi pomagasz czy chcesz zafundować mi ponowne złamanie?
Już dawno straciłam wiarę w to, że kiedykolwiek moje ciało ulegnie poprawie i wrócę do wyczynowej jazdy na lodzie, ale nie on. Nie mój przyjaciel, który z uporem maniaka dwa razy w tygodniu próbował postawić mnie na nogi i doprowadzić do jako takiej sprawności.
– Nie lubię, jak wracasz po ciemku. Tym bardziej że zmieniłem gabinet i nowy jest oddalony spory kawałek od twojego domu.
– Rozeznanie w terenie też posiadam i to całkiem niezłe. Nie zgubię się we własnym mieście. Przestań się martwić. – Zaśmiałam się, zaciskając zęby, by jakoś dotrwać do końca tych tortur.
Mój organizm od dawna nie funkcjonował jak u zdrowej osoby.
Bóle związane z wypadkiem wielokrotnie spędzały mi sen z powiek, trzymając w bezlitosnym uścisku do samego rana, dopóki nie odgoniłam ich delikatnymi ćwiczeniami i rozciąganiem. Rozdzierające skórę, palące niczym ogień, które tłumiłam głośnym płaczem w poduszkę nie raz, nie dwa. Właściwie sama straciłam rachubę i przestałam liczyć, bowiem wpędziłoby mnie to jedynie w otchłań rozpaczy. Pogodziłam się z własnym losem, oswoiłam wroga, ugłaskałam go na tyle, by jakoś się z nim dogadywać. Toksyczny to związek, ale to byłam ja, moje ciało. Taka się stałam i musiałam siebie zaakceptować.
– A jeśli spotkasz na drodze niedźwiedzia albo łosia? – Głos Tima wyrwał mnie z nieprzyjemnych wspomnień i lawiny przemyśleń. Mentalnie się właśnie spod niej wygrzebywałam, tuszując wszystko delikatnym uśmiechem. Jak zawsze.
– Cóż – wzruszyłam nieznacznie ramionami, bowiem wciąż leżałam na stole do masażu – mam nadzieję, że do takiej konfrontacji nie dojdzie. Kiepski ze mnie biegacz. Fast food ze mnie żaden, więc nie byłabym satysfakcjonującą ucztą.
– Sky… – westchnął przyjaciel, narzucił na mnie ręcznik i odwrócił się, żebym mogła bez skrepowania usiąść. – Skończyliśmy na dziś – dodał radosnym głosem. – Robisz postępy.
– Szkoda, że ich nie widzę – odparłam, zwieszając nogi na dół. Według stałych zaleceń nie podejmowałam prób, by wstawać od razu, żeby znów nie stracić równowagi i nie wylądować na szafie czy innym biednym meblu, który miał nieszczęście stanąć na mojej drodze. Krążenie po intensywnym masażu i katorżniczych ćwiczeniach musiało się unormować.
Mimowolnie powiodłam dłonią do swoich pleców i przesunęłam palcami po długiej odstającej bliźnie na kręgosłupie. Pamiątka po operacji. Nienawidziłam jej. Wstydziłam się jej, dlatego mogłam pomarzyć o bluzeczkach odsłaniających brzuch i plecy. Bikini również odpadało, a gdy byłam zmuszona iść na basen, co również było elementem rehabilitacji, za każdym razem wkładałam jednoczęściowy strój, zasłaniający całe plecy. Niełatwo było go znaleźć, ale w końcu się udało.
– Długo nic z tym nie robiłaś. Nie naprawimy cię podczas kilku spotkań. Potrzeba miesięcy…
– Albo wieczności – burknęłam pod nosem, przerywając mu. – Pogodziłam się z tym, że jestem wybrakowana. Naprawdę. Przerobiłam to w głowie setki razy.
– Dokonamy tego, zobaczysz – zapewniał gorliwie.
– Musisz już iść. – Zerknęłam ostentacyjnie na zegarek, ześlizgnęłam się na podłogę i podreptałam za parawan, gdzie na krześle leżała złożona w kosteczkę gruba bluza i termoaktywny podkoszulek. Naciągnęłam pośpieszne ubrania, po czym sięgnęłam po grubą kurtkę.
Zimy na Alasce były naprawdę nieznośne i dawały w kość, lecz ja przywykłam do nich i szczerze mówiąc, nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne na świecie. Widoki rekompensowały każdy chłód, a zażyłość mieszkańców żyjących w Moosetown1, była jedyna w swoim rodzaju i niepodważalnie należała do unikatowych. Sposób bycia tych ludzi koił, rozgrzewał, napawał spokojem.
To nie tak, że wszyscy się tu znali, bo jednak nasze miasteczko było zbyt duże, lecz w kręgu, w którym się obracałam, czuliśmy się jak rodzina. Kiedy zmarła moja babcia, zostawiając swoją ukochaną kwiaciarnię, ludzie, którzy darzyli ją sympatią, pomogli mi przejąć stery, usamodzielnić się i nie pozwolić, by pamięć po Elizabeth Thompson przepadła wraz z zamknięciem pokrywy trumny.
Pożegnałam się z przyjacielem i wyszłam w mroźny wieczór, pachnący okolicznym lasem i górami.
Świeży śnieg chrzęścił mi pod butami, umilając każdy krok. Wiatr ustał, więc mimo siarczystego mrozu było naprawdę przyjemnie.
Wciągnęłam w płuca zimne powietrze, a na moje usta wypłynął delikatny uśmiech. Wątłe światło latarni ulicznych, które lata świetności miały już dawno za sobą, wyznaczało mi kierunek. Nie było późno, ale zmierzch zapadał naprawdę szybko, co skutkowało krótkimi dniami. Właściwie latarni mogłoby nie być, bo niebo rozjaśniała pełnia księżyca.
Przechodząc nieopodal dzikiego jeziora, od którego dzieliła mnie sporej wielkości skarpa, krzaki oraz pojedyncze drzewa, dostrzegłam światełko migoczące na zamarzniętej tafli. Myśląc, że moja wybujała fantazja płatała mi figle, przyspieszyłam kroku, by jak najszybciej znaleźć się w domu. Mieszkałam w niewielkim mieszkaniu, które również odziedziczyłam po babci. Dziadek zmarł kilka miesięcy przed moim wypadkiem. Pamiętałam, jak mówiłam, że był moim aniołem stróżem i gdy go zabrakło, nie było komu mnie chronić.
Wzrok uparcie wędrował w stronę jeziora. Przystanęłam więc, by móc dokładniej przyjrzeć się temu zjawisku. Światełko pojawiało się i znikało. Błądziło po lodzie, zataczało kręgi, ale ani na sekundę nie stawało w miejscu.
Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że tam był człowiek. Mało tego, on jeździł na łyżwach.
Stałam niczym zahipnotyzowana kobra, której zaklinacz przygrywał melodię na flecie. Świat na chwilę przestał dla mnie istnieć. Liczyła się ta drobna sylwetka w oddali. Ten malutki świetlik tańczący w blasku księżyca.
Chciałam podejść bliżej, przyjrzeć się temu magicznemu pokazowi, poznać osobę, która tak cudownie tańczyła. Bo to był taniec. Harmonijny, spektakularny i przepełniony gracją. Najpiękniejszy, jaki widziałam od dawna.
Znałam drogę na brzeg, ale wiodła bardzo długą ścieżką, dokładającą kilka kilometrów. Powinnam była iść do domu. Dać sobie spokój. Tymczasem przyspieszając kroku, ruszyłam jak zaczarowana, by poznać tajemniczą postać.
Zakazano mi biegać, by nie obciążać kręgosłupa niepotrzebnymi wstrząsami, więc najszybciej, jak tylko dało się iść, pokonywałam metr po metrze, zaglądając co chwilę w poszukiwaniu światełka. Było tam cały czas. Nie znikało. Dawało popis swoich umiejętności, mamiąc mnie z każdym kolejnym obrotem i podskokiem.
To, co właśnie robiłam, było lekkomyślne, ale nie zastanawiałam się nad konsekwencjami i tym, że będę musiała pokonać tak długi dystans, żeby wrócić. Ktoś jeździł na łyżwach, po ciemku i to na jeziorze. Robił to niczym zawodowiec, więc byłabym głupia, gdybym jego lub jej nie poznała.
Włączyłam latarkę w swoim smartfonie, by oświetlić sobie drogę, do której nie docierał blask miejskich lamp ani księżyca, schowanego teraz za strzelistymi drzewami. Wolałam nie pośliznąć się i nie upaść, bo to mogłoby nieść katastrofalne skutki dla mojego kręgosłupa.
Na miejscu, chwilę po dotarciu, czekało na mnie rozczarowanie. Ten ktoś odjechał na drugi brzeg, gdzie wsiadł do samochodu i zwyczajnie odjechał. Cała moja gonitwa była na marne, a ja ze smutku i złości przysiadłam na chwilę na powalonym drzewie i głęboko westchnęłam.
Poczułam się jak dziecko, któremu odebrano wymarzony, gwiazdkowy prezent. Byłam tak blisko, a jednocześnie zbyt daleko, by zawołać lub przyjrzeć się bliżej. Byłam jedynie w stanie dostrzec, że tajemniczym Świetlikiem był mężczyzna. Sporych rozmiarów sylwetka z pewnością nie należała do kobiety.
Światełko zgasło, a ja siedziałam otępiała i zawiedziona tak długo, aż usłyszałam jakiś szmer w krzakach za moimi plecami. Zerwałam się z trwogą z miejsca, bo mimo wszystko wolałabym nie stać się posiłkiem dla żadnego zwierzęcia, i ruszyłam w drogę powrotną, oglądając się co jakiś czas za siebie.
Przysięgłam sobie, że następnym razem przyjadę w to miejsce samochodem.
Będę robiła to tak długo, aż znów spotkam tajemniczego Świetlika. Tak go właśnie nazwę. Świetlik.
Rozmarzyłam się, wyobrażając sobie siebie samą, jak wykonuję misterne figury na lodzie. Moją widownią byłyby góry, które w milczeniu oceniałyby moje wyczyny.
A co, jeśli nie otrzymam szansy, by poznać tego tajemniczego i bez wątpienia zdolnego człowieka? Potrząsnęłam głową, by odgonić zalewające mój umysł myśli i pomimo szybkiego tempa, które powinno mnie rozgrzać, poczułam chłód. Gorący prysznic spokojnie sobie z tym poradzi. Nic jednak już nie będzie w stanie ugasić płomienia, który rozpalił się w moim sercu. Jakby zapłonęła we mnie iskierka nadziei.
Nie wiem, dlaczego tak bardzo zafascynowała mnie tamta osoba. Dlaczego nie odwróciłam głowy i nie odeszłam we właściwym kierunku?
Kiedy dotarłam z powrotem do miasteczka, odetchnęłam z ulgą, a mijające mnie samochody i ludzie dodawali otuchy, że już nic mi nie groziło.
Telefon w kieszeni mojej kurtki zawibrował, a na ekranie wyświetliło się imię przyjaciela.
– Sprawdzam, czy żyjesz – powiedział z rozbawieniem, a w tle usłyszałam szczekającego psa jego mamy. Wciąż u niej był.
– Żaden niedźwiedź mnie nie chciał – odpowiedziałam, uśmiechając się z powodu jego troski.
– Dlaczego słyszę samochody? Nie dotarłaś jeszcze do domu?
– Wybrałam dłuższą drogę, chciałam się przejść – skłamałam, przygryzając wargę.
– Nocą w niemalże dwudziestostopniowym mrozie? Prosta droga do złapania jakiegoś zapalenia płuc – mruknął niezadowolony, a ja poczułam się jak niesforne dziecko, wymykające się spod kontroli rodziców. – Wiem, że nie lubisz naszych ćwiczeń, ale nie wykpisz się od nich – dodał już nieco bardziej rozluźniony.
– Nic mi nie będzie, ale dziękuję, że mój los nie jest ci obojętny.
– Nigdy nie był – odpowiedział z takim ciepłem w głosie, że moje głupie serce zareagowało jakimś trzepotem.
Nie, nic mnie z nim nie łączyło i nie było nawet mowy, by połączyło. Znaliśmy się od lat. Był dla mnie bardziej odpowiednikiem brata niż chłopaka. Ceniłam jednak każdy przejaw dobroci u drugiego człowieka, bowiem naszemu światu daleko było do ideału. Dlatego starałam się otaczać wyłącznie życzliwymi ludźmi, którzy pchaliby ze mną ten wózek dobra.
– Wchodzę już do domu – oznajmiłam, przekręcając klucz w drzwiach. – Cała i zdrowa. Niczego sobie nie odmroziłam. Dla pewności zaraz wejdę pod strumień gorącej wody.
– Grzeczna dziewczynka. Widzimy się za trzy dni? – zapytał, jakbym miała nagle zmienić swoje plany. A przecież widywaliśmy się regularnie już od kilku miesięcy. Dzisiaj pierwszy raz w nowym gabinecie.
– Bo pomyślę, że sprawia ci radość znęcanie się nade mną.
Odwiesiłam kurtkę na wieszak w szafie, zdjęłam buty i opadłam ciężko na kanapę, zerkając na zdjęcie uśmiechniętej babci, które stało na komodzie pod ścianą.
– A ty naiwnie myślałaś, że chcę ci pomóc? Oczywiście, że robię to jedynie dla zaspokojenia moich mrocznych fantazji. Wyłącznie dlatego zostałem rehabilitantem – odparł z ironią w głosie, na co ja zwyczajnie wybuchnęłam śmiechem.
– Jesteś okropny.
Lubiłam te nasze przekomarzanie się. Byliśmy w tym mistrzami i ktoś z boku mógłby odnieść wrażenie, że się nie lubimy. Kochaliśmy się jak rodzeństwo, a Tim był dla mnie niezwykle ważny.
– Bądź grzeczna, stosuj się do moich zaleceń, ćwicz codziennie i nie wybieraj się na zbyt długie, samotne spacery, bo już nigdy nie puszczę cię samej. Uczepię ci jakąś kulę u nogi i ci się odechce.
– Spadaj! – prychnęłam, chichocząc, i się rozłączyłam.
Znów do głowy wpadł mi tajemniczy Świetlik i nie mogłam pozbyć się tego obrazu, póki nie zasnęłam. Ale nawet, gdy zamknęłam oczy, tańczył mi pod powiekami, coraz bardziej wzbudzając moją fascynację i chęć poznania go.
Wrócę tam. Wrócę i dowiem się, kim on jest.
------------------------------------------------------------------------
1.
1 Nazwa miasteczka została stworzona przez autorki na potrzeby powieści.