Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Śpiewcy zła - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
5 marca 2025
3654 pkt
punktów Virtualo

Śpiewcy zła - ebook

Wojna, magia i decyzje, które złamią serca.

Wielki finał serii Psy Pana.

Finałowy tom kultowych Psów Pana nadciąga jak szarża, atakując zarówno bronią konwencjonalną, jak i złowrogą melodią nagromadzonej magii. Do gry o warownie i księstewka przystępują Sjungonderowie, Śpiewcy zła, bijący się jak lwy pod szwedzkim sztandarem. A za królem Szwecji stoi nie tylko potęga taktycznego geniuszu i wyszkolonej armii, ale przede wszystkim siła pieniądza… W samym oku cyklonu Erquicia w najmniej oczekiwanym momencie sięgnie po zakazaną wiedzę, a lawirujący między polami zaciekłych bitew Schenk stanie wobec wyboru, komu i czemu chce pozostać wierny. Czy ktokolwiek jednak może jeszcze ujarzmić wiatr, który zasiała Katarzyna?

Zobaczyła to: jaźnie bez zakotwiczenia, wyjące wniebogłosy do melodii pustych sfer eteru. Mogła je podnosić i zbierać, kraść, chować i rosła dzięki temu jak młode drzewko, a one, nieświadome niczego, tam, po drugiej stronie, budziły się z krzykiem…

Czwarta część serii złamie niejedno serce. Najsilniejsza, nawet na wojnie, pozostaje bowiem zawsze ta sama siła, czasem niespodziewana i niepozorna, lecz potrafiąca nas dosięgnąć przez wszystkie mury i zatrzaśnięte bramy.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8330-815-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

1634

Suknia była oszałamiająca, ale cóż z tego?

Leżąca na łóżku bogata kreacja była dziełem jednego z nadwornych krawców elektora Saksonii. Katarzyna specjalnie posłała po nią do Drezna, chcąc zrobić jak najlepsze wrażenie podczas wizyty w Hesji. Teraz jednak, po dwóch tygodniach w Kassel, zielona, wyszywana srebrem tkanina kojarzyła jej się tylko źle. Westchnęła w duchu, ubrała się i wyszła na taras pałacu dynastii heskiej, rozmyślając ponuro o tym, że powinna raczej nosić zbroję.

Był jeden z tych ostatnich dni maja, kiedy wiosenne słońce zaczyna już być letnim, omiatając wszystko naokoło ciężkimi, białosrebrnymi promieniami, budzącymi do życia kalejdoskop muśnięć światła kontrastujących z nieśmiałymi cieniami. Między zielonymi liśćmi wibrowały drobne igły blasku, kwitnące pola kąpały się w jego pełnym przepychu, a budynki Kassel oślepiały białymi fasadami. Powietrze niosło zapach bzu, kasztanowca i ciepłej, czystej wody rzeki Fuldy.

Miasto bardzo podobało się Katarzynie. Regularne i uporządkowane, otoczone potężnymi fortyfikacjami utrzymywanymi w perfekcyjnym stanie, zdawało się realizować ideał niemieckiego budownictwa: było silną twierdzą i jednocześnie doskonałym miejscem do życia. Niezdobyte od trzydziestu lat, pełne zadowolonych z życia mieszczan i zdobnie ubranych arystokratów, którzy nigdy nie zaznali
pożarów, szabru i gwałtów. Na rogatkach stała solidnie uzbrojona i kompetentna milicja miejska, a na ulicach panował ład i porządek. Malowane wapnem i poprzecinane fachwerkami fasady domów tworzyły uroczą, geometryczną układankę, z której tu i ówdzie wystrzelała iglica kościoła. Nawet pałac heskich landgrafów, choć dość skromny i będący raczej budowlą obronną niż reprezentacyjną, robił wrażenie doskonale utrzymanej twierdzy.

Dziewczyna jednak nie kontemplowała ani wiosny, ani panoramy Kassel. Wpadała w modus i rozpaczliwie usiłowała z niego wyjść, aby przygotować się na czekającą ją rozmowę. Niestety, im bardziej się skupiała, tym bardziej wszystko i wszyscy wydawali jej się miałcy i nieciekawi, a dłonie same układały się w skomplikowane kształty, gotowe do poszukiwań struktur. Walczyła bezskutecznie kilka minut. W końcu zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością; wyrwał ją z tego stanu dopiero heski majordom, dotykając delikatnie jej ramienia.

– Jaśnie pani. – Skłonił się uprzejmie. – Jej miłość regentka prosi – powiedział, gdy Katarzyna popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. Nie miała pojęcia, jak długo stał za nią.

Kiedy prowadził ją korytarzami zamku do komnaty Amalii Elżbiety, otrząsnęła się trochę. Znów spochmurniała. Nie miała najmniejszej ochoty na kolejną kolację, z której nic nie wyniknie.

Od dwóch tygodni czekała na rozwój sytuacji. Ciągano ją po wystawnych wieczerzach z rajcami i członkami rady regencyjnej, pokazywano ogrody i umocnienia miejskie, zapraszano jako towarzystwo do polowań. Oczywiście, gdy przekornie zażyczyła sobie strzelby, wywołała skandal i zgorszenie. Słowem, marnowała czas. I chociaż w pewnym sensie nie miała nic przeciwko takim wakacjom, wiedziała, że Amalia Elżbieta nie zaprosiła jej tutaj bez powodu, i Katarzyna bardzo chciała już ten powód poznać. Szczególnie że niecierpliwe usposobienie w połączeniu z chęcią działania i nikłym zainteresowaniem ludźmi, które nieustannie jej ostatnio towarzyszyło, musiało w końcu doprowadzić do tego, że kogoś śmiertelnie obrazi. Ponieważ zaś zdecydowała się przyjechać do Hesji sama, jedynie z niewielką eskortą, czuła się w dodatku osamotniona.

Amalia Elżbieta już w liście z kwietnia dała do zrozumienia, że nie zamierza obwiniać jej za śmierć męża, jednak reszta rady regencyjnej była bardziej sentymentalna i odnosiła się do Katarzyny dość wrogo. Szczególnie generał von Geyso, zawsze popierany przez swojego kamrata, Petera Melandera, gotowy był rzucać pod adresem dziewczyny różnorakie oskarżenia, utrudniając jakiekolwiek negocjacje na dowolny temat. Katarzyna nie umiałaby już zliczyć, ile razy słyszała wyrzuty obu generałów na temat przegranej przez nich bitwy pod Würzburgiem. Oskarżali ją – częściowo wprost, częściowo za sprawą niedyskretnych aluzji – o czarodziejstwo, morderstwo, rewolucjonizm, polityczne wichrzycielstwo i niedorosłość. Z kolei księżna-regentka utrzymywała w stosunku do niej chłodny dystans, zdając się popierać swoich dowódców. Przez całą wizytę odzywała się do Katarzyny rzadko, a jeśli już, to tylko gdy rozmowa dotyczyła rzeczy błahych i nieistotnych.

Majordom doprowadził ją do sali jadalnej, której wystrój znała już na pamięć. Było to duże, tapetowane na lazurowo pomieszczenie, obwieszone portretami dawnych książąt heskich, oświetlone rzęsiście złotymi kandelabrami. Chociaż zdawało się wygodne i przytulne, kojarzyło się Katarzynie głównie z niekończącymi się utarczkami. Dlatego teraz, zanim przekroczyła próg, poprawiła suknię i kolię, wzięła głęboki wdech i dopiero wtedy weszła do środka. Zaskoczono ją jednak.

Przy stole nie było ani Petera Melandera, ani Jana von Geyso. W istocie, zasiadało przy nim tylko dwóch mężczyzn – pięcioletni syn Amalii Elżbiety, noszący imię swojego ojca, oraz znany już Katarzynie i życzliwy jej Aleksander von Barby. Poza tym zdobione krzesła zajęły głównie dwórki księżnej-regentki. Kilka pozostawało pustych. Zdziwiona Katarzyna usiadła posłusznie na miejscu wskazanym przez majordoma, czyli naprzeciwko Amalii. Była to kobieta około trzydziestki, drobnej postury. W okrągłej twarzy czaiły się już pierwsze oznaki starzenia, ale wciąż pozostawała bardzo piękna – szeroko rozstawione oczy w kształcie migdałów, otoczone równymi brwiami, błyskały wesołą zielenią, a wąskie, drobne usta znamionowały szlachetne pochodzenie. Była w zaawansowanej ciąży – narodzone z niej dziecko miało być ostatnim, pogrobowym potomkiem Wilhelma Maga. Może właśnie przez to, a może przez kłopotliwe obowiązki regentki albo ostentacyjnie noszoną żałobę, wydawała się wyczerpana. Objawiało się to przede wszystkim śmiertelną powagą, niezakłóconą uśmiechem innym niż blady i przelotny.

Gdy podano do stołu, zaczęły się niefrasobliwe rozmowy. Dwórki paplały trzy po trzy o modzie i towarzyskich plotkach, a Aleksander von Barby usługiwał księżnej i zabawiał towarzystwo anegdotami ze swoich licznych dyplomatycznych podróży. Amalia tymczasem świdrowała Katarzynę wzrokiem. Katarzyna, chociaż była głodna, jadła powściągliwie, zakłopotana tym, że ktoś tak bezczelnie się na nią gapi. Zastanawiała się nad absencją generałów i pozostałych szlachciców z rady regencyjnej, ale ponieważ księżna siedziała na drugim końcu stołu, nie bardzo miała jak o to zapytać bez ściągania na siebie uwagi wszystkich obecnych.

Towarzystwo robiło się coraz weselsze, ponieważ dwórki Amalii nie żałowały sobie wina. Katarzyna zauważyła, że ciężarna gospodyni pije niewiele, i poszła za jej przykładem. W czasie kiedy dziewczęta naokoło szczebiotały bezmyślnie, a młody Wilhelm kręcił się niespokojnie na krześle, znudzony posiłkiem, obie księżne patrzyły na siebie uważnie. W końcu, już po deserze, podanym we francuskim, nowomodnym stylu, Amalia odłożyła gwałtownie widelec, jakby się zniecierpliwiła, i powiedziała:

– Dziękuję państwu za towarzystwo. Proponuję się teraz odświeżyć. A panią – zwróciła się do Katarzyny – zapraszam na kielich wina, bo odnoszę wrażenie, że jest pani wciąż spragniona.

Kiwnęła dłonią na majordoma i kolacja się zakończyła.

Szurgot odsuwanych krzeseł i podziękowania za wspólny posiłek zamaskowały nieco zaskoczenie Katarzyny, która nie spodziewała się po tym wieczorze niczego nowego, a już na pewno nie takiego zaproszenia. Zastanawiała się, czy uraziła kogoś, nie pijąc? Posłusznie jednak udała się do swoich komnat i umyła ręce i twarz. Lokaj zjawił się po paru minutach, aby zaprowadzić ją do Amalii Elżbiety.

Księżna przyjęła ją w niewielkiej, skromnej komnacie, przylegającej – o ile Katarzyna się orientowała – do jej prywatnych pomieszczeń. Przez otwarte okna wpadały do pokoju powiewy wiosennego, wieczornego powietrza. Salka była skromnie umeblowana i ozdobiona jednym obrazem, przedstawiającym jakąś bitwę. Centralny punkt pomieszczenia stanowił ogromny, zawalony papierami i pergaminem stół, przy którym siedziała gospodyni. Obok niej stała taca z dwoma kielichami. Majordom ukłonił się nisko i zniknął, zostawiając Katarzynę w drzwiach. Amalia Elżbieta, czytająca jakieś pismo, spojrzała przelotem na dziewczynę.

Dotychczas odnosiła się do Katarzyny z pełną dystansu, arystokratyczną rezerwą, charakterystyczną dla sytuacji delikatnych dyplomatycznie, gdy w interesie żadnej ze stron nie leży przedwczesne ujawnianie swoich intencji. Tym bardziej zaskoczyła dziewczynę: odłożyła czytany dokument, uśmiechnęła się do niej i rzuciła całkowicie bezceremonialnie, wskazując krzesło:

– O, jesteś! Wspaniale, siadaj!

Katarzyna była tak zaskoczona, że nie ruszyła się z miejsca. Amalia w tym czasie zdążyła nalać jej wina i spojrzała na nią wyczekująco. Dziewczyna posłusznie podeszła do stołu i przyjęła kielich.

– No, to za babskie rządy! – Księżna zaśmiała się i wychyliła swój trunek jednym haustem.

Jej gościni, onieśmielona, nie wiedziała, co odpowiedzieć, ale posłusznie zamoczyła usta w kielichu. Usiadła. Amalia wypuściła głośno powietrze, unosząc z ostentacją brwi.

– Po pierwsze – zaczęła – przepraszam cię za kretynów z mojej rady regencyjnej. Niestety, na razie muszę się z nimi użerać. Połowę już rozesłałam po świecie z jakimiś głupimi listami, ale dopiero teraz udało mi się wyekspediować Geyso i Melandera z zasięgu wzroku. Prędzej czy później pozbędę się ich na amen, ale na razie są mi potrzebni.

Zszokowana Katarzyna tego nie skomentowała. Tak skandaliczne i bezwstydne odejście od jakiegokolwiek ceremoniału w realiach Rzeszy dozwolone było właściwie jedynie w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół, a i to rzadko – Amalia jednak nie wydawała się ani trochę zakłopotana. Przeciwnie, bez usztywniającej kręgosłup i obyczaje pozy, obliczonej na pożytek dworu, mówiła zupełnie naturalnie, szczebiocząc trochę jak Blanchefleur. Katarzyna uświadomiła sobie, że pierwszy raz od dwóch tygodni słyszała ją śmiejącą się.

– Cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie, byłam pełna obaw, że nie przyjedziesz, z uwagi na twój konflikt z moim świętej pamięci mężem.

– Jeśli o to chodzi… – zakłopotała się Katarzyna, ale Amalia przerwała jej bezczelnie.

– Nie przejmuj się tym. – Machnęła dłonią. – Wilhelm był dobrym mężem i ojcem, świetnym generałem, ale jego ambicją można było obdzielić pięciu chłopa. Gdyby ciągnął dalej swoje gierki, dla mojego syna nic by z Hesji nie zostało.

– Dlaczego tak sądzisz? – Dziewczynę zaintrygowała ta bezpardonowa opinia.

– Bo chciał za dużo i za szybko. Łapał za ogon mnóstwo srok, ale żadnej nie udawało mu się wsadzić do klatki. Westfalia, Schweinfurt, Fulda, Moguncja, zachciewało mu się i Bergu, wszystko pod protektoratem szwedzkim. A co może w Rzeszy Gustaw August? Oczywiście, co mu się tylko zamarzy – odpowiedziała sama sobie – tak długo, jak kontroluje dane terytorium. A co później? Myślisz, że cesarz chętnie odda książętom ziemie, które zajęli wspólnie z Hornem i Banérem? Niedoczekanie!

– Więc myślisz, że katolicy wygrają wojnę?

– Nie bądź naiwna – żachnęła się księżna-regentka. – Wygrają czy przegrają, cesarz pozostanie cesarzem. A to on przyznaje przywileje i ziemie w obrębie Rzeszy. O czym przecież doskonale wiesz, bo nie bez powodu chyba wysłałaś swojego dominikanina do Wiednia?

– Skąd o tym wiesz? – Zaskoczona Katarzyna najeżyła się jak kotka.

– Wilhelm zostawił mi doskonały wywiad. – Amalia uśmiechnęła się uprzejmie. – I tobie również polecam zainwestować w tę formę, ekhm, zdobywania informacji. Nie wiem, co prawda, jaką misję powierzyłaś zakonnikowi, ale czy to nie oczywiste? Każdy książę czy księżna Rzeszy, którzy złapią chociaż trochę ziemi w ręce, biegną do Habsburgów prosić o legitymizację podboju. Bez niej prędzej czy później ktoś ten uszczknięty skrawek odbierze, zasłaniając się cesarskim autorytetem i prawem. A uzyskać coś od cesarza nie jest łatwo… Ciekawa jestem, co zaoferujesz mu w zamian za zdobycze?

– Nie sądzę, żeby było to specjalnie istotne – odparła chłodno dziewczyna, zdecydowana nie dać się złapać na lep pozornej przyjaźni i otwartości.

W odpowiedzi Amalia się zaśmiała.

– Oczywiście! Winszuję przezorności. Nie masz żadnych powodów, żeby mi ufać, chociaż życzę ci wyłącznie dobrze. Abstrahując już od pewnej solidarności, hm, doświadczeń, sam fakt, że w centralnej Rzeszy są dwie księżne, a nie jedna, pomaga na zasadzie precedensu usprawiedliwić moje rządy. Nawet sobie nie wyobrażasz, ilu kretynów próbowało już podważyć testament Wilhelma i odebrać mi status regentki, tylko dlatego, że jestem kobietą. – W jej głosie pobrzmiała nuta frustracji.

– Chyba jednak sobie wyobrażam. – Katarzyna przyłączyła się do gorzkiej refleksji, bo faktycznie to doświadczenie nie było jej obce. – W moim wypadku jednak władzy nie ma kto podważać.

– W istocie, w końcu nikt ci jej nie dał, sama ją sobie wzięłaś, co, nie ukrywam, bardzo mi imponuje – przyznała wprost Amalia – i jest jednym z powodów, dla których mam dla ciebie mnóstwo sympatii. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli chodzi o centralne Niemcy, zostałyśmy rywalkami. Słyszałaś już o bitwie?

– Owszem – odpowiedziała Katarzyna. Wieść o wielkiej, przegranej przez Gustawa Adolfa bitwie na Śląsku była plotką, którą od tygodnia żyli wszyscy.

– Więc wiesz – rzekła Amalia – że Szwedzi dostali po dupach, i to między innymi przez brak mojej armii w polu. To stawia mnie w dość niezręcznej sytuacji, bo Gustaw Adolf prawdopodobnie jest na mnie wściekły, mimo że wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że w tym roku nie może liczyć na wsparcie wojsk heskich. Na karku mam też swoich upierdliwych powinowatych z Darmstadt, którzy nie tylko okupują prawnie należne mi ziemie, ale jeszcze czyhają na Kassel. W związku z tym wolałabym nie pchać się w konflikt również z tobą. Zwróć uwagę, że stawiam sprawę wprost, żeby udowodnić ci szczerość swoich intencji. Równie wprost mówię: nie oddam ci Fuldy. Okupowaliśmy biskupstwo od dziesięciu lat i jest de facto częścią Hesji, a ja mam co prawda mniejsze ambicje niż Wilhelm, ale też nie zamierzam zmarnować jego osiągnięć. W zamian za bezkonfliktowe wycofanie się stamtąd oferuję święty spokój. Do pozostałych włości, które zajęłaś, nie roszczę sobie żadnych praw. Miałam jeszcze chrapkę na Schweinfurt, ale tam już dawno siedzi Oxenstierna, więc i tak nie do nas należy decyzja.

Katarzyna kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Zapadła chwila milczenia.

– Co odpowiesz?

– Muszę to, rzecz jasna, przemyśleć.

– Rzecz jasna – parsknęła Amalia. – Ale nie przemyśliwuj zbyt długo, bo to wyjątkowo korzystna oferta.

W istocie, była to bardzo korzystna oferta i Katarzyna zdecydowała się ją przyjąć już w trakcie jej wygłaszania. Nie chciała jednak odsłaniać wszystkich kart zbyt wcześnie. Nagła szczerość i otwartość Amalii Elżbiety wydały jej się podejrzane i niepokojące. Jeszcze bardziej zaskoczyła ją reszta wieczoru, którą spędziły na dyskusjach o polityce, zarządzaniu, reformach armii i tym podobnych, zupełnie jakby były mężczyznami. Na koniec, grubo już po północy, księżna-regentka zaprosiła ją na oględziny fortyfikacji Kassel następnego dnia, na co Katarzyna chętnie przystała, licząc na kontynuację rozmowy. Mimo podejrzeń i nieufności, Amalia ujmowała ją szczerością i ogromem wiedzy na tematy związane z rządzeniem państwem.

Spotkały się późnym rankiem na blankach twierdzy. Tym razem audiencja była o wiele mniej prywatna – parę kroków za nimi nieustannie kręcili się i gięli dworacy, dwórki i wojskowi, nie odstępujący regentki na krok. Amalia Elżbieta jednak bez żadnej żenady kazała im stanąć z dala od niej i Katarzyny, najwyraźniej po to, żeby mogły spokojnie porozmawiać. Kapitan z heskiego korpusu próbował im opowiadać o kolubrynach i notszlangach, wskazując na kolejne mosiężne potwory, ale zauważył szybko, że księżnych nie interesują wielkie armaty, więc roztropnie wycofał się na odległość głosu. Zostały same.

Amalia oparła się na blankach muru, patrząc z niewielkiej wysokości na rozciągające się poniżej miasto. Brzuch przeszkadzał jej w ułożeniu się wygodnie.

– Nienawidzę być w ciąży – warknęła, prostując się. – Kocham synów i córki, ale ciąże są okropne. Jestem wtedy rozlazła, powolna, wszystko mnie denerwuje. Dobrze, że to już ostatnia. Ty nie masz dzieci, prawda?

Katarzyna pokręciła głową. Biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich dwóch lat i niezbyt szczęśliwe doświadczenia seksualne, ani jej w głowie było się rozmnażać, choć liczyła się z tą ewentualnością.

– Nie wiem, czy ci zazdrościć, czy współczuć. – Amalia uśmiechnęła się, opierając się znów o mur, tym razem tyłem. – Rodzenie jest okropne. Ale dzieci motywują. Pchają cię do przodu. Jeśli nie dzieci, to co zmusza cię do robienia tego, co robisz?

– Nie mam pojęcia – odparła opryskliwie dziewczyna, nieprzywykła do pytań stawianych wprost.

– Oczywiście, że masz – powiedziała równie chłodno księżna. – Naprawdę sądzisz, że uwierzę, że podbiłaś całą Frankonię bez przemyślenia, po co to robisz? Przecież to absurd.

– Akurat zdobycie Frankonii – Katarzyna, wiedziona impulsem, zdecydowała się na chwilę szczerości – odbyło się prawie przypadkiem. Ale tak, masz rację, mam bardzo silną motywację. Nie lubię być bezradna.

– Tylko tyle? – Amalia założyła ręce na piersiach i zmierzyła ją uważnym spojrzeniem. Po chwili pokręciła głową. – Niee, tu musi być coś więcej.

– Może ujmę to inaczej: nienawidzę, kiedy rozstawiają mnie po kątach. Uwierz mi, że to wystarczy.

– Najwyraźniej. – Księżna przechyliła głowę w bok. – A jednak nadal mam wrażenie, że jest w tobie coś więcej, niż chcesz pokazać.

– Nawet jeśli – Katarzyna wzruszyła ramionami – to sam fakt, że nie chcę tego pokazywać, powinien dać ci do myślenia.

Amalia zachichotała.

– Racja. To było wścibskie. Już się nie wtrącam. Jestem po ludzku, bez żadnych politycznych podtekstów, ciekawa. Jesteś o połowę młodsza ode mnie, a narobiłaś już więcej szumu, niż mi się udało przez całe życie. To chyba naturalne, że chcę się o tobie dowiedzieć czegoś więcej.

– Niewiele tu do dowiadywania się. Jeszcze dwa lata temu nigdy nie opuściłam Szwabii. A dopiero co oglądałam wodowanie galeonów w Amsterdamie. Zabawne, prawda?

Rozmowa potoczyła się dalej. Mimo podejrzliwości i nieufności opór Katarzyny zaczynał topnieć. Amalia była dla niej cierpliwa i wyrozumiała jak starsza siostra, a także udzielała jej rad, w których trudno było nie rozpoznać mądrości i szczerych intencji. Trzydziestoletnia księżna okazywała się mieć wyjątkowo dużo interesujących przemyśleń na temat tego, jak działa świat, w jakim się obie znalazły, a zwłaszcza na temat tego, jak funkcjonują w nim kobiety.

– Przede wszystkim – mówiła później, udając, że pilnie obserwuje musztrę artylerzystów – męczy mnie to, że nie mogę dać swoim poddanym do zrozumienia, że wydaję im polecenia. O wszystko muszę prosić, wszystko sugerować, inaczej stają okoniem, bo jakże to, baba im rozkazuje? Niektórym członkom mojej rady regencyjnej, zwłaszcza wojskowym, nie wiedzieć czemu wydaje się, że mają coś do powiedzenia. Nie wyprowadzam ich z błędu, ale to męczące.

– Ja nie mam takiego problemu.

– Bo twoja świta, o ile mi wiadomo, służy ci albo z lojalności, albo za pieniądze. To te grupy podwładnych, które nie zadają pytań i nie kwestionują rozkazów. Prędzej czy później skonstruujesz sobie taki dwór, gdzie zjawią się mężczyźni żądni twojej pozycji, zapamiętaj sobie moje słowa. Ja sama przecież, gdyby nie testament mojego męża, nie miałabym najmniejszych szans na przejęcie władzy w Hesji, a wtedy przepadłaby pod rządami durnych biurokratów i żołnierzy niewidzących dalej niż czubek włóczni, tak jak się to stało z Wirtembergią.

– Przecież Eberhard odzyskał Wirtembergię.

– Tak, kosztem całkowitego podporządkowania się Habsburgom. Poza tym to, co mu zwrócono, niewiele przypomina księstwo jego ojca. Kraj jest w ruinie. Rządzenie rozkradzionym spłachetkiem ziemi to bardziej katorga niż przywilej.

– Trudno się nie zgodzić. Widziałam, co się stało z księciem Fryzji.

– Ulrykiem? Fakt, biedny człowiek. W każdym tego słowa znaczeniu. A skoro przy tym jesteśmy…

– Jeśli chcesz zapytać, skąd biorę pieniądze – przerwała jej Katarzyna – to kolejna sprawa, która nie jest twoją sprawą.

– A jednak, przyznasz, jest to dość intrygujące. Przybłęda znikąd, wybacz szczerość, najmuje nagle z dnia na dzień pięciotysięczną armię, i to za takie pieniądze, że nie da się nawet umieścić w jej szeregach szpiega… Po czym ta armia rozrasta się do ośmiu, dziewięciu tysięcy ludzi, jeśli liczyć wojska Hohenlohów, których tak sprytnie twój generał okręcił wokół palca.

Katarzyna nie skomentowała, udając, że skupia się na prezentujących broń żołnierzach.

– Choć jestem ciekawa, nie zamierzam drążyć tematu – kontynuowała Amalia. – Ale nie spodziewaj się, że wszyscy w Niemczech będą tak wyrozumiali. Bogactwo i potęga są jak owoce: przyciągają muchy. A są w tym kraju muchy, na które i armaty nie wystarczy.

– Masz na myśli cesarza?

– Cesarza i króla Szwecji, rzecz jasna. Mam nadzieję, że oczekujesz ich zainteresowania. Bo musi się pojawić. Kiedy wrócisz do swojego Würzburga i twoja władza trochę okrzepnie, będziesz musiała bardzo ostrożnie lawirować między tą dwójką, szczególnie że z ich perspektywy jesteś absolutnie bezcenna.

– Bez przesady, Frankonia nie jest aż tak istotna.

Artylerzyści skończyli musztrę i prezentowali proces ładowania kolubryny. Pocili się i uwijali jak dzikie kuny, usiłując zaprezentować się jak najlepiej, i zdawali się zupełnie nie przejmować, że ani władczyni, ani gościni nic a nic nie obchodzi ich wypolerowana armata.

– Nie chodzi mi o ziemie, które zajęłaś, tylko o ciebie osobiście. Myślisz, że twoje wyczyny z Nadrenii przeszły bez echa? Wszyscy szpiedzy i alchemicy w cesarstwie starają się ustalić, jak można powtórzyć to, co zrobiłaś pod Heidelbergiem i Ladenburgiem. Wiem jednak, że nikomu się to nie udaje… a to oznacza, że posiadasz pewne unikatowe umiejętności, które w rozumieniu władców nie powinny zostawać unikatowe.

– Myślę, że przesadzasz – mruknęła Katarzyna. – Nie ja pierwsza zdobywałam twierdze.

Amalia popatrzyła na nią i przekrzywiła głowę, jakby nie mogła się nadziwić naiwności dziewczyny. W końcu kiwnęła dłonią na stojącego w oddaleniu oficjela, który natychmiast do nich podbiegł.

– To jest mój podskarbi, baron Albert von Rau von Holzhausen. Panie baronie, mamy do pana drobne pytanie. – Księżna-regentka uśmiechnęła się uroczo do starszego mężczyzny. – Ile kosztuje ta armata? – Wskazała palcem na olbrzymią kolubrynę.

– Około tysiąca sztuk złota, wasza książęca mość. Teraz zapewne więcej, biorąc pod uwagę ceny brązu.

– A ile uposażenia pobiera załoga?

– Siedemdziesiąt pięć dukatów rocznie, wasza miłość. Na głowę.

– A ile takich armat mamy w zamku?

– Kolubryn powyżej dwóch ton? Siedem, wasza książęca mość.

– A ile kosztują proch i kule do nich?

– Zakładając jedynie próbne strzelania? Około stu dukatów rocznie.

– Czyli ile rocznie nas kosztuje utrzymanie tych armat, nie licząc produkcji?

Podskarbi liczył chwilę w pamięci.

– Jeśli policzyć też koszt lawet, akcesoriów, konserwacji, napraw i magazynowania, to niespełna dwa tysiące.

– Dziękuję, panie baronie, za wyczerpujące wyjaśnienia.

Mężczyzna skłonił się uprzejmie i wycofał z powrotem do grupy dworaków. Amalia spojrzała wymownie na dziewczynę.

– Rozumiesz już, co mam na myśli? Utrzymanie twierdzy kosztuje fortunę, Katarzyno, i opłaca się jedynie przy założeniu, że jej potencjalne oblężenie będzie nieudane albo wykrwawi przeciwnika. A ty zjawiasz się nagle pod jej murami, rach-ciach i wchodzisz do środka. Równie dobrze mogłaś wejść Maksymilianowi Bawarskiemu do skarbca i wynieść stamtąd tysiące dukatów. Ferdynand albo Gustaw Adolf zwąchają szybko okazję do zaoszczędzenia ton złota i jeśli nie odkryją, jak powtórzyć twoje wyczyny, będą chcieli przeciągnąć cię na swoją stronę. Albo wyeliminować.

– Niedoczekanie – odpowiedziała złowrogo Katarzyna, opierając się o blanki twierdzy. – Nie zamierzam brać aktywnego udziału w tej wojnie.

– Jeżeli ty nie przyjdziesz do wojny, to wojna przyjdzie do ciebie. – Amalia Elżbieta wzruszyła ramionami. – Zapamiętaj moje słowa, bo wspomnisz je w ciężkich chwilach.

– Wam – Katarzyna wskazała miasto pod nimi – jakoś udało się tego uniknąć.

– Tylko dlatego, że od początku interwencji szwedzkiej mój mąż ciągał swoją armię za Gustawem Adolfem na każde zawołanie. Te czasy się skończyły i szczerze mówiąc, już szykuję się na reakcję Szwedów. Na szczęście w tym momencie mają ciekawsze rzeczy do roboty. Ale w ogóle mnie nie zdziwi, jeśli któregoś dnia pod bramą ujrzę złote lwy na sztandarach.

– To co, według ciebie, powinnam zrobić?

– Nie mam pojęcia. Skąd miałabym wiedzieć? Na pewno musisz ostrożnie lawirować między jednymi a drugimi, zakładając, że w ogóle zostawią ci na to miejsce. No i dobrze by było dogadać się co do Fuldy, nie uważasz? – Księżna-regentka uśmiechnęła się rozbrajająco.

Katarzyna wahała się chwilę, patrząc na baby piorące bieliznę w płynącej pod murami rzece. Wiedziała, że powinna negocjować, ale najzwyczajniej na świecie nie miała do tego siły ani cierpliwości. W dodatku życzliwe i bezceremonialne usposobienie Amalii Elżbiety zupełnie ją rozbrajało, sprawiając, że trudno jej było myśleć o interesach, które i tak niewiele ją obchodziły.

– Weź sobie tę Fuldę. Niepotrzebna mi ta ziemia do niczego, nawet nie planowałam jej zajmować. Chciałabym tylko kupować stamtąd proch bez ograniczeń.

– Żaden problem, fuldyjskie manufaktury i tak są prywatne. Nie kontroluję produkcji, a granicy przed tobą zamykać nie będę.

– W takim razie jeszcze dzisiaj wyślę do Hanowa list, żeby wycofał stamtąd żołnierzy.

– Rozsądna decyzja. – Zadowolona księżna-regentka nie zdołała schować chytrego uśmieszku.

Zamilkły na chwilę. Prezentacja armat się skończyła i żołnierze wraz z oficerami stali bezczynnie, czekając grzecznie, aż Amalia pozwoli im się oddalić. Dwór, odstawiony na bok, przebierał niecierpliwie nogami, chcąc już wrócić do swoich spraw i intryg. Księżnej ani odrobinę to nie obchodziło. Oparta niedbale o mur, obserwowała Katarzynę uważnie.

– Wiesz – przerwała w końcu milczenie – myślę, że jeśli dobrze to rozegrasz, może ci się udać wyjść na całej tej historii na swoje. Ja w ciebie wierzę. I dlatego dam ci osobistą gwarancję, że tak długo, jak rządzisz we Frankonii, ze strony Hesji nie grozi ci żadne niebezpieczeństwo. Zwróć uwagę, że nie obiecuję niczego więcej, ani niczego mniej: ale święty spokój jest czasem cenniejszy niż aktywne wsparcie.

– Dziękuję. Ale nie udawaj, że to przez sympatię. Wiem przecież, że masz w tym swój interes.

– Oczywiście, że mam. To polityka, nie jasełka. Ale wbrew pozorom, polityka nie wyklucza sympatii.

– Chciałabym w to wierzyć – mruknęła Katarzyna, patrząc na południe, gdzie daleko, między sześcioma wzgórzami, spoczywał Würzburg, miasto, z którym chcąc nie chcąc związała się na dobre.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij