Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Śpij, malutka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2014
Ebook
27,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śpij, malutka - ebook

Stan wojenny. Czasy, w których występuje niedobór wszystkiego, a rolę boga chce odgrywać partia. Starszy sierżant sztabowy milicji obywatelskiej – Józef Krzepicki – jest typowym niespełnionym człowiekiem, który ze wszystkimi problemami i emocjami radzi sobie za pomocą alkoholu. Wiecznie sfrustrowany, pijany i wściekły, spośród ubogiego zestawu rozrywek najbardziej lubi strzelanie do wron z broni służbowej.

Pewnego feralnego dnia, po jednym z licznych polowań na ptaki, dowiaduje się o śmierci swojej córki. Milicjant postanawia dociec prawdy, znaleźć mordercę ukochanej córeczki i zemścić się na nim. Jednak nie będzie to takie proste, bo całą sprawę ktoś chce wyciszyć, a kolejni świadkowie znikają w tajemniczych okolicznościach. Krzepicki będzie musiał wykazać się odpornością na ból i ludzką głupotę, błyskotliwością oraz uporem w dążeniu do celu. Wszystkie te cechy były mu do tej pory niemalże obce...

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-326-2
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

9 MARCA 1982, WTOREK

Józef Krzepicki otworzył oczy i natychmiast tego pożałował. Kac dopadł go dzisiaj z wyjątkową siłą. Napiął wszystkie mięśnie i zmusił ciało do wstania. Tłumiąc mdłości, doczołgał się do lustra. Przyjrzał się sobie po raz pierwszy od dawna i widok ten bardzo nie przypadł mu do gustu. Wiedział przecież, że ze swoją zbyt pociągłą twarzą, ozdobioną licznymi bliznami po przebytej w dzieciństwie ospie, z zapadniętymi i pokrytymi gęstą, siwiejącą szczeciną policzkami nie należy do najprzystojniejszych mężczyzn. I, szczerze mówiąc, zawsze miał to gdzieś! Dzisiaj jednak dostrzegł jeszcze, że jego szare oczy straciły jakikolwiek blask, pod nimi kwitły okropne sińce, a na całej twarzy tańczyły liczne zmarszczki, które na czole i wokół ust przerodziły się w głębokie bruzdy. Resztki siwiejących cienkich włosów spadały mu bezładnie na uszy. Sięgnął po nie i żałośnie sprawił sobie, jak co rano, „pożyczkę”, żeby ukryć przed sobą i całym światem łysinę. „Bardzo brzydko się starzejesz, Józek” – pomyślał. Zakaszlał siarczyście, podrapał się po tyłku i sięgnął po napoczętą paczkę ekstra mocnych. Zapalił i zaciągnął się głęboko. Podrażniona bez pardonu błona śluzowa znowu się zbuntowała, co spowodowało, że wstrząsnął nim gwałtowny atak kaszlu. Ciągle kaszląc, podszedł do żeliwnego zlewu, w którym stała metalowa miednica wypełniona lodowatą wodą przyniesioną zapewne przez gospodynię. Zaczerpnął trochę starym kamionkowym kubkiem i wstawił do niego grzałkę. Paląc ciągle, namydlił sobie zarost, korzystając z pędzla i podłego kremu „Polleny”, który śmierdział ługiem i za nic nie chciał się pienić. Sięgnął po maszynkę do golenia z tępą od nowości żyletką „Polsilver” i aż skrzywił się na ten widok. Nie mógł pojąć, dlaczego socjalistyczny przemysł nie potrafi wyprodukować ostrych i zawsze dostępnych maszynek do golenia. Zresztą jako milicjant i tak miał dużo lepiej – żyletki kupował w konsumach, sklepach dostępnych tylko dla pracowników resortu. Włączył radio nie dlatego, że spodziewał się usłyszeć prawdziwe wiadomości. Chciał po prostu usłyszeć głos człowieka, kogoś, kto rozproszy poranne ukłucie samotności. I nie zawiódł się. Spiker cedził ostre słowa. Opisywał terrorystyczne działania niedobitków Solidarności. Zapewniał o postępującej normalizacji i polepszającym się systematycznie zaopatrzeniu sklepów. Krzepicki ogolił się wreszcie, zacinając się jedynie trzykrotnie. Do ranek przykleił fragmenty Trybuny Ludu. „Ten szmatławiec tylko do tego się nadaje” – pomyślał, uśmiechając się krzywo. Woda zawrzała. Do szklanki wsypał obrzydliwego ersatzu – kawy zbożowej „Dobrzynka”. Nie pamiętał już, kiedy pił prawdziwą. Usiadł, trzymając parzącą go w palce lurę, i zamyślił się. Jego życie było jednym wielkim ersatzem, opakowaniem zastępczym, wyrobem czekoladopodobnym. Nie robił nic naprawdę, nigdy się nie angażował. Nie chciało mu się, ale i nie potrafił płynąć z nurtem tego podłego systemu. Jako milicjant musiał wstąpić do partii. Nie mogło być inaczej. Kiedyś miał żonę, dzieci, ale nie wolno mu było ich ochrzcić. Zrobił to i tak, ale po kryjomu. Był wierzący, ale nie mógł chodzić do kościoła. Za bardzo bał się esbeków; wszędzie mieli oni swoich tajnych współpracowników, którzy z lubością donieśliby na Krzepickiego. Straszliwie męczyło go to rozdwojenie jaźni. Pił coraz więcej i coraz rzadziej wracał do domu. Spał na posterunku. Żona próbowała go nawet ratować; przychodziła często, robiła oczywiście awantury i siłą próbowała zaciągnąć do domu. On też próbował się ratować. Rzucił się w wir pracy, co przyniosło wzrost wykrywalności przestępstw i sprawiło, że otrzymał parę pochwalnych dyplomów, a po kilku miesiącach awans na komendanta posterunku w Smętorzowie – nędznej mieścinie, niewiele większej od wsi. Jego dalsza kariera została jednak zablokowana, bo – niestety – nie zważając na ostrzeżenia płynące z komitetu wojewódzkiego PZPR, zatrzymał za kradzież przewodniczącego lokalnej rady narodowej, który miał mocne plecy w partii. Zapewne zupełnie przypadkowo w tym samym czasie przełożeni Józefa dowiedzieli się, że jednak ochrzcił swoje dwie córki. I znowu zaczął pić. Ale jak on pił! Zupełnie się zatracał, wpadał w ciągi kilku-, a nawet kilkunastodniowe. Pił i jeździł gazikiem, strzelając ze służbowego P-64 do wron, które przysiadały na polach zalewowych nad Wisłą. Wczoraj, nieopodal przeprawy promowej, znaleźli go kapral Waligóra i szeregowy Ciemiączko. Nieprzytomny i zarzygany leżał z głową na twardej kierownicy GAZ-a. Wiedzieli, że nie mogą zawieźć go do domu, bo żona złożyła właśnie pozew o rozwód, a poza tym i tak od kilku miesięcy właściwie już mieszkał na posterunku. Troskliwi podwładni bez słów zabrali więc szefa i zawieźli do budy, która szumnie nazywała się posterunkiem milicji obywatelskiej. Zdjęli mu ubranie, buty i przykryli ciepłym, welurowym płaszczem o stalowym odcieniu.

Jego ciałem wstrząsnął długi dreszcz. „Psiakrew! Bobakowa znowu zapomniała napalić w piecach”. Zimno otrzeźwiło go na tyle, że przestał rozmyślać. Użalanie się nad sobą nie było w jego stylu. Wypił kawę jednym haustem, wykrzywił się i splunął, po czym szybko zapalił ostatniego papierosa. Trzymając peta w ustach, ubierał się pospiesznie. Na brudne kalesony wciągnął poplamione tłuszczem czarne spodnie, na podartą i nieświeżą siatkowaną podkoszulkę bez rękawów założył noszoną przedwczoraj niebieską koszulę upiększoną pieczątkami MSW Kielce. Zawiązał szybko i byle jak czarno-granatowy krawat, zarzucił regulaminową bluzę i zaczął szukać pasa. Znalazł go wreszcie pod łóżkiem. Opuszczając pokój, spojrzał raz jeszcze w lustro. „Ty to jednak jesteś przystojniak! Idealny przedstawiciel władzy ludowej! Jaki system, tacy jego funkcjonariusze” – pomyślał i wymierzył sobie dwa siarczyste policzki. Zaróżowiona gęba jest w końcu oznaką zdrowia.

Wszedł do największego pomieszczenia posterunku, w którym przyjmowano interesantów. Trzy głowy milicjantów uniosły się na chwilę znad biurka i dwóch maszyn do pisania. Popatrzyli krótko na komendanta i szybko odwrócili wzrok, wracając natychmiast do wykonywanej pracy.

– Waligóra! – ryknął Krzepicki. – Pojedziecie nad Wisłę, tam, skąd mnie wczoraj zabraliście, i odnajdziecie osiemnaście łusek z mojego pistoletu. Wystrzelałem do tych czarnych ptaszysk wszystko, co miałem. Możecie wziąć ze sobą psa, wykrywacz metali czy jasnowidza. Obojętne! Nie wracajcie mi tu bez tych pieprzonych łusek. A jeśli przywieziecie mi naboje z innej broni, to nie chciałbym być w waszej skórze, zrozumiano?!

– Tak jest, obywatelu komendancie – Waligóra dobrze wiedział, że żadna dyskusja z szefem nie jest możliwa. Wiedział też, że w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Kielcach znajduje się protokół przekazania broni służbowej i amunicji Krzepickiego z numerami seryjnymi każdego pocisku. Przeklinał więc w duchu komendanta i jego upodobanie do zabijania wron. Sięgnął po płaszcz i czapkę wiszące na wieszaku z giętego drewna i szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz.

Pozostali w środku milicjanci zaczęli jeszcze energiczniej wystukiwać słowa raportów, nie odrywając wzroku od klawiatury.

– Żelichowski, połączcie mnie z wojewódzką, z majorem Andrzejewskim. Natychmiast.

– Tak jest – plutonowy Żelichowski wstając zbyt energicznie od biurka, przewrócił krzesło i podbiegł do aparatu wysokiej częstotliwości. Podniósł słuchawkę. Kiedy zgłosił się operator, głośno i wyraźnie powiedział: „Dajcie mi 256”, po czym przekazał słuchawkę komendantowi.

– Czołem, Mieciu – głos Krzepickiego nagle zrobił się wyjątkowo słodki – tu Józek Krzepicki. Chciałem cię tylko zapytać, czy stary nie szykuje dzisiaj przypadkiem apelu mundurowego, co?

– …

– To wspaniale. Musimy kiedyś znowu wybrać się na polowanie. A jak w pracy? Wyłapałeś już wszystkich?

– …

– Tak, może rzeczywiście byliśmy dla nich za dobrzy. No, muszę lecieć. Jest trochę roboty. Do zobaczenia.

Krzepicki był teraz zupełnie spokojny. Upewnił się, że nie będzie musiał stawić się dzisiaj w komendzie wojewódzkiej z kompletem amunicji do rozliczenia. Waligóra może zatem spokojnie spędzić dzień w szuwarach i szukać brakującego żelastwa. Kiedy już będzie miał łuski w garści, napisze się zgrabny raport o użyciu broni, w którym komendant Krzepicki będzie prowadził nieudany pościg za podejrzanymi o kradzież nawozów sztucznych z GS w Słupi. Przy tej okazji trzeba będzie oddać 18 strzałów ostrzegawczych. Powinszował sobie sprytu i stwierdził, że zasłużył na śniadanie. Aldehyd octowy – główna przyczyna i esencja kaca – powoli opuszczał organizm milicjanta. Konieczne stało się zasilenie kolejną dawką trucizny. Ubrał się więc pospiesznie i wyszedł na zewnątrz. Od razu dopadł go podły i beznadziejny marzec 1982. Zima była już w zasadzie w odwrocie, ale nowa pora roku nie mogła się jeszcze zdecydować na przyjście. Panowało wilgotne i niemiłe przedwiośnie, które akurat w tym roku nie przynosiło nadziei i obietnicy radosnej wiosny. Tyle że Krzepicki nie myślał o tym aż tak przenikliwie. Wkurzało go po prostu, że buty ciągle przemakają, kiedy musi chodzić ulicami miasteczka w błotno-śniegowej brei, że bez przerwy jest przeziębiony, że wciąż marzną mu ręce i uszy. W Smętorzowie po wprowadzeniu stanu wojennego życie nie za bardzo się zmieniło. Tutaj i przedtem panował marazm i beznadzieja. Władza nie zaszczyciła mieściny nawet najskromniejszym transporterem opancerzonym, o czołgu nawet nie wspominając. Mieszkańcy starali się po prostu przetrwać przednówek i nie zawracali sobie głowy polityką. Oportunizm, hipokryzja i konformizm pleniły się bujnie mimo zimna i niepogody.

Z posterunku do „Uroczej”, podrzędnej speluny, było kilkaset metrów. Józef bardzo starał się nie przemoczyć sobie butów, ale skazany był na niepowodzenie. W chodnikach i na ulicach czaiło się tyle dziur, wykopów i szarych, brudnych bajorek, że przejście suchą stopą przez miasteczko wymagałoby co najmniej umiejętności proroka. Spodziewacie się zapewne, że Krzepicki cudotwórcą raczej nie był, więc buty musiał sobie przemoczyć owego dnia. I przemoczył. Klnąc i złorzecząc całemu światu, przekroczył próg jedynej restauracji w okolicy. Nozdrza natychmiast zostały zaatakowane dobrze znanymi zapachami. Wśród nich dominowała nuta przesmażonego wielokrotnie oleju rzepakowego i gotowanej kapusty.

Funkcjonariusz milicji obywatelskiej musi być przygotowany na ciężkie doświadczenia życiowe. Krzepicki opanował szybko torsje i zdecydowanym krokiem podążył do przykrytego ceratą stolika stojącego najbliżej obitego nieheblowaną boazerią baru. Usiadł na twardym krześle wyścielonym łatwo zmywalną imitacją skóry i rozejrzał się. Z radością stwierdził, że jest sam na sam z bufetową. Rycząca czterdziestka, zadbana i apetyczna pani Krysia od dawna gościła w najbardziej mrocznych zakamarkach duszy komendanta. Ileż razy wyobrażał sobie, jak starannie ubrana w czarną bieliznę, pończochy i wysokie obcasy Krystyna batoży go niemiłosiernie. Sama myśl przyprawiała o palpitacje. Dziś też zamknął oczy i od razu zobaczył ją dyszącą z pożądania, wijącą się na łóżku w negliżu, marzącą tylko o jednym: o dzikim seksie ze starszym sierżantem sztabowym Krzepickim.

– Pani Krysieńko – wydyszał ochrypłym od kosmatych myśli głosem – dużą wódkę poproszę!

– Już nalewam, kochanieńki – zaszczebiotała jak zwykle bufetowa, zalotnie mrugając swymi sztucznymi rzęsami przyklejonymi do wielobarwnie umalowanych powiek.

Stanął przy barze i sycił się widokiem harmonijnych, setki razy powtarzanych ruchów. Widział, jak Krysia odwraca się, wchodzi na mały stołek i wyciąga rękę po butelkę schowaną wysoko dla specjalnych gości. Prężyła się przy tym jak kotka. Wiedziała przecież od dawna, że podoba się komendantowi. Od dawna też próbowała go uwieść. Krzepicki do tej pory pozostawał uparcie wierny żonie. Wczoraj jednak szczęśliwa wiadomość o rozwodzie sierżanta dotarła do „Uroczej”, więc dzisiaj Krysia postanowiła być zdecydowana i śmiała. Podsunęła Krzepickiemu ciepłą wódkę. Wypił. Nalała znowu. Wypił, tym razem zagryzając ogórkiem kiszonym wydobytym z dna wielkiego słoja stojącego na barze. Krystyna patrzyła na niego cały czas uważnie, oddychając coraz szybciej. Nagle mocno złapała dłoń mężczyzny i pociągnęła go na zaplecze. Po chwili w pustej sali dumy GS Smętorzów rozlegały się rytmiczne dźwięki obijających się o siebie, stojących w transporterach pustych butelek po lokalnej wodzie mineralnej – „Buskowiance”.

Dopiszcie do listy wad Krzepickiego jeszcze egoizm łóżkowy. Po około dziesięciu minutach para wróciła do swoich ról. Ona – za bar, on – do stolika. Krysia miała trochę potargane włosy i gniewne spojrzenie. Spodziewała się więcej po komendancie. On natomiast siedział z głupkowatym uśmiechem i po chwili bezczelnie zamówił śledzia i dużą wódkę. Tym razem bufetowa nie spieszyła się specjalnie. Zniknęła na zapleczu i przez dłuższą chwilę milicjant wpatrywał się bezskutecznie w zasłonę z koralików oddzielającą pomieszczenia. Był bardzo zadowolony z siebie. Wieczorem pochwali się kolegom przy kartach, że wreszcie dopadł Krychę. Będzie przy tym rubasznie cmokał, prychał i ślinił się, opisując ze znaczną przesadą swój podbój. Siedział, a udany seks i wypita wódka spowodowały gwałtowną senność. Już zapadał w przyjemną drzemkę, gdy drzwi restauracji otwarły się z hukiem i stanęła w nich Ewa (wciąż jeszcze, choć już niedługo) Krzepicka.

Wyrwany z objęć Morfeusza patrzył uważnie na swoją małżonkę i z trudem ją poznawał. Oczy płonęły jej chorym ogniem złej gorączki. Kredowo biała twarz kontrastowała jak nigdy z kruczoczarnymi włosami, w których pojawiły się całe pasma siwych włosów. Usta miała spierzchnięte i popękane. Ubrana była niedbale i zdecydowanie za lekko jak na tak zimny marzec. Sprawiała wrażenie bliskiej obłędu. Krzepicki mocno się zaniepokoił, bo chociaż nie kochał już żony, to przecież tliła się w nim głęboko skrywana i zagłuszana wrażliwość. Poza tym spędzili razem kilka naprawdę niezłych lat. No i przede wszystkim była to jednak matka jego dzieci. Podniósł się i podbiegł do Ewy, która wydawała się być bliska omdlenia. Złapał ją pod ramię i zaprowadził do stolika.

– Rany boskie, Ewa, co się stało?

– Ola nie wróciła na noc – wyszeptała słabym głosem i zaczęła głośno szlochać. – Szukałam jej u wszystkich koleżanek, w szkole, w kościele… Nigdzie jej nie ma!

– Ale dlaczego, do jasnej cholery, przychodzisz do mnie dopiero teraz?

– Byłam u ciebie w nocy, ale spałeś uchlany jak świnia.

– W co była ubrana? Kiedy ostatni raz ją widziałaś?

Ewa szybko i dokładnie odpowiedziała na pytania, mobilizując się maksymalnie. Na koniec dodała jeszcze kilka epitetów związanych z nałogiem męża i jego złym prowadzeniem się. Wtedy właśnie pewnym krokiem z zaplecza wyszła Krysia. W ręku trzymała szklankę z gorącą herbatą. Przysiadła się do Ewy i z twarzą przepełnioną współczuciem zaczęła pocieszać zgnębioną matkę.

Ostatnich słów żony Krzepicki nie usłyszał, bo biegł już, tak szybko jak potrafił, na posterunek. Gnało go jakieś niejasne, złe przeczucie. Kiedy po kilkudziesięciu sekundach dotarł na miejsce, był cały przemoczony i uwalany brunatnym błotem. Dyszał ciężko i urywanym, chrapliwym głosem, który przypominał raczej charkot zarzynanego bydlęcia, rzucił:

– Córka mi zaginęła. Młodsza… – przerwał i rzucił się do radiotelefonu Ton. – Tu komendant Krzepicki! Do wszystkich patroli. Zaginęło mi dziecko. Moja młodsza córka Aleksandra. Wyszła z domu wczoraj około 17. Ubrana była w ciemnogranatowe dżinsowe spodnie, czarne kozaczki, czerwoną pikowaną, sięgającą do pasa kurtkę puchową. Miała kolorowy szalik i czapkę takiego samego wzoru. Macie rzucić wszystko i natychmiast zacząć jej szukać. Wszyscy ją znacie. Miejcie w dupie prawa obywatelskie, nietykalność osobistą, mieszkania czy pojazdu. I tak mamy, do kurwy nędzy, stan wojenny! Do roboty! Znajdźcie mi dziecko!

Trzy patrole potwierdziły otrzymanie wiadomości. Jedynie wysłany po łuski Waligóra milczał. Krzepicki wywołał go ponownie:

– Co jest z wami, Waligóra? Ogłuchliście czy co?

– Melduję, panie komendancie, że nie ogłuchłem. Myślę, że powinien pan tutaj przyjechać.

– Za dużo myślicie, Waligóra. Bierzcie dupę w troki i natychmiast zacznijcie szukać Oli. To rozkaz.

– Z całym szacunkiem, panie komendancie. Powinien pan tu przyjechać. Zanim pana usłyszałem w radiotelefonie, zastanawiałem się, czy najpierw poinformować pana czy prokuratora. Niech pan przyjeżdża!

Krzepicki przestał się dopytywać i złościć. Pobladł tylko i przełknął ślinę. Złe przeczucie było coraz silniejsze. Siadło na nim jak wielkie czarne ptaszysko. Przytłoczyło go i osłabiło. Drżącą dłonią sięgnął po kluczyki do GAZ-a. Wyszedł do garażu, z trudem odpalił radziecką maszynę i pojechał nad Wisłę. W drodze próbował przypomnieć sobie coś z wczorajszego wieczoru. Wysilał się mocno, ale nic nie pamiętał. Bronił się z całych sił przed myślą, która coraz silniej dobijała się do świadomości. Odrzucał ją i chwytał się innych pomysłów. Przekonał nawet samego siebie, że zaraz w radiotelefonie odezwie się któryś z chłopaków i przekaże mu dobrą wiadomość. Niestety, dojechał nad rzekę, zobaczył samochód Waligóry, zaparkował obok niego, a radiostacja uparcie milczała. Zbieracz łusek natychmiast zauważył komendanta i ruszył szybkim krokiem w jego kierunku. Na twarzy Waligóry, który zwykle nie dawał po sobie poznać żadnych uczuć, malowało się tym razem największe wzruszenie. Każdy mięsień na jego starym obliczu był napięty i zdawało się, że to napięcie sprawia mu ból.

– Co się stało? – cicho zapytał Krzepicki.

– Znalazłem ją przed kilkunastoma minutami. Leży w tamtej kępie krzaków – wskazał lewą ręką znajdującą się nieopodal gęstwinę młodych wierzb.

– O czym ty mówisz, kogo znalazłeś?

– Pańską córkę…

– Łżesz, to nie może być ona! – wrzasnął komendant i pobiegł we wskazane miejsce.

Waligóra natychmiast podążył za przełożonym, ale skończył właśnie pięćdziesiąt pięć lat i dorobił się przez te pięć i pół dekady znacznego brzucha, więc został w tyle. Kiedy do wierzb miał tylko kilkadziesiąt metrów, usłyszał przeraźliwe i nieludzkie:

– Nieeeeee!

Po chwili Waligóra doczłapał wreszcie na miejsce znalezienia zwłok i ujrzał, że szef bardzo nieprzepisowo tuli trupa swojej córki i szlocha nad nią głośno:

– Zabiłem swoje dziecko…

Do głowy Waligóry nie przychodziło żadne sensowne w takich okolicznościach pocieszenie, więc gapił się tylko i stał jak słup soli, nie wiedząc, co robić. Wtem Krzepicki oderwał się od ciała dziewczynki, doskoczył do Waligóry, wyszarpał mu z kabury pistolet, odbezpieczył i próbował palnąć sobie w łeb. Na szczęście, a może na nieszczęście, któż to wie, w kapralu Waligórze odezwał się instynkt milicjanta. Wykazując się nadzwyczajnym refleksem, podbił ramię komendanta i wystrzelony pocisk kalibru 9 mm poszybował na drugi brzeg Wisły. Potem obezwładnił desperata, przyciskając go do ziemi swym wydatnym brzuszyskiem i posapując, założył kajdanki.

W tym momencie Krzepicki stracił kontakt z rzeczywistością. Był w szoku. Jego mózg w reakcji obronnej zamknął się na wszelkie bodźce. Starszy sierżant sztabowy zapadł w katatonię.

Kilka godzin później do celi smętorzowskiego posterunku, w którym zamknięto Krzepickiego, weszła prokurator. Smutnym wzrokiem popatrzyła na wraka, który przed południem był jeszcze, – choć upadłym i nieco zdegenerowanym, ale jednak – człowiekiem. Teraz ledwie przypominał komendanta, którego pamiętała Wesołowska. Usiadła naprzeciwko podejrzanego. Jej głowa oświetlana z góry trupim, jarzeniowym światłem celi wyglądała wyjątkowo szkaradnie. Dominującym elementem twarzy oskarżycielki był długi haczykowaty nos, który rzucał cień na wąskie, stale zaciśnięte usta. Rzadkie, cienkie, lniane włosy sięgały jej zaledwie do ramion. Małe, zapadnięte stalowe oczka patrzyły teraz na ciągle bladą, ale już obecną twarz milicjanta.

– Słyszysz mnie?

Skinął głową.

– No to słuchaj uważnie i nie przerywaj. Ze wstępnych ustaleń wynika, że twoja córka wyszła wczoraj z domu, żeby cię szukać. Podobno bardzo przeżywała wasz rozwód. Ktoś w mieście powiedział jej, gdzie jesteś, więc poszła nad rzekę. Tam, niestety, postrzeliłeś ją, kiedy w kretyński sposób zabawiałeś się służbową bronią. Wiesz, że znam cię od dawna. Wspólnie prowadziliśmy kilka śledztw. Byłeś całkiem przydatny. Można nawet powiedzieć, że cię lubię. Wiesz też, że MSW zwykło chronić swoich funkcjonariuszy i w podobnych sytuacjach albo tuszowało sprawę, albo przekazywało sugestie do sądu i delikwent otrzymywał wyrok w zawiasach. Tym razem można powiedzieć, że masz podwójnego pecha. Po pierwsze: zabiłeś córkę. Współczuję ci. Po drugie: mamy wspólnego przełożonego, który jest idiotą. Ten osioł, kiedy dowiedział się, że strzelałeś do wron, stwierdził, że działałeś z rozmysłem i była to demonstracja polityczna. Jak wiesz, Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, w skrócie WRON, jest bardzo przewrażliwiona na swoim punkcie. Poza tym mają teraz pełnię władzy i mogą robić, co im się podoba. Nieszczęśliwie dla ciebie uznali, że musisz ponieść przykładną karę. Ale kto wie, może za pięćdziesiąt lat, kiedy Solidarność będzie rządzić, dostaniesz pośmiertnie medal za działalność opozycyjną? – zaśmiała się na koniec szyderczo niezbyt delikatna prokurator Wesołowska.

Myliła się.

Krzepicki słyszał jeszcze monotonną paplaninę Wesołowskiej, ale z coraz większym trudem. W końcu z nadmiaru emocji opanowała go senność i osunął się na pryczę. Zasnął. Prokurator była za bardzo zasłuchana w swój głos, by zauważyć, że mówi już tylko do siebie. W końcu jednak musiała usłyszeć donośne chrapanie. Wstała pospiesznie i stukając głośno w kraty celi, wezwała Waligórę, który ociągając się trochę, wypuścił wreszcie kauzyperdę na wolność.

– Czy ma pani jeszcze jakieś życzenia? – stęknął Waligóra.

– Nie bądźcie tacy do przodu, kapralu – syknęła w zamian Wesołowska. – Pilnujcie go dobrze, żeby nie zrobił sobie krzywdy.

Waligóra nic nie odpowiedział. Nikt nie musiał mu mówić, żeby dbać o Krzepickiego. Przez lata wspólnej pracy nawiązała się między nimi szczególna więź. Waligóra był tylko kilkanaście lat starszy od swojego przełożonego, ale mimo to traktował go jak syna. Mniej więcej jak syna. Sprowadzało się to właściwie do tego, że dyskretnie miał na niego oko. Pilnował, żeby nie palnął jakiegoś głupstwa po wódce czy nie wdepnął w jakieś gówno. Kiedy szef miał już dobrze w czubie, brał go pod ramię lub na plecy i zanosił do izby na posterunku. Dzisiaj był cholernie wściekły na siebie, bo Krzepicki wpadł po uszy do szamba, które zdawało się, że pochłonie go na dobre. Zgrzytał więc głośno zębami, chodził w kółko przed celą i cicho, ale boleśnie postękiwał. Po kilku godzinach mąk zmęczenie zmogło także i Waligórę. Usiadł wreszcie na krześle z giętego drewna, głowa zaciążyła mu bardzo i po chwili na posterunku milicji obywatelskiej w Smętorzowie słychać już tylko było wtórujące sobie dwa odgłosy donośnego chrapania.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: