Śpij spokojnie - ebook
Śpij spokojnie - ebook
Jak daleko się posuniesz, by zatrzymać przy sobie ukochane osoby?
Kiedy Olivia Brookes dzwoni na policję, by zgłosić zaginięcie męża i dzieci, boi się, że już nigdy ich nie zobaczy. Ma swoje powody, by bać się najgorszego - to nie pierwsza tragedia, której doświadczyła.
Teraz, dwa lata później, główny inspektor Tom Douglas zostaje wezwany, by poprowadzić śledztwo jeszcze raz w tej samej rodzinie, ale tym razem to Olivia znika. Wszystkie dowody wskazują, że jeszcze tego samego ranka była w domu, ale samochód stoi w garażu, a portfel został w torebce.
Policja chce nadać oficjalny komunikat w tej sprawie, ale z jakiegoś powodu funkcjonariusze nie mogą znaleźć żadnych zdjęć całej rodziny. Nie ma ich w albumach, telefonach i komputerach. Znajdują za to krew…
Czy przeszłość dopadnie Olivię?
Śpij spokojnie, o ile potrafisz. Nigdy nie wiesz, kto wtedy patrzy.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8075-216-0 |
Rozmiar pliku: | 930 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziewczyna wyszła uśmiechnięta z głośnego, zatłoczonego pubu. Kiedy mocowała się z ciężkimi drzwiami, wpuszczając lodowaty podmuch zimowego powietrza, w uszach dźwięczały jej jeszcze śmiechy. Odwróciła się i zawołała „dobranoc” do wszystkich, którzy akurat patrzyli w jej stronę, a kilka rąk podniosło się w pożegnalnym geście, chociaż większość była zajęta kuflami piwa albo dziko gestykulowała, by podkreślić którąś część ostatniej zabawnej historii, jaką dzielono się z każdym, kto miał ochotę słuchać.
Drzwi zatrzasnęły się za jej plecami, odcinając ją od ciepłego, żółtego światła oraz radosnych dźwięków rozbawionych młodych ludzi. Otoczyła ją ciemna noc, a nagła cisza uderzyła niczym prawdziwy podmuch. Przez chwilę stała nieruchomo.
Drżąc na wczesnozimowym chłodzie, owinęła ciaśniej szalik wokół szyi i otoczyła się ramionami, by utrzymać ciepło. Naprawdę powinna znaleźć sobie jakiś płaszcz, dość ładny, by mogła go włożyć na imprezę. Uśmiechnęła się na myśl o własnej próżności i przypomniała sobie, że od mieszkania dzieli ją tylko kwadrans drogi spacerem, więc jeśli pójdzie dziarskim krokiem, to szybko się rozgrzeje.
Cisza nagle została przerwana, kiedy drzwi pubu otworzyły się ponownie, a światło z wewnątrz rozlało się bursztynowym blaskiem po mokrych chodnikach. Wydawało jej się, że wśród głośnych dźwięków muzyki dobiegających z ciepłego baru dosłyszała, jak ktoś krzyczy jej imię, ale drzwi zatrzasnęły się z hukiem i znów zapadła cisza.
Parę osób na ulicach w tej dzielnicy Manchesteru spieszyło się i znikało w bocznych uliczkach prowadzących do ich siedzib. Okropna pogoda oraz wczesne ochłodzenie najwyraźniej zatrzymały ludzi w domach. Nic w tym dziwnego.
Kilka metrów przed nią jakaś para przystanęła, żeby się pocałować. Dziewczyna objęła chłopaka za szyję i stanęła na palcach, przywierając do niego całym ciałem, aż noc zdała się cieplejsza. Patrząc na nich, znowu się uśmiechnęła, myśląc o tym, jak cudownie być zakochanym. Właśnie zamieszkała ze swoim chłopakiem i chyba jeszcze nigdy nie czuła się taka szczęśliwa.
Dotarła do skrzyżowania z główną drogą i przystanęła przed przejściem dla pieszych. Nie było dużego ruchu, ale to jedna z dróg przelotowych w Manchesterze – nigdy nie była zupełnie pusta.
Kiedy nic nie jechało, przeszła szybko na drugą stronę i weszła w cichsze uliczki z dala od akademików oraz nowoczesnej zabudowy. Była zachwycona, że udało im się znaleźć mieszkanie w starym, wiktoriańskim domu – cały parter należał do nich i chociaż cały czas był trochę zaniedbany, bardzo się starali. A co najlepsze, mieścił się przy pięknej, zadrzewionej drodze, która nadawała każdemu budynkowi wrażenie prywatności.
Skręciła w pierwszą ulicę. Mały park po prawej zwykle był pełen bawiących się dzieci, ale o tej nocnej porze zdawał się opuszczony. Bujała się tylko pojedyncza huśtawka, delikatnie i bezszelestnie.
Jej płaskie buty nie hałasowały mocno na chodniku, więc miała dziwne poczucie, że jest odcięta od reszty świata. Przechodząc, zerkała w stronę okien mijanych domów, ale większość z nich była osłonięta wysokimi żywopłotami, a te widoczne spowijała czerń. Nieruchome odbicia ulicznych świateł sprawiały, że ukryte za nimi pokoje wydawały się upiornie puste.
Nagle poczuła, że nie jest sama. Nie wydarzyło się nic, co mogłoby jej to zasugerować – żadne szuranie butów ani poruszenie czarnego cienia. Chodziło o coś zupełnie innego. Poczucie, że ktoś utkwił wzrok w jej plecach. Po prostu wiedziała.
Jej ciało zamarło i poczuła mrowienie wszystkich zakończeń nerwowych. Powinna uciekać? Czy to byłby dla niego znak, by ją dogonić i złapać? Może skręcić na czyjś podjazd? Ale on może ją dopaść, zanim dotrze do drzwi.
Może lepiej, żeby wiedział, iż jest świadoma jego obecności? Czy gdyby się odwróciła i rozejrzała, wywołałaby jakąś reakcję? Nie miała pojęcia.
Ale on tam był. Nie wiedziała tylko, jak blisko.
Bez namysłu szybko odwróciła głowę. Ulica była pusta. Nie szedł za nią. Musiał być gdzieś, tego była pewna. Zerknęła na park i pomyślała o bujającej się huśtawce. Mógł teraz iść koło niej, ukryty za krzakami wzdłuż ciemnego, nieoświetlonego chodnika.
Nagle wróciło do niej wspomnienie z początku wieczoru. Mimo śmiechów i zabawy w pubie przez chwilę poczuła się nieswojo. Szybko okręciła się na barowym stołku, oczekując wręcz, że zobaczy obok siebie natrętnego obcego mężczyznę zaledwie parę centymetrów za swoimi plecami. Ale nikogo tam nie było. Nikt nawet na nią nie patrzył. Ukryła to uczucie i pozwoliła, żeby przyjemności wieczoru zdusiły to nieprzyjemne wzdrygnięcie. Ale teraz było tak samo. Czuła się dokładnie w ten sam sposób.
Tuż przed nią było wejście do parku. Jeśli on tam jest i zamierza ją dopaść, zrobi to właśnie tutaj. Ma tylko kilka sekund, żeby coś postanowić. Zamierzała zachowywać się, jak gdyby nic jej nie niepokoiło, a kiedy zrówna się z bramą, pobiegnie. Jeśli będzie musiała, zacznie krzyczeć.
Jeszcze dwa kroki i będzie na miejscu. Wyprostowała ręce i opuściła je po bokach. Przed sobą widziała róg swojej ulicy, ale tam było jeszcze ciemniej, a grube pnie drzew, które tak uwielbiała, rzucały mroczne cienie na wąski chodnik, podczas gdy ich nagie gałęzie wtapiały się w nocne niebo.
Raz, dwa – i biegiem.
Nie zaryzykowała spojrzenia w głąb otwartej parkowej bramy, a przy tupocie własnych stóp oraz zadyszce nie słyszała, czy ktoś ruszył za nią.
Kiedy to się stało, była dziesięć metrów od rogu. Prawie na miejscu, prawie w domu, prawie bezpieczna.
Ciemna postać wyłoniła się zza ostatniego czarnego drzewa i stanęła nieruchomo na szeroko rozstawionych nogach, gotowa ją złapać.1
Przenikliwy dźwięk dzwonka przerwał ponurą ciszę spowijającą dom i przestałam nerwowo spacerować. Poczułam nierozsądny przypływ nadziei. Może to Robert? Może zapomniał kluczy? Ale wiedziałam, że to nie on. Doskonale wiedziałam, kto to.
Policja, która przyjechała, ponieważ ją wezwałam.
Powinnam była wiedzieć, co się może stać. Powinnam była zrozumieć, co Robert przekazywał mi w każdy możliwy sposób, poza słowami. Minęły trzy godziny, odkąd wyszedł z moimi maluchami, a ja odczuwam ich stratę w każdej kości i mięśniu mojego ciała.
Gdzie są moje dzieci?
Czy mieli wypadek? Proszę, nie.
Ta myśl uderza mnie niczym prawdziwy podmuch, a na czarnej powierzchni zamkniętych powiek pojawiają się żywe obrazy. Otwieram oczy, ale nadal widzę je na tylnym siedzeniu samochodu Roberta w rowie przy ciemnej ulicy, zmiecione z drogi przez jakiegoś szalonego kierowcę. Czekają, aż ktoś je znajdzie. Widzę krew na ich czołach i w myślach nasłuchuję ich krzyków tylko po to, by sprawdzić, czy żyją. Ale nie słyszę nic prócz śpiewu ptaka dochodzącego zza otwartego okna samochodu. W tym obrazie brakuje Roberta.
Choć to przerażające i okropne, tak naprawdę nie wierzę w wypadek. W duchu wiem, że mogło się stać coś innego. Coś dużo bardziej złowrogiego.
Otwieram drzwi barczystemu, młodemu policjantowi, który stoi tam, sprawiając wrażenie solidnego i kompetentnego w swojej kuloodpornej kamizelce oraz koszuli z krótkim rękawem. Wiem, o co mnie spyta, znam te przesłuchania. Tak jak ostatnio.
Zastanawiam się, czy wie, kim jestem. Czy wie, że Olivia Brookes, która dziś zadzwoniła, jest tą samą osobą co Liv Hunt, która siedem lat temu zgłosiła zaginięcie swojego chłopaka? Czy to ma jakieś znaczenie?
Nawet po tylu latach wciąż miewam koszmary o tamtej strasznej nocy i za każdym razem budzę się zlana lodowatym potem. Mój chłopak zadzwonił, by powiedzieć, że wychodzi z laboratorium na uczelni i wkrótce się zobaczymy. Nie było to daleko, a po dwóch godzinach nadal nie wrócił. Byłam zrozpaczona. Pamiętam, że ściskałam moją malutką córeczkę i szeptałam do niej: „Tatuś niedługo wróci, skarbie”. Nie żeby Jasmine to rozumiała. Miała wtedy zaledwie dwa miesiące. Zresztą to były kłamstwa. Dan nigdy nie wrócił i już go więcej nie widziałam.
Myślałam, że nie może istnieć nic gorszego od tego strachu, który czułam owego wieczoru, w długich godzinach oczekiwania spędzonych na rozmyślaniach, co też mogło się przytrafić mojemu ukochanemu Danowi.
Ale myliłam się, bo tym razem jest dużo gorzej. Tym razem strach przypomina twardą piłkę, która boleśnie uderza mnie w klatkę piersiową, głowę i brzuch.
Policjant oczywiście oczekuje szczegółów. Chce zrozumieć, dlaczego tak się martwię. Dzieci są z ojcem, więc na pewno nie ma się czym przejmować. Czy próbowałam zadzwonić na komórkę? Chyba nie muszę odpowiadać na to pytanie.
Robert wyszedł o szóstej. Powiedział, że zabierze dzieci na pizzę. Pojechałabym z nimi, ale on się upierał, że chce spędzić z nimi więcej czasu sam. Boże, głupio mi to przyznać, lecz ucieszyłam się. Biorąc pod uwagę, co do niego czuję, pomyślałam, że to będzie próba przed tym, jak już się rozstaniemy. Więc pozwoliłam im pojechać.
Przez pierwszą godzinę wszystko było w porządku. Nie spodziewałam się ich powrotu i znalazłam sobie jakieś zajęcie. Wiedziałam, że Robert nie zje pizzy – będzie wolał samotną kolację ze mną, gdy dzieci pójdą spać. Dlatego zaczęłam przygotowywać chili, jedno z jego ulubionych dań, w podziękowaniu za wycieczkę z dziećmi.
Kiedy już zrobiłam wszystko, co zdołałam wymyślić, wróciłam do salonu, ale wydawał mi się opuszczony. Nigdy nie jestem sama bez przynajmniej jednego dziecka, chyba że już leżą w łóżkach. Jasmine oczywiście chodzi do szkoły, lecz Freddie ma dopiero dwa latka, więc spędza ze mną całe dnie. Billy chodzi do żłobka, ale tylko przed południem.
Dom opustoszał, jakby wyssano z niego powietrze i pozostawiono zimną, cichą próżnię. Ogarniając salon nowym spojrzeniem – spojrzeniem nowej, zniechęconej mnie – zdałam sobie sprawę, że stworzyliśmy bardzo sterylną przestrzeń. Pomysł palety naturalnych barw przenieśliśmy na jeszcze wyższy poziom i nigdzie w zasięgu wzroku nie widać plamy koloru ani żadnych osobistych przedmiotów – czy to zdjęć dzieci, czy przypadkowych bibelotów kupionych pod wpływem impulsu. Każdy obraz został wybrany nie z uwagi na uczucia, jakie w nas budził, lecz wyłącznie z uwagi na jego neutralność, która idealnie wtapia się w niewinne otoczenie. Każda ozdoba trafiła tu ze względu na rozmiar, by nadać wrażenie idealnej równowagi. No i oczywiście Robert nie zgadza się na zabawki w tym pokoju.
Kto tu mieszka?
Mógłby to być każdy. Może dla Roberta taki wystrój jest wynikiem zbyt długiego zamieszkiwania w moim starym mieszkaniu, gdzie pomarańczowe ściany i szmaragdowe narzuty zdawały się radośnie żyć obok siebie. Jednak tamte kolory emanowały szczęściem. A co mówi ten pokój?
Nic.
Odpowiedziałam na wszystkie pytania policjanta. Ustaliliśmy już, że Robert nie zabrałby dzieci po posiłku w odwiedziny do rodziny lub przyjaciół. Ani Robert, ani ja nie mamy żadnej rodziny. Moi rodzice umarli bardzo dawno, kiedy Jaz była mała, a Robert nigdy nie poznał swojego ojca. Jego matka zmarła, gdy był malutki, nie miał też żadnego rodzeństwa. To zimne, suche fakty, a nie kwestia wyboru.
Ale jak mam wyjaśnić, że nie umiem wskazać ani jednego przyjaciela, którego mógłby pojechać odwiedzić wraz z dziećmi? Jak to się stało, że tak się od wszystkich odcięliśmy? Że jesteśmy tacy samotni.
Oczywiście, wiem. Robert chce mnie mieć dla siebie. Nie zamierza się mną dzielić.
Powinnam była się domyślić, że coś jest nie tak, kiedy chciał zabrać dzieci beze mnie. Nigdy tego nie robił. Gdybym tylko posłuchała, naprawdę posłuchała tego, co mówił, może zdążyłabym temu w porę zapobiec.
– Olivio – powiedział. – Nie ma w tym nic dziwnego, że ojciec zabiera swoje dzieci na pizzę, prawda? W końcu niektórzy ojcowie bardzo rzadko spędzają czas z dziećmi sam na sam.
Czy Robert próbował mi coś przekazać? Odgadł moje uczucia? Gdyby to był ktokolwiek inny niż Robert, pomyślałabym, że może – tylko może – pogodził się z tym, iż mogę go zostawić, a teraz próbuje udowodnić, że poradzi sobie sam. Ale nie chodzi tu o nikogo innego. Chodzi o Roberta, a z nim nic nie jest takie proste.
Przemyślałam każdy możliwy scenariusz, który mógłby wyjaśnić, gdzie mogą być, a każdy napawał mnie przerażeniem. Nie wiem, co gorsze: obraz moich rannych i leżących gdzieś dzieci, czy moje inne obawy. Te, których nie śmiem ubrać w słowa.2
Minęła już dwudziesta trzecia. Pięć godzin temu po raz ostatni przytulałam ciepłe ciałko Freddiego i wdychałam jego słodki zapach. Nie mogę znieść myśli, że czuje się zagubiony. Billy też. Potrzebuje snu. Robi się marudny, kiedy jest zmęczony. A moja kochana Jasmine chciałaby już być w domu z mamusią; nigdy nie lubiła się oddalać i zdecydowanie za dużo rozmyśla jak na siedmiolatkę.
Jeśli Robert po prostu bezpiecznie je odwiezie, to zapomnę o tych głupich myślach, żeby go zostawić. Nauczę się żyć pod uważną obserwacją, o ile dzieciom nic się nie stanie.
Przywieź je do domu, Robercie.
Policja przeszukuje dom tak jak wtedy, gdy straciłam Dana. Jakbym mogła gdzieś ukryć swoje dzieci. Pukają do drzwi i budzą sąsiadów. Co widzieli? Wiedzą?
Teraz przyjechało więcej policji. Tym razem detektywi.
– Pani Brookes? – Moje myśli przerwał jakiś głos.
Spojrzałam w miłe oczy kobiety, która nie wydawała się wiele starsza ode mnie, ale musiała być, skoro wszyscy mówili do niej „proszę pani”.
– Czy ma pani coś przeciwko temu, żebym zwracała się do pani po imieniu? Jestem Philippa. Niestety obdzwoniliśmy wszystkie pobliskie pizzerie i nikt nie zapamiętał pani męża z dziećmi.
– Może zmienili zdanie i pojechali na burgera. Mogło tak się zdarzyć, prawda?
Chwytam się brzytwy i wszyscy dobrze o tym wiemy.
– Dlaczego z nimi nie pojechałaś, Olivio?
Jak mam na to odpowiedzieć? Nie wiem. Nigdy tego dotąd nie robił. Czuję, że muszę coś wymyślić, chociaż sama nie jestem pewna dlaczego.
– Robert pomyślał, że wyglądam na zmęczoną i przyda mi się nieco odpoczynku. Chciał mi pomóc.
– Masz stresującą pracę? Dlatego byłaś zmęczona? Czy dzieci dają ci w kość?
Czy jej zdaniem skrzywdziłam swoje maleństwa?
– To dobre dzieci, naprawdę. A ja nie pracuję. Mam co robić przy dzieciach i Robercie.
Nigdy tak naprawdę nie pracowałam, tylko parę miesięcy przed narodzinami Jasmine. Zanim skończył się mój urlop macierzyński, Robert mi się oświadczył i nie chciał, żebym wracała do pracy. Chciał mieć mnie w domu, bym się nim zajmowała, a mnie to pasowało. Teraz nie wiem, dlaczego właściwie byłam zadowolona z tej decyzji. Zadowolona z tego, że niczego nie osiągnęłam sama.
Pojawiały się kolejne pytania, a ja miałam ochotę krzyczeć w odpowiedzi. Przestańcie zadawać idiotyczne pytania. Odnajdźcie moje dzieci.
– Przykro mi cię o to prosić, Olivio, ale czy mogłabyś pójść na górę z jednym z moich oficerów? Chcielibyśmy, abyś sprawdziła, czy zniknęły jakieś rzeczy należące do dzieci. Ubrania, ulubione zabawki, książki. Wiesz, o co chodzi.
Co? Przez chwilę gapię się na nią bez słowa. Dlaczego miałoby coś zniknąć?
Wstaję z kanapy i czuję się, jakbym była trzy razy starsza, a napięte kończyny z trudem unoszą mój ciężar. Nie wiem, co oni sobie myślą, ale to niedorzeczne. Dlaczego miałoby coś zniknąć? Ta myśl obraca mi się w głowie niczym szpula taśmy.
Jeden z detektywów poszedł za mną na górę. Znałam go, choć nie wiem skąd. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Postanowiłam zacząć od pokoju Jasmine, bo wiedziałam, że w takim porządku łatwo będzie sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu.
Podeszłam do łóżka i podniosłam narzutę, spodziewając się ujrzeć na poduszce Lottie – jej szmacianą lalkę. Nie ma jej. Podniosłam kołdrę. Gdzie jest Lottie? Nawet w wieku siedmiu lat Jaz uwielbiała trzymać Lottie w łóżku, ale teraz nie było po niej śladu. Spojrzałam z niepokojem na policjanta, lecz on tylko mnie obserwował i nie odezwał się słowem.
Powoli podeszłam do szafy. Bałam się ją otworzyć. Ale on nadal na mnie patrzył. Delikatnie pociągnęłam za klamkę, jakby spowolnienie mogło zmienić coś w skutkach. Różowego plecaka Jasmine nie ma na półce. Nagle wpadłam w jakiś szał, zaczęłam przesuwać wieszaki i otwierać szuflady.
– Nieeeee! – zawyłam przeciągle. Gdzie są ubrania mojej córki?
Usłyszałam, jak ktoś wbiega po schodach i w drzwiach stanęła Philippa. Podeszła do mnie i złapała za rękę. Nie musiała pytać – widziała po mojej minie, co się stało. Próbowałam się do tego przed sobą nie przyznawać, ale teraz muszę stawić czoło prawdzie.
On zabrał moje dzieci.3
Tom Douglas wstał ociężale zza biurka i wyciągnął ręce nad głowę. Odkąd jego szef, generalny inspektor James Sinclair, odszedł na wcześniejszą emeryturę z przyczyn zdrowotnych, praca w Metropolitalnej Służbie Policyjnej bardzo się zmieniła. Nowy gość był niezły, ale zdaniem Toma zbyt wiele uwagi przykładał do liczb. I nie chodziło tylko o to, że żelazną ręką trzymał finanse. Taką miał pracę. Według Toma nowy generalny inspektor najwyraźniej chciał też za pomocą liczb rozwiązywać sprawy, jak gdyby na podstawie określonych kryteriów dało się do każdej dopasować jakiś magiczny wzór.
Tom początkowo przyjął pracę w policji, żeby być bliżej swojej córki, Lucy. Jego była żona, Kate, po rozwodzie spakowała manatki i wyjechała do Londynu, a on pojechał za nią. Pod wieloma względami był to jego wymarzony zawód, ale londyńskie życie niezbyt mu odpowiadało. Po tym, jak rozpadł się jej kolejny związek, Kate zabrała Lucy z powrotem na północny zachód, więc Toma nic już tu nie trzymało i tęsknił za Lucy.
Zdjął skórzaną kurtkę z oparcia krzesła i sięgnął po klucze. O tak późnej godzinie niewiele się tu działo, a chociaż wizja pustego mieszkania nie była specjalnie zachęcająca, musiał się trochę przespać. I coś zjeść – przynajmniej nadal cieszyło go gotowanie. Zaczął rozmyślać, co sobie przyrządzi na późną kolację.
Kiedy zgasił lampkę na biurku, rozdzwonił się telefon. Przez chwilę niezdecydowany przyglądał się aparatowi, ale wiedział, że musi odebrać – nigdy nie potrafił się oprzeć dzwonkowi telefonu.
– Nadinspektor Douglas.
– Tom, cieszę się, że cię zastałam. Tu Philippa Stanley. Potrzebuję kilku informacji, jeśli masz chwilę.
Gdy tylko się przedstawiła, Tom wiedział, że czeka go długa rozmowa, więc przysunął sobie krzesło i usiadł, rzucając kurtkę z kluczami z powrotem na biurko. Philippa była inspektorem w jego zespole tuż przed tym, jak opuścił Manchester, i zdążyła się już wspiąć na drabinie kariery, by zrównać się z nim rangą. Nic nie zdołałoby jej powstrzymać. Z pewnością mierzyła wysoko.
– Cześć, Philippo. Miło cię słyszeć. Co mogę dla ciebie zrobić? – spytał.
– Muszę zasięgnąć twojej wiedzy dotyczącej pewnej starej sprawy, właściwie sprzed siedmiu lat. Podobno szeregowy Ryan Tippetts odwoził cię do domu, kiedy zostałeś zawrócony, by zająć się kobietą o nazwisku Olivia Hunt, która zgłosiła zaginięcie swojego chłopaka.
Tom wiedział, że z Philippą nie ma szans na przyjacielskie pogawędki – zawsze zachowywała służbowy ton. Potrafił sobie ją teraz dokładnie wyobrazić. Na pewno jest ubrana w taką samą wersję „munduru” jak zwykle: białą bluzkę rozpiętą pod szyją, z niezbyt dużym dekoltem, prostą granatową spódnicę oraz eleganckie, praktyczne buty – jego matka nazwałaby je kościelnymi. Jej krótkie, ciemne włosy błyszczą odgarnięte za uszy, a poza delikatną szminką nie ma na sobie żadnego makijażu. Zawsze wyglądała niezwykle schludnie i kobieco, lecz jeśli kiedykolwiek emanowała jakimś seksapilem, to został on stłamszony przez jej władczy sposób bycia.
– O dziwo, tak, pamiętam. Zapomniałem nazwiska, ale jeśli to ta, o której myślę, to miała małe dziecko, które nie przestawało płakać, a do tego nie chciała przyznać, że jej chłopakowi coś się stało. Kiedy Ryan się dowiedział, że ten zaginiony facet jest muzułmaninem, zachował się tak, jakby to wszystko wyjaśniało. Jego zdaniem powinniśmy znaleźć gościa pobitego w jakiejś alejce, co się oczywiście nigdy nie stało. Opieprzyłem go z góry na dół za takie podejście i przeprosiłem dziewczynę. Co byś chciała wiedzieć?
– Jestem ciekawa, jakie zrobiła na tobie wrażenie, ta dziewczyna – oznajmiła Philippa.
– Dlaczego? Co się stało?
To było dawno, a w aktach są wszystkie szczegóły, lecz Philippa nie pytałaby bez powodu.
– Powiem ci, ale nie chcę wpływać na twoją ocenę. Powiedz mi, co pamiętasz, a potem ci wyjaśnię, dlaczego chcę wiedzieć. Swoją drogą, próbowałam o tym porozmawiać z Ryanem. Jest teraz inspektorem i Bóg raczy wiedzieć, kto podjął taką wspaniałą decyzję. Ma bardzo wybujałe zdanie na temat swojej niepotwierdzonej nieomylności i jest tak samo cholernie nieprzydatny jak zwykle. Pomyślałam, że od ciebie dowiem się więcej.
Tom nie był pewien, czy Philippa uraczyła go cieniem pochwały, czy też nie, ale postanowił to zignorować, ponieważ nie była to sprawa, o której mógłby w pośpiechu zapomnieć. Nie z powodu tamtego konkretnego wieczoru, lecz z racji późniejszych wydarzeń.
– Jak już mówiłem, po raz pierwszy spotkałem ją, bo zgłosiła, że jej chłopak, chyba Irańczyk, nie wrócił do domu. Nie było aż tak późno, więc pomyśleliśmy, że może po prostu zbłądził do pubu, a za parę godzin pojawi się przestraszony z przeprosinami. Podobno jednak chłopak przestrzegał swojego religijnego zakazu spożywania alkoholu, dlatego dziewczyna wiedziała, że to nieprawda. Zarejestrowaliśmy jego zaginięcie, ale po jakimś czasie odkryliśmy jakąś aktywność na jego karcie kredytowej. Kupił bilet na pociąg z Manchesteru do Londynu, a jeszcze tego samego wieczoru zarezerwował lot do Australii. Wysłał jej też esemesa, chyba że przeprasza. Wysłano go gdzieś z okolic Heathrow. Będziesz mogła to sprawdzić. Pamiętam, że prawdopodobnie nie wsiadł do samolotu na ten lot, który wykupił, ale to był bilet z elastyczną datą, więc mógł polecieć innym, a skoro Olivia dostała od niego wiadomość, nie było powodu, by go dalej szukać.
– Wszystko pokrywa się z tym, co mamy w aktach. Niezłą masz pamięć, Tom.
– Cóż – roześmiał się. – Nie sądzę, żebym pamiętał to tak dobrze, gdyby ta sprawa nie wróciła do mnie dwa miesiące później. Pewnie wiesz, co było potem.
– Czytałam akta, ale ty mi opowiedz.
Tom zamilkł. Potrafił przywołać w pamięci widok Olivii Hunt – miała tak zrozpaczoną minę i twarz spływającą łzami, że śledztwo w jej sprawie wydawało się idiotyczne, ale jednocześnie nieuniknione.
– Sprzedała mieszkanie i miała zamieszkać z rodzicami. Chyba raczej z konieczności niż z własnej woli. W każdym razie w dniu przeprowadzki pojechała do domu sprawdzić, dlaczego ojciec spóźnia się z wynajętym w tym celu vanem. Zastała matkę i ojca martwych w łóżku. Zatruli się tlenkiem węgla z zepsutego bojlera, bo jak się okazało, wywietrznik był zatkany. Badaliśmy tę sprawę i bardzo uważnie przyjrzeliśmy się Olivii. To co najmniej dziwne, że w ciągu kilku miesięcy straciła chłopaka, a potem rodziców. Zwłaszcza że ten chłopak wpłacił sporą zaliczkę na mieszkanie na jej nazwisko, a do tego była jedynym spadkobiercą w testamencie rodziców. Biuro Spraw Zagranicznych próbowało namierzyć jego rodzinę. Chyba miał na imię Dan?
– Danush Jahander – przerwała Philippa.
– Tak, właśnie. Chcieli sprawdzić, czy rodzina coś o nim wie. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę układy między Wielką Brytanią a Iranem, ale nie wydaje mi się, żeby się czegokolwiek dowiedzieli. Olivia już i tak była w szoku, kiedy chłopak porzucił ją z maleńkim dzieckiem, a po śmierci rodziców zupełnie się rozsypała. Mówiła, że jej ojciec był przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa, więc taki wypadek nie miał prawa się wydarzyć.
– Jednak niczego nie dowiedziono. Ani jej, ani nikomu innemu.
– To prawda – przyznał Tom. – Wyglądało to po prostu na tragiczny wypadek. Olivia była zupełnie załamana. Tego samego ranka sfinalizowała sprzedaż swojego mieszkania, a nie mogła zostać w domu rodziców, zresztą nie chciała. Musiała się też zatroszczyć o dziecko, ale chyba pamiętam, że gość, który kupił od niej mieszkanie, pozwolił jej zostać. Miał gdzie mieszkać, więc chyba zgodził się, by przeprowadziła się tam z powrotem. Nie bardzo go pamiętam.
– Nazywał się Robert Brookes. W końcu ją poślubił.
– No to ostatecznie wyszło z tego coś dobrego – stwierdził Tom z uśmiechem. – Ale te wszystkie informacje są w aktach. Do czego mogę się przydać?
– Chcę wiedzieć, co o niej myślałeś. Nie na co wskazywały dowody, lecz co pomyślałeś o Olivii. Czy jej wierzyłeś i jak dobrą aktorką może być twoim zdaniem.
– Dobrze, ale potem mi powiesz dlaczego – odparł.
– Bo właśnie jestem u niej. Tym razem to jej mąż, Robert Brookes, zaginął. Razem z trójką jej dzieci.
Ciąg dalszy w wersji pełnej