Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Splątane losy. Zanim zrozumiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Splątane losy. Zanim zrozumiem - ebook

Witajcie w Zaborzu! Czy poznaliście już wszystkie tajemnice?

Kinga kończy toksyczne małżeństwo. Próbuje być silna i samodzielna. Niestety trudna przeszłość znowu wkrada się w jej życie. Wyjazd do pensjonatu Jesionowy Zakątek ma jej pomóc uporządkować niedokończone sprawy i odetchnąć od codziennych zmartwień.

Do Zaborza trafia też młody Niemiec, który pod wpływem opowieści swojej babki i odnalezionych w domu dokumentów usiłuje odszukać ślady swoich przodków.

Jakie sekrety skrywają tajemnicze dokumenty? Czy warto było poznać całą prawdę o swojej rodzinie?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-788-4
Rozmiar pliku: 1 020 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Z tam­te­go dnia naj­bar­dziej utkwi­ła jej w pa­mi­ęci zie­leń podło­gi.

Dziew­czyn­kę po­sa­dzo­no na twar­dym drew­nia­nym krze­śle, sta­now­czo dla niej za wy­so­kim, po­nie­waż jej sto­py nie do­ty­ka­ły po­prze­cie­ra­ne­go miej­sca­mi li­no­leum. Cze­ka­jąc, lek­ko maj­ta­ła no­ga­mi i wpa­try­wa­ła się w te ja­śniej­sze frag­men­ty podło­gi, w my­ślach do­pa­so­wu­jąc ich kszta­łt do zna­nych so­bie przed­mio­tów. Do­kład­nie tak, jak ba­wi­ła się w domu, kie­dy cze­ka­ła na ma­mu­się. Mia­ła ocho­tę się po­ba­wić, po­bie­gać po po­dwór­ku, może po­ob­ser­wo­wać la­ta­jące w po­wie­trzu pta­ki. Ubra­na na nie­bie­sko pani ka­za­ła jej jed­nak nie ru­szać się z miej­sca. Po­słu­sze­ństwo oka­za­ło się bar­dzo trud­ne. Od dłu­go­tr­wa­łe­go sie­dze­nia dziew­czyn­kę za­czy­na­ła bo­leć pupa, więc od cza­su do cza­su wier­ci­ła się nie­cier­pli­wie, po­szu­ku­jąc wy­god­niej­szej po­zy­cji. Ża­ło­wa­ła, że nie zdąży­ła za­brać ze sobą ma­łej lal­ki, któ­rą kie­dyś przy­nió­sł jej je­den z wuj­ków.

− Zaj­mij się tym i nie prze­szka­dzaj – po­le­cił, wręcza­jąc jej nie­wiel­ką za­baw­kę.

Pierw­szą w ca­łym jej ży­ciu. Do tam­tej pory z za­zdro­ścią spo­gląda­ła przez ku­chen­ne okno na inne dziew­czyn­ki, któ­re ma­sze­ro­wa­ły dum­nie chod­ni­kiem ra­zem ze swo­imi la­la­mi. Ołów­kiem na­szki­co­wa­ła więc na kart­ce kszta­łt lal­ki i wy­ci­ęła go ostro­żnie no­życz­ka­mi. Kie­dy trzy­ma­ła w dło­ni de­li­kat­ną wy­ci­nan­kę, lu­bi­ła so­bie wy­obra­żać, że to praw­dzi­wa lal­ka. W ta­jem­ni­cy opo­wia­da­ła jej o ró­żnych spra­wach i wy­obra­ża­ła so­bie przy­go­dy, któ­re pa­pie­ro­wa lala prze­ży­wa. Oczy­wi­ście wszyst­kie ko­ńczy­ły się do­brze. Do­rot­ka, bo tak dała jej na imię, za­wsze wra­ca­ła do domu do ko­cha­jącej ma­mu­si. Tak przy­naj­mniej było do cza­su, kie­dy mama dziew­czyn­ki po­tar­ga­ła lalę i wy­rzu­ci­ła do śmie­ci.

− Trze­ba było być grzecz­ną dziew­czyn­ką – krzy­cza­ła.

Sta­ra­ła się być grzecz­na, na­praw­dę! To nie jej wina, że pod­czas nie­obec­no­ści ma­mu­si szklan­ka wy­su­nęła jej się z ręki i roz­bi­ła na podło­dze. Uwa­żnie zbie­ra­ła po­tem szkla­ne okrusz­ki, pil­nu­jąc, aby się nie ska­le­czyć. Ale i tak jej się to nie uda­ło. Mama nie gnie­wa­ła się na­wet tak bar­dzo o szklan­kę jak o to, że cór­ka po­pla­mi­ła jej su­kien­kę.

− Nie trze­ba było mnie do­ty­kać brud­ny­mi łap­ska­mi – po­wie­dzia­ła ostro, wi­dząc, jak cór­ce na wi­dok po­dar­tej za­baw­ki za­czy­na­ją pły­nąć po po­licz­kach łzy wiel­kie jak gro­chy. Mama jesz­cze bar­dziej pod­kre­śli­ła swo­ją zło­ść kil­ko­ma klap­sa­mi wy­mie­rzo­ny­mi w dzie­ci­ęce po­ślad­ki. Te razy nie bo­la­ły jed­nak tak bar­dzo jak uni­ce­stwie­nie Do­rot­ki. Na samą myśl o tym, że pa­pie­ro­wa la­lecz­ka nie prze­ży­je już żad­nej przy­go­dy, dziew­czyn­ka czu­ła smu­tek tak wiel­ki, że nie po­tra­fi­ła po­wstrzy­mać pła­czu. Nie od­wa­ży­ła się jed­nak wy­dać z sie­bie żad­ne­go gło­śne­go dźwi­ęku, aby nie roz­zło­ścić ma­mu­si jesz­cze bar­dziej.

A po­tem wu­jek wręczył jej naj­praw­dziw­szą lal­kę. Była nie­wiel­ka i w kil­ku miej­scach mia­ła łysą gło­wę, ale dziew­czyn­ce spodo­ba­ła się jej su­kien­ka w kwiat­ki. Tro­chę przy­po­mi­na­ła ulu­bio­ny strój ma­mu­si. Mała nie­śmia­ło wy­ci­ągnęła po nią rącz­kę, nie mo­gąc uwie­rzyć w swo­je szczęście.

− Nie trze­ba roz­piesz­czać ba­cho­ra – po­wie­dzia­ła ma­mu­sia na wi­dok nie­ocze­ki­wa­ne­go pre­zen­tu.

Dziew­czyn­ka oba­wia­ła się, że lal­ka zo­sta­nie jej ode­bra­na, ale mama tyl­ko ka­za­ła jej być ci­cho. Mała usia­dła więc w swo­im kąci­ku na podło­dze w kuch­ni i ze wszyst­kich sił sta­ra­ła się grzecz­nie ba­wić, kie­dy mama śmia­ła się z wuj­kiem w po­ko­ju. Czu­ła co­raz sil­niej­szy głód, ale zda­wa­ła so­bie spra­wę, że kie­dy ma­mu­sia za­my­ka drzwi, pod żad­nym po­zo­rem nie wol­no ich otwie­rać. Za­sta­na­wia­ła się, czy może po pro­stu prze­nie­ść ta­bo­ret i wy­ci­ągnąć z chle­ba­ka bu­łkę, jed­nak bała się, że może za bar­dzo przy tym ha­ła­so­wać. Mama prze­cież w ko­ńcu wyj­dzie i wte­dy da jej coś do zje­dze­nia przed spa­niem. Chy­ba że zno­wu będzie nie­grzecz­ną dziew­czyn­ką i coś zbroi. Wte­dy na pew­no po­wędru­je do łó­żka bez ko­la­cji. Ma­mu­sia nie przyj­mu­je tłu­ma­czeń, że coś się sta­ło nie­chcący.

− Ba­chor pew­nie jest głod­ny – po­wie­dzia­ła mama do wuj­ka, otwie­ra­jąc drzwi i wy­cho­dząc z po­ko­ju. Ukro­iła krom­kę chle­ba, po­sma­ro­wa­ła ją mar­ga­ry­ną i wręczy­ła cór­ce. Z czaj­ni­ka na­la­ła do kub­ka let­niej wody.

− Zjedz szyb­ko i ma­sze­ruj do ła­zien­ki. Woda cze­ka w mied­ni­cy.

Dziew­czyn­ka wie­dzia­ła, że ma umyć rącz­ki i bu­zię, a na­stęp­nie za­pu­kać do po­ko­ju, by mama ści­ągnęła mied­ni­cę z ta­bo­re­tu. Wte­dy będzie mo­gła za­nu­rzyć w niej nogi, a je­śli ma­mu­sia się po­śpie­szy, to może woda będzie jesz­cze cie­pła. Dziew­czyn­ka wie­dzia­ła, że jest jesz­cze zbyt mała, aby zro­bić to sa­mo­dziel­nie. Kie­dyś pró­bo­wa­ła i w efek­cie mied­ni­ca spa­dła, woda roz­la­ła się po podło­dze, a za­alar­mo­wa­na ha­ła­sem mama po zo­ba­cze­niu ba­ła­ga­nu si­ęgnęła po skó­rza­ny pas. Dziew­czyn­ka na­uczy­ła się wte­dy, że nie­po­słu­sze­ństwo nie­sie za sobą bar­dzo bo­le­sne skut­ki. Dziś za karę mama mo­gła jej też za­brać nową lal­kę i znisz­czyć ją jak Do­rot­kę. Dziew­czyn­ka zmarsz­czy­ła brwi. Może le­piej nie ko­chać za­baw­ki za bar­dzo i nie nada­wać jej imie­nia? Kie­dy zo­sta­nie jej ode­bra­na, pew­nie nie po­czu­je ta­kie­go smut­ku.

Lal­ka po­zo­sta­ła więc po pro­stu Lalą. Umy­ta dziew­czyn­ka sie­dzia­ła w kuch­ni, ci­chut­ko opo­wia­da­jąc jej o so­bie. Lala oka­za­ła się do­brym słu­cha­czem. Sie­dzia­ła na sto­le i wpa­try­wa­ła się w swo­ją wła­ści­ciel­kę brązo­wy­mi ocza­mi. Nie prze­ry­wa­ła, jak to mia­ła w zwy­cza­ju Do­rot­ka. Po tym, jak dziew­czyn­ka zdra­dzi­ła jej wszyst­kie swo­je se­kre­ty, przy­tu­li­ła ją moc­no do sie­bie.

− Będę bar­dzo grzecz­na, aby nic ci się nie sta­ło – obie­ca­ła, nim za­snęła opar­ta o ku­chen­ny stół. Obu­dzi­ła się rano na wer­sal­ce. Ma­mu­si już nie było, ale zo­sta­wi­ła jej na ta­le­rzu dwie krom­ki chle­ba z ma­słem i ka­wa­łek su­chej kie­łba­sy. Dziew­czyn­ka po­my­śla­ła, że mama mu­sia­ła być w na­praw­dę do­brym hu­mo­rze, sko­ro nie obu­dzi­ła jej w nocy, tyl­ko prze­nio­sła ją na wer­sal­kę.

Pod­czas spędza­nych sa­mot­nie dni dziew­czyn­ka uwiel­bia­ła cze­sać dłu­gie ja­sne wło­sy Lali szczot­ką mamy, aż tak śmiesz­nie się stro­szy­ły. Wy­gła­dza­ła je wte­dy, a na­rzędzie uwa­żnie od­kła­da­ła na miej­sce, pil­nu­jąc, by nie zo­stał na nim na­wet je­den wło­sek Lali. Ma­mu­sia za­bro­ni­ła dziew­czyn­ce ru­szać swo­ich rze­czy, ale szczot­ka tak bar­dzo ją ku­si­ła. Nie gro­zi­ło jej prze­cież przy­ła­pa­nie na za­ka­za­nej czyn­no­ści, po­nie­waż za­wsze była sama. Mama za­zwy­czaj ca­ły­mi dnia­mi prze­by­wa­ła poza do­mem, a wra­ca­ła wie­czo­rem w to­wa­rzy­stwie ja­kie­goś wuj­ka. Wte­dy za­zwy­czaj po­da­wa­ła dziew­czyn­ce na obiad zim­ną zupę albo go­to­wa­ła dla niej ma­ka­ron, któ­ry po­le­wa­ła odro­bi­ną roz­pusz­czo­ne­go ma­sła. Ma­łej nie sma­ko­wa­ły te da­nia, ale ja­dła je, rów­no­cze­śnie ma­rząc o ro­so­łku i go­rących ko­tle­ci­kach, któ­re daw­no temu sma­ży­ła dla niej bab­cia. Sta­rusz­ka nie na­zy­wa­ła jej też ba­cho­rem, tyl­ko ja­koś ina­czej. Ład­niej. Dziew­czyn­ka jed­nak już nie pa­mi­ęta­ła jak.

Mimo że mama często krzy­cza­ła, dziew­czyn­ka moc­no ją ko­cha­ła. Chcia­ła, aby częściej prze­by­wa­ła z nią w domu. Mo­gły­by się ba­wić rów­nie do­brze, jak inne ma­mu­sie i có­recz­ki, któ­re często ob­ser­wo­wa­ła przez okno. W sło­necz­ne dni cho­dzi­ły­by ra­zem na spa­ce­ry i plac za­baw. Dziew­czyn­ka bu­ja­ła­by się na hu­śtaw­ce, a mama przy­gląda­ła­by się jej, sie­dząc na ła­wecz­ce. Gdy­by zaś pa­dał deszcz, przy­tu­li­ły­by się do sie­bie na wer­sal­ce, a mama czy­ta­ła­by jej baj­kę tak dłu­go, aż nie zmo­rzy­łby ich sen. Ma­mu­sia jed­nak mu­sia­ła pra­co­wać, by mia­ły gdzie miesz­kać i co jeść. Dla­te­go dziew­czyn­ka pod­czas jej nie­obec­no­ści mu­sia­ła grzecz­nie sie­dzieć w domu.

Tego dnia ma­mu­sia wy­jąt­ko­wo dłu­go nie wra­ca­ła. Za­zwy­czaj po­ja­wia­ła się jesz­cze, nim dziew­czyn­kę za­czy­na­ło ssać w żo­łąd­ku. Kie­dy nad­sze­dł zmrok, pod­da­ła się po­ku­sie i zaj­rza­ła do chle­ba­ka. Zna­la­zła tam spo­rą pi­ęt­kę. Wie­dzia­ła, że naj­le­piej by­ło­by od­kro­ić ka­wa­łek, ale nie po­tra­fi­ła. Bała się ska­le­czyć i na­ro­bić ba­ła­ga­nu. Wte­dy do­pie­ro mama by się gnie­wa­ła! Nie umia­ła rów­nież ode­rwać ka­wa­łka, więc po pro­stu od­gry­zła spo­ry kęs su­che­go chle­ba i za­częła go żuć. Wła­śnie prze­ły­ka­ła to, co mia­ła w buzi, kie­dy roz­le­gło się do­no­śne pu­ka­nie do drzwi.

Za­ma­rła. Pa­mi­ęta­ła na­kaz ma­mu­si. Dziew­czyn­ce pod żad­nym po­zo­rem nie wol­no było się od­zy­wać ani otwie­rać drzwi. Ni­ko­mu!

Sie­dzia­ła więc ci­chut­ko na ta­bo­re­cie, li­cząc na to, że obcy za­raz so­bie pój­dą. Pu­ka­nie jed­nak po­wtó­rzy­ło się i było jesz­cze bar­dziej na­tar­czy­we. Dziew­czyn­ka po­ło­ży­ła chleb na sto­le, ze­sko­czy­ła ze sto­łka i na pa­lusz­kach zbli­ży­ła się do drzwi. Była cie­ka­wa, kto za nimi stoi, ale wi­zjer znaj­do­wał się zbyt wy­so­ko. Ku­si­ło ją, aby przy­nie­ść ta­bo­ret, ale bała się, że obcy ją usły­szą.

Po­czu­ła ulgę, kie­dy usły­sza­ła, jak pu­ka­ją do drzwi sąsiad­ki. Usły­sza­ła gło­sy ja­ki­chś pa­nów. Pró­bo­wa­ła je roz­po­znać, ale ra­czej nie na­le­ża­ły do żad­ne­go z wuj­ków, któ­rzy by­wa­li u nich w domu. Na­gle roz­le­gł się zgrzyt otwie­ra­ne­go zam­ka i do­no­śny głos wścib­skiej sta­ru­chy, jak tę pa­nią na­zy­wa­ła ma­mu­sia.

− Nic nie wiem o żad­nym mężu, chy­ba że zmie­nia ich co ty­dzień. – Star­sza pani tak dziw­nie za­cmo­ka­ła. – Ci­ągle spro­wa­dza so­bie co­raz to now­szych fa­ga­sów. Zo­sta­ją na kil­ka go­dzin i wy­cho­dzą w nocy.

Dziew­czyn­ka za­drża­ła. W gło­sie sąsiad­ki usły­sza­ła coś, co bar­dzo jej się nie spodo­ba­ło. Nie po­tra­fi­ła jed­nak tego na­zwać. Kim byli ci lu­dzie? I cze­go chcie­li od jej ma­mu­si?

− Wie pani może coś o ro­dzi­nie? Ro­dzi­cach?

Na ja­kiś czas za­pa­dło mil­cze­nie.

− Cóż, bar­dzo pani dzi­ęku­je­my…

Dziew­czyn­ka chcia­ła już wró­cić do je­dze­nia, po­nie­waż gło­śno za­bur­cza­ło jej w brzu­chu. Te dwa kęsy, któ­re zdąży­ła od­gry­źć, nie za­spo­ko­iły jej gło­du. Ko­lej­ne sło­wa star­szej ko­bie­ty za­trzy­ma­ły ją jed­nak w nie­wiel­kim przed­po­ko­ju. I wy­stra­szy­ły.

− Jest dziec­ko…

Zno­wu usły­sza­ła zbli­ża­jące się ci­ężkie kro­ki.

− Dziec­ko?

− Dziew­czyn­ka… Czte­ry, może pięć lat.

− Wie pani, z kim te­raz prze­by­wa? Kto od­bie­ra małą z przed­szko­la? Na na­sze pu­ka­nie nikt nie od­po­wia­da…

Dziew­czyn­ka za­drża­ła, kie­dy usły­sza­ła ochry­pły śmiech ko­bie­ty.

− Z przed­szko­la? Po mo­je­mu to ona nie cho­dzi do żad­ne­go przed­szko­la, tyl­ko ca­ły­mi dnia­mi sie­dzi tam sama, bie­du­la, kie­dy jej ma­mu­sia szla­ja się nie wia­do­mo gdzie…

Przez mo­ment na ko­ry­ta­rzu zro­bi­ło się ca­łkiem ci­cho i dziew­czyn­ka po­czu­ła na­dzie­ję, że obcy już so­bie po­szli…

− Mówi pani, że to dziec­ko jest te­raz w miesz­ka­niu samo?!

− Pu­ka­li­śmy, ale nikt nie otwo­rzył…

− Mała jest ci­chut­ka, ale cza­sa­mi coś sły­szę w ci­ągu dnia… Na pew­no cze­ka w środ­ku na mamę.

− Jak jej na imię?

Za­pa­dła ci­sza. Dziew­czyn­ka sku­li­ła się i za­częła drżeć ze stra­chu. Zy­ska­ła pew­no­ść, że roz­mo­wa do­ty­czy jej i ma­mu­si. Te­raz obcy wie­dzą, że ktoś prze­by­wa za za­mkni­ęty­mi drzwia­mi miesz­ka­nia…

− Nie wiem. Ni­g­dy nie sły­sza­łam, aby zwró­ci­ła się do swo­jej có­recz­ki po imie­niu.

Znów roz­le­gło się na­glące pu­ka­nie do drzwi i sły­chać było pro­śbę jed­ne­go z mężczyzn, aby otwo­rzy­ła. Chcie­li jej po­wie­dzieć coś wa­żne­go o ma­mie. Dziew­czyn­ka wy­co­fa­ła się do kuch­ni i za­tka­ła uszy pi­ąst­ka­mi. Po­wta­rza­ła so­bie, że jest bez­piecz­na w za­mkni­ęciu, jak prze­ko­ny­wa­ła ją ma­mu­sia. Musi tyl­ko po­cze­kać do jej po­wro­tu.

Kie­dy usły­sza­ła zgrzyt klu­cza w zam­ku, po­bieg­ła pod drzwi uszczęśli­wio­na i pew­na, że mama na­resz­cie wró­ci­ła.

− Mamu… – za­częła ra­do­sne przy­wi­ta­nie, po czym rap­tow­nie urwa­ła, a uśmiech spe­łzł jej z twa­rzy. Za otwar­ty­mi drzwia­mi uj­rza­ła gru­pę lu­dzi. Dwóch umun­du­ro­wa­nych mężczyzn, jed­ne­go ta­kie­go zwy­czaj­ne­go i pa­nią, któ­ra wy­gląda­ła na su­ro­wą. Ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi wpa­try­wa­ła się w dziew­czyn­kę, któ­ra za­częła się co­fać. Zbyt często wi­dy­wa­ła ten wy­raz twa­rzy u ma­mu­si, kie­dy zro­bi­ła coś złe­go. Ostat­nie spoj­rze­nie po­wie­dzia­ło jej, że za ob­cy­mi w głąb ich miesz­ka­nia za­gląda gru­pa za­cie­ka­wio­nych nie­co­dzien­nym za­jściem sąsia­dów.

Nie za­sta­na­wia­ła się, tyl­ko za­re­ago­wa­ła in­stynk­tow­nie. Mu­sia­ła się ukryć i po­cze­kać na po­wrót ma­mu­si. Nie za­sta­na­wia­jąc się, wbie­gła do po­ko­ju i wci­snęła się po­mi­ędzy ścia­nę a wer­sal­kę.

− Ma­lut­ka, nie chce­my ci zro­bić krzyw­dy. Two­ja mama za­cho­ro­wa­ła i chce­my się tobą za­opie­ko­wać – po­wie­dział je­den z mężczyzn.

Miał miły głos, ale dziew­czyn­ka i tak nie za­mie­rza­ła opusz­czać kry­jów­ki. Wsu­nęła się głębiej pod wer­sal­kę. Mu­sia­ła wy­trwać, aż so­bie pój­dą. Była taka prze­ra­żo­na. Mama pew­nie po­my­śli, że dziew­czyn­ka otwo­rzy­ła drzwi nie­zna­jo­mym, i będzie się bar­dzo gnie­wać. Nie po­słu­cha tłu­ma­czeń cór­ki. Dziew­czyn­ka wo­la­ła jed­nak karę od mamy niż opusz­cze­nie schro­nie­nia.

− Ale pa­to­lo­gia… – wes­tchnęła ko­bie­ta. – Dziec­ko mu­sia­ło być bar­dzo głod­ne. Zna­la­złam w kuch­ni nad­gry­zio­ną pi­ęt­kę su­che­go chle­ba. Lo­dów­ka świe­ci pust­ka­mi. Nie sądzę, aby tu go­to­wa­ła…

Dziew­czyn­ka sku­li­ła się jesz­cze bar­dziej, czu­jąc, jak moc­no bije jej ser­dusz­ko. Sta­ra­ła się za­cho­wy­wać bez­sze­lest­nie. Sły­sza­ła skrzy­pie­nie otwie­ra­nej przez ob­cych sza­fy i jęk sprężyn za­pa­da­jących się pod ci­ęża­rem któ­re­goś z in­tru­zów.

− Gdzie ona mo­gła się ukryć?

− To drob­ne dziec­ko. Pew­nie z nie­do­ży­wie­nia… Co za wy­rod­na mat­ka... na tyle go­dzin zo­sta­wiać ta­kie­go ma­lu­cha sa­me­go. I to w ta­kich wa­run­kach. Że też się o nią nie bała…

Dziew­czyn­ka już otwie­ra­ła usta, aby za­pro­te­sto­wać, kie­dy uświa­do­mi­ła so­bie, że wte­dy obcy na pew­no ją znaj­dą. Za­mknęła więc bu­zię i za­ma­rła w bez­ru­chu. I wte­dy po­czu­ła, że coś po niej cho­dzi.

Wy­da­ła z sie­bie prze­szy­wa­jący wrzask. Nie­na­wi­dzi­ła ro­ba­li i bała się szczy­pa­wic. Mama twier­dzi­ła, że wcho­dzą ma­łym nie­grzecz­nym dziew­czyn­kom do uszu… Mała szyb­ko jed­nak po­ża­ło­wa­ła, że nie za­cho­wa­ła ci­szy. Po po­licz­kach dziew­czyn­ki za­częły pły­nąć łzy.

− Jej głos do­bie­gał stąd…

− Wi­dzę ka­wa­łek su­kien­ki… Mu­si­my od­su­nąć tę wer­sal­kę, tyl­ko ostro­żnie…

Wkrót­ce sil­ne ręce chwy­ci­ły ją wpół i mimo że wiła się, sta­ra­jąc wy­rwać z uści­sku, jej wy­si­łki oka­za­ły się da­rem­ne. Dło­nie nie spra­wia­ły bólu, ale jed­no­cze­śnie nie po­zwa­la­ły na od­zy­ska­nie swo­bo­dy. Dziew­czyn­ka roz­pła­ka­ła się ża­ło­śnie.

− Po­wi­nien zo­ba­czyć ją le­karz… – oznaj­mi­ła sta­now­czo ko­bie­ta. – Wy­gląda, jak­by od daw­na nikt tu po­rząd­nie nie sprzątał.

− Może ma ko­goś bli­skie­go… – za­sta­na­wiał się trzy­ma­jący ją mężczy­zna.

− Pi­ęk­nie się scho­wa­łaś, ma­lut­ka – po­chwa­lił ją dru­gi. Wy­da­wał się we­so­ły. Miał dość spo­ry, trzęsący się brzuch. Wy­glądał jak Świ­ęty Mi­ko­łaj bez bro­dy. – Je­ste­śmy z po­li­cji i po­ma­ga­my lu­dziom. Ta­kim, któ­rzy mają kło­po­ty, ro­zu­miesz?

Za­częli jej za­da­wać ko­lej­ne py­ta­nia, ale prze­ra­żo­na mil­cza­ła. O po­li­cji sły­sza­ła od ma­mu­si same złe rze­czy. Do­wie­dzia­ła się, że je­śli będzie nie­grzecz­na pod­czas jej nie­obec­no­ści, po­li­cjan­ci przyj­dą i ją za­bio­rą. I już ni­g­dy nie zo­ba­czy mamy.

− Zo­staw­cie mnie. Już nie będę nie­grzecz­na… – obie­cy­wa­ła, po­ci­ąga­jąc no­sem. – Nie będę bra­ła chle­ba bez po­zwo­le­nia mamy. Tyl­ko by­łam już taka głod­na­aaaaaa…

− Boże… – po­wie­dzia­ła ko­bie­ta. – Po­trzeb­ny będzie psy­cho­log dzie­ci­ęcy. Im szyb­ciej, tym le­piej.

W taki spo­sób dziew­czyn­ka zna­la­zła się na twar­dym krze­śle, z któ­re­go przy­gląda­ła się zie­lo­nej podło­dze. Od cza­su do cza­su za­sta­na­wia­ła się, czy nie uda­ło­by jej się uciec, ale ko­bie­ta, któ­ra z nią przy­je­cha­ła, za­jęła miej­sce tuż obok jej krze­sła. Dziew­czyn­ka wes­tchnęła. Była bar­dzo sen­na i chcia­ła już wró­cić do dom­ku. Do mamy. Cie­szy­ła się tyl­ko, że po­li­cjan­ci nie oka­za­li się aż tak strasz­ni. Nie zbi­li dziew­czyn­ki, mimo że po­dra­pa­ła i ugry­zła jed­ne­go z nich, kie­dy zmu­si­li ją, aby wsia­dła do sa­mo­cho­du, a na­wet ku­pi­li jej po dro­dze cie­płą ka­nap­kę. Rzu­ci­ła się na nią od razu w au­cie, mimo że ma­mu­sia ostrze­ga­ła ją, aby ni­g­dy nie przyj­mo­wa­ła je­dze­nia od ob­cych. Na­resz­cie była syta, a oczy same jej się za­my­ka­ły. Już pra­wie za­sy­pia­ła, kie­dy zza drzwi wy­chy­li­ła się pani w bia­łym ubra­niu.

− Za­pra­szam – po­wie­dzia­ła. – Dok­tor wła­śnie przy­sze­dł.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kinga ode­bra­ła bia­łą, nie­win­nie wy­gląda­jącą ko­per­tę i od­da­li­ła się od okien­ka pocz­to­we­go. Nadaw­cą li­stu była kan­ce­la­ria ad­wo­kac­ka usy­tu­owa­na na dru­gim ko­ńcu Pol­ski. Dziew­czy­na wpa­try­wa­ła się w czar­ny na­druk i za­sta­na­wia­ła, co może ozna­czać to pi­smo. Kło­po­ty? Ja­kiś po­zew? Za­wsze sta­ra­ła się po­stępo­wać zgod­nie z pra­wem, nie ko­rzy­sta­ła z pi­rac­kich pro­gra­mów i pła­ci­ła po­dat­ki na czas. Nie ro­bi­ła ni­cze­go, co mo­gło­by wy­ja­śnić za­in­te­re­so­wa­nie olsz­ty­ńskich praw­ni­ków. Nie po­win­no do niej za­tem przy­jść pi­sem­ko z na­tych­mia­sto­wym we­zwa­niem do za­pła­ty. Rów­nież ża­den z jej zna­jo­mych nie po­cho­dził z tam­tych te­re­nów. Mia­ła też na­dzie­ję, że to nie ja­kieś we­zwa­nie do ure­gu­lo­wa­nia dłu­gów by­łe­go już męża. Cho­ciaż ono pew­nie nie przy­szło­by z Olsz­ty­na, taką przy­naj­mniej mia­ła na­dzie­ję. Ty­mek był zdol­ny do ró­żnych wy­sko­ków, a jego dzia­łal­no­ść mia­ła sze­ro­ki za­si­ęg.

Ty­mon… Gdy Kin­ga za nie­go wy­cho­dzi­ła, na szczęście wci­ąż miał pie­ni­ądze. Choć to nie one były istot­ne, ale skut­ki, któ­re po­ci­ągał za sobą ten ma­jątek. To wła­śnie z tego po­wo­du oj­ciec na­mó­wił Tym­ka, aby za­bez­pie­czył się przed „pan­ną nikt” i spi­sał in­ter­cy­zę. Kin­ga bez pro­te­stu pod­pi­sa­ła pod­su­ni­ęte jej do­ku­men­ty, pew­na, że sko­ro ko­cha­ją się z na­rze­czo­nym, on ni­g­dy nie wy­ko­rzy­sta ich prze­ciw­ko niej. Przed ślu­bem na­dal grze­szy­ła na­iw­no­ścią, uwa­ża­jąc, że uczu­cie, któ­re ich łączy, prze­trwa do gro­bo­wej de­ski. Rze­czy­wi­sto­ść dość szyb­ko sko­ry­go­wa­ła to wy­obra­że­nie, le­cząc dziew­czy­nę z za­śle­pie­nia. Kin­ga mo­gła­by jesz­cze to­le­ro­wać lek­ko­my­śl­no­ść Tym­ka i jego prze­ko­na­nie, że sko­ro ma pie­ni­ądze, to wszyt­ko mu uj­dzie na su­cho. Gwo­ździem do trum­ny ich ma­łże­ństwa sta­ła się naj­ba­nal­niej­sza i naj­bar­dziej okle­pa­na z przy­czyn. Zdra­da.

Kin­ga wa­ha­ła się przez kil­ka ty­go­dni, ale osta­tecz­nie po­sta­no­wi­ła ode­jść. Nie była pew­na, czy gdy­by wcze­śniej za­szła w ci­ążę, zde­cy­do­wa­ła­by się na taki krok. We­dług niej dziec­ko po­win­no się wy­cho­wy­wać w pe­łnej ro­dzi­nie. Praw­do­po­dob­nie zo­sta­ła­by z Tym­kiem dla do­bra ma­le­ństwa, jed­no­cze­śnie ka­rząc się za wcze­śniej­szą głu­po­tę w do­bo­rze part­ne­ra. Ku jej ogrom­nej uldze ich ostat­nia wspól­nie spędzo­na noc nie oka­za­ła się brze­mien­na w skut­ki, co znacz­nie uła­twi­ło jej de­cy­zję. Ni­g­dy nie za­po­mni wy­ra­zu twa­rzy Ty­mo­na, kie­dy któ­re­goś wie­czo­ru po po­wro­cie do domu za­stał ją ze spa­ko­wa­ny­mi wa­liz­ka­mi. Rów­nie za­sko­czo­ny tym fak­tem był teść. Jako żona Kin­ga po­win­na się prze­cież na­uczyć pa­trzeć przez pal­ce na wy­sko­ki męża i być wdzi­ęcz­na za wszyst­ko, co od nie­go do­sta­je.

− Od­cho­dzisz?! Ty?! Co­raz bar­dziej przy­po­mi­nasz ka­sza­lo­ta, po­win­naś być za­do­wo­lo­na, że mimo to na­dal chcę z tobą być – sko­men­to­wał, kie­dy do­bit­nie wy­tłu­ma­czy­ła mu, dla­cze­go zde­cy­do­wa­ła się ode­jść. Gdy spra­wy nie szły po jego my­śli, ro­bił się zło­śli­wy.

− Dla­cze­go nie od razu płe­twa­la błękit­ne­go? – zri­po­sto­wa­ła. Wle­pił w nią zdzi­wio­ne spoj­rze­nie. – Jest wi­ęk­szy – uli­to­wa­ła się i po­da­ła wy­ja­śnie­nie. Po czym za­trza­snęła za sobą drzwi.

To jej nie­chęć do uzy­ska­nia pre­fe­ro­wa­nej przez męża smu­klej­szej syl­wet­ki sta­ła się jed­ną z przy­czyn, dla któ­rych Ty­mek wy­mie­nił ją na szczu­plej­szy i przede wszyst­kim młod­szy mo­del. I osta­tecz­nym bo­dźcem ko­ńczącym ich ma­łże­ństwo. Kie­dy uda­ło jej się zna­le­źć praw­ni­ka, fir­ma męża splaj­to­wa­ła, do cze­go do­pro­wa­dzi­ły nie­umie­jęt­ne za­rządza­nie i nad­mier­na uf­no­ść wo­bec nie­od­po­wied­nich osób. Znie­cier­pli­wie­ni kon­tra­hen­ci za­żąda­li spła­ty zo­bo­wi­ązań i sta­ło się: nowo od­kry­te szczęście męża Kin­gi nie trwa­ło dłu­go. Kie­dy pie­ni­ądze ko­chan­ka się roz­pły­nęły, szczu­plut­ka Mi­cha­sia na­tych­miast znik­nęła i po­zo­sta­wi­ła go nie­utu­lo­ne­go w żalu po obu po­wa­żnych stra­tach. Kin­ga nie przej­mo­wa­ła się już roz­pa­czą męża, po­nie­waż ma­chi­na roz­wo­do­wa zo­sta­ła pusz­czo­na w ruch.

Ty­mek z pod­ku­lo­nym ogo­nem wró­cił do wście­kłe­go ta­tu­sia, któ­ry spo­ro za­in­we­sto­wał w fir­mę syna.

− Może przy­naj­mniej twój oj­ciec nie za­żąda od cie­bie spła­ty zo­bo­wi­ązań – pró­bo­wa­ła go odro­bi­nę po­cie­szyć po pierw­szej roz­pra­wie roz­wo­do­wej.

Nie ży­wi­ła już do nie­go ura­zy. Jej mi­ło­ść za­częła się roz­pły­wać wsku­tek wie­lu roz­cza­ro­wań, na­to­miast ci­ągle bar­dzo go lu­bi­ła. Kie­dy tego chciał, po­tra­fił roz­ta­czać wo­kół sie­bie chło­pi­ęcy urok, któ­ry kie­dyś tak ją po­ci­ągał. Jed­nak to, co było urze­ka­jące w chło­pa­ku, w co­dzien­nym ży­ciu sta­ło się prze­kle­ństwem. Po dwóch la­tach ma­łże­ństwa Kin­ga za­częła się oba­wiać, że Ty­mon po­zo­sta­nie wiecz­nym chłop­cem, a jej nie­zbęd­ny był mężczy­zna. Wte­dy po­mi­mo wci­ąż cie­płych uczuć za­pra­gnęła uwol­nić się od męża. Zda­ła so­bie spra­wę, że Ty­mek nie jest w sta­nie jej uszczęśli­wić. Ow­szem, wie­lo­krot­nie przy­rze­kał, że się zmie­ni, ale ko­ńczy­ło się na pu­stych obiet­ni­cach. Nie­dłu­go po­tem do­star­czył jej od­po­wied­nie­go pre­tek­stu. Ow­szem, uro­ni­ła łzę albo na­wet dwie, ale nie za­mie­rza­ła ru­szać ich ma­łże­ństwu z od­sie­czą. W re­zul­ta­cie spo­tka­li się w sądzie.

Ty­mon w od­po­wie­dzi tyl­ko rzu­cił jej po­nu­re spoj­rze­nie. Ich dom wła­śnie po­sze­dł pod mło­tek i Ty­mek zno­wu wy­lądo­wał na ła­sce ta­tu­sia. Ob­ra­ził się też na nią nie tyl­ko o roz­wód, lecz też o to, że to jego wska­za­ła jako win­ne­go. Z po­cząt­ku Kin­ga chcia­ła tyl­ko ode­jść, ale kie­dy na­stąpi­ła ka­ta­stro­fa fi­nan­so­wa, ad­wo­kat uświa­do­mił jej, że znaj­du­jący się bez środ­ków do ży­cia były mąż może wy­stąpić do sądu o ali­men­ty. Ty­mek ra­czej sam by na to nie wpa­dł, ale ta­kie roz­wi­ąza­nie mógł mu pod­su­nąć któ­ryś z życz­li­wych ko­le­gów praw­ni­ków. Albo na­wet wła­sny oj­ciec.

Po­wo­ła­ła więc na świad­ka byłą asy­stent­kę Tym­ka, któ­ra wi­dy­wa­ła to i owo, po­nie­waż Wa­rze­cha ju­nior ni­g­dy nie na­uczył się zna­cze­nia sło­wa „dys­kre­cja”. Świet­nie był mu za to zna­ny rze­czow­nik „osten­ta­cja”, co odro­bi­nę ra­zi­ło Kin­gę jesz­cze przed ślu­bem. Po prze­pro­wadz­ce do no­we­go domu, z dala od wpły­wu te­ścia, za­mie­rza­ła pod­jąć pró­bę na­pra­wy męża, jed­nak to on na­uczył ją, że ludz­ka na­tu­ra jest nie­zmien­na. No, chy­ba że ktoś wręcz po­żąda zmian, wte­dy wszyst­ko sta­je się mo­żli­we. Pod­czas po­stępo­wa­nia sądo­we­go Kin­ga wy­ko­rzy­sta­ła tę wadę Tym­ka i otrzy­ma­ła roz­wód z orze­cze­niem o wi­nie męża.

Wte­dy wła­śnie bło­go­sła­wi­ła prze­zor­no­ść te­ścia, dzi­ęki któ­rej nie mu­sia­ła od­po­wia­dać za dłu­gi męża po­wsta­łe w trak­cie trwa­nia ich ma­łże­ństwa. Zresz­tą z cze­go mia­ła­by je spła­cić? Prze­cież, jak jej tłu­ma­czył przed ślu­bem oj­ciec Tym­ka, nie po­sia­da­ła ni­cze­go, co przed­sta­wia­ło­by ja­kąkol­wiek re­al­ną war­to­ść. Ko­mor­nik naj­praw­do­po­dob­niej nie skon­sul­to­wa­łby swo­ich czyn­no­ści z Wa­rze­chą se­nio­rem, tyl­ko za­jął wszyst­ko, co mo­żna spie­ni­ężyć. W tym część pen­sji, któ­ra co mie­si­ąc spły­wa­ła na jej kon­to. Kin­ga la­ta­mi spła­ca­ła­by dłu­gi, nim uda­ło­by się roz­wi­kłać praw­ny ga­li­ma­tias. Po roz­pra­wie, pod­czas któ­rej orze­czo­no ich roz­wód, sie­dząc na ka­na­pie z od­zy­sku, pierw­szy kie­li­szek przy­wie­zio­ne­go jesz­cze z Gru­zji wina wy­chy­li­ła za zdro­wie te­ścia. Bu­tel­ka wy­traw­ne­go trun­ku była zresz­tą je­dy­ną wspól­ną rze­czą, któ­rą wy­nio­sła z domu by­łe­go męża.

Od tam­tej pory mi­nęło pół roku. Co ja­kiś czas wci­ąż od­bie­ra­ła te­le­fo­ny od spa­ni­ko­wa­ne­go Tym­ka, któ­ry bła­gał o po­życz­kę, po­nie­waż sza­now­ny ta­tuś się na nie­go wy­pi­ął. Dzwo­nił, kie­dy po­trze­bo­wał jej po­mo­cy, naj­częściej w ja­ki­chś bła­hych spra­wach. Albo po pro­stu kie­dy mu­siał się wy­ga­dać. A przy­naj­mniej tak tłu­ma­czył to w ich roz­mo­wach. Głu­pia, ni­g­dy nie na­uczy­ła się od­ma­wiać wy­star­cza­jąco sta­now­czo. Na­dal zbyt często ule­ga­ła pro­śbom by­łe­go męża…

Wła­śnie po­ło­ży­ła klu­cze na ko­mo­dzie, kie­dy za­dzwo­nił. Za­sta­na­wia­ła się, czy jego te­le­fon ma coś wspól­ne­go z ode­bra­nym przez nią tego dnia li­stem, ale oka­za­ło się, że Ty­mek dzwo­ni z pro­śbą o po­życz­kę. Kin­ga ode­tchnęła z ulgą, jed­no­cze­śnie gło­śno za­sta­na­wia­jąc się, dla­cze­go za­wra­ca gło­wę wła­śnie jej, za­miast zwró­cić się do ojca.

− To sta­ry skne­ra. Nie chce mi po­ży­czyć na­wet zło­tów­ki – ża­lił się Ty­mek. – Bądźże czło­wie­kiem.

Kie­dy ostat­nio prze­gląda­ła się w lu­strze, Kin­ga wci­ąż do­strze­ga­ła w nim od­bi­cie że­ńskiej wer­sji przed­sta­wi­cie­la ga­tun­ku homo sa­piens. Może tro­chę ob­fit­sze­go w kszta­łty, niż kie­dy jesz­cze no­si­ła na­zwi­sko Wa­rze­cha, ale po­mi­mo in­sy­nu­acji Tym­ka zde­cy­do­wa­nie na­dal bar­dziej przy­po­mi­na­ła czło­wie­ka niż wy­rzu­co­ne­go na brzeg wie­lo­ry­ba. Na szczęście pod­czas ich trwa­jące­go nie­ca­łe dwa lata ma­łże­ństwa Kin­ga po­zna­ła nie­fra­so­bli­wo­ść Tym­ka na tyle, że nie dała mu się na­mó­wić na żad­ne po­życz­ki. Dzi­ęki temu żyła w mia­rę wy­god­nie i nie mu­sia­ła się za­sta­na­wiać, co na­stęp­ne­go dnia wło­żyć do garn­ka. Nie gro­ził jej głód, czy­li je­dy­na rzecz, któ­rej tak na­praw­dę nie po­tra­fi­ła znie­ść. Sło­wo „die­ta” było dla niej sy­no­ni­mem do­bro­wol­ne­go pod­da­nia się tor­tu­rom.

− Prze­cież nie śpisz pod mo­stem, tyl­ko w ro­dzin­nej wil­li. Przy­jął cię do domu z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi…

− Ale mó­głby mi dać tro­chę kasy – za­zwy­czaj brzmia­ła ri­po­sta eks­męża. – Do gro­bu jej prze­cież ze sobą nie we­źmie.

Na szczęście prze­by­wa­nie z Tym­kiem pod jed­nym da­chem zdo­ła­ło nie­co uod­por­nić ją na uty­ski­wa­nia, to­też i tę pró­bę szan­ta­żu emo­cjo­nal­ne­go pu­ści­ła mimo uszu.

− Ile po­trze­bu­jesz?

Nie po­tra­fi­ła po­ha­mo­wać cie­ka­wo­ści, więc w du­chu sama wy­gło­si­ła so­bie ka­za­nie. Ty­mek na pew­no od­bie­rze to jako prze­jaw sła­bo­ści i te­raz do­pie­ro za­cznie ją na­ga­by­wać. Cho­ciaż po­zby­cie się stów­ki by­ło­by nie­wiel­ką ceną za świ­ęty spo­kój.

− Dzie­si­ęć…

− Zło­tych? – Z po­wo­du ta­kiej kwo­ty za­wra­ca jej gło­wę? Prze­cież jego oj­ciec daje dużo wy­ższe na­piw­ki… Nie sądzi­ła, aby po­ża­ło­wał dy­chy jedy­na­ko­wi.

Usły­sza­ła, jak Ty­mek par­ska śmie­chem. I już wie­dzia­ła, jak moc­no się po­my­li­ła.

− Ty­si­ęcy, skar­bie. Co ja so­bie ku­pię za dzie­si­ęć zło­tych? Nie star­czy mi na­wet na piwo…

Czy on sądzi, że Kin­ga śpi na pie­ni­ądzach? Ostat­nie oszczęd­no­ści za­in­we­sto­wa­ła w sprzęt, któ­ry po­mo­że jej roz­wi­nąć wła­sną dzia­łal­no­ść.

− Nie mam tyle – po­wie­dzia­ła i roz­łączy­ła się.

Kie­dy znów usły­sza­ła dzwo­nek, a na wy­świe­tla­czu po­now­nie po­ja­wi­ło się imię eks­męża, wy­łączy­ła te­le­fon. Cały Ty­mon. Kie­dy Kin­ga już zja­dła ma­ka­ron z na­pręd­ce przy­go­to­wa­nym so­sem pie­czar­ko­wym, za­in­te­re­so­wa­ła się za­war­to­ścią ode­bra­nej na po­czcie ko­per­ty.

Kil­ka razy ob­ró­ci­ła bia­ły pro­sto­kąt w pal­cach, ale pierw­szy raz spo­tka­ła się z tą na­zwą. Wil­lan & Wil­lan. Pew­nie fir­ma ro­dzin­na. Ro­ze­rwa­ła ko­per­tę, nie chcąc od­wle­kać za­po­zna­nia się z jej za­war­to­ścią.

Pi­smo zo­sta­ło ja­sno sfor­mu­ło­wa­ne. Była pro­szo­na o jak naj­szyb­szy kon­takt w spra­wie ob­jęcia spad­ku.

Zdzi­wio­na Kin­ga odło­ży­ła kart­kę na sto­lik i za­my­śli­ła się. Spa­dek? W Olsz­ty­nie? Ni­ko­go tam prze­cież nie zna, a su­cho sfor­mu­ło­wa­ny list nie pre­cy­zo­wał, po kim mo­gła go odzie­dzi­czyć. Na­gle jej ser­ce za­bi­ło moc­niej. Czy­żby… Za­raz jed­nak par­sk­nęła nie­we­so­łym śmie­chem. W ta­kim wy­pad­ku pew­nie otrzy­ma­ła­by je­dy­nie dłu­gi do spła­ce­nia. Jed­nak je­śli to była ta mo­żli­wo­ść, tym szyb­ciej mu­sia­ła się nią za­jąć, aby zrzec się spad­ku. Nie po to unik­nęła jed­nej fi­nan­so­wej ka­ta­stro­fy, aby wsku­tek nie­do­pa­trze­nia wła­do­wać się w ko­lej­ną. Nie­ste­ty do­cho­dzi­ła już ósma wie­czo­rem: nie zdąży wy­ko­nać te­le­fo­nu do praw­ni­ka. Spra­wa będzie mu­sia­ła po­cze­kać do po­nie­dzia­łku.

Resz­tę wie­czo­ru Kin­ga po­świ­ęci­ła na wer­to­wa­nie stron in­ter­ne­to­wych w po­szu­ki­wa­niu in­for­ma­cji na te­mat pra­wa spad­ko­we­go. Za­częła czy­tać i po­czu­ła na ple­cach zim­ne dresz­cze, po­nie­waż mo­gła odzie­dzi­czyć wy­łącz­nie dłu­gi, któ­re w ta­kim wy­pad­ku była zo­bo­wi­ąza­na spła­cić. Z nie­ja­ką ulgą od­no­to­wa­ła, że ist­nie­je mo­żli­wo­ść od­rzu­ce­nia spad­ku, co za­mie­rza­ła uczy­nić. Pod wa­run­kiem jed­nak, że zdąży. Do­czy­ta­ła, że oświad­cze­nie na­le­ży zło­żyć w ci­ągu sze­ściu mie­si­ęcy od dnia otwar­cia spad­ku lub ogło­sze­nia te­sta­men­tu. Mar­twił ją jed­nak list prze­sła­ny na na­zwi­sko Wa­rze­cha. Nie no­si­ła go od tro­chę po­nad pół roku. Czy to zna­czy, że było już za pó­źno na od­rzu­ce­nie nie­chcia­ne­go dzie­dzic­twa? Nie wie­dzia­ła prze­cież, kie­dy zma­rł spad­ko­daw­ca. Dziw­ne było też to, że my­śląc o śmier­ci oso­by, któ­ra mu­sia­ła być z nią w ja­kiś spo­sób zwi­ąza­na, od­czu­wa­ła nie smu­tek, ale lęk. Na­ra­sta­jący strach, że jej ukła­da­ne z ta­kim wy­si­łkiem ży­cie może na­gle roz­sy­pać się w gru­zy. Po­now­nie przez czy­jąś lek­ko­my­śl­no­ść.

Z moc­no bi­jącym ser­cem otwo­rzy­ła ko­lej­ną wi­try­nę i za­głębi­ła się w lek­tu­rze ar­ty­ku­łu. In­for­ma­cje w nim za­war­te oka­za­ły się nie­co bar­dziej opty­mi­stycz­ne. Mo­gła spró­bo­wać do­wie­ść przed sądem, że do­wie­dzia­ła się o spad­ku za pó­źno, aby go od­rzu­cić. Je­śli jed­nak jej się to nie uda, będzie dzie­dzi­czyć z ca­łym do­bro­dziej­stwem in­wen­ta­rza. Czy­li do wy­so­ko­ści po­sia­da­ne­go przez spad­ko­daw­cę ma­jąt­ku. Nie zo­sta­nie zmu­szo­na do spła­ty resz­ty. W tym wy­pad­ku też roz­po­zna­ła nie­ko­rzyst­ną dla sie­bie oko­licz­no­ść. Ko­mor­nik na po­czet dłu­gów mógł za­jąć oso­bi­sty ma­jątek Kin­gi, zmu­sza­jąc ją do wy­rów­na­nia stra­ty na odzie­dzi­czo­nych ak­ty­wach.

Za­mknęła prze­glądar­kę i wy­da­ła z sie­bie po­tężne wes­tchnie­nie. To roz­wi­ąza­nie było dla niej je­dy­nie odro­bi­nę ko­rzyst­niej­sze. Tak czy ina­czej, ten spa­dek ozna­czał dla niej masę kło­po­tów. A ona nie mo­gła cho­wać gło­wy w pia­sek ni­czym struś i cze­kać, aż pro­ble­my same się roz­wi­ążą. Mu­sia­ła za­cząć dzia­łać jak naj­szyb­ciej.

Tro­chę ku­si­ło ją, aby za­dzwo­nić do mamy, ale nie chcia­ła jej nie­po­ko­ić. Ostat­nio przy­spo­rzy­ła jej zbyt wie­lu zmar­twień. Swo­ją pulę wy­czer­pa­ła na przy­naj­mniej dzie­si­ęć lat. Uśmiech­nęła się. Mama mia­ła ten­den­cję do zbyt­nie­go za­mar­twia­nia się. To źle, ale Kin­ga i tak po ci­chu cie­szy­ła się z mat­czy­nej tro­ski. Wie­dzia­ła, że wy­ni­ka ona z mi­ło­ści, a tę ce­ni­ła so­bie naj­bar­dziej. Szcze­re uczu­cie. Może wła­śnie dla­te­go mło­da ko­bie­ta po­zwo­li­ła umrzeć swo­je­mu ma­łże­ństwu, kie­dy zy­ska­ła pew­no­ść, że Ty­mek prze­stał ją ko­chać.

O ile kie­dy­kol­wiek da­rzył ją tym uczu­ciem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: