Splątane losy. Zanim zrozumiem - ebook
Splątane losy. Zanim zrozumiem - ebook
Witajcie w Zaborzu! Czy poznaliście już wszystkie tajemnice?
Kinga kończy toksyczne małżeństwo. Próbuje być silna i samodzielna. Niestety trudna przeszłość znowu wkrada się w jej życie. Wyjazd do pensjonatu Jesionowy Zakątek ma jej pomóc uporządkować niedokończone sprawy i odetchnąć od codziennych zmartwień.
Do Zaborza trafia też młody Niemiec, który pod wpływem opowieści swojej babki i odnalezionych w domu dokumentów usiłuje odszukać ślady swoich przodków.
Jakie sekrety skrywają tajemnicze dokumenty? Czy warto było poznać całą prawdę o swojej rodzinie?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-788-4 |
Rozmiar pliku: | 1 020 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z tamtego dnia najbardziej utkwiła jej w pamięci zieleń podłogi.
Dziewczynkę posadzono na twardym drewnianym krześle, stanowczo dla niej za wysokim, ponieważ jej stopy nie dotykały poprzecieranego miejscami linoleum. Czekając, lekko majtała nogami i wpatrywała się w te jaśniejsze fragmenty podłogi, w myślach dopasowując ich kształt do znanych sobie przedmiotów. Dokładnie tak, jak bawiła się w domu, kiedy czekała na mamusię. Miała ochotę się pobawić, pobiegać po podwórku, może poobserwować latające w powietrzu ptaki. Ubrana na niebiesko pani kazała jej jednak nie ruszać się z miejsca. Posłuszeństwo okazało się bardzo trudne. Od długotrwałego siedzenia dziewczynkę zaczynała boleć pupa, więc od czasu do czasu wierciła się niecierpliwie, poszukując wygodniejszej pozycji. Żałowała, że nie zdążyła zabrać ze sobą małej lalki, którą kiedyś przyniósł jej jeden z wujków.
− Zajmij się tym i nie przeszkadzaj – polecił, wręczając jej niewielką zabawkę.
Pierwszą w całym jej życiu. Do tamtej pory z zazdrością spoglądała przez kuchenne okno na inne dziewczynki, które maszerowały dumnie chodnikiem razem ze swoimi lalami. Ołówkiem naszkicowała więc na kartce kształt lalki i wycięła go ostrożnie nożyczkami. Kiedy trzymała w dłoni delikatną wycinankę, lubiła sobie wyobrażać, że to prawdziwa lalka. W tajemnicy opowiadała jej o różnych sprawach i wyobrażała sobie przygody, które papierowa lala przeżywa. Oczywiście wszystkie kończyły się dobrze. Dorotka, bo tak dała jej na imię, zawsze wracała do domu do kochającej mamusi. Tak przynajmniej było do czasu, kiedy mama dziewczynki potargała lalę i wyrzuciła do śmieci.
− Trzeba było być grzeczną dziewczynką – krzyczała.
Starała się być grzeczna, naprawdę! To nie jej wina, że podczas nieobecności mamusi szklanka wysunęła jej się z ręki i rozbiła na podłodze. Uważnie zbierała potem szklane okruszki, pilnując, aby się nie skaleczyć. Ale i tak jej się to nie udało. Mama nie gniewała się nawet tak bardzo o szklankę jak o to, że córka poplamiła jej sukienkę.
− Nie trzeba było mnie dotykać brudnymi łapskami – powiedziała ostro, widząc, jak córce na widok podartej zabawki zaczynają płynąć po policzkach łzy wielkie jak grochy. Mama jeszcze bardziej podkreśliła swoją złość kilkoma klapsami wymierzonymi w dziecięce pośladki. Te razy nie bolały jednak tak bardzo jak unicestwienie Dorotki. Na samą myśl o tym, że papierowa laleczka nie przeżyje już żadnej przygody, dziewczynka czuła smutek tak wielki, że nie potrafiła powstrzymać płaczu. Nie odważyła się jednak wydać z siebie żadnego głośnego dźwięku, aby nie rozzłościć mamusi jeszcze bardziej.
A potem wujek wręczył jej najprawdziwszą lalkę. Była niewielka i w kilku miejscach miała łysą głowę, ale dziewczynce spodobała się jej sukienka w kwiatki. Trochę przypominała ulubiony strój mamusi. Mała nieśmiało wyciągnęła po nią rączkę, nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście.
− Nie trzeba rozpieszczać bachora – powiedziała mamusia na widok nieoczekiwanego prezentu.
Dziewczynka obawiała się, że lalka zostanie jej odebrana, ale mama tylko kazała jej być cicho. Mała usiadła więc w swoim kąciku na podłodze w kuchni i ze wszystkich sił starała się grzecznie bawić, kiedy mama śmiała się z wujkiem w pokoju. Czuła coraz silniejszy głód, ale zdawała sobie sprawę, że kiedy mamusia zamyka drzwi, pod żadnym pozorem nie wolno ich otwierać. Zastanawiała się, czy może po prostu przenieść taboret i wyciągnąć z chlebaka bułkę, jednak bała się, że może za bardzo przy tym hałasować. Mama przecież w końcu wyjdzie i wtedy da jej coś do zjedzenia przed spaniem. Chyba że znowu będzie niegrzeczną dziewczynką i coś zbroi. Wtedy na pewno powędruje do łóżka bez kolacji. Mamusia nie przyjmuje tłumaczeń, że coś się stało niechcący.
− Bachor pewnie jest głodny – powiedziała mama do wujka, otwierając drzwi i wychodząc z pokoju. Ukroiła kromkę chleba, posmarowała ją margaryną i wręczyła córce. Z czajnika nalała do kubka letniej wody.
− Zjedz szybko i maszeruj do łazienki. Woda czeka w miednicy.
Dziewczynka wiedziała, że ma umyć rączki i buzię, a następnie zapukać do pokoju, by mama ściągnęła miednicę z taboretu. Wtedy będzie mogła zanurzyć w niej nogi, a jeśli mamusia się pośpieszy, to może woda będzie jeszcze ciepła. Dziewczynka wiedziała, że jest jeszcze zbyt mała, aby zrobić to samodzielnie. Kiedyś próbowała i w efekcie miednica spadła, woda rozlała się po podłodze, a zaalarmowana hałasem mama po zobaczeniu bałaganu sięgnęła po skórzany pas. Dziewczynka nauczyła się wtedy, że nieposłuszeństwo niesie za sobą bardzo bolesne skutki. Dziś za karę mama mogła jej też zabrać nową lalkę i zniszczyć ją jak Dorotkę. Dziewczynka zmarszczyła brwi. Może lepiej nie kochać zabawki za bardzo i nie nadawać jej imienia? Kiedy zostanie jej odebrana, pewnie nie poczuje takiego smutku.
Lalka pozostała więc po prostu Lalą. Umyta dziewczynka siedziała w kuchni, cichutko opowiadając jej o sobie. Lala okazała się dobrym słuchaczem. Siedziała na stole i wpatrywała się w swoją właścicielkę brązowymi oczami. Nie przerywała, jak to miała w zwyczaju Dorotka. Po tym, jak dziewczynka zdradziła jej wszystkie swoje sekrety, przytuliła ją mocno do siebie.
− Będę bardzo grzeczna, aby nic ci się nie stało – obiecała, nim zasnęła oparta o kuchenny stół. Obudziła się rano na wersalce. Mamusi już nie było, ale zostawiła jej na talerzu dwie kromki chleba z masłem i kawałek suchej kiełbasy. Dziewczynka pomyślała, że mama musiała być w naprawdę dobrym humorze, skoro nie obudziła jej w nocy, tylko przeniosła ją na wersalkę.
Podczas spędzanych samotnie dni dziewczynka uwielbiała czesać długie jasne włosy Lali szczotką mamy, aż tak śmiesznie się stroszyły. Wygładzała je wtedy, a narzędzie uważnie odkładała na miejsce, pilnując, by nie został na nim nawet jeden włosek Lali. Mamusia zabroniła dziewczynce ruszać swoich rzeczy, ale szczotka tak bardzo ją kusiła. Nie groziło jej przecież przyłapanie na zakazanej czynności, ponieważ zawsze była sama. Mama zazwyczaj całymi dniami przebywała poza domem, a wracała wieczorem w towarzystwie jakiegoś wujka. Wtedy zazwyczaj podawała dziewczynce na obiad zimną zupę albo gotowała dla niej makaron, który polewała odrobiną rozpuszczonego masła. Małej nie smakowały te dania, ale jadła je, równocześnie marząc o rosołku i gorących kotlecikach, które dawno temu smażyła dla niej babcia. Staruszka nie nazywała jej też bachorem, tylko jakoś inaczej. Ładniej. Dziewczynka jednak już nie pamiętała jak.
Mimo że mama często krzyczała, dziewczynka mocno ją kochała. Chciała, aby częściej przebywała z nią w domu. Mogłyby się bawić równie dobrze, jak inne mamusie i córeczki, które często obserwowała przez okno. W słoneczne dni chodziłyby razem na spacery i plac zabaw. Dziewczynka bujałaby się na huśtawce, a mama przyglądałaby się jej, siedząc na ławeczce. Gdyby zaś padał deszcz, przytuliłyby się do siebie na wersalce, a mama czytałaby jej bajkę tak długo, aż nie zmorzyłby ich sen. Mamusia jednak musiała pracować, by miały gdzie mieszkać i co jeść. Dlatego dziewczynka podczas jej nieobecności musiała grzecznie siedzieć w domu.
Tego dnia mamusia wyjątkowo długo nie wracała. Zazwyczaj pojawiała się jeszcze, nim dziewczynkę zaczynało ssać w żołądku. Kiedy nadszedł zmrok, poddała się pokusie i zajrzała do chlebaka. Znalazła tam sporą piętkę. Wiedziała, że najlepiej byłoby odkroić kawałek, ale nie potrafiła. Bała się skaleczyć i narobić bałaganu. Wtedy dopiero mama by się gniewała! Nie umiała również oderwać kawałka, więc po prostu odgryzła spory kęs suchego chleba i zaczęła go żuć. Właśnie przełykała to, co miała w buzi, kiedy rozległo się donośne pukanie do drzwi.
Zamarła. Pamiętała nakaz mamusi. Dziewczynce pod żadnym pozorem nie wolno było się odzywać ani otwierać drzwi. Nikomu!
Siedziała więc cichutko na taborecie, licząc na to, że obcy zaraz sobie pójdą. Pukanie jednak powtórzyło się i było jeszcze bardziej natarczywe. Dziewczynka położyła chleb na stole, zeskoczyła ze stołka i na paluszkach zbliżyła się do drzwi. Była ciekawa, kto za nimi stoi, ale wizjer znajdował się zbyt wysoko. Kusiło ją, aby przynieść taboret, ale bała się, że obcy ją usłyszą.
Poczuła ulgę, kiedy usłyszała, jak pukają do drzwi sąsiadki. Usłyszała głosy jakichś panów. Próbowała je rozpoznać, ale raczej nie należały do żadnego z wujków, którzy bywali u nich w domu. Nagle rozległ się zgrzyt otwieranego zamka i donośny głos wścibskiej staruchy, jak tę panią nazywała mamusia.
− Nic nie wiem o żadnym mężu, chyba że zmienia ich co tydzień. – Starsza pani tak dziwnie zacmokała. – Ciągle sprowadza sobie coraz to nowszych fagasów. Zostają na kilka godzin i wychodzą w nocy.
Dziewczynka zadrżała. W głosie sąsiadki usłyszała coś, co bardzo jej się nie spodobało. Nie potrafiła jednak tego nazwać. Kim byli ci ludzie? I czego chcieli od jej mamusi?
− Wie pani może coś o rodzinie? Rodzicach?
Na jakiś czas zapadło milczenie.
− Cóż, bardzo pani dziękujemy…
Dziewczynka chciała już wrócić do jedzenia, ponieważ głośno zaburczało jej w brzuchu. Te dwa kęsy, które zdążyła odgryźć, nie zaspokoiły jej głodu. Kolejne słowa starszej kobiety zatrzymały ją jednak w niewielkim przedpokoju. I wystraszyły.
− Jest dziecko…
Znowu usłyszała zbliżające się ciężkie kroki.
− Dziecko?
− Dziewczynka… Cztery, może pięć lat.
− Wie pani, z kim teraz przebywa? Kto odbiera małą z przedszkola? Na nasze pukanie nikt nie odpowiada…
Dziewczynka zadrżała, kiedy usłyszała ochrypły śmiech kobiety.
− Z przedszkola? Po mojemu to ona nie chodzi do żadnego przedszkola, tylko całymi dniami siedzi tam sama, biedula, kiedy jej mamusia szlaja się nie wiadomo gdzie…
Przez moment na korytarzu zrobiło się całkiem cicho i dziewczynka poczuła nadzieję, że obcy już sobie poszli…
− Mówi pani, że to dziecko jest teraz w mieszkaniu samo?!
− Pukaliśmy, ale nikt nie otworzył…
− Mała jest cichutka, ale czasami coś słyszę w ciągu dnia… Na pewno czeka w środku na mamę.
− Jak jej na imię?
Zapadła cisza. Dziewczynka skuliła się i zaczęła drżeć ze strachu. Zyskała pewność, że rozmowa dotyczy jej i mamusi. Teraz obcy wiedzą, że ktoś przebywa za zamkniętymi drzwiami mieszkania…
− Nie wiem. Nigdy nie słyszałam, aby zwróciła się do swojej córeczki po imieniu.
Znów rozległo się naglące pukanie do drzwi i słychać było prośbę jednego z mężczyzn, aby otworzyła. Chcieli jej powiedzieć coś ważnego o mamie. Dziewczynka wycofała się do kuchni i zatkała uszy piąstkami. Powtarzała sobie, że jest bezpieczna w zamknięciu, jak przekonywała ją mamusia. Musi tylko poczekać do jej powrotu.
Kiedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku, pobiegła pod drzwi uszczęśliwiona i pewna, że mama nareszcie wróciła.
− Mamu… – zaczęła radosne przywitanie, po czym raptownie urwała, a uśmiech spełzł jej z twarzy. Za otwartymi drzwiami ujrzała grupę ludzi. Dwóch umundurowanych mężczyzn, jednego takiego zwyczajnego i panią, która wyglądała na surową. Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywała się w dziewczynkę, która zaczęła się cofać. Zbyt często widywała ten wyraz twarzy u mamusi, kiedy zrobiła coś złego. Ostatnie spojrzenie powiedziało jej, że za obcymi w głąb ich mieszkania zagląda grupa zaciekawionych niecodziennym zajściem sąsiadów.
Nie zastanawiała się, tylko zareagowała instynktownie. Musiała się ukryć i poczekać na powrót mamusi. Nie zastanawiając się, wbiegła do pokoju i wcisnęła się pomiędzy ścianę a wersalkę.
− Malutka, nie chcemy ci zrobić krzywdy. Twoja mama zachorowała i chcemy się tobą zaopiekować – powiedział jeden z mężczyzn.
Miał miły głos, ale dziewczynka i tak nie zamierzała opuszczać kryjówki. Wsunęła się głębiej pod wersalkę. Musiała wytrwać, aż sobie pójdą. Była taka przerażona. Mama pewnie pomyśli, że dziewczynka otworzyła drzwi nieznajomym, i będzie się bardzo gniewać. Nie posłucha tłumaczeń córki. Dziewczynka wolała jednak karę od mamy niż opuszczenie schronienia.
− Ale patologia… – westchnęła kobieta. – Dziecko musiało być bardzo głodne. Znalazłam w kuchni nadgryzioną piętkę suchego chleba. Lodówka świeci pustkami. Nie sądzę, aby tu gotowała…
Dziewczynka skuliła się jeszcze bardziej, czując, jak mocno bije jej serduszko. Starała się zachowywać bezszelestnie. Słyszała skrzypienie otwieranej przez obcych szafy i jęk sprężyn zapadających się pod ciężarem któregoś z intruzów.
− Gdzie ona mogła się ukryć?
− To drobne dziecko. Pewnie z niedożywienia… Co za wyrodna matka... na tyle godzin zostawiać takiego malucha samego. I to w takich warunkach. Że też się o nią nie bała…
Dziewczynka już otwierała usta, aby zaprotestować, kiedy uświadomiła sobie, że wtedy obcy na pewno ją znajdą. Zamknęła więc buzię i zamarła w bezruchu. I wtedy poczuła, że coś po niej chodzi.
Wydała z siebie przeszywający wrzask. Nienawidziła robali i bała się szczypawic. Mama twierdziła, że wchodzą małym niegrzecznym dziewczynkom do uszu… Mała szybko jednak pożałowała, że nie zachowała ciszy. Po policzkach dziewczynki zaczęły płynąć łzy.
− Jej głos dobiegał stąd…
− Widzę kawałek sukienki… Musimy odsunąć tę wersalkę, tylko ostrożnie…
Wkrótce silne ręce chwyciły ją wpół i mimo że wiła się, starając wyrwać z uścisku, jej wysiłki okazały się daremne. Dłonie nie sprawiały bólu, ale jednocześnie nie pozwalały na odzyskanie swobody. Dziewczynka rozpłakała się żałośnie.
− Powinien zobaczyć ją lekarz… – oznajmiła stanowczo kobieta. – Wygląda, jakby od dawna nikt tu porządnie nie sprzątał.
− Może ma kogoś bliskiego… – zastanawiał się trzymający ją mężczyzna.
− Pięknie się schowałaś, malutka – pochwalił ją drugi. Wydawał się wesoły. Miał dość spory, trzęsący się brzuch. Wyglądał jak Święty Mikołaj bez brody. – Jesteśmy z policji i pomagamy ludziom. Takim, którzy mają kłopoty, rozumiesz?
Zaczęli jej zadawać kolejne pytania, ale przerażona milczała. O policji słyszała od mamusi same złe rzeczy. Dowiedziała się, że jeśli będzie niegrzeczna podczas jej nieobecności, policjanci przyjdą i ją zabiorą. I już nigdy nie zobaczy mamy.
− Zostawcie mnie. Już nie będę niegrzeczna… – obiecywała, pociągając nosem. – Nie będę brała chleba bez pozwolenia mamy. Tylko byłam już taka głodnaaaaaaa…
− Boże… – powiedziała kobieta. – Potrzebny będzie psycholog dziecięcy. Im szybciej, tym lepiej.
W taki sposób dziewczynka znalazła się na twardym krześle, z którego przyglądała się zielonej podłodze. Od czasu do czasu zastanawiała się, czy nie udałoby jej się uciec, ale kobieta, która z nią przyjechała, zajęła miejsce tuż obok jej krzesła. Dziewczynka westchnęła. Była bardzo senna i chciała już wrócić do domku. Do mamy. Cieszyła się tylko, że policjanci nie okazali się aż tak straszni. Nie zbili dziewczynki, mimo że podrapała i ugryzła jednego z nich, kiedy zmusili ją, aby wsiadła do samochodu, a nawet kupili jej po drodze ciepłą kanapkę. Rzuciła się na nią od razu w aucie, mimo że mamusia ostrzegała ją, aby nigdy nie przyjmowała jedzenia od obcych. Nareszcie była syta, a oczy same jej się zamykały. Już prawie zasypiała, kiedy zza drzwi wychyliła się pani w białym ubraniu.
− Zapraszam – powiedziała. – Doktor właśnie przyszedł.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kinga odebrała białą, niewinnie wyglądającą kopertę i oddaliła się od okienka pocztowego. Nadawcą listu była kancelaria adwokacka usytuowana na drugim końcu Polski. Dziewczyna wpatrywała się w czarny nadruk i zastanawiała, co może oznaczać to pismo. Kłopoty? Jakiś pozew? Zawsze starała się postępować zgodnie z prawem, nie korzystała z pirackich programów i płaciła podatki na czas. Nie robiła niczego, co mogłoby wyjaśnić zainteresowanie olsztyńskich prawników. Nie powinno do niej zatem przyjść pisemko z natychmiastowym wezwaniem do zapłaty. Również żaden z jej znajomych nie pochodził z tamtych terenów. Miała też nadzieję, że to nie jakieś wezwanie do uregulowania długów byłego już męża. Chociaż ono pewnie nie przyszłoby z Olsztyna, taką przynajmniej miała nadzieję. Tymek był zdolny do różnych wyskoków, a jego działalność miała szeroki zasięg.
Tymon… Gdy Kinga za niego wychodziła, na szczęście wciąż miał pieniądze. Choć to nie one były istotne, ale skutki, które pociągał za sobą ten majątek. To właśnie z tego powodu ojciec namówił Tymka, aby zabezpieczył się przed „panną nikt” i spisał intercyzę. Kinga bez protestu podpisała podsunięte jej dokumenty, pewna, że skoro kochają się z narzeczonym, on nigdy nie wykorzysta ich przeciwko niej. Przed ślubem nadal grzeszyła naiwnością, uważając, że uczucie, które ich łączy, przetrwa do grobowej deski. Rzeczywistość dość szybko skorygowała to wyobrażenie, lecząc dziewczynę z zaślepienia. Kinga mogłaby jeszcze tolerować lekkomyślność Tymka i jego przekonanie, że skoro ma pieniądze, to wszytko mu ujdzie na sucho. Gwoździem do trumny ich małżeństwa stała się najbanalniejsza i najbardziej oklepana z przyczyn. Zdrada.
Kinga wahała się przez kilka tygodni, ale ostatecznie postanowiła odejść. Nie była pewna, czy gdyby wcześniej zaszła w ciążę, zdecydowałaby się na taki krok. Według niej dziecko powinno się wychowywać w pełnej rodzinie. Prawdopodobnie zostałaby z Tymkiem dla dobra maleństwa, jednocześnie karząc się za wcześniejszą głupotę w doborze partnera. Ku jej ogromnej uldze ich ostatnia wspólnie spędzona noc nie okazała się brzemienna w skutki, co znacznie ułatwiło jej decyzję. Nigdy nie zapomni wyrazu twarzy Tymona, kiedy któregoś wieczoru po powrocie do domu zastał ją ze spakowanymi walizkami. Równie zaskoczony tym faktem był teść. Jako żona Kinga powinna się przecież nauczyć patrzeć przez palce na wyskoki męża i być wdzięczna za wszystko, co od niego dostaje.
− Odchodzisz?! Ty?! Coraz bardziej przypominasz kaszalota, powinnaś być zadowolona, że mimo to nadal chcę z tobą być – skomentował, kiedy dobitnie wytłumaczyła mu, dlaczego zdecydowała się odejść. Gdy sprawy nie szły po jego myśli, robił się złośliwy.
− Dlaczego nie od razu płetwala błękitnego? – zripostowała. Wlepił w nią zdziwione spojrzenie. – Jest większy – ulitowała się i podała wyjaśnienie. Po czym zatrzasnęła za sobą drzwi.
To jej niechęć do uzyskania preferowanej przez męża smuklejszej sylwetki stała się jedną z przyczyn, dla których Tymek wymienił ją na szczuplejszy i przede wszystkim młodszy model. I ostatecznym bodźcem kończącym ich małżeństwo. Kiedy udało jej się znaleźć prawnika, firma męża splajtowała, do czego doprowadziły nieumiejętne zarządzanie i nadmierna ufność wobec nieodpowiednich osób. Zniecierpliwieni kontrahenci zażądali spłaty zobowiązań i stało się: nowo odkryte szczęście męża Kingi nie trwało długo. Kiedy pieniądze kochanka się rozpłynęły, szczuplutka Michasia natychmiast zniknęła i pozostawiła go nieutulonego w żalu po obu poważnych stratach. Kinga nie przejmowała się już rozpaczą męża, ponieważ machina rozwodowa została puszczona w ruch.
Tymek z podkulonym ogonem wrócił do wściekłego tatusia, który sporo zainwestował w firmę syna.
− Może przynajmniej twój ojciec nie zażąda od ciebie spłaty zobowiązań – próbowała go odrobinę pocieszyć po pierwszej rozprawie rozwodowej.
Nie żywiła już do niego urazy. Jej miłość zaczęła się rozpływać wskutek wielu rozczarowań, natomiast ciągle bardzo go lubiła. Kiedy tego chciał, potrafił roztaczać wokół siebie chłopięcy urok, który kiedyś tak ją pociągał. Jednak to, co było urzekające w chłopaku, w codziennym życiu stało się przekleństwem. Po dwóch latach małżeństwa Kinga zaczęła się obawiać, że Tymon pozostanie wiecznym chłopcem, a jej niezbędny był mężczyzna. Wtedy pomimo wciąż ciepłych uczuć zapragnęła uwolnić się od męża. Zdała sobie sprawę, że Tymek nie jest w stanie jej uszczęśliwić. Owszem, wielokrotnie przyrzekał, że się zmieni, ale kończyło się na pustych obietnicach. Niedługo potem dostarczył jej odpowiedniego pretekstu. Owszem, uroniła łzę albo nawet dwie, ale nie zamierzała ruszać ich małżeństwu z odsieczą. W rezultacie spotkali się w sądzie.
Tymon w odpowiedzi tylko rzucił jej ponure spojrzenie. Ich dom właśnie poszedł pod młotek i Tymek znowu wylądował na łasce tatusia. Obraził się też na nią nie tylko o rozwód, lecz też o to, że to jego wskazała jako winnego. Z początku Kinga chciała tylko odejść, ale kiedy nastąpiła katastrofa finansowa, adwokat uświadomił jej, że znajdujący się bez środków do życia były mąż może wystąpić do sądu o alimenty. Tymek raczej sam by na to nie wpadł, ale takie rozwiązanie mógł mu podsunąć któryś z życzliwych kolegów prawników. Albo nawet własny ojciec.
Powołała więc na świadka byłą asystentkę Tymka, która widywała to i owo, ponieważ Warzecha junior nigdy nie nauczył się znaczenia słowa „dyskrecja”. Świetnie był mu za to znany rzeczownik „ostentacja”, co odrobinę raziło Kingę jeszcze przed ślubem. Po przeprowadzce do nowego domu, z dala od wpływu teścia, zamierzała podjąć próbę naprawy męża, jednak to on nauczył ją, że ludzka natura jest niezmienna. No, chyba że ktoś wręcz pożąda zmian, wtedy wszystko staje się możliwe. Podczas postępowania sądowego Kinga wykorzystała tę wadę Tymka i otrzymała rozwód z orzeczeniem o winie męża.
Wtedy właśnie błogosławiła przezorność teścia, dzięki której nie musiała odpowiadać za długi męża powstałe w trakcie trwania ich małżeństwa. Zresztą z czego miałaby je spłacić? Przecież, jak jej tłumaczył przed ślubem ojciec Tymka, nie posiadała niczego, co przedstawiałoby jakąkolwiek realną wartość. Komornik najprawdopodobniej nie skonsultowałby swoich czynności z Warzechą seniorem, tylko zajął wszystko, co można spieniężyć. W tym część pensji, która co miesiąc spływała na jej konto. Kinga latami spłacałaby długi, nim udałoby się rozwikłać prawny galimatias. Po rozprawie, podczas której orzeczono ich rozwód, siedząc na kanapie z odzysku, pierwszy kieliszek przywiezionego jeszcze z Gruzji wina wychyliła za zdrowie teścia. Butelka wytrawnego trunku była zresztą jedyną wspólną rzeczą, którą wyniosła z domu byłego męża.
Od tamtej pory minęło pół roku. Co jakiś czas wciąż odbierała telefony od spanikowanego Tymka, który błagał o pożyczkę, ponieważ szanowny tatuś się na niego wypiął. Dzwonił, kiedy potrzebował jej pomocy, najczęściej w jakichś błahych sprawach. Albo po prostu kiedy musiał się wygadać. A przynajmniej tak tłumaczył to w ich rozmowach. Głupia, nigdy nie nauczyła się odmawiać wystarczająco stanowczo. Nadal zbyt często ulegała prośbom byłego męża…
Właśnie położyła klucze na komodzie, kiedy zadzwonił. Zastanawiała się, czy jego telefon ma coś wspólnego z odebranym przez nią tego dnia listem, ale okazało się, że Tymek dzwoni z prośbą o pożyczkę. Kinga odetchnęła z ulgą, jednocześnie głośno zastanawiając się, dlaczego zawraca głowę właśnie jej, zamiast zwrócić się do ojca.
− To stary sknera. Nie chce mi pożyczyć nawet złotówki – żalił się Tymek. – Bądźże człowiekiem.
Kiedy ostatnio przeglądała się w lustrze, Kinga wciąż dostrzegała w nim odbicie żeńskiej wersji przedstawiciela gatunku homo sapiens. Może trochę obfitszego w kształty, niż kiedy jeszcze nosiła nazwisko Warzecha, ale pomimo insynuacji Tymka zdecydowanie nadal bardziej przypominała człowieka niż wyrzuconego na brzeg wieloryba. Na szczęście podczas ich trwającego niecałe dwa lata małżeństwa Kinga poznała niefrasobliwość Tymka na tyle, że nie dała mu się namówić na żadne pożyczki. Dzięki temu żyła w miarę wygodnie i nie musiała się zastanawiać, co następnego dnia włożyć do garnka. Nie groził jej głód, czyli jedyna rzecz, której tak naprawdę nie potrafiła znieść. Słowo „dieta” było dla niej synonimem dobrowolnego poddania się torturom.
− Przecież nie śpisz pod mostem, tylko w rodzinnej willi. Przyjął cię do domu z otwartymi ramionami…
− Ale mógłby mi dać trochę kasy – zazwyczaj brzmiała riposta eksmęża. – Do grobu jej przecież ze sobą nie weźmie.
Na szczęście przebywanie z Tymkiem pod jednym dachem zdołało nieco uodpornić ją na utyskiwania, toteż i tę próbę szantażu emocjonalnego puściła mimo uszu.
− Ile potrzebujesz?
Nie potrafiła pohamować ciekawości, więc w duchu sama wygłosiła sobie kazanie. Tymek na pewno odbierze to jako przejaw słabości i teraz dopiero zacznie ją nagabywać. Chociaż pozbycie się stówki byłoby niewielką ceną za święty spokój.
− Dziesięć…
− Złotych? – Z powodu takiej kwoty zawraca jej głowę? Przecież jego ojciec daje dużo wyższe napiwki… Nie sądziła, aby pożałował dychy jedynakowi.
Usłyszała, jak Tymek parska śmiechem. I już wiedziała, jak mocno się pomyliła.
− Tysięcy, skarbie. Co ja sobie kupię za dziesięć złotych? Nie starczy mi nawet na piwo…
Czy on sądzi, że Kinga śpi na pieniądzach? Ostatnie oszczędności zainwestowała w sprzęt, który pomoże jej rozwinąć własną działalność.
− Nie mam tyle – powiedziała i rozłączyła się.
Kiedy znów usłyszała dzwonek, a na wyświetlaczu ponownie pojawiło się imię eksmęża, wyłączyła telefon. Cały Tymon. Kiedy Kinga już zjadła makaron z naprędce przygotowanym sosem pieczarkowym, zainteresowała się zawartością odebranej na poczcie koperty.
Kilka razy obróciła biały prostokąt w palcach, ale pierwszy raz spotkała się z tą nazwą. Willan & Willan. Pewnie firma rodzinna. Rozerwała kopertę, nie chcąc odwlekać zapoznania się z jej zawartością.
Pismo zostało jasno sformułowane. Była proszona o jak najszybszy kontakt w sprawie objęcia spadku.
Zdziwiona Kinga odłożyła kartkę na stolik i zamyśliła się. Spadek? W Olsztynie? Nikogo tam przecież nie zna, a sucho sformułowany list nie precyzował, po kim mogła go odziedziczyć. Nagle jej serce zabiło mocniej. Czyżby… Zaraz jednak parsknęła niewesołym śmiechem. W takim wypadku pewnie otrzymałaby jedynie długi do spłacenia. Jednak jeśli to była ta możliwość, tym szybciej musiała się nią zająć, aby zrzec się spadku. Nie po to uniknęła jednej finansowej katastrofy, aby wskutek niedopatrzenia władować się w kolejną. Niestety dochodziła już ósma wieczorem: nie zdąży wykonać telefonu do prawnika. Sprawa będzie musiała poczekać do poniedziałku.
Resztę wieczoru Kinga poświęciła na wertowanie stron internetowych w poszukiwaniu informacji na temat prawa spadkowego. Zaczęła czytać i poczuła na plecach zimne dreszcze, ponieważ mogła odziedziczyć wyłącznie długi, które w takim wypadku była zobowiązana spłacić. Z niejaką ulgą odnotowała, że istnieje możliwość odrzucenia spadku, co zamierzała uczynić. Pod warunkiem jednak, że zdąży. Doczytała, że oświadczenie należy złożyć w ciągu sześciu miesięcy od dnia otwarcia spadku lub ogłoszenia testamentu. Martwił ją jednak list przesłany na nazwisko Warzecha. Nie nosiła go od trochę ponad pół roku. Czy to znaczy, że było już za późno na odrzucenie niechcianego dziedzictwa? Nie wiedziała przecież, kiedy zmarł spadkodawca. Dziwne było też to, że myśląc o śmierci osoby, która musiała być z nią w jakiś sposób związana, odczuwała nie smutek, ale lęk. Narastający strach, że jej układane z takim wysiłkiem życie może nagle rozsypać się w gruzy. Ponownie przez czyjąś lekkomyślność.
Z mocno bijącym sercem otworzyła kolejną witrynę i zagłębiła się w lekturze artykułu. Informacje w nim zawarte okazały się nieco bardziej optymistyczne. Mogła spróbować dowieść przed sądem, że dowiedziała się o spadku za późno, aby go odrzucić. Jeśli jednak jej się to nie uda, będzie dziedziczyć z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czyli do wysokości posiadanego przez spadkodawcę majątku. Nie zostanie zmuszona do spłaty reszty. W tym wypadku też rozpoznała niekorzystną dla siebie okoliczność. Komornik na poczet długów mógł zająć osobisty majątek Kingi, zmuszając ją do wyrównania straty na odziedziczonych aktywach.
Zamknęła przeglądarkę i wydała z siebie potężne westchnienie. To rozwiązanie było dla niej jedynie odrobinę korzystniejsze. Tak czy inaczej, ten spadek oznaczał dla niej masę kłopotów. A ona nie mogła chować głowy w piasek niczym struś i czekać, aż problemy same się rozwiążą. Musiała zacząć działać jak najszybciej.
Trochę kusiło ją, aby zadzwonić do mamy, ale nie chciała jej niepokoić. Ostatnio przysporzyła jej zbyt wielu zmartwień. Swoją pulę wyczerpała na przynajmniej dziesięć lat. Uśmiechnęła się. Mama miała tendencję do zbytniego zamartwiania się. To źle, ale Kinga i tak po cichu cieszyła się z matczynej troski. Wiedziała, że wynika ona z miłości, a tę ceniła sobie najbardziej. Szczere uczucie. Może właśnie dlatego młoda kobieta pozwoliła umrzeć swojemu małżeństwu, kiedy zyskała pewność, że Tymek przestał ją kochać.
O ile kiedykolwiek darzył ją tym uczuciem.