-
nowość
-
promocja
Splątane nici. Tom 1 - ebook
Splątane nici. Tom 1 - ebook
To, co dzieje się w Królestwie, jest nierozerwalnie połączone z tym, co dzieje się na Ziemi. Po Wielkiej Wojnie wszystko zostało ustalone: Wszechświat czuwa nad wszelkimi stworzeniami, Przeznaczenie dba o ich los, a Śmierć o spokojne przejście na drugą stronę. Jednak nic nie jest tak proste. Gdy bogini Przeznaczenie skrupulatnie plącze nici ludzkiego losu i dba o to, by nikt nie zboczył z wyznaczonej ścieżki, Wszechświat pogrąża się w niebezpiecznym uzależnieniu od emocji, jakie budzi spełnianie ludzkich pragnień. Każda jego ingerencja w życie śmiertelników burzy porządek stworzony przez Panią Życia. A Śmierć? Poturbowany traumami minionych wydarzeń, stara się trzymać z dala od problemów. W tym wszystkim, nieświadomi działań bogów, próbują przetrwać ludzie. „Splątane nici” to pierwszy tom międzywymiarowej trylogii o bogach i ludziach, w której każde działanie przynosi – czasem niespodziewane – konsekwencje i każda, nawet najmniejsza rzecz może zmienić bieg wydarzeń.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397244733 |
| Rozmiar pliku: | 349 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Natychmiast mnie do niego wpuść! – grzmiała rozzłoszczona Przeznaczenie, stojąc przed złoconymi drzwiami Apartamentów Kosmosu.
– Pani najwyższa, kiedy pan zabronił wpuszczać kogo – wyszeptał przestraszony strażnik. Jego dłoń nerwowo drżała, poruszając lancą i proporczykiem przymocowanym do drzewca.
Już wielokrotnie miał do czynienia z Przeznaczeniem, więc wiedział, że niespełnienie jej prośby grozi nie tylko krzykiem i złorzeczeniem, ale też pogmatwaniem linii życia. Wystarczyło lekko wytrącić ją z równowagi, by móc zapomnieć o awansie czy spotkaniu miłości swojego życia, a to tylko te lżejsze z kar.
A teraz stała wściekła przed pałacem, gotowa wyważyć drzwi, by rozprawić się z jego panem. O, Wszechświecie! Dlaczego drażnisz tę boginię, w której fioletowych oczach zapisany jest los?
– Daję ci ostatnią szansę – wycedziła przez zęby. – Wpuść mnie albo twoim przeznaczeniem będzie płonąć na stosie. Długo i w męczarniach. Strażnik z trudem przełknął ślinę. Szybko rozważył wszelkie za i przeciw, skinął głową i posłusznie usunął się z drogi. Lubił swoje życie, a poza tym Przeznaczeniu nie należy przeszkadzać.
Drzwi otworzyły się z impetem, w ostatniej chwili zatrzymane przez służbę wewnątrz. Niewiele brakowało, by skrzydła uderzyły o marmurowe ściany, roztrzaskując ozdobne złocenia lub wybijając dziury w marmurze. Nikt w Apartamentach Kosmosu nie chciał się przekonać, który z materiałów jest słabszy.
Przeznaczenie w ogóle się nie przejęła możliwymi szkodami materialnymi. Po raz kolejny musiała się rozprawić z Wszechświatem, który gmatwał linie życia tak, by to ludziom było dobrze. Och, jak on niczego nie rozumiał! Jak dziecko, któremu wydaje się, że chce szczeniaczka pod choinkę, po czym porzuca go, gdy tylko się znudzi lub zwierzak przestanie być szczeniaczkiem. To właśnie robił z ludźmi – dawał im to, czego w danej chwili pragną, a gdy już nasycił się ich szczęściem i poprawił swoje samopoczucie, porzucał, zostawiając z konsekwencjami dokonanych wyborów. A dokładniej mówiąc, zostawiał z tym Przeznaczenie.
Godzinami siedziała w Pokoju Losu i rozplątywała supły, które powstawały z jego zabawy. Starannie, powoli, by nie uszkodzić żadnej z delikatnych nici. Ostatnie, czego chciała, to przypadkiem zerwać linię życia. Przekonanie Śmierci, że to pomyłka, było nie lada wyzwaniem, a czas miał tu największe znaczenie. Przerwane linie rzadko wracały do pierwotnego stanu, stanowiąc bolesny ślad na ścieżce życia.
Szła szybko, mijając kolejne pomieszczenia. Długie, czarne włosy poruszane siłą rozpędu płynęły za nią jak peleryna rozwiana na wietrze. Gdy dotarła pod drzwi sypialni, włosy opadły ciężko na ziemię. Nie zapukała i po raz kolejny z całej siły pchnęła drzwi. Tym razem złocenia zderzyły się z marmurem i rozpadły na drobne kawałeczki, pozostawiając połyskujące ślady na ścianie.
Niewzruszony Wszechświat powoli uniósł głowę znad lektury. Z lekkim rozbawieniem obserwował złość gorejącą w aurze Przeznaczenia. Płomienie trzaskały i buchały w rytm przyspieszonego oddechu bogini.
– Jak mogłeś? – Słowa ledwie przedarły się przez jej ściśnięte z wściekłości gardło. – To nie zabawa, drogi Wszechświecie. To ich życie! Cóż cenniejszego mają?
Spojrzała z wyrzutem na Władcę Planet. Wszechświat spokojnie odłożył książkę i rozsiadł się na kanapie obitej aksamitem, którą nagrodził się za spełnienie marzeń pewnego Amerykanina o bogactwie. Ręce rozłożył wzdłuż oparcia, założył jedną nogę na drugą i czekał na dalszy ciąg wywodu Przeznaczenia.
Nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego Pani Życia tak poważnie traktuje te kolorowe nitki. To tylko ludzie – istoty z gruntu nieszczęśliwe, dążące do materialnego spełnienia, uwikłane w krąg śmierci, od którego nie ma ucieczki. Czy chociaż na chwilę nie można im ulżyć, dając to, czego pragną? Zobaczyć radość w ich oczach, patrzeć, jak dzięki kilku przebłyskom szczęścia stają się lepszymi wersjami siebie.
Dokładnie wiedział, co usłyszy – jest nieodpowiedzialny, nie rozumie powagi sytuacji, ludzie nie są zabawkami, a jego zadaniem jest pomagać, a nie spełniać kaprysy. Tysiące lat słuchania tego samego wykładu, z przerwami na focha, gdy nie odzywała się wcale.
– Czy ty mnie słuchasz? – wyrwała go z zamyślenia. – Jesteś nieodpowiedzialny. Zupełnie nie rozumiesz powagi sytuacji… Ile jeszcze razy mam ci tłumaczyć, że ludzie nie są zabawkami. Nie możesz ot tak bawić się ich życiem i układać po swojemu. Masz się nimi opiekować, a nie spełniać ich kaprysy, i to te najgłupsze. Masz im pomagać, rozumiesz? Pomagać tak, by mogli wypełnić swoje przeznaczenie, by nie zboczyli ze swojej ścieżki. Jesteś ich opoką, skałą, na której mogą się oprzeć. To twoje zadanie. Zacznij je wreszcie traktować poważnie!
Wszechświat wstał i wygładził koszulę.
– Pomagać, powiadasz? – powiedział z ironią w głosie. – Dajesz im choroby, rzucasz kłody pod nogi i nazywasz je „wyzwaniami”. Gdy tylko dorastają, z każdym kolejnym rokiem dokładasz im zmartwień. Co ja mówię! Ty nawet dzieciom nie odpuszczasz. Swoją łaskę okazujesz dopiero wtedy, gdy Śmierć pojawia się na horyzoncie. A i to nie zawsze. Więc powiedz mi… Powiedz mi, moja kochana Przeznaczenie, jak mam im pomagać, gdy ty bronisz im dostępu do szczęścia? Jak mam to robić, jeśli nie chwilami radości, które ulżą im na ścieżce cierpienia, jakie ma dla nich los? Czy to nie jest opieka?
– Robisz to bez mojej wiedzy!
Wszechświat się zaśmiał.
– A więc o to ci chodzi. O kontrolę. O władzę nad kruchą ludzką egzystencją.
– Nie łap mnie za słówka.
– Nawet nie wiesz, jaka jesteś do nich podobna. – Zaśmiał się i powoli ruszył w jej kierunku. – Dajesz się porwać pragnieniom, emocje biorą nad tobą górę. Nie panujesz nad sobą, a próbujesz układać im życia? Czy nie widzisz, że stałaś się dla nich tylko wymówką? Los tak chciał, to nasze przeznaczenie, tak miało być… Oni tobą tłumaczą wszystkie swoje porażki. Nie chcą cię, a ty wciąż ślęczysz nad tymi głupimi nićmi i plączesz, i plączesz i wierzysz, że to ich czegoś nauczy. Powiem ci, droga przyjaciółko. – Władca Planet podszedł do Przeznaczenia tak blisko, że czuła jego miętowy oddech. – To ich nigdy niczego nie nauczyło i nie nauczy. To istoty niezdolne do jakiejkolwiek przemiany na lepsze. Tysiące lat ewolucji, a jedyne, co rozwinęli, to metody odbierania życia innym.
Wszechświat szedł do przodu, a Przeznaczenie cofała się przed każdym jego krokiem. W końcu poczuła za sobą zimną, marmurową ścianę.
– Wiesz, jaką mam teorię? – kontynuował Władca Planet, stojąc nad zdenerwowaną boginią. – Że to w gruncie rzeczy twoja wina. Są okrutni i źli, bo są nieszczęśliwi. Te twoje „nauki” sprawiają, że stają się najgorszymi wersjami siebie, więc nie mów mi, jak mam sprawować tę tak zwaną opiekę, bo sama masz gówniane pojęcie na ten temat.
Przeznaczenie zacisnęła wargi. Jej fioletowe oczy zrobiły się niemalże czarne. Nie mówiła nic. Spojrzała tylko na swojego dawnego przyjaciela, a w tym spojrzeniu było wszystko – żal, złość, rozczarowanie i rezygnacja. To ostatnie szczególnie zaskoczyło Wszechświata. Przeznaczenie nigdy się nie poddawała, dlatego pozwalał sobie na ostre słowa. Wiedział, że nic nie zmieni jej postawy. Jednak tym razem było inaczej. Jakby straciła wiarę w swój własny los, jakby jej życie właśnie straciło sens.
– Mała, no co ty? – zapytał z niedowierzaniem. – Ja…
Przeznaczenie odepchnęła go i wybiegła z pokoju.
– Przepraszam – dokończył Pan Kosmosu, stojąc samotnie w swojej sypialni.
***
Była wściekła. Płomienie jej aury rozgrzewały białą skórę, zostawiając na niej żarzące się na pomarańczowo i czerwono iskierki. Zemści się. Utemperuje go i usadzi na miejscu. Sprawi, że już nigdy bez jej zgody nie zrobi nic, co mogłoby zachwiać losem ludzi. Te wszystkie wojny, całe cierpienie, ludobójstwa i wyzysk to nie jej wina. To jego kaprys rozpieszczania ludzi stał się katalizatorem następnych nieszczęść. To nie jej wina.
Gdy dotarła do swojej willi, bramy Rajskich Ogrodów były już otwarte. Przynajmniej tu, w jej bezpiecznym miejscu, wszystko działało jak należy. Nie zważając na kłaniających się służących, szybkim krokiem przeszła kamiennym chodnikiem przez zielony gąszcz pełen bujnie kwitnących kwiatów. Mijała kolejne kolumny ustawione wzdłuż drogi, po których śmiało wspinał się bluszcz. Kiedyś był to jeden z najbardziej zachwycających traktów. Lata zaniedbań sprawiły, że z robiącej wrażenie perystazy zostały pojedyncze kolumny, a belkowanie już dawno zniknęło zniszczone przez nieubłagany czas.
Szła dalej. Minęła ozdobne fontanny i białe altany w ogrodzie różanym, aż wreszcie dotarła do swojego domu. Spojrzała w górę. Hebanowe drzwi były ukryte w cieniu rzucanym przez dach portyku, pod którym bogato zdobiony tympanon przedstawiał narodziny świata. Przeznaczenie chwilę wpatrywała się w płaskorzeźby. Przyszło jej do głowy, że powinna usunąć zdobienia i pozostawić tę część zupełnie gładką. Ludzie już dawno zapomnieli, jak było naprawdę. Westchnęła i ruszyła przed siebie. Od wejścia do budynku dzieliło ją jeszcze dwadzieścia siedem schodów.
Zanim weszła do środka, spojrzała jeszcze na Wieżę Losu majaczącą pośród drzew Rajskich Ogrodów.
Muszę coś zrobić, by chronić ludzi przed Wszechświatem – pomyślała.
Drzwi do willi otworzyły się ze szczękiem. Lokaj skłonił się i gestem dłoni zaprosił Panią Życia do środka.
– Pani, kolacja czeka w ogrodzie – powiedział, patrząc bogini prosto w oczy.
Tylko on miał na tyle odwagi, by podnieść wzrok, gdy z nią rozmawiał. Za to ceniła go najbardziej.
– Nie teraz, Andre. – Przeznaczenie uśmiechnęła się do swojego sługi. – Muszę zrobić jeszcze jedną rzecz.
Zbiegła po schodach i skierowała się w stronę Wieży Losu. To tam od zarania dziejów przechowywała ludzkie istnienia skrzętnie ułożone w przezroczystych buteleczkach. I tam znajdowało się najważniejsze pomieszczenie w całym Królestwie – Pokój Losu – gdzie Przeznaczenie od wieków z najwyższą starannością i delikatnością układała ścieżki ludzkich żyć.
Weszła do środka. Zimno bijące od kamiennych murów schłodziło rozżarzone iskierki na jej skórze, dając wytchnienie. Złość, którą Przeznaczenie odczuwała jeszcze chwilę temu, osłabła. Być może zbyt ostro potraktowała Wszechświata, przecież on też kocha ludzi. Na swój dziwny, pokręcony sposób, ale kocha.
Szła na górę, pokonując tysiące drewnianych schodów, które skrzypiały pod naciskiem jej stóp. Gdy dotarła na szczyt, zerknęła przez wąskie okienko na panoramę Królestwa. Ilekroć stawała przed Pokojem Losu, ten widok zapierał jej dech w piersiach. Minęło tak wiele czasu od ostatniej wojny domowej, że i kraina zaczęła o niej zapominać. Tam, gdzie kiedyś płonęły lasy, teraz bujnie mieniły się zielenią korony przeróżnych gatunków drzew. Pustynie napełniły się życiodajną wodą, przynosząc chłodną bryzę, która zastąpiła ciężkie powietrze. Czarne obłoki rozproszyły się, ukazując czyste, błękitne niebo. Piekło znów stało się Rajem.
Przeznaczenie odetchnęła z ulgą, że tamte czasy mają już za sobą, i weszła do Pokoju Losu. Dwa niewielkie okienka wpuszczały nieco światła do wnętrza, oświetlając stojący na środku solidny, okrągły stół, na którym spoczywała Konstrukcja Życia. Od jej świecącego białym światłem Serca, stanowiącego trzon wszelkiego stworzenia, biegły miliardy kolorowych nici, przecinając się lub plącząc między sobą. Koniec każdej z nich przymocowany był do ścian pokrytych mnóstwem znaków i wzorów definiujących ścieżkę życia. Sunąc po liniach, małe perełki przesuwały się powoli wyznaczonym torem.
Przeznaczenie przyjrzała się perełkom. Wszystkie były na swoich miejscach i realizowały swój los. Wszechświat nie zdążył się tu przed nią pojawić. Podeszła do stołu i delikatnie odchyliła dłońmi kilka nici, by dotknąć Serca. Białe światło na chwilę ją oślepiło, lecz gdy dłonie się z nim zetknęły, Przeznaczenie zjednoczyła się ze światłem.
Zebrała w sobie wszystkie siły, by wzmocnić zaklęcie ochronne. Stała się czystą energią, jej skóra promieniała białym światłem, silniejszym z każdą sekundą. Słowa płynęły prosto z jej serca:
– Oto jestem – wybrzmiał głęboki głos z jej wnętrza. – Pokorna służebnica, orędowniczka i stworzycielka życia. Mocą nadaną mi przez Królestwo otaczam to Serce ochroną. Łączę się z nim swym ciałem, umysłem i duszą. Niech nic się nie dzieje bez mojej wiedzy.
Wyciągnęła dłonie spod nici i uniosła je w górę.
– Oto jestem! – podniosła głos. – Mocą nadaną mi przez Królestwo otaczam ten pokój specjalną ochroną. Niech przeklęty będzie ten, kto wejdzie tu nieproszony. Niech uschnie ręka temu, kto waży się tknąć nici bez mojej zgody. Łączę się z tym świętym miejscem swoim ciałem, duszą i umysłem. Niech nic się nie dzieje bez mojej wiedzy!
Energia białego światła opuściła jej ciało, wywołując lekkie drżenie w Wieży. Przeznaczenie opadła na kolana i podtrzymując się na osłabionych rękach, ciężko oddychała. Głowa zwisała jej między ramionami. Zamknęła oczy i przewróciła się na plecy. Leżąc na kamiennej posadzce, próbowała wyrównać oddech. Uśmiechnęła się do siebie. Wszechświat nie złamie tego zaklęcia, a nawet jeśli, to ona będzie o tym wiedziała.
***
Wszechświat znudzony spoglądał na układy planet. Przesuwał palcem po międzywymiarowej mapie, tworzył nowe gwiazdy, zmieniał tor lotu asteroid, usuwał martwe planety. Tylko Droga Mleczna pozostawała niezmienna. Wszystko przez ludzi. Nawet najmniejsza zmiana mogłaby spowodować wymazanie ich z historii, dlatego z tym układem należało się obchodzić ostrożnie.
Nudził się. Wybuchy supernowych po milionach lat przestają sprawiać przyjemność. Tworzenie planet i gwiazd to rutynowe zajęcie, które mógłby wykonywać z zamkniętymi oczami. Niewiele działo się w kosmosie, który jemu przypadł w udziale.
Oddalił się od mapy, by przyjrzeć się swojemu nowemu dziełu – układ z trzema słońcami i dwudziestoma dziewięcioma planetami, na których mogłoby się pojawić życie. Mogłoby, gdyby nie ten idiotyczny pakt, który zawarli w Radzie Sześciu. Życie może być tylko na Ziemi. Jedna planeta na raz, by znów nie doszło do katastrofy sprzed wieków. Wtedy, po chaosie, który zapanował zarówno w Królestwie, jak i w kosmosie, ten pomysł wydawał mu się doskonałym rozwiązaniem. Teraz jednak marzył o istotach, które byłyby tylko jego. Którymi nie musiałby się dzielić z Przeznaczeniem i Śmiercią.
Jego rozważania przerwał lekki wstrząs. Wszechświat spojrzał przez okno. Coś się działo w Wieży Losu. Silne białe światło wychodziło z okien i wyraźnie oświetlało okolicę. Zwracało uwagę jak latarnia morska, która wskazuje statkom drogę do portu. Zainteresowany przyglądał się chwilę, zastanawiając się, co Przeznaczenie wymyśliła tym razem.
Gdy tylko światło zniknęło, poczuł, że kręci mu się w głowie. Usiadł na aksamitnej kanapie, sięgnął po szklankę z whisky i duszkiem wypił jej zawartość.
Nagle wszystko zamarło. Czas się zatrzymał. Wszechświat poczuł silne pragnienie, pożądanie płynące prosto z serca. Ktoś właśnie błagał o swoje spełnienie. O chwilę namiętności, która poruszy niebo i ziemię.
Otrząsnął się. Nie powinien nic robić bez zgody Przeznaczenia. Jednak przyjemne uczucie podniecenia już zdążyło się rozlać po jego ciele i nie chciało odpuścić. Ostatni raz, już ostatni, da tej dwójce to, o czym marzą. Później już będzie konsultował takie rzeczy z Przeznaczeniem.
Opuścił apartament i skierował się do stajni. Słudzy z daleka rozpoznali swojego pana i nim doszedł do drzwi, jego ulubiony koń był już gotowy do jazdy. Wszechświat podszedł do zwierzęcia i delikatnie pogłaskał po pysku, by się przywitać.
– Mój słodki Deonie – szepnął. – Czeka nas mała przygoda. Przejedziemy się do Wieży Losu. Cieszysz się?
Koń zastrzygł uszami, a jego srebrna grzywa zalśniła w świetle gwiazd. Deon zdecydowanie cieszył się na wyjazd.
Wszechświat wsiadł na konia i ruszył w drogę. Pędził przed siebie, starając się odgonić głosy sumienia, które z jakiegoś powodu tego wieczoru mocno dawały o sobie znać. Jednak silne pragnienie spełnienia skutecznie zagłuszało to, czego Władca Planet nie chciał słyszeć.
Bramy Rajskich Ogrodów wciąż były otwarte. Zdawały się przemawiać do Wszechświata, zapraszać go do środka. Wejdź! Wejdź, miły panie. Raz jeszcze spełnij ludzkie marzenia! – usłyszał w swojej głowie. Sam nie wiedział, czy to ogród go wzywa, czy to wytwór jego wyobraźni.
Wszechświat powoli przekroczył bramę. Mijał ogrodników z czułością pielęgnujących krzewy i kwiaty, doglądających drzew owocowych i przycinających trawnik. Gdy koło nich przejeżdżał na swoim białym koniu, na chwilę odrywali się od swoich zajęć, kłaniali i znów wracali do pracy. Nic nadzwyczajnego, Władca Planet odwiedza Panią Życia.
Jechał prosto drogą prowadzącą do pałacu, by jak najdłużej utrzymywać pozory. Dopiero przed ogrodami różanymi zboczył ze ścieżki i galopem popędził w stronę Wieży Losu. Tam zdziwiła go panująca cisza. Wyczuwał dziwną energię, której wcześniej w tym miejscu nie było. Zatrzymał wierzchowca.
– Deonie – zwrócił się do swojego towarzysza. – Czy też to czujesz?
Koń zarżał i cofnął się kilka kroków. Instynkt podpowiadał mu, by nie zbliżać się do Wieży. Jego pan również nie powinien.
– Spokojnie. – Uśmiechnął się do zaniepokojonego zwierzęcia. – Za chwilę wrócę, jak zawsze. Poczekaj tu na mnie.
Podszedł do drzwi i sięgnął po klamkę. Elektryzująca iskra przeskoczyła między wytartym od częstego używania metalem a jego dłonią. Zawahał się i cofnął dłoń. Już miał zawracać, gdy silne pragnienie dwóch ludzkich istot znów uderzyło go z pełną mocą. Cóż to za uczucie! Jak przyjemna fala rozlało się po jego ciele, wypełniając ciepłem aż po palce rąk i stóp. Kimkolwiek byli, musiał dać im tę chwilę rozkoszy, o którą tak proszą.
Nie zwracając uwagi na wyładowania elektryczne, pewnie chwycił klamkę i nacisnął, aż zamek uskoczył. Wewnątrz panował znany mu chłód. Wbiegł na górę po schodach i gwałtownie zatrzymał się przed drzwiami Pokoju Losu. Chroniło je zaklęcie zabezpieczające, z pozoru standardowe, jednak w jego warstwie energetycznej coś zostało zmienione.
Wszechświat przyglądał się przez chwilę tajemniczemu zjawisku, próbując odgadnąć jego działanie. Powoli narastała w nim irytacja. Przyszedł, by ulżyć w cierpieniu swoim podopiecznym, a napotkał barierę. Idiotyczną barierę ze standardowego zabezpieczenia magicznego, które jak na złość zostało zmodyfikowane, a on nie wiedział w jaki sposób.
– Myślisz, że pokonasz mnie swoimi głupimi sztuczkami? – wycedził przez zęby prosto do drzwi. – Myślisz, że jesteś taka mądra, taka cwana, że powstrzymasz mnie przed spełnianiem ich marzeń? Och, jak ty mnie nie doceniasz, głupia!
Podszedł bliżej i dotknął bariery. Przez jego ciało przeszedł silny prąd, powodując ból, jakiego nie znał. Ostatkiem sił oderwał dłoń od bariery i padł na ziemię. Czymkolwiek była ta magia, stanowiła dla niego zagrożenie. Jeszcze chwilę siedział oparty o ścianę i przyglądał się drzwiom. Czas uciekał, słodki zastrzyk szczęścia powoli rozpuszczał się w jego żyłach. Musiał się dostać do środka, by utrzymać ten stan jak najdłużej.
Wściekłość skumulowała się w jego dłoniach w postaci ognistej energii, którą skierował prosto w drzwi. Magiczna bariera lekko się ugięła, by wchłonąć energię, i powróciła do swojego pierwotnego stanu. Spróbował ponownie, z tym samym efektem.
Co zmieniłaś? Co dodałaś do tego cholernego zaklęcia? – zastanawiał się. Przez jego głowę przelatywało tysiące myśli. Zaczynał panikować. To niemożliwe, żeby była silniejsza od niego. Nie tak została ustanowiona hierarchia. Nie wolno jej tworzyć zaklęć, których on nie będzie w stanie złamać. Musiał się tam dostać i udowodnić Przeznaczeniu, że wciąż jest najpotężniejszym z bóstw. Musiał to udowodnić sobie.
Jeszcze raz podszedł do drzwi. Tym razem wypuścił w ich stronę mgiełkę skrystalizowanej energii, która delikatnie przeniknęła w głąb bariery. Wszechświat przeniósł swoją uwagę do kryształków i przy ich pomocy analizował strukturę zaklęcia. Wewnątrz odnalazł nowe nieznane światło. Na pierwszy rzut oka ciężko było je dostrzec, dopiero po chwili, między innymi kolorowymi światłami, które poruszały się w równym rytmie, dostrzegł jedną stabilną iskierkę. Jarzyła się intensywnie niebieskim światłem. Władca Planet skupił na niej swoją uwagę. Wysłał w jej stronę kilka kryształów energii, a gdy zetknęły się ze światłem, poczuł silne ukłucie w sercu. Wtedy zrozumiał. Przeznaczenie, by chronić Pokój Losu, oddała cząstkę swej duszy. Cóż za poświęcenie.
Wrócił do rzeczywistości. Jedynym sposobem na przełamanie zaklęcia jest jego uprzednie zrównoważenie, a więc dusza za duszę. Sięgnął dłonią do swojego serca, wyciągnął z niego małe czerwone światło i pchnął je delikatnie w stronę magicznej bariery. Uczucie straty uderzyło go niemal od razu, gdy fragment duszy przeniknął przez przeszkodę.
Tak było za każdym razem, gdy musiał poświęcić część siebie. Pojawiała się niewysłowiona tęsknota za czymś, co wypełniłoby pustkę. W jednym momencie robiło mu się smutno, ubolewał nad losem swoim i świata. Łzy cisnęły mu się do oczu. Otarł je szybko. Teraz nie miał czasu na użalanie się nad sobą, musiał się pozbierać i dokończyć to, co zaczął. Wyciągnął dłonie przed siebie, dotknął bariery. Otwórz się – pomyślał, a magiczna zasłona posłusznie rozstąpiła się przed nim.
Władca Planet wszedł do pokoju. Jak zawsze oniemiał z zachwytu. Nigdy nie mógł wyjść z podziwu nad pracą Przeznaczenia. Cudowne kolorowe nici rozciągały się po całym pomieszczeniu, a małe, błyszczące perełki przesuwały się po nich powoli, każda w swoim rytmie.
Przyjrzał się im wszystkim i przywołał wspomnienie pragnienia, które go tutaj przyciągnęło. W tym momencie dwie perełki zajarzyły się na złoto. Podszedł do nich.
Miał przed sobą dwie nici – żółtą i czerwoną – które biegły tak blisko siebie, że niemalże tworzyły jedność. Co jakiś czas perełki obu nici lekko stykały się ze sobą i odsuwały od siebie. Jak akrobaci cyrkowi na trapezie, którzy próbują chwycić się za dłonie, ale nie do końca ich ruchy zgrywają się ze sobą. Raz blisko, raz daleko, ale nigdy razem. Tak właśnie było z tą nieszczęśliwą dwójką.
Wszechświat delikatnie przełożył czerwoną nić przez żółtą, tworząc w jednym miejscu przecięcie. Starał się to zrobić precyzyjnie, jednak potrącił błękitną nić, która na pewnym etapie miała się przeciąć z żółtą. Pozbawiona podpory błękitna nić opadła na te rozciągnięte poniżej, a perełkowy koralik zsunął się pod wpływem grawitacji. Odbijając się od kolejnych linii życia, upadł na ziemię i rozprysnął na drobne kawałki. Nie zdążył go złapać.
– Szlag! – zaklął Władca Planet.
Właśnie stracił jedno życie. Niewinną istotę, która po prostu miała pecha znaleźć się pod jego palcami. Jak Przeznaczenie to robi, że nigdy ich nie uszkodzi? Czy to zasługa jej delikatnych dłoni i smukłych placów?
Stał przez chwilę wpatrzony w rozbity koralik i nie wiedział, co robić. Najpierw stracił fragment swojej duszy, teraz swoją nieostrożnością pozbawił życia człowieka, który być może miał wynaleźć lek na raka albo zakończyć głód na świecie. Fatalnie.
Otrząsnął się. Teraz było już za późno, by się martwić o konsekwencje. Znów skupił swoją uwagę na żółtej i czerwonej linii życia i obserwował, jak obie perełki zmierzają do miejsca styku. Jego podniecenie rosło z każdą sekundą. Wiedział, że w momencie, gdy tych dwoje się połączy i spełni swoje pragnienie, wypełni go żar ludzkiego pożądania. Znów będzie w narkotycznej ekstazie, która pozwoli mu na chwilę zapomnieć o szarej codzienności.
Czekał i obserwował. Jeszcze chwilę… Jeszcze dwa milimetry… jeden… JUŻ!SZUMIĄCA WIERZBA
Szli razem promenadą przez park. Spomiędzy soczyście zielonych koron drzew wychylały się promienie popołudniowego słońca, ogrzewając swoim światłem równo przycięty trawnik. Mijani przez rowerzystów, roześmianą młodzież i spacerujące pary zdawali się nie zauważać nikogo poza sobą. Jakby byli zupełnie sami. Świat dookoła znikał zawsze, gdy tylko przebywali w swoim towarzystwie. Wraz z nimi wstrzymywał oddech w oczekiwaniu na to, co może się wydarzyć.
Milczeli, co jakiś czas spoglądając nieśmiało na siebie i próbując odgadnąć wzajemnie swoje myśli. „Co by było, gdyby…” stało się mantrą ich emocji. Wszystkie rozmowy, wszystkie sytuacje rozgrywały się w ich głowach. Tłumione uczucia, które nie mogły wybrzmieć, ciążyły na sercu. Może gdyby się spotkali w innym życiu, byłoby inaczej. Wpadli na siebie za wcześnie lub za późno. Co by było, gdyby to jednak był TEN moment? Czy naprawdę było za późno?
Tomek od dłuższego czasu umawiał się z Moniką. Kilka tygodni temu myślał o niej jak o swoim ideale. Mogła być jego żoną, ale spotkał Magdę. Przyszła do jego firmy i zawróciła mu w głowie. Jej przeciętną urodę równoważył błyskotliwy umysł. Była świetną i spostrzegawczą słuchaczką, co czyniło ją idealną specjalistką do spraw obsługi klienta. Szybko też stała się jego największą słabością. Gdy tylko spotykał jej spojrzenie, tonął bezgranicznie w błękicie jej oczu. Dopóki myślał, że to jednostronna fascynacja, starał się utrzymać dystans. Była jego fantazją, przyjemną myślą, z którą zasypiał.
Los nie pozostawił mu złudzeń. Pewnego dnia ich dłonie się spotkały, zupełnie przypadkiem, przy ekspresie do kawy. Niemalże zobaczył elektryzującą iskrę, która przeskoczyła między atomami ich skóry. Nie cofnął dłoni, ona również tego nie zrobiła. To wtedy przepadł bez reszty. Przełknął gorzką pigułkę przeznaczenia, które lubuje się w nieszczęściu. Namiętnie plącze ze sobą nici życia, stawiając obok siebie te, które nie mogą się przeciąć, choć są blisko.
Magda również zdążyła ułożyć sobie życie. Za kilka miesięcy miała wyjść za mąż. Do niedawna na ten ślub czekała z ekscytacją, a przygotowania do wesela pochłaniały ją bez reszty. Tomek początkowo nie zwrócił jej uwagi, była zaabsorbowana nowym miejscem pracy. Jednak kilka wspólnych posiłków wystarczyło, by zaczął zajmować jej myśli. Był dziwny, jak na artystę grafika przystało, a przy tym niezwykle skupiony na swoich zadaniach. Niewiele mówił, czym zmuszał ją do podtrzymywania rozmowy. To było prawdziwe wyzwanie, a Magda uwielbiała wyzwania. W ferworze nowych obowiązków i znajomości przegapiła moment, w którym zwykłe koleżeństwo zamieniło się w zauroczenie, a zwykły lunch w podniecającą grę niedomówień.
Ciemne oczy Tomka działały na nią jak magnes. Podświadomie chwytała jego spojrzenie, by dać się porwać mrocznym czarnym tęczówkom. Im mocniej powstrzymywała się od myślenia o nim, tym bardziej pragnęła jego bliskości.
Niezrozumiała siła ciągnęła ich do siebie jak ogień wabiący ćmę do światła. Narkotyczna ekstaza, której wystarczyła sama obecność, by przyspieszony rytm serca zwalał z nóg, a krew w żyłach buzowała. To był ten rodzaj masochistycznej zabawy, w której zapomina się hasła bezpieczeństwa i przeciąga ból do granic możliwości, by poczuć rozkosz.
A teraz Wszechświat znów pchał ich ku sobie. Testował silną wolę i uczciwość, zsyłając ożywczą wiosenną ulewę. Niebo w jednej chwili zasnuły ciemne chmury, a spacerowicze w popłochu zaczęli się chować przed ciężkimi kroplami lecącymi gęstym strumieniem prosto z nieba.
Tomek instynktownie chwycił Magdę za rękę i pociągnął w stronę drzew. Ich splecione dłonie idealnie do siebie pasowały. Przez myśl przeszło jej, że to może jakiś znak.
– Chodź! Schowamy się tam pod wierzbą. – Tomek wskazał na rosnące pośrodku zielonego trawnika samotne drzewo.
Magda skinęła głową.
Biegli, śmiejąc się i na chwilę zapominając o problemach. Jak nastolatki, gdy przeżywają swoją pierwszą miłość, przekonani, że to ta jedyna i ostatnia.
Stara wierzba okazała się idealnym schronieniem. Długie zwisające gałęzie tworzyły kurtynę z drobnych liści, która oddzielała świat ukryty pod drzewem od reszty parku. Gęsta korona stała się parasolem idealnie chroniącym przed deszczem.
Magda położyła torebkę pod pniem i zaczęła wyciskać wodę z włosów. Przemoczony biały podkoszulek przykleił się do jej ciała, uwydatniając krągłości piersi. Tomek przełknął ślinę, starając się wyprzeć z głowy wszystkie fantazje, które teraz podpowiadał mu umysł. Bał się tego, co może się stać, a równocześnie chciał, by to się wydarzyło.
– Jaką masz śmieszną fryzurę. – Magda, śmiejąc się, podeszła do Tomka. – Poprawię ci. Mogę?
Nie czekając na odpowiedź, opuszkami palców zaczęła układać mu włosy. Były przyjemnie miękkie i gładkie. Czuła, jak rośnie w niej podniecenie. Każdy kolejny kontakt z jego ciałem był dla niej zastrzykiem dopaminy. Dotykała jego włosów, a jej umysł rozgrywał ekscytującą i niebezpieczną grę z uczuciami. Balansowała na krawędzi, tańczyła na cienkiej linii rozsądku i słusznych wyborów. Uczucia całkowicie zamgliły jej umysł, zapomniała o swoich zasadach i ślubie. Liczyło się tu i teraz.
Ich oczy znowu się spotkały. „Co by było, gdyby…” zmieniło się w „Sprawdzam!”. Tomek przysunął ją do siebie i pocałował. Raz, krótko. Na sekundę ich usta oderwały się od siebie, by po chwili połączyć się na nowo i znów, i znów.
Poruszana chłodnym wiatrem wierzba płacząca zaszumiała. Deszcz zagłuszył resztę świata, a ukontentowany Wszechświat zostawił ich w objęciach ukrytych przed wszystkimi. Wiedział bowiem, że ma tę jedyną sposobność, by na krótką chwilę spleść nici ich życia ze sobą. Również oni myśleli, że to tylko moment, krótki i niepowtarzalny urywek egzystencji, który zachowają w pamięci.
Następne tygodnie stały się dla nich oceanem miłosnych uniesień. Jednorazowa przygoda zmieniła się w płomienny romans. Magda czuła się jak bohaterka szalonej komedii romantycznej – schadzki w schowku na miotły podczas przerw w pracy, leniwe spacery po parku, gdzie mogli swobodnie trzymać się za ręce, wieczorne spotkania w hotelu za miastem.
Tomkiem miotały wyrzuty sumienia. Nie potrafił oprzeć się koleżance z pracy, jednak był świadom, że rani tym Monikę. Spotkania z Magdą skutecznie zagłuszały głosy rozsądku i moralności. Na tę godzinę, dwie, trzy, gdy leżeli razem na wygodnym hotelowym łóżku, zapominał, że w ogóle jest w związku. Dopiero w drodze do domu wszystkie niewygodne myśli pojawiały się z powrotem ze zdwojoną mocą. Za każdym razem obiecywał sobie, że to ostatni raz.
Jednak wracał do niej, złakniony i stęskniony. Ona wracała do niego z obsesyjnym pożądaniem. Każdy dzień był inny, przynosił nieznane, wyzwalał uczucia i emocje, których do tej pory im brakowało. Współuzależnieni z ekscytacją oczekiwali na ponowne spotkanie. Głęboko w środku ukrywali przed sobą świadomość, że to, co robią, choć piękne, jest złe i nie może trwać wiecznie.
– Wpadnij do nas na kolację – zagaił któregoś dnia, gdy wracali razem promenadą. – Poznasz Monikę.
– Po co? – wypaliła szybko Magda.
Zdziwienie na jej twarzy wywołało u Tomka zmieszanie. Może to faktycznie zły pomysł?
– Nie wiem – powiedział po dłuższej chwili zastanowienia. Żaden sensowny argument nie przychodził mu do głowy. – Pomyślałem, że… mogłybyście się polubić czy coś.
Magda z niedowierzaniem popatrzyła na Tomka. Czy on postradał zmysły? Liczy na trójkącik? Pierwsza podstawowa zasada mówi, żeby trzymać kochankę z dala od życiowej partnerki, a ten chce ją wprowadzić prosto w paszczę lwa.
– Prędzej byśmy się pozabijały, niż polubiły – odparła z ironią.
Przez resztę spaceru milczeli. Po raz pierwszy do ich relacji wkradły się niezręczność i zażenowanie. Silna więź, zatracenie bez reszty i namiętność zaczynały się zacierać. Obojgu przeszło przez myśl, że zbliżają się do końca.
Dotarli do miejsca, w którym zwykle się rozstają. Ciepłe światło wieczornych latarni oświetlało ich twarze, ukazując to, co już wiedzieli podświadomie. Pożegnali się jak zwykle czułym pocałunkiem, lecz było w nim coś ze smutku ostatecznego pożegnania.
– Przyjdę – powiedziała Magda. – Chętnie ją poznam.
– Naprawdę? – w głosie Tomka dało się słyszeć nieskrywane zdziwienie. – To może w piątek?
Magda skinęła głową. Tomek ujął jej twarz w dłonie i pocałował w czoło. Rozstali się z zupełnie przeciwnymi emocjami. On – przekonany, że wszystko się dobrze ułoży. Ona – przerażona, że traci cząstkę siebie.
***
– Tylko nie szalej za bardzo na tym panieńskim, moja prawie-już-żono – zażartował Marek, przyglądając się Magdzie, gdy malowała oczy. – Pięknie wyglądasz.
– Dziękuję – odparła, mocno skupiona na tuszowaniu rzęs.
Kolejne kłamstwa przychodziły jej coraz łatwiej. Najpierw spotkania z Tomkiem były imprezami integracyjnymi. Później pojawiły się kolejne powody wieczornych wyjść: spotkania z przyjaciółkami, zabiegi w salonie kosmetycznym, trening na siłowni, by utrzymać formę przed ślubem. Tym razem szykowała się na wieczór panieński, który był odpowiednią przykrywką dla kolacji z Tomkiem i Moniką.
Malując usta szminką, Magda zastanawiała się, dlaczego właściwie skłamała w tej kwestii. Co podejrzanego byłoby w kolacji z kolegą z pracy i jego dziewczyną? Jednak prawda nie mogła przejść jej przez gardło. Powiedziała więc Markowi, że dziewczyny zorganizowały jej wieczór panieński, którego się zupełnie nie spodziewała. Jedno kłamstwo więcej niczego nie zmieni.
Myślami wciąż wracała do ostatniego spotkania z Tomkiem. Od tamtej pory nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Bała się go stracić, nie mogła pozwolić mu odejść. Panikowała na myśl, że wymyka jej się z ramion i oddala z każdą minutą spędzoną z Moniką. Musiała coś zrobić, by zatrzymać go na dłużej. Nie mógł przecież, ot tak, jej porzucić. Nie, na pewno tego nie zrobi. Przecież mówił, że ją kocha, że nigdy wcześniej nie spotkał takiej jak ona. Jest wyjątkowa, a skoro tak, to będą razem na wieczność. Ślub można odwołać… albo po prostu się rozwiedzie. Coś wymyśli, ale będą razem. To pewne.
W poczuciu pewności obejrzała się w lustrze. Czuła, że wygląda rewelacyjnie – zwiewna, kwiecista sukienka dodawała jej dziewczęcego uroku, a czerwone usta kokieteryjnie przyciągały uwagę. Tego wieczoru zdobędzie go na zawsze.
***
Tomek chodził w kółko, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Jak ona to przyjmie? Jak to powiedzieć? Przy Monice raczej nie zrobi afery, ale co będzie później, w pracy? Nerwowo drapał skórki wokół paznokci.
– Czym się tak denerwujesz? – zapytała zaniepokojona Monika.
– Co? – Wyrwany z zamyślenia nie usłyszał pytania. – Nie, nic.
Monika westchnęła i usiadła na kanapie. Patrzyła, jak Tomek krąży nerwowo po pokoju.
– Przecież widzę – powiedziała po chwili. – Jeśli cię to stresuje, możemy odwołać kolację.
– Nie! – odparł nieco za głośno. – Nie. To nie to.
– Więc co? – Dziewczyna nie odpuszczała.
– Mały problem w pracy – skłamał. – Muszę go sobie rozpracować.
Monika jeszcze przez chwilę przyglądała się Tomkowi, próbując zrozumieć jego zachowanie. Jeszcze nigdy nie widziała go tak zdenerwowanego. Ewidentnie stało się coś poważnego, a on nie chciał jej o tym powiedzieć. Od rana snuł się z nieszczęśliwą miną po mieszkaniu. Był nieobecny, jakby jego dusza oddzieliła się od ciała i przemierzała inną rzeczywistość, niż ta, w której zostało jego puste ciało. Niepokoiła się, ale wierzyła mu. W końcu lubił swoją pracę, więc jest prawdopodobne, że wydarzyło się coś, co zaprząta mu teraz głowę.
Zestresowała się, że może stracił pracę i nie wie, jak jej to powiedzieć. Postanowiła, że da mu czas. Wyszła z pokoju do kuchni i zabrała się za przygotowanie kolacji.
Tomek stanął przy regale z książkami. Jego wzrok padł na fotografie. Monika szczerze uśmiechała się do niego z kolorowych zdjęć. Niby nic wielkiego, a jednak ta ujmująca, pełna miłości radość na jej twarzy sprawiła, że przestał się wahać. Oto kobieta jego życia. Nie chwilowa miłostka oparta na pożądaniu, a prawdziwa miłość, której fundamentem jest zaufanie.
Wziął głębszy oddech i nieco się uspokoił. Przecież Magda zrozumie, sama jest w związku.
Usłyszał dzwonek do drzwi.
– Otworzę! – krzyknął do krzątającej się po kuchni Moniki.
W ciepłym świetle klatki schodowej stała Magda. Wyglądała zjawiskowo. Falbanki przy dekolcie jej sukienki uwydatniały biust, a czerwone usta przyciągały uwagę. Znów jej zapragnął. Wiedział jednak, że to tylko fizyczne pożądanie. Chwilowe uniesienie, które za jakiś czas minie.
– Wejdź, proszę – powiedział z uśmiechem.
Przeszła obok niego, niezauważalnie muskając swoją dłonią jego rękę. Była tak blisko, że wyraźnie poczuł słodką woń jej perfum. Zapowiadał się ciężki wieczór.
***
Przez chwilę klęczała oszołomiona nad martwym ciałem. W prawej dłoni ściskała nóż, a krew spływała po jej palcach. Gdy czerwona maź zaczęła przesiąkać przez materiał jej kwiatowej sukienki, odsunęła się przerażona tym, co właśnie zrobiła, a nóż wypadł z jej zakrwawionej dłoni.
Wszędzie była krew – na ścianach, na podłodze, na stoliku kawowym i książkach. Monika leżała na miękkim, niegdyś białym dywanie i spoglądała na nią martwym i zdziwionym wzrokiem. Nieco dalej, przy stole, siedział Tomek. Głowę miał odchyloną do tyłu, a z gardła prosto po bezwładnie zwisających rękach stróżkami spływała krew.
Magda siedziała na podłodze i oddychała ciężko.
– Co ja najlepszego zrobiłam?! – Myśli w jej głowie buzowały ze strachu. Właśnie pozbawiła życia dwie osoby, których jedyną zbrodnią był ich związek. – Co teraz? Nie mogę iść do więzienia, nie mogą mnie za to zamknąć. Jutro wychodzę za mąż. Boże jedyny, co ja narobiłam! Co ja najlepszego narobiłam?!
Do oczu napłynęły jej łzy. Otarła je, lecz wciąż czuła na twarzy wilgoć. Popatrzyła na swoje dłonie. Dotarło do niej, że właśnie roztarła krew Moniki na swoich policzkach.
Wstała i pobiegła do łazienki. Dopadła do umywalki, odkręciła wodę i zaczęła szorować dłonie i twarz, by zmyć
ewidentne ślady swojej winy. Krew mieszała się z wodą, spływając wirującym strumieniem prosto do zlewu. Nie było łatwo. Na rękach zdążyła już zaschnąć. Poddała się. Najważniejsze, że zmyła to ze swojej twarzy.
Zimna woda otrzeźwiła Magdę. Spojrzała na siebie w lustrze. Miała wrażenie, że patrzy na obcą osobę. Błękitne oczy straciły swój blask, zrobiły się szare, zmęczone.
– Nie załamuj się teraz – powiedziała do siebie. – Musisz tu posprzątać.
W szafce pod zlewem znalazła gumowe rękawiczki, szmatki i środki czystości. Zaczęła od łazienki. Dokładnie wyszorowała umywalkę, toaletę, z której korzystała, nim to się stało, i klamkę od szafki.
Przeszła do pokoju. Tu będzie trudniej. Czego dotykała? Najpierw szklany stół, przy którym został Tomek, i metalowe oparcie krzesła. Kieliszek na wino – przetarła go, ale i tak postanowiła zabrać ze sobą do domu. Butelka po winie – czy jej też dotykała? Na wszelki wypadek wytarła i ją. Ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu, próbując przypomnieć sobie od początku każdy krok.
Drzwi wejściowych nie dotykała, Tomek je otworzył. Wpuścił ją i zamknął za nią. Wychodząc, będzie musiała pamiętać o dzwonku do drzwi. Przywitała się z Moniką. Nie ściągała butów. Zaprosili ją do salonu. Tu oglądała zdjęcia… Zdjęcia! Magda doskoczyła do regału, przechodząc przez martwe ciało Moniki, i zaczęła szorować ramki. Byli na nich razem – Tomek i Monika. Tu z jakiejś wycieczki, tu z imprezy. Uśmiechnięci, szczęśliwi. Nieświadomi tragedii, która ich spotka.
Co dalej? Usiadła przy stole, podano kolację. Było wesoło, przyjemnie. Po jedzeniu Monika zabrała talerze do kuchni. Na stole zostały tylko resztki kurczaka i nóż do krojenia mięsa. Zostali sami. Przez chwilę milczeli. Wreszcie Tomek się odezwał:
– Posłuchaj, Magda. Musimy z tym skończyć.
Dziewczyna spojrzała na niego, w pierwszej chwili nie do końca rozumiejąc, co miał na myśli. Upiła łyk wina, by się nieco rozluźnić.
– No, wiesz – kontynuował. – Zamierzam się oświadczyć Monice, chcę z nią spędzić resztę życia. Nie możemy tak, rozumiesz?
Magda poczuła ścisk w gardle. Na chwilę zakręciło jej się w głowie, serce przyspieszyło, a nogi zmiękły. Przecież było im tak dobrze! Te wyznania, deklaracje… czy nic dla niego nie znaczyły? Mówił, że chce, by tak już zostało zawsze, że nigdy nie spotkał takiej jak ona. Teraz nagle chce się żenić z inną!
Wściekła się. Była jak w amoku. Sięgnęła po leżący między nimi nóż, nachyliła się nad stołem, wbiła ostrze w jego szyję i gwałtownie wyszarpnęła. Bryznęła krew. Zszokowany Tomek chwycił się za gardło i usiłował złapać oddech. Magda siedziała i patrzyła, jak powoli umiera.
Dziwne dźwięki wywabiły Monikę z kuchni. Gdy weszła do salonu, nie mogła wydać z siebie głosu. Stała sparaliżowana i przerażona spoglądała to na Tomka, to na Magdę. Dziewczyna odwróciła wzrok w stronę Moniki, wstała i ściskając w ręce nóż, ruszyła w jej stronę.
– Skoro ja go mieć nie mogę, ty też nie będziesz – powiedziała spokojnie, nie odrywając wzroku od przestraszonych oczu swojej ofiary.
To były ostatnie słowa, jakie wyraźnie usłyszała Monika. Ostry nóż z trudem przebił się przez skórę i mięśnie klatki piersiowej. Poczuła ukłucie, zaparło jej dech, gdy Magda pchnęła mocnej, a ostrze trafiło między żebra. Następnie przyszedł przeszywający ból, który powalił ją na kolana. Upadła na dywan. Magda uklękła przy niej i z obojętnością oglądała śmierć dziewczyny swojego kochanka.
Więc to będzie wszystko – pomyślała Magda. Łazienka sprzątnięta, stół i zdjęcia wytarte, butelka również.
Sięgnęła po kieliszek i schowała go do torebki. Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. Już miała wychodzić, gdy tknięta przebłyskiem intuicji zatrzymała się. Nóż! Zupełnie o nim zapomniała… Niechętnie wróciła do salonu i unikając patrzenia na martwe ciało Moniki, podniosła narzędzie zbrodni. Zabrała je do kuchni, umyła w zlewie i zawinęła w ścierkę, starając się dokładnie wytrzeć odciski. Wyrzuci nóż gdzieś po drodze.
Przed wyjściem narzuciła na siebie wiosenny płaszcz Moniki, by ukryć poplamione krwią ubranie. Przez materiał sukienki chwyciła klamkę drzwi wejściowych i wyszła, zostawiając śmierć za sobą.
***
To ten dzień, na który czeka zdecydowana większość kobiet. Pojawiają się ekscytacja i radość zmieszane z lekkim zdenerwowaniem wywołanym nadchodzącą ceremonią. Magda ubrana w długą białą suknię stała przed lustrem, przyglądając się odbiciu z obojętnością. Wokół niej krążyły fryzjerka i mama, która nie mogła się zdecydować, jak ułożyć suknię jedynej córki.
– Nie ruszaj się! – powiedziała do Magdy, wygładzając dół sukni. – Jak się ruszasz, to wszystko się tu zagina, no.
– Nie ruszam się. – w głosie Magdy dało się słyszeć wyraźne zobojętnienie.
– A co tak? – Mama wyprostowała się i karcąco spojrzała na pannę młodą. – Co to za mina? Co to za głos, no? Ja to w dniu ślubu z radości skakałam, a ty taka… Waszemu pokoleniu to nie dogodzi, no. Macie wszystko… Ja w twoim wieku to nic nie miałam. Jak ślub z twoim ojcem braliśmy, to nic nie było, no. Gdzie to człowiek widział takie suknie, taki przepych. Uśmiechnęłabyś się, no. Brzydko wyglądasz taka skrzywiona.
Magda wyłączyła się i przestała słuchać wywodu mamy. Jej wzrok uciekł w stronę szklanej witryny, w której ukryła kieliszek do wina – jedyny dowód swojej zbrodni. Gdy wróciła tej nocy do domu, nie miała sił nawet myśleć o tym, co się stało. Padła prosto na łóżko i cieszyła się, że postanowili z Markiem tę ostatnią noc przed ślubem spędzić oddzielnie.
Teraz jednak wszystko wracało. Budziły się wyrzuty sumienia i strach przed konsekwencjami. Patrzyła na siebie w lustrze i myślała, że wszyscy wiedzą i za chwilę zostanie zdemaskowana. Czekają, aż straci czujność, i wtedy zza szaf, zasłon i lustra wyskoczą policjanci, by ją aresztować.