Splątane ścieżki - ebook
Splątane ścieżki - ebook
Agnieszka Krawczyk – krakowska Fannie Flagg i jej najnowsza powieść!
Pełna ciepła historia o potędze życzliwości. Bohaterowie „Splątanych ścieżek” udowadniają, że sąsiedzka współpraca i serdeczność mogą przenosić góry!
Kraków. Spokojna, zielona dzielnica i urokliwa pasmanteria prowadzona przez nieco ekscentryczną Klaudynę. To tu, w „Splątanej nitce”, co tydzień spotykają się zapalone miłośniczki i miłośnicy (!) dziergania, szydełkowania i szycia. Eliza, nauczycielka w pobliskiej szkole, majsterkowicz Szymon, apodyktyczna Małgorzata, karmiąca podwórkowe koty Ludwika i Wojtek, który pozwala niechcianym przedmiotom trafić do nowych właścicieli. Choć tworzenie rękodzieła jest ich pasją, to bliskość, szczere rozmowy i możliwość spędzenia czasu z innymi mają tu nieocenioną wartość.
Klaudyna, pomimo otwartości na swoich klientów, niechętnie opowiada o sobie. Jaki sekret skrywa? I dlaczego niespodziewany telefon od Marcelego, tajemniczego znajomego sprzed lat, wywołuje w niej niepokój, łzy i… tęsknotę?
Monika, siostrzenica Klaudyny, pracuje w telewizji i spełnia się zawodowo. Kiedy jednak okazuje się, że ukochany Jeremi, który jest jednocześnie jej szefem, oszukuje ją od dawna, jej szczęście rozsypuje się jak domek z kart. Zatrzymuje się u ciotki, by odzyskać równowagę i poukładać swoją codzienność na nowo. Czy trzydziestolatka odnajdzie w końcu szczęście, na jakie zasługuje? Prawdziwe uczucie może czekać na nią właśnie w „Splątanej nitce”…
Agnieszka Krawczyk - absolwentka filologii polskiej UJ. Pracowała jako dziennikarka w krakowskich gazetach codziennych. Autorka ponad dwudziestu powieści, m.in. serii: Magiczne miejsce (Magiczne miejsce, Dolina mgieł i róż, Ogród księżycowy, Jezioro szczęścia), Czary Codzienności (Siostry, Przyjaciele i rywale, Słoneczna przystań, Magiczny wieczór), Ulica Wierzbowa (Najmilszy prezent, Zawsze w porę, Marzenia, które się spełniają). Od zawsze związana z Krakowem, to w nim osadza akcję wielu swoich powieści.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07268-4 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przed samą północą Monika przewracała się na łóżku z boku na bok i starała się nie patrzeć w okno, przez które świecił księżyc. Przebywała u ciotki Klaudyny Wilgońskiej, w gościnnym pokoju w jej mieszkaniu nad pasmanterią. Czasami tu nocowała, gdy się zagadały, ale tym razem sytuacja była nadzwyczajna – dziewczyna miała wrażenie, że cały świat zawalił się jej w jednej chwili.
W domu już dawno zapadła ciemność – zarówno w mieszkaniu na piętrze, jak i mieszczącym się poniżej sklepie ciotki. „Splątana Nitka”, bo tak nazywała się ta pasmanteria, oferowała przede wszystkim asortyment przydatny miłośniczkom wszelakich robótek ręcznych.
– I miłośnikom – dodawała Klaudyna, podkreślając, że nie dyskryminuje nikogo. Choć oczywiście entuzjastów robótek ręcznych płci męskiej nie było zbyt wielu, mimo iż jej działalność cieszyła się zasłużoną renomą. Można tu było nabyć praktycznie każdą włóczkę, wełnę, bawełnę, jedwab, szenilę czy mieszankę, w dowolnej barwie. Także druty i szydełka, do wyboru i koloru. Były druty proste drewniane, bambusowe oraz plastikowe na żyłce, do wyrobu skarpet, czapek i szalików-kominów, kościane i aluminiowe szydełka. Również akcesoria do filcowania i szycia kapeluszy oraz do frywolitek, gdyby ktoś miał taką chęć. Właściwie do wszystkiego, bo ciotka posiadała również kącik z igłami, mulinami oraz nićmi, na wypadek pojawienia się klienta chętnego wykonać makatkę lub wyhaftować coś bardziej skomplikowanego delikatnym jedwabiem na tamborku. Tutaj dało się kupić, co tylko podsunęły wyobraźnia i potrzeba – guziki, zamki błyskawiczne, wstążki i dodatki krawieckie – poza maszyną dziewiarską, której Klaudyna zupełnie nie poważała i którą traktowała z lekceważeniem.
– To chyba oczywiste, że takie urządzenie jest zaprzeczeniem idei rękodzielnictwa – mawiała. – Jestem przeciwniczką tego typu rozwiązań. Jak robótka ręczna, to wykonana własnymi dłońmi. Mówię ci, Moniko, że gdybym żyła w XIX wieku, to walczyłabym z maszynami tkackimi niczym luddyści, którzy w Anglii rozbijali krosna. Zresztą mam w sobie coś z neoluddystki – zawsze przerażała mnie praca w korporacji.
Siostrzenica zaśmiewała się z tych opowieści. Klaudyna była młodszą siostrą jej matki, Łucji, a obie otrzymały imiona po bohaterkach ulubionej pisarki babci, czyli Colette.
– Chciałabym zobaczyć kogoś, kto dzisiaj czyta te książki – wzdychała ciotka, wyciągając papierosa, bo paliła bez umiaru. – Kiedyś obyczajowo odważne i wręcz skandaliczne, teraz nikogo nie gorszą i nie bulwersują, a ja noszę idiotyczne imię bohaterki.
– Imię jest świetne, takie niespotykane – pocieszała ją dziewczyna.
– Pod warunkiem że nikt nie mówi do ciebie „Klodziu” – obruszała się właścicielka sklepu.
Klaudyna miała spore poczucie humoru i dystans do siebie.
– Nieuchronnie zbliżam się do pięćdziesiątki i jestem cyniczna – mawiała z pewnym zadowoleniem. – Nie wierzę w zyskiwanie rozwagi i konieczność utrzymania życiowej harmonii. Wiem, że trzeba wrzasnąć, gdy się jest wściekłym, i nie tłumić uczuć. Dawno przestałam się wstydzić tego, kim jestem, bo przecież i tak nie będę już inną osobą.
Jednocześnie czasami stawała się zamyślona, nieprzystępna, wręcz naburmuszona. W takie dni lepiej było nie podchodzić do niej zbyt blisko, bo potrafiła zaatakować znienacka kąśliwą uwagą czy przykrym słowem.
Monikę zawsze zastanawiało, dlaczego ciotka jest sama. Owszem, miała kiedyś, przez pewien okres męża, co siostrzenica pamiętała słabo, bo była wówczas w podstawówce. Jednak przez tyle kolejnych lat nigdy nie widziała jej w towarzystwie mężczyzny. Raz nawet spytała matkę o ten dawny związek ciotki. Łucja, jak to ona, wzruszyła tylko ramionami.
– Klodzia to naiwna idealistka. Żaden facet nigdy jej nie pasował, bo nie potrafiła przymykać oczu na ludzkie wady. Była zbyt rygorystyczna i tak się to skończyło. Pasmanterią z włóczkami.
Monika nie uważała, że sklep z rzeczami dla hobbystów to coś gorszego niż biuro, w którym przez całe lata męczyła się matka, a teraz niecierpliwie wyglądała emerytury. A właściwie z lękiem liczyła czas do wejścia w okres, kiedy nie można jej będzie zwolnić. Bo właśnie to najbardziej spędzało jej sen z powiek. Z córką nigdy nie była blisko. Łucja martwiła się o wiele rzeczy: pracę, swoje małżeństwo, dom, ale Monika nie zaprzątała szczególnie jej uwagi. Zawsze obowiązkowa i pilna w szkole, zatem nie trzeba jej było nadzorować. Matkę pochłaniały wyłącznie własne sprawy – kiedyś nieudana kariera, teraz obawa, co się z nią stanie na starość. Tak zresztą zapamiętała ją córka – jako wiecznie zapracowaną, niezadowoloną i wymagającą osobę. W ich domu nie było ciepła ani zrozumienia, wyłącznie oczekiwania, żądania i pretensje. Żadnej pobłażliwości czy tolerancji, jedynie krytyka i połajanki. Oczywiście Monika nauczyła się z tym żyć, ale z każdym rokiem coraz bardziej oddalała się od matki. Z niczego się jej już nie zwierzała, nie chciała się z nią dzielić swoimi sprawami. Kiedy tylko się usamodzielniła, z ulgą wyniosła się z domu. Wreszcie nikt nie dawał jej odczuć, iż nie jest wystarczająco dobra, by zasłużyć na rodzicielską miłość. Ojciec z rezygnacją poddawał się matce, rzadko się odzywał i wyraźnie cierpiał, ale przynajmniej od niego córka mogła się spodziewać więcej zrozumienia.
Chyba właśnie dlatego Monika z całej swej rodziny najmocniej była przywiązana do ciotki, która prezentowała bardziej elastyczne podejście do życia. Nikogo nie oceniała i sprawiała wrażenie, jakby świat stanowił dla niej miejsce, gdzie dokonuje się refleksyjnych obserwacji i podsumowań, a nie walczy o swoje racje bez pardonu. I nie była to obojętność, ale zwykła pobłażliwość wobec niedoskonałości życia i jego niezbadanych tajemnic.
Ciotka zajmowała niewielki piętrowy domek przy ulicy Porębianki na krakowskiej Starej Krowodrzy, w pobliżu parku Krakowskiego. Domek należał kiedyś do dalekiej krewnej rodziny, która zapisała go Klaudynie.
– Nigdy tego nie zrozumiem – mawiała obecna właścicielka. – Prawie jej nie znałam, tylko tyle co w dzieciństwie, ale byłam wtedy tak okropna, że ta kuzynka babci powinna mnie omijać szerokim łukiem, nie mówiąc już o zapisywaniu czegokolwiek. Wpadłam w osłupienie, gdy przyszedł list od jej adwokata. Prawdziwe zrządzenie opatrzności, bo po rozwodzie z Radkiem nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Byłam za stara, żeby wracać do domu rodzinnego, gdzie musiałabym wysłuchiwać wymówek twojej matki, która miała do mnie pretensje, że za mało pomagałam w opiece nad naszymi rodzicami, a innego pomysłu na siebie nie miałam. No i niespodziewanie uzyskałam bardzo miłe lokum.
Owo „miłe lokum” pozostawiało wiele do życzenia. Dom był ciasny, Klaudyna wciąż nie miała środków na remont, więc wyglądał niezbyt okazale. Na dole zaaranżowała sklep, a sama mieszkała na piętrze. Było jeszcze niezbyt funkcjonalne poddasze, z obszernym niewykorzystanym pomieszczeniem, które bardzo chętnie zajmowała Monika. Miała tu stanowczo dużo więcej miejsca niż w wynajmowanym wspólnie z koleżanką mieszkaniu na peryferiach miasta. Marzyła o własnym lokum, ale na razie na więcej nie było jej stać. W swojej pracy – była riserczerką w telewizji – zajmowała się głównie wyszukiwaniem uczestników do różnych audycji o profilu społecznym. Takich „gadańców”, jak określała to z humorem, nie chcąc się przyznać, że jest to jednak zajęcie poniżej jej ambicji. Stacja, w której pracowała, nie była duża, ale sukcesywnie zdobywała popularność i coraz bardziej się liczyła. Dziewczyna w głębi serca miała nadzieję, że doświadczenie, jakie tu zdobędzie, przyda jej się w jakiejś większej stacji telewizyjnej lub posłuży przynajmniej do awansu. Zawsze pragnęła być redaktorką, a jeszcze lepiej – wydawczynią jakiegoś świetnego programu. Mógł być społeczny albo publicystyczny – gdyby oczywiście się udało. A teraz? Otrzymywała zamówienie na konkretną produkcję, że ma znaleźć „kobiety po czterdziestce znudzone małżeństwem, które kusi zdrada”, „mężczyzn spędzających zbyt wiele czasu na siłowni” albo „skłóconych sąsiadów walczących o fragment podwórka”, którzy potem mogliby wystąpić w studio. Nic fascynującego. Niestety.
Matka była zadowolona, że Monika ma dobrą posadę w mediach, ale ona sama od dłuższego czasu czuła, że coś jest nie tak. Nie tylko z jej pracą, ale z całym życiem. Miała dwadzieścia siedem lat i właśnie zabrnęła w związek bez perspektyw. Tak, trzeba to sobie powiedzieć otwarcie.
Wplątała się w romans z żonatym mężczyzną. Aż jej się zakręciło w głowie, kiedy wyartykułowała to wreszcie jasno. Do tej pory chowała się za różnymi wymówkami, typu: Jeremi, co prawda, ma żonę, ale to małżeństwo od dawna jest fikcją i tylko trudne do uzgodnienia kwestie finansowe trzymają ich razem.
Z Moniką poznali się w pracy. Ona właśnie zaczynała, a on był jednym z wydawców. Szybko zauważył zdolną i pracowitą dziewczynę, która nie bała się wyzwań. Najpierw oferowano jej wyłącznie drobne zadania, a potem pozwolono na większą samodzielność.
Początkowo byli tylko zwykłymi znajomymi, niewiele o nim wiedziała. Zaiskrzyło znienacka, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wiedziała, że ma żonę, lecz nie zaprzątała sobie tym zbytnio głowy. Jeremi od początku ich romansu twierdził, że to małżeństwo „na papierze”, a rozwód jest kwestią czasu. Oczywiście musieli być dyskretni – mężczyzna nie miał ochoty na długie prawnicze batalie, gdyby żona o czymś się dowiedziała i zażądała orzeczenia o jego winie, by wymusić korzystniejsze rozstrzygnięcie w sprawie majątku, ale to Monika rozumiała. Dla niej partner był niemal ideałem: czuły, inteligentny, rozumiejący jej potrzeby. Otaczał ją opieką i zainteresowaniem, rozpieszczał. Żaden facet nie słuchał jej z taką uwagą i nie był tak zaangażowany w jej sprawy. Czasami miała wrażenie, że wręcz czyta jej w myślach. Wpadła po same uszy i czuła się szczęśliwa, a przyszłość rysowała się kolorowo – rozwód z Bereniką, a potem ich ślub. To była naturalna kolej rzeczy i, choć jeszcze o tym nie rozmawiali, Monika traktowała jako oczywistość – w końcu byli tacy zakochani, że trudno było utrzymać tajemnicę przed ludźmi z pracy. Jeremi zresztą często ją upominał w tym względzie. „Nikt nie musi wtrącać swoich pięciu groszy w nasze sprawy” – podkreślał. Lepiej, żeby wiedzieli jak najmniej, zatem trzeba grać. Odgrywanie ról jest niezwykle istotne, żeby się nie zdradzić, nie dać pożywki dla plotek. To oczywiste, że nie mógł jej więc wyróżniać i pomagać w karierze, szczególnie gdy sam awansował na dyrektora, bo to byłoby podejrzane. Nie martwiła się tym, bo ich miłość – choć trudna i wymagająca poświęceń – była jedyna w swoim rodzaju.
Matka znała Jeremiego, ale nie miała pojęcia o jego małżeństwie. Monika powiedziała jej, że rozstał się z żoną. Co było do przewidzenia, od pewnego czasu rodzicielka zaczęła naciskać córkę na „uregulowanie swej sytuacji”.
– Nie robisz się młodsza, kotku, a przed trzydziestką dobrze jest się ustatkować – powtarzała z charakterystycznym dla siebie okrucieństwem. – Panu może się odwidzieć i zostaniesz na lodzie. Nawet jeszcze nie jesteście zaręczeni. On przeszedł na wyższe stanowisko, może uważać, że jesteś dla niego niewystarczająco dobra. Wciąż tylko asystentka, mógłby ci wreszcie załatwić awans.
Chyba właśnie także dlatego Monika nie lubiła pokazywać się u rodziców i wysłuchiwać tych mądrości. Matka miała jasno wyznaczone priorytety: mąż, rodzina, zabezpieczenie. Praca była o tyle ważna, o ile dawała konkretne dochody. Choć nieustannie powtarzała, że trzeba się doskonalić i inwestować w siebie, najbardziej marzyła o tym, by córka znalazła po prostu bogatego męża. „Wtedy możesz sobie robić karierę jaką chcesz – dowodziła. – Będziesz spokojna i krzywda ci się nie stanie. W dzisiejszych czasach poczucie pewności jest najważniejsze, a marzenia i ambicje trzeba zawiesić na kołku. Oczywiście do czasu, gdy się ustawisz na tyle, by do nich wrócić”.
Takie było jej życiowe credo – mała stabilizacja. Uważała, że praca w telewizji daje Monice pewną przewagę. Kojarzyła się ze światem gwiazd, celebrytów, była interesująca w towarzystwie, przyciągała. Córka miała wrażenie, że matka akceptuje jej zajęcie tylko dlatego, że można się nim pochwalić i dobrze wygląda w CV kandydatki na żonę.
– Jak można mieć takie poglądy sprzed wieku? – ciskała się, rozmawiając z ciotką.
Klaudyna w takich razach zwykle chwilę milczała, jakby się zastanawiając, a potem z westchnieniem wyrażała swoją opinię.
– Łucja zawsze była trochę konformistką, ale chyba po prostu dlatego, że zbyt szybko straciła złudzenia.
Siostrzenica popatrzyła na nią z uwagą. Trudno było uwierzyć, że tak inteligentna i błyskotliwa Klaudyna nie miała nigdy żadnych ambicji. Lub że jedyną jej aspiracją była ta pasmanteria. Zapytała więc wprost, czy ciotka również się rozczarowała rzeczywistością. Ona wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Ja skapitulowałam przed życiem inaczej. A Łucja uważa, że największym szczęściem dla ciebie będzie, jeśli nie powielisz jej błędów.
– Sądzisz, że małżeństwo z ojcem okazało się błędem? – Monika nachmurzyła się, bo akurat przedkładała ojca nad matkę i nie lubiła, gdy go krytykowano.
– Nieważne, co ja myślę, tylko jak to widzi moja siostra – podkreślała Klaudyna.
– Żałuje swego życia? – dopytywała dziewczyna.
Ciotka skrzywiła się.
– Jak każdy. A poza tym twoja matka wie, w którym miejscu nacisnąć, żeby wywołać skutek. Nie mówię, że tobą manipuluje, a jeśli nawet to robi – to nieświadomie. Ale twoim zadaniem jest żyć po swojemu.
Zawsze wracała z takich rozmów z ciotką pokrzepiona i spokojniejsza. Może również dlatego, że Klaudyna znała sytuację z Jeremim i nie oceniała siostrzenicy.
Kiedyś Monika chciała nawet zabrać go do ciotki, ale on nieoczekiwanie sprzeciwił się tej wizycie. Uważał, że w ich intymnym dwuosobowym świecie nie ma miejsca dla kogoś z zewnątrz.
– To z pewnością cudowna osoba – podkreślił – ale marzę o tym, żebyśmy jak najwięcej czasu spędzali tylko ze sobą. Mamy przecież tak niewiele wspólnych chwil i szkoda je marnować na wizyty u krewnych.
Dziewczyna doszła do wniosku, że najwyraźniej zniechęciło go nastawienie jej matki – zaborczej, władczej i krytycznie podchodzącej do wszystkiego. To oczywiste, że projektował te cechy charakteru na innych członków rodziny i czuł się tym przytłoczony.
Klaudyna wzruszyła tylko ramionami, gdy siostrzenica opowiedziała jej o tej sytuacji.
– Może lepiej, żeby nie znał najbardziej kontrowersyjnych przedstawicieli tej familii – oznajmiła i uznała sprawę za zakończoną. Dla Moniki nie było to miłe, bo poczuła, że krewna ma jednak jakieś zastrzeżenia, których nie chce ujawnić. Ponieważ ciotka nigdy nie bywała dwulicowa, zagadnęła ją o to wprost.
Właścicielka sklepu oczywiście od razu zapaliła papierosa.
– Będę musiała się odzwyczaić – mruknęła, przyglądając się, jak żarzy się końcówka. – Zaczynam tracić oddech jak stary gumowy materac, z którego uchodzi powietrze. Skoro on nie ma ochoty tu przychodzić, to ja nie będę nalegała. Widocznie ma swoje powody.
Dziewczynę to zaniepokoiło. Obraziła się? Nie, to było niepodobne do Klaudyny, którą trudno było dotknąć. Starała się zatem wyjaśnić, że Jeremi to świetny facet, a ciotka z pewnością by go polubiła.
– Jasne, ponieważ coś nas ze sobą łączy – zgryźliwie oceniła krewna, która chyba czuła się przyparta do muru i miała jeden ze swoich epizodów oschłości. – Oboje jesteśmy tchórzami.
Monika odebrała to jako aluzję do jego nieuregulowanej sytuacji osobistej. Nie spodobała się jej ta uwaga, którą odczytała jako krytykę. Ciotka niby taka równa i odmienna od matki, a jednak i w niej tlą się drobnomieszczańskie przesądy. Bo Jeremi nie jest wolny? Co z tego? Przecież będzie.
Żyła w tym przeświadczeniu bardzo długo, za długo. Aż wreszcie, w jednej chwili przekonała się, że mgła złudzeń całkowicie przesłoniła jej rzeczywisty ogląd sytuacji.
Właśnie przygotowała rozpiskę gości do kolejnego „gadańca”. Była szczególnie zadowolona ze swojej pracy. Temat wydawał się dosyć błahy i banalny, trochę wymyślony przez redaktorkę na kolanie, ale jej udało się zebrać ciekawy zestaw występujących. Stanęła na głowie, bo właśnie Jeremiemu szczególnie zależało na tym programie. To pasmo społeczne było jego pomysłem, a awans wciąż wydawał się świeży i mężczyzna chciał potwierdzić swoją pozycję w stacji. Rozmawiał o tym z Moniką jeszcze parę dni wcześniej, wyraźnie sugerując, że i jej kariera nabierze tempa: zostanie redaktorką, a potem wydawczynią programu, byle tylko pomogła mu utrzymać oglądalność audycji.
– Żaba to idiotka – mruknął, kiedy skończyli się kochać i zaczęli rozmawiać o pracy.
Żabą nazywał odpowiedzialną za ten show Anetę Lusińską, ponieważ jego zdaniem miała zbyt szerokie usta i wyłupiaste oczy. Według Moniki, Aneta wcale nie była głupia, posiadała tę niezaprzeczalną zaletę, iż potrafiła działać pod presją czasu i nigdy nie traciła zimnej krwi. W awaryjnej sytuacji zawsze coś wymyśliła. Fakt – może nie były to przełomowe projekty, ale całkiem chwytliwe koncepty nowych tematów.
– Zbyt ograne – krytykował Jeremi, gdy Monika przedstawiła mu swoje przemyślenia dotyczące pracy Żaby. – To już było, Moni. Potrzebuję świeżości, odkrycia czegoś, po co jeszcze nie sięgnięto. Pozytywnego przesłania. Atmosfery, która pozwoli ludziom marzyć. Choćby o tym, że sami mogą stać się lepsi i coś osiągnąć.
Sęk w tym, że takich tematów było niewiele. Stacja tłukła te swoje „gadańce” od dłuższego czasu i w tej dziedzinie powiedziano już chyba wszystko, wiele razy. Domaganie się od Anety, by ciągle proponowała nowe treści było niesprawiedliwe.
– W każdym razie, jeśli mi pomożesz, postaram się pozbyć Żaby, a ty ją zastąpisz – roztaczał przed nią miraże Jeremi. Chciała się więc wykazać i pracowała ze zdwojoną siłą.
Teraz już wiedziała, że była niemądra. Bo kiedy weszła do jego gabinetu ze swoją rozpiską, zastała tam jakąś kobietę. Początkowo nie skojarzyła, że to żona Jeremiego. Chyba nie przyszło jej w ogóle do głowy, że Berenika mogłaby się kiedykolwiek pojawić w pracy męża, wiedli przecież dwa oddzielne życia!
– O, przepraszam, nie wiedziałam, że masz gościa – usprawiedliwiła się, przekonana, że to jakaś interesantka z zewnątrz.
– Ależ nie, pokaż co przyniosłaś.
– Wyciągnął do niej rękę i Monika podała mu plan działań przy nowym odcinku programu. Zaczęła opowiadać, co wymyśliła, i tak się rozkręciła, że zapomniała o siedzącej z boku kobiecie. Dopiero gdy ta niespodziewanie podniosła się z krzesła, Monika zobaczyła, że jest w widocznej ciąży. Berenika podeszła do Jeremiego, uniosła się na palcach, następnie pocałowała go w policzek.
– Nie będę ci już przeszkadzała, skarbie, widzę, że to może potrwać. – Z pewną przyganą spojrzała na Monikę. – Pogadaj na spokojnie, zobaczymy się w domku. Przygotuję coś pysznego.
I nie oglądając się za siebie, wyszła majestatycznie z gabinetu.
Monika stała przed biurkiem Jeremiego, wpatrzona z bezmyślnym wyrazem twarzy w jego zakłopotane oblicze.
– Wybacz – wydusił po chwili. – Nie chciałem takiej ostentacji. Przypadek...
– Przypadek? Ona jest w ciąży! – wybuchnęła Monika, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyła. – Nie wmówisz mi, że to nie ty jesteś ojcem!
– No owszem, ja... Tylko że to jest bardziej skomplikowane, niż myślisz...
– Raczej nie! Idzie się do łóżka, uprawia seks i czasami są z tego dzieci – dogryzła mu sarkastycznie, choć czuła tylko gniew i upokorzenie, kręciło się jej w głowie i wciąż miała wrażenie, że śni.
On patrzył na nią z wyczekiwaniem, jakby zastanawiając się, co ma odpowiedzieć. Ten namysł jeszcze bardziej wyprowadził ją z równowagi. Ręce jej się trzęsły i musiała je schować za siebie.
– Wszystko ci wyjaśnię, tylko się nie unoś – przestrzegł tonem pobrzmiewającym pretensją, jakby atakowała go bezpodstawnie.
– Co ty w ogóle mówisz? Kiedy zamierzałeś mi wspomnieć, że spodziewacie się dziecka? Dotąd utrzymywałeś mnie w przekonaniu, że żyjecie osobno w podzielonym na dwie części domu i spieracie się o sprawy finansowe. Tylko to miało być przeszkodą do rozwodu.
– Właśnie tak jest! – przerwał gwałtownie Jeremi.
– Nie rób ze mnie idiotki! Zdaje się, że o żadnym osobnym życiu nie ma mowy. Jest zwykłe pożycie małżeńskie. – Była zła na siebie, że przedstawia sprawę w ten sposób. Czuła, jakie to nieporadne, pełne zazdrości i emocjonalne. Jeremi zawsze powtarzał, że nie cierpi impulsywnych kobiet – są nieprzewidywalne i głupie. Kierują się fałszywymi przesłankami i nie potrafią wyciągać wniosków. Oczywiście dawał jej do zrozumienia, iż w jego oczach ona wcale taka nie była. Nic dziwnego, że teraz skrzywił się z niesmakiem.
– Przesadzasz. To nie ma nic wspólnego z nami. Nasz związek jest dla mnie najistotniejszy. Berenika chciała zostać matką, więc tak się stanie, ale to nie zmienia naszej sytuacji – nie zamierzam być z żoną, rozstajemy się.
– Ach, więc to taka przysługa na do widzenia? – Monika starała się, by jej głos brzmiał ironicznie, ale przebijała z niego wyłącznie uraza.
– Przemawia przez ciebie złość. Mogę to zrozumieć – oznajmił tonem pełnym wyrozumiałości. – Nie chcę jednak, żebyśmy robili z tego taką aferę.
– Jeremi, fakt, że będziesz miał dziecko ze swoją żoną, jest dla mnie ważną kwestią, czy tego chcesz, czy nie – wypaliła z bezradnością w oczach.
Wydawało jej się, że on kompletnie nie pojmuje, co się stało, i najwyraźniej dziwi się, iż tak zareagowała. Było to dla niej niezrozumiałe do tego stopnia, że miała wręcz wrażenie prowadzenia rozmowy z kimś z innego świata. Jeremi przemawiał do niej jak doświadczony mentor, który pozwoli jej zrozumieć swój błąd i przyswoić sobie właściwy sposób myślenia. Jaki do cholery błąd?! – rozzłościła się w myślach. Ten facet zwodził mnie do miesięcy, a ja miałam klapki na oczach!
– Okej, to skomplikowana sytuacja – ciągnął. – Ale nic, z czym nie moglibyśmy sobie poradzić. Zawsze przechodziliśmy cało przez wszystkie burze. Tak będzie i tym razem.
– Nie uznaję poligamii – warknęła, wyrywając mu z rąk plan nowego odcinka. – Nie zamierzam sobie z niczym radzić. Jeśli chcesz mieć harem pierwszych, drugich i trzecich żon, to szukaj takiej, która na to pójdzie. Ja nie reflektuję.
Wyszła z jego gabinetu, po czym popędziła do swojego pokoju. Przekazała Żabie wszystkie kartki z komentarzem, że szef je przyklepał bez uwag, złapała torebkę i rzuciła w drzwiach zdumionej koleżance:
– Mam od rana megamigrenę. Jeśli tu dłużej zostanę, porzygam się przy biurku. Muszę się zwolnić na resztę dnia.
Monika wiedziała, że to podziała. Koleżanka cierpiała na uporczywe bóle głowy i najłatwiej ją było nabrać właśnie na to. Kilkakrotnie już korzystała z tego wybiegu, gdy chciała się urwać, i zawsze się udawało. Tym razem nie miała jednak cienia wyrzutów sumienia. Jedynym jej pragnieniem było wybiec stąd i zacząć wrzeszczeć z bezsilnej wściekłości.
– Jasne, leć. Odwaliłaś całą robotę na dzisiaj – odparła Aneta ze współczuciem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------