Splątani krwią - ebook
Głosy nigdy nie cichną. Szepczą o Monarchach bez ziemi, utraconych koronach i zemście tak krwawej jak zagłada Lankei. Trzydzieści lat temu czarny ogień pochłonął najpotężniejsze z państw. Pozostawił po sobie jedynie szary popiół, grzebiąc w nim tajemnice Lankei. Życie na tych ziemiach zamarło, a płomienie nigdy nie wygasły. Po kataklizmie kontynent spowiła mgła strachu. Prawda, która mogłaby dać ludziom nadzieję, wciąż pozostaje ukryta. Źródło mocy Monarchów było pilnie strzeżoną tajemnicą Rodów Krwi Lankei. Teraz sekrety Rodów obróciły się przeciwko nim. Rozproszeni po kontynencie Monarchowie nie wiedzą, jak okiełznać potęgę, która spłynęła do nich wraz z krwią ich poprzedników. Nie mają już wiele czasu. W spowitej czarnym płomieniem Lankei ten, którego zwą zdrajcą, jest gotów znów zaatakować. To opowieść o erze krwi, dniach próby i siłach manipulujących ludźmi. Jej bohaterowie, choć wielu stanie im na drodze, stoczą najcięższe bitwy z głosami we własnych głowach.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397488298 |
| Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Terarchol
23 września
Niebo pękło wpół. Wydawało się teraz matową, szarą bańką, w której środek wbito sztylet. Paskudna rana zionęła pustką, wypluwając z siebie czarne smugi erretzjaru.
Tiama czekała w swojej kryjówce. Wpatrując się w przecinający sklepienie portal, nie odważyła się nawet mrugnąć. W końcu pęknięcie rozbłysło złotym światłem. Na jedną chwilę nieprzenikniona czerń zastąpiona została poświatą Dashar. Ktoś otworzył drogę poza granice tego świata. Chwilę później portal w końcu zaczął się zasklepiać.
– Udało mu się – szepnęła Tiama. W jej turkusowych oczach zalśniły roziskrzone łzy.
Wznowiła marsz, teraz musiała się spieszyć. Ruszyła przez zajęte czarnym płomieniem erretzjaru zgliszcza Terarcholu. Zewsząd dobiegały trzaski i szum obracającego się w pył świata. Pod jej stopami chrzęściły kamienne odłamki zburzonych budowli. Tiama zakaszlała cicho, wszechobecny dym drażnił gardło, szczypał w oczy.
Coś zwróciło jej uwagę, jakiś znajomy dźwięk. Przystanęła więc i zaczęła nasłuchiwać, wypatrując kształtów w panującym półmroku.
On nadal mógł tu być… Ten, który ich zdradził.
Może mi się wydawało?, pomyślała.
Pył osiadał na jej jasnych włosach, na rzęsach. Zamrugała z odrazą, by się go pozbyć. Nie pochodził jedynie ze spopielonych drzew i skał. Dym mieszał się z prochami milionów ludzi zamieszkujących niegdyś Lankeię. Deber niszczył wszystko i wszystkich, nie poprzestał na stolicy. Terarchol był jedynie miejscem, gdzie wszystko się zaczęło. Gdzie wszystko się skończyło.
Początek końca i koniec początku. Niczym punkt, w którym wąż połyka swój ogon, gdzie wszystko zbiega się w czasie, umiera i powstaje – jednocześnie.
– Jeszcze tu jesteś?
Tiama drgnęła, obróciła się i spojrzała w zaczerwienione zmęczeniem oczy Suena. Odetchnęła ciężko, łapiąc się za klatkę piersiową. Więc jednak jej się nie wydawało…
– Ty także, a nie powinieneś. – Opanowała się i wyprostowała przygarbione lękiem plecy.
Suen wyglądem przypominał wysokiego mężczyznę o jasnych włosach. Jego twarz zdawała się wyszlifowanym brylantem – o gładkich ściankach, lecz i ostrych krawędziach, wręcz nieskazitelnym. Zimnym.
W tym momencie także pełnym wyrzutu i gniewu.
– Soon? – zapytała.
Ledwie widocznie, lecz twarz Suena złagodniała.
– Żyje – odpowiedział. – Jest już bezpieczna.
Tiama poczuła się lżej. Zalęgły w niej strach opuścił ją, aż zrobiło jej się słabo.
– Co ty sobie myślałaś przez cały ten czas? – Suen pokręcił głową i rozłożył ramiona w geście rezygnacji. Otaczające go zgliszcza zbyt głośno wykrzykiwały, jak bardzo okazał się bezsilny, stanąwszy twarzą w twarz z wypełzającą z portalu bestią erretzjaru. Sądził, że wytykając Tiamie błąd, poczuje się lepiej. Że jakimś sposobem odzyska z dawna utraconą kontrolę nad równowagą sił tego świata.
– Zdradził nas. – Te dwa słowa były jedynym argumentem, którym Tiama mogła się zasłonić.
– Nie – zaprzeczył Suen. – Dałaś mu się oszukać. A to różnica.
– Ale plan…
Nie dokończyła, bo Suen roześmiał się jej w twarz gorzko i okrutnie.
– Nawet Lankeianie zawiedli. Pięciu Monarchów zginęło, zabrali Strażników ze sobą, do grobów. Zaklęte w czerwonych kryształach miecze pewnie leżą pogrzebane głęboko pod gruzami. Korony i trony przysypał skalny pył. To koniec. Trzeba znaleźć inne rozwiązanie. Splątanie ludzi z Przedwiecznymi od samego początku było chorym pomysłem.
Tiama nie przyjmowała tego do wiadomości.
Przedwieczni będący Strażnikami nie mogą umrzeć, myślała. Dopóki istnieje choć jeden przedstawiciel każdego z pięciu śmiertelnych Rodów Krwi, nie jest to możliwe. Dopilnowała tego osobiście, by tacy przetrwali. To w nich Strażnicy znów się odrodzą. Była tego pewna.
Udug jeszcze pożałuje, że ją zdradził. Że zdradził ich wszystkich. Poza tym…
– Jest ktoś, kto mógłby nam pomóc.
Suen nie zrozumiał od razu.
– Czasami naprawdę przeraża mnie to, co kłębi się w tej twojej głowie – odparł po chwili. – Na szczęście nie istnieje sposób, by go obudzić.
Lecz Tiama wiedziała, że owszem, jak najbardziej istnieje. I była już blisko… Tak bardzo blisko obudzenia Nun. Otwarcie portalu pomiędzy światami było niezbędne. Pozostawi za sobą ślad. Nun będzie mógł do niej trafić niczym po okruchach chleba.
Ten, któremu udało się przejść przez portal, miał tego dla niej dopilnować.
– Chodź. – Suen wypowiedział prośbę głosem pełnym wewnętrznego przymusu, by zachować się przyzwoicie. – Zabiorę cię stąd.
Tiama fuknęła pod nosem.
– Dam sobie radę. – Przeszła obok niego, trącając go barkiem.
Suen przygryzł ze złości wnętrze policzka. Przez moment walczył z myślami, w końcu jednak podążył za nią, jak zawsze.
***
Szli w ciszy, ramię w ramię, szukając dawnych ulic nieprzysypanych gruzami. Błądząc w tym potwornym labiryncie parujących zgliszcz, Tiama z wolna zaczęła tracić nadzieję.
Przecież Mezis wiedziała, kiedy zamierzamy otworzyć portal, myślała. Miała nim przejść. Potrzebujemy jej…
– Czego szukamy? – zainteresował się w końcu Suen. – Jeśli insygniów, to tylko tracimy czas.
Tiama mimowolnie zerknęła w jego kierunku. Ani jeden szary pyłek nie gościł na jego włosach i szatach. Musiał otaczać się Barierą. Nieustannie próbował odgrodzić się od wszelkiego brudu materialnego świata, w którym ona sama grzęzła od lat. Zirytowana tą myślą, już miała kazać mu zostawić się w spokoju, coś jednak przekierowało jej uwagę. Sprawiło, że zapomniała słów.
Wpatrzyła się w zniszczony, kamienny posąg, wyróżniający się na tle otaczających go szarych stosów gruzu. Pamiętała to miejsce. Jeszcze niedawno był tu zielony plac, wokół rozlewały się wody fontanny. Wysokie kamienice wznosiły się nad ludźmi aż do chmur, cudownie zdobione. Dzieci biegały boso w fontannie pomiędzy strzelającymi słupami wody. Wciąż dźwięczał jej w uszach ich śmiech…
Śmiech ten w jednej chwili przerodził się w zawodzenie przedwcześnie wyrwanych z ciał dusz.
Marmurowy posąg przedstawiał kobietę w mokrych szatach. Ciężar ciała opierała na jednej nodze, drugą miała lekko cofniętą, zupełnie jakby zamierzała za moment zeskoczyć ze swego piedestału wprost do wód fontanny. Zwykle siadały na niej ptaki. Dzisiaj, jedynie popiół.
Figura w wyniku kataklizmu utraciła głowę i niegdyś rozłożone do skoku ramiona, ale rozpostarte skrzydła pozostały nienaruszone.
Teraz zdawała się pragnąć wzbić do niebios. Ku wolności.
Gruzy zaczęły się osuwać. Tiama odwróciła się w kierunku rumoru, a w tym samym momencie Suen objął ją Barierą, zaczął manipulować dielli, przygotowując się do walki.
– Czekaj – powstrzymała go Tiama, gdy spomiędzy chmury pyłu zaczął wyłaniać się zarys postaci.
– Nokturn? – Suen zaprzestał manipulacji, nie dowierzając.
Tiama postąpiła dwa kroki do przodu.
– Co ty tu robisz? – zapytała w panice, ponieważ to nie Nokturn miał przejść do tego świata zza drugiej strony portalu. – Gdzie ona jest? Gdzie jest Mezis?
Mężczyzna spojrzał na nią obłąkanymi szarymi oczami. Ubrany był w dziwną, sztywną koszulę i beżowe spodnie z lejącej się tkaniny. Jego cera zdawała się kolorem stapiać z szarością gruzowiska.
– Kto? – wybełkotał. – Kim wy jesteście?
– O nie… – wyrwało się Tiamie z ust.
– Co to ma, na dielli, znaczyć?! – Suen złapał ją za ramiona, ścisnął i zajrzał jej głęboko w oczy. – To o to ci chodziło? Chciałaś otworzyć portal, żeby ściągnąć tu Przedwiecznego z innego świata? Przecież to zburzy całą równowagę!
Twarz Tiamy wyrażała jednak takie samo zaskoczenie. Puścił ją więc, zbyt przerażony konsekwencjami, by móc zrobić cokolwiek.
Tiama podeszła do Nokturna powoli.
– Co się stało? – zapytała go.
– Za wcześnie – wymamrotał pod nosem, rozglądając się z przestrachem. – Jest za wcześnie…
– Co to znaczy? – drążyła. – Na co jest za wcześnie?
– Wojna Nienazwanych – szepnął. – Ten, Który Istnieje, Ten, Którego Nie Ma, i Ten, Którego Nie Widać.
Mięśnie Tiamy zadrżały pod jej skórą, gdy zrozumiała.
– Twój świat dosięgła już wojna Trzech Energii – wydusiła.
Pokiwał głową.
– On musi obudzić się szybciej – powiedział Nokturn. – Ona musi się spieszyć… Trzydzieści… Trzydzieści…
– Zabierz go ze sobą – zwróciła się Tiama do Suena.
– Tak właśnie zamierzałem zrobić.
– Niech Soon spróbuje przywrócić mu wspomnienia.
Suen otworzył jedynie usta, ale się powstrzymał. Nienawidził, gdy wykorzystywała takie momenty do rozkazywania mu. Pokonał dzielącą go od Nokturna przestrzeń i bez słowa wyjaśnień złapał zdezorientowanego za ramię.
– Mam nadzieję, że rozumiesz konsekwencje zburzenia równowagi między światami, Tiamo – wygłosił szorstko. – To już koniec.
Otworzył Dashar. Nastąpił rozbłysk energii, w którym obaj zniknęli sprzed jej oczu.
Tiama uśmiechnęła się pod nosem. Gdzieś pomiędzy rozłożonymi skrzydłami marmurowego posągu ostatnie z pęknięć nieboskłonu właśnie się zasklepiło.
– Och nie, Suen – rzuciła cicho. – Mylisz się. Pięciu Monarchów znów powstanie. Skazani na banicję powrócą jeszcze silniejsi. To, co zaginęło, odnajdzie się, a niebo kolejny raz pęknie, gdy Zapomniany powróci, by poprowadzić nas ku zemście.
Przepowiednia z Lodon właśnie zaczęła się sprawdzać.
Wąż rozwiera paszczę, by połknąć swój ogon.
To dopiero początek końca.
To dopiero koniec początku.Dielli – jedna z dwóch energii napędzających ludzkie ciało, zaraz obok energii życiowej. Sposoby posługiwania się dielli nie są zakodowane na poziomie genetycznym. Istnieją jednak metody na podporządkowanie sobie tej energii. Ludzie zwą je sztuką manipulacji i kreacji.
Ilość cząstek dielli jest ograniczona możliwościami materialnego ciała. Większość ludzi rodzi się z niskimi pokładami dielli, co pozwala im na zgłębianie sztuki manipulacji i kreacji jedynie na bardzo podstawowym poziomie.
Kreacja to sztuka przejmowania kontroli nad dielli swojego ciała. Umiejętność kreacji jest konieczna do zgłębiania sztuki manipulacji.
Manipulacja polega na przepuszczeniu dielli przez formę, zwaną Elementem. Wyróżnia się pięć podstawowych Elementów. Użycie każdego z nich wymaga nadania energii dielli odpowiednich wibracji, gęstości, siły i kierunku przepływu.
Kreacja dodatnia pozwala wydobywać energię z wnętrza swojego ciała i wprowadzać energię do źródła zewnętrznego. Źródłem zewnętrznym mogą być jedynie obiekty kompatybilne z ludzkim dielli, takie jak ludzkie ciało lub artefakty.
Kreacja ujemna pozwala czerpać dielli z zewnętrznego źródła i wprowadzać energię do wnętrza ciała. Zewnętrzne źródło musi być kompatybilne z ludzkim dielli.1
Trzydzieści lat później
Wyspy Lodon
19 marca
Tauri łapała powietrze haustami. Jej płuca powoli przegrywały desperacką walkę o tlen. Mięśnie bolały, odmawiały posłuszeństwa. Nie miała nawet czasu, by choćby pomyśleć…
– Kontroluj oddech! – wrzasnął na nią Eltanin, wyprowadzając cios drewnianym mieczem z boku całą swą potężną siłą lewej ręki.
Tauri zablokowała atak, unosząc prawe ramię na wysokość głowy i rozciągając klingę wzdłuż ciała. Przytrzymała ostrze lewą dłonią, by uderzenie nie wytrąciło jej z równowagi. W sali ćwiczeń rozległ się głuchy trzask przy zderzeniu drewnianych mieczy. Eltanin użył więcej siły, czym zmusił ją do cofnięcia się. Tauri zacisnęła szczękę. Jej ściągnięte wargi aż pobielały.
Siłą obu rąk mocno pchnęła klingę w przód, wyprowadzając ruch z prawego barku. Zmusiła go do przerwania połączenia i odskoku, lecz Eltanin nie pozwolił jej wykorzystać tej okazji na przejście do ofensywy. Nim Tauri się zebrała, znów zaatakował. Identycznie jak przed momentem. Zrobiła unik, odskakując w tył na obu nogach i cofając całą klatkę piersiową. Ostry koniec zahaczył o materiał jej szaty, ale nie dosięgnął skóry. Eltanin zaatakował kolejny raz. Tym razem wyprowadził klingę z góry, trzymając rękojeść w obu dłoniach, jakby chciał rozpłatać Tauri na dwie części. Zrobiła półobrót, ustawiając miecz nad głową. Rozległ się szczęk uderzenia. Noga Eltanina poszybowała w jej kierunku.
Tauri przeklęła w duchu w tym samym momencie, w którym kopniak w brzuch odrzucił jej ciało. Zamortyzowała upadek przewrotem w tył. Wstała natychmiast, gotowa na sparowanie kolejnego ciosu, który jednak nie nadszedł. Zmarszczyła brwi, nasłuchując. Eltanin nigdy nie pozwalał jej opuścić gardy po upadku.
Coś świsnęło w powietrzu. Tauri poczuła falę gorąca pod czaszką i w ostatnim momencie odbiła przedmiot. Po dźwięku zderzenia zrozumiała, że rzucił w nią sztyletem. I nie był on drewniany.
– Mogłeś mnie zabić! – krzyknęła, bo nie opanowała emocji. Wyładowała na nim wściekłość porażki. Jak zwykle przygryzła język o sekundę za późno.
– Oczywiście – odpowiedział niezrażony Eltanin swoim naturalnie aroganckim tonem. – Zabić to cel walki. Cel walczących. Myślałem, że tę lekcję już przerobiliśmy – westchnął. – To przez twój strach przed utratą kontroli nad dielli, mam rację? Lęk spowalnia ci umysł. Zżera całą twoją pewność siebie.
Tauri fuknęła, a jej nozdrza zafalowały jak u rozjuszonego byka. Eltanin wiecznie był głodny jej zmęczenia, frustracji i wstydu.
– Dobrze wiesz, że robię, co tylko mogę… – zaczęła się bronić, ale jej przerwał.
– Jeśli nadal będziesz robić jedynie to, co możesz, nigdy nie staniesz się kimś więcej, niż jesteś teraz. Twoje najwyższe granice powinny stanowić dla ciebie punkt zero. Dopiero wtedy masz szansę zrobić coś, co wyniesie cię ponad. Dzięki czemu staniesz się lepsza. Masz potężne pokłady dielli. Inni o podobnych mogą co najwyżej pomarzyć. Zrób z nich w końcu jakiś pożytek!
Tauri zacisnęła pięści. Wciąż nie potrafiła pogodzić się z tym, że musi nieprzerwanie walczyć o coś, co innym przychodzi naturalnie. Bez nieustannego kontrolowania przepływu dielli w swoim ciele kreacją jej własna energia doprowadziłaby do jej śmierci. Nie zawsze tak było.
Gdzieś na linii czasu, trzynaście lat wstecz, mała Tauri wciąż to potrafi. Lecz wraz z nadejściem nocy jej świat pogrąży się w mroku…
– Po co mi tyle dielli, skoro jedyne, co potrafię, to trzymać go w ryzach kreacją, żeby nie rozsadził mnie od środka? – mruknęła.
– To zdanie jest klatką, w której się zamknęłaś – odparł Eltanin lodowatym głosem. – Pozwól, że cię z niej uwolnię.
Tauri sparowała nagły atak. Instynktownie się obroniła. Eltanin wykonał półobrót, prawym ramieniem złapał ją pod jej lewe ramię i z całej siły pociągnął za sobą, omal nie wyrywając jej stawu barkowego. Syknęła z bólu. Zderzyli się plecami. Zrobiła szybki obrót w lewo i nim Eltanin ją dogonił, wykonała zwrot. Na czas odparła atak, tnąc z góry. Zaatakowała z dołu, mierząc w jego tętnicę udową, lecz on odbił jej miecz w prawo. Celował w jej łydkę. Odskoczyła. W locie zaryzykowała i cięła, obierając za cel odsłoniętą szyję. Zbyt przewidywalnie i niepewnie – Eltanin zdążył zrobić unik. Starli się na krótkim dystansie. Nastąpiła błyskawiczna wymiana ciosów, drewniane klingi skrzyżowały się na moment w impasie. Eltanin wygrał walkę siłową, odrzucił Tauri w tył i ciął z boku.
Zdążyła odskoczyć. Zaczęli się okrążać jak walczące o przywództwo w stadzie wilki.
– Marnujesz za dużo energii – upomniał ją. – Gromadź ją w jednym punkcie i nim uderzaj. Atak ma być jak dzieło sztuki: przemyślany i z przekazem. Nie trafi do mnie, jeśli sama nie będziesz pewna tego, co chcesz przekazać.
Zaatakował z prawej ręki, celując w jej brzuch. Zrobiła unik i obróciła się w lewo, w tym samym momencie wyprowadzając miecz z dołu. Chciała pogruchotać mu kolano, ale przewidział to i skoczył. Przecięła jedynie powietrze, a zanim się zorientowała, nad jej głową zawisł jego miecz. Uskoczyła w lewo, odbijając się od prawej nogi, ale nim zdążyła się zamachnąć, grzmotnął ją w bok szyi wysokim kopniakiem.
– Gdybym używał manipulacji, w tym momencie byłabyś martwa – oznajmił sucho Eltanin.
Tauri zaklęła w duchu. Zbyt skupiła się na przemieszczaniu, przez co straciła rytm. Nauka była jednak warta swej ceny.
Skoczyła w tył, odbijając się na lewej ręce, wylądowała w przysiadzie i sięgnęła dłonią w lewo. Jest! Złapała sztylet i rzuciła nim w kierunku Eltanina, nie dając mu czasu do namysłu. Odbił go, oczywiście, lecz wówczas ona była już przy nim. Cięła, a on odskoczył, wyraźnie wybity z rytmu. Zaatakował z góry, niemal na nią skacząc, ale przewidziała to i jeszcze przed atakiem zrobiła unik w lewo. Zamachnęła się i wkładając w ten cios wszelkie swoje siły, cięła, mierząc w tętnicę udową.
Zasłonił się w ostatniej chwili drugą nogą, jednak go trafiła. Dźwięk uderzenia jej miecza w kolano Eltanina wydał jej się nagle tak cudowny, że wyszczerzyła zęby w szalonym uśmiechu.
Nadal czuła głód, podsycany palącą potrzebą wytknięcia Eltaninowi, że się myli. Zaszła tak daleko, a nigdy nie powiedział, że zrobiła coś dobrze. Teraz na pewno…
Złapała go za ramię. Nagle możliwość utraty kontroli przestała być tak przerażająca.
Zrobię to… Muszę…
– No i proszę – wydusił jej mistrz, cedząc słowa między zębami. – Znów jesteś martwa.
Tauri zmarszczyła czoło i prychnęła, nie cofnęła ręki. Poczuła jednak ukłucie pod lewym żebrem.
– Ale… kiedy? – wydukała.
Eltanin wstał tak dziarsko, jakby jej atak nigdy nie miał miejsca. Musiał już zdążyć zregenerować stłuczone kolano połączeniem kreacji z Elementem Metalu. Metal pozwalał na przejmowanie kontroli między innymi nad układem ruchu ciała. Dzięki kreacji mógł skierować energię do regeneracji tkanek w tym układzie.
Szybkość i łatwość, z jakimi manipulował, były imponujące.
– Poczułaś to, prawda? – zapytał. – Ogłupiający smak zwycięstwa. Chwilę otumaniającego, ekscytującego szumu w głowie. Poszłaś za nią, a nie powinnaś. Od ciosu w kolano się przecież nie ginie. Znów zamiast próbować mnie zabić, postanowiłaś mnie pokonać. I znów przegrałaś. Sądziłem, że jak dobędziesz już w końcu tego sztyletu, to jakoś lepiej go wykorzystasz – przyznał z takim zawodem, że Tauri się zaczerwieniła.
Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi.
– Wybacz, że ci przerywam, mistrzu… – Tauri poznała po głosie, że to Mimoza. – Zgromadzenie Dewanagari zaraz się zacznie.
Eltanin poczuł na zroszonym potem czole powiew chłodnego, wieczornego powietrza wdzierającego się przez drzwi. Straciłem poczucie czasu, pomyślał.
– Na dzisiaj koniec ćwiczeń, Tauri. – Wyciągnął dłoń, by oddała mu ćwiczebny miecz.
Tauri się zawahała.
Nie powinnam… Naprawdę nie powinnam…
– Ja… – zająknęła się, lecz zaraz odchrząknęła i wyprostowała, zadzierając podbródek. – Mam pytanie.
Eltanin zastanowił się krótką chwilę.
– Zaczekasz na mnie za drzwiami, Mimozo?
– Oczywiście – zgodziła się usłużnie kobieta. Drzwi zostały zamknięte.
Tauri przełknęła ślinę. Oddała swój drewniany miecz.
– Po co szkolisz mnie w walce? – zapytała. – W starciu z kimś, kto potrafi manipulować, i tak nie będę miała szans. Ja… nie rozumiem. Potrafię się już przecież kontrolować, a o to chodziło, prawda? Chyba nie oczekujecie, że stanę się jedną z was? Jedną z Dewanagari. Nie nadaję się, musisz to widzieć.
Tauri dręczyło to od dłuższego czasu.
Kiedy Eltanin ją znalazł, nie miała żadnej kontroli nad swoim przepływem dielli. Później jeszcze przez długi czas ktoś nieustannie musiał stosować na niej kreację dodatnią, by dielli w jej ciele płynął tak, jak powinien. Nauka samodzielnej kreacji zajęła jej wiele lat. Wielu ucierpiało podczas jej nagłych utrat kontroli nad energią. Teraz jednak przestała już stwarzać zagrożenie. Zarówno dla siebie, jak i dla innych.
– Pozwólcie mi odejść – dokończyła Tauri.
– Słyszałem, że w następnym tygodniu masz test – powiedział Eltanin, jakby nie usłyszał żadnego z jej słów. – Powinnaś skupić się na nauce.
Tauri nie uznała tej wypowiedzi za satysfakcjonującą. Teraz, gdy w końcu odważyła się podjąć temat, nie zamierzała tak łatwo się poddać. Eltanin ruszył jednak do wyjścia.
– Od kilku dobrych lat nie straciłam nad dielli kontroli, to przecież coś znaczy! – podjęła desperacką próbę. – Nie macie prawa mnie tu więzić! – krzyknęła, ale on się nie zatrzymał. – Dlaczego? – wysyczała przez zaciśnięte do bólu zęby. Poczuła, jak w klatce piersiowej rozpływa się pulsacjami znajomy żar. Ostrzeżenie.
Eltanin dotarł do drzwi. Mimo to nie wyszedł.
– Wymień mi szczepy Przedwiecznych.
Dziewczynie opadły ramiona. Naprawdę zamierzał ją teraz przepytywać?
– To jedno z podstawowych zagadnień testowych. Na pewno znasz odpowiedź – zachęcił ją.
Tauri nabrała wody w usta, jednak przedłużająca się cisza podpowiedziała jej, że mistrz nie odpuści.
– Wyróżnia się nagów, gharsu, istoty, hepalów i ur’idimów – odpowiedziała z rozdrażnieniem.
– Czym szczepy różnią się od siebie? – drążył.
– Każdy specjalizuje się w konkretnym Elemencie.
– W którym z nich nagowie?
– W Elemencie Popiołu.
– Widzisz? – Eltanin chwycił za klamkę drzwi. – Poradzisz sobie.
– Ja odpowiedziałam na każde pytanie – fuknęła Tauri. – Ty wszystkie moje przemilczałeś.
Szczerze nie spodziewała się, że te słowa skłonią go do mówienia. Pozwolenie sobie na odpyskowanie miało być nagrodą pocieszenia. On postanowił ją jednak zaskoczyć.
– Są takie miecze… – odparł półgłosem. – Klingi, które potrafią odbijać dielli. Mając jedną z nich, byłabyś w stanie stanąć naprzeciw każdego.
Tauri zmarszczyła brwi. Nie o to jej chodziło. Nie o to pytała.
– Ale…
– Pośpiesz się w drodze powrotnej – przerwał jej Eltanin. – Słońce już zachodzi, a Rigiell nie lubi, kiedy wracasz do domu po zmroku. Powodzenia na teście.
Trzasnęły zamykane drzwi.
Przecież i tak jedyne, co widzę od trzynastu lat, to mrok, pomyślała Tauri, nie pobiegła jednak za Eltaninem. Wiedziała, o co mu chodzi. Gdyby zdała egzamin końcowy, udowodniłaby, że potrafi kontrolować swoją energię. Dewanagari nie mieliby wówczas żadnego argumentu, by nadal trzymać ją za murami kompleksu świątynnego.
– Gdybym tylko mogła widzieć…
…już dawno bym stąd uciekła, skończyła w myślach.
***
Mimoza długo milczała, ale w końcu nie wytrzymała i prychnęła. Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Eltanin klęczący na macie… – Wypowiedziała te słowa powoli, niemal z namaszczeniem. W jej tonie pełno było kpiącego niedowierzania. – Dla tego widoku warto było się po mistrza pofatygować.
Eltanin prześwidrował ją jadowitym spojrzeniem zielonych oczu.
– Jeszcze nie wyrosłaś z podglądania? – udał oburzenie, ale widząc, że nie bardzo się tym przejęła, dodał: – Pozwoliłem jej na to.
– Och nie, nie, nie! – Mimoza pomachała mu palcem przed nosem. Jej długie kasztanowe włosy zafalowały z wdziękiem. – Komu jak komu, ale nie Tauri. Sama to sobie wypracowała, a ty w końcu musisz to przyznać. No już! – Mimoza zagrodziła mu drogę i zaczęła iść tyłem. Wymierzyła w niego oskarżycielsko palec wskazujący.
Eltanin przewrócił oczami, na co ona dźgnęła go tym palcem w nos.
– No już!
Odgonił się od niej machnięciem ręki i zrobił krok w lewo, by ją minąć. Mimoza zmarszczyła czoło. Coś w wyrazie jego twarzy kazało jej dać mu spokój. Szli, milcząc oboje, z wolna wspinając się po krętych, kamiennych schodach do Sali Obrad. Nadchodzący zmrok niósł ze sobą nieprzyjemny, pozimowy chłód. Eltanin nałożył kaptur i owinął się ciaśniej paltem, rozmyślając o słowach Tauri. Przewidywał nadejście tego dnia. Odwlekał go, jak tylko mógł.
– Dawno nie widziałam, by słońce zachodziło tak intensywną czerwienią – zauważyła Mimoza i westchnęła. Trudno było powiedzieć, czy z zachwytu, czy potrzebowała chwili przerwy. Sala Obrad plasowała się niemal na szczycie wzgórza. Wyżej był już tylko Panteon.
Eltanin przystanął i obejrzał się za siebie. Zachodzące czerwienią słońce rzucało na cały kompleks świątynny ciemnopomarańczowe smugi. Otoczone wysokimi murami miasteczko tonęło w półcieniach. Drewniane domki stojące w dolinie pomiędzy wzgórzami czerniały. Kontrastowały z błyszczącymi od ostatnich promieni słońca strumykami, przecinającymi miasto w kilku miejscach. Byłby to w istocie cudowny widok, gdyby tak bardzo nie przypominał Eltaninowi tamtego dnia.
Wówczas słońce również wydawało się czerwone od lecącego z nieba krwawego deszczu.
– Nie do wiary, że Tauri nic nie widzi – westchnęła Mimoza nieoczekiwanie. – Gdybym nie znała jej od dzieciaka, nie widziała, jak obija się o wszystko i wszystkich, nigdy bym nie uwierzyła, że jest niewidoma. Te jej ruchy… Ledwo mogłam za wami nadążyć spojrzeniem. Jest już prawie tak dobra jak ty, i nawet nie próbuj zaprzeczać. Powiedz, jak ona to w ogóle robi?
Kącik ust Eltanina poszybował w górę.
– Możesz w końcu przejść do sedna – ponaglił Mimozę. – Zwykle nie jesteś taka rozmowna – dodał, gdy w zdziwieniu uniosła brew.
Wznowiła wspinaczkę zasępiona. Po chwili układania zdań w głowie w końcu postanowiła je z siebie wyrzucić:
– Dewanagari w Zantos odebrał wiadomość z kontynentu. To jakiś cud, że ktoś go odszukał manipulacją. Przebicie się przez zakłócenia otaczającej wyspy Lodon Bariery z pewnością nie było łatwe.
– I…? – ponaglił ją Eltanin.
– Ardilia wypowiedziała Quinulii wojnę. W Aggersborgu zbierają się oddziały wojsk. To kwestia czasu, kiedy dojdzie do bezpośredniego starcia.
To zdanie uderzyło Eltanina mocniej, niż dał po sobie poznać.
– Co na to Drakoia? – dopytał.
– Jeszcze nic nie wiadomo, ale to chyba oczywiste, co zrobią Wodzowie.
Nie mógł nie przyznać Mimozie racji.
– Rozumiesz, co to oznacza, prawda? I kto tak naprawdę za tym wszystkim stoi? – spytał.
Mimoza przytaknęła.
– Ale wyspy Lodon chroni Bariera czcigodnej Tiamy. Nikt z zewnątrz się tu nie dostanie, prawda? – W jej głosie wybrzmiewała nadzieja małego dziecka. Ślepego i nieświadomego, że rodzice nie są najpotężniejszymi ludźmi na świecie.
Eltanin chciałby potrafić podtrzymać w niej tę wiarę.
– Pytałaś, jak Tauri to robi – podjął przerwany wątek, niezbyt zgrabnie zmieniając temat, by odciągnąć Mimozę od mrocznych wizji. – Cóż, początkowo chciałem jedynie nauczyć ją kontroli, więc szkoliłem ją w kreacji. Kiedy przeszła moje najśmielsze oczekiwania, zacząłem uczyć ją manipulacji.
Mimoza wzniosła spojrzenie ku niebu.
– Przecież Zgromadzenie zabroniło ci szkolenia jej w manipulacji.
– Spokojnie. – Eltanin machnął niedbale ręką. – Przez jej blizny po erretzjarze traktują Tauri jak trędowatą. Nikt ze Zgromadzenia jej nawet nie dotknie, nie mówiąc o próbie jej sprawdzenia. Poza tym sama Tauri nie wie, że używa do tego manipulacji. Ta nieświadomość pozwala jej robić postępy.
– To w ogóle możliwe, żeby używać Elementów nieświadomie?
– Źle mnie zrozumiałaś. Tauri korzysta z nich świadomie, ale sądzi, że to nadal część kreacji. Gdyby ktoś ci powiedział, że drzewo to owoc, a ty nie wiedziałabyś, że kłamie, żyłabyś w tym przekonaniu. Z Tauri jest jednak jeden podstawowy problem. Nie potrafi wypuszczać dielli na zewnątrz swojego ciała. To czyni jej manipulację bezużyteczną w walce.
– Może potrzebuje czasu? Praktyki?
Eltanin pokręcił przecząco głową.
– Obawiam się, że tu nie chodzi już o braki w jej umiejętnościach. Problemy Tauri z manipulacją prawdopodobnie mają związek z incydentem, przez który musiałem ukryć ją na wyspach.
Mimoza aż przystanęła.
– Jak to „ukryć”?
Eltanin sięgnął po dielli, sam siebie przeklinając. Wtargnął do pamięci Mimozy połączeniem Elementów Umysłu i Fali, kreacją dodatnią wpuścił do jej połączeń nerwowych swoją energię przekształconą Elementem Popiołu. Odnalazł odpowiednie wspomnienie. Było świeże, więc nie miał z tym problemu. Wypalił je.
Tego, jak Tauri znalazła się na Lodon, nie mógł wiedzieć nikt.
– To na czym to…? – Mimoza pokręciła głową i rozejrzała się dookoła, próbując sobie przypomnieć wątek.
– Na tym, że przez cały czas robiłem, co tylko mogłem, by Tauri potrafiła się obronić.
Spojrzała na Eltanina karcąco.
– Tyle że ty nie nauczyłeś jej obrony – zauważyła. – Ty nauczyłeś Tauri zabijać. To spora różnica.Element – zbiór czynności, które należy wykonać na dielli w celu jego przekształcenia. Każdy Element wymaga nadania dielli odpowiednich wibracji, gęstości, siły i kierunku przepływu.
Element Fali – współistnieje z manipulacją pozostałymi Elementami. Pozwala na przenoszenie przekształconego dielli poza ciało bez utraty kontroli nad wypuszczoną energią. Element Fali ma dużo większy zasięg niż kreacja dodatnia i nie ogranicza go konieczność kompatybilności z ludzkim dielli.
Element Oddechu – pozwala na przekształcenie dielli w energię zdolną do manipulowania ruchem powietrza.
Element Popiołu – daje możliwość przeobrażenia dielli w ciepło i światło. Powszechnie jest wykorzystywany do tworzenia Lun.
Element Metalu – umożliwia wykorzystywanie energii dielli do przejmowania kontroli nad sygnałami elektrycznymi w mózgu. Ogranicza się do kontroli układu dokrewnego, oddechowego, naczyniowego, narządów osłonowych i układu ruchu.
Element Umysłu – umożliwia wykorzystywanie energii dielli do przejmowania kontroli nad sygnałami elektrycznymi w mózgu. Ogranicza się do kontroli wrażeń zmysłowych, myśli, odczuć emocjonalnych i wspomnień.Bariera – jedna z technik manipulacji polegająca na połączeniu Elementów Oddechu i Fali. Najpierw konieczne jest utworzenie wysokiego ciśnienia cząstek energii na danej płaszczyźnie Elementem Oddechu, później trzeba go utrzymać w miejscu Elementem Fali. Bariera jest więc skompresowaną, upchaną w jednym miejscu masą wirujących z dużą prędkością cząstek energii, zdolnych do odbijania ataków.
Element Umysłu + Element Fali – pozwala wyspecjalizowanym w tego typu technice porozumiewać się pomiędzy sobą telepatycznie. Technika ta ma jednak wiele ograniczeń. Po pierwsze, żeby odnaleźć umysł drugiej osoby i nawiązać z nią kontakt, należy znać jej przybliżone położenie. Nie da się nawiązać połączenia z kimś, kogo lokalizacji się nie zna. Po drugie, nie da się nawiązać połączenia na odległość z osobą, z którą nie miało się nigdy bezpośredniego kontaktu. Żeby kogoś odnaleźć, trzeba wiedzieć, kogo się szuka. Po trzecie, im większa odległość, tym szybciej zużywa się dielli.4
Kergrad
19 marca
Elnat stanął na wieży obserwacyjnej i objął wzrokiem granatowych oczu rozciągające się w dole miasto. Austrin kazał mu sprowadzić Altara i Jormunda natychmiast, ale Elnat nie znalazł ani jednego, ani drugiego w ich kwaterach. Znał ich obu zbyt dobrze, by uznać to za przypadek.
Ściskający mu żołądek niepokój jeszcze bardziej zacieśnił swoją pętlę. Umysł Elnata zaczął przypominać tonący w półmroku Kergrad. Niebieskawy blask latarni nie potrafił dosięgnąć wszystkich ciemnych uliczek. Niebo było tak nisko, jakby zamierzało za moment zgnieść wszystko, co tkwiło pod nim. Ciężkie śniegowe chmury przytłaczały, sunąc niemal nad samymi dachami. Elnat miał złudne wrażenie, że gdyby tylko sięgnął wystarczająco wysoko, mógłby zatopić w nich dłoń. Możliwość tego nagle go przeraziła.
Nigdy nie możesz być pewien, że coś nie czai się we mgle.
Dźwięk zamieszania wyrwał Elnata z ponurych wizji. Zogniskował spojrzenie na grupce wojowników biegnących w kierunku zachodniego rynku. Zszedł kilka schodków w dół, opuszczając swoje samotne stanowisko na dawno nieużywanej wieży, i skierował się na połączony z nią kamienny mur otaczający Kergrad.
Przyspieszył kroku. Dobiegł do zachodniej bramy w jakieś dziesięć minut, dysząc z wysiłku, obwiniając papierologię Austrina za swój brak kondycji. Nawet na wysokich murach wyraźnie słychać było dobiegający z dołu szum tłumu.
– Co się tu wyprawia? – zagadnął wartowników, którzy zamiast pilnować bramy, starali się przez szpary między budynkami dojrzeć, co się dzieje na rynkowym placu. Byli tak zaaferowani, że nawet nie spostrzegli, kiedy Elnat się do nich zbliżył. Na jego widok wszyscy wyprostowali się niczym struny, patrząc przed siebie ponad jego głową. Jeden z wartowników po chwili odzyskał zdolność mowy.
– Generał Jormund wyzwał na pojedynek dowódcę Altara, namiestniku!
– Chyba sobie żartujecie… – syknął Elnat.
Nie tracąc czasu, wziął rozpęd, odbił się od krańców muru i skoczył. Zebrał dielli. Elementem Oddechu gwałtownie wyrzucił energię poza ciało. Wytworzona różnica ciśnień uniosła go nagłym porywem wiatru. Elnat zawisł na moment nad dachem budynku i zaprzestał manipulacji. Energia rozproszyła się, wówczas on opadł na dach niemal bezboleśnie.
Pognał wzdłuż dachów, wzbijając za sobą białe obłoczki wciąż zaległego na nich śniegu. W uliczkach dostrzegł tłoczących się wojowników, desperacko starających się dopchać do samego centrum tego chaosu. Wziął rozbieg, skoczył ponad ich głowami i złapał się rynny wyższego budynku. Wspiął się po niej i wszedł na dach, z którego rozpościerał się bezpośredni widok na rozległy zachodni plac rynkowy.
Stanął jak wryty. Zwykle puste już o tej porze drewniane stragany zostały naprędce zaaranżowane do stawiania zakładów. Wojownicy tłoczyli się między nimi, wykrzykując kwoty i imiona swoich faworytów. Sam środek placu przeznaczono na arenę, oznaczając ją okręgiem z nisko unoszących się nad brukiem Lun. Na rozległej przestrzeni stały tylko dwie osoby, co mocno kontrastowało ze ściśniętym dookoła tłumem. Altar i Jormund z błyszczącymi oczami obserwowali wywołany przez siebie chaos. Wyglądali jak dwa stroszące piórka koguty.
Elnat miał ochotę pobiec tam, zdzielić tych błaznów po ich pustych łbach i za ucho zaprowadzić do Austrina, najwidoczniej jeszcze niezdającego sobie z niczego sprawy. Na szczęście…
– Przodkowie, niech to wszystko się skończy, nim Austrin postanowi podnieść nos znad swoich map – wzniósł modły.
Już miał ruszyć, by ich zatrzymać, gdy zastygł wpół ruchu. Bo niby jak miałby to zrobić? Nigdy wcześniej mu się to nie udało, oni nie byli z tych, co słuchają. Nie mieli przecież jednak czasu na ich niekompetencję.
Dźwięk bębnów oznajmił początek pojedynku. Altar i Jormund wyszczerzyli zęby, kiwnęli sobie nawzajem głowami. Uścisnęli przedramiona, choć nie było w tym geście nic przyjaznego, i udali się do przeciwległych stron areny. Tłum ogarnęło szaleństwo.
Elnat zaklął w duchu, krzywiąc się na napływające mu do głowy wspomnienia. To była ostatnia szansa. Nie miał wyboru. Zamknął oczy. Znów sięgnął po dielli i manipulując Umysłem, przekierował energię do układów odpowiedzialnych za odczuwanie emocji. Wyciszył lęk.
Kiedy otworzył oczy, było już za późno.
Jormund dobył broni. Niebotycznej wielkości miecz zalśnił w jego potężnej, niedźwiedziej dłoni, gdy ruszył do ataku. Altar przyjął pozycję, wyciągnął w przód ręce. W jednym momencie wokół jego ciała zatańczył śnieg, poderwany z bruku manipulacją Oddechem, a kontrolowany Elementem Fali.
Tłum zawrzał, kiedy wirujące fale zmieszanego z powietrzem śniegu rozrosły się do ogromnych rozmiarów, tworząc wokół Altara wydający się nie do przejścia cyklon. Elnat zastanowił się, czy ktokolwiek z obserwujących to szaleństwo zdaje sobie sprawę, że Altar jest w stanie przeobrazić tym cyklonem ludzkie tkanki w konfetti.
Jak mam ich teraz powstrzymać?
Jormund wyprowadził miecz z dołu, trzymając rękojeść w obu rękach. Rozległ się głośny zgrzyt, gdy wir powietrza zaczął sunąć po klindze z jazgotem niczym nóż po ceramice. Wojownicy zaczęli zatykać uszy. Elnat też się skrzywił, marszcząc brwi. Żadna klinga nie wytrzymałaby takiego ciśnienia, ale Jormund nie atakował jedynie mieczem, ale i osłaniającą ostrze Barierą. Dzięki temu mógł w pełni wykorzystać Metal. To w tym Elemencie czuł się najlepiej. Dawał mu on nadludzką siłę.
Gdy Jormund był już blisko przedarcia się przez wir, Altar lewą dłonią wykonał okrężny ruch. Jedna ze spirali oderwała się od cyklonu i niczym strzała ruszyła na odsłonięty w tej pozycji lewy bok Jormunda. Nim dosięgła celu, Jormund zdążył odskoczyć i odbić atak, posyłając ją w niebo. Altar nie czekał, zaatakował ponownie, mierząc tym razem w drugi bok. Jormund nie zdążyłby sparować tego ataku. Wyciągnął w kierunku atakującego lewą dłoń, a z jego palców wystrzelił dielli, formując się w eliptycznie zagiętą, wysoką Barierę, o którą atak Altara grzmotnął niczym fala o klif. Odskoczyli od siebie. Zaczęli się wzajemnie okrążać, przygotowując do następnego ataku. Tłum znów szalał, wykrzykując imiona zawodników. Takie starcie każdy z nich widział pierwszy raz w swoim życiu.
Elnat sam siebie próbował przekonać, że tak naprawdę ta dwójka wciąż jedynie się ze sobą bawi, grając w swoją grę na przetrzymanie. Problem polegał na tym, że ową „grę” Austrin często musiał im w przeszłości przerywać, kiedy przestawali nad sobą panować.
Wbrew nadziejom Elnata Altar i Jormund dopiero się rozkręcali. Znów skoczyli sobie do gardeł. Wojownicy zebrani dookoła zawyli jeszcze głośniej, nawet jeśli część z walki umykała ich oczom przez wznieconą wichurę i szybkość, z jaką Altar i Jormund poruszali się po arenie.
– Kogo obstawiłeś?