Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Splątani krwią - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
8 sierpnia 2025
34,99
3499 pkt
punktów Virtualo

Splątani krwią - ebook

Głosy nigdy nie cichną. Szepczą o Monarchach bez ziemi, utraconych koronach i zemście tak krwawej jak zagłada Lankei. Trzydzieści lat temu czarny ogień pochłonął najpotężniejsze z państw. Pozostawił po sobie jedynie szary popiół, grzebiąc w nim tajemnice Lankei. Życie na tych ziemiach zamarło, a płomienie nigdy nie wygasły. Po kataklizmie kontynent spowiła mgła strachu. Prawda, która mogłaby dać ludziom nadzieję, wciąż pozostaje ukryta. Źródło mocy Monarchów było pilnie strzeżoną tajemnicą Rodów Krwi Lankei. Teraz sekrety Rodów obróciły się przeciwko nim. Rozproszeni po kontynencie Monarchowie nie wiedzą, jak okiełznać potęgę, która spłynęła do nich wraz z krwią ich poprzedników. Nie mają już wiele czasu. W spowitej czarnym płomieniem Lankei ten, którego zwą zdrajcą, jest gotów znów zaatakować. To opowieść o erze krwi, dniach próby i siłach manipulujących ludźmi. Jej bohaterowie, choć wielu stanie im na drodze, stoczą najcięższe bitwy z głosami we własnych głowach.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397488298
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Terarchol

23 września

Niebo pę­kło wpół. Wy­da­wało się te­raz ma­tową, szarą bańką, w któ­rej śro­dek wbito szty­let. Pa­skudna rana zio­nęła pustką, wy­plu­wa­jąc z sie­bie czarne smugi er­ret­zjaru.

Tiama cze­kała w swo­jej kry­jówce. Wpa­tru­jąc się w prze­ci­na­jący skle­pie­nie por­tal, nie od­wa­żyła się na­wet mru­gnąć. W końcu pęk­nię­cie roz­bły­sło zło­tym świa­tłem. Na jedną chwilę nie­prze­nik­niona czerń za­stą­piona zo­stała po­światą Da­shar. Ktoś otwo­rzył drogę poza gra­nice tego świata. Chwilę póź­niej por­tal w końcu za­czął się za­skle­piać.

– Udało mu się – szep­nęła Tiama. W jej tur­ku­so­wych oczach za­lśniły roz­iskrzone łzy.

Wzno­wiła marsz, te­raz mu­siała się spie­szyć. Ru­szyła przez za­jęte czar­nym pło­mie­niem er­ret­zjaru zglisz­cza Te­rar­cholu. Ze­wsząd do­bie­gały trza­ski i szum ob­ra­ca­ją­cego się w pył świata. Pod jej sto­pami chrzę­ściły ka­mienne odłamki zbu­rzo­nych bu­dowli. Tiama za­kasz­lała ci­cho, wszech­obecny dym draż­nił gar­dło, szczy­pał w oczy.

Coś zwró­ciło jej uwagę, ja­kiś zna­jomy dźwięk. Przy­sta­nęła więc i za­częła na­słu­chi­wać, wy­pa­tru­jąc kształ­tów w pa­nu­ją­cym pół­mroku.

On na­dal mógł tu być… Ten, który ich zdra­dził.

Może mi się wy­da­wało?, po­my­ślała.

Pył osia­dał na jej ja­snych wło­sach, na rzę­sach. Za­mru­gała z od­razą, by się go po­zbyć. Nie po­cho­dził je­dy­nie ze spo­pie­lo­nych drzew i skał. Dym mie­szał się z pro­chami mi­lio­nów lu­dzi za­miesz­ku­ją­cych nie­gdyś Lan­keię. De­ber nisz­czył wszystko i wszyst­kich, nie po­prze­stał na sto­licy. Te­rar­chol był je­dy­nie miej­scem, gdzie wszystko się za­częło. Gdzie wszystko się skoń­czyło.

Po­czą­tek końca i ko­niec po­czątku. Ni­czym punkt, w któ­rym wąż po­łyka swój ogon, gdzie wszystko zbiega się w cza­sie, umiera i po­wstaje – jed­no­cze­śnie.

– Jesz­cze tu je­steś?

Tiama drgnęła, ob­ró­ciła się i spoj­rzała w za­czer­wie­nione zmę­cze­niem oczy Su­ena. Ode­tchnęła ciężko, ła­piąc się za klatkę pier­siową. Więc jed­nak jej się nie wy­da­wało…

– Ty także, a nie po­wi­nie­neś. – Opa­no­wała się i wy­pro­sto­wała przy­gar­bione lę­kiem plecy.

Suen wy­glą­dem przy­po­mi­nał wy­so­kiego męż­czy­znę o ja­snych wło­sach. Jego twarz zda­wała się wy­szli­fo­wa­nym bry­lan­tem – o gład­kich ścian­kach, lecz i ostrych kra­wę­dziach, wręcz nie­ska­zi­tel­nym. Zim­nym.

W tym mo­men­cie także peł­nym wy­rzutu i gniewu.

– Soon? – za­py­tała.

Le­d­wie wi­docz­nie, lecz twarz Su­ena zła­god­niała.

– Żyje – od­po­wie­dział. – Jest już bez­pieczna.

Tiama po­czuła się lżej. Za­lę­gły w niej strach opu­ścił ją, aż zro­biło jej się słabo.

– Co ty so­bie my­śla­łaś przez cały ten czas? – Suen po­krę­cił głową i roz­ło­żył ra­miona w ge­ście re­zy­gna­cji. Ota­cza­jące go zglisz­cza zbyt gło­śno wy­krzy­ki­wały, jak bar­dzo oka­zał się bez­silny, sta­nąw­szy twa­rzą w twarz z wy­peł­za­jącą z por­talu be­stią er­ret­zjaru. Są­dził, że wy­ty­ka­jąc Tia­mie błąd, po­czuje się le­piej. Że ja­kimś spo­so­bem od­zy­ska z dawna utra­coną kon­trolę nad rów­no­wagą sił tego świata.

– Zdra­dził nas. – Te dwa słowa były je­dy­nym ar­gu­men­tem, któ­rym Tiama mo­gła się za­sło­nić.

– Nie – za­prze­czył Suen. – Da­łaś mu się oszu­kać. A to róż­nica.

– Ale plan…

Nie do­koń­czyła, bo Suen ro­ze­śmiał się jej w twarz gorzko i okrut­nie.

– Na­wet Lan­ke­ia­nie za­wie­dli. Pię­ciu Mo­nar­chów zgi­nęło, za­brali Straż­ni­ków ze sobą, do gro­bów. Za­klęte w czer­wo­nych krysz­ta­łach mie­cze pew­nie leżą po­grze­bane głę­boko pod gru­zami. Ko­rony i trony przy­sy­pał skalny pył. To ko­niec. Trzeba zna­leźć inne roz­wią­za­nie. Splą­ta­nie lu­dzi z Przed­wiecz­nymi od sa­mego po­czątku było cho­rym po­my­słem.

Tiama nie przyj­mo­wała tego do wia­do­mo­ści.

Przed­wieczni bę­dący Straż­ni­kami nie mogą umrzeć, my­ślała. Do­póki ist­nieje choć je­den przed­sta­wi­ciel każ­dego z pię­ciu śmier­tel­nych Ro­dów Krwi, nie jest to moż­liwe. Do­pil­no­wała tego oso­bi­ście, by tacy prze­trwali. To w nich Straż­nicy znów się od­ro­dzą. Była tego pewna.

Udug jesz­cze po­ża­łuje, że ją zdra­dził. Że zdra­dził ich wszyst­kich. Poza tym…

– Jest ktoś, kto mógłby nam po­móc.

Suen nie zro­zu­miał od razu.

– Cza­sami na­prawdę prze­raża mnie to, co kłębi się w tej two­jej gło­wie – od­parł po chwili. – Na szczę­ście nie ist­nieje spo­sób, by go obu­dzić.

Lecz Tiama wie­działa, że ow­szem, jak naj­bar­dziej ist­nieje. I była już bli­sko… Tak bar­dzo bli­sko obu­dze­nia Nun. Otwar­cie por­talu po­mię­dzy świa­tami było nie­zbędne. Po­zo­stawi za sobą ślad. Nun bę­dzie mógł do niej tra­fić ni­czym po okru­chach chleba.

Ten, któ­remu udało się przejść przez por­tal, miał tego dla niej do­pil­no­wać.

– Chodź. – Suen wy­po­wie­dział prośbę gło­sem peł­nym we­wnętrz­nego przy­musu, by za­cho­wać się przy­zwo­icie. – Za­biorę cię stąd.

Tiama fuk­nęła pod no­sem.

– Dam so­bie radę. – Prze­szła obok niego, trą­ca­jąc go bar­kiem.

Suen przy­gryzł ze zło­ści wnę­trze po­liczka. Przez mo­ment wal­czył z my­ślami, w końcu jed­nak po­dą­żył za nią, jak za­wsze.

***

Szli w ci­szy, ra­mię w ra­mię, szu­ka­jąc daw­nych ulic nie­przy­sy­pa­nych gru­zami. Błą­dząc w tym po­twor­nym la­bi­ryn­cie pa­ru­ją­cych zgliszcz, Tiama z wolna za­częła tra­cić na­dzieję.

Prze­cież Me­zis wie­działa, kiedy za­mie­rzamy otwo­rzyć por­tal, my­ślała. Miała nim przejść. Po­trze­bu­jemy jej…

– Czego szu­kamy? – za­in­te­re­so­wał się w końcu Suen. – Je­śli in­sy­gniów, to tylko tra­cimy czas.

Tiama mi­mo­wol­nie zer­k­nęła w jego kie­runku. Ani je­den szary py­łek nie go­ścił na jego wło­sach i sza­tach. Mu­siał ota­czać się Ba­rierą. Nie­ustan­nie pró­bo­wał od­gro­dzić się od wszel­kiego brudu ma­te­rial­nego świata, w któ­rym ona sama grzę­zła od lat. Zi­ry­to­wana tą my­ślą, już miała ka­zać mu zo­sta­wić się w spo­koju, coś jed­nak prze­kie­ro­wało jej uwagę. Spra­wiło, że za­po­mniała słów.

Wpa­trzyła się w znisz­czony, ka­mienny po­sąg, wy­róż­nia­jący się na tle ota­cza­ją­cych go sza­rych sto­sów gruzu. Pa­mię­tała to miej­sce. Jesz­cze nie­dawno był tu zie­lony plac, wo­kół roz­le­wały się wody fon­tanny. Wy­so­kie ka­mie­nice wzno­siły się nad ludźmi aż do chmur, cu­dow­nie zdo­bione. Dzieci bie­gały boso w fon­tan­nie po­mię­dzy strze­la­ją­cymi słu­pami wody. Wciąż dźwię­czał jej w uszach ich śmiech…

Śmiech ten w jed­nej chwili prze­ro­dził się w za­wo­dze­nie przed­wcze­śnie wy­rwa­nych z ciał dusz.

Mar­mu­rowy po­sąg przed­sta­wiał ko­bietę w mo­krych sza­tach. Cię­żar ciała opie­rała na jed­nej no­dze, drugą miała lekko cof­niętą, zu­peł­nie jakby za­mie­rzała za mo­ment ze­sko­czyć ze swego pie­de­stału wprost do wód fon­tanny. Zwy­kle sia­dały na niej ptaki. Dzi­siaj, je­dy­nie po­piół.

Fi­gura w wy­niku ka­ta­kli­zmu utra­ciła głowę i nie­gdyś roz­ło­żone do skoku ra­miona, ale roz­po­starte skrzy­dła po­zo­stały nie­na­ru­szone.

Te­raz zda­wała się pra­gnąć wzbić do nie­bios. Ku wol­no­ści.

Gruzy za­częły się osu­wać. Tiama od­wró­ciła się w kie­runku ru­moru, a w tym sa­mym mo­men­cie Suen ob­jął ją Ba­rierą, za­czął ma­ni­pu­lo­wać dielli, przy­go­to­wu­jąc się do walki.

– Cze­kaj – po­wstrzy­mała go Tiama, gdy spo­mię­dzy chmury pyłu za­czął wy­ła­niać się za­rys po­staci.

– Nok­turn? – Suen za­prze­stał ma­ni­pu­la­cji, nie do­wie­rza­jąc.

Tiama po­stą­piła dwa kroki do przodu.

– Co ty tu ro­bisz? – za­py­tała w pa­nice, po­nie­waż to nie Nok­turn miał przejść do tego świata zza dru­giej strony por­talu. – Gdzie ona jest? Gdzie jest Me­zis?

Męż­czy­zna spoj­rzał na nią obłą­ka­nymi sza­rymi oczami. Ubrany był w dziwną, sztywną ko­szulę i be­żowe spodnie z le­ją­cej się tka­niny. Jego cera zda­wała się ko­lo­rem sta­piać z sza­ro­ścią gru­zo­wi­ska.

– Kto? – wy­beł­ko­tał. – Kim wy je­ste­ście?

– O nie… – wy­rwało się Tia­mie z ust.

– Co to ma, na dielli, zna­czyć?! – Suen zła­pał ją za ra­miona, ści­snął i zaj­rzał jej głę­boko w oczy. – To o to ci cho­dziło? Chcia­łaś otwo­rzyć por­tal, żeby ścią­gnąć tu Przed­wiecz­nego z in­nego świata? Prze­cież to zbu­rzy całą rów­no­wagę!

Twarz Tiamy wy­ra­żała jed­nak ta­kie samo za­sko­cze­nie. Pu­ścił ją więc, zbyt prze­ra­żony kon­se­kwen­cjami, by móc zro­bić co­kol­wiek.

Tiama po­de­szła do Nok­turna po­woli.

– Co się stało? – za­py­tała go.

– Za wcze­śnie – wy­mam­ro­tał pod no­sem, roz­glą­da­jąc się z prze­stra­chem. – Jest za wcze­śnie…

– Co to zna­czy? – drą­żyła. – Na co jest za wcze­śnie?

– Wojna Nie­na­zwa­nych – szep­nął. – Ten, Który Ist­nieje, Ten, Któ­rego Nie Ma, i Ten, Któ­rego Nie Wi­dać.

Mię­śnie Tiamy za­drżały pod jej skórą, gdy zro­zu­miała.

– Twój świat do­się­gła już wojna Trzech Ener­gii – wy­du­siła.

Po­ki­wał głową.

– On musi obu­dzić się szyb­ciej – po­wie­dział Nok­turn. – Ona musi się spie­szyć… Trzy­dzie­ści… Trzy­dzie­ści…

– Za­bierz go ze sobą – zwró­ciła się Tiama do Su­ena.

– Tak wła­śnie za­mie­rza­łem zro­bić.

– Niech Soon spró­buje przy­wró­cić mu wspo­mnie­nia.

Suen otwo­rzył je­dy­nie usta, ale się po­wstrzy­mał. Nie­na­wi­dził, gdy wy­ko­rzy­sty­wała ta­kie mo­menty do roz­ka­zy­wa­nia mu. Po­ko­nał dzie­lącą go od Nok­turna prze­strzeń i bez słowa wy­ja­śnień zła­pał zdez­o­rien­to­wa­nego za ra­mię.

– Mam na­dzieję, że ro­zu­miesz kon­se­kwen­cje zbu­rze­nia rów­no­wagi mię­dzy świa­tami, Tiamo – wy­gło­sił szorstko. – To już ko­niec.

Otwo­rzył Da­shar. Na­stą­pił roz­błysk ener­gii, w któ­rym obaj znik­nęli sprzed jej oczu.

Tiama uśmiech­nęła się pod no­sem. Gdzieś po­mię­dzy roz­ło­żo­nymi skrzy­dłami mar­mu­ro­wego po­sągu ostat­nie z pęk­nięć nie­bo­skłonu wła­śnie się za­skle­piło.

– Och nie, Suen – rzu­ciła ci­cho. – My­lisz się. Pię­ciu Mo­nar­chów znów po­wsta­nie. Ska­zani na ba­ni­cję po­wrócą jesz­cze sil­niejsi. To, co za­gi­nęło, od­naj­dzie się, a niebo ko­lejny raz pęk­nie, gdy Za­po­mniany po­wróci, by po­pro­wa­dzić nas ku ze­mście.

Prze­po­wied­nia z Lo­don wła­śnie za­częła się spraw­dzać.

Wąż roz­wiera pasz­czę, by po­łknąć swój ogon.

To do­piero po­czą­tek końca.

To do­piero ko­niec po­czątku.Dielli – jedna z dwóch ener­gii na­pę­dza­ją­cych ludz­kie ciało, za­raz obok ener­gii ży­cio­wej. Spo­soby po­słu­gi­wa­nia się dielli nie są za­ko­do­wane na po­zio­mie ge­ne­tycz­nym. Ist­nieją jed­nak me­tody na pod­po­rząd­ko­wa­nie so­bie tej ener­gii. Lu­dzie zwą je sztuką ma­ni­pu­la­cji i kre­acji.

Ilość czą­stek dielli jest ogra­ni­czona moż­li­wo­ściami ma­te­rial­nego ciała. Więk­szość lu­dzi ro­dzi się z ni­skimi po­kła­dami dielli, co po­zwala im na zgłę­bia­nie sztuki ma­ni­pu­la­cji i kre­acji je­dy­nie na bar­dzo pod­sta­wo­wym po­zio­mie.

Kre­acja to sztuka przej­mo­wa­nia kon­troli nad dielli swo­jego ciała. Umie­jęt­ność kre­acji jest ko­nieczna do zgłę­bia­nia sztuki ma­ni­pu­la­cji.

Ma­ni­pu­la­cja po­lega na prze­pusz­cze­niu dielli przez formę, zwaną Ele­men­tem. Wy­róż­nia się pięć pod­sta­wo­wych Ele­men­tów. Uży­cie każ­dego z nich wy­maga nada­nia ener­gii dielli od­po­wied­nich wi­bra­cji, gę­sto­ści, siły i kie­runku prze­pływu.

Kre­acja do­dat­nia po­zwala wy­do­by­wać ener­gię z wnę­trza swo­jego ciała i wpro­wa­dzać ener­gię do źró­dła ze­wnętrz­nego. Źró­dłem ze­wnętrz­nym mogą być je­dy­nie obiekty kom­pa­ty­bilne z ludz­kim dielli, ta­kie jak ludz­kie ciało lub ar­te­fakty.

Kre­acja ujemna po­zwala czer­pać dielli z ze­wnętrz­nego źró­dła i wpro­wa­dzać ener­gię do wnę­trza ciała. Ze­wnętrzne źró­dło musi być kom­pa­ty­bilne z ludz­kim dielli.1

Trzydzieści lat później

Wyspy Lodon

19 marca

Tauri ła­pała po­wie­trze hau­stami. Jej płuca po­woli prze­gry­wały de­spe­racką walkę o tlen. Mię­śnie bo­lały, od­ma­wiały po­słu­szeń­stwa. Nie miała na­wet czasu, by choćby po­my­śleć…

– Kon­tro­luj od­dech! – wrza­snął na nią El­ta­nin, wy­pro­wa­dza­jąc cios drew­nia­nym mie­czem z boku całą swą po­tężną siłą le­wej ręki.

Tauri za­blo­ko­wała atak, uno­sząc prawe ra­mię na wy­so­kość głowy i roz­cią­ga­jąc klingę wzdłuż ciała. Przy­trzy­mała ostrze lewą dło­nią, by ude­rze­nie nie wy­trą­ciło jej z rów­no­wagi. W sali ćwi­czeń roz­legł się głu­chy trzask przy zde­rze­niu drew­nia­nych mie­czy. El­ta­nin użył wię­cej siły, czym zmu­sił ją do cof­nię­cia się. Tauri za­ci­snęła szczękę. Jej ścią­gnięte wargi aż po­bie­lały.

Siłą obu rąk mocno pchnęła klingę w przód, wy­pro­wa­dza­jąc ruch z pra­wego barku. Zmu­siła go do prze­rwa­nia po­łą­cze­nia i od­skoku, lecz El­ta­nin nie po­zwo­lił jej wy­ko­rzy­stać tej oka­zji na przej­ście do ofen­sywy. Nim Tauri się ze­brała, znów za­ata­ko­wał. Iden­tycz­nie jak przed mo­men­tem. Zro­biła unik, od­ska­ku­jąc w tył na obu no­gach i co­fa­jąc całą klatkę pier­siową. Ostry ko­niec za­ha­czył o ma­te­riał jej szaty, ale nie do­się­gnął skóry. El­ta­nin za­ata­ko­wał ko­lejny raz. Tym ra­zem wy­pro­wa­dził klingę z góry, trzy­ma­jąc rę­ko­jeść w obu dło­niach, jakby chciał roz­pła­tać Tauri na dwie czę­ści. Zro­biła pół­ob­rót, usta­wia­jąc miecz nad głową. Roz­legł się szczęk ude­rze­nia. Noga El­ta­nina po­szy­bo­wała w jej kie­runku.

Tauri prze­klęła w du­chu w tym sa­mym mo­men­cie, w któ­rym kop­niak w brzuch od­rzu­cił jej ciało. Za­mor­ty­zo­wała upa­dek prze­wro­tem w tył. Wstała na­tych­miast, go­towa na spa­ro­wa­nie ko­lej­nego ciosu, który jed­nak nie nad­szedł. Zmarsz­czyła brwi, na­słu­chu­jąc. El­ta­nin ni­gdy nie po­zwa­lał jej opu­ścić gardy po upadku.

Coś świ­snęło w po­wie­trzu. Tauri po­czuła falę go­rąca pod czaszką i w ostat­nim mo­men­cie od­biła przed­miot. Po dźwięku zde­rze­nia zro­zu­miała, że rzu­cił w nią szty­le­tem. I nie był on drew­niany.

– Mo­głeś mnie za­bić! – krzyk­nęła, bo nie opa­no­wała emo­cji. Wy­ła­do­wała na nim wście­kłość po­rażki. Jak zwy­kle przy­gry­zła ję­zyk o se­kundę za późno.

– Oczy­wi­ście – od­po­wie­dział nie­zra­żony El­ta­nin swoim na­tu­ral­nie aro­ganc­kim to­nem. – Za­bić to cel walki. Cel wal­czą­cych. My­śla­łem, że tę lek­cję już prze­ro­bi­li­śmy – wes­tchnął. – To przez twój strach przed utratą kon­troli nad dielli, mam ra­cję? Lęk spo­wal­nia ci umysł. Zżera całą twoją pew­ność sie­bie.

Tauri fuk­nęła, a jej noz­drza za­fa­lo­wały jak u roz­ju­szo­nego byka. ­El­ta­nin wiecz­nie był głodny jej zmę­cze­nia, fru­stra­cji i wstydu.

– Do­brze wiesz, że ro­bię, co tylko mogę… – za­częła się bro­nić, ale jej prze­rwał.

– Je­śli na­dal bę­dziesz ro­bić je­dy­nie to, co mo­żesz, ni­gdy nie sta­niesz się kimś wię­cej, niż je­steś te­raz. Twoje naj­wyż­sze gra­nice po­winny sta­no­wić dla cie­bie punkt zero. Do­piero wtedy masz szansę zro­bić coś, co wy­nie­sie cię po­nad. Dzięki czemu sta­niesz się lep­sza. Masz po­tężne po­kłady dielli. Inni o po­dob­nych mogą co naj­wy­żej po­ma­rzyć. Zrób z nich w końcu ja­kiś po­ży­tek!

Tauri za­ci­snęła pię­ści. Wciąż nie po­tra­fiła po­go­dzić się z tym, że musi nie­prze­rwa­nie wal­czyć o coś, co in­nym przy­cho­dzi na­tu­ral­nie. Bez nie­ustan­nego kon­tro­lo­wa­nia prze­pływu dielli w swoim ciele kre­acją jej wła­sna ener­gia do­pro­wa­dzi­łaby do jej śmierci. Nie za­wsze tak było.

Gdzieś na li­nii czasu, trzy­na­ście lat wstecz, mała Tauri wciąż to po­trafi. Lecz wraz z na­dej­ściem nocy jej świat po­grąży się w mroku…

– Po co mi tyle dielli, skoro je­dyne, co po­tra­fię, to trzy­mać go w ry­zach kre­acją, żeby nie roz­sa­dził mnie od środka? – mruk­nęła.

– To zda­nie jest klatką, w któ­rej się za­mknę­łaś – od­parł El­ta­nin lo­do­wa­tym gło­sem. – Po­zwól, że cię z niej uwol­nię.

Tauri spa­ro­wała na­gły atak. In­stynk­tow­nie się obro­niła. El­ta­nin ­wy­ko­nał pół­ob­rót, pra­wym ra­mie­niem zła­pał ją pod jej lewe ra­mię i z ca­łej siły po­cią­gnął za sobą, omal nie wy­ry­wa­jąc jej stawu bar­ko­wego. Syk­nęła z bólu. Zde­rzyli się ple­cami. Zro­biła szybki ob­rót w lewo i nim El­ta­nin ją do­go­nił, wy­ko­nała zwrot. Na czas od­parła atak, tnąc z góry. Za­ata­ko­wała z dołu, mie­rząc w jego tęt­nicę udową, lecz on od­bił jej miecz w prawo. Ce­lo­wał w jej łydkę. Od­sko­czyła. W lo­cie za­ry­zy­ko­wała i cięła, obie­ra­jąc za cel od­sło­niętą szyję. Zbyt prze­wi­dy­wal­nie i nie­pew­nie – El­ta­nin zdą­żył zro­bić unik. Starli się na krót­kim dy­stan­sie. Na­stą­piła bły­ska­wiczna wy­miana cio­sów, drew­niane klingi skrzy­żo­wały się na mo­ment w im­pa­sie. El­ta­nin wy­grał walkę si­łową, od­rzu­cił Tauri w tył i ciął z boku.

Zdą­żyła od­sko­czyć. Za­częli się okrą­żać jak wal­czące o przy­wódz­two w sta­dzie wilki.

– Mar­nu­jesz za dużo ener­gii – upo­mniał ją. – Gro­madź ją w jed­nym punk­cie i nim ude­rzaj. Atak ma być jak dzieło sztuki: prze­my­ślany i z prze­ka­zem. Nie trafi do mnie, je­śli sama nie bę­dziesz pewna tego, co chcesz prze­ka­zać.

Za­ata­ko­wał z pra­wej ręki, ce­lu­jąc w jej brzuch. Zro­biła unik i ob­ró­ciła się w lewo, w tym sa­mym mo­men­cie wy­pro­wa­dza­jąc miecz z dołu. Chciała po­gru­cho­tać mu ko­lano, ale prze­wi­dział to i sko­czył. Prze­cięła je­dy­nie po­wie­trze, a za­nim się zo­rien­to­wała, nad jej głową za­wisł jego miecz. Usko­czyła w lewo, od­bi­ja­jąc się od pra­wej nogi, ale nim zdą­żyła się za­mach­nąć, grzmot­nął ją w bok szyi wy­so­kim kop­nia­kiem.

– Gdy­bym uży­wał ma­ni­pu­la­cji, w tym mo­men­cie by­ła­byś mar­twa – oznaj­mił su­cho El­ta­nin.

Tauri za­klęła w du­chu. Zbyt sku­piła się na prze­miesz­cza­niu, przez co stra­ciła rytm. Na­uka była jed­nak warta swej ceny.

Sko­czyła w tył, od­bi­ja­jąc się na le­wej ręce, wy­lą­do­wała w przy­sia­dzie i się­gnęła dło­nią w lewo. Jest! Zła­pała szty­let i rzu­ciła nim w kie­runku El­ta­nina, nie da­jąc mu czasu do na­my­słu. Od­bił go, oczy­wi­ście, lecz wów­czas ona była już przy nim. Cięła, a on od­sko­czył, wy­raź­nie wy­bity z rytmu. Za­ata­ko­wał z góry, nie­mal na nią ska­cząc, ale prze­wi­działa to i jesz­cze przed ata­kiem zro­biła unik w lewo. Za­mach­nęła się i wkła­da­jąc w ten cios wszel­kie swoje siły, cięła, mie­rząc w tęt­nicę udową.

Za­sło­nił się w ostat­niej chwili drugą nogą, jed­nak go tra­fiła. Dźwięk ude­rze­nia jej mie­cza w ko­lano El­ta­nina wy­dał jej się na­gle tak cu­downy, że wy­szcze­rzyła zęby w sza­lo­nym uśmie­chu.

Na­dal czuła głód, pod­sy­cany pa­lącą po­trzebą wy­tknię­cia El­ta­ni­nowi, że się myli. Za­szła tak da­leko, a ni­gdy nie po­wie­dział, że zro­biła coś do­brze. Te­raz na pewno…

Zła­pała go za ra­mię. Na­gle moż­li­wość utraty kon­troli prze­stała być tak prze­ra­ża­jąca.

Zro­bię to… Mu­szę…

– No i pro­szę – wy­du­sił jej mistrz, ce­dząc słowa mię­dzy zę­bami. – Znów je­steś mar­twa.

Tauri zmarsz­czyła czoło i prych­nęła, nie cof­nęła ręki. Po­czuła jed­nak ukłu­cie pod le­wym że­brem.

– Ale… kiedy? – wy­du­kała.

El­ta­nin wstał tak dziar­sko, jakby jej atak ni­gdy nie miał miej­sca. Mu­siał już zdą­żyć zre­ge­ne­ro­wać stłu­czone ko­lano po­łą­cze­niem kre­acji z Ele­men­tem Me­talu. Me­tal po­zwa­lał na przej­mo­wa­nie kon­troli mię­dzy in­nymi nad ukła­dem ru­chu ciała. Dzięki kre­acji mógł skie­ro­wać ener­gię do re­ge­ne­ra­cji tka­nek w tym ukła­dzie.

Szyb­kość i ła­twość, z ja­kimi ma­ni­pu­lo­wał, były im­po­nu­jące.

– Po­czu­łaś to, prawda? – za­py­tał. – Ogłu­pia­jący smak zwy­cię­stwa. Chwilę otu­ma­nia­ją­cego, eks­cy­tu­ją­cego szumu w gło­wie. Po­szłaś za nią, a nie po­win­naś. Od ciosu w ko­lano się prze­cież nie gi­nie. Znów za­miast pró­bo­wać mnie za­bić, po­sta­no­wi­łaś mnie po­ko­nać. I znów prze­gra­łaś. Są­dzi­łem, że jak do­bę­dziesz już w końcu tego szty­letu, to ja­koś le­piej go wy­ko­rzy­stasz – przy­znał z ta­kim za­wo­dem, że Tauri się za­czer­wie­niła.

Roz­legł się dźwięk otwie­ra­nych drzwi.

– Wy­bacz, że ci prze­ry­wam, mi­strzu… – Tauri po­znała po gło­sie, że to Mi­moza. – Zgro­ma­dze­nie De­wa­na­gari za­raz się za­cznie.

El­ta­nin po­czuł na zro­szo­nym po­tem czole po­wiew chłod­nego, wie­czor­nego po­wie­trza wdzie­ra­ją­cego się przez drzwi. Stra­ci­łem po­czu­cie ­czasu, po­my­ślał.

– Na dzi­siaj ko­niec ćwi­czeń, Tauri. – Wy­cią­gnął dłoń, by od­dała mu ćwi­czebny miecz.

Tauri się za­wa­hała.

Nie po­win­nam… Na­prawdę nie po­win­nam…

– Ja… – za­jąk­nęła się, lecz za­raz od­chrząk­nęła i wy­pro­sto­wała, za­dzie­ra­jąc pod­bró­dek. – Mam py­ta­nie.

El­ta­nin za­sta­no­wił się krótką chwilę.

– Za­cze­kasz na mnie za drzwiami, Mi­mozo?

– Oczy­wi­ście – zgo­dziła się usłuż­nie ko­bieta. Drzwi zo­stały za­mknięte.

Tauri prze­łknęła ślinę. Od­dała swój drew­niany miecz.

– Po co szko­lisz mnie w walce? – za­py­tała. – W star­ciu z kimś, kto po­trafi ma­ni­pu­lo­wać, i tak nie będę miała szans. Ja… nie ro­zu­miem. Po­tra­fię się już prze­cież kon­tro­lo­wać, a o to cho­dziło, prawda? Chyba nie ocze­ku­je­cie, że stanę się jedną z was? Jedną z De­wa­na­gari. Nie na­daję się, mu­sisz to wi­dzieć.

Tauri drę­czyło to od dłuż­szego czasu.

Kiedy El­ta­nin ją zna­lazł, nie miała żad­nej kon­troli nad swoim prze­pły­wem dielli. Póź­niej jesz­cze przez długi czas ktoś nie­ustan­nie mu­siał sto­so­wać na niej kre­ację do­dat­nią, by dielli w jej ciele pły­nął tak, jak po­wi­nien. Na­uka sa­mo­dziel­nej kre­acji za­jęła jej wiele lat. Wielu ucier­piało pod­czas jej na­głych utrat kon­troli nad ener­gią. Te­raz jed­nak prze­stała już stwa­rzać za­gro­że­nie. Za­równo dla sie­bie, jak i dla in­nych.

– Po­zwól­cie mi odejść – do­koń­czyła Tauri.

– Sły­sza­łem, że w na­stęp­nym ty­go­dniu masz test – po­wie­dział El­ta­nin, jakby nie usły­szał żad­nego z jej słów. – Po­win­naś sku­pić się na na­uce.

Tauri nie uznała tej wy­po­wie­dzi za sa­tys­fak­cjo­nu­jącą. Te­raz, gdy w końcu od­wa­żyła się pod­jąć te­mat, nie za­mie­rzała tak ła­two się pod­dać. El­ta­nin ru­szył jed­nak do wyj­ścia.

– Od kilku do­brych lat nie stra­ci­łam nad dielli kon­troli, to prze­cież coś zna­czy! – pod­jęła de­spe­racką próbę. – Nie ma­cie prawa mnie tu wię­zić! – krzyk­nęła, ale on się nie za­trzy­mał. – Dla­czego? – wy­sy­czała przez za­ci­śnięte do bólu zęby. Po­czuła, jak w klatce pier­sio­wej roz­pływa się pul­sa­cjami zna­jomy żar. Ostrze­że­nie.

El­ta­nin do­tarł do drzwi. Mimo to nie wy­szedł.

– Wy­mień mi szczepy Przed­wiecz­nych.

Dziew­czy­nie opa­dły ra­miona. Na­prawdę za­mie­rzał ją te­raz prze­py­ty­wać?

– To jedno z pod­sta­wo­wych za­gad­nień te­sto­wych. Na pewno znasz od­po­wiedź – za­chę­cił ją.

Tauri na­brała wody w usta, jed­nak prze­dłu­ża­jąca się ci­sza podpo­wie­działa jej, że mistrz nie od­pu­ści.

– Wy­róż­nia się na­gów, gharsu, istoty, he­pa­lów i ur’idi­mów – od­po­wie­działa z roz­draż­nie­niem.

– Czym szczepy róż­nią się od sie­bie? – drą­żył.

– Każdy spe­cja­li­zuje się w kon­kret­nym Ele­men­cie.

– W któ­rym z nich na­go­wie?

– W Ele­men­cie Po­piołu.

– Wi­dzisz? – El­ta­nin chwy­cił za klamkę drzwi. – Po­ra­dzisz so­bie.

– Ja od­po­wie­dzia­łam na każde py­ta­nie – fuk­nęła Tauri. – Ty wszyst­kie moje prze­mil­cza­łeś.

Szcze­rze nie spo­dzie­wała się, że te słowa skło­nią go do mó­wie­nia. Po­zwo­le­nie so­bie na od­py­sko­wa­nie miało być na­grodą po­cie­sze­nia. On ­po­sta­no­wił ją jed­nak za­sko­czyć.

– Są ta­kie mie­cze… – od­parł pół­gło­sem. – Klingi, które po­tra­fią od­bi­jać dielli. Ma­jąc jedną z nich, by­ła­byś w sta­nie sta­nąć na­prze­ciw każ­dego.

Tauri zmarsz­czyła brwi. Nie o to jej cho­dziło. Nie o to py­tała.

– Ale…

– Po­śpiesz się w dro­dze po­wrot­nej – prze­rwał jej El­ta­nin. – Słońce już za­cho­dzi, a Ri­giell nie lubi, kiedy wra­casz do domu po zmroku. Po­wo­dze­nia na te­ście.

Trza­snęły za­my­kane drzwi.

Prze­cież i tak je­dyne, co wi­dzę od trzy­na­stu lat, to mrok, po­my­ślała Tauri, nie po­bie­gła jed­nak za El­ta­ni­nem. Wie­działa, o co mu cho­dzi. Gdyby zdała eg­za­min koń­cowy, udo­wod­ni­łaby, że po­trafi kon­tro­lo­wać swoją ener­gię. De­wa­na­gari nie mie­liby wów­czas żad­nego ar­gu­mentu, by na­dal trzy­mać ją za mu­rami kom­pleksu świą­tyn­nego.

– Gdy­bym tylko mo­gła wi­dzieć…

…już dawno bym stąd ucie­kła, skoń­czyła w my­ślach.

***

Mi­moza długo mil­czała, ale w końcu nie wy­trzy­mała i prych­nęła. Po­krę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem.

– El­ta­nin klę­czący na ma­cie… – Wy­po­wie­działa te słowa po­woli, nie­mal z na­masz­cze­niem. W jej to­nie pełno było kpią­cego nie­do­wie­rza­nia. – Dla tego wi­doku warto było się po mi­strza po­fa­ty­go­wać.

El­ta­nin prze­świ­dro­wał ją ja­do­wi­tym spoj­rze­niem zie­lo­nych oczu.

– Jesz­cze nie wy­ro­słaś z pod­glą­da­nia? – udał obu­rze­nie, ale wi­dząc, że nie bar­dzo się tym prze­jęła, do­dał: – Po­zwo­li­łem jej na to.

– Och nie, nie, nie! – Mi­moza po­ma­chała mu pal­cem przed no­sem. Jej dłu­gie kasz­ta­nowe włosy za­fa­lo­wały z wdzię­kiem. – Komu jak komu, ale nie Tauri. Sama to so­bie wy­pra­co­wała, a ty w końcu mu­sisz to przy­znać. No już! – Mi­moza za­gro­dziła mu drogę i za­częła iść ty­łem. Wy­mie­rzyła w niego oskar­ży­ciel­sko pa­lec wska­zu­jący.

El­ta­nin prze­wró­cił oczami, na co ona dźgnęła go tym pal­cem w nos.

– No już!

Od­go­nił się od niej mach­nię­ciem ręki i zro­bił krok w lewo, by ją mi­nąć. Mi­moza zmarsz­czyła czoło. Coś w wy­ra­zie jego twa­rzy ka­zało jej dać mu spo­kój. Szli, mil­cząc oboje, z wolna wspi­na­jąc się po krę­tych, ka­mien­nych scho­dach do Sali Ob­rad. Nad­cho­dzący zmrok niósł ze sobą nie­przy­jemny, po­zi­mowy chłód. El­ta­nin na­ło­żył kap­tur i owi­nął się cia­śniej pal­tem, roz­my­śla­jąc o sło­wach Tauri. Prze­wi­dy­wał na­dej­ście tego dnia. Od­wle­kał go, jak tylko mógł.

– Dawno nie wi­dzia­łam, by słońce za­cho­dziło tak in­ten­sywną czer­wie­nią – za­uwa­żyła Mi­moza i wes­tchnęła. Trudno było po­wie­dzieć, czy z za­chwytu, czy po­trze­bo­wała chwili prze­rwy. Sala Ob­rad pla­so­wała się nie­mal na szczy­cie wzgó­rza. Wy­żej był już tylko Pan­teon.

El­ta­nin przy­sta­nął i obej­rzał się za sie­bie. Za­cho­dzące czer­wie­nią słońce rzu­cało na cały kom­pleks świą­tynny ciem­no­po­ma­rań­czowe smugi. Oto­czone wy­so­kimi mu­rami mia­steczko to­nęło w pół­cie­niach. Drew­niane domki sto­jące w do­li­nie po­mię­dzy wzgó­rzami czer­niały. Kon­tra­sto­wały z błysz­czą­cymi od ostat­nich pro­mieni słońca stru­my­kami, prze­ci­na­ją­cymi mia­sto w kilku miej­scach. Byłby to w isto­cie cu­downy wi­dok, gdyby tak bar­dzo nie przy­po­mi­nał El­ta­ni­nowi tam­tego dnia.

Wów­czas słońce rów­nież wy­da­wało się czer­wone od le­cą­cego z nieba krwa­wego desz­czu.

– Nie do wiary, że Tauri nic nie wi­dzi – wes­tchnęła Mi­moza nie­ocze­ki­wa­nie. – Gdy­bym nie znała jej od dzie­ciaka, nie wi­działa, jak obija się o wszystko i wszyst­kich, ni­gdy bym nie uwie­rzyła, że jest nie­wi­doma. Te jej ru­chy… Le­dwo mo­głam za wami na­dą­żyć spoj­rze­niem. Jest już pra­wie tak do­bra jak ty, i na­wet nie pró­buj za­prze­czać. Po­wiedz, jak ona to w ogóle robi?

Ką­cik ust El­ta­nina po­szy­bo­wał w górę.

– Mo­żesz w końcu przejść do sedna – po­na­glił Mi­mozę. – Zwy­kle nie je­steś taka roz­mowna – do­dał, gdy w zdzi­wie­niu unio­sła brew.

Wzno­wiła wspi­naczkę za­sę­piona. Po chwili ukła­da­nia zdań w gło­wie w końcu po­sta­no­wiła je z sie­bie wy­rzu­cić:

– De­wa­na­gari w Zan­tos ode­brał wia­do­mość z kon­ty­nentu. To ja­kiś cud, że ktoś go od­szu­kał ma­ni­pu­la­cją. Prze­bi­cie się przez za­kłó­ce­nia ota­cza­ją­cej wy­spy Lo­don Ba­riery z pew­no­ścią nie było ła­twe.

– I…? – po­na­glił ją El­ta­nin.

– Ar­di­lia wy­po­wie­działa Qu­inu­lii wojnę. W Ag­gers­borgu zbie­rają się od­działy wojsk. To kwe­stia czasu, kiedy doj­dzie do bez­po­śred­niego star­cia.

To zda­nie ude­rzyło El­ta­nina moc­niej, niż dał po so­bie po­znać.

– Co na to Dra­koia? – do­py­tał.

– Jesz­cze nic nie wia­domo, ale to chyba oczy­wi­ste, co zro­bią Wo­dzo­wie.

Nie mógł nie przy­znać Mi­mo­zie ra­cji.

– Ro­zu­miesz, co to ozna­cza, prawda? I kto tak na­prawdę za tym wszyst­kim stoi? – spy­tał.

Mi­moza przy­tak­nęła.

– Ale wy­spy Lo­don chroni Ba­riera czci­god­nej Tiamy. Nikt z ze­wnątrz się tu nie do­sta­nie, prawda? – W jej gło­sie wy­brzmie­wała na­dzieja ma­łego dziecka. Śle­pego i nie­świa­do­mego, że ro­dzice nie są naj­po­tęż­niej­szymi ludźmi na świe­cie.

El­ta­nin chciałby po­tra­fić pod­trzy­mać w niej tę wiarę.

– Py­ta­łaś, jak Tauri to robi – pod­jął prze­rwany wą­tek, nie­zbyt zgrab­nie zmie­nia­jąc te­mat, by od­cią­gnąć Mi­mozę od mrocz­nych wi­zji. – Cóż, po­cząt­kowo chcia­łem je­dy­nie na­uczyć ją kon­troli, więc szko­li­łem ją w kre­acji. Kiedy prze­szła moje naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia, za­czą­łem uczyć ją ma­ni­pu­la­cji.

Mi­moza wznio­sła spoj­rze­nie ku niebu.

– Prze­cież Zgro­ma­dze­nie za­bro­niło ci szko­le­nia jej w ma­ni­pu­la­cji.

– Spo­koj­nie. – El­ta­nin mach­nął nie­dbale ręką. – Przez jej bli­zny po er­ret­zja­rze trak­tują Tauri jak trę­do­watą. Nikt ze Zgro­ma­dze­nia jej na­wet nie do­tknie, nie mó­wiąc o pró­bie jej spraw­dze­nia. Poza tym sama Tauri nie wie, że używa do tego ma­ni­pu­la­cji. Ta nie­świa­do­mość po­zwala jej ro­bić po­stępy.

– To w ogóle moż­liwe, żeby uży­wać Ele­men­tów nie­świa­do­mie?

– Źle mnie zro­zu­mia­łaś. Tauri ko­rzy­sta z nich świa­do­mie, ale są­dzi, że to na­dal część kre­acji. Gdyby ktoś ci po­wie­dział, że drzewo to owoc, a ty nie wie­dzia­ła­byś, że kła­mie, ży­ła­byś w tym prze­ko­na­niu. Z Tauri jest jed­nak je­den pod­sta­wowy pro­blem. Nie po­trafi wy­pusz­czać dielli na ze­wnątrz swo­jego ciała. To czyni jej ma­ni­pu­la­cję bez­u­ży­teczną w walce.

– Może po­trze­buje czasu? Prak­tyki?

El­ta­nin po­krę­cił prze­cząco głową.

– Oba­wiam się, że tu nie cho­dzi już o braki w jej umie­jęt­no­ściach. Pro­blemy Tauri z ma­ni­pu­la­cją praw­do­po­dob­nie mają zwią­zek z in­cy­den­tem, przez który mu­sia­łem ukryć ją na wy­spach.

Mi­moza aż przy­sta­nęła.

– Jak to „ukryć”?

El­ta­nin się­gnął po dielli, sam sie­bie prze­kli­na­jąc. Wtar­gnął do pa­mięci Mi­mozy po­łą­cze­niem Ele­men­tów Umy­słu i Fali, kre­acją do­dat­nią wpu­ścił do jej po­łą­czeń ner­wo­wych swoją ener­gię prze­kształ­coną Ele­men­tem Po­piołu. Od­na­lazł od­po­wied­nie wspo­mnie­nie. Było świeże, więc nie miał z tym pro­blemu. Wy­pa­lił je.

Tego, jak Tauri zna­la­zła się na Lo­don, nie mógł wie­dzieć nikt.

– To na czym to…? – Mi­moza po­krę­ciła głową i ro­zej­rzała się do­okoła, pró­bu­jąc so­bie przy­po­mnieć wą­tek.

– Na tym, że przez cały czas ro­bi­łem, co tylko mo­głem, by Tauri po­tra­fiła się obro­nić.

Spoj­rzała na El­ta­nina kar­cąco.

– Tyle że ty nie na­uczy­łeś jej obrony – za­uwa­żyła. – Ty na­uczy­łeś Tauri za­bi­jać. To spora róż­nica.Ele­ment – zbiór czyn­no­ści, które na­leży wy­ko­nać na dielli w celu jego prze­kształ­ce­nia. Każdy Ele­ment wy­maga nada­nia dielli od­po­wied­nich wi­bra­cji, gę­sto­ści, siły i kie­runku prze­pływu.

Ele­ment Fali – współ­ist­nieje z ma­ni­pu­la­cją po­zo­sta­łymi Ele­men­tami. Po­zwala na prze­no­sze­nie prze­kształ­co­nego dielli poza ciało bez utraty kon­troli nad wy­pusz­czoną ener­gią. Ele­ment Fali ma dużo więk­szy za­sięg niż kre­acja do­dat­nia i nie ogra­ni­cza go ko­niecz­ność kom­pa­ty­bil­no­ści z ludz­kim dielli.

Ele­ment Od­de­chu – po­zwala na prze­kształ­ce­nie dielli w ener­gię zdolną do ma­ni­pu­lo­wa­nia ru­chem po­wie­trza.

Ele­ment Po­piołu – daje moż­li­wość prze­obra­że­nia dielli w cie­pło i świa­tło. Po­wszech­nie jest wy­ko­rzy­sty­wany do two­rze­nia Lun.

Ele­ment Me­talu – umoż­li­wia wy­ko­rzy­sty­wa­nie ener­gii dielli do przej­mo­wa­nia kon­troli nad sy­gna­łami elek­trycz­nymi w mó­zgu. Ogra­ni­cza się do kon­troli układu do­krew­nego, od­de­cho­wego, na­czy­nio­wego, na­rzą­dów osło­no­wych i układu ru­chu.

Ele­ment Umy­słu – umoż­li­wia wy­ko­rzy­sty­wa­nie ener­gii dielli do przej­mo­wa­nia kon­troli nad sy­gna­łami elek­trycz­nymi w mó­zgu. Ogra­ni­cza się do kon­troli wra­żeń zmy­sło­wych, my­śli, od­czuć emo­cjo­nal­nych i wspo­mnień.Ba­riera – jedna z tech­nik ma­ni­pu­la­cji po­le­ga­jąca na po­łą­cze­niu Ele­men­tów Od­de­chu i Fali. Naj­pierw ko­nieczne jest utwo­rze­nie wy­so­kiego ci­śnie­nia czą­stek ener­gii na da­nej płasz­czyź­nie Ele­men­tem Od­de­chu, póź­niej trzeba go utrzy­mać w miej­scu Ele­men­tem Fali. Ba­riera jest więc skom­pre­so­waną, upchaną w jed­nym miej­scu masą wi­ru­ją­cych z dużą pręd­ko­ścią czą­stek ener­gii, zdol­nych do od­bi­ja­nia ata­ków.

Ele­ment Umy­słu + Ele­ment Fali – po­zwala wy­spe­cja­li­zo­wa­nym w tego typu tech­nice po­ro­zu­mie­wać się po­mię­dzy sobą te­le­pa­tycz­nie. Tech­nika ta ma jed­nak wiele ogra­ni­czeń. Po pierw­sze, żeby od­na­leźć umysł dru­giej osoby i na­wią­zać z nią kon­takt, na­leży znać jej przy­bli­żone po­ło­że­nie. Nie da się na­wią­zać po­łą­cze­nia z kimś, kogo lo­ka­li­za­cji się nie zna. Po dru­gie, nie da się na­wią­zać po­łą­cze­nia na od­le­głość z osobą, z którą nie miało się ni­gdy bez­po­śred­niego kon­taktu. Żeby ko­goś od­na­leźć, trzeba wie­dzieć, kogo się szuka. Po trze­cie, im więk­sza od­le­głość, tym szyb­ciej zu­żywa się dielli.4

Kergrad

19 marca

Elnat sta­nął na wieży ob­ser­wa­cyj­nej i ob­jął wzro­kiem gra­na­to­wych oczu roz­cią­ga­jące się w dole mia­sto. Au­strin ka­zał mu spro­wa­dzić Al­tara i Jor­munda na­tych­miast, ale El­nat nie zna­lazł ani jed­nego, ani dru­giego w ich kwa­te­rach. Znał ich obu zbyt do­brze, by uznać to za przy­pa­dek.

Ści­ska­jący mu żo­łą­dek nie­po­kój jesz­cze bar­dziej za­cie­śnił swoją pę­tlę. Umysł El­nata za­czął przy­po­mi­nać to­nący w pół­mroku Ker­grad. Nie­bie­skawy blask la­tarni nie po­tra­fił do­się­gnąć wszyst­kich ciem­nych uli­czek. Niebo było tak ni­sko, jakby za­mie­rzało za mo­ment zgnieść wszystko, co tkwiło pod nim. Cięż­kie śnie­gowe chmury przy­tła­czały, su­nąc nie­mal nad sa­mymi da­chami. El­nat miał złudne wra­że­nie, że gdyby tylko się­gnął wy­star­cza­jąco wy­soko, mógłby za­to­pić w nich dłoń. Moż­li­wość tego na­gle go prze­ra­ziła.

Ni­gdy nie mo­żesz być pe­wien, że coś nie czai się we mgle.

Dźwięk za­mie­sza­nia wy­rwał El­nata z po­nu­rych wi­zji. Zo­gni­sko­wał spoj­rze­nie na grupce wo­jow­ni­ków bie­gną­cych w kie­runku za­chod­niego rynku. Zszedł kilka schod­ków w dół, opusz­cza­jąc swoje sa­motne sta­no­wi­sko na dawno nie­uży­wa­nej wieży, i skie­ro­wał się na po­łą­czony z nią ka­mienny mur ota­cza­jący Ker­grad.

Przy­spie­szył kroku. Do­biegł do za­chod­niej bramy w ja­kieś dzie­sięć mi­nut, dy­sząc z wy­siłku, ob­wi­nia­jąc pa­pie­ro­lo­gię Au­strina za swój brak kon­dy­cji. Na­wet na wy­so­kich mu­rach wy­raź­nie sły­chać było do­bie­ga­jący z dołu szum tłumu.

– Co się tu wy­pra­wia? – za­gad­nął war­tow­ni­ków, któ­rzy za­miast pil­no­wać bramy, sta­rali się przez szpary mię­dzy bu­dyn­kami doj­rzeć, co się dzieje na ryn­ko­wym placu. Byli tak za­afe­ro­wani, że na­wet nie spo­strze­gli, kiedy El­nat się do nich zbli­żył. Na jego wi­dok wszy­scy wy­pro­sto­wali się ni­czym struny, pa­trząc przed sie­bie po­nad jego głową. Je­den z war­tow­ni­ków po chwili od­zy­skał zdol­ność mowy.

– Ge­ne­rał Jor­mund wy­zwał na po­je­dy­nek do­wódcę Al­tara, na­miest­niku!

– Chyba so­bie żar­tu­je­cie… – syk­nął El­nat.

Nie tra­cąc czasu, wziął roz­pęd, od­bił się od krań­ców muru i sko­czył. Ze­brał dielli. Ele­men­tem Od­de­chu gwał­tow­nie wy­rzu­cił ener­gię poza ciało. Wy­two­rzona róż­nica ci­śnień unio­sła go na­głym po­ry­wem wia­tru. El­nat za­wisł na mo­ment nad da­chem bu­dynku i za­prze­stał ma­ni­pu­la­cji. Ener­gia roz­pro­szyła się, wów­czas on opadł na dach nie­mal bez­bo­le­śnie.

Po­gnał wzdłuż da­chów, wzbi­ja­jąc za sobą białe ob­łoczki wciąż za­le­głego na nich śniegu. W ulicz­kach do­strzegł tło­czą­cych się wo­jow­ni­ków, de­spe­racko sta­ra­ją­cych się do­pchać do sa­mego cen­trum tego cha­osu. Wziął roz­bieg, sko­czył po­nad ich gło­wami i zła­pał się rynny wyż­szego bu­dynku. Wspiął się po niej i wszedł na dach, z któ­rego roz­po­ście­rał się bez­po­średni wi­dok na roz­le­gły za­chodni plac ryn­kowy.

Sta­nął jak wryty. Zwy­kle pu­ste już o tej po­rze drew­niane stra­gany zo­stały na­prędce za­aran­żo­wane do sta­wia­nia za­kła­dów. Wo­jow­nicy tło­czyli się mię­dzy nimi, wy­krzy­ku­jąc kwoty i imiona swo­ich fa­wo­ry­tów. Sam śro­dek placu prze­zna­czono na arenę, ozna­cza­jąc ją okrę­giem z ni­sko uno­szą­cych się nad bru­kiem Lun. Na roz­le­głej prze­strzeni stały tylko dwie osoby, co mocno kon­tra­sto­wało ze ści­śnię­tym do­okoła tłu­mem. Al­tar i Jor­mund z błysz­czą­cymi oczami ob­ser­wo­wali wy­wo­łany przez sie­bie chaos. Wy­glą­dali jak dwa stro­szące piórka ko­guty.

El­nat miał ochotę po­biec tam, zdzie­lić tych bła­znów po ich pu­stych łbach i za ucho za­pro­wa­dzić do Au­strina, naj­wi­docz­niej jesz­cze nie­zda­ją­cego so­bie z ni­czego sprawy. Na szczę­ście…

– Przod­ko­wie, niech to wszystko się skoń­czy, nim Au­strin po­sta­nowi pod­nieść nos znad swo­ich map – wzniósł mo­dły.

Już miał ru­szyć, by ich za­trzy­mać, gdy za­stygł wpół ru­chu. Bo niby jak miałby to zro­bić? Ni­gdy wcze­śniej mu się to nie udało, oni nie byli z tych, co słu­chają. Nie mieli prze­cież jed­nak czasu na ich nie­kom­pe­ten­cję.

Dźwięk bęb­nów oznaj­mił po­czą­tek po­je­dynku. Al­tar i Jor­mund wy­szcze­rzyli zęby, kiw­nęli so­bie na­wza­jem gło­wami. Uści­snęli przed­ra­miona, choć nie było w tym ge­ście nic przy­ja­znego, i udali się do prze­ciw­le­głych stron areny. Tłum ogar­nęło sza­leń­stwo.

El­nat za­klął w du­chu, krzy­wiąc się na na­pły­wa­jące mu do głowy wspo­mnie­nia. To była ostat­nia szansa. Nie miał wy­boru. Za­mknął oczy. Znów się­gnął po dielli i ma­ni­pu­lu­jąc Umy­słem, prze­kie­ro­wał ener­gię do ukła­dów od­po­wie­dzial­nych za od­czu­wa­nie emo­cji. Wy­ci­szył lęk.

Kiedy otwo­rzył oczy, było już za późno.

Jor­mund do­był broni. Nie­bo­tycz­nej wiel­ko­ści miecz za­lśnił w jego po­tęż­nej, niedź­wie­dziej dłoni, gdy ru­szył do ataku. Al­tar przy­jął po­zy­cję, wy­cią­gnął w przód ręce. W jed­nym mo­men­cie wo­kół jego ciała za­tań­czył śnieg, po­de­rwany z bruku ma­ni­pu­la­cją Od­de­chem, a kon­tro­lo­wany Ele­men­tem Fali.

Tłum za­wrzał, kiedy wi­ru­jące fale zmie­sza­nego z po­wie­trzem śniegu roz­ro­sły się do ogrom­nych roz­mia­rów, two­rząc wo­kół Al­tara wy­da­jący się nie do przej­ścia cy­klon. El­nat za­sta­no­wił się, czy kto­kol­wiek z ob­ser­wu­ją­cych to sza­leń­stwo zdaje so­bie sprawę, że Al­tar jest w sta­nie prze­obra­zić tym cy­klo­nem ludz­kie tkanki w kon­fetti.

Jak mam ich te­raz po­wstrzy­mać?

Jor­mund wy­pro­wa­dził miecz z dołu, trzy­ma­jąc rę­ko­jeść w obu rę­kach. Roz­legł się gło­śny zgrzyt, gdy wir po­wie­trza za­czął su­nąć po klin­dze z ja­zgo­tem ni­czym nóż po ce­ra­mice. Wo­jow­nicy za­częli za­ty­kać uszy. El­nat też się skrzy­wił, marsz­cząc brwi. Żadna klinga nie wy­trzy­ma­łaby ta­kiego ci­śnie­nia, ale Jor­mund nie ata­ko­wał je­dy­nie mie­czem, ale i osła­nia­jącą ostrze Ba­rierą. Dzięki temu mógł w pełni wy­ko­rzy­stać Me­tal. To w tym Ele­men­cie czuł się naj­le­piej. Da­wał mu on nad­ludzką siłę.

Gdy Jor­mund był już bli­sko przedar­cia się przez wir, Al­tar lewą dło­nią wy­ko­nał okrężny ruch. Jedna ze spi­rali ode­rwała się od cy­klonu i ni­czym strzała ru­szyła na od­sło­nięty w tej po­zy­cji lewy bok Jor­munda. Nim do­się­gła celu, Jor­mund zdą­żył od­sko­czyć i od­bić atak, po­sy­ła­jąc ją w niebo. Al­tar nie cze­kał, za­ata­ko­wał po­now­nie, mie­rząc tym ra­zem w drugi bok. Jor­mund nie zdą­żyłby spa­ro­wać tego ataku. Wy­cią­gnął w kie­runku ata­ku­ją­cego lewą dłoń, a z jego pal­ców wy­strze­lił dielli, for­mu­jąc się w elip­tycz­nie za­giętą, wy­soką Ba­rierę, o którą atak Al­tara grzmot­nął ni­czym fala o klif. Od­sko­czyli od sie­bie. Za­częli się wza­jem­nie okrą­żać, przy­go­to­wu­jąc do na­stęp­nego ataku. Tłum znów sza­lał, wy­krzy­ku­jąc imiona za­wod­ni­ków. Ta­kie star­cie każdy z nich wi­dział pierw­szy raz w swoim ży­ciu.

El­nat sam sie­bie pró­bo­wał prze­ko­nać, że tak na­prawdę ta dwójka wciąż je­dy­nie się ze sobą bawi, gra­jąc w swoją grę na prze­trzy­ma­nie. Pro­blem po­le­gał na tym, że ową „grę” Au­strin czę­sto mu­siał im w prze­szło­ści prze­ry­wać, kiedy prze­sta­wali nad sobą pa­no­wać.

Wbrew na­dzie­jom El­nata Al­tar i Jor­mund do­piero się roz­krę­cali. Znów sko­czyli so­bie do gar­deł. Wo­jow­nicy ze­brani do­okoła za­wyli jesz­cze gło­śniej, na­wet je­śli część z walki umy­kała ich oczom przez wznie­coną wi­churę i szyb­kość, z jaką Al­tar i Jor­mund po­ru­szali się po are­nie.

– Kogo ob­sta­wi­łeś?
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij