- promocja
Spokojna przystań - ebook
Spokojna przystań - ebook
Zatoka Cedrów Cedar Cove to malownicze miasteczko nieopodal Seattle. Mieszkańcy kochają się, zdradzają, nienawidzą się i rozchodzą jak wszędzie na świecie. Mają swoje historie, swoje sekrety. Tylko że tutaj nikt nie jest anonimowy. Ktoś zawsze pomoże ci rozwiązać problem, nawet gdy tego nie chcesz…Po niedawnej przeprowadzce do Cedar Cove były policjant Roy McAfee i jego żona Corrie założyli tu prywatną agencję detektywistyczną. Jednak odkąd zaczęli dostawać niepokojące anonimy z pytaniem, czy żałują przeszłości, mają coraz mniejszą ochotę na rozwiązywanie zagadek. Zwłaszcza że zupełnie nie wiedzą, o jakie wydarzenia z przeszłości chodzi…Nie wie tego również ich córka, Linnette, która zaczyna pracować w miejscowym szpitalu. Matka, która martwi się, że córka nadal jest samotna, aranżuje jej randkę w ciemno z Calem Washburnem, ale Linnette nie jest tym zachwycona... Inaczej niż Cecilia Randall, która ponownie jest w ciąży i przeżywa najwspanialsze chwile w życiu. Narodzin dziecka oczekują również Maryellen i Jon Bowmanowie. Szczęśliwa jest też Grace Sherman – jej romans z Cliffem Hardingiem znów rozkwita. Czy mieszkańcy miasteczka mogą spodziewać się kolejnego ślubu? W Cedar Cove nie tylko to pytanie czeka na odpowiedź…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0117-9 |
Rozmiar pliku: | 782 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Corrie McAfee miała poważne powody do zmartwienia. Nie tylko zresztą ona, również jej mąż Roy.
Wszystko zaczęło się w lipcu. To wtedy przyszedł pierwszy anonim. Nie zawierał co prawda pogróżek, ale i tak budził niepokój.
Ten pierwszy, wysłany na adres biura, wspominał o żalu i winie. Potem zaczęły napływać kolejne. Corrie czytała te wiadomości tak wiele razy, że znała ich treść na pamięć. Pierwsza brzmiała następująco:
Każdy w życiu czegoś żałuje. Jest coś, co chciałbyś zrobić jeszcze raz, ale inaczej? Pomyśl o tym.
Na żadnej z kartek nie było podpisu, zostały wysłane z różnych miejsc. Corrie nieustannie rozmyślała o ich treści, ale w tym wypadku czas nie był jej sprzymierzeńcem. Teraz, w październiku, wiedziała równie mało, jak w lipcu.
Syk ekspresu do kawy wyrwał ją z niewesołych rozmyślań. Rozejrzała się po biurze, a potem skupiła wzrok na panoramie miasteczka Cedar Cove w stanie Waszyngton. Pracowała jako sekretarka swojego męża, co miało równie dużo wad, co zalet. Cóż, w niektórych przypadkach nieświadomość bywa błogosławieństwem. O ileż spokojniej Corrie by spała, gdyby nie wiedziała nic o tych anonimach.
Chociaż z drugiej strony Roy i tak nie zdołałby ukryć przed nią prawdy. Ostatni anonim ktoś podrzucił późnym wieczorem wprost pod drzwi, gdy odprowadzali gości po proszonej kolacji. Zauważyli na werandzie koszyk z owocami. W środku znaleźli anonim. Wciąż dostawała dreszczy na myśl, że ten ktoś zna ich domowy adres.
– Co z tą kawą? – zawołał Roy niecierpliwie z głębi gabinetu.
– Spokojnie, już niosę. – Corrie nie zamierzała wszczynać awantury, chociaż nie należała do najspokojniejszych osób. Gdyby nie była tak przybita i wytrącona z równowagi, zapewne skomentowałaby zgryźliwie zachowanie męża. Westchnęła, napełniła kubek kawą i ruszyła do gabinetu Roya.
– Proszę bardzo. – Postawiła kubek w rogu biurka. – Musimy pogadać.
Roy przeciągnął się i założył ręce za głowę. Chociaż byli małżeństwem od dwudziestu siedmiu lat, Corrie wciąż uważała go za przystojnego mężczyznę. Poznali się podczas studiów. Roy, gracz uniwersyteckiej drużyny futbolowej, był w college'u prawdziwą gwiazdą. Wysoki i barczysty, zachował młodzieńczą sylwetkę. Nie katował się na siłowni, a mimo to w ogóle nie przytył. Niegdyś bujna ciemna czupryna trochę się przerzedziła, tu i ówdzie pojawiły się siwe pasemka, jednak Corrie uważała, że to dodaje Royowi uroku.
W college'u spotykał się z wieloma dziewczynami, ale wybrał ją. To nie był spokojny, sielankowy związek. Często się kłócili, nawet ze sobą zerwali, by jednak po roku do siebie wrócić. Może ten rok oddechu był im potrzebny. Zrozumieli, jak bardzo się kochają, pozbyli się wszelkich wątpliwości. Wzięli ślub wkrótce po otrzymaniu dyplomu. Przez te wszystkie lata przeżyli wiele wzlotów i upadków, ich miłość dojrzała niczym wino. To rzeczywiście był związek na dobre i złe.
– O czym chcesz pogadać? – spytał Roy.
Jego pozorny spokój nie zmylił Corrie. Dobrze wiedziała, że mąż też martwi się anonimami.
– Pamiętasz, jak brzmiała ostatnia wiadomość? „Przeszłość zawsze dogoni teraźniejszość”. Czy coś ci w związku z tym świta? – spytała cicho i usiadła w fotelu przeznaczonym dla klientów. Chciała w ten sposób zamanifestować, że nie pozwoli się zbyć byle czym. Podejrzewała, że mąż nie mówi jej całej prawdy. Zapewne pragnął ją chronić, lecz nie zamierzała być jedynie biernym obserwatorem.
– Te anonimy nie mają z tobą nic wspólnego. Przestań się zamartwiać – odparł po chwili wahania.
– Co ty opowiadasz? – zdenerwowała się. – Wszystko, co dotyczy ciebie, dotyczy również mnie.
Przez chwilę wydawało się, że Roy ma inne zdanie na ten temat, ale nie chciał wszczynać kłótni. Znał Corrie, wiedział, że będzie mu wiercić dziurę w brzuchu, dopóki nie wydobędzie z niego prawdy.
– Nie bardzo wiem, co ci powiedzieć – przyznał w końcu. – Tak, przez te lata narobiłem sobie wrogów i rzeczywiście żałuję kilku rzeczy.
Roy pracował w policji w Seattle. Przeszedł na wcześniejszą emeryturę ze względów zdrowotnych. Po ciężkim postrzale nie odzyskał w pełni sprawności. Na początku Corrie była zachwycona takim obrotem rzeczy. Cieszyła się, że mąż będzie siedział w domu. Snuła ambitne plany na przyszłość. Może wreszcie będą mogli robić, na co tylko przyjdzie im ochota, wyruszą w długą podróż. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te marzenia. Owszem, Roy co prawda miał mnóstwo wolnego czasu, jednak jego emerytura to nie to co pensja. Z dnia na dzień ich miesięczny przychód obniżył się o dwadzieścia procent. Dlatego wyprowadzili się z Seattle, wiadomo przecież, że na prowincji żyje się taniej. Za rozsądną cenę kupili dom w Cedar Cove przy Harbor Street 50. Kiedy agent pokazał im tę nieruchomość, Corrie od razu wiedziała, że znów są u siebie. Urzekła ją szeroka weranda, a także przepiękny widok na pobliski port.
Wyprowadzka z wielkomiejskiego gwaru i zmiana stylu życia okazały się, wbrew początkowym obawom, dość łatwe. Nie trzeba było nigdzie się spieszyć, a sąsiedzi odnosili się do nich miło i życzliwie. Corrie i Roy szybko zdobyli nowych przyjaciół i polubili nieco senną atmosferę małego miasteczka.
Wszystko zaczęło się dobrze układać, niestety Royowi coraz bardziej doskwierała przymusowa bezczynność. Nudził się jak mops, co fatalnie odbijało się na jego psychice. Aż wreszcie podjął decyzję, że wraca do pracy. Wynajął biuro i otworzył agencję detektywistyczną. Corrie w pełni go poparła. Widziała, jak mężowi wraca ochota do życia, jak niecierpliwie czeka na każdy kolejny dzień. Przyjmował tylko te sprawy, które miał ochotę prowadzić, nie musiał brać wszystkiego. Ku zadowoleniu żony szybko odniósł sukces. Był nie tylko skuteczny, ale też traktował klientów z szacunkiem i łatwo zdobywał ich zaufanie. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że pewnego dnia będzie musiał wszcząć śledztwo we własnej sprawie.
– Grozi ci poważne niebezpieczeństwo. – Nie zamierzała udawać, że wszystko jest w porządku.
– Wątpię. – Roy wzruszył ramionami. – Gdyby ktoś chciał zrobić mi krzywdę, już dawno leżałbym w szpitalu.
– Co ty wygadujesz – syknęła coraz bardziej zła. – Ktoś śledził Boba Beldona, ale doskonale wiemy, że chodziło o ciebie.
Bob i Peggy Beldonowie, najlepsi przyjaciele Corrie i Roya, byli właścicielami pensjonatu Thyme and Tide. Kilka dni temu Bob pożyczył od Roya samochód. Po jakimś czasie zadzwonił bliski paniki i oznajmił, że ktoś go śledzi. Roy próbował uspokoić przyjaciela, potem kazał natychmiast jechać do szeryfa. Tuż przed posterunkiem prześladowca się ulotnił. Znaczenie tego incydentu dotarło do Corrie i Roya dopiero następnego dnia. Ktokolwiek śledził Boba, sądził, że podąża za Royem.
– W anonimie wyraźnie napisano, że nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo – przypomniał.
– To oczywiste, chcą uśpić naszą czujność – nie dawała za wygraną.
– Corrie, posłuchaj…
– Ktoś postawił koszyk z owocami na naszej werandzie – weszła mu w słowo. – A ty uważasz, że nie mamy się czym martwić? – Jej głos niebezpiecznie zadrżał. Jeszcze chwila, a straci nad sobą kontrolę. Była tak bardzo zmęczona i znużona. Miała dość życia w strachu, bezsennych nocy, wiecznego napięcia i wyczekiwania na kolejne anonimy. Ledwie się budziła, natychmiast zaczynała się zastanawiać, co przyniesie kolejny dzień, co złego może się zdarzyć.
– Dostaliśmy ten kosz z owocami tydzień temu. Od tego czasu nic się nie wydarzyło – próbował ją uspokoić, jednak z miernym skutkiem. – Przeglądałaś dzisiejszą pocztę i nic nie znalazłaś, prawda?
– Nic. – Ponownie przejrzała pocztę, a potem rzuciła na biurko plik rachunków i broszur reklamowych. Widząc, że Roy z zadowoleniem kiwa głową, wybuchła: – Posłuchaj, nie pamiętam, kiedy ostatnio przespałam całą noc! Zresztą tak samo jak ty. Nie możemy udawać, że wszystko jest w porządku! – Kamienna twarz męża doprowadzała ją do szału.
– Robię, co w mojej mocy – odparł enigmatycznie.
– Wiem, ale to nie wystarczy.
– Na razie musi.
Corrie nie uważała się za eksperta w dziedzinie zabezpieczeń i dochodzeń, jednak nawet ona wiedziała, że czas przedsięwziąć zdecydowane kroki. Najlepiej byłoby poprosić kogoś o pomoc.
– Powinieneś z kimś o tym pogadać.
– Z kim?
– Troy Davis mógłby… – Pierwszą osobą, która przyszła jej do głowy, był miejscowy szeryf.
– Kiepski pomysł. Chodzi o coś, co wydarzyło się na długo przed naszą przeprowadzką do Cedar Cove.
– Skąd ta pewność?
– Anonim wspomina o żalu i poczuciu winy. Każdego gliniarza nawiedzają takie wątpliwości. Rozmyśla, co mógł zrobić inaczej, by zapobiec jakiemuś nieszczęściu.
– Owszem, ale… – Corrie świetnie to rozumiała, jednak wiedziała swoje. Poczucie żalu i winy dręczy niemal wszystkich, gliniarze nie mają tu monopolu.
– Pamiętasz ostatni anonim? „Nie życzę wam źle, ale pomyślcie o tym, co zrobiliście. Czy czegoś żałujecie?”. Może kogoś niesłusznie aresztowałem? Może chodzi o moje zeznania w sądzie? Jestem niemal pewien, że to jakaś sprawa z czasów, kiedy służyłem w policji w Seattle.
– Naprawdę nie przychodzi ci do głowy nic konkretnego?
– Już się nad tym zastanawiałem, przejrzałem wszystkie stare notatki, ale nic nie znalazłem.
– Szkoda, że ze mną o tym nie porozmawiałeś. A właściwie dlaczego?
– Próbuję cię chronić.
– No to przestań! – krzyknęła ze złością. – Muszę wiedzieć, rozumiesz? Nie widzisz, jak mi z tym ciężko?
– Przepraszam. – Oparł się ciężko o biurko. – Naprawdę nie mam pojęcia, o co w tym chodzi.
– A może o czymś zapomniałeś? Wysil trochę szare komórki.
– Napatrzyłem się przez lata na dużo paskudnych spraw, wsadziłem za kratki kilkunastu bezwzględnych morderców, ale te anonimy… Tu chodzi o coś innego.
– Co masz na myśli? – Corrie kurczowo ściskała w dłoni chusteczkę. To pomagało jej się uspokoić.
– Ludzie, z którymi miałem do czynienia, są brutalni. Gdyby chcieli się zemścić, nie zawracaliby sobie głowy przysyłaniem pocztówek.
– A może to ktoś z ich krewnych?
– Być może. – Bezradnie wzruszył ramionami.
– Więc co zrobimy? – spytała napastliwie, bo życie w ciągłym stresie dawało jej się mocno we znaki.
– Nic.
– Co takiego?! Ja chyba śnię.
– Kochanie, musimy spokojnie czekać. Na pewno nasz prześladowca wreszcie popełni błąd, a wtedy go dopadnę i będzie po sprawie. Obiecuję.
– Obiecujesz?
Skinął głową i wyprostował się. Corrie ujęła jego dłoń i uścisnęła. Roy zajrzał jej głęboko w oczy. Wiedziała, że ją kocha i pragnie chronić. Spłynął na nią spokój, chociaż zdawała sobie sprawę, że to tylko chwilowe odczucie. Może reagowała zbyt gwałtownie, ale była bardzo wyczerpana. Poczułaby się o niebo lepiej, gdyby przestała ją męczyć bezsenność.
Gdy otworzyły się drzwi do biura, Roy puścił dłoń żony i wstał zza biurka. Lata służby w policji nauczyły go czujności. Wiedział, jak wysoką cenę można zapłacić za moment nieuwagi.
– Mamo, tato, jesteście tam? – usłyszeli głos córki z sekretariatu.
– Linnette! – zawołała Corrie ze sztucznym ożywieniem. – Chodź do nas.
Weszła do gabinetu. Była podobna do matki, ciemnowłosa i drobna. Zawsze przynosiła do domu świadectwa z wyróżnieniem, ale nie miała wielu przyjaciół. Rówieśnicy nie chcieli zadawać się z córką policjanta. Na studiach spędzała mnóstwo czasu w bibliotece, nie korzystała z uroków życia, nie chodziła na randki. Corrie trochę się tym martwiła, ale miała nadzieję, że córka wkrótce ułoży sobie życie.
– Przeszkodziłam wam w czymś, prawda? – Spojrzała podejrzliwie na rodziców. – Wszystko u was w porządku?
– Oczywiście, skąd to pytanie?
Linnette była bystra i miała dobrą intuicję, ale tym razem postanowiła nie dociekać prawdy.
– Znalazłam mieszkanie – oznajmiła radośnie.
– Gdzie? – z ożywieniem spytała Corrie. Oby blisko nas, pomyślała. Szpital, w którym zatrudniła się Linnette, był dość daleko od ich domu.
– Tuż nad zatoką, blisko Holiday Inn Express.
Corrie dobrze znała ten dom, mijała go podczas codziennych spacerów. Dwupiętrowy budynek znajdował się blisko portu i biblioteki, roztaczał się z niego przepiękny widok na zatokę. Wspaniałe miejsce.
– Mam nadzieję, że nie zedrą z ciebie skóry – mruknął Roy, chociaż było widać, że jest zadowolony.
– W porównaniu z czynszem, który płaciłam w Seattle, jest prawie za darmo.
– Świetnie.
Roy wciąż troszczył się o córkę, niestety nie umiał okazywać dzieciom czułości, zwłaszcza synowi. Mack i ojciec nieustannie darli koty. Według Corrie byli do siebie zbyt podobni. Wyglądało to tak, jakby Mack doskonale wiedział, co powiedzieć, by wyprowadzić ojca z równowagi. Zresztą Roy też nie był bez winy. Nie umiał słuchać syna, reagował zbyt gwałtownie na jego wypowiedzi, nie darzył zaufaniem. Stosunki między nimi były tak napięte, że woleli się unikać. Corrie bardzo cierpiała z tego powodu, czuła się rozdarta, nie wiedząc, po czyjej stronie stanąć. Na szczęście córka, o dwa lata starsza od brata, zawsze świetnie się dogadywała z ojcem.
Linnette z ożywieniem rozprawiała o planowanej przeprowadzce i nowej pracy. Corrie co jakiś czas przytakiwała, ale robiła to zupełnie odruchowo, ponieważ myślami błądziła gdzie indziej. Kiedy Roy wrócił do pracy, Corrie ruszyła do swojego biurka, a Linnette podążyła za nią.
– Mamo – szepnęła zdenerwowana – czy na pewno wszystko w porządku? No wiesz, między tobą i tatą.
– Oczywiście. A dlaczego pytasz?
– Kiedy was zobaczyłam, miałaś oczy pełne łez. A tata… Jeszcze nigdy nie widziałam u niego takiego twardego, nieustępliwego spojrzenia.
– Coś sobie ubzdurałaś – bagatelizowała Corrie.
– Nic podobnego.
– Och, poszło o drobiazg. Pogadamy o tym później.
Niestety Linnette jest bardzo uparta, pomyślała Corrie. Oczywiście po ojcu. Była ostatnią osobą, z którą chciałaby porozmawiać o anonimach. Kiedy będzie już po sprawie, wszystko jej wyjaśni, pośmieją się z dawnych obaw, ale teraz… Teraz z pewnością lepiej nie obarczać Linnette ich kłopotami.
– Znalazłam tę pocztówkę na podłodze. – Linnette wskazała blat biurka. – Pewnie upuściłaś.
Roy musiał usłyszeć, o czym rozmawiają, bo natychmiast pojawił się przy biurku żony.
– Daj mi to – polecił stanowczo..
Linnette usłuchała go niechętnie, ale najpierw zerknęła na drugą stronę pocztówki i zobaczyła duży czerwony napis:
Nadal nie wiesz, o co chodzi?
– No właśnie, o co właściwie chodzi? – zwróciła się do rodziców.ROZDZIAŁ DRUGI
Zadowolona z życia Charlotte Jefferson-Rhodes krzątała się po kuchni, przygotowując olbrzymią porcję rogalików cynamonowych. Ben je uwielbiał. Przeżyła sześćdziesiąt lat jako Charlotte Jefferson, toteż trudno jej było przywyknąć do myśli, że od niedawna nazywa się Rhodes. Kobiety w jej wieku nie oczekują już zbyt wiele od życia, ale jej się poszczęściło. Spotkała Bena, przeżyła cudowny romans.
– Coś pięknie pachnie – krzyknął Ben z salonu, gdzie oddawał się ulubionej rozrywce, czyli rozwiązywaniu krzyżówki w „New York Timesie”. Charlotte imponowała jego rozległa wiedza oraz łatwość, z którą odnajdywał odpowiednie określenia. Nie było jednak w nim pychy wszechwiedzącego. Zawsze wypełniał pola krzyżówki ołówkiem, tak na wszelki wypadek, gdyby jednak się pomylił.
– Niedługo wyjmę pierwszą porcję – obiecała.
Lubiła piec, a teraz, gdy ktoś doceniał jej wysiłki, sprawiało jej to jeszcze większą przyjemność. Miło starać się dla kogoś, kto to docenia.
Jej mąż, którego poślubiła trochę ponad miesiąc temu, był naprawdę przystojnym mężczyzną. I cóż z tego, że cztery lata młodszym od niej? Ani dla niej, ani dla niego wiek nie był najważniejszy. Można być piękną panną młodą, nawet gdy ma się siedemdziesiąt siedem lat. Po raz pierwszy wyszła za mąż bardzo młodo, tuż po zakończeniu wojny. Właściwie nie było w tym nic niezwykłego, w owych czasach kobietę, która ukończyła dwudziestkę, uważano za starą pannę. Wraz z Clyde'em Jeffersonem zamieszkali w Cedar Cove, tutaj wychowały się ich dzieci. Córka Olivia nadal tu mieszkała, była sędziną w sądzie rodzinnym. Syn Will przeprowadził się do Atlanty.
Charlotte spędziła w Cedar Cove większość życia. Lubiła to miasteczko malowniczo położone na przylądku Kitsap, oddzielone od Seattle Zatoką Pugeta. Miało siedem tysięcy mieszkańców – wystarczająco mało, by człowiek czuł się tu swojsko, i wystarczająco dużo, by powstał tu szpital.
Nowy szpital zostanie uroczyście otwarty w połowie listopada. Charlotte wręcz puchła z dumy na myśl, że ta placówka powstała dzięki wysiłkom jej, Bena oraz przyjaciół z Klubu Seniora.
Olivia początkowo przyjęła ich inicjatywę bardzo sceptycznie. Ostatecznie w oddalonym o pół godziny jazdy Bremerton był spory szpital i dobrzy lekarze. To wszystko prawda, jednak na przykład przy atakach serca półgodzinne oczekiwanie na przyjazd karetki to cała wieczność. Każda minuta jest cenna, każda może zadecydować o czyimś życiu. Ben podzielał opinię Charlotte, zresztą właśnie ta sprawa ostatecznie ich połączyła. Zostali razem aresztowani, gdy wzięli udział w pokojowej demonstracji na rzecz powstania szpitala. Przyjaciele nie opuścili ich w biedzie, stanęli za nimi jak jeden mąż. Na myśl o tym, jak wiele osób udzieliło im wsparcia, do oczu Charlotte napłynęły łzy wzruszenia.
Najważniejsze, że szpital wreszcie powstał, a wielu ludzi znalazło w nim zatrudnienie. Na przykład Linnette, córka Corrie i Roya McAfee.
Kiedy rozległ się dzwonek telefonu, Charlotte bezwiednie zerknęła na zegar kuchenny. Zastanawiała się, kto może od niej czegoś chcieć w sobotni poranek, ale ze zdumieniem stwierdziła, że już dochodzi dziesiąta.
– Odbiorę – krzyknęła do męża. Zauważyła, że Henry, jej ukochany kocur, śpi smacznie na kolanach Bena. Co za postęp, pomyślała zadowolona. Henry był o nią wściekle zazdrosny, nie znosił gości, toteż na początku niezbyt dobrze znosił stałą obecność Bena. Po dwóch tygodniach nie tylko przyzwyczaił się do niego, ale nawet zaczął okazywać mu sympatię. – Dzień dobry – rzuciła radośnie do słuchawki. Jej pierwszy mąż zwykł mawiać, że Charlotte urodziła się jako radosna optymistka. Dla niej świat nie był padołem płaczu, we wszystkim szukała jaśniejszych stron, chociaż życie nie szczędziło jej trosk.
– Czy zastałem ojca? – zapytał ktoś miłym głosem. – To znaczy Bena Rhodesa.
– Tak, oczywiście. Czy rozmawiam ze Stephenem?
– Nie, mówi David – odparł wyraźnie rozbawiony. – Dzwonię z Kalifornii.
– Witaj – przywitała go ciepło. – Szkoda, że nie dałeś rady przyjechać na nasz ślub. Bardzo nam ciebie brakowało.
– Naprawdę chciałem przyjechać, ale miałem mnóstwo roboty. Wyjaśniłem wszystko tacie – odparł wyraźnie zaskoczony jej wylewną serdecznością.
Ben nie rozmawiał z nią o dzieciach, najwyżej coś wspomniał niechętnie, a ona nie naciskała. Nie chciała być nietaktowna, przez to jednak nie wiedziała, jak układały się ich stosunki. Na szczęście David wydawał się miły i uprzejmy. Na pewno szybko go polubi.
– Tak bardzo chciałabym cię poznać – powiedziała szczerze.
– Ja ciebie też, Charlotte. Mój ojciec to sprytny stary lis. Najpierw przeprowadził się do Cedar Cove, chociaż mógł zamieszkać bliżej mnie albo Stephena. Potem nagle spada na nas wiadomość, że ponownie się ożenił. Chyba rozumiesz, jak bardzo byliśmy zaskoczeni. To oczywiście była bardzo miła niespodzianka.
– Hm, też byłam zaskoczona, kiedy twój ojciec pojawił się w moim życiu – odparła szczerze ujęta jego przyjaznym tonem. Kamień spadł jej z serca. Trochę się martwiła, kiedy żaden z synów Bena nie pojawił się na ich ślubie. No i ta dziwna niechęć Bena do rozmowy o dzieciach…
– Czy zastałem ojca? – ponownie spytał David.
– Tak, oczywiście. Przepraszam, trochę się rozgadałam, ale taka już jestem. – Charlotte zauważyła, że Ben bacznie ją obserwuje. – Dzwoni David. Możesz podnieść słuchawkę?
– A powiedział, czego chce? – Z wielką pieczołowitością zdjął z kolan Henry'ego, złożył gazetę i wstał.
Zachowanie Bena bardzo ją zdumiało. David wydał jej się miły i serdeczny. Nic nie wskazywało na to, że między nim a ojcem toczy się wojna.
Wróciła do wypieków, ale bacznie nasłuchiwała, jak potoczy się rozmowa. Nie chciała się wtrącać do ich spraw, jednak zżerała ją ciekawość.
– Witaj, Davidzie. – Ben nie silił się na żadne serdeczności. Jego ton był chłodny, wręcz wrogi.
Charlotte westchnęła w duchu. A zatem ojciec i syn nie byli sobie zbyt bliscy. Jakie to smutne. Ciekawe, o co im poszło. Stary spór czy lata oddalenia i zbyt rzadkie kontakty? Dlaczego Ben nie chciał z nią o tym rozmawiać? Po niezbyt entuzjastycznym powitaniu długą chwilę milczał. Jaka szkoda, że nie słyszę tego, co mówi David, pomyślała Charlotte.
– Chyba już to sobie wyjaśniliśmy – warknął Ben do słuchawki. – Moja odpowiedź ponownie brzmi: nie. Nie życzę sobie dalszych rozmów na ten temat, rozumiesz?
Słysząc gniewny ton męża, Charlotte podeszła i objęła go. Chciała, by poczuł jej miłość i wsparcie. Dlaczego Bena nie ucieszył telefon od Davida? Czyżby syn nie pochwalał ich małżeństwa? Wydawałoby się, że to właśnie dzieci powinny się najbardziej cieszyć naszym szczęściem. Jednak nawet jej córka Olivia nie była zachwycona rozwojem wypadków. Nie kryła swych wątpliwości, co bardzo ubodło Charlotte.
– Poczekaj, zaraz zapytam. – Ben przytrzymał słuchawkę ramieniem i zwrócił się do żony: – Na początku przyszłego miesiąca David będzie służbowo w Seattle. Pyta, czy wybierzemy się razem na kolację.
– Bardzo chętnie. – Charlotte uśmiechnęła się szeroko.
Ben zmarszczył brwi, zupełnie jakby spodziewał się innej odpowiedzi.
– Owszem, możemy się spotkać – rzucił niechętnie do słuchawki.
Charlotte najchętniej szturchnęłaby go łokciem, by się opamiętał. Nawet jeżeli jego stosunki z synem były napięte, nie powinien zachowywać się tak okropnie. Nie tędy droga. Przecież David wyciąga rękę do zgody. Skąd w Benie taka zapiekła złość?
Sięgnął po długopis zawieszony przy kalendarzu, by zapisać dzień i godzinę.
– Wsiądziemy na prom w Bremerton, a potem przyjedziemy taksówką do restauracji. Będziemy o siódmej. – Bez słowa pożegnania odłożył słuchawkę. – Jak się zapewne zorientowałaś, ja i David nie jesteśmy sobie zbyt bliscy – zwrócił się do Charlotte.
– Wydaje się bardzo miły.
– O tak, potrafi być czarujący – mruknął Ben z nieprzeniknioną miną. – Zwłaszcza gdy czegoś chce.
– A powiedział, czego chce? – Nie chciała być wścibska, ale nie lubiła, gdy Ben zamykał się w sobie. Uważała, że nie powinni mieć przed sobą tajemnic.
– Nigdy nie zadaję Davidowi zbyt wielu pytań. Nie pytałem o nic, kiedy porzucił żonę i malutką córeczkę dla sekretarki. Zresztą to drugie małżeństwo też się rozpadło. Jeżeli mam być szczery, nie jestem dumny z Davida. Rozczarował mnie.
– Tak mi przykro.
Cóż, nigdy o tym nie wspominała, ale również jej syn przysporzył wielu kłopotów. Ani Olivia, ani Grace Sherman, najlepsza przyjaciółka Olivii, nie skarżyły się na postępowanie Willa, ale Charlotte i tak wszystkiego się dowiedziała. Will nawiązał z Grace romans przez internet, długo ją zwodził i karmił opowieściami o nieszczęśliwym małżeństwie. Poza tym Georgia, żona Willa, wspomniała kiedyś, że Will nie należy do najwierniejszych małżonków, więc zapewne nie był to jego pierwszy wyskok. Charlotte nigdy nie dociekała, czy ograniczał się do pisania mejli, czy też spotykał się z innymi kobietami. Czasami lepiej jest nie wiedzieć zbyt dużo. Nie rozumiała, co powoduje Willem, ale była pewna, że jego ojciec przewraca się w grobie.
– Trzeba było powiedzieć, że nie mamy czasu – mruknął Ben.
– Mamy czas, poza tym chcę poznać twojego syna.
– To egoista całkowicie skoncentrowany na sobie. Nie jest już taki młody, przekroczył czterdziestkę. Niestety nie potrafiłem go lepiej wychować. Joan bardzo rozpieszczała dzieci, a mnie prawie nigdy nie było w domu. Kiedy zorientowałem się, co się dzieje, było już za późno. Brak im dyscypliny i poczucia odpowiedzialności, jednak nie sposób zmienić w pełni ukształtowanego dorosłego człowieka. Cóż, poniosłem klęskę.
– To na pewno będzie miła kolacja – próbowała go pocieszyć.
– Nie sądzę – odparł smutno. – Skoro jednak zgodziłem się na spotkanie, pojedziemy do Seattle. Chcę, byś poznała moje dzieci, ale wolę uprzedzić cię, jakimi są ludźmi.
– Też wielokrotnie zawiodłam się na dzieciach. – Nadal dostawała gęsiej skórki na myśl, że Olivia wynajęła Roya, by zbadał przeszłość Bena. Jej własna córka!
Ben dłuższą chwilę spoglądał w okno, błądząc gdzieś myślami, wreszcie powiedział z żalem:
– Czasami odnoszę wrażenie, że woleliby, bym już umarł. Dobrze znam Davida, dlatego mogę się założyć, że znów wpakował się w kłopoty i będzie chciał pieniędzy. Jak zwykle.
– Ben, powinieneś mu powiedzieć… – Tuż przed ślubem oboje zmienili testamenty, czyniąc siebie nawzajem głównymi spadkobiercami. Pozostałą część majątku Ben rozdzielił na trzy równe części. Dwie trzecie mieli dostać synowie, jedną trzecią organizacje dobroczynne. – Musimy myśleć pozytywnie. Po co od razu przewidywać najgorsze?
– Masz rację. – Westchnął ciężko, po czym objął Charlotte.
– Wszystko będzie dobrze – szepnęła. Miała dobre przeczucia odnośnie tego spotkania, a intuicja rzadko ją zawodziła. Szczerze wierzyła, że uda jej się pojednać Bena z synami. Może z czasem David nawet ją polubi.
Przenikliwy dźwięk minutnika natychmiast poprawił Benowi humor.
– Czyżby już? – spytał z nadzieją.
– Tak, zaraz wyjmę rogaliki z piecyka. Kiedy trochę przestygną, posypię je cukrem pudrem i dam ci kilka na spróbowanie.
– Tylko kilka? – marudził.
– Oczywiście, przecież niedługo będzie lunch.
– Obiecuję, że wszystko grzecznie zjem – przymilał się do niej.
– Hej, czyżbyś ożenił się ze mną dla tych wypieków? – spytała ze śmiechem.
Jednak przeszła jej ochota do żartów, gdy zobaczyła poważną minę Bena.
– Charlotte, nigdy więcej tak nie mów. Ożeniłem się z tobą, bo nigdy nie kochałem nikogo tak mocno jak ciebie.ROZDZIAŁ TRZECI
W ten poniedziałkowy ranek Cecilia Randall przyjechała do biura rachunkowego Smith, Cox i Jefferson o dziesięć minut za wcześnie. Lubiła swoją pracę i wciąż rozpierała ją radość, że ktoś zechciał ją zatrudnić. Samotność, na jaką była dotychczas skazana, wpływała negatywnie na jej psychikę. Nawet dobrzy przyjaciele, a tych jej nie brakowało, nie mogli rozproszyć smutku i uczucia beznadziei. Najgorzej było podczas weekendów, zwłaszcza od kiedy zaszła w ciążę. Brakowało jej męża, który służył jako oficer na lotniskowcu „George Washington”. Ian kochał morze, ale tym razem wolałby zostać w domu. Żona zapewniała go co prawda, że czuje się świetnie i wszystko będzie dobrze, jednak nadal nie otrząsnął się po śmierci ich córeczki Allison. Malutka urodziła się z wadą serca.
Podczas narodzin Allison Iana nie było przy żonie, nie było go również wtedy, gdy chowała córkę. Kiedy stała samotnie nad malutką trumienką, była bliska szaleństwa. Wydawało się wtedy, że ich małżeństwo nie przetrwa. Cecilia nie umiała przebaczyć Ianowi, że nie było go przy niej w najtrudniejszych chwilach. Na szczęście sprawy wzięła w swoje ręce sędzina. Powołując się na względy proceduralne, tak długo przeciągała postępowanie rozwodowe, aż małżonkowie postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę.
Cecilia opiekuńczym gestem przycisnęła dłoń do brzucha, jakby chciała przekazać nienarodzonemu maleństwu słowa miłości i otuchy. Tym razem wszystko będzie dobrze. Jednak kiedy była w ciąży z Allison, też nic nie zapowiadało nieszczęścia. Szybko odpędziła od siebie te myśli. Wystarczy, że Ian się zamartwia, ona nigdy nie powinna wątpić w szczęśliwe zakończenie.
Teraz była w piątym miesiącu i cieszyła się szczęściem, jakiego od dawna nie zaznała. Pragnęła tego dziecka, chociaż Ian początkowo nie krył obaw i wątpliwości. Bał się, że jeżeli i tym razem coś pójdzie nie tak, nie poradzą sobie z bólem.
– Witaj – rzucił nieobecnym tonem Zachary Cox, jej szef. Nawet nie przerwał czytania mejli, gdy zadowolona z życia Cecilia kroczyła do swojego pokoju.
– Dzień dobry – powitała go.
– Po południu wpadnie Allison – poinformował ją. – Zbiera pieniądze na samochód. Mam nadzieję, że znajdziesz jej jakąś robotę?
Ucieszyła się, że spotka się z nastoletnią córką Zachary'ego. Wiedziała, że małżeństwo jej szefa również zostało uratowane dzięki decyzji sędziny Olivii Lockhart. Nie po raz pierwszy podjęła nietypową decyzję. Uznała, że nie należy narażać dzieci Coksów na wieczne wędrówki między mieszkaniami rozwiedzionych rodziców. Zgodnie z jej postanowieniem dzieci zostały w rodzinnej rezydencji. Każde z rodziców mieszkało z nimi jeden tydzień, po czym miało wrócić do swojego nowego mieszkania. Argumentowała, że dzieciom w tym wieku potrzebna jest stabilizacja, i to o wiele bardziej niż dorosłym. Ta decyzja dała świetne rezultaty. Niedawno Zachary i Rose Coksowie pogodzili się i znów zamieszkali razem.
Cecilia szybko polubiła szefa, on musiał darzyć ją sympatią, skoro bez skrępowania opowiadał jej o kłopotach z Allison. Przyznał szczerze, dlaczego obstawał przy tym, by córka zarabiała na samochód w jego biurze. Po prostu w ten sposób miał ją na oku. Allison, jak na piętnastolatkę przystało, wkroczyła w okres buntu i niezbyt szczęśliwie dobierała przyjaciół. Zachary chciał ją trzymać z dala od nieodpowiedniego towarzystwa, uchronić przed ewentualnymi kłopotami.
Cecilia i Allison szybko przypadły sobie do gustu. Dziewczyna, teraz siedemnastoletnia, często zwierzała się starszej przyjaciółce i prosiła ją o radę, Cecilia natomiast z przyjemnością obserwowała, jak nieopierzona, wściekła na cały świat nastolatka rozkwita i staje się piękną młodą kobietą. Zastanawiała się czasami, czy jej zmarła córeczka, która również nosiła imię Allison, zachowywałaby się tak samo.
– Bez obaw, znajdę jej coś do roboty. – Nie rzucała słów na wiatr. W biurze zawsze było coś do zrobienia, a Cecilii bardzo zależało, by przed urlopem macierzyńskim zostawić wszystko w idealnym porządku.
– Dzięki – odparł szef, wracając do przeglądania poczty.
Przez cały ranek Cecilia zwijała się jak w ukropie. Zrobiła sobie tylko krótką przerwę, by zadzwonić do Cathy Lackey, najlepszej przyjaciółki. Ich mężowie służyli na tym samym lotniskowcu, dlatego wspierały się nawzajem w trudnych chwilach. Nie było dnia, by ze sobą nie rozmawiały.
O trzeciej, gdy Zachary Cox wyszedł na spotkanie z klientem, w biurze pojawiła się Allison. Była zgrabną, wiotką dziewczyną. Gęste ciemne włosy sięgały do połowy pleców. W prostej zielonej spódnicy i białym sweterku prezentowała się nader schludnie. Co za odmiana, pomyślała Cecilia. Kiedy się poznały, Allison ubierała się wyłącznie na czarno. Była opryskliwa i arogancka. Do takiego zachowania popychał ją rozwód rodziców. I chociaż Cecilia lubiła myśleć, że to jej przyjaźń pomogła przetrwać Allison trudne chwile, w rzeczywistości największy wpływ na zmianę jej postawy życiowej odegrało pojednanie Zacha i Rose. Okres buntu należał już do przeszłości.
– Miło cię widzieć. – Allison uściskała serdecznie Cecilię. – Jak miewa się dzidzia?
– Kopie. – Cecilia przyłożyła dłoń do brzucha. – Chcesz sprawdzić?
– Jasne. – Aż zagryzła wargę z emocji, kiedy Cecilia położyła jej rękę na swoim brzuchu. – Nic nie czuję.
– Hm, może rzeczywiście jeszcze trochę za wcześnie – mruknęła Cecilia. Próbowała sobie przypomnieć, jak to było podczas poprzedniej ciąży. Kiedy po raz pierwszy ona i Ian poczuli ruchy maleńkiej?
– No dobrze, biorę się do roboty. – Allison z trudem ukryła rozczarowanie.
Cecilia wskazała jej biurko naprzeciwko swojego. W gorącym czasie rozliczeń podatkowych po biurze kręciło się mnóstwo pracowników na zlecenie, czasami trudno było o wolny kąt. Ten rozgardiasz powtarzał się z przerażającą regularnością co roku, od stycznia do kwietnia.
Po mniej więcej godzinie do Allison podeszła Mary Lou.
– Jakiś młody człowiek bardzo chce się z tobą zobaczyć – oznajmiła, zerkając na Cecilię, jakby szukała jej aprobaty.
– Jak się nazywa? – spytała Allison.
– Nie przedstawił się, ale powiedział, że będziesz wiedziała, o kogo chodzi.
– Jak jest ubrany?
– Hm… Ma kozią bródkę, a na sobie długi czarny skórzany płaszcz ozdobiony łańcuchami. No i ten wielki krzyż na szyi – dodała szeptem.
– To Anson. – Allison ruszyła w stronę drzwi.
Wróciła po kilku minutach, wyraźnie rozpromieniona.
– O co chodziło? – Cecilia nie potrafiła poskromić ciekawości. Dyskretnie zerknęła przez okno, by obejrzeć Ansona, i od razu zrozumiała, dlaczego Mary Lou była taka zakłopotana. Chłopak miał długie i tłuste włosy. Skórzany płaszcz dziwnie odstawał na biodrach, jakby miał zamaskować broń. Pewnie to tylko jej wybujała fantazja, jednak nie takiego chłopaka chciałaby widzieć u boku córki szefa.
– Ledwie go znam – oznajmiła Allison. – Siedzimy razem na francuskim, czasami gadamy o tym i owym.
– Skąd wiedział, gdzie cię szukać?
– Pewnie od kogoś z moich znajomych.
– A czego właściwie chciał?
– Właściwie… Pytał o pracę domową z francuskiego. – Uśmiechnęła się niepewnie. – To był tylko pretekst, bo potem zapytał, co robię wieczorem. On mieszka z matką.
– Aha…
– Chyba nie bardzo się dogadują. – Allison naprawdę wyglądała na zmartwioną.
– I co, umówisz się z nim?
– Sama nie wiem. Zresztą nie zaprosił mnie na randkę. I raczej nie zaprosi. To nie w jego stylu.
– Bądź ostrożna. – Cecilia nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak zareagowałby pan Cox na wieść, że jego córka spotyka się z kimś takim jak Anson.
– Dlaczego?
– Źli chłopcy podobają się dziewczynom, ale lepiej takich unikać.
– Nie martw się, naprawdę ledwie się znamy.
Cecilia ugryzła się język, by czegoś nie palnąć. Niestety intuicja podpowiadała jej, że oto wielkimi krokami zbliżają się kłopoty. Pozostawało mieć nadzieję, że Allison wie, co robi.
Przez resztę dnia Cecilia nie miała czasu myśleć o Allison, a zaraz po pracy pojechała odwiedzić Cathy i jej trzyletniego synka Andy'ego. Przyjaciółki umówiły się na wspólne pakowanie prezentów gwiazdkowych dla Iana i Andrew, męża Cathy. Prezentów dla Iana było tak dużo, że ledwie zmieściły się w bagażniku samochodu.
– Dostałaś dzisiaj mejla od Iana? – spytała Cathy.
– Może do domu, ale jeszcze nie sprawdzałam poczty. – Ian nigdy nie opowiadał o swojej pracy. Cecilia wiedziała tylko tyle, że ma to coś wspólnego z elektroniką i zaawansowaną technologią. Ponieważ chodziło o bezpieczeństwo narodowe, nawet nie należało pytać. Cecilii nie obchodziło, czego ojczyzna oczekuje od jej męża, byle tylko wracał do domu cały i zdrowy. Aktualnie „George Washington” przebywał w rejonie Zatoki Perskiej, jednak dokładna pozycja była oczywiście tajna.
Ian przysyłał mejle codziennie, czasami nawet kilka. Nie miał kiedy pisać długich wiadomości, ale nawet kilka zdań poprawiało Cecilii humor. Sam zresztą nalegał, by żona codziennie do niego pisała.
Podczas gdy mały Andy próbował ułożyć puzzle, zajęły się pakowaniem kolejnych prezentów.
– Zgadnij, co jest w środku. – Cathy uniosła malutkie aksamitne pudełko.
– Pierścionek? – spytała zdumiona Cecilia.
– Czarna koronkowa koszulka nocna. Obiecam, że włożę ją, kiedy tylko Andrew wróci do domu.
– To okrutne – ze śmiechem skomentowała Cecilia. Też kiedyś kupiła taką seksowną koszulkę…
– Andrew potraktuje to jako obietnicę. Wiesz, marzę o kolejnym dziecku. Andy'emu przydałaby się siostrzyczka.
Cecilia co prawda zdołała się uśmiechnąć, ale szybko odwróciła wzrok i zajęła się pakowaniem prezentu. Nikt nie mógł jej zagwarantować, że dziecko urodzi się zdrowe. A jeżeli, tak jak mała Allison, będzie miało wadę serca? Boże, spraw, by tym razem się udało.ROZDZIAŁ CZWARTY
Gdy Maryellen Bowman dotarła po skończonym dniu pracy do domu, na progu powitał ją jej mąż Jon. Ich dwuletnia córeczka Katie rozpromieniła się na widok taty. Zaczęła się wiercić w foteliku i wyciągać rączki, prosząc, by tata wziął ją w ramiona.
– Wiem, kotku, co czujesz – zaśmiała się Maryellen. – Też stęskniłam się za twoim tatą i cieszę się, że go widzę.
Gdy Maryellen zaparkowała, Jon natychmiast podszedł do samochodu. Wyjął Katie z fotelika, a mała od razu zaczęła się wyrywać. Niedawno nauczyła się chodzić i chciała jak najczęściej korzystać z tej umiejętności, która wciąż była dla niej atrakcją. Nie wypuszczając córeczki z objęć, Jon podszedł, by uściskać żonę.
– Witaj. – Pocałował ją zachłannie.
Katie ani na moment nie przestała gaworzyć, niezadowolona z takiego obrotu sprawy. Lubiła być w centrum uwagi, a rodzice w oczywisty sposób ją ignorowali.
– Sprawiasz, że warto wracać do domu – szepnęła Maryellen, nie otwierając oczu. Jej mąż wygrałby każdy konkurs w całowaniu, chociaż oczywiście nie pozwoliłaby mu wziąć w czymś takim udziału.
Jon objął żonę w pasie i poprowadził do domu, który od fundamentów po dach wybudował własnymi rękami. Posiadłość, z której rozciągał się cudowny widok na Zatokę Pugeta, odziedziczył po dziadku i ciężką pracą przekształcił w wygodne gniazdko. Pokoje były przestronne i wysokie, nie brakowało kominków i balkonów, a na piętro prowadziły wspaniałe drewniane schody. Z każdego pomieszczenia można było oglądać lśniące wody błękitnej zatoki i światła rozciągającego się w dole miasta. Jej uzdolniony artystycznie mąż, zyskujący sławę jako fotografik, włożył w ten projekt całą duszę. Pokazał, na co go stać. Maryellen była dumna z jego licznych talentów, ale kochałaby go całym serem, nawet gdyby ich nie posiadał.
– Zacząłem robić kolację – powiedział, gdy weszli do środka.
Nie musiał tego mówić, bo w domu unosił się smakowity zapach pieczonych kurczaków. Jon był nie tylko artystą, ale też bardzo utalentowanym kucharzem. Czasami Maryellen zastanawiała się, czym sobie zasłużyła na miłość tak niezwykłego mężczyzny.
– Jak minął dzień? – spytał, gdy Maryellen odwiesiła płaszcz.
– Na ciężkiej harówie.
– Chciałbym, żebyś nie musiała tam chodzić.
– Też wolałabym siedzieć w domu,
Co prawda Jon jako fotografik zarabiał spore pieniądze, ale i tak za mało, by mogła zrezygnować z pracy. Poza tym nie musiała się martwić o ubezpieczenie zdrowotne, no i zawsze lepiej mieć coś na czarną godzinę, zwłaszcza że wiedzieli, jak łatwo wpaść w finansowy dołek. Mieli też trudne momenty zwątpienia, gdy Jon zrezygnował z posady szefa kuchni w restauracji Latarnia Morska. Maryellen przez dziesięć lat zarządzała galerią sztuki w Cedar Cove i zyskała bezgraniczne zaufanie właścicieli. Miała nadzieję, że nowa asystentka Lois Habbersmith szybko przyuczy się do zawodu i zajmie jej miejsce, jednak sprawy nie posuwały się do przodu tak szybko, jak by chciała. Owszem, Lois była dobrą pracownicą, jednak po kilku miesiącach stażu oświadczyła, że przeraża ją objęcie kierowniczego stanowiska, bo boi się odpowiedzialności. Maryellen westchnęła.
– Może uda mi się zrezygnować z pracy pod koniec przyszłego roku – powiedziała, sięgając po pocztę leżącą na kuchennym blacie.
– Co takiego? – Jon nie krył rozczarowania.
– Też nie jestem tym zachwycona, ale czas tak szybko ucieka. Damy sobie radę. – Na chwilę zamarła, widząc kopertę zaadresowaną do państwa Bowmanów. Zerknęła na adres nadawcy. Od ojca i macochy Jona mieszkających w Oregonie. Nadal zaklejona. Gdy podniosła wzrok, zauważyła, że Jon wpatruje się w nią badawczo. – To od twojej rodziny – stwierdziła.
– Wiem.
– Nie otworzyłeś.
– I nie otworzę – oznajmił głosem wypranym z emocji. – Gdyby to zależało wyłącznie ode mnie, wyrzuciłbym ją do śmieci. Jednak na kopercie również ty figurujesz. – Tym razem nie udało mu się pohamować gniewu. Przed laty rodzice złożyli fałszywe, obciążające go zeznania, by ratować jego przyrodniego brata Jima. Poświęcili Jona, który chociaż niewinny, wylądował na siedem lat w więzieniu. To dramatyczne zdarzenie nie nauczyło niczego Jima. Nadal brał narkotyki i wreszcie zmarł z powodu przedawkowania.
Po wyjściu z więzienia Jon zatrudniał się okazjonalnie jako kucharz, a w wolnych chwilach fotografował przyrodę. Jego fotografie szybko znalazły nabywców i uzyskiwały coraz lepsze ceny. Były również wystawiane w galerii, w której pracowała Maryellen. Związek Maryellen i Jona był dość burzliwy, nie wszystko przebiegało gładko. Pobrali się, dopiero gdy na świecie pojawiła się ich córka.
Do narodzin Katie Maryellen w ogóle nie zamierzała wychodzić za mąż. Raz już popełniła ten błąd i uznała, że wystarczy. To było jeszcze na studiach. Działała pod wpływem impulsu, nierozważnie. Małżeństwo szybko się rozpadło, a Maryellen zachowała fatalne wspomnienia i uczucie głębokiego rozczarowania. Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży, była zdecydowana na samotne macierzyństwo. Czemu nie? Nie ona pierwsza i nie ostatnia wybierze taki model. Poradzi sobie. Katie szybko zweryfikowała te poglądy. Chciała mieć tatę, Maryellen też musiała przyznać, że życie z Jonem u boku jest znacznie lepsze. Na początku wszystko układało się cudownie, jednak problem z rodzicami Jona, którzy uparcie próbowali odnowić więzi z synem, nie dawał Maryellen spokoju.
Wiedząc, że może narazić się na gniew męża, skontaktowała się z nimi w sekrecie i przesłała zdjęcie Katie. Uważała, że dziadkowie powinni wiedzieć, jak wygląda ich wnuczka. Odebrali to jako pierwszy gest pojednania i zaczęli pisać jeszcze częściej, co nieodmiennie doprowadzało Jona do furii. Nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Gdy dowiedział się, że Maryellen nawiązała z nimi kontakt, odebrał to jako zdradę. Był nieprzejednany. Kłócili się na ten temat tak często, że ich dalsze wspólne życie stanęło pod znakiem zapytania.
Wkrótce okazało się, że Maryellen znów jest w ciąży. Nie powiedziała o tym Jonowi, nie mogła. Jej pierwsze małżeństwo okazało się pomyłką, teraz zniszczyła drugie. Nie dość, że była przytłoczona bólem i poczuciem straty, to jeszcze straciła ciążę.
To było sześć tygodni temu. Od tamtego strasznego wydarzenia unikali z Jonem rozmów o jego rodzicach. Wspólnie rozpaczali nad śmiercią nienarodzonego dziecka, wzajemne zaufanie ledwie zaczęło się odradzać.
Maryellen przyjrzała się kopercie. Tym razem Jon nie wyrzucił jej od razu do śmieci, jak robił dotychczas. Ostatnio wiele rozmawiali o sztuce przebaczania. Może już czas, by poszukać odpowiedzi na niektóre pytania?
– Co mam z nią zrobić, Jon?
– Nie spodoba ci się moja odpowiedź.
– Jednak chcę usłyszeć.
– Spal tę kopertę.
– Ty jej nie spaliłeś… – Na te słowa odsunął się od niej. – Dlaczego? I co z tego, że jest zaadresowana również do mnie? Przecież gdybyś ją zniszczył, nie dowiedziałabym się o jej istnieniu.
– Wiesz, że nie umiem nic przed tobą ukryć – stwierdził z gorzkim uśmiechem.
– Jon, powiedz, proszę, co mam zrobić z tym listem.
– Nie patrz na mnie w taki sposób.
– W jaki?
– Jakbym cię rozczarował.
– Nigdy mnie nie rozczarowałeś. – Objęła go w pasie i położyła głowę na jego klatce piersiowej. Nie potrzebowała słów, by pokazać Jonowi, jak bardzo go kocha i jak bardzo jest z niego dumna. Był całym jej życiem. Tak, bardzo chciała, by pogodził się z rodziną, ale nie zamierzała dla tej sprawy poświęcać ich małżeństwa. Na pewno nie.
Przez chwilę trwali w objęciach, aż wreszcie Jon powiedział z westchnieniem:
– Przeczytaj ten list. Wiem, że właśnie tego chcesz.
– Tak – szepnęła.
– Tylko nie mów mi, co jest w środku.
Zmartwiło ją to żądanie, ale nie zamierzała naciskać. Drugi raz już nie popełni tego błędu.
Gdy do kuchni weszła Katie, Maryellen posadziła ją w krzesełku i dała kilka chrupek. A potem sięgnęła po list.
Jon odwrócił się, jakby nie był w stanie patrzeć na to, co stanie się za chwilę.
List był bardzo zwięzły. Ojciec Jona miał udar, na szczęście wyszedł z tego niemal bez szwanku. Macocha Jona uważała, że Maryellen chciałaby o tym wiedzieć i mogłaby przekazać tę informację Jonowi.
– Chodzi o twojego ojca – powiedziała, odkładając list na blat.
– Nie chcę o nim słyszeć.
– Miał udar,
– Maryellen, ile razy mam powtarzać? Nic mnie to nie obchodzi. On już nie należy do mojego życia. Swoim postępowaniem zrzekł się ojcowskich praw. Wysłał mnie na siedem lat do więzienia. – Katie odłożyła chrupkę i spojrzała zaniepokojona na ojca. – Łatwo ci mówić o przebaczeniu, bo nie ty cierpiałaś – mówił coraz głośniej. Katie zaczęła płakać żałośnie. Jon natychmiast porwał ją w ramiona i mocno przytulił. – Kochanie, przepraszam. Nie chciałem krzyczeć. Przestraszyłem cię? Przepraszam, dziecinko.
Kolacja przebiegła w ponurym nastroju, chociaż zarówno Maryellen, jak i Jon próbowali rozładować napiętą atmosferę. Potem Maryellen wykąpała córeczkę i opowiedziała bajkę na dobranoc.
Kiedy mała zasnęła, Maryellen wróciła do salonu. Jon oglądał telewizję. Usiadła obok męża i oparła głowę na jego ramieniu. Natychmiast zaczął pieścić jej szyję.
Uśmiechnęła się. Od poronienia nie uprawiali seksu. Już czas, by dała mężowi do zrozumienia, jak bardzo go pragnie. Kiedy go pocałowała, wsunął dłoń pod jej sweter i zaczął pieścić piersi.
– Na pewno tego chcesz? – szepnął między jednym a drugim pocałunkiem.
– Oczywiście. – Ujęła go za rękę i poprowadziła do sypialni.
Kochali się gwałtownie, z pasją, żarliwie. Potem, gdy leżeli ciasno objęci, Maryellen znów pomyślała, że nie ma na tym świecie rzeczy, dla której byłoby warto poświęcić tak cudowną miłość. Zapewne z czasem Jon przebaczy rodzicom, jednak nie zamierzała zmuszać go do robienia niczego, na co nie miał ochoty.
Odsunął się, oparł na łokciu i delikatnie odgarnął włosy ze spoconej twarzy Maryellen. Pocałował ją czule, żarliwie.
– Co z ojcem? – zapytał.
– Już wszystko w porządku. – Ucieszyła się, że spytał.
– No i dobrze. – Odetchnął z ulgą.
Może wszystko ułoży się o wiele szybciej, niż można się spodziewać, pomyślała Maryellen, nim zapadła w sen.