- W empik go
Społeczeństwo populistów - ebook
Społeczeństwo populistów - ebook
Napisana na nowo historia polskiej demokracji. To opowieść o tym, dlaczego wpadliśmy w pułapkę nieufności i skazaliśmy się na populistyczny dryf. Autorzy analizują nie tylko przemiany świadomości społecznej, ale także stan państwa w najważniejszych obszarach jego funkcjonowania. Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy sprzeciwiają się coraz większej polaryzacji polskiego społeczeństwa.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67805-10-0 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dla socjologa Prawo i Sprawiedliwość jest najciekawszą partią, jaką mieliśmy w polskiej historii. Potrafi regularnie bić rekordy popularności, mając najbardziej niepopularnych liderów. Być prawicowe i lewicowe jednocześnie. Zwyciężać, ale dalej uważać się za ofiarę, nie tylko opozycji, ale także Rosji, Niemiec, Unii Europejskiej, a zdarza się, że i najważniejszego sojusznika – Stanów Zjednoczonych. Przejąć dwie z czterech ogólnopolskich stacji telewizyjnych i jedną z dwóch informacyjnych, 15-miliardową subwencję i abonament, ale stale głosić, że jest dyskryminowane w mediach. Potrafi, obniżając podatki, podwyższać wydatki. Zadłużając się, obniżać deficyt. Zalewając kraj pieniędzmi, walczyć z inflacją.
Na lata zamrozić stosunki z Ukrainą, żeby 24 lutego 2022 roku objawić się jako największy orędownik Ukrainy na świecie. Obiecywać jej pomoc we wstąpieniu do Unii Europejskiej, mówiąc, że Unia narusza suwerenność, dyskryminuje, jest wspólnotą wyimaginowaną, a jej flaga zasługuje na spalenie.
Na premiera wybrać bankiera, żeby poprawił relację z Unią Europejską. Bankier poprawił swoją sytuację finansową, ale z Brukselą potrafił załatwić jedynie blokadę środków europejskich na lata.
Sprzeczności? To właśnie dzięki nim, a nie mimo ich PiS zdał wielokrotnie najważniejszy egzamin w demokracji – ten wyborczy, pozostawiając najtęższe umysły ekonomiczne, prawnicze i politologiczne, a pewnie i medyczne w chronicznym szoku.
Bezradność przeciwników PiS-u polega na tym, że traktują te paradoksy jak zwykłe kłamstwa, które wystarczy ujawnić, żeby ludzie się poznali na PiS-ie i przestali go popierać. W swoich badaniach koncentrujemy się na paradoksach i problemach, które zostały pozornie wyjaśnione. Jakich wyborców ma PiS? Wiadomo, fanatycznych. No więc wcale nie. A w każdym razie to nie im zawdzięcza władzę Jarosław Kaczyński. Mówił o tym nasz raport _Polityczny cynizm Polaków_. Co tak się podoba Polakom w polityce PiS-u? Wiadomo, 500 plus. No więc wcale aż tak się nie podoba, co widać w badaniach zatytułowanych _Koniec hegemonii 500 plus_. Cała Polska współczuje uchodźcom z Ukrainy? Niestety, wcale nie, co pokazaliśmy w raporcie _Polacy są za Ukrainą, ale przeciwko Ukraińcom_. Gdy liderzy powtarzali, że liczne badania wskazują na niechęć wyborców do wspólnego startu opozycji w wyborach, w kolejnych badaniach wykazaliśmy, że każdy z elektoratów w zdecydowanej większości tego chce (_Wyborcy za jedną listą, liderzy przeci_w). Inne niż tytułowe wątki naszych badań (a każdy raport zawierał ich około dziesięciu) też były rozprawą z powszechnymi przekonaniami. Z paradoksami, w które długo nie chcieliśmy uwierzyć. Po tylu ujawnianych skandalach upadłoby sto rządów, ale nie ten. Po tak ostentacyjnej korupcji i nepotyzmie jedyną odpowiedzią społeczeństwa mogła być kara. Przeciwnie, przyczyniły się do wzmocnienia więzi PiS-u ze swoimi wyborcami.
Nasze badania wybrzmiały w sferze publicznej, za co wdzięczni jesteśmy mediom i naukowcom, bo szeroko o nich dyskutowano. Ta książka nie jest jednak powtórką z opublikowanych badań. Odnosimy się oczywiście także do nich, ale prezentujemy nowe badania, które przeprowadziliśmy w podobnym okresie, i najnowsze zrobione tuż przed publikacją książki. Stosowaliśmy niemal wszystkie znane w socjologii metodologie badawcze (sondaże, wywiady grupowe, wywiady pogłębione indywidualne, dwutygodniowy tzw. tracking, czyli codzienne badanie sondażowe w trakcie jednej z kampanii wyborczych, wywiady eksperckie oraz seminarium eksperckie). W badaniach sondażowych wzięło udział łącznie prawie 18 tysięcy Polek i Polaków, a w wywiadach grupowych ponad 200 osób. Przepytaliśmy ponad 40 ekspertów z różnych dziedzin. Szczegółowa nota metodologiczna znajduje się na końcu książki.
W książce odwołujemy się szeroko do teorii socjologicznych, historii filozofii, a także do historii politycznej Europy Wschodniej i Zachodniej. Poza ściśle socjologiczną analizą pozwalamy sobie na komentarze bliższe publicystyce. Takie czasy, że nie sposób przyglądać się spokojnie temu, co się dzieje w kraju, czy udawać neutralność w sytuacji, gdy nie możemy pozostać obojętni. Mamy jednak nadzieję, że nie odbywa się to kosztem bezstronności badań i analiz.
Zaczniemy od najbardziej wpływowych interpretacji źródeł powodzenia populistów: gospodarczych, kulturowych, wynikających z wyjątkowości liderów, geopolitycznych, a także tych, które mówią o wpływie nowych technologii na kształt polityki. Uważamy je jednak za niewystarczające. Podstawowy błąd badaczy polega na ujmowaniu w jednym schemacie wszystkich głównych bohaterów populizmu od Trumpa, przez Kaczyńskiego, Orbána i Erdoğana, po Putina. W efekcie powstają sztance, którymi da się objąć wszystkich, ale nie da się wyjaśnić źródeł ich powodzenia, a przede wszystkim powodów skuteczności populistów w jednych państwach i nieskuteczności w innych.
Żeby tego uniknąć, wprowadzamy rozróżnienie na Europę Zachodnią i Wschodnią, które fundamentalnie różnią się pod względem poziomu implementacji liberalizmu politycznego w nowożytnej historii i poziomem zaufania w społeczeństwie. Tej ostatniej kwestii poświęcimy dłuższy fragment, uważając ją za grzech pierworodny polskiej polityki. Do analizy włączymy także wątek poświęcony postmodernistycznemu zwrotowi, bez którego – tak uważamy – nie sposób zrozumieć współczesnego populizmu i takich pojęć jak postprawda czy _fake news_. W dalszych rozdziałach pokażemy znaczenie cynizmu w polityce, najpierw filozoficzne, a następnie przełożone na dane badawcze. W kolejnych rozdziałach pokażemy na podstawie badań, jak populizm wpłynął na poziom usług publicznych, przede wszystkim na służbę zdrowia, edukację, mieszkalnictwo, a także kondycję psychiczną Polek i Polaków. Sporo miejsca poświęcimy na prezentację wiedzy, którą zdobyliśmy dzięki wywiadom z najważniejszymi ekspertami w tych i pozostałych dziedzinach.
Zaproponujemy tezę, która ma wyjść poza dotychczasowe analizy monoprzyczynowe lub eklektyczne populizmu, a także te negujące znaczenie tego pojęcia. Hasłowym przedstawieniem tej tezy jest tytuł książki.1
POPULIZM ZARAŻA
Walter Benjamin pisał, że faszyzm jest reakcją na niespełnione obietnice (przegranej) rewolucji. Można byłoby analogicznie powiedzieć, że populizm jest reakcją na niespełnione obietnice (fasadowej) demokracji. Populizm to jest to, co nie zmieściło się w danym systemie politycznym i zaczęło być rozstrzygane poza demokratycznymi strukturami państwa. Tak się stało w świecie zglobalizowanym, gdzie to rynki finansowe i Międzynarodowy Fundusz Walutowy osiągnęły takie wpływy, że podejmowanie ważnych decyzji wyprowadzone zostało poza granice kraju albo wewnątrz niego – do kół eksperckich. Populizm to sprzeciw: nie, te decyzje powinny należeć do ludzi. Dlatego populiści najczęściej postulują odcięcie się od globalnej rzeczywistości, ponadnarodowych struktur takich jak Unia Europejska czy Światowa Organizacja Handlu. Tak doszło do brexitu albo wyboru izolacjonizmu Trumpa w USA. Nawet jeśli ostatecznie najczęściej okazuje się, że reakcja ludzi zostaje zmanipulowana i wykorzystana przez różnej maści watażków jak Nigel Farage czy strateg Trumpa Steve Bannon, to jednak u swoich źródeł jest zdrowa, zrozumiała i zgodna z duchem demokracji. Jest niezmiennie interesującym zjawiskiem i wydaje się, że nie dość dobrze wytłumaczonym przez badaczy, dlaczego ta zdrowa reakcja ma niemal w każdym przypadku opłakane skutki: kryzys demokracji i upadek na kolana na scenie międzynarodowej.
Mamy populistów prawicowych (Trump, Johnson, Le Pen) obwołujących się sługami etnicznie rozumianego narodu, lewicowych (Sanders, Iglesias, Tsipras) utożsamiających się z przedstawicielami klasowo definiowanego ludu oraz takich, którzy mieszają te odniesienia (Orbán i Kaczyński). Każdy podkreśla swoją ideowość i wyjątkowość, ale wszyscy kopiują, uczą się od siebie, podpatrują rozwiązania i przenoszą do swojego kraju. Zawierają też sojusze. Nie po to, żeby poprawić swoją sytuację gospodarczą albo geopolityczną, ale po to, żeby blokować wpływ organizacji międzynarodowych, które mają chronić obywateli i ich prawa.
Kiedy w jakimś kraju pojawi się populistyczny lider, populistyczna retoryka rozlewa się po całym systemie politycznym: elity przywódcze dzielą się, polaryzując swoje stanowiska, a pozytywna licytacja programów przeradza się w osłabianie przeciwnika, także przez zmienianie reguł gry. Ale nie chodzi już o pokonanie konkurencji, ale o zniszczenie jej.
Czy Kaczyński stałby się populistą, gdyby nie miał doświadczenia rządów koalicyjnych z populistycznymi Samoobroną Leppera i Ligą Polskich Rodzin Giertycha? I traumy przegranych wyborów w 2005 roku, gdy PiS jeszcze był partią głównego nurtu i miał wyborców o podobnym profilu społeczno-politycznym co PO. Przypomnijmy, że w pierwszym rządzie PiS-u byli tacy politycy, jak Radek Sikorski, Paweł Kowal, Kazimierz Michał Ujazdowski, Tomasz Merta, a ministrem spraw zagranicznych został Stefan Meller. W populistycznej rozgrywce ze społeczeństwem i niezależnymi instytucjami tacy politycy mogą być jedynie wiecznie marudzącym i moralizującym balastem.
PiS nauczony tymi doświadczeniami świadomie przesuwał się w stronę zdominowania prowincji, gdzie demokracja liberalna jest najsłabiej zakorzeniona, i pozbycia się elit z własnej partii i elektoratu. W tym czasie wpadł na pomysł transferów socjalnych, nauczył się wygrywać przez polaryzację, im skrajniejszą, tym lepiej, bo zgniatającą wszystko pomiędzy – polaryzacja to przecież nic innego niż klasyczne _divide et impera_.
PiS skonsumował „przystawki” nie tylko razem z ich elektoratem, ale także sposobem i stylem uprawiania polityki. Z wersalem w Sejmie skończył nie Lepper, ale Kaczyński. Czy PiS demolowałby polską demokrację, łamał konstytucję, paraliżował sądownictwo, niezależność mediów oraz swobodę funkcjonowania NGO-sów, gdyby od 2010 roku nie miał wzorca w postaci przecierającego szlaki reżimu Viktora Orbána? Sam z kolei przyznał się do tego, że szkolił izraelskich populistów od Beniamina Netanjahu, jak podporządkować władzy niezależne sądownictwo.
Ale populizm zaraża nie tylko swoich sojuszników, lecz także przeciwników. Symptomem tego stała się grupa populistów centrowych, miękkich czy też oświeconych, jak Tusk z lat 2007–2013 czy Emmanuel Macron. Do tej samej kategorii zaliczyć należy nawet Wołodymyra Zełenskiego i jego partię o wymownej nazwie Słuha Narodu. Też antyestablishmentową, też antypartyjną, też ponad lewicą i prawicą, też reprezentującą „zwykłych ludzi” i też używającą trików medialnych do robienia polityki. Właściwie sam pomysł na partię Zełenskiego, o tej samej nazwie co popularny program komediowy, jest trikiem medialnym.
W podobnym duchu patrzą na zaraźliwość populizmu francuscy badacze. Michel Wieviorka typologię populizmu wpisał w układ współrzędnych: oś pozioma określa paraideologiczny profil populizmu (lewicowy–centrowy–prawicowy), oś pionowa opisuje sposób organizacji ruchu (odgórny–oddolny). W takim ujęciu populizm może być nie tylko prawicowy (jak francuskie Zjednoczenie Narodowe i Marine Le Pen) lub lewicowy (jak Francja Nieujarzmiona i Jean-Luc Melanchon). Może on być również próbą politycznego zaistnienia w centrum w wariancie odgórnym, do którego zalicza Emmanuela Macrona.
Nie chodzi o to, by zrównywać Marine Le Pen z Emmanuelem Macronem. Wieviorka nie jest symetrystą. Dostrzega, że ta pierwsza stoi na czele partii o zapędach nacjonalistycznych, rasistowskich, ksenofobicznych i antyintelektualnych. Ale Macronowi zarzuca, że przejawiał „ostentacyjną obojętność i podejrzliwość” w relacjach między Pałacem a społeczeństwem, a także ignorował konstytucyjne ciała pośredniczące. Kierował się w tym zresztą przykładem między innymi Nicolasa Sarkozy’ego uważającego ciała pośredniczące za „źródło immobilizmu” i „barierę między ludem a rządem”. Francuski socjolog zarzuca mu też, że ignorował partnerów społecznych (związki zawodowe), a także, że wybierał konfrontacyjny styl w kontaktach z przeciwnikami politycznymi i ruchami organizującymi protesty (słynne „Chcę wkurzyć niezaszczepionych”). Nie chodzi więc o to, że populizm lewicowy lub centrowy jest równoważny prawicowemu, ale o to, że one także są zakażone populistycznym wirusem rzekomej antypolityki.
Donald Tusk również występował przeciwko partiom politycznym, którym przeciwstawiał Platformę, która miała być ich antytezą, bo ruchem czysto obywatelskim. Inaczej niż swoje środowisko polityczne przestał oglądać się na elity. Był pierwszym premierem, który zdystansował się od „Gazety Wyborczej”, wówczas zajmującej wciąż jeszcze hegemoniczną pozycję w mediach i świecie elit. Tusk pierwszy też zaczął zatrudniać spin doktorów i unikał, jak mógł, kontrowersyjnych tematów. Dość powiedzieć, że dofinansowanie _in vitro_ z budżetu państwa było jedyną ze wszystkich kwestii światopoglądowych, którą przeprowadził przez Sejm, i to dopiero w siódmym roku swoich rządów, gdy opowiadało się za tym ponad 70 procent społeczeństwa i zdecydowana większość posłanek i posłów.
Rywalizacja z PiS-em, dysponującym niemal takim samym poparciem, skłaniała go do skrajnego unikania ryzyka. Tematy takie jak prawo do aborcji czy związków partnerskich były „zbyt ryzykowne” dla nominalnie liberalnej PO. Uważał, że wystarczyło zrazić do siebie kilka procent wyborców, żeby stracić władzę. I nie pomylił się. Gdy raz zaryzykował i podniósł wiek emerytalny, a jego następczyni Ewa Kopacz ugięła się w sprawie otwarcia granic dla kilku tysięcy uchodźców. Po przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego o pasożytach i pierwotniakach w organizmach uchodźców poparcie dla Platformy tąpnęło, a temat podniesienia wieku emerytalnego do dziś prześladuje lidera PO. Tak właśnie zaraża populizm. Jeśli chciałeś z nim rywalizować, musiałeś się upodabniać, unikać ryzyka reform i schlebiać elektoratowi. A gdy usiłowałeś iść w drugą stronę, stawałeś się łatwym celem ataków i przegrywałeś. Dlatego niektórzy postanowili zwalczać jeden populizm drugim.
Macron próbował powtórzyć politykę Tuska. Też stworzył antypartię, która miała być poza lewicą i prawicą. Przypomnijmy, że w pewnym momencie Platforma rozciągała się od Jacka Żalka po Bartłomieja Arłukowicza. Macron podobnie osłabiał przeciwników przez transfery od Partii Socjalistycznej i Republikanów. Wygrywał wybory, bo był populistycznie antypartyjny, obiecywał wszystko wszystkim, silną Francję i rewolucyjne zmiany w całej Europie. Nazwał się nawet Jupiterem, w stylu przypominającym raczej balonowe ego Trumpa niż powagę Angeli Merkel. Program prezentował raczej ogólny niż szczegółowy, w każdym razie w porównaniu z innymi kandydatami i francuskimi standardami (program jego lewicowego konkurenta Jean-Luca Melanchona w poprzedniej kampanii miał 116 stron i zawierał nawet rozdział o prawie kosmicznym i Arktyce). W pierwszej kampanii deklarował, że dwóch na trzech kandydatów _En Marche!_ w wyborach parlamentarnych będzie debiutantami pochodzącymi ze społeczeństwa obywatelskiego. Po wyborze na prezydenta zapowiedział, że jeśli jego ruch będzie tworzył rząd, to ograniczy liczbę ministrów do piętnastu i jego połowę będą stanowili działacze społeczni. Tusk za swoich rządów kazał o 10 procent zmniejszyć każde ministerstwo. Nie są to kryteria merytoryczne ani światopoglądowe, ale jedynie typowo populistyczny sygnał dla wyborców, że jest się przeciwko przerośniętemu państwu i elicie politycznej. Tej samej, z której się samemu pochodzi. To łączy wszystkich populistycznych liderów.
Macron jak Tusk mimo sprzeciwu obywateli postanowił podnieść wiek emerytalny we Francji. Inaczej niż szef PO, ominął parlament i wprowadził go dekretem. Użył nadzwyczajnych uprawnień, które wprowadzono za rządów mającego zapędy dyktatorskie generała Charles’a de Gaulle’a obawiającego się kolejnej rewolucji. Zaprzeczając duchowi demokracji, wywołał jeszcze większy gniew społeczeństwa. Może się to skończyć dokładnie tak samo jak w Polsce i wynieść do władzy twardy populizm. Szanse na wybór Marine Le Pen we Francji w następnych wyborach prezydenckich skokowo wzrosły. To ona jest naturalną beneficjentką protestów, które są zdrową reakcją społeczeństwa na próby odebrania im wpływu na decyzje, które powinny być podejmowane demokratycznie. Akurat Francja ma tradycję rządów autorytarnych od czasów Napoleona I, przez Napoleona III i samego de Gaulle’a. Gdyby sprawy poszły w najgorszym kierunku, ironią historii będzie, jeśli na końcu ostatnią demokracją w Europie będą Niemcy.
Trzeba jednak oddać Macronowi, że działał zgodnie z prawem, a w wyborach zwyciężył niemal przebrany we flagę Unii, której populistyczni politycy raczej starają się unikać. Ale i w tym było trochę populistycznej polityki historycznej, bo obiecując wiodącą rolę Francji w Europie, odwoływał się do postimperialnych sentymentów, wciąż obecnych we francuskim społeczeństwie. To było _Make France Great Again_ w roli wielkiego reformatora Unii Europejskiej, który odmieni jej los tak, jak podbój Europy przez Napoleona. A później i świat, dzięki „strategicznej autonomii” Unii Europejskiej, która szybko okazała się iluzją, gdy wybuchła wojna w Ukrainie i trzeba było znowu liczyć na USA. Ogłaszający wcześniej „śmierć mózgową NATO” Macron zamiast stanąć na czele europejskiej koalicji państw wspierających Ukrainę – przecież Francja ma największą lądową armię w Unii i jedyna posiada w niej broń atomową – zaczął zamęczać rosyjskiego agresora telefonami.
Macron i Le Pen tylko poszerzają listę polityków, którzy zdominowali politykę na Zachodzie, przychodząc spoza mainstreamu i na tym budując swój sukces. Bernard Sanders, Donald Trump w USA, Norbert Hofer w Austrii, nawet Jeremy Corbyn w brytyjskiej Partii Pracy to kolejne przykłady.
Wyjątkiem nie okazał się nawet premier Holandii Mark Rutte, któremu udało się w 2017 roku pokonać populistę Geerda Wildersa. Rutte, żeby zwyciężyć, zaczął mówić językiem Wildersa, publikując przed wyborami list otwarty do Holendrów zatytułowany bez skrupułów: „Bądź normalny albo wyjedź”. To był celowo słabo ukryty antyuchodźczy przekaz.
Populizm, nawet gdy nie wygrywa wprost z tradycyjnymi partiami, potrafi przeniknąć do nich i tak realizować swoje cele. Trudno o bardziej wymowny przykład niż ten, gdy Nigel Farage doprowadził do brexitu rękami przywódcy torysów, Davida Camerona. Cameron zarządził referendum, żeby na wszelki wypadek uniknąć ucieczki wyborców do Farage’a. Dżina nie dało się już zapędzić z powrotem do butelki. Chwilę po głosowaniu Farage mógł odejść zadowolony na emeryturę i obserwować z satysfakcją, jak wszyscy politycy, wszystkie partie, wszystkie media i wszyscy ekonomiści przez kilka lat będą zajmować się jego populistycznym pomysłem, nerwowo negocjując wyjście z Unii Europejskiej. Farage, któremu w wyborach z 2015 roku udało się wprowadzić do parlamentu brytyjskiego raptem jednego posła na 650, zatrząsł całą Europą, a swój kraj przestawił na inne tory i skokowo osłabił jego pozycję gospodarczą.
Z okazji trzeciej rocznicy brexitu agencja Bloomberg oszacowała jego koszty na 100 miliardów rocznie. Winston Churchill powiedział, że dwa najdroższe wynalazki ludzkości to wojna i opera. My dopisalibyśmy jeszcze populizm. Dziś 63 procent Brytyjczyków żałuje wystąpienia z Unii Europejskiej (jedynie 37 procent się nie zgadza), a kadencja Trumpa skończyła się zamachem na parlament. Co gorsza, w międzyczasie populizmem Trump zaraził nawet niektórych demokratów, a w wielu obszarach jego polityka została podtrzymana przez następcę. Przykładem może być wojna handlowa z Chinami.
Populizm odsuwa od siebie narody, o ile same nie mają populistów u władzy. Osłabia je wbrew obietnicom wzmocnienia. Demokrację czyni jeszcze bardziej fasadową. Skazuje je na globalizacyjny dryf, czemu miał przeciwdziałać. Dobrobyt, szczególnie słabszych państw, staje się kwestią przypadku. Najczęściej działa to na niekorzyść, ale czasem nawet na plus, choć nie jest to zasługa władzy, ale niezależnych od osłabionego państwa okoliczności. Przykładem będący reakcją na pandemię ruch relokalizacji łańcuchów dostaw, który jest odwrotem od globalizacji. Dla Polski okaże się akurat korzystny. Beata Javorcik, profesorka uniwersytetu w Oxfordzie i główna ekonomistka Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, ocenia, że w średnim okresie (a to oznacza parę lat) wiele firm, chcąc zabezpieczyć swoje łańcuchy dostaw przed kolejnymi wstrząsami (np. wojną Chin z Tajwanem), przeniesie je do Polski. Popularnym sposobem jest model „Chiny plus jeden”, czyli zatrzymanie części produkcji w Chinach, ale przeniesienie reszty w bezpieczniejsze i bliższe rejony. Polska ma duże szanse stać się tym „plus jeden”. Dwie trzecie ankietowanych w tej sprawie firm niemieckich już dodało nowych dostawców, z czego połowa wybrała Polskę.
Dalej może być jednak gorzej, na całym świecie zresztą, jeśli błyskawiczny rozwój sztucznej inteligencji zrewolucjonizuje stosunki pracy, czyniąc miliony ludzi zbędnymi. W wyniku globalnych procesów, którym Polska jest poddana, nastąpić mogą podziały społeczeństw na wąską grupę wysokowykształconych i zasobnych elit oraz masy edukowane raczej przez obrazki niż przez tekst. Co jeszcze powiększy nierówności, a populizm, przypomnijmy, był i jest przede wszystkich reakcją na globalizację i nierówności. „Wielkie narracje” populizmu są już gotowe. Spiskowa „teoria wielkiego przemieszczenia” twierdzi, że liberalne elity chcą wymienić białych Amerykanów czy Francuzów na ludzi o innym kolorze skóry. Zatrzymać rozmnażanie się zbędnych białych, podając im tabletki na aborcję i szczepionki, a na ich miejsce wprowadzić pokornych imigrantów z Południa, którzy nie będą strajkować ani narzekać na niskie zarobki oraz umowy śmieciowe. Jest to narracja, która tłumaczy wszystko i łączyć może ruchy antyaborcyjne, antygenderowe, antyszczepionkowe, rasistów i wszystkich innych wyborców partii Marine Le Pen czy Donalda Trumpa.
Jeśli jeszcze u wrót Europy staną dziesiątki, jeśli nie setki milionów obywateli pustynniejącego Południa, populistyczna rewolta społeczna może pójść w kierunku faszyzmu, o którym pisze Jason Stanley. Tym bardziej że Holokaust, traktowany jak „globalna religia”, ważny symbol ostrzegający przed faszyzmem, zaczął znikać z pola widzenia współczesnych społeczeństw i nie trzyma już w ryzach polityków. Jeszcze dwie dekady temu dużo pisano o „nowym kosmopolityzmie” opartym właśnie na pamięci o Holokauście, ale po podbijanym przez populistów odrzuceniu we francuskim i holenderskim referendum w 2005 roku projektu konstytucji Unii Europejskiej takie sensowne rozwiązania uznano za rojenia intelektualistów. Gdybyśmy ją mieli, dużo łatwiej poradzilibyśmy sobie z kaskadą kryzysów, których doświadczyła po latach Unia.
• • •
Przypomnijmy sobie, czego u progu rządów Kaczyńskiego w 2015 roku czy rok później Trumpa spodziewano się po nich. Ówczesne wyobrażenie na temat tego, co mogą zrobić populiści u władzy, było takie: pojawi się lider, który chaotycznie będzie wprowadzał w życie sprzeczne ze sobą postulaty. W państwie zapanuje bałagan. Najbardziej skorzystają bogaci, bo to im, wbrew obietnicom, zazwyczaj próbują pomóc populiści. Oni też umieją zarabiać na destabilizacji. Stracą najbiedniejsi, bo ani Trump, ani Marine Le Pen nie będą w stanie sprowadzić fabryk na powrót do swoich państw. Nie poradzą też sobie z ogromną liczbą uchodźców, więc niewiele się w tej sprawie zmieni. Na koniec władza im się rozleci w rękach i skończy się na przegranej.
Wywiad z Jarosławem Kaczyńskim na początku transformacji Teresa Torańska zaczęła stwierdzeniem: „Zagrałeś się, Jarek, naprawdę”. Odpowiedział: „Nie, moja droga. Powtarzasz starą tezę, że ja się zagram na śmierć, ale to nieprawda”. Jednak dokładnie tak stało się w latach 2005–2007, gdy Prawo i Sprawiedliwość współrządziło Polską. Wówczas partia Kaczyńskiego próbowała podbić Polskę dokładnie odwrotną polityką społeczną do dzisiejszej: zniosła trzeci próg podatkowy, podatek spadkowy i składkę rentową ku zadowoleniu neoliberałów, do których zawsze, w odróżnieniu od swojego brata, należał Jarosław Kaczyński. Chciała być partią odpowiedzialności budżetowej i reform?
Jeśli tak, to dekadę później PiS zamienił się w swoje przeciwieństwo, a z „zagrania się na śmierć” uczynił metodę, tylko na śmierć zagrywa nie siebie, ale ustrój. Postawił na wdrażanie największych transferów socjalnych w historii Polski. Na każde drugie dziecko przyznał 500 złotych na rękę i także na pierwsze dziecko w biedniejszych rodzinach. (W tym czasie średnia pensja w Polsce to około 2900 złotych netto, przy czym mniej niż tyle zarabiało ponad 2/3 Polaków). W ten sposób, według Ryszarda Szarfenberga z Instytutu Polityki Społecznej UW, udało się w rok zmniejszyć ubóstwo od 20 do 40 procent, a w przypadku dzieci od 70 do 90 procent. PiS później rozszerzy program 500 plus na każde pierwsze dziecko. W 2016 roku wprowadzono darmowe leki dla osób starszych niż 75 lat. Podniesie płacę minimalną wyżej, niż zabiegali o to związkowcy. Zaś wiek emerytalny obniży z 67 lat dla obu płci do 60 dla kobiet i 65 dla mężczyzn. Najbiedniejszym podniesie także kwotę wolną od podatku. Do trzynastej emerytury doda czternastą.
Ale to było coś za coś. Szybko okazało się, że u władzy „drugi” PiS będzie dążył do podporządkowania sobie wszystkich możliwych instytucji w państwie: prokuratury, sądów, mediów, biznesu, instytucji kultury, NGO-sów itd. Wszyscy populistyczni przywódcy mają obsesję na punkcie kontroli. Rzeczywistość normalnej demokracji liberalnej wydaje im się odpychająca. „Odpowiedzialna za państwo” władza musi wszystko „uporządkować”. Pluralizm medialny to chaos informacyjny. Niezależne sądownictwo to chaos prawny. Niezależna administracja publiczna to chaos instytucjonalny. Społeczeństwo obywatelskie to chaos społeczny, warcholstwo, awanturnictwo. Ale to nie znaczy, że ten chaos powstał samoczynnie, bo według populistów nic tak nie powstaje. Jarosław Kaczyński nie wierzy w przypadki. Podobnie jak nie wierzy w nie Donald Trump czy Viktor Orbán. Jeśli coś nie zależy ode mnie, to znaczy, że zależy od wroga (najczęściej George’a Sorosa – to nazwisko też łączy populistów). A zatem leży to w interesie elit, obcych sił, poprzedników u władzy. Polityka to podział nie na odmienne stanowiska, ale na bohaterów i zdrajców. Jeśli to my chcemy „uratować Polską suwerenność”, to nasi przeciwnicy są _a priori_ zdrajcami, nie mogą więc być równoprawnymi kandydatami do władzy. Populistycznego przywódcę wręcz zobowiązuje to do zwalczenia opozycji i ograniczenia jej praw.
Jedni w związku z tym alarmują dziś: „Faszyzm: ostrzeżenie”, jak Madeleine Albright pochodząca z Czechosłowacji była sekretarz stanu USA, „Tyrania” – przestrzega Timothy Snyder . Anne Applebaum mówi o zmierzchu demokracji. Inni jednak, jak Chantal Mouffe, nie chcą wcale odrzucać populizmu, lecz jedynie zmienić mu barwy z prawicowych na lewicowe. Sami populiści, jak Viktor Orbán, najczęściej mówią nie o demokracji, ale o antyliberalizmie czy illiberalizmie, mimo to autorzy najgłośniejszych książek o populizmie zgodnie przeciwstawiają go demokracji, a nie liberalizmowi. I tak też reagują przeciwnicy populistów w mediach i społeczeństwie. To błąd, który wyjaśnimy w jednym z kolejnych rozdziałów.
Przeobrażenie PiS z partii neoliberalnej na prawie socjalistyczną przeszło niemal niezauważone, bo populistów nie da się rozliczać z poglądów. Inaczej niż socjalizm, liberalizm czy konserwatyzm nie został on zaprojektowany przez intelektualistów i nie jest kolejną gabinetową teorią społeczną, spójną i logiczną, którą można byłoby studiować i obalać. Nie ma populistycznego Karola Marksa, Johna Locke’a czy Edmunda Burke’a. Nie ma zasad, z których moglibyśmy populistów rozliczać, nie da się ich oceniać ze względu na zgodność praktyki z ideałami. Sami przecież nie uważają się za populistów i nie nawiązują do żadnej tradycji, a jeśli to do wielu naraz. Ci, dla których ukuto niezależnie od siebie w XIX wieku to pojęcie, czyli członkowie Partii Populistycznej w USA i populiści rosyjscy, kierowali się jak najbardziej szlachetnymi pobudkami. Odwrotnie niż dziś. Dlatego szansę na władzę odbierali sobie przez swój nonkonformizm i szybko zniknęli z polityki.
Populizm odrodził się jako pojęcie w Europie Zachodniej i od razu wywołał szok. Traktowany był jako efemeryczna egzotyka, z którą jednak nie zamierzano się pieścić. Dojście do władzy Partii Wolności Jörga Haidera w 2000 roku niemal z dnia na dzień doprowadziło do objęcia Austrii sankcjami przez Unię Europejską, czternaście państw UE natychmiast zamroziło stosunki z Wiedniem. Uznano to później za błąd. Jeszcze gorzej potraktowany został drugi najbardziej znany ówczesny populista, Holender Pim Fortuyn, którego zastrzelił aktywista na rzecz praw zwierząt. Dziś odwrotnie niż wtedy: mamy problem, jak sprawić, żeby populiści kogoś jeszcze przerażali (stąd tak alarmujące tytuły wspomnianych książek).
W dwóch pierwszych dekadach XX wieku łączna liczba głosów oddana na partie populistyczne w samej tylko Europie niemal się podwoiła, sięgając 22 procent. Wybranie Donalda Trumpa na prezydenta najbardziej rozwiniętego państwa globu i decyzja Brytyjczyków o brexicie były tak szokujące, że powstało wrażenie, jakby populizm zalewał cały świat. Na tym tle Viktor Orbán czy Jarosław Kaczyński nie wyróżniali się specjalnie. Tyle że gdy na wschodzie Unii populiści rządzą albo współrządzą w większości państw, na Zachodzie, poza Włochami, w żadnym nie stoją na czele rządu i nawet nieczęsto stają się partnerem w koalicji, jak zdarzyło się to w Austrii czy w Szwajcarii.
W latach 2000–2020 potrojeniu uległo poparcie dla populistów klasyfikowanych jako prawicowi (do 16 procent). Odpowiadają za to przede wszystkim nowe kraje UE w tym Węgry i Polska, gdzie tego typu siły sięgnęły po władzę. Badacze Martin Eiermann, Yascha Mounka i Limor Gultchin podali dane dotyczące działania 102 partii populistycznych w 39 krajach od 2000 do 2017 roku. Podzielili Europę na cztery części: Wschodnią (od Polski po Macedonię), Zachodnią (od Szwajcarii po Wielką Brytanię), Północną (Skandynawia i państwa bałtyckie) oraz Południową (od Grecji do Portugalii). Nasz region okazał się jedynym, gdzie populiści wygrywali konkurencję z tradycyjnymi partiami. Rządzili aż w 7 na 15 państw (Bośnia, Bułgaria, Czechy, Węgry, Serbia, Słowacja i oczywiście u nas), współrządzili jeszcze w dwóch, w trzech zaś byli głównymi siłami opozycji (Kosowo, Macedonia i Czarnogóra). W 2000 roku jedynie w dwóch państwach populiści przekraczali wynik 20 procent, po dwóch dekadach aż w dziesięciu.
Poparcie dla partii uznawanych za populistyczne wzrosło do skali umożliwiającej im samodzielne rządy. Mimo że na południu Europy – czyli w państwach najbardziej zadłużonych – dominował populizm lewicowy, teraz zaczyna nabierać barw nacjonalistycznych (w całej Europie na 102 partie populistyczne aż 74 są na prawicy). W Grecji z lewicową Syrizą współrządzili nacjonaliści. Włoski Ruch Pięciu Gwiazd, przez długi czas raczej lewicowy, coraz bardziej przesuwa się na prawo, atakując imigrantów i mniejszości. Najmniej dotkniętą przez populistów częścią Europy jest Północ, ale i tu ich wpływy rosną. W wyborach 2022 roku Szwedzcy demokraci po raz pierwszy w historii zajęli drugie miejsce. Ta nacjonalistyczna partia o korzeniach neonazistowskich, która z czasem pozbyła się największych ekstremistów, otrzymała 20,5 procent głosów.
W 2017 roku termin „populizm” został wybrany przez Słownik Cambridge słowem roku, ale mimo takiego sukcesu nie sposób znaleźć polityka, który chciałby się tak przedstawiać. Przed Kaczyńskim w Polsce terminu populizm używano w jeden bardzo ogólny sposób: gdy ktoś apelował o zwiększenie wydatków publicznych, poszerzenie roli państwa czy zwiększenie deficytu budżetowego. W oskarżeniach o populizm celował Leszek Balcerowicz, zanim sam stał się populistą mówiącym, że najbliższa jego poglądom jest dziś Konfederacja. Także inni politycy czy ekonomiści, którzy chcieli uchodzić za „odpowiedzialnych”.
W odpowiedzi na to populiści nauczyli się dowodzić swojego profesjonalizmu, chętnie paradując z modnymi książkami o gospodarce – a im bardziej prawicowi, tym bardziej lewicowych autorów wybierają. Jarosław Kaczyński polecał publicznie wszystkim „wydaną niestety przez Krytykę Polityczną” książkę _Kapitał w XXI wieku_ Thomasa Piketty’ego. Mateusz Morawiecki cytował Piketty’ego w swoim exposé. Tak jakby chcieli zrzucić z siebie odium prymitywnego populizmu, coś udowodnić, zasymulować odpowiedzialność i profesjonalizm. Marine Le Pen w wywiadzie dla „Foreign Affairs” powołała się na Josepha Stiglitza, podobnie jak Paolo Savona, jeden z liderów i minister ds. europejskich w populistycznym rządzie Włoch. Co więcej, to właśnie populiści korzystają częściej z naukowo opracowanych metod, ale niemal wyłącznie, gdy to pomaga w utrzymaniu władzy. PiS jest niedościgniony w Polsce, jeśli chodzi o współpracę z socjologami, partia od lat konsekwentnie zbiera dane, organizuje badania, wykorzystuje nowe technologie, gdy opozycyjnym partiom ma wystarczyć intuicja lidera i tanie sondaże.PRZYPISY KOŃCOWE
rozdział 1
J. Higley, T. Burton, _Elite Foundations of Liberal Democracy_. MD, Rowman and Littlefield, Lanham 2006.
J. Dobrosz-Oracz, _Rząd PiS radził Netanjahu, jak atakować sędziów? Wiceminister Jabłoński o rozmowach z Izraelem_, „Gazeta Wyborcza”, 28 marca 2023.
M. Wieviorka, _Co z tą Francją Panie Macron?_, tłum. A. Stańczyk, Instytut Nowych Mediów, Warszawa 2022. Tenże, _Demokracja jako sztuka walki_, Wydawnictwo Nieoczywiste, Warszawa 2022.
M. Wieviorka, _Demokracja…_, s. 49.
A. Atkinson, _Brexit Is Costing the UK £100 Billion a Year in Lost Output_, Bloomberg, 31 stycznia 2023, https://www.bloomberg.com/news/articles/2023-01-31/brexit-is-costing-the-uk-100-billion-a-year-in-lost-output#xj4y7vzkg.
K. Rohowicz, _Brytyjczycy tęsknią za Unią Europejską? „Dołączmy ponownie” – apelują ankietowani_, Gazeta.pl, https://next.gazeta.pl/next/7,151003,29734688,brytyjczycy-tesknia-za-unia-europejska-ten-sondaz-wskazal-jednoznaczna.html.
Por. A. Kohut, _Ameryka. Dom podzielony_, Szczeliny, Warszawa 2023.
Rozmowa Konrada Piaseckiego z prof. Beatą Javorcik w TVN24. Dostęp: https://tvn24.pl/go/programy,7/rozmowa-piaseckiego-odcinki,11382/odcinek-791,S00E791,1059276.
J. Stanley, _Jak działa faszyzm. My kontra oni_, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2021.
D. Levy, N. Sznaider, _Erinnerung im globalen Zeitalter: Der Holocaust_, Suhrkamp Verlag, Berlin 2001.
T. Torańska, _My_, cz. 1, „Biblioteka Newsweeka”, Warszawa 2012, s. 3.
https://www.bankier.pl/wiadomosc/500-obnizy-ubostwo-o-kilkadziesiat-procent-3630995.html (rozmowa radiowa).
T. Snyder, _O tyranii: dwadzieścia lekcji z dwudziestego wieku_, tłum. B. Pietrzyk, Znak Horyzont, Kraków 2017. M. Albright, _Faszyzm: ostrzeżenie_, tłum. K. Mironowicz, Poltext, Warszawa 2018.
A. Applebaum, _Zmierzch demokracji: zwodniczy powab autorytaryzmu_, tłum. P. Tarczyński, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2020.
Ch. Mouffe, _W obronie lewicowego populizmu_, tłum. B. Szelewa, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020.
T. Snyder, _O tyranii…_ M. Albright, _Faszyzm…_
J. Pakulski, _Populizm jako forma przywództwa politycznego_, „Studia socjologiczno-polityczne. Seria Nowa”, 1(12)/2020, s. 10.
Tamże s. 10.
M. Eiermann, Y. Mounk, L. Gultchin, _European populism: Trends, threats and future prospects_, Tony Blair Institute for Global Change, 2017: https://institute.global/insight/renewing-centre/europeanpopulism-trends-threats-and-future-prospects.
https://www.rp.pl/gospodarka/art38263821-leszek-balcerowicz-program-gospodarczy-konfederacji-jest-najbardziej-racjonalny.
https://www.youtube.com/watch?v=7RnQ2VwP_UQ.