- promocja
- W empik go
Spooky love - ebook
Spooky love - ebook
Romans, że aż strach!
Stare domy – pełne historii, niepowtarzalnego uroku i… mrocznych tajemnic. Jeden z nich miał stać się własnością Lidki. Miał, bo niestety narzeczony, który kupił go dla niej w sekrecie, nieoczekiwanie zmarł. W testamencie zapisał swojej niedoszłej żonie tylko połowę posiadłości przy ulicy Klonowej. Druga część przypadła w udziale jego bratu. Problem w tym, że Lidka i Sebastian, delikatnie mówiąc, nie darzą się sympatią, a wspólne mieszkanie to dla nich scenariusz jak z horroru.
Jedyne, co mogą zrobić w tej sytuacji, to jak najszybciej sprzedać nieruchomość. Do tego jednak niezbędny będzie gruntowny remont, co okazuje się trudnym zadaniem, i to wcale nie z uwagi na konflikt między właścicielami. W starym domu zaczynają dziać się rzeczy niewytłumaczalne, jakby komuś – lub czemuś – obecność Lidki i Sebastiana była bardzo nie na rękę. Grozę potęgują jeszcze zasłyszane od sąsiadów historie o mrocznej przeszłości domostwa. Lidka sama już nie wie, co jest wytworem jej wyobraźni, a co przerażającą prawdą. Czy może liczyć na pomoc ze strony Sebastiana? Jaki sekret skrywają mury starego domu?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-105-3 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbutwiałe okiennice domu znajdującego się przy ulicy Klonowej trzaskają w okna. Ktoś ich nie zamknął, a wiatr dziś wyjątkowo daje się we znaki. Poprawka. Ktoś nie zdążył ich zamknąć, ktoś odszedł na zawsze, pozostawiając w domu jedynie skrawki swojej codzienności. Kilka narzędzi, dwa kubki, ubrania na zmianę.
Nadeszła jesień – bezlitosna, zimna i wietrzna. Wraz z zachodzącym słońcem bryła domu coraz szybciej pogrąża się w mroku. Ścian nie ogrzewają już pomarańczowe promienie, więc stały się nieprzyjemne, przesiąknięte chłodem i wilgocią. Jeśli ktoś wsłuchałby się w odgłosy domu, mógłby odnieść wrażenie, że coś zawodzi na poddaszu. Wprawdzie dach wymaga naprawy, wpuszcza w swoje szczeliny wiatr i pozwala mu tam hulać, jednak dziwne dźwięki nie ustają nawet wtedy, kiedy pogoda się uspokaja.
Dom powoli, z każdą wyrwaną kartką z kalendarza, zaczyna prowadzić życie kota – w dzień jest senny i spokojny. Skąpany w promieniach październikowego słońca wygląda niegroźnie i przyjaźnie. Natomiast po zmroku… Po zmroku budzi się ze snu, ożywa, przeciąga się niczym dziki zwierz, tak mocno, że trzeszczą wszystkie jego deski. Czasami szuflady w meblach kuchennych wysuwają się, by po chwili zamknąć z trzaskiem. Na schodach słychać odgłos szurania, choć przecież nikt po nich nie stąpa. Mrugające światło nie ma nic wspólnego z problemami z elektrycznością.
Może ten dom, samotny i opuszczony, wydaje te wszystkie dźwięki, bo rozpaczliwie wzywa swojego właściciela, który pewnego dnia wyszedł i już nie wrócił? A może ktoś lub coś w tym domu tak bardzo chce się z niego wydostać, że próbuje zwrócić na siebie uwagę?
Nikt tego nie wie. A już na pewno nie sąsiedzi, którzy omijają budynek szerokim łukiem i wmawiają sobie, że te dziwne dźwięki to tylko ich bujna wyobraźnia. Mają nadzieję, że może ktoś wkrótce wprowadzi się do opuszczonego domu, zajmie się nim, zaopiekuje, tchnie w niego nowe życie. Być może wtedy wszystko się uspokoi.
Wyjątkiem jest pewna staruszka, która codziennie przechodzi obok tajemniczego domu, prowadząc na smyczy swojego dobermana. Patrzy na budynek przy ulicy Klonowej z nostalgicznym uśmiechem. Ma ku temu powody. W końcu wie o wiele więcej na jego temat, niż mogłoby się wydawać.1
SEBASTIAN
To będzie niezły cyrk. O ile cyrkiem można nazwać spotkanie w sprawie odczytania testamentu.
Rozsiadam się wygodnie na krześle i poprawiam za ciasny krawat. Miałem ochotę pojawić się tutaj w dżinsach i bluzie, ale powiedzmy, że powaga sytuacji wymaga innego stroju.
Nadal trudno mi uwierzyć w ten przedziwny bieg wydarzeń. Kto by się spodziewał, że mój brat cokolwiek mi zapisze. A jednak. Facet, którym gardziłem większą część życia, postanowił coś mi dać. Tak przynajmniej wynikało z lakonicznych słów notariusza, który dzwonił do mnie kilka dni temu, by o tym poinformować.
Ponoć nie mówi się źle o zmarłych, ale po to są zasady, żeby je łamać, prawda? A mój brat nie zasłużył na dobre słowo. Zastanawiam się, co mógł mi zapisać. Przecież nie znosił mnie tak bardzo, jak ja jego. Wprawdzie jakiś czas temu kupił stary dom, ale nie sądzę, by chciał go dać akurat mnie. Prawdę mówiąc, dowiedziałem się o tym zakupie przypadkiem, tylko dlatego, że pewnego razu Maciej za dużo wypił i rozplątał mu się język. Swoją drogą to dziwne, bo poprosił mnie wtedy, bym zachował tę informację dla siebie.
Znużony rozglądam się po niewielkim pomieszczeniu, wypełnionym zbyt ciężkimi i zbyt ekskluzywnymi meblami. Spoglądam na mężczyznę o szczurzej twarzy, który nerwowo uderza długopisem o blat biurka. Wzdycham i patrzę na zegar. Mógłbym robić teraz masę ciekawszych i o wiele przyjemniejszych rzeczy. Na przykład zanurzać twarz między zderzakami tej barmanki, którą poznałem wczoraj i z którą zniknąłem na zapleczu. Nie rozmawialiśmy o przyrządzaniu drinków, żeby była jasność.
Nie musiałem tu przychodzić, bo otwarcie i odczytanie testamentu u notariusza to czysta formalność. A jednak nie chciałem dawać Lidce satysfakcji swoją nieobecnością, a matka mówiła mi, że ona się tutaj zjawi.
Nagle słyszę za drzwiami jakieś zamieszanie, stuknięcie i przekleństwo. Kiedy do środka wpada rozczochrane coś, chwiejąc się na niebotycznie wysokich szpilkach, pogardliwie się uśmiecham. O wilku mowa. Cnotka niewydymka, święta za życia dziewczyna mojego aktualnie sztywnego brata. Karierowiczka, tak nudna i poprawna, że pewnie słowo „fiut” nie przechodzi jej przez gardło. Ja pierdolę. Na sam jej widok robi mi się niedobrze.
Uśmiecham się zadowolony, gdy widzę, że chociaż raz nie wygląda idealnie. Jej długie jasne włosy są w nieładzie, a na twarzy nie ma ani śladu makijażu. Co nie zmienia faktu, że wciąż wygląda nieźle. To jedna z tych kobiet, które prezentują się dobrze nawet po przejściu tsunami i inwazji obcych.
Lidka mamrocze przeprosiny, wita się z moją matką, po czym siada na krześle obok mnie i oczywiście udaje, że nie istnieję. Pewnie wolałaby usiąść tym swoim małym, wrednym tyłkiem na rozżarzonych węglach niż tak blisko mnie, ale to jedyne wolne miejsce.
_Ja też za tobą nie przepadam, wiedźmo._
– Dziękuję państwu za przybycie. Pan Tadeusz Banachowski, ojciec zmarłego, niestety nie mógł być dziś obecny, co oczywiście nie jest przeszkodą w odczytaniu testamentu.
– Tak, tak, mężowi nagle coś wypadło. Obowiązki. – Moja matka sztucznie się uśmiecha. Mogłem się tego spodziewać po ojcu. Dla niego zawsze na pierwszym miejscu była praca.
– Na wstępie ponownie chciałbym przeprosić państwa za naszą opieszałość. Z zasady testament zmarłego powinien być odczytany niezwłocznie po jego śmierci, jednak w wyniku drobnego zamieszania powstało małe opóźnienie.
– Małe? Mój brat zmarł trzy miesiące temu – burczę pod nosem rozwścieczony, bo ta kancelaria zdecydowanie nie ma zbyt wiele wspólnego z profesjonalizmem.
– Sebastian, na miłość boską! – Matka gromi mnie wzrokiem dokładnie w taki sposób, jak zrobiła to, gdy w wieku dziesięciu lat spaliłem w kominku wszystkie jej ukochane harlequiny.
– Bardzo ubolewam nad tą pomyłką, ale nasz nowy pracownik nie do końca się orientuje…
– Tak, tak, już to słyszałem. Czy możemy przejść do sedna? – Macham na faceta ręką i jednocześnie znów czuję na sobie wzrok mojej matki.
– Kompletny brak szacunku – rzuca z westchnieniem Lidka. Mówi to jakby do siebie, ale dobrze ją znam. Celowo powiedziała to na tyle głośno, bym usłyszał. Zawsze lubiła okazywać mi wyższość.
Dociera do mnie zapach damskich perfum. Pasują do niej. Dają złudne wrażenie klasy, ale po pierwszej pięknej nucie magnolii pojawia się jakiś mdły, kiczowaty aromat sztucznej wanilii. Taka właśnie jest – idealna na zewnątrz, ale zepsuta w środku. W sumie świetnie się z moim bratem dobrali.
Staram się ją ignorować, choć to równie trudne jak próba ignorowania natrętnej muchy. Siedzę znudzony i słucham, jak notariusz beznamiętnym głosem zaczyna odczytywać testament. Moja matka pociąga nosem, więc pewnie znów się rozkleja. Nic dziwnego, Maciej był jej oczkiem w głowie. Ja? Ja jestem co najwyżej wrzodem na jej nowobogackim tyłku.
Ja, niżej podpisany, Maciej Banachowski, zamieszkały w Poznaniu przy ulicy Kwiatowej 23, urodzony 7.05.1988 roku wyrażając moją osobistą wolę w stanie świadomego oraz swobodnego podejmowania decyzji i bez żadnego nacisku, powołuję do spadku:
– moją matkę, Barbarę Banachowską, której przekazuję mieszkanie przy ulicy Kwiatowej 23 w Poznaniu
_– mojego ojca, Tadeusza Banachowskiego, któremu przekazuję oszczędności w wysokości 230 000 złotych oraz samochód volvo XC90_
– mojego brata, Sebastiana Banachowskiego, któremu przekazuję połowę domu przy ulicy Klonowej 13 w Poznaniu
– moją przyjaciółkę, Lidię Nowakiewicz, której przekazuję połowę domu przy ulicy Klonowej 13 w Poznaniu…
Nie słucham dalej, bo z wrażenia kręci mi się w głowie. A więc jednak. Maciej zapisał mi ten cholerny dom. Stary bo stary, ale jednak to kawał konkretnej chałupy. Nie mogę w to uwierzyć. Ale jej też. Cholera, przepisał chatę tej siedzącej obok mnie wiedźmie, choć przecież nie byli nawet narzeczeństwem. Zresztą jak on to ją nazwał w testamencie? Przyjaciółka? Uśmiecham się pod nosem, bo z pewnością Lidce nie spodobało się, że tak właśnie została określona.
– Czy wola zmarłego jest dla państwa jasna? – Notariusz spogląda na nas znudzonym wzrokiem.
– Nie do końca. To znaczy… Dom?! Maciej miał dom?! – Lidka patrzy przejęta na mężczyznę, a ja zwracam uwagę, że ma zaróżowione policzki i szybko oddycha. No tak, to była tajemnica Macieja, więc musi być zaskoczona.
– Tak wynika z ostatniej woli zmarłego. – Notariusz kiwa głową.
– Faktycznie, Maciej coś kiedyś wspominał… – odzywa się nagle moja matka. – Teraz sobie przypominam, jak niespełna pół roku temu przeglądał w gazecie ogłoszenia z działu nieruchomości, a ja zaciekawiona zapytałam go, czy chce kupić mieszkanie albo dom. Odpowiedział, że szuka czegoś dla siebie i Lidki.
– Naprawdę tak powiedział?! – Dziewczyna mojego sztywnego brata jeszcze bardziej się ożywia.
– Był tajemniczy i nie chciał mówić mi zbyt wiele. Prosił tylko o dyskrecję, bo powiedział, że to ma być dla ciebie niespodzianka.
Przysłuchuję się tej wymianie zdań i nie wiem: śmiać się czy płakać. A więc Maciej wygadał się matce. Pewnie nie miał wyboru, skoro przyłapała go na szukaniu ogłoszeń. Szkoda, że nie powiedział jej całej prawdy…
– A jest pan pewien, że dom w całości nie należy się mnie? – Piskliwy głos Lidki doprowadza mnie do szału. Boże, ta dziewczyna jest bezczelna.
– Czego nie rozumiesz? Czy on czytał po chińsku? – Spoglądam na nią z wyższością.
– Nie ciebie pytałam o zdanie – warczy niczym rasowa suka.
W tle słyszę głośne westchnienie mojej matki. Nie dziwię się, że jest poirytowana, ale to nie moja wina, że Maciej związał się z modliszką, której brakuje piątej klepki.
– Każde z nas dostaje połowę domu. Możemy w nim mieszkać albo go sprzedać. Oczywiście w grę wchodzi tylko ta druga opcja, no chyba że oddasz mi swoją cześć. Chętnie uwiję sobie tam gniazdko – tłumaczę cierpliwie Lidce, celowo akcentując słowa, jakbym rozmawiał z niezbyt rozgarniętą trzylatką.
– Żartujesz?! Dlaczego miałabym oddawać dom, który kupił dla mnie Maciej?! To miała być nasza przyszłość. Tam mieliśmy tworzyć rodzinę.
– Taaa, gdybyś wiedziała trochę więcej, przestałabyś tak ładnie śpiewać. – Uśmiecham się pod nosem.
– Co insynuujesz? – Lidka unosi swoją idealnie wymodelowaną brew. Jej cierpliwość jest na wykończeniu i szalenie mnie to bawi.
– Nic. Po prostu sprzedamy go i podzielimy się kasą. Nie ma innego wyjścia.
– Interesowny dupek.
– Wyrachowana sucz.
– Państwo wybaczą, ale za chwilę mam kolejnych klientów. – Notariusz przerywa nam, wyraźnie zniesmaczony naszym zachowaniem. – Zapraszam do sekretariatu. Pani Marysia przekaże państwu odpowiednie dokumenty i wprowadzi w szczegóły.
Moja matka mamrocze pod nosem, że nie tak mnie wychowała. Lidka wysoko zadziera głowę i idzie za nią do drzwi. Tymczasem ja patrzę na to wszystko, ciężko wzdycham, a następnie spoglądam w górę. Właśnie odziedziczyłem połowę starej chaty w pakiecie z jakąś niezrównoważoną kretynką.
Dzięki ci, bracie. Nawet po śmierci wiesz, jak uprzykrzyć mi życie.2
LIDKA
Dziewięćdziesiąt trzy dni i szesnaście godzin temu serce mojego chłopaka przestało bić. Gdy tamtego feralnego dnia zadzwonił telefon, miałam wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Zapłakana matka Macieja powiedziała mi, że miał zawał.
Zawał? W wieku trzydziestu kilku lat?! Nie mogłam w to uwierzyć. Miałam pretensje do całego świata. Dlaczego akurat on? Dlaczego to spotkało kogoś tak dobrego? Kogoś, kto był dla mnie oparciem i częścią mojego życia. Poprawka, on był moim życiem. Bez niego czułam się pusta, pozbawiona stabilizacji i rozchwiana emocjonalnie.
Byłam zakochana, a Maciej był niemal idealny. Wyrozumiały i czuły. Pamiętał o moich urodzinach i nigdy nie kupował mi oklepanych róż. Gdy kiedyś, mimochodem, powiedziałam mu, że zawsze chciałam spróbować jazdy konnej, ale rodzice mi nie pozwolili, następnego dnia wykupił mi lekcje jazdy na kucyku. Wprawdzie bałam się, że zarwę tego zwierzaka swoim wielkim dupskiem, a jednak doceniłam ten gest. Czułam się ważna, kochana i pożądana. Przy Macieju rozkwitałam.
Miał kilka wad, ale kto ich nie ma? Zdarzało mu się zbyt długo przesiadywać w pracy i spóźniać na nasze randki. Kilka razy, gdy był wstawiony, w niewybredny sposób komentował dekolty moich przyjaciółek. To były drobiazgi. Przecież ja sama nie jestem idealna. Jednak sprzeczki, jeśli już się pojawiały, trwały krótko i były tylko nic nieznaczącym przerywnikiem naszej sielanki.
Dopiero gdy go straciłam, zrozumiałam, jak wiele mi dawał. To brzmi górnolotnie, ale on naprawdę nadawał sens mojemu istnieniu. Wprawdzie nie rozmawialiśmy jeszcze o ślubie, ale byliśmy razem trzy lata i zaczynałam wiązać z nim swoją przyszłość. A gdy umarł, musiałam zacząć wszystko od nowa. I to było cholernie trudne.
Na początku pomagało przesypianie całych dni i tabletki uspokajające. Na szczęście mam rodzinę, która widziała, co się ze mną dzieje. Tak właśnie trafiłam do psychoterapeutki, która swoimi metodami postawiła mnie na nogi. Najpierw mówiła, bym nie wstydziła się wyć z bezsilności w poduszkę i mieć pretensji do parszywego losu. Powiedziała, że ten bunt kiedyś minie, że pewnego dnia pogodzę się ze śmiercią mojego chłopaka. Nie wierzyłam jej, a jednak tak się stało. Po miesiącu zaczęłam widzieć świat w jaśniejszych barwach i znów miałam siłę, by co rano zwlekać się z łóżka. Kolejnym krokiem było nabranie zdrowego dystansu do śmierci Macieja. Miałam przestać żyć wspomnieniami, skupić się na teraźniejszości i skończyć z porównywaniem każdego mężczyzny do mojego zmarłego chłopaka.
Ten proces nadal trwa i jestem na dobrej drodze, by znów normalnie żyć. A raczej byłam, bo po odczytaniu testamentu Macieja otwarła się ledwo co zabliźniona rana. To niewiarygodne, że mój chłopak, młody człowiek w pełni sił, spisał swoją ostatnią wolę. Może coś przeczuwał? A może miał chore serce i nic nam o tym nie powiedział?
Zazwyczaj takie sprawy wychodzą na jaw od razu po śmierci kogoś bliskiego i rodzina szybko dowiaduje się o testamencie zmarłego, ale nie tym razem. Podobno to jakiś błąd kancelarii, zawirowania związane ze zmianą kadry. W każdym razie to szok dla nas wszystkich, bo ani ja, ani rodzice Macieja kompletnie się tego nie spodziewaliśmy.
Kiedy po wizycie u notariusza wsiadam do samochodu, nie jestem w stanie odjechać. Siedzę tak, gapię się na deskę rozdzielczą i pocieram dłonią mokre od łez oczy. Po tym, co niedawno usłyszałam, kocham Macieja jeszcze bardziej. I nie chodzi o to, że jestem interesowną suką, bo coś mi zapisał. Sam fakt, że pomyślał o mnie, sprawia, że trudno mi oddychać.
Okazuje się, że miał dom, o którym nie miałam pojęcia ani ja, ani jego rodzice. Jego mama mówiła, że kiedyś wspomniał jej o swoich planach, ale nie zdradził zbyt wiele. Nie potrafię powstrzymać wzruszenia, bo choć testament nie mówi o tym wprost, prawdopodobnie mój chłopak zrobił to dla mnie – kupił ten dom dla nas, byśmy mogli uwić sobie tam gniazdko. Być może go remontował, bo chciał zrobić mi niespodziankę. Pewnie to jego długie przesiadywanie w pracy było tylko pretekstem, by móc się tym zajmować. I pomyśleć, że robiłam mu wyrzuty.
Nie mogę zrozumieć tylko jednej rzeczy – dom został przepisany na mnie, ale i na jego brata. Każde z nas dziedziczy po połowie budynku. Byłam pewna, że to pomyłka, przecież Maciej nie utrzymywał bliskich stosunków z Sebastianem. Widywali się na spotkaniach rodzinnych i nic poza tym.
Zresztą wcale mu się nie dziwię. Ten facet to jego kompletne przeciwieństwo. Przekonany o własnej zajebistości palant, który patrzy na wszystkich wzrokiem pełnym politowania. Nigdy nie miał takiej klasy jak Maciej ani takiego szacunku do kobiet. Zaczęłam żywić do niego jawną niechęć, gdy pewnego razu przeszedł na rocznicę ślubu rodziców wstawiony i opowiadał świńskie dowcipy.
Spodziewałam się, że Sebastian zjawi się na odczytaniu testamentu, i niestety przeczucia mnie nie myliły. Nie dość, że siedział obok mnie, to jeszcze zrobił to, co wychodzi mu najlepiej (nie licząc zaliczania panienek) – zdeptał mój dobry humor, jak zdeptuje się pluskwę.
Na szczęście już po wszystkim. Jestem podenerwowana i podekscytowana jednocześnie. To wszystko jest niespodziewane, nowe, a jednocześnie przywołuje bolesne wspomnienia. Boję się, że się rozkleję, kiedy przekroczę próg tego domu. I boję się jeszcze czegoś – że ten, pożal się Boże, Pan Myślę Fiutem też tam będzie i pośle mi spojrzenie pod tytułem: „Jak śmiesz oddychać moim powietrzem, idiotko”.
Taaa… świat byłby piękniejszy, gdyby nie Sebastian Banachowski. Mniej kobiet miałoby złamane serca, a rynek prezerwatyw prawdopodobnie przeżyłby załamanie. Przecież ten człowiek dyma wszystko, co się rusza i ma waginę.
Ponownie wycieram opuchniętą od łez twarz i biorę głęboki oddech. Po tym, co przed chwilą usłyszałam, mam mętlik w głowie, ale wiem jedno – nie oddam tego domu. A już na pewno nie oddam go Sebastianowi Banachowskiemu.3
LIDKA
Minęło kilka dni od tego feralnego spotkania z Zarozumiałym Roznosicielem Kiły i zdążyłam już trochę ochłonąć. Jest też coś, co odrobinę poprawiło mi humor – właśnie stoję przed domem, który kupił dla nas Maciej.
Kiedy tylko dostałam klucze, nie mogłam się powstrzymać i przyjechałam na ulicę Klonową. Ciężko mi ukryć wzruszenie, kiedy patrzę na budynek. Otacza go kilka wysokich drzew, rozpoznaję kasztanowiec i wierzby. Jestem pewna, że z tyłu znajduje się ogród albo chociaż kawałek zieleni. Choć dom jest stary, prezentuje się niesamowicie. Zbudowany w rustykalnym stylu, z dużymi oknami i najprawdziwszymi okiennicami. Widać, że elewacja jakoś się trzyma, choć nadszarpnął ją ząb czasu, natomiast dach zdecydowanie wymaga naprawy. Mogę się tylko domyślać, jak wiele pracy i pieniędzy może kosztować remont tak starego domu.
Ostatni raz zerkam na budynek i szybko idę brukowaną ścieżką aż do drzwi. To mógłby być piękny, wzruszający czas, gdybym mogła spędzić go tutaj sama. Poznawać ten dom bez pośpiechu i stresu. Bez brata mojego zmarłego faceta. Bez erotomana-chwalipięty, którego mózg jest wielkości fistaszka i który pewnie myśli, że Bush to nie nazwisko byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, a rodzaj depilacji miejsc intymnych. Boże, jakim cudem Maciej był spokrewniony z kimś takim?!
Może i Sebastian odbierze mi przyjemność mieszkania tutaj, ale nie odbierze mi tego momentu – myślę sobie i uśmiecham się pod nosem.
Jest szósta rano, dookoła mnie panuje ciemność, ale jestem zdeterminowana. Klucze od domu dostaliśmy wczoraj wieczorem i nie wierzę, że ten palant zdążył być tu przede mną. W końcu mamy niedzielny poranek, a jak to sam kiedyś powiedział, dodajmy pijany w sztok na rodzinnej imprezie: „Soboty są po to, by zaliczać foczki”. Tak, użył dokładnie tego określenia. „Foczki”. Zupełnie jakby miał piętnaście lat. Po tym kompletnie straciłam do niego szacunek.
Droga wolna, kowboju. Pewnie posuwałeś wczoraj jakąś długonogą amebę w klubowej toalecie, a teraz odsypiasz. Śpij sobie, śpij. A ja tymczasem wejdę do domu i rozejrzę się po nim. Pierwsza.
Przekręcam klucz w zamku i drzwi ustępują z cichym skrzypnięciem. Uśmiecham się triumfalnie i odnajduję dłonią włącznik, ale rzednie mi mina, gdy okazuje się, że nie działa. Nie boję się ciemności, a jednak ciemność w starym, dużym domu to zupełnie inna para kaloszy.
Momentalnie robię się czujna, zmysły mi się wyostrzają. Staram się ignorować szybkie bicie serca i spocone dłonie. Do mojego nosa dociera zapach farby oraz drewna, więc wyobrażam sobie, że ja i Maciej jesteśmy tutaj i wspólnie remontujemy dom. Jest piękny słoneczny dzień a my, cali umorusani od farby, malujemy ściany. Czuję ścisk w gardle i napływające do oczu łzy. Mogliśmy być tutaj tacy szczęśliwi… Kręcę głową i szybko wyrzucam z wyobraźni tę fantazję. Czas wziąć się w garść.
Ruszam po omacku przed siebie i jednocześnie szukam w torebce telefonu, by móc oświetlić sobie drogę. Równie dobrze mogłabym szukać tam czterolistnej koniczyny albo mleczaka, który wypadł mi w podstawówce. Moja torebka jest jak czarna dziura – jeśli coś do niej wrzucisz, nie masz pewności, że jeszcze kiedyś to zobaczysz.
Gdy w końcu cudem znajduję telefon, zamieram, bo docierają do mnie niepokojące odgłosy. Zatrzymuję się i nasłuchuję. Dźwięk jest wystarczająco głośny, bym pomyślała, że to zawodzenie jakiejś zjawy. Nie wierzę w duchy, ale jednak okoliczności są na tyle przerażające, że to w każdej chwili może się zmienić.
Dom jest opuszczony i stary. Na pewno kiedyś zmarła tu jakaś kobieta i teraz jej dusza snuje się po pokojach, bo nie może zaznać spokoju. I na pewno wygląda jak zakonnica z tego horroru, po którego obejrzeniu musiałam wypić poł butelki wina, żeby zasnąć. Z pewnością nie ma oczu tylko puste oczodoły, z których wypełzają…
– Szybciej! No, dalej. – Dociera do mnie męskie warkniecie.
Złodziej! Że też nie wpadłam na to wcześniej. Pewnie wiedział, że w domu nikogo nie ma i liczył na łatwy łup. I pewnie ma wspólnika, którego popędza. Założę się, że Maciej zdążył przywieźć tu jakieś meble, a oni teraz je kradną albo niszczą. Owoce jego ciężkiej pracy.
Wzbiera we mnie złość. Z natury jestem strachliwa, ale na samą myśl o tym, że ktoś śmie tykać czegoś, co należało do mojego zmarłego chłopaka, zamieniam się w rozwścieczonego Hulka. Przynajmniej we własnej wyobraźni. Rozglądam się w półmroku i zauważam duży kwiat doniczkowy. Pewnie waży tonę, ale warto się poświecić, by unieszkodliwić kryminalistów, prawda? Po chwili z dumą trzymam go w dłoniach.
Skradam się na paluszkach, co jest trochę trudne, bo poza tym, że mam w rękach przezajebiście ciężką donicę, mam też na ramieniu przezajebiście ciężką torebkę. Bardzo staram się o nic nie potknąć, przecież wciąż otaczają mnie egipskie ciemności. Na szczęście w przedpokoju Maciej nie ustawił żadnych mebli.
W końcu staję przed pomieszczeniem, z którego dociera słabe światło.
Bingo. Teraz cię załatwię, sukinsynu…
– O tak, umiesz to robić, maleńka!
Zamieram z donicą w dłoni i po chwili nieśmiało zaglądam do salonu. Jakiś facet siedzi na krześle. Nie widzę go dokładnie, bo jedynym źródłem światła jest telewizor. Koleś ogląda film. A dokładniej mówiąc, ogląda pornosa. I to nie byle jakiego. To istna orgia. Trzech facetów i trzy babki. Robią takie rzeczy, że otwieram usta ze zdumienia. Już nawet donica nie ciąży mi w dłoniach.
Jakim cudem ona tak wysoko podnosi tę nogę? Czy naprawdę faceci lubią takie rzeczy? To by tłumaczyło, dlaczego przez tyle lat byłam sama…
Przywołuję się do porządku i ponownie zerkam na intruza. Porusza rytmicznie ręką i gapi się w ekran. Nadal mam ochotę go unieszkodliwić. Wprawdzie nie okrada mojego domu, ale robi inne rzeczy, których zdecydowanie robić tu nie powinien.
Właśnie podnoszę wysoko donicę, gotowa do zadania ciosu, gdy nagle odwraca się i na mnie spogląda. Światło telewizora pada na jego zaskoczoną twarz.
– Co jest, do…
– Sebastian?!
– Lidka?!
Patrzę na niego zszokowana i powoli opuszczam ręce. Odstawiam donicę na stojący pod ścianą taboret. Wciąż nie mogę oderwać wzroku od Sebastiana. A raczej od tego, co nadal trzyma w dłoni.
– Ja pierdolę. – Przymyka oczy i zaczyna się miotać. Zapina spodnie, rozpaczliwie rozgląda się w poszukiwaniu pilota, podczas gdy aktorzy na ekranie pieprzą się w najlepsze.
Czy naprawdę ona musi to z niego zlizywać? To obrzydliwe…
– Nie mogłaś zapukać?! – Sebastian spogląda na mnie rozwścieczony.
– To także mój dom. Poza tym jest niedziela, wcześnie rano. Byłam pewna, że nikogo tu nie ma – odpowiadam ze stoickim spokojem, choć nadal pamiętam to, co przed chwilą zobaczyłam. Niech Bóg ma w opiece mojego Macieja, ale jego brat został zdecydowanie lepiej wyposażony.
– I dlatego planowałaś zabić mnie doniczką?!
– Myślałam, że to złodziej. Nie spodziewałam się, że siedzisz tu i… – Wymownie spoglądam na telewizor. Orgia trwa w najlepsze.
Sebastian w końcu znajduje pilota i wyłącza telewizor. Szkoda. Byłam ciekawa, czy tamta dziewczyna po wszystkim będzie w stanie opuścić nogę.
Przez chwilę pokój tonie w ciemnościach, ale szybko odnajduję na ścianie włącznik.
– Jakim cudem tu działa światło, a w przedpokoju nie? – mamroczę, gdy pokój zalewa jasność. Jakby to było teraz najważniejsze, a nie fakt, że właśnie przyłapałam Sebastiana z penisem w dłoni.
– Zajmę się tym jutro – burczy.
Gdy na niego spoglądam, chce mi się śmiać. Wygląda jak mały chłopiec, który wie, że coś przeskrobał, ale jest zbyt dumny, by się do tego przyznać. Patrzy na mnie spod zmarszczonych brwi, z założonymi na piersi rękami, i ma minę urażonej panienki.
– No co się tak gapisz? Faceci to robią, wielkie mi rzeczy – mamrocze.
– Wiem, kobiety też to robią – odpowiadam gładko, bo nie chcę, by myślał, że ten widok mnie zawstydził.
– Z wyjątkiem ciebie.
– Słucham?
– Daj spokój. Wyglądasz na taką, która lubi to robić po ciemku i na misjonarza. I na pewno nigdy nie zabawia się w pojedynkę. – Sebastian uśmiecha się w ten swój denerwujący sposób.
– Przynajmniej nie muszę robić tego do telewizora. – Śmieję się złośliwie.
Co za palant. Nic o mnie nie wie. Lubię seks, znam sporo pozycji. Po prostu z Maciejem zawsze wychodziło jakoś tak klasycznie, a ja nie miałam odwagi zaproponować mu urozmaiceń. Miałam wrażenie, że to, co robimy, w zupełności mu wystarcza. Tłumaczyłam sobie, że na zaspokojenie moich potrzeb i realizowanie erotycznych fantazji będzie czas po ślubie.
– Powinnaś tego spróbować. – Sebastian zerka wymownie na telewizor. – Może to pobudziłoby twoją skostniałą wyobraźnię, sztywniaczko.
– Nie jestem sztywniaczką – odpowiadam, dumnie unosząc głowę i powoli wsuwam dłoń do torebki. Jeśli mnie zdenerwuje, zaaplikuję mu gaz pieprzowy. Gdzieś go tutaj mam. Niestety zamiast gazu znajduję tampon z przyklejoną do niego gumą do żucia. Cóż, wspominałam już, że moja torebka jest jak czarna dziura. Nawet ja nie mam odwagi w niej posprzątać.
– Sztywniaczka to łagodne określenie. Niemal widzę kij wystający z twojego tyłka. – Banachowski nadal się nade mną pastwi.
– A ja niemal widzę rzeżączkę i kiłę, które hulają w tobie wesoło. Dobrze wiem, że lubisz zaliczać przypadkowe panienki.
– Nie interesuj się moim życiem seksualnym – rzuca opryskliwym tonem.
Chyba trafiłam w jego czuły punkt.
– A ty nie interesuj się moim. To ty pierwszy coś insynuowałeś.
– Jesteś najbardziej wkurwiającą laską, jaką znam. – Kręci z niedowierzaniem głową. – Nie mam pojęcia, jakim cudem mój brat z tobą wytrzymywał. Nic dziwnego, że zszedł na zawał.
Nagle milknie, bo chyba zorientował się, że przesadził. Trochę już na to za późno.
– Lidka, wybacz. Nie chciałem tego powiedzieć. – Rusza w moim kierunku, ale szybko cofam się do holu.
– Przestań. – Przełykam ślinę i czuję, jak serce wali mi w piersi a łzy napływają do oczu.
– Lidka, palnąłem głupotę, ja…
– Po prostu się zamknij, okej?! – krzyczę, pociągając nosem. – Kochałam go, rozumiesz?! Ale ty nigdy tego nie pojmiesz, bo nie jesteś zdolny do takich uczuć. Więc zostaw mnie w spokoju i nie wchodź mi w drogę! – Wybiegam z pokoju, ale na odchodne odwracam się i posyłam mu mordercze spojrzenie. – I jeszcze jedno: nie wyniosę się stąd, choćbyś robił sobie dobrze w każdym kącie tego domu!
* * *
Sebastian
– Widziała, jak sobie walę, wielkie mi rzeczy – mamroczę do siebie i rozkładam na kanapie śpiwór.
W domu jest niewiele mebli i niemal wszystkie pokrywa kurz. Poza tym nie działa ogrzewanie. Planuję zabrać się do remontu, ale nie jestem pewien, czy dam radę. Nie kiedy ta sucz się tutaj panoszy.
Może i robienie sobie dobrze w domu zmarłego brata brzmi dość ekscentrycznie, ale miałem dość mojego nudnego, bezosobowego mieszkania. Kiedy przyjechałem tutaj z samego rana na oględziny i okazało się, że stojący w salonie telewizor działa, sprawy potoczyły się same. Nie moja wina, że mój braciszek, który niby był taki święty, trzymał tu stary odtwarzacz DVD i kolekcję pornosów.
Widziała mój sprzęt i teraz pewnie z wrażenia nie może zasnąć. – Śmieję się do siebie, a tak naprawdę pocieszam, bo jest mi trochę wstyd. Normalnie ucieszyłbym się, że atrakcyjna kobieta przyłapała mnie na czymś takim. W końcu, biorąc pod uwagę mój rozmiar, nie mam się czego wstydzić. Ale to Lidka – dziewczyna mojego zmarłego brata. Mimoza, która zamraża wszystko swoim lodowatym spojrzeniem. Modliszka, która pewnie odgryza swoim kochankom głowy, kiedy już skończy uprawiać z nimi poprawny, świętoszkowaty seks.
Na samą myśl o niej przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. Jestem ciekaw, czy zawsze taka była. Zgorzkniała i sztywna. Nigdy nie robiła niczego szalonego, nawet za nastoletnich czasów? Nie obściskiwała się w szkolnej toalecie z chłopakiem? Nie paliła po kryjomu jointów? Nie tańczyła na stole zalana w trupa? Nagle nabieram ochoty, by ją tego wszystkiego nauczyć, ale szybko wracam do rzeczywistości. Mam wrażenie, że zamiast serca w jej piersi bije jakiś nieczuły mechanizm. Chociaż gdy palnąłem to głupstwo o zawale mojego brata, wyglądała na zranioną.
Wzdycham i staram się o tym nie myśleć. Wślizguję się do śpiwora, ale zamiast zasnąć, znów wracam myślami do tej zołzy. Zależy mi na tym domu, a Lidka jest przeszkodą. Przemądrzałą, zadzierającą nosa przeszkodą, chociaż trzeba przyznać, że z bardzo zgrabnymi nogami, ale to nieważne. Lidka jest problemem, na który szybko muszę znaleźć jakiś sposób.