- W empik go
Sposób na szczęśliwe życie - ebook
Sposób na szczęśliwe życie - ebook
Być szczęśliwym to proste. Wystarczy zdecydować, że tak chcemy odczuwać. Najczęściej jednak zapominamy, że to my sami decydujemy o własnym nastawieniu do świata i o własnych myślach, które kreują naszą rzeczywistość. Mamy w sobie moc uzdrowienia życia i rozwiązania problemów. Ale poczucie bycia szczęśliwym to stan, który można odnaleźć bez względu na okoliczności. Książka ta, ucząc zasad rządzących naszym istnieniem, staje się skutecznym przewodnikiem na drodze do spełnienia.
Kategoria: | Ezoteryka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8126-784-7 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szczęście jest jak motyl: gdy za nim gonimy, wciąż się nam wymyka, ale gdy usiądziemy spokojnie, może na nas wylądować.
N. Hawthorne
Niebo jest w nas. Wypełnia nas radością, miłością i poczuciem błogości. Sprawia, że życie staje się rajem. Możemy tego doświadczyć w niesłychanie prosty sposób. Wystarczy chcieć i wykonać w tym kierunku ruch. Podstawą jest zmiana myślenia. To właściwe jest oparte na pozytywnym postrzeganiu świata i zauważaniu dobrych aspektów istnienia. Wymaga mądrego spojrzenia na wszystko, czego dotykamy. Czasem wymaga też wybrania radości zamiast narzekania, miłości zamiast adrenaliny, dobra dla innych w miejsce egoizmu.
Każdy z nas w głębi swojej duszy doskonale wie, jak wygląda bycie w Niebie. Dążymy do tego niemal codziennie, kupując sobie nowe przedmioty, wchodząc w ekscytujące związki, wydając pieniądze na zagraniczne wycieczki. W otaczającym nas barwnym świecie szukamy bodźców, które zasilą nasze emocje i powiodą nas do najpiękniejszych doznań. Jednak często nasyceni różnorodnymi przyjemnościami zaczynamy odczuwać pustkę, smutek i niespełnienie. A przecież mnogość miłych doświadczeń i przygód powinna nas uczynić szczęśliwymi osobami. Rzadko to się udaje taką drogą, ponieważ klucze do szczęścia leżą wewnątrz nas samych. Zewnętrzna sceneria może nam tylko pokazać harmonię, do jakiej warto dostroić swoje myśli.
Coraz częściej sięgamy zatem do innych metod. Rozpoczęła się era zdecydowanie duchowa i teraz w tym obszarze zaczynamy poszukiwać drogi do raju. Większość z nas pragnie poznać niepoznane i zrozumieć sens swojego istnienia. Zadajemy sobie pytanie, co jest poza światem widzialnym? Czego dotykamy we śnie? Co jest poza granicą życia? Co wypełnia nas blaskiem, kiedy podajemy dłoń ukochanej osobie? Ludzie łakną Światła i szukają go wszędzie, gdzie tylko mają szansę go dotknąć. Pojawia się mnóstwo nowych nurtów duchowych oraz niezwykłych nauczycieli. Nowa era staje się erą przede wszystkim Miłości, najpotężniejszej siły wypełniającej Wszechświat.
Niektórym czas poszukiwania Światła kojarzy się przede wszystkim z zapachem wschodnich kadzidełek, jogą, wietrznymi dzwonkami i nuceniem mantr. To nie przeszkadza. Ale nie ma zupełnie znaczenia. Miłość jest w nas. Pokój jest w nas. Szczęście też jest w nas. Niebo jest na ziemi tu i teraz, a magiczny czas, który nadszedł, ma nas otworzyć na skarby naszego serca.
Moja ścieżka duchowa zaczęła się wiele lat temu. Byłam wtedy klasycznym sceptykiem, dla którego najważniejsze było „mędrca szkiełko i oko”. Któregoś dnia wpadła mi w ręce książka o Hunie ze szczegółowym przepisem na spełnianie marzeń. Ale zanim się w niej rozczytałam na dobre, znajomy zaproponował mi udział w seminarium Reiki. Zdecydowałam się uczestniczyć w tym niesamowitym spotkaniu, ponieważ obiecywało opanowanie technik niekonwencjonalnego uzdrawiania chorych ludzi… W praktyce okazało się wejściem na najpiękniejszy poziom istnienia, jakiego dane mi było doświadczyć.
To był przełom. Otworzyłam tajemniczą księgę duchowego życia i zaczęłam ją zapełniać zupełnie nowymi doświadczeniami. W moim życiu pojawiły się nowe barwy, nowe dźwięki i światła, których wcześniej nie widziałam. Na seminarium dostałam nie tylko wiedzę, ale i całkiem nowe — wewnętrzne — zmysły. Odtąd przestałam ważyć i mierzyć, a zaczęłam szukać w sobie magii. Próbowałam medytować i wizualizować. Przez wiele lat uczyłam się, ćwiczyłam, uzdrawiałam swoje życie, rozwijałam „czuciowiedzę” i dostrajanie się do źródeł przekazu, aby dzisiaj być w tym punkcie, w którym jestem. Uzdrawianie ciała okazało się mało znaczącym drobiazgiem na magicznej drodze, którą poprowadziła mnie tęczowa energia… Poprzez liczne szkolenia, wartościowe książki, cudownych nauczycieli i niepowtarzalne doświadczenia, wzrastałam do Miłości.
Wśród wielu duchowych tematów trafiłam na Prosperitę. To wiedza, która pozornie uczy, jak być bogatym i zarabiać pieniądze lekko, łatwo i przyjemnie. W rzeczywistości daje o wiele więcej, ponieważ jest cudownym, duchowym podręcznikiem udanego życia. Angielskie słowo „prosperity” oznacza nie tylko dostatek, ale także pomyślność i dobrobyt. Dla mnie w spolszczonej wersji stała się synonimem stanu, w którym jesteśmy nie tylko bogaci i zasobni, ale także zdrowi, spełnieni, kochani i zadowoleni. Prosperita to twórcza samorealizacja, osiąganie sukcesów, pogodne życie w otoczeniu przyjaciół, zgoda w rodzinie i znakomite samopoczucie. Wiedza ta, omawiając zasady, które rządzą wszechświatem, pokazuje jak być szczęśliwym.
Czym jest szczęście oparte na zewnętrznych czynnikach? Pewnie każdy ma na to swoją własną odpowiedź, różną od tego, co powie ktoś inny. Większość z nas potrafi nazwać po swojemu coś, co mu sprawia przyjemność lub daje zadowolenie. To mogą być przedmioty, pieniądze — czy też wprost: bogactwo. To może być zdrowie albo spełniony związek partnerski. Najczęściej nie ograniczamy siebie i szczęściem nazywamy zestaw wszelkich dostępnych dóbr, czyli: pieniądze plus zdrowie, plus udane dzieci, plus wspaniały partner, plus sława i uznanie, plus…
Jednak jest coś więcej, coś poza wszelkimi definicjami. Błogi stan zadowolenia, który wynika sam z siebie, wyrasta z naszego serca i zakwita w słońcu za oknem, wypełniając każdą naszą komórkę Światłem. Można to nazwać duchowym szczęściem, błogostanem, byciem w przepływie. To chwila, w której stajemy się miłością, nie osądzamy nikogo, nie martwimy się, akceptujemy wszystko bez względu na okoliczności. Im wyżej zawędrujemy w swoich wewnętrznych peregrynacjach, tym dłuższe owe stany, a chwile zamieniają się w godziny, dni, tygodnie… Tak rodzi się Niebo na Ziemi. O tym także chciałam opowiedzieć. Bo kluczem do prawdziwego szczęścia jest umiejętność odnalezienia go w sobie i wydobycia na powierzchnię, aby promieniowało na nasze istnienie.
Najważniejszą rzeczą, którą odkryłam, to umiejętność bycia w przepływie niezależnie od wydarzeń wokół mnie i doświadczanie wszechogarniającego Światła nawet wówczas, kiedy cały świat zdaje się walić mi na głowę. Możemy z całą pewnością powiedzieć, że kiedy jesteśmy zdrowi, mamy piękny dom, kochającego partnera i cudowne dzieci — odczuwamy szczęście. I nie ma w tym żadnej magii. Ale kiedy wszystko idzie nie tak, kiedy toniemy w długach, bliska nam osoba choruje, a przyjaciele nie mają dla nas czasu — wpadamy w depresję, płaczemy lub złorzeczymy. Jesteśmy smutni i rozgoryczeni.
A wcale tak być nie musi. Wydaje mi się, że największym sekretem wspaniałego życia jest samodzielne budowanie radości i zadowolenia niezależnie od wszystkich zewnętrznych czynników. Ta niezależność owocuje prawdziwymi cudami w naszym życiu. Po pierwsze: pozwala czerpać garściami szczęście nawet wtedy, kiedy żyjemy skromnie i borykamy się z życiowymi problemami. Po drugie: żyjąc w przekonaniu i odczuwaniu pomyślności, całkiem spontanicznie kreujemy pozytywne wydarzenia i przyciągamy do siebie korzystne rzeczy i sytuacje.
Chociaż na swoich szkoleniach cierpliwie uczę kreowania zewnętrznych okoliczności zgodnie z oczekiwaniami klienta, to jestem w pełni świadoma, że można inaczej. Nie musimy wygrywać na loterii ani spędzać wakacji na Karaibach, aby poczuć spełnienie i błogostan. Nie musimy też w tym celu zażywać żadnych środków odurzających. Paradoksem jest to, że narkotyki są utajonym szukaniem duchowości, która miałaby rozwiązać wszystkie smutki i problemy. To wygląda tak, jakby każdy narkoman podświadomie czuł, że istnieje jakiś sposób, aby poczuć ów magiczny „haj” i próbował go odnaleźć, stosując chemiczne czy roślinne preparaty. Tymczasem my w sobie mamy zdolność wytworzenia takiego błogostanu w sposób naturalny, zdrowy i harmonijny. Wywołanie tego poczucia nazywamy grzecznie szczęściem, euforią, zachwytem, pasją lub ekstazą. Budujemy ów stan świadomie, rozwijając się duchowo i podnosząc swój poziom energii. Według niektórych nauczycieli jest to nasz całkowicie naturalny stan, a celem naszej ziemskiej wędrówki jest odnalezienie permanentnego szczęścia.
Życie jest wielobarwne. Nawet osoby, które mądrze i świadomie pracują z Prawem Przyciągania i cierpliwie zmieniają swoje myślenie na prawidłowe, także doświadczają czasem trudności. Wynika to z karmicznych kontraktów i z planu duszy, która tu na Ziemi chce przeżywać z nami i uczyć się nowych rzeczy. W całkowicie spokojnej egzystencji nie mogłaby się rozwijać, a człowiek chyba bardzo by się nudził. Nasza natura jest twórcza. Potrzebujemy motywacji do działania i sposobności do pokonywania przeszkód.
Każdy z nas doznaje zatem wyzwań zgodnie ze swoim karmicznym programem. Ja również nie jestem w tym względzie wyjątkiem. Przeszłam w swoim życiu doświadczenia, które rzuciły mnie na samo dno piekła. Cierpiałam, chorowałam, umierałam z rozpaczy. Doskonale wiem, że dzisiaj wszystko wyglądałoby inaczej, ponieważ dzisiaj mam wiedzę i cierpliwość, której wiele lat temu nie posiadałam. Teraz wiem, jak odwracać wydarzenia zgodnie ze swoimi oczekiwaniami, jak naprawiać relacje i przyciągać to, czego pragnę. Życie jest proste do wykreowania. Wtedy nie umiałam wyjść poza ból. Dotykałam go ze wszystkich stron i przeżywałam w każdej swojej komórce, nie wierząc nawet, że kiedykolwiek dobiegnie końca..
Jednak nie to jest najważniejsze. Dzisiaj do szczęścia wystarczy mi promień słońca i ptak śpiewający za oknem… Dopóki kręci się Ziemia, nikt nie odbierze mi umiejętności wchodzenia w przepływ i bycia szczęśliwą istotą. Zarządzam swoimi emocjami tak, jak dla mnie najlepiej. Teraz to dla mnie proste. Wiele lat temu poddawałam się niechcianym odczuciom i cierpiałam, nie rozumiejąc, że oddaję władzę nad swoim życiem przypadkowym przechodniom. Jak większość ludzi, których znam… A obok nas na wielobarwnej scenie toczy się najpiękniejsze przedstawienie, wystawiane po to, by uczyć nas szczęścia, błogości i zachwytu. Zdumiewające, jak bardzo negatywne emocje odciągają nas od meritum istnienia.
Nawet najtrudniejsze doznania mają głęboki sens. Uruchamiają w nas nasze twórcze zdolności. Prowokują i motywują do odszukania w sobie prawdziwej mocy i swojego prawdziwego jestestwa. Doświadczyłam i wiem, że wyzwanie nie musi gasić naszego wewnętrznego Światła. Cokolwiek się dzieje, możemy odczuwać zadowolenie lub spokój, a negatywne emocje, którym podlegamy, mogą trwać zaledwie kilka minut. Kiedy to urzeczywistnimy, staniemy się szczęśliwi, a nasze Niebo będzie w nas lśnić i promieniować na innych ludzi. W ten sposób również innym będziemy pokazywać nasz prawdziwy boski rodowód.
Próbuję podzielić się z Czytelnikami swoim doświadczeniem. Może czasem też wiedzą, ale więcej w tej książce praktyki niż teorii. To moje przemyślenia i wnioski wyciągnięte przez lata własnego rozwoju i pracy z klientami. Nie jest sztuką napisać zgrabny referat na dowolny temat w czasach, kiedy internet jest pełen wszelkich informacji. Pragnę jednak dać Czytelnikowi coś więcej niż troszkę wiedzy — przede wszystkim sprawdzone narzędzia do pracy i wgląd, który sama latami wypracowywałam. Niektóre metody proponowane przeze mnie są unikalne, przekazywane przez nauczycieli duchowych jedynie podczas warsztatów. Inne są powszechnie znane. Każda jest przetestowana przeze mnie. Daję tutaj tylko to, czego mogłam sama dotknąć.
Każdy rozdział zawiera opowieść, medytację albo jakieś ćwiczenie, które pomaga uporać się z określonym tematem. W książce można też znaleźć mocno podkreślone refleksje, przydatne do zrozumienia otaczającego nas świata. Są one przede wszystkim drogowskazami, które kierują nasze myśli na właściwe tory. Dźwięczą, jak podsumowanie tego, o czym właśnie czytamy. Lśnią, jak latarenki, odpowiadające za jasną i pozytywną stronę świata. Tego typu zdania powinny nam towarzyszyć każdego dnia we wszystkich obszarach życia. Uczą bowiem naszą podświadomość właściwych przekonań, tworząc podstawy dobrego życia.Rozdział 1. Jestem
Zajrzyj w siebie! W twoim wnętrzu jest źródło, które nigdy nie wyschnie, jeśli potrafisz je odszukać.
Marek Aureliusz
To najważniejsza prawda, od której należy zacząć wędrówkę przez karty tej książki. Jesteśmy sami, kiedy przychodzimy na świat. I choć mama z całej siły pomaga nam wydostać się z ciepłego gniazdka, choć wspierają ją akuszerki i lekarze, to jednak jest to nasz pierwszy wielki wysiłek, w którym nikt nas nie wyręczy. Jesteśmy sami w każdym momencie życia: kiedy idziemy do szkoły, kiedy stłuczemy kolano, kiedy występujemy publicznie, kiedy przeżywamy orgazm i kiedy wyznajemy miłość. Kiedy stoimy nad jeziorem i z zadumą patrzymy jak lekki wiatr marszczy powierzchnię wody — jesteśmy sami. Kiedy z zachwytem oglądamy wschód słońca nad morzem i purpurowo-złote blaski wyzłacają nam duszę — jesteśmy sami. Kiedy z wysiłkiem zdobywamy kolejny szczyt i zatrzymujemy się, by spojrzeć za siebie na przebytą trasę — jesteśmy sami. Nawet, jeśli nie żyjemy w pustelni i cały czas otaczają nas ludzie, to i tak każde doświadczenie jest tylko nasze.
To my przeżywamy ból, radość i spełnienie. To wszystko są wyłącznie nasze uczucia. Można o nich opowiedzieć, można je wykrzyczeć, ale to wyłącznie my sami doświadczamy. Każdy przeżywa sam, w niepowtarzalny sposób, tak jak sam jest niepowtarzalną indywidualnością. Najbardziej współczująca i bliska nam osoba nie przeżyje za nas życia, choćby i tak nic godnego uwagi nie miała do roboty. Nawet, kiedy siedzimy na fotelu u dentysty i ktoś kochający trzyma nas za rękę, to — chociaż wspiera psychicznie i buduje trochę poczucia bezpieczeństwa — nie przejmie na siebie naszego bólu, ani nie ujmie go choćby w połowie.
Kiedy przychodzi kres życia — także jesteśmy sami i sami przechodzimy „na drugą stronę”. Pięknie jest, gdy ktoś bliski w tym trudnym momencie trzyma nas za rękę, ale jak rzadko to się zdarza w czasach, gdy większość z nas umiera w szpitalach lub ginie niespodziewanie w wypadkach drogowych. W kulturze buddyjskiej panuje przekonanie, że całe życie jest przygotowaniem do śmierci i jeśli przeżyjemy je właściwie, to w tej ostatecznej chwili jesteśmy w stanie nawet osiągnąć Oświecenie. Buddyści za największe szczęście poczytują sobie obecność zaawansowanego duchowo Lamy, który w chwili śmierci przeprowadza delikwenta do bezpiecznego miejsca, do „Krainy Wiecznej Szczęśliwości”, pomagając ominąć pułapki, za którymi ukrywają się drzwi do piekieł. W innych tradycjach mówi się o Aniołach, Opiekunach bądź też zmarłych wcześniej krewnych, którzy wychodząc naprzeciw zmarłemu prowadzą go we właściwym kierunku. Tak czy owak — ten moment też każdy z nas musi przeżyć sam i samotnie stanąć oko w oko z Władcą Śmierci.
Zatem choć otaczają nas tłumy, tak naprawdę jesteśmy sami ze swoim bólem lub ze swoją rozkoszą. Wszyscy są obok, ale nie w nas. Nikt nie wejdzie w nasze ciało i nie wyniesie z niego tego, co tak dręczy, choć rozmowa z przyjacielem lub terapeutą może przynieść ulgę, może pokazać najlepsze, najwygodniejsze rozwiązanie.
Paradoksalnie do tego nie lubimy być sami. Większość z nas lubi mieć obok siebie kogoś drugiego, choćby i dla zbiorowej odpowiedzialności. Kiedy urwis chce uciec z lekcji na wagary, z reguły szuka wspólnika. We dwoje raźniej i kara rozłożona na dwoje jakby mniej boli… Widziałam niejednokrotnie jak małe dziewczynki na basenie biorą się za ręce zanim na „trzy-czte-ry” wskoczą do wody. Trzymanie kogoś drugiego, ciepły uścisk ręki daje złudne wrażenie „przedłużenia” naszej osoby na tę drugą. Strach przed zanurzeniem w zimnej wodzie od razu jest mniejszy, tak jakby został podzielony na dwa kawałki. Tym samym bywają związki — w pewnym sensie daje to poczucie wspólnoty: wspólny dom, wspólne dzieci, wspólne kredyty i wspólna odpowiedzialność za wszystko, co w trakcie życia wyniknie. „Razem na dobre i złe” — powtarzamy magiczną formułę, choć niekoniecznie dotrzymujemy tej zasady. Najważniejsze jest, aby być z kimś, móc oprzeć się na kimś, zrzucić na niego część życiowego ciężaru lub po prostu wtulić się w tę drugą osobę i czerpać siłę ze świadomości, że nie jest się samotnym…
Myśliciele dorobili już do tego całą filozofię, streszczającą się w stwierdzeniu „szczęście jest wartością, która się mnoży, gdy się ja dzieli”. Silny impuls pcha nas ku innym ludziom, nawet wtedy, kiedy kontakt z drugim człowiekiem nie jest nam potrzebny. Oto jest niepowtarzalna okazja, by posiedzieć w domu w ciszy i zająć się medytacją, próbą wglądu w siebie, próbą dotknięcia swojej duszy. Ale natychmiast zrywamy się i dzwonimy do jednej, a potem do drugiej koleżanki, zapraszamy kogoś na kawę albo biegniemy między ludzi. Tam gdzie jest tłum, gwar, hałas i gdzie osoba początkująca na duchowej ścieżce nigdy nie usłyszy swojego wewnętrznego głosu. Nie jest to paradoks, bo bycie na Ziemi zasadza się na zrozumieniu siebie i swojego życia, swoich lekcji, a odnalezienie głównego nurtu własnego rozwoju jest zależne od tysięcy zewnętrznych wrażeń. Niemniej bycie samemu kojarzy się nieodparcie z samotnością, a ta z kolei jest czymś negatywnym, złym, godnym potępienia. Dlaczego wobec tego Mistrzowie Duchowi osiągają Oświecenie, medytując samotnie w jaskiniach lub przebywając na wieloletnich odosobnieniach?
Sami przeżywamy swoje doświadczenia. Nie nazywajmy tego jednak samotnością, lecz samodzielnością. Prowadzi to do niesłychanie ważnego odkrycia: żyjąc wśród ludzi, wspierając ich, kochając, darząc przyjaźnią — żyjemy tutaj dla siebie i własnego rozwoju. Wszyscy, których spotykamy pomagają nam na naszej ścieżce, inspirując, sugerując, wymuszając, prosząc, nakłaniając… Nikt z nich jednak nie przejdzie za nas naszej drogi, chociaż każdy może choć na chwilę stać się najważniejszym nauczycielem i przewodnikiem. Kiedy jednak wypełni tę misję — pójdzie dalej obranym traktem, a my zostaniemy na swojej ścieżce. Nawet małżonkowie idący przez życie razem od 50 lat są odrębnymi istotami. I choć łączy ich wiele podobnych zainteresowań, choć patrzą często w tym samym kierunku i wspólnie podjęli setki decyzji — w ostatecznym rozrachunku każde z nich rozlicza się wyłącznie z własnych dokonań, z własnych uczuć i myśli, z samodzielnie dokonanych wyborów i ocen…
Uświadomienie sobie ważności siebie, swojego celu życiowego jest niezbędne, aby sensownie i dobrze przeżyć swoje życie. Jeśli ja nie skupię się na sobie i własnym rozwoju, to nikt inny tego za mnie nie zrobi. Jeśli ja nie nauczę się tak żyć, aby w chwili śmierci nie żałować żadnego dnia, to nie pomogą mi najlepsi przyjaciele, bo nie przeżyją za mnie mojego życia.
Nie możemy oczywiście ignorować innych ludzi, bo tylko przeglądając się w zwierciadle ich zachowań, możemy w pełni kształtować swój najdoskonalszy obraz. Szukajmy zatem złotego środka, czegoś, co jest midpunktem pomiędzy troską o drugiego człowieka, a zdrowym dbaniem o siebie. Bądźmy asertywni w określaniu i wyrażaniu swoich potrzeb, nie ignorując potrzeb innych ludzi, ale i nie poświęcając się dla nich. Zawsze i wszędzie pamiętajmy, że celem nadrzędnym jest kształtowanie siebie, odszukanie swojego indywidualnego „Jestem”.
Nasze życie to teatr jednego aktora, a wszystko co nas otacza, to dekoracje, mające za zadanie uruchamiać całą naszą ekspresję i emocjonalne bogactwo. Wszystkie wydarzenia to impulsy, poruszające nasze serce i umysł, zmuszające do ciągłych wyborów. Natomiast postacie pojawiające się na scenie, to przede wszystkim nasze własne odbicia w rozmaitych i różnie umieszczonych lustrach. Niektóre z nich są krzywe i pokazują zniekształcone skrzywione oblicze, inne pochlebiają, ukrywając nieświeżą cerę i zmęczone oczy… I tak jak lustra, wszystkie te postacie są cząstką nas samych i wizją wypływających z wnętrza uczuć.
Jeżeli chcesz kochać świat, zbawiać go i karmić, to wspaniale.
Lecz najpierw pokochaj i nakarm siebie.
Stuart Wilde
Uzmysłowienie sobie swojego „Jestem” w bezkresie życia, własnej pojedynczej odpowiedzialności wśród tłumów innych ludzi, jest podstawą każdego rozwoju. I choć rozwój może różnie przebiegać, to jednak faktem niezaprzeczalnym będzie to, że każdy człowiek czegoś pragnie, do czegoś dąży, choćby to miała być tylko butelka zimnego piwa czy wczasy w Grecji. A jeśli pojawia się pragnienie, to natychmiast rodzi się szukanie sposobów na osiągnięcie celu. Szukanie zaś zawsze jest formą rozwoju: materialnego poprzez zdobywanie pieniędzy, umysłowego przez naukę lub duchowego, kiedy nasze dążenia sięgają innych wymiarów bytu.
Warto ogniskować uwagę na sobie, swoich celach i oczekiwaniach. Nie namawiam nikogo do egoizmu, ponieważ nie proponuję zaspokajania własnych potrzeb kosztem kogoś innego. Jednak warto wiedzieć, że właśnie skupiając się na sobie, wzmacniamy świat. Dopiero kochając siebie, potrafimy naprawdę kochać innych ludzi, a tylko pomagając sobie, pomagamy innym i zmieniając siebie — wpływamy na zachowanie rozmaitych otaczających nas osób.
Jedną z najważniejszych zasad kosmicznych jest zasada lustra. I podobnie jak stojąc przed lustrem wygładzamy rozczochrane włosy i jednocześnie obserwujemy, jak poprawia się nasz wygląd widoczny w szklanej tafli, tak też i w codziennej egzystencji — cokolwiek poprawimy w sobie, będzie to rzutowało na życie całego otoczenia, ale najpierw na nas samych. Oto pierwszy z sekretów prosperity. Będąc aktorem życiowego monodramu, możemy także być reżyserem rozgrywanej przez siebie sztuki.
Jeśli lubimy być sami, jeśli cisza najbardziej nas cieszy i najczęściej wybieramy towarzystwo wiatru, drzew i ptaków — być może szybciej zrozumiemy to niezwykłe poczucie istnienia, że jesteśmy tu i jesteśmy sami, a inni są gdzieś … obok, w swoim świecie w swoim „sam”. Prawdopodobnie dlatego mistrzowie wielu tradycji podkreślają, że samotna codzienna medytacja na łonie przyrody zbliża do Oświecenia. Bo tylko wtedy czujemy naprawdę to swoje niepowtarzalne „sam”, które zamienia się w „Jestem”. I właśnie wtedy ono się rozszerza na Wszystko Co Jest. Stajemy się Jednością z każdym drzewem, kwiatem, ptakiem, trawką i gałązką… Stajemy się Jednością z całym Wszechświatem, a nasze „Jestem” wibruje Boskością, którą w istocie jesteśmy. Połączeni z Najwyższym Źródłem przestajemy być sami kiedykolwiek — zawsze jesteśmy Jednością.
Nasze JESTEM może stać się kluczem do prawdziwego olśnienia, kiedy w samotności wejdziemy w lukę pomiędzy myślami i odnajdziemy drogę do Prawdy. Istnieje jedna potężna świadomość, która wypełnia cały Wszechświat, przybierając różne formy, by doświadczać siebie w różnych przejawach. W przestrzeni tej świadomości jesteśmy wszyscy miłością i radością, absolutnie niedualną istnością, która wypełniona pozostaje szczęściem. Możemy ją odszukać i wrócić do naszego prawdziwego stanu, w którym nie istnieje podział na zło i dobro, ból i rozkosz, chorobę i zdrowie. To początek najpiękniejszej podróży do Miłości.
Medytacja Słońca
Usiądź w wygodnym cichym miejscu, włącz sobie ulubioną, wyciszającą muzyczkę, zamknij oczy. Poczuj, jak z Twoich stóp wyrastają korzenie i sięgają w głąb ciepłej, przyjaznej Matki Ziemi. Weź kilka spokojnych głębokich oddechów.
Wyobraź sobie, że jesteś słońcem. Poczuj w sobie Moc Ognia i Światła. Słońce rodzi się i pulsuje w twoim sercu i rozprzestrzenia z niego na całe ciało, ogarniając swoim ciepłem całą twoją istotę. Złote promienie rozświetlają niebo wokół ciebie i w tobie. W ich blasku rozpuszcza się wszystko, co nie jest ci potrzebne, co ci przeszkadza, co powinno odejść. Zobacz wewnętrznym okiem, jak piękne światło rozjaśnia całe twoje wnętrze, a pojedyncze chmury twoich wad i problemów rozpuszczają się i całkowicie znikają. Pozwól sobie na to, by ciepły blask stopniowo rozpuszczał każdy najmniejszy nawet cień. Kiedy zniknie ostatnia chmurka, weź głęboki oddech i poczuj jak cały stajesz się jaskrawym, oślepiającym białym światłem. Na tym możesz zakończyć medytację, wziąć kilka głębokich oddechów i otworzyć oczy.Rozdział 2. Pozytywne myślenie
To myśl jest pierwotnym źródłem wszelkiego bogactwa, wszelkich zdobyczy materialnych, genialnych odkryć, wynalazków, innowacji i w ogóle — wszystkich możliwych osiągnięć.
Claude M. Bristol
Pozytywne myślenie postrzegamy zazwyczaj jako mówienie dobrych rzeczy. W gruncie rzeczy pojęcie to jest dużo szersze. Wymaga od nas całkowitej zmiany przekonań. Zabrzmiało groźnie? Z cała pewnością. Nie lubimy się zmieniać. Jesteśmy przywiązani do tego, w co wierzymy. Zmiana sposobu myślenia wydaje nam się zbyt drastycznym posunięciem, wręcz naruszeniem strefy komfortu, do której przywykliśmy. Zauważyłam, że nawet te osoby, które już wiedzą, jak ogromne korzyści niesie ze sobą mówienie tylko dobrych rzeczy, nie pozwalają sobie na pełne przekodowanie. W lęku przed utraceniem starych dobrze znanych schematów, trzymają się starych przekonań, a bycie optymistą realizują w wybranym czasie i miejscu, tylko wobec określonych osób.
W naszej kulturze większość ludzi żyje w kompleksach i kurczowo broni tego, co swoje — również poglądów. Jeśli nagle w ich życiu pojawia się czarodziej, który mówi: „oto mam sposób na wielkie szczęście, zdrowie i bogactwo, ale musisz zmienić swoje myśli na całkiem inne”, to ze złością mu odkrzykną: „nie mów mi, co mam robić!”. Odczuwamy głęboki strach przed zmianą i utratą tego, co nazywamy własną racją. Niestety, choć zabrzmi to paradoksalnie, kiedy zapytacie kogoś, czy woli mieć rację czy być szczęśliwy, opowie się przy pierwszej opcji. Mieć rację, to zwyciężyć, reszta nie ma znaczenia… Nie znamy innej formy uszczęśliwienia siebie, jak pokazać światu, że jesteśmy lepsi niż ktoś inny. Smutne to, ponieważ w ten sposób odcinamy się od sedna naszego istnienia — od miłości. Tymczasem bez zmiany przekonań na pozytywne, bez usunięcia negatywnych wzorców, które nam nie służą, nie ma szczęśliwego życia. Dlatego, jeśli chcemy naprawdę dotknąć Nieba, to wypadałoby uwolnić trzymane kurczowo stare spojrzenie na świat i zaufać temu, co dobre…
Niektórzy z nas mają ten przywilej, że dostają to — przynajmniej częściowo — jako kapitał wyniesiony z domu, jeśli rodzice są optymistami. Każdy z nas jest inny, niesie w sobie inne dziedzictwo. Niektórzy już jako dzieci umieli cieszyć się wszystkim i nawet w deszczu czy błocie dostrzegali piękno. Jeśli nie zatracili tego po drodze, rozwinęli w sobie pozytywne poglądy i dzisiaj jest im łatwo odnaleźć szczęście w każdym obszarze życia, ponieważ prowadzi ich umiejętność kreowania cudownych wydarzeń. Inni mogą być wychowani w takim duchu, że pragną dobra i szukają go wszędzie, łkając po drodze i ubolewając nad swoim trudnym losem. Czeka ich wiele pracy i konieczność podporządkowania się niezbędnym zmianom. Jeszcze inni każdy przejaw pozytywnych myśli uznają za bełkot. Tym osobom będzie najtrudniej. Niemniej któregoś dnia i oni zrozumieją, że wszystko jest miłością, a różne złe sytuacje są tylko przejawem zmąconego umysłu.
Pozytywne myślenie to klucz o największej mocy, jaką możemy sobie wyobrazić. Niestety nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Moje doświadczenie wskazuje, że chociaż z założenia podoba nam się bycie optymistą, to w praktyce nie umiemy utrzymać swoich myśli w ryzach. Czytamy mądre książki, oglądamy inspirujące filmy i na towarzyskich spotkaniach pouczamy ludzi jak należy właściwie układać słowa. Potem jednak w starciu z codziennością zapominamy wszystkie cenne wskazówki i zaczynamy narzekać jak zwykle. Marudzenie, użalanie się i krytykowanie rządu, warunków życia, pogody, sąsiada wydaje się być naszą drugą naturą.
Być może czasem jesteśmy zależni od nastroju chwili. Kiedy mamy dobry humor, pozytywnie układamy swoje myśli i staramy się nakręcić radośnie, podśpiewując pod nosem coś wesołego. Kiedy jednak pojawiają się kłopoty, zaczynamy się zamartwiać i produkujemy mnóstwo negatywnej energii. Wpadamy w karuzelę niekorzystnych nawyków, które zazwyczaj prowadzą nas w ślepą uliczkę.
Największym odkryciem mojego pokolenia jest to, że człowiek może odmienić swoje życie, zmieniając swoje nastawienie.
William James
Warto zrozumieć, że myślenie jest funkcją świadomego umysłu. Oznacza to, że możemy w pełni kierować takim procesem. Każdy zdrowy psychicznie człowiek sam decyduje, jak myśli i o czym. Nawet jeśli pojawiają się zdania, których nie chcemy, to my mamy władzę nad sobą i możemy powiedzieć: stop! A następnie poukładać myśli zgodnie z planem i własnymi oczekiwaniami. Wymaga to oczywiście kontrolowania umysłu i tego, co się w nim pojawia, może być zatem trudne dla osób leniwych, ale na pocieszenie powiem, że uczymy się tego dość szybko. Po krótkim czasie stopowania negatywnych myśli i konsekwentnym zastępowaniu ich dobrymi, wytworzymy w sobie nawyk optymistycznego patrzenia na życie.
Skrajności
Mam wrażenie, że nie każdy wie, na czym naprawdę polega pozytywne myślenie. Dla większości ludzi jest to mówienie dobrych rzeczy i unikanie wypowiadania tych złych. Kiedy zaczynamy pracować nad sobą, wtedy zaczytujemy się w literaturze, która uczy nas właściwego podejścia do życia. Uczęszczamy na kursy rozwoju wewnętrznego i w ślad za budzącą nasz podziw nauczycielką lub nauczycielem staramy się wypowiadać publicznie tylko dobre zdania:
Świat jest cudowny.
Kocham ludzi.
Życie jest piękne.
Jestem miłością.
Z wdzięcznością otwieram się na zdrowie.
Nie ma w tym nic złego, o ile naprawdę tak myślimy. Jednakże rzadko kiedy po jednym czy dwóch szkoleniach uzyskujemy taki stan pokoju wewnętrznego, aby rzeczywiście to odczuwać. Owszem odczuwanie błogostanu i wewnętrznej radości jest w nas: przez pierwsze kilkanaście godzin po kursie. Potem energia opada i czujemy się tak samo jak wcześniej. Jesteśmy rozdrażnieni. Wkurza nas sąsiad operujący kilka godzin wiertarką, kiedy akurat chcieliśmy sobie pomedytować nad miłością do bliźniego. Martwimy się, że mąż śmieje się z tak poważnych spraw jak rozwój duchowy. Do rozpaczy doprowadza przyjaciółka, która zamiast cieszyć się życiem i światem w niewybrednych słowach ocenia swojego partnera i klnie jak szewc na nieprofesjonalnego adwokata…
Potem jednak znowu idziemy na spotkanie osób rozwijających się duchowo. Wchodzimy w chmurkę dobrej energii, radujemy się spotkaniem z ludźmi, którzy myślą tak, jak my. Energia rośnie. Tutaj znowu powtarzamy same dobre hasła: „Świat jest cudowny. Kocham ludzi. Życie jest piękne.” I nagle zjawia się ktoś, kto temu zaprzecza, mówi, że jest mu ciężko i trudno funkcjonować, a ludzie go rozczarowują. Buntujemy się i pouczamy nowego adepta: „nie wolno się złościć, zwalczaj zło, pokochaj swoich wrogów”. Na energetycznym „haju” powtarzamy bzdury, które nijak się mają zarówno do pozytywnego myślenia, jak i do zdrowego rozsądku.
Ot, choćby to wymienione wyżej zdanie… W zasadach pozytywnego myślenia nie istnieje pojęcie „wróg”, ponieważ jest ono negatywne. Każdy człowiek nosi w sobie iskrę boskości. Jeśli jakaś osoba czyni coś złego, to zapewne jest nauczycielem, który pojawił się obok, aby czegoś nas nauczyć. Świadomość prosperująca nie ocenia negatywnie nikogo i nie przykleja takiej etykietki nikomu. Poza tym stwierdzenie „kocham swoich wrogów” jest równie absurdalne jak powiedzenie: „kocham trzęsienia ziemi”. Czy w takich zdaniach znajdziemy coś dobrego? A nadto są antylogią, bo czy istnieje „kochany wróg”? Jeśli wybaczyliśmy i pokochaliśmy tę osobę, to przestaje być wrogiem, staje się przyjacielem lub ukochanym.
Pamiętajmy też, że czym innym jest akceptacja, a czym innym miłość. Akceptacja to świadome przyzwolenie, aby się działo, wynikające ze zrozumienia sensu istnienia pewnej jakości w naszym świecie. Jeśli powiemy: „akceptuję trzęsienie ziemi”, to tym samym wyrażamy jedność z Najwyższym Źródłem i uznajemy harmonię Wszechświata. Nie jest ważne, na czym bazuje nasza wiedza. Może być do głębi duchowa, możemy dostrzegać prawdziwe przyczyny kataklizmów na Matce Ziemi i możemy wiedzieć, że w ten sposób Duchy Natury próbują przywołać ludzkość do porządku i dbanie o naturalne środowisko. Jednak możemy nie mieć o tym żadnego pojęcia i tylko ufać w to, że wszystko, czego doświadczamy ma sens i jest potrzebne. Zatem akceptujemy.
Kochamy natomiast tylko wybranych ludzi i wybrane zjawiska, które są nam bliskie i budzą w nas najcieplejsze uczucia. Możemy oczywiście wypełniać miłością bezwarunkową Ziemię i wulkany, ale najpierw sami powinniśmy stać się taką miłością, nasycając Światłem całych siebie. Kochanie to nie słowa i obraz, to autentyczny stan. Im częściej go doświadczamy, im mocniej nas wypełnia, tym bliżej jesteśmy stawania się Jednością ze Wszystkim Co Jest.
Każda skrajność to problem. Powtarzanie w kółko, że się każdego kocha, jeśli nie uzdrowimy wcześniej tego i owego w sobie, jeśli nie pokochamy prawdziwie siebie, może wyłącznie doprowadzić do mdłości, bo to fałsz i tyle. To tak jak zwijanie się z bólu w ciężkiej przewlekłej chorobie i śpiewanie: „jestem zdrowy!” lub powtarzanie „mam mnóstwo pieniędzy”, podczas gdy w portfelu wiatr gwiżdże. Należy być uczciwym w stosunku do siebie, do swoich uczuć i emocji.
Jeśli zatem jesteśmy na początku ścieżki rozwoju, miejmy świadomość, że zachłystujemy się pięknem miłości, bo oto dotykamy prawdziwego sedna naszej istoty. Dotykamy, ale tylko na chwilę. Potem wracamy w codzienne troski, zanurzamy się w nudny kołowrotek obowiązków i zaczyna obezwładniać nas tęsknota za tym cudownym doznaniem. Wówczas popadamy w rozdrażnienie i bardzo dalecy jesteśmy od pozytywnego myślenia. Możemy nawet cierpieć jeszcze bardziej, bo już wiemy, że może być inaczej, lepiej i pragniemy tego całym swoim jestestwem. Każdy z nas przechodzi tę drogę, zanim znajdzie miłość w sobie i zatrzyma ją na zawsze. Dopóki szukamy jej na zewnątrz, będziemy upadać i podnosić się, w rytm zmieniających się sytuacji.
Znam wiele osób, które naprawdę kochają cały świat, ludzi, zwierzęta. Akceptują swoje życie i wszystkie zjawiska. Osoby te powtarzają frazy o miłości i szczęściu z głębi swoich serc i promieniują przy tym harmonią. To Posłańcy Światła, którzy są tutaj, aby prowadzić innych, dawać im nadzieję i wskazywać drogę do szczęścia. Oni odnaleźli w sobie nieprzebrane źródło siły i mocy duchowej. Mówią „kocham” każdego dnia i niemal zawsze są uśmiechnięci, bez względu na pogodę i sytuację polityczno-ekonomiczną. Nie krytykują, nie narzekają, przyjmują świat takim, jakim jest. Z ciepłym słowem dla największego nędzarza i najgorszego bufona. Nie oceniają, lecz wierzą, że każdy może stać się „świętym”, jeśli tylko zechce. W każdym z nas drzemie budda — rozwój polega na odnalezieniu go i obudzeniu. Jak zatem pogardzać uśpionym buddą? Nie ma w tym sensu.
To jest w istocie najważniejsze, aby mieć w sobie pozytywne nastawienie do świata we wszelkich jego przejawach. To coś więcej niż tylko słowa. To odczuwanie wszechogarniającej akceptacji wszystkich zjawisk i ludzi. Bycie w miłości, w spokoju, w zgodzie ze sobą i światem. To harmonia. Nie wystarczy mówić miłych rzeczy, trzeba w nie wierzyć i czuć na poziomie każdej swojej komórki, że to właśnie prawda. Nasza prawda, odzwierciedlająca naszą rzeczywistość.
Dlatego tak ważne jest staranne dobieranie słów ponad stereotypami. Możemy w ślad za przepiękną piosenką Edyty Geppert powiedzieć: „kocham cię życie” i możemy to w pełni odczuwać. Możemy też lubić ludzi, spotykać się chętnie w coraz to innym towarzystwie, z radością poznawać nowe twarze. To też naturalne. Ale czy naprawdę czujemy, że „kochamy ludzi”? Wszystkich?
Jeśli mamy wątpliwości lub chcemy tylko znać odpowiedź na to pytanie, włączmy telewizor i posłuchajmy wiadomości. Czy naprawdę kochamy kogoś, kto właśnie bestialsko zamęczył psa albo zatłukł na śmierć dwuletnie dziecko? Czy kochamy każdego z polityków, którzy właśnie toczą bezpardonowa walkę o swoją pozycję?
Jeśli nie, to zachowajmy wyznania miłości dla wybranych ludzi. Pamiętajmy, że życie oparte jest zarówno na miłości, jak i na mądrości.
Optymizm
Kiedyś czytałam artykuł pewnego psychologa, który udowadniał, że pozytywne myślenie szkodzi ludziom i doprowadza ich do depresji. Wbrew pozorom nie była to wyłącznie sofistyka, lecz bardziej ignorancja. Psycholog ów za definicję przyjął bezmyślne powtarzanie afirmacji i pięknych słówek. Dowodził — poniekąd słusznie — że naiwna wiara we wspaniałość świata i ludzi musi prowadzić do rozczarowania, a nawet emocjonalnego załamania, ponieważ nasza egzystencja przynosi nam różne niemiłe niespodzianki. Chciałoby się powiedzieć: takie oto jest życie. Poszedł dalej w swoim wywodzie, próbując przekonać czytelników, że pesymista, jako osoba przygotowana psychicznie na nieszczęście, znosi je o wiele łatwiej niż optymista. Nie wziął wszakże pod uwagę, że myśląc pozytywnie, można zachować zdrowy rozsądek i być pozytywnie przygotowanym na wszelkie trudności. Bo człowiek pozytywny, choć oczekuje sukcesów, wie dobrze, że życie nie musi być całkiem wygodne i w związku z tym powinien być kreatywny i mierzyć się z zadaniami. Dla osoby myślącej pozytywnie nie istnieje słowo „wróg”, nie istnieje też słowo „porażka” czy „problemy”. Istnieją tylko wyzwania, z którymi trzeba się twórczo zmagać, wzmacniając przy tym w sobie najlepsze jakości. Rozwiązywanie trudności jest inspirujące i przynosi ogromną satysfakcję, jakiej nie zaznamy w ciepłym, bezpiecznym fotelu. Zatem czy „niemiłe niespodzianki” nie stają się w efekcie ciekawą przygodą? Wszystko zależy od naszego podejścia.
W powyższych rozważaniach dużą rolę odgrywa także optymizm oparty na rzetelnej wiedzy i doświadczeniu. Jeśli wiemy, że nasze myśli kreują rzeczywistość, to wiemy, że każdą trudność jesteśmy w stanie pokonać i naprawić sytuację. Możemy kształtować świat w zgodzie ze swoimi oczekiwaniami. Mamy w sobie wspaniałe narzędzia do tworzenia swojego życia. W takim podejściu nie ma miejsca na załamania czy zwątpienia. Czasem tylko trzeba zakasać rękawy i wziąć się do pracy — również nad sobą.
Żaden pesymista nigdy nie odkrył sekretu gwiazd, nie żeglował do nieznanych lądów ani nie otworzył nowego nieba dla ludzkiego ducha.
Helen Keller
Zatem pozytywne myślenie to nie tylko piękne słowa wynikające z dobrych myśli, z udanego nastroju, z wiary w siebie i swoją moc kreacji oraz z wewnętrznego „dobrostanu”. To wypełniające nas na wszystkich poziomach określone poczucie i przekonanie, które buduje cudowną siłę i powoduje, że skrzydła wyrastają nam u ramion. Dopiero to wszystko razem pozwala nam ocenić właściwie, co w nas jest naprawdę. To wewnętrzne dobre nastawienie do świata należy w sobie rozwinąć i pielęgnować, nie poddając się zwątpieniu i chwilowym spadkom energii. To jest odkrywanie w sobie prawdziwego Światła.
Jednak nauczmy się też akceptować swoje zwątpienie i gniew, kiedy po wielu miesiącach czy nawet latach pracy nad sobą i swoimi emocjami, przewracamy się na prostej drodze i wpadamy w dół. Znajomość prosperity może okazać się bezcenna w takich sytuacjach, ponieważ pokazuje, jak podnieść się, otrzepać z błota i z wesołym uśmiechem wrócić na właściwe miejsce. Na bycie szczęśliwym nigdy nie jest za późno.
Ktoś może zapytać: „a po co myśleć pozytywnie? Przecież fajnie jest czasem ponarzekać.” Otóż powodów znajdziemy kilka. Po pierwsze — bo tak jest przyjemniej. Kiedy myślimy pozytywnie, to nasz nastrój się podnosi. Czujemy się zadowoleni, szczęśliwi, jest nam dobrze. Można to sprawdzić doświadczalnie i pewnie każdy człowiek taki eksperyment ma już za sobą, wystarczy go tylko sobie przypomnieć. Często stosuję tę wiedzę, aby podnieść energię na szkoleniu „bardzo smutnych ludzi”, np. urzędników z małych miasteczek. To najczęściej osoby z negatywnym nastawieniem do życia i jedyne czego oczekują, to odrobina rozrywki, odpoczynku i może jakiejś ciekawej przygody. Wystarczy jednak zrobić proste ćwiczenie, które polega na opowiadaniu w grupach pozytywnych historii i już po chwili wszystkim uśmiechają się buzie.
Po drugie — pozytywne myślenie kreuje pozytywne doświadczenia, zatem poprawia się jakość naszego życia. Aby jednak mieć konkretne wymierne efekty, należy nie tylko mówić dobre słowa, należy też tak myśleć i tak odczuwać. Wszechświat działa jak lustro, ale reaguje na nasze wewnętrzne nastawienie. Ludziom pogodnym przynosi w darze dobre zdarzenia i łut szczęścia. Negatywnym zrzędom zrzuca na głowę coraz to nowe troski. Nie da się oszukać cukierkowym wyznaniom miłości do świata, kiedy człowiek jest w środku skręcony z cierpienia. Magiczne zwierciadło odbije ten ból, brak harmonii i skrywany skrzętnie żal do Boga.
Po trzecie — pozytywne myślenie sprawia, że stajemy się atrakcyjni dla innych, bo ludzie lubią dobry nastrój i pogodne twarze. Będą lgnąć do nas, kiedy tylko poczują, że jesteśmy zadowoleni, tryskamy dobrym humorem i wypełnia nas życzliwość do świata. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, kiedy jesteśmy roześmiani i szczęśliwi, rośnie też poziom naszej energii, a ona promieniuje na innych. Stajemy się słońcem, w którego ciepłym świetle każdy chce się ogrzać.
Jak zatem to myślenie tworzyć? Świadomą decyzją. Mało kto zwraca uwagę na tak oczywisty fakt, że to my w każdej chwili dokonujemy wyboru, jakie określenia i zwroty wypełniają nasze myśli. Problem polega na tym, że zazwyczaj robimy to nieświadomie. Oznacza to najczęściej wpadanie w nawykowe powtarzanie zwrotów zasłyszanych od innych ludzi, z którymi spędzamy dużo czasu. Zdania „jaki ze mnie kretyn” czy „o rany, ale gapa ze mnie” pojawiają się spontanicznie, kiedy popełnimy jakiś błąd i programują nas negatywnie. A przecież można powiedzieć: „pomyliłem się, zaraz to poprawię”.
Często się zdarza, że ludzie najzwyczajniej w świecie lubią narzekać. Po prostu z zamiłowaniem godnym lepszej sprawy produkują negatywną energię, opowiadając w kółko o trudnych sprawach. Mam koleżankę, która ma zdolności literackie i pisze do mnie długie na kilka stron listy, opisując ze szczegółami wszystkie przykrości, jakich zaznała w ostatnim tygodniu, poczynając od bólu głowy, poprzez rachunki, jakie ma do zapłacenia, a kończąc na pyskówkach, jakich doświadczyła w sklepie. Po takiej lekturze średnio wrażliwa osoba miałaby tylko jeden wniosek: „wszystko jest do kitu”. Jej doświadczenia są adekwatne do owego marudzenia. Widać wyraźnie, jak na dłoni, z jaką skrupulatnością Wszechświat realizuje opisywane przez nią projekty, tworząc kolejne takie same.
Prosperująca świadomość i w tym przykładzie znajdzie coś pozytywnego. Pokazuje on bowiem, jak myśli kreują nasz świat. Jest to piękny dowód istnienia Prawa Przyciągania. Od razu wyobrażam sobie, jakich cudów doświadczymy, jeśli będziemy pisać takie listy wyłącznie o tym, co dobre. Można sobie założyć pamiętnik i codziennie napisać parę akapitów o zwykłych sprawach, zwracając pilnie uwagę, aby używać wyłącznie pozytywnych określeń. W ten sposób stopniowo nauczymy się ogniskować uwagę na tym, co dobre i zaczniemy budować w sobie wspaniałe przekonania, prowadzące do kreowania szczęśliwej rzeczywistości.
Należy każdego dnia posłuchać krótkiej pieśni, przeczytać dobry wiersz, zobaczyć wspaniały obraz i — jeśli to możliwe — wypowiedzieć kilka rozsądnych słów.
Johann Wolfgang Goethe
Ścieżka do bycia szczęśliwym zaczyna się od pozytywnego myślenia. Najpierw zaczynamy wypełniać śmiechem swój dzień, potem uczymy się lubić różne obowiązki, później zimę, na końcu ludzi z ich rozmaitymi słabościami. Pewnego dnia odkrywamy, że życie jest cudowne takie, jakie jest.
Opowieść do przemyślenia
Pewnego razu był sobie wędrowiec, który przemierzył świat wszerz i wzdłuż. Wędrował brzegami oceanów i zielonymi równinami. Wspinał się na strome górskie szczyty i spacerował uliczkami gwarnych miast. Podziwiał majestatyczne piękno przyrody, zachwycał się tęczą, śpiewem ptaków, zielenią lasów i stubarwnymi kwiatami. Czasem z grozą pochylał czoło przed śladami spustoszeń i pożarów albo z pokorą klękał na cmentarzach. Poznał najciemniejsze tajemnice i największe skarby. Jego mądrością było doświadczenie.
Któregoś dnia wędrowiec dotarł na piękną polanę, skąpaną w słonecznym świetle, pokrytą bujną trawą i pachnącymi kwiatami. Środkiem płynął strumień kryształowo czystej wody, a nad nim rosło wielkie i stare drzewo o rozłożystych konarach. Było magiczne, bowiem słyszało ludzkie myśli i umiało je spełniać.
Wędrowiec nie wiedział, że drzewo posiada czarodziejską moc, ale spodobało mu się miejsce, więc wybrał je na odpoczynek. Usiadł wygodnie, plecy oparł o pień, wyciągnął przed siebie nogi i westchnął:
— Jak tu pięknie! Rozkoszowałbym się tą chwilą w pełni, gdybym nie był taki głodny. Chciałbym coś pysznego zjeść…
Zanim dokończył swoją myśl, drzewo w magiczny sposób spełniło jego pragnienie i przed wędrowcem pojawił się kolorowy obrus, a na nim talerze i misy pełne wspaniałych potraw. Wędrowiec zerwał się zdziwiony, ale zaraz zachęcony cudownymi zapachami sięgnął po jedzenie. Cóż, różne niewytłumaczalne rzeczy spotykał w swojej wędrówce. Ta była bardzo przyjemna.
— To jakieś magiczne miejsce, ale jedzenie jest pyszne — pomyślał odgryzając kolejne kęsy — Szkoda tylko, że jestem tu sam. Chciałbym mieć do towarzystwa piękną kobietę.
Drzewo zaszumiało delikatnie gałęziami i tuż obok wędrowca pojawiła się śliczna dziewczyna ubrana w przejrzystą szatę. Wędrowiec ucieszył się i nie tracąc czasu zaprosił kobietę, by usiadła koło niego. Wspólnie spożywali posiłek, śmiejąc się i żartując.
Kiedy nasycili głód, wędrowiec zamyślił się:
— To takie piękne miejsce. Pojawia się tu dobre jedzenie i urocza kobieta na zawołanie. Może mógłbym zamówić piękny dom i na stałe się tu osiedlić… A w tym domu miałbym piękne pokoje i nowe meble, wygodne łóżko i już nigdy nie spałbym na trawie…
W miarę jak myślał te słowa tuż obok wnosiły się ściany nowego budynku i oto oczom wędrowca ukazał się piękny dom. Ucieszony wziął za rękę dziewczynę i razem weszli do środka. Zaczęli zwiedzać pokój za pokojem. Z radością oglądali ładne meble i to dokładnie takie, jakie wędrowiec sobie wymarzył. Na stoliku stała piękna kryształowa karafka, identyczna z tą, jaką widział niedawno i zapragnął mieć dla siebie. Wędrowiec wyciągnął dłoń, by jej dotknąć i nagle… zaniepokoił się. Cofnął rękę i pomyślał:
— To jest dziwne miejsce. Czegokolwiek pragnę, to się natychmiast staje. Tu pewnie mieszka jakiś potężny dżin albo jakiś czarodziejski smok i chce mnie w ten sposób zwabić, aby mnie zabić i zjeść. Tak to pewnie jakiś potwór tu rządzi…
Zanim wędrowiec skończył rozważanie swoich obaw, przyfrunął smok, który w istocie był potworem i połknął go w mgnieniu oka…
Rozważając słowa tej opowieści pamiętaj, że to ty jesteś wędrowcem, który siedzi pod drzewem spełniającym życzenia. To drzewo to twoja wewnętrzna siła, która kreuje wszystko, cokolwiek sobie pomyślisz. A twój umysł produkuje 1000 myśli na minutę. Postaraj się zatem, aby nie myśleć o potworach.