Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Spotkajmy się w Central Parku - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spotkajmy się w Central Parku - ebook

Brawurowo opowiedziana historia, wciągająca bardziej niż najlepszy film

Knight Underwood ma wszystko: elegancki loft na Upper East Side, wymarzoną pracę i zainteresowanie kobiet. Jest przystojnym redaktorem z rekordową liczbą bestsellerów na koncie, a awans na dyrektora wydawnictwa Pageturner to jego zdaniem tylko kwestia czasu. Niestety, rzeczywistość pisze dla Knighta zupełnie inny scenariusz.

Pewnego dnia w windzie spotyka swoją nową asystentkę... Tak przynajmniej mu się wydaje. Tyle że Victoria Wender, redaktorka, o którą zabiegają wydawcy z całego kraju, nie zostanie jego asystentką, a... szefową. I to taką, która zdecydowanie nie pozwoli sobie wejść na głowę.

Szybko okaże się, że Knight i Victoria mimo dzielących ich różnic będą musieli połączyć siły, by ukryć pewien sekret i uratować wydawnictwo przed upadkiem...
#romansbiurowy #bossgirl #rivalstolovers

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9537-7
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Knight

Każdy chciałby napisać bestseller, ale gdyby to było takie proste, wszyscy by to robili.

Tych nielicznych, którzy są do tego zdolni, trzeba jakoś znaleźć, więc zadaniem osób takich jak ja jest wyławianie nieoszlifowanych diamentów i zamienianie ich w topowych twórców z listy best­sellerów „New York Timesa”.

Nie uważam się za geniusza, ale w naszym wydawnictwie jestem redaktorem rekordowej liczby najbardziej poczytnych powieści, więc jeśli ktokolwiek zasługuje na stanowisko dyrektora wydawniczego, to właśnie ja.

Z pewnością nie należy się ono Walterowi Watersowi, który już dawno temu stracił swój szósty zmysł i regularnie pozwala utalentowanym autorom wyślizgiwać mu się z rąk. Na przykład Blake’owi Avery’emu. To mój kumpel ze studenckich czasów. Facet był bez grosza przy duszy, wegetował w Nowym Jorku i pracował jako parkingowy, ale gość ma niewątpliwy talent – umie pisać jak mało kto. Byłem wtedy jeszcze stażystą, który podawał kawę, robił ksero i nie umiał nawet zawiązać sobie krawata. Podsunąłem powieść kolegi Watersowi, który był wówczas moim opiekunem, a on wrzucił ją wprost do kosza.

„Nowi zawsze próbują mi wciskać wypociny przyjaciół czy krewnych, ale uwierz mi – to nic niewarty bełkot”. Tak mnie spławił.

Zaledwie sześć miesięcy później Avery podpisał kontrakt z konkurencją i dzisiaj jest autorem tłumaczonym na czterdzieści dwa języki, jego powieści są dodrukowywane już w dniu premiery, a czytelnicy z chęcią pochłonęliby nawet listę zakupów, jeśli ta wyszłaby spod jego pióra. Nie muszę chyba dodawać, że jego wydawca zarabia na nim kupę kasy.

Dla świata wydawniczego Waters jest tym samym, czym dla Broadwayu Maxwell Sheffield, szerzej znany jako producent, który odrzucił _Koty_.

Tak czy inaczej, dziś wreszcie nadszedł mój dzień i jestem gotów objąć należne mi stanowisko.

Mam nadzieję, że dział HR znalazł mi już nowego asystenta, ponieważ Sven przeprowadził się do Kopenhagi, do swojej dziewczyny. Dyrektorowi wydawniczemu asystent należy się jak psu buda, a jeszcze lepiej, gdyby było ich dwóch.

Frank Miller, nasz prezes, zadzwonił do mnie pół godziny temu i poprosił, żebym zjawił się u niego, jak tylko dotrę do pracy. Skoro sam prezes pofatygował się, żeby mnie wezwać o świcie, to znaczy, że awans mam już w garści. Wyleciałem z domu jak torpeda, zostawiając w łóżku nagą Krissy (lub Kristę – kto by je spamiętał?), i popędziłem do biura.

Taksówka zawiozła mnie do zatłoczonego centrum Manhattanu, na Siódmą Aleję, naprzeciwko Carnegie Hall. Nasze wydawnictwo znajduje się w Midtown, gdzie niemal drzwi w drzwi ulokowane są wszystkie główne siedziby liczących się grup wydawniczych.

Pageturner jest częścią Firth Publishing Group, jednej z najważniejszych grup wydawniczych w kraju, i zajmuje prawie cały wieżowiec. Już na studiach marzyłem o pracy tam. Dziś mogę powiedzieć, że stałem się dokładnie tym, kim chciałem być, i znajduję się dokładnie w miejscu, do którego dążyłem.

A raczej znajdę się tam za dziesięć minut, po rozmowie z Millerem.

W jednej ręce trzymam parującą kawę, drugą scrolluję maile w telefonie. Szybkim krokiem przechodzę przez hol, ochrona odblokowuje bramkę i wchodzę prosto do windy. Nie muszę odbijać identyfikatora; ochroniarze znają mnie i wiedzą, że zawsze przychodzę przed wszystkimi, mam nawet własne klucze do budynku. Naciskam przycisk dwudziestego ósmego piętra i wracam do przeglądania poczty, gdy nagle ktoś blokuje drzwi i kątem oka zauważam parę czerwonych szpilek.

Przenoszę wzrok z wiadomości na właścicielkę butów, której nigdy wcześniej nie widziałem. A przynajmniej tak mi się wydaje – jej pochyloną nad ekranem telefonu twarz zakrywa gęsta zasłona długich, ciemnych włosów.

Znam prawie każdego, kto przychodzi tak wcześnie do biura, więc jestem ogromnie ciekaw, kim jest tajemnicza nieznajoma. Na pierwszy rzut oka mogłaby pracować dla „Front Row”, magazynu modowego Firth Group.

Odpowiedź nadchodzi, gdy winda zatrzymuje się na moim piętrze, a kobieta wysiada razem ze mną. W tym momencie, przed szklanymi drzwiami z napisem PAGE na lewym skrzydle, a TURNER na prawym, nasze spojrzenia się krzyżują. Brązowe kocie oczy, wydatne kości policzkowe, usta, za które wielu dałoby się zabić.

– Proszę – mówię, przepuszczając ją w przejściu. Staram się nie patrzeć na jej tyłek, ale obcisła ołówkowa sukienka podkreśla jej krągłości w sposób niemożliwy do zignorowania.

– Dziękuję – odpowiada ze słodkim uśmiechem nieznajoma.

Podchodzi do wciąż pustej recepcji, gdzie co rano zostawiam Marcy bajgla.

Może to nowa autorka? Muszę się dowiedzieć, kto jest jej redaktorem prowadzącym. Mam nadzieję, że nie pisze romansów. Boże, proszę cię, niech tylko nie pisze romansów.

– Marcy będzie dopiero o dziewiątej – informuję kobietę, która rozgląda się wokół pytającym wzrokiem. – Mogę w czymś pomóc?

– Właściwie to tak, dziś jest mój pierwszy dzień w pracy i nie wiem, dokąd mam iść…

Moja asystentka! Dziękuję ci, dziale kadr, w te święta Mikołaj przyniesie wam coś ekstra!

– Rozmawiasz z właściwą osobą – mówię z przekonaniem. – Czekałem na ciebie. Będziemy razem pracować. Knight Underwood, miło mi cię poznać. – Wyciągam do niej rękę.

Odpowiada mi zaskakująco mocnym, zdecydowanym uściskiem.

– Victoria Wender. Więc to ty jesteś ten Knight Underwood? Słyszałam o tobie.

– Ach tak?

– Mam nadzieję, że nie wszystko, co mówią, jest prawdą.

– Złota zasada branży wydawniczej: zła sława jest najlepszą reklamą.

To żadna tajemnica, że najlepiej sprzedające się książki są również najczęściej atakowane przez krytyków.

– Czy wyglądam na tak naiwną, żeby o tym nie wiedzieć?

– Gdybyś była naiwna, nie byłoby cię tutaj. Chodź, pokażę ci twoje biurko.

Prowadzę ją przez opustoszałe korytarze do mojego biura.

– To tutaj – oznajmiam, zapraszając ją do środka.

– Więc wiedziałeś, że przyjdę? – pyta, rozglądając się po pomieszczeniu, którego dwie jedyne nieprzeszklone ściany są wypełnione po sufit książkami.

– Oczywiście – kłamię. Nie pamiętam nawet nazwisk trzech kandydatów, których CV wybrałem, ale po co się do tego przyznawać? – I jak ci się podoba?

– Bardzo tu jasno – zauważa, kierując się w stronę największego biurka. Mojego. Odkłada torebkę na półkę i już ma się usadowić na krześle.

– Nie tak szybko – powstrzymuję ją żartobliwym tonem. – Tu być może usiądziesz za parę lat. – Pokazuję jej biurko w rogu, mniejsze, które należało do Svena. – Twoje jest tam.

Victoria marszczy brwi i wbija we mnie zdezorientowany wzrok.

– Jak to?

– Jeśli ci nie odpowiada, każę je wymienić na inne, ale to jest moje. Asystentka siedzi tam.

Victoria przekrzywia głowę, sprawia wrażenie jeszcze bardziej skołowanej.

– Asystentka?

Chryste! Czy HR nie wyjaśnił jej, na jakie stanowisko została zatrudniona?! Czy naprawdę muszę robić wszystko sam?

– Zgadza się. Jestem redaktorem prowadzącym w dziale beletrystyki, a ty będziesz moją asystentką.

Napięta twarz i gniewne spojrzenie kobiety mówią mi, że nie podoba jej się to, co słyszy.

– Nie przyszłam tu po to, żeby być asystentką.

– Jeśli martwisz się, że każę ci robić ksero albo parzyć kawę, to nie masz się czego bać. Przeciwnie, za niecałą minutę mam ważne spotkanie, na którym powierzą mi gruby projekt, a ty odegrasz w nim kluczową rolę. Możesz nawet uważać się za drugą po mnie najważniejszą osobę w całym wydawnictwie. – Odstawiam kubek z kawą na biurko, a marynarkę wieszam na oparciu krzesła. – Teraz muszę lecieć, ale zróbmy tak: zarezerwuj nam stolik na lunch w Russian Tea Room na dole. Usiądziemy i wszystko na spokojnie ci wyjaśnię. Znają mnie, dla mnie zawsze znajdzie się miejsce. Ach, ja stawiam, ma się rozumieć. Widzimy się później.

– Jestem! – ogłaszam, wchodząc do biura Millera, który wygląda, jakby przed chwilą przyszedł.

– Jak zwykle przed czasem – zauważa, pokazując głową na zegar. Jest ósma trzydzieści.

– Kiedy kroi się coś nowego, zawsze jestem gotów. – Choć wcale mi tego nie proponuje, siadam na fotelu przed jego biurkiem. – Mów, zamieniam się w słuch.

– Pewnie doszły cię plotki, że rozważam zmiany w składzie redakcji. Chciałbym, żeby katalog stał się bardziej dynamiczny, świeższy, i uważam, że Waters, pomimo ogromnego wkładu, jaki wniósł tu przez lata, już się do tego nie nadaje.

– Coś tam słyszałem, ale nie zwracałem na to uwagi – kłamię jak z nut. Chcę wyglądać na zaskoczonego, kiedy zaproponuje mi awans.

– Jesteś pod jego skrzydłami od dłuższego czasu i choć masz dopiero trzydzieści cztery lata, sporo się nauczyłeś.

– Wiele mu zawdzięczam.

Gówno prawda. Jeśli czegokolwiek się nauczyłem, to dlatego, że zawsze robiłem swoje.

– Więc rozumiesz, że młody wiek był ważną przesłanką, jeśli chodzi o moją decyzję o wyborze dyrektora wydawniczego. To bardzo odpowiedzialne stanowisko, ale dziś musi je objąć osoba, która interesuje się tym, co wydarzy się przez najbliższe pięćdziesiąt lat, osoba głodna sukcesów, która co rano budzi się gotowa do walki. Bóg mi świadkiem, że w ciągu ostatniej dekady branża wydawnicza przeszła dużą zmianę.

– W naszej branży lata liczy się jak u psa.

– Właśnie, trafiłeś w sedno.

Nie mogę uwierzyć, że to się zaraz stanie. Najwyższy czas!

Mam już bardzo sprecyzowaną wizję tego, jaki szlif nadać naszemu wydawnictwu.

Koniec z przyprawiającymi o niestrawność sagami fantasy uparcie naśladującymi _Grę o tron_.

Dość nadawania rangi „głosów nowego pokolenia” niepewnym siebie nastolatkom, którzy sublimują swoje młodzieńcze fantazje seksualne, rozpisując się o gołowąsych idolach popkultury.

Koniec z udającymi powieści o tematyce społecznej autobiografiami rzekomych nonkonformistów, którzy w skrytości ducha nie ­marzą o niczym innym, jak tylko o uznaniu ze strony konformistów.

A przede wszystkim dość tego tsunami ckliwości, które obecnie zalewa księgarnie. Co jeszcze da się napisać o miłości? Ona i on wpadają sobie w oko, zaczynają być razem i niech żyje młoda para. Koniec.

– To dla mnie zaszczyt, Frank, dajesz mi wspaniałą szansę. Ma się rozumieć, trudno mi przejmować stanowisko po kimś, kto nauczył mnie fachu, ale rozumiem twoje powody i mam nadzieję, że cię nie zawiodę.

Miller marszczy brwi.

– O czym ty mówisz?

– O tym, że przejmuję pałeczkę po Watersie. – Nie bardzo rozumiem pytanie.

– To nie ty ją przejmujesz.

Jego słowa nie mają dla mnie sensu. Docierają do uszu, ale mózg nie potrafi ich przetworzyć.

– Co proszę? – Z mojego głosu przebija zdumienie.

Opadam na oparcie fotela, próbując przetrawić szokującą informację. Czuję się, jakbym właśnie dostał w twarz.

– Jesteś zaskoczony? – pyta Miller w reakcji na moje rozczarowanie, którego nawet nie próbuję ukrywać.

– To stanowisko należy się mnie! – mówię tak stanowczo, że prezes aż się wzdryga.

– Jakim cudem doszedłeś do takiego wniosku?

Nie wierzę. Zachowuje się tak, jakby do tej pory żył na Marsie.

– Odświeżyć ci pamięć, Frank? Proszę bardzo! Kto pracował z Jeremym Seymourem nad tą niestrawną cegłą pod tytułem _Paradoks_ i zrobił z niej powieść nagrodzoną Bookerem? Ja.

– Jeremy może i zdobył Bookera, ale nie napisał ani słowa od czterech lat. Wydaliśmy _Paradoks_ w każdym dostępnym wariancie: tanim, supertanim, kieszonkowym, a nawet wypuściliśmy ten przesadzony flipbook, który wcale nie chce się sprzedawać. Niech szlag trafi barana, który wymyślił te całe flipbooki! – narzeka Miller.

Strata pisarza to poważny problem dla redaktora, a Seymour był trochę jak bumerang. Tak naprawdę go nie straciłem, po prostu w pewnym momencie zniknął mi z radaru.

– Richard Peterson! – ożywiam się. – Powiedz mi, ile razy zdarzyło ci się sprzedać pół miliona egzemplarzy debiutu! To ja znalazłem _Noc Everymana_ w stosie maszynopisów, do których nikt nigdy nie zagląda! Szast-prast i od razu mieliśmy bestseller! – oświadczam triumfalnie. A niech to, Peterson przyniósł mi czterocyfrową podwyżkę.

– Również ty zasugerowałeś mu napisanie kontynuacji, _Świtu Everymana_, która okazała się żenującą klapą – ripostuje Miller. – Połowa nakładu poszła na makulaturę.

Cholera!

– Echelon! – wołam, przywołując swój najświeższy nabytek. Podrywam się na nogi i chwytam jego książkę z półki, na której Miller trzyma nasze najnowsze publikacje. – W ciągu miesiąca od premiery robiliśmy sześć dodruków Dereka Echelona.

– Ten pociąg dalej nie pojedzie. Echelon skompromitował się seksistowskimi wypowiedziami w wywiadach i ściągnął na nas gniew środowisk kobiecych. Nawet Oprah wygłosiła na jego temat krytyczną mowę!

– A co ja mam z tym wspólnego? – próbuję się bronić. – Nie jestem jego niańką.

– Jesteś jego redaktorem. Gdy jeden z twoich autorów szkodzi wizerunkowi wydawnictwa, powinieneś interweniować, a nie pozwalać mu biegać od jednej telewizji do drugiej i popełniać gafy.

– Kontrowersje to przecież nic innego jak darmowy marketing – argumentuję z przekonaniem. – Dobrze, że o nim mówią, prawda?

– Nie – zaprzecza Miller, wskazując na mnie palcem. – Czytelniczki go bojkotują.

– I co z tego? – Zbywam jego zatroskanie wzruszeniem ramion. – Cała reszta i tak kupi jego książki.

Prezes prycha z irytacją.

– Jaka reszta? – Przyciska palce wskazujące do skroni i mruży oczy, jakby próbował opanować silną migrenę. – Nigdy nie analizujesz danych, co? Kobiety czytają pięć razy więcej niż mężczyźni. Pięć razy, rozumiesz, Knight? Mało tego: stanowią osiemdziesiąt procent czytelników beletrystyki. Osiemdziesiąt. Kobiety to grupa docelowa, której nie możemy stracić. Bez czytelniczek beletrystyka nie istnieje.

– Słuchaj, Frank, powiedz mi, do czego właściwie zmierzasz.

– Jesteś zdolny, masz dar rozpoznawania tego, co dobre, nie można ci odmówić determinacji i ambicji, ale to nie ciebie Pageturner teraz potrzebuje. Nie jesteś gotowy.

– Nie jestem gotowy?! – warczę. – Pracuję tu od dekady.

– I mam nadzieję, że przed nami jeszcze wiele wspólnych lat – zapewnia mnie Miller pojednawczo.

– Wiesz, że gdybym stąd wyszedł, nie zdążyłbym nawet przejść przez ulicę, a miałbym już propozycję od innego wydawcy?

– Nie wątpię, ale czy zaoferowaliby ci stanowisko dyrektora?

Tego nie wiem. Jestem tak wkurzony, że teraz mógłbym powiedzieć wszystko. To powinien być naturalny krok na mojej drabinie awansów. Miller może i nie jest stary, ale najdalej za kilkanaście lat przejdzie na emeryturę, a kiedy zarząd Firth Group będzie powoływał nowego prezesa, to na dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent powierzy to stanowisko dyrektorowi wydawniczemu, tak jak to było w przypadku Millera. Przez całe życie wspinam się mozolnie po szczeblach kariery i nie znoszę, gdy coś idzie nie po mojej myśli.

– Jeśli nie chcesz mnie awansować, to w takim razie po co mnie wezwałeś? – pytam, ostentacyjnie demonstrując urazę.

– Żeby przedstawić ci osobę, która zastąpi Watersa. Uznałem, że będzie lepiej, jeśli oznajmię ci to wcześniej, na osobności, a biorąc pod uwagę twoją reakcję, to była dobra decyzja.

– Powiedz mi przynajmniej, że to nie Samson.

Pageturner zatrudnił go w tym samym czasie co mnie i zawsze skrycie rywalizowaliśmy. Gdyby to stanowisko przypadło właśnie jemu, z upokorzenia nie podniósłbym się z łóżka.

– Nie.

– Reinhard Stein? – zgaduję.

Ten wybór byłby strzałem w stopę – w ciągu ostatniego roku Stein stracił dwóch autorów, chociaż z drugiej strony może pochwalić się największym doświadczeniem zaraz po Watersie.

– Nie, nie znasz jej.

– Jej? – pytam, nie kryjąc niedowierzania.

– Ale gdzie ona się podziewa? – mruczy pod nosem mój rozmówca. – Czy to możliwe, że jeszcze nie przyszła?

Kręcę głową, chichocząc.

– Teraz rozumiem. Ta cała afera z bojkotem feministek wkurzyła zarząd i żeby zdystansować się od wypowiedzi Echelona i trochę się wybielić, kazali ci zatrudnić kobietę. Wiesz co, Frank? Rozumiem, na poziomie biznesowym ma to sens, tyle że mogłeś darować sobie to obłudne kazanie i powiedzieć mi to wprost. Jakoś w stylu: „Przykro mi, Knight, ale dostajesz kopa w tyłek, musimy zrobić trochę pinkwashingu”. Nie spodobałoby mi się to, ale doceniłbym szczerość.

– I widzisz, nie zrozumiałeś kompletnie nic z tego, co powiedziałem. Brakuje ci kompleksowej wizji rynku, która jest niezbędna do zarządzania planem wydawniczym. Nie chodzi o publikowanie wyłącznie tego, co podoba się tobie. Jako starszy redaktor masz ten luksus, jako dyrektor wydawniczy już nie. – Przerywa mu dźwięk interkomu. – Tak, Marcy?

– Panie prezesie, w biurze Underwooda znalazłam panią Wender – oznajmia przez głośnik jego asystentka. – Nie byliście przypadkiem umówieni?

Miller rzuca mi podejrzliwe spojrzenie.

– Oczywiście, przyślij ją do mnie.

– A po co? – pytam znudzonym głosem.

Od kiedy to asystentki już pierwszego dnia spotykają się z prezesem? Wygląda na to, że Victoria jest protegowaną któregoś z członków zarządu. Może to wnuczka jakiejś grubej ryby?

– Nie każ mi się za ciebie wstydzić. Chciałbym, żebyśmy od teraz zachowywali się jak dorośli. A mówiąc „my”, mam na myśli szczególnie ciebie… Victorio, wejdź, proszę! – woła Miller, podnosząc się z miejsca.

– Dzień dobry, Frank – wita się nowo przybyła. – Przepraszam za poślizg, ale chyba zaszło jakieś nieporozumienie. – Kobieta obrzuca mnie spojrzeniem pozbawionym wcześniejszej łagodności i uprzejmości.

– Spotkaliście się już? – pyta zdezorientowany prezes.

– Przelotnie – odpowiada, a jej prowokacyjny uśmiech sprawia, że w mojej głowie rodzi się straszliwe podejrzenie.2

Victoria

Dzień zaczął się źle, a potem było już tylko gorzej.

Do zapamiętania: nigdy więcej nie brać udziału w imprezach Alyssy, bo chociaż wiesz, kiedy się zaczynają, to nigdy nie wiesz, kiedy się skończą.

Ani gdzie.

Ani z kim.

Jak mogłam w inny sposób wykorzystać wczorajszy wieczór?

Otóż mogłam:

- wypełnić koszyk na stationerylovers.com zakreślaczami, karteczkami samoprzylepnymi i ołówkami;
- zakupić kolejną filiżankę do mojej kolekcji;
- oddać się lekturze _Cnót i wad lady Henrietty_.

Niestety, posłuchałam mojej kuzynki, a zarazem najlepszej przyjaciółki, i poszłam z nią na jeden z jej pokazów – Alyssa jest tancerką burleski i wczorajszej nocy razem ze „swoimi dziewczynami” uświetniała podziemne rozgrywki pokerowe w apartamencie pięciogwiazdkowego hotelu. Brali w nich udział przedstawiciele socjety, ludzie, którzy bez mrugnięcia okiem mogą sobie pozwolić na zapłacenie wpisowego w kwocie stu tysięcy dolarów. Wprawdzie Alyssa jedynie tam tańczy, ale podejrzewam, że część dziewczyn dorabia sobie w inny sposób.

Gdy już udało mi się opędzić od zalotów jakiegoś prostaka, który przeniósł potem uwagę na jedną z tancerek, około trzeciej w nocy padłam na łóżko w apartamencie, żałując, że nie zostałam w domu, żeby kupować po okazyjnej cenie artykuły piśmienne i zastanawiać się, czy lady Henrietcie uda się spotkać ze swoim sekretnym kochankiem.

Tuż przed ósmą zbudziło mnie głośne „pruuuk”, a zaraz potem po pokoju rozszedł się zjadliwy zapach. Obok mnie, przyklejony do nagiej koleżanki Alyssy, leżał ów prostak, goły jak go Pan Bóg stworzył. Choć byłam zupełnie trzeźwa, niczego wcześniej nie zauważyłam, ponieważ przyleciałam do Nowego Jorku dopiero dwa dni temu i nie zdążyłam jeszcze przywyknąć do strefy czasowej Wschodniego Wybrzeża.

Dobra wiadomość była taka, że przynajmniej miałam na sobie ubranie, co oznaczało, że nie brałam udziału w tym, czym ta para zajmowała się beztrosko w nocy, zupełnie nie zważając na moją obecność.

Była jednak też zła wiadomość: Four Seasons znajduje się przy Madison, zbyt daleko od mojego domu, bym zdążyła wrócić i się przebrać.

Spóźnienie do biura w pierwszy dzień jest dla mnie rzeczą niewyobrażalną, gdyż zawsze przychodzę przed czasem, postanowiłam więc udać się prosto do pracy. Mam nadzieję, że nikt nie zinterpretuje mojej skąpej sukienki, pożyczonej na wieczór od Alyssy, jako zielonego światła lub też chęci „zapolowania” na kogoś – na zawsze skończyłam z biurowymi romansami.

Jeden raz mi wystarczył.

Poza tym teraz moim priorytetem jest kariera. I to jaka!

Kiedy stanęłam przed drzwiami Pageturnera, pomyślałam sobie: „Udało mi się!”. W amerykańskiej branży wydawniczej dominuje dwóch potężnych graczy: Penguin Random House i Firth Publish­ing Group, a ja od dziś pracuję dla tego drugiego.

Jest tylko jeden problem: właśnie gnieżdżę się przy mikroskopijnym biureczku i wydano mi polecenie zarezerwowania stolika na lunch dla dwóch osób w Russian Tea Room, w trakcie którego zostaną mi wyłożone moje obowiązki asystentki.

Nie przyszłam tu po to, by być asystentką.

Mówiono mi, że Knight Underwood to genialny redaktor, choć narwaniec. Z autopsji stwierdzam, że to raczej impertynent. Powierzchowny typek, chcący tylko odwalić robotę, a do tego przekonany, że wie wszystko o wszystkich i że ma cały świat u swoich stóp.

Podczas jego przemówienia byłam tak oszołomiona, że z trudem za nim nadążałam. Kiedy wróci, trzeba będzie wyjaśnić kilka rzeczy…

– Przepraszam, z kim mam przyjemność? – W drzwiach staje bardzo elegancka pani po sześćdziesiątce.

– Victoria Wender – przedstawiam się.

Kobieta wytrzeszcza oczy.

– Victoria Wender! Rany, przecież pani powinna być teraz na spotkaniu z prezesem! Co pani tu robi?

– Sama się nad tym zastanawiam – odpowiadam, starając się ukryć irytację.

– Proszę za mną. Zaproponowano pani już kawę? Herbatę? Wodę?

– Może być woda, dziękuję.

– Zaraz to załatwię.

Stajemy pod gabinetem prezesa i Marcy anonsuje moje przybycie.

– Proszę wejść, czekają na panią.

Siadam na fotelu obok Knighta Underwooda i mierzymy się zimnym wzrokiem. Zapowiada się nieprzyjemna rozmowa.

On przeczesuje dłonią gęstą kasztanową grzywkę, wzdychając ze znużeniem, jakby miał już za sobą nerwową dyskusję.

– Knight, Victoria przeszła do nas z Crowner Publishing w Hous­ton – przedstawia mnie Miller. – Będzie naszą nową dyrektorką wydawniczą.

Twarz Underwooda pochmurnieje. Nie wiem, z czym gość ma problem, ale jeśli ktokolwiek ma prawo być poirytowany, to raczej ja, a nie pan Wyciągam-Przedwczesne-Wnioski.

– Victorio, na początek chciałbym ci powiedzieć, że bardzo się cieszymy, że dołączyłaś do naszego zespołu – ciągnie prezes, udając, że nie zauważa wiszącego w powietrzu napięcia.

– Bardzo – powtarza Underwood cierpkim głosem, zupełnie pozbawionym entuzjazmu.

– Pageturner naprawdę potrzebuje twojej perspektywy – dodaje zachęcająco Frank.

– Jak pragnę zdrowia, chciałbym poznać tę twoją nieocenioną perspektywę. – Słowa Underwooda są niczym rzucona mi rękawica.

– Jestem tu w określonym celu – odpowiadam. – Przestudiowałam wasz katalog, wasze nowości oraz pozycje zajmowane na listach bestsellerów przez tytuły, na których skupiliście się najbardziej, i zauważyłam, że bardzo mało uwagi poświęcacie żeńskiej publiczności. Jasne, większość waszych bestsellerów jest kierowana do szerokiego grona odbiorów i może trafić w rozmaite gusta, ale dostrzegam u was brak zdefiniowanej grupy docelowej. Poza tym wydaje mi się, że tych marnych kilka romansów w waszej ofercie utknęło nieco w stylistyce późnych lat dziewięćdziesiątych i znacząco nie wpływa na wyniki finansowe. Za to ciekawe tytuły, mające potencjał, wyszły jako wydania ekonomiczne, co zupełnie was przekreśliło. Na tym froncie wasz skauting zawodzi po całości.

– Wybacz, Frank – przerywa mi Knight. – Czy to właśnie dla tej rewolucyjnej perspektywy byliśmy zmuszeni zawołać posiłki z Houston?

– Naprawdę nie odnosisz podobnego wrażenia? – pytam szczerze zdumiona. Kurczę, ten gość faktycznie pracuje dla Pageturnera czy może zaplątał się tu przez przypadek?

– Myślę, że dzięki Bogu wyróżniamy się na tle pięćdziesięciu odmian romansów, pod których ciężarem uginają się półki w księgarniach – ripostuje Underwood tonem dalekim od uprzejmości.

– Romanse nie trafiają do księgarń same z siebie. Zamawiają je księgarze. Zastanawiałeś się kiedyś dlaczego? – odpowiadam równie zapalczywie. – Ponieważ ktoś je czyta.

Frank unosi dłoń, przerywając naszą jadowitą dyskusję.

– Zanim przyszłaś, właśnie rozmawialiśmy na ten temat z Knigh­tem i on też się z tym zgadza.

– Za żadne skarby – syczy Underwood.

– On też się zgadza – powtarza Miller, tym razem patrząc na niego z wyrzutem. Najwyraźniej doszło między nimi do nieporozumienia. – Victoria zaproponowała mi kilka interesujących projektów, poza tym przyniosła ze sobą znaczące nazwisko.

– Jakie? – pyta Knight, unosząc brew.

– Miranda Stoller – mówię, rozkoszując się konsternacją malującą się na jego twarzy.

– Światowa królowa romansu. Osiem powieści w cztery lata, trzydzieści milionów sprzedanych egzemplarzy… – wylicza z zachwytem Frank.

– Wiem, kim jest Miranda Stoller – ucina Knight.

– Odkryłam ją zupełnie przypadkiem – wyjaśniam. – Byłam zaledwie stażystką, kiedy Crowner wysłał mnie na zjazd miłośniczek i autorek romansów w Dallas, na literacki _speed dating_. Spodobała mi się prezentacja Mirandy, pomogłam jej rozwinąć pomysł, a gdy ukończyła szkic powieści, przedstawiłam go wydawnictwu, które zdecydowało się ją wydać. Z początku było o niej cicho, ale potem wieści się rozeszły i Miranda trafiła na szczyty list bestsellerów. Zostałam jej redaktorką prowadzącą. Crowner to świetne wydawnictwo, ale gdy pojawiła się możliwość przejścia do Firth Group, Miranda zdecydowała się pójść za mną.

– Cóż za romantyczna historia – zauważa z sarkazmem Underwood. – Więc to tak, Frank? Wymieniłeś mnie na pożal się Boże grafomankę piszącą dla kur domowych?

Już rozumiem, co się tu wydarzyło: facet miał chrapkę na moje stanowisko, a Frank odesłał go do budy.

– Czytałeś kiedyś coś Mirandy, Underwood? – pytam.

– Nigdy – odpowiada dumnie.

– A powinieneś.

– Mam lepsze zajęcia. – Podnosi się z fotela i staje nade mną; na jego twarzy maluje się rozczarowanie. – Na przykład pracę. O ile nie zrujnujesz wszystkiego swoją wizją.

– Nie tak szybko, Knight – powstrzymuje go Frank.

– Jeszcze nie koniec tego cyrku?

Co za dupek. Mam nadzieję, że Miller pokaże mu, gdzie raki zimują.

– Victoria będzie potrzebowała kogoś, kto pomoże jej szybko wdrożyć się w nowe obowiązki, i pomyślałem, że ty najlepiej sprawdzisz się w tej roli.

Obojgu nam opadają szczęki.

– Co takiego?! – pytamy _unisono_.

– Mam być jej niańką?! – oburza się Underwood.

– Ułatwienie pracy Victorii przyniesie korzyści całemu wydawnictwu – upiera się mój nowy szef.

– Nie ma takiej potrzeby – interweniuję, starając się nie brzmieć na równie zbulwersowaną. – Dam sobie radę.

– Nalegam. Knight na bieżąco będzie mówił ci wszystko, co musisz wiedzieć o naszych publikacjach, i w twoim imieniu poinformuje pozostałych o zmianie kursu. Unikniesz w ten sposób kolejek ludzi nachodzących cię w błahych sprawach i przeszkadzających ci w pracy, a uwierz mi, że musimy jak najszybciej ruszyć z nową ofertą.

Nie chcę spierać się z szefem już pierwszego dnia. Co więcej, jeżeli nie chodziłoby o Underwooda, uznałabym, że to świetny pomysł. Ach, gdyby wszystkie firmy tak wspierały nowych pracowników, zamiast rzucać ich na pierwszą linię frontu bez broni!

– Niech będzie – ustępuję.

Miller wstaje i kieruje się do drzwi, dając nam znak, żebyśmy zrobili to samo.

– Oprowadzimy naszą nową koleżankę po biurach, Knight?

Mój nowy kolega mamrocze w odpowiedzi coś niezrozumiałego i rzuca mi kolejne pogardliwe spojrzenie.

Nie pozostaję mu dłużna.

– Redakcja jest z tyłu – wyjaśnia Frank, ruszając korytarzem prowadzącym do wszystkich pomieszczeń.

Underwood i ja podążamy za nim, zbyt zajęci patrzeniem na siebie spode łba, by zwracać szczególną uwagę na jego paplaninę.

– Na wprost znajdują się działy administracyjny i prawny. Mamy dwie sale konferencyjne, jedną na spotkania zewnętrzne, z dziennikarzami, autorami, agentami, a drugą do spotkań we własnym gronie. W głębi po prawej jest pomieszczenie socjalne…

Słucham Franka jednym uchem, bo pochłania mnie odwzajemnianie szyderczych spojrzeń Underwooda, które ten rzuca mi co kilka kroków.

Zatrzymujemy się, dopiero gdy do prezesa podchodzi jakiś chłopak i pokazuje mu dwie propozycje okładki. Stajemy z Under­woodem twarzą w twarz i łypiemy na siebie nienawistnie.

– Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to słucham, nie umiem czytać w myślach – rzucam, nie kryjąc irytacji.

– Nie pozwolę ci zrujnować tego, co wypracowałem przez te wszystkie lata – wypala bez ogródek.

– Dam ci radę, Underwood: im szybciej przestaniesz traktować mnie jak problem, tym szybciej będziemy mogli zacząć szukać rozwiązań, dzięki którym Pageturner znów rozkwitnie.

– Sama je znajdź, w końcu ty jesteś dyrektorką, nie? Jeśli chodzi o mnie, to szanuję Franka i zrobię, o co prosił, ale jeśli oczekujesz, że rozwinę przed tobą czerwony dywan i posypię go płatkami róż, to zapomnij.

– Nie lubię róż – odpowiadam sucho.

Jeszcze chwilę temu przeklinałam nocną eskapadę, przez którą byłam zmuszona pojawić się w pracy w tych morderczych szpilkach, ale teraz niemal ją błogosławię. Dwanaście centymetrów obcasów nieco wyrównuje różnicę wzrostu między mną a Underwoodem, wyższym ode mnie o jakieś dwie głowy. Gdybym włożyła płaskie buty, tak jak planowałam, musiałabym teraz zadzierać głowę, żeby na niego spojrzeć, i pewnie czułabym się onieśmielona.

– No dobrze. – Frank odwraca się do nas. – Idźcie się urządzić w waszym biurze. Knight zrobi ci miejsce.

– Jak to w naszym?! – pytamy chórkiem oszołomieni.

– Nie dostanę własnego gabinetu? – dziwię się. – Mówiąc szczerze, myślałam, że jako dyrektorka wydawnicza…

Miller kiwa głową.

– Masz rację, teoretycznie powinnaś dostać biuro po Watersie, ale dopiero co pozbawiliśmy go stanowiska i nie mam sumienia eksmitować go również z jego biura. W końcu jest z nami od ponad dwudziestu lat.

– Czyli Wender i ja mamy wspólnie zajmować moje biuro? – dopytuje zirytowany Underwood.

– Przynajmniej dopóki nie posprzątamy i nie przystosujemy pomieszczenia, w którym obecnie znajduje się archiwum kontraktów. Potrwa to najwyżej kilka miesięcy. – Frank spogląda na mnie uspokajająco, ale jego słowa przynoszą zgoła odmienny efekt. – Do tego czasu wspólne biuro powinno być dla was praktycznym rozwiązaniem, zważywszy, że będziecie współpracować, nie sądzicie? A teraz weźmy się do roboty, widzimy się na popołudniowym spotkaniu.

Z tymi słowy zostawia nas przed drzwiami biura Underwooda, które od dziś jest również moje.

– Nie krępuj się, pokaż mi, jak się cieszysz – dogryzam mu.

– Posłuchaj, Wender: jesteś tu tylko gościem. Nie próbuj się panoszyć ani wtykać nosa w nie swoje sprawy – grozi mi.

– Cóż, tak się składa, że od dzisiejszego ranka role się odwróciły – odcinam się. – Spokojnie, nie każę ci robić ksero ani parzyć kawy, jeśli tego się obawiasz. Przeciwnie, pracuję nad bardzo ważnym projektem, a ty odegrasz w nim kluczową rolę. Możesz nawet uważać się za drugą po mnie najważniejszą osobę w całym wydawnictwie – przedrzeźniam go. – Zaproszenie do Russian Tea Room już raczej nieaktualne?

– Zgadłaś – syczy przez zaciśnięte zęby.

Biorę telefon bezprzewodowy z jego biurka i przyciskam mu go do piersi.

– Jem dziś lunch z Millerem, więc bądź tak miły i zarezerwuj nam stolik, skoro tak dobrze cię tam znają.3

Knight

Kiedy dołączam do przyjaciół w klubie, w którym umówiliśmy się na świętowanie mojego awansu, obaj smętnie klepią mnie po plecach.

– Spokojnie. Jak nie teraz, to w przyszłym roku – usiłuje mnie pocieszyć Easton, web manager w Pageturnerze i niepoprawny optymista.

– Słyszałem od Masona, że wszyscy są zaskoczeni decyzją Millera – wtóruje mu James, kierownik działu praw autorskich. – Wiesz, niezależnie od twoich zasług ludzie bardzo cię lubią. Kibicował ci nawet nasz kurier, Hugh.

Dzięki mojemu tacie zawsze udaje mi się załatwić bilety na mecze Knicksów dla Hugh i jego syna. W ciągu dziesięciu lat pracy w Page­turnerze prawie z każdym nawiązałem więzi wykraczające poza czysto zawodowe relacje.

– Nie ma szans, żebym został dyrektorem wydawniczym, chyba że wykopię małą Dorotkę z powrotem do Kansas – wyrzucam z siebie.

– A ona nie ma przypadkiem na imię Victoria? – pyta Easton.

– I nie pochodzi z Teksasu? – dorzuca James.

– Tak się tylko mówi, chłopaki – mruczę. – Nie zamawiacie drinków?

– Myśleliśmy, że nie jesteś w nastroju do toastów.

– Nie chcę wznosić toastów, tylko utopić smutki w wódce i zapomnieć o tym dniu.

– Kiepsko znosisz alkohol – przypomina James. – Pamiętasz, co było na moim wieczorze kawalerskim?

– Nie bardzo.

– Właśnie – podsumowuje.

– Odkąd się ożeniłeś, zrobił się z ciebie straszny nudziarz – zarzucam mu. – Z ciebie też. – Tym razem wskazuję na Eastona.

– Przecież ja nie mam żony.

– Ale wkrótce będziesz miał – ripostuję. Kelner przynosi nam trzy moscow mule, a ja unoszę szklankę. – Za Victorię Wender! Oby jej kariera skończyła się, zanim na dobre się zacznie! – mówię i wypijam drinka dwoma haustami.

– Nadal nie pojmuję, jak Miller mógł wybrać ją zamiast ciebie – bulwersuje się James.

– To proste: ta pospolita manipulatorka podała mu na srebrnej tacy królową romansideł. A ja po latach nadgodzin i wyciąganiu autorów z najmroczniejszych zakątków literackiego półświatka, po tym, jak z amatorów bez perspektyw zrobiłem pełnoprawnych pisarzy z górnej półki, muszę ustąpić miejsca jakiejś orędowniczce gospodyń domowych! Do diabła z Victorią Wender i Mirandą Stoller!

– Miranda Stoller?! – emocjonuje się Easton.

Rzucam mu zdumione spojrzenie.

– Kojarzysz ją?!

– Flor ją uwielbia. Jeśli chcę trafić prezentem w jej gusta, książki Stoller to absolutny pewniak. Ma już wszystkie…

– Na litość boską, nie załamuj mnie! – wybucham w przypływie gniewu. – Muszę znaleźć sposób, by wyeliminować tę Wender i odzyskać należne mi miejsce… Muszę tylko wymyślić, jak to zrobić.

– Znajdź lepszą autorkę romansów niż Stoller – sugeruje James.

– Nie tykam tego gówna! – wykrzykuję z obrzydzeniem.

Przez dziesięć lat niczym rasowy ninja unikałem atakujących mnie z każdej strony romansideł i nie ma opcji, żebym nawet w akcie desperacji wskoczył w sam środek landrynkowej mamałygi.

– Dobra, przestań rozpamiętywać niedoszły awans, bo wpadniesz w spiralę użalania się nad sobą – radzi mi Easton. – Pomówmy o czymś innym, na przykład o twojej nowej asystentce. Mówisz, że niezła z niej laska?

– O tak! Pomówmy o niej – syczę, odstawiając z hukiem pustą szklankę na blat. – Porozmawiajmy o tym, że babka, którą wziąłem za swoją nową asystentkę, to tak naprawdę Victoria Wender.

Easton i James aż podskakują na siedzeniach.

– Jak to? Co ty gadasz?

– Tak, pomyliłem ją z moją asystentką. Możecie więc sobie wyobrazić, że poczułem się jak podwójny kretyn, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie tylko sprzątnęła mi stanowisko sprzed nosa, ale jeszcze Miller poprosił mnie o robienie za jej asystenta! – gorączkuję się.

James wybucha śmiechem, po chwili wtóruje mu Easton.

– To nie jest śmieszne. Ani trochę.

– Dla nas jest, i to bardzo. – Easton krztusi się ze śmiechu.

– Sadyści – mamroczę, wkładając ręce w kieszenie dżinsów.

Przenoszę spojrzenie na salę, która zdążyła już wypełnić się ludźmi. Mój wzrok przykuwa atrakcyjna dziewczyna siedząca na stołku przy barze, rozglądająca się wokoło jak myśliwy za zdobyczą. Kiedy jej oczy spoczywają na mnie, postanawiam, że pora zmienić remedium, ponieważ ani moscow mule, ani moi przyjaciele za bardzo mi dziś nie pomagają.

– A ty dokąd? – rzuca James, widząc, że wstaję od stolika.

– Do kogoś, kto poprawi mi nastrój. – Wskazuję brodą na dziewczynę przy barze.

– A co z Kristen? – pyta Easton. – Gdzie się podziała?

Spoglądam na niego ze zdziwieniem.

– Kto?

– Ta laska, którą poznałeś zeszłej nocy w Lounge.

Kristen. Czyli tak ma na imię.

– Była tu tylko przejazdem.

– W Nowym Jorku czy w twoim łóżku? – chichocze James.

– W jednym i w drugim – odpowiadam. – Zanim zmieniłeś się w idealnego mężusia, byłeś jeszcze gorszy, więc nie masz prawa mnie oceniać. A teraz wybaczcie, idę rozkoszować się tym wszystkim, czego wy, monogamiści, już nie doświadczycie.

– Jeśli chcesz być obsłużona bez kolejki, zamów drinka o nazwie aksamitny taksówkarz – zwracam się do nieznajomej.

– Dlaczego? – pyta rudowłosa, obrzuciwszy mnie powłóczystym spojrzeniem.

– Nie ma go w karcie, zamawiają go wyłącznie stali bywalcy – wyjaśniam.

– Zatem jesteś stałym bywalcem? – pyta, krzyżując nogi tak, by podkreślić rozcięcie w sukience.

– Można tak powiedzieć. Przychodzimy tu z kumplami od, no… od kiedy otworzyli tę knajpę.

– Mieszkam tu dopiero kilka miesięcy – odpowiada dziewczyna, zalotnie przerzucając rude włosy przez ramię.

– Czekasz na kogoś? – pytam. – Rozglądasz się, więc wnioskuję, że tak.

– Na kuzynkę, zaraz wróci z łazienki.

W takich chwilach chciałbym móc nacisnąć przycisk „cofnij” w życiu moich przyjaciół, którzy podążywszy drogą monogamii, stali się całkowicie bezużyteczni, kiedy nadarza się tego typu okazja.

Doskonale wiem, że gdybym przyprowadził ją teraz do stolika, Easton i James natychmiast znaleźliby jakąś wymówkę, by się ulotnić i tym samym uniknąć kompromitującej sytuacji. Kto by pomyślał, że jeszcze dwa lata temu byli z nich zapaleni nocni łowcy. Easton, z tą swoją buźką grzecznego chłopczyka, robił za przynętę i wabił niczego niepodejrzewające panny w pułapkę; zuchwały James był z kolei specem od – nazwijmy to – przełamywania linii frontu.

Teraz na polu bitwy zostałem tylko ja, samotny rycerz. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale tak jest o wiele mniej zabawnie.

– Alyssa – przedstawia się rudowłosa, wyciągając do mnie rękę.

– Miło mi, mam na imię Knight.

– Underwood – zaskakuje mnie Alyssa.

Chwila, skąd zna moje nazwisko? Czy już z nią spałem? A może nie z nią, tylko z którąś z jej przyjaciółek?

– Znamy się?

– Ktoś mi o tobie opowiadał – mówi dziewczyna z pewnością siebie.

Wiedziałem, spałem z jej przyjaciółką! Możliwości są dwie: albo mówiła jej o mnie bardzo dobrze, albo bardzo źle.

– A kto…? – zaczynam, ale nie mam czasu dokończyć zdania, bo za plecami mojej rozmówczyni staje jej kuzynka.

– Jestem. Była długaśna kolejka. Znalazłaś stolik? Te obcasy mnie dobijają…

O cholera.

Nowo przybyła spogląda na mnie i jej twarz tężeje.

– Knight Underwood – syczy przez zęby.

– Victoria Wender – mruczę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: