- W empik go
Spotkamy się we śnie - ebook
Spotkamy się we śnie - ebook
Istnieją rzeczy, których nawet nie potrafimy sobie wyobrazić.
Oliwia, młoda autorka powieści romantycznych, odczuwa coraz większe niezadowolenie ze swojego życia. Problemy rodzinne i brak sukcesów literackich to tylko część jej zmartwień.
Najwięcej frustracji przysparza jej relacja z Czarkiem, która zupełnie nie przypomina ognistych romansów, jakie Oliwia opisuje w swoich książkach. W ich sypialni od dawna wieje chłodem, a Czarek zdaje się robić wszystko, by każdą chwilę spędzać w zaciszu własnego biura.
Szukając ucieczki od codziennych problemów, Oliwia zaczyna eksperymentować ze świadomym śnieniem. Fantastyczne, szalone sny przynoszą jej zapomnienie i ulgę. W każdym z nich pojawia się jednak tajemniczy mężczyzna o imieniu Miron, który z biegiem czasu staje się zadziwiająco realny. Wkrótce rzeczywistość zaczyna się niebezpiecznie mieszać z wytworami kobiecej wyobraźni…
Słyszałam trzask migawki aparatu. Tomek robił zdjęcia. Tworzył fotograficzną kronikę każdego spotkania. Zatrzymywanie chwil w kadrze jest jedną z jego wielu pasji.
SMS od Czarka przeczytałam tuż po wyjściu, kiedy włączyłam komórkę: Oli, nie zdążę, jestem jeszcze w pracy. Nagromadziło się dzisiaj bardzo wiele istotnych spraw. Powodzenia! Wiem, że będzie wspaniale. Opowiesz mi wszystko w domu. Twój.
Wiadomość została wysłana parę minut po rozpoczęciu spotkania.
– To od Czarka? – zapytał Tomek.
– Od Czarka.
– Musiał zostać niespodziewanie w pracy? – W jego głosie wyczułam ironię, a może tylko mi się tak wydawało.
– Skąd wiesz? – zapytałam.
– Zgaduję – odpowiedział wymijająco. – Bardzo zapracowany jest ten twój mężczyzna. Koniecznie powinien przeczytać twoją najnowszą powieść – dodał po chwili. – Podaruj mu książkę z dedykacją. Napisz, że jest także o waszej miłości. Może się opamięta… – Zabrzmiało to poważnie, ale już po chwili Tomek zaczął przeglądać zrobione w trakcie spotkania zdjęcia. Nie chciał rozmawiać na ten temat. Ja też nie miałam ochoty.
To wciągająca, a zarazem zaskakująca powieść. Nic nie dzieje się tu przypadkowo i wszystko ma głęboki sens. Oniryczny świat splata się z rzeczywistością, by otworzyć bohaterom i Czytelnikom oczy na to, co jest w życiu ważne. Polecam z całego serca.
Katarzyna Kielecka, pisarka
Przecudna i zaskakująca opowieść o tym, że warto śnić i mieć marzenia. Ta niezwykła historia uświadamia nam kruchość oraz skończoność tego, co wydaje się, że dane jest na zawsze. Otula nas jak ciepło kominka i przypomina o tych, którzy na nas czekają. Gorąco polecam.
Marta Nowik, pisarka
Autorki w świetnym stylu prowadzą nas przez niezwykłą fabułę zawieszoną między jawą a snem. Jest tajemniczo i intrygująco, a zarazem wiarygodnie. Zdecydowanie polecam!
Kamila Mitek, pisarka
Czasami balansowanie pomiędzy niebem a ziemią potrafi być niezwykle wciągające i równocześnie... niebezpieczne. Ale co, jeśli jest to jedyna ucieczka przed rzeczywistością? Jolanta Kosowska tym razem w rewelacyjnym duecie z córką!
Mariola Sternahl, pisarka
"Spotkamy się we śnie" Kosowskiej i Jednachowskiej to pozycja obowiązkowa! Fabuła nasycona miłością, niespełnionymi marzeniami i tajemniczością. Autorki zabierają nas w niezwykłą podróż między jawą a snem. Czy to recepta na pokonywanie samotności w związku? Jakie będą konsekwencje tych podróży? To trzeba przeczytać. Gorąco polecam!
Mira Białkowska, pisarka
Jolanta Kosowska i Marta Jednachowska
Matka i córka. Pozornie dzieli nas sporo. Dwa pokolenia, dwa temperamenty, dwie dusze. Łączą nas więzy krwi, ta sama wrażliwość, miłość do zwierząt i pasja podróżowania. No i ta książka.
Jolanta Kosowska, autorka szesnastu powieści, z zawodu lekarka.
Marta Jednachowska, miłośniczka koni i lekarka weterynarii.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-732-2 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Otaczał mnie błękit – wszechobecny, łagodny i spokojny. Był wszystkim, co znajdowało się wokół. Może ja też byłam jego częścią? Nie czułam strachu. Unosiłam się w powietrzu. Byłam lekka. Szybowałam w błękicie. Wydawało mi się, że nie istnieje nic, co mogłoby zaburzyć wypełniający mnie spokój. Nagle poczułam szarpnięcie, a po chwili mocny podmuch zimnego powietrza na twarzy. Otworzyłam oczy. Błękit nie zniknął, nadal roztaczał się przede mną. Leciałam, czułam się wolna. Nareszcie byłam sobą. Ostatnio mi tego brakowało. Zagubiłam się w natłoku codziennych spraw._
_Spojrzałam w dół i zobaczyłam chmury. Śnieżnobiałe pukle cumulusów wyglądały na bardzo miękkie. Chciałam się w nich zanurzyć, dotknąć ich, poczuć je całą sobą. Zanurkowałam. Nie czułam lęku. Chmury nie były tak miękkie, na jakie wyglądały. Były zimne i mokre. Rozczarowały mnie. Odruchowo zamknęłam oczy. Otworzyłam je ponownie, kiedy zniknął nieprzyjemny chłód. Nie było już wokół mnie błękitu. Śnieżnobiałe cumulusy unosiły się teraz nade mną._
_Pode mną rozciągała się panorama Warszawy. Po chwili leciałam nad moim rodzinnym domem. W ogrodzie zobaczyłam rodziców i Morkę. Na ulicy obok dostrzegłam Czarka i Magdę, kilkaset metrów od nich Tomka. Widziałam coraz więcej znajomych twarzy. Byli tam wszyscy ludzie, którzy są w moim życiu ważni._
_Powinnam do nich polecieć, być z nimi, lecz nie chciałam. Pragnęłam nadal być wolna i niezależna, decydować sama o sobie, unosić się w powietrzu, cieszyć się bezgraniczną wolnością. Tylko ja i moje marzenia. Ja i moje cele. Ja – nareszcie taka, jaka jestem._
_Zawróciłam szybko w kierunku zimnych chmur. Przymknęłam oczy, zbliżając się do nich. Kiedy je otworzyłam, okazało się, że_ _błękit zniknął._
***
W pokoju panowała ciemność. Z zewnątrz, przez szczelinę w zasłonach sączył się nikły blask księżyca. W srebrnej poświacie widziałam jedynie kontury mebli. Obróciłam się. Łóżko cicho zaskrzypiało. Czarek spał. Nawet nie drgnął. Kiedyś, na początku naszego związku, budził się przy każdym moim ruchu.
Dawniej lubiłam obserwować go śpiącego. We śnie rysy jego twarzy łagodniały, znikały delikatne zmarszczki na czole, a oddech stawał się spokojny. Czasami Czarek bezwiednie się uśmiechał. Bardzo lubiłam ten jego uśmiech. Wzbudzał we mnie mnóstwo ciepłych uczuć i wspomnień. Wtulałam się wtedy w niego. A on przytulał mnie mocno. Mruczał pod nosem, że mnie kocha. Byliśmy już ze sobą kilka lat. Spowszedniało mi to nocne obserwowanie Czarka. Wszystko znałam na pamięć. Nie musiałam na niego patrzeć. W pamięci potrafiłam odtworzyć każdy szczegół jego twarzy.
Spojrzałam w kierunku okna. Jeszcze nawet nie świtało. Musiał być środek nocy. Patrząc na ciemne niebo, zatęskniłam za błękitem z mojego snu. Parę razy powtórzyłam sen w myślach, żeby zapamiętać każdy szczegół. Od kiedy sięgam pamięcią, zawsze próbowałam zapamiętywać sny. Chciałam odnaleźć jak najwięcej powiązań pomiędzy sobą i nimi. Pamiętam wakacje u mojej babci. Dzień zaczynałyśmy od omawiania snów.
– Co ci się śniło, kruszynko? – pytała babcia, gdy zobaczyła, że już nie śpię.
– Woda.
– Woda we śnie jest odzwierciedleniem stanu ducha – mówiła. – Jaka to była woda?
– Czysta.
– Czysta woda to znak, że w twoim życiu panują harmonia i szczęście.
W czasach szkolnych codziennie opowiadałyśmy sobie sny z Magdą. To był nasz rytuał. Zawsze szeptałyśmy o nich na przerwie śniadaniowej z kanapkami w ręku. Magda czasami nie pamiętała, co jej się śniło. Ja pamiętałam zawsze. Dla zabawy próbowałyśmy interpretować nasze marzenia senne. Czasami wychodziło, czasami nie. Przypomniał mi się mój dzisiejszy sen. Co on mógł oznaczać? Przecież nie chciałam uciec od moich bliskich, przecież byłam szczęśliwa.
Usiadłam, sięgnęłam do stolika po szklankę z wodą.
– Dlaczego nie śpisz?
W otaczającą mnie ciszę wdarł się niespodziewanie głos Czarka. Był cichy i zaspany.
– Obudził mnie sen – odpowiedziałam.
– Mnie też coś się śniło! – Chłopak ożywił się niespodziewanie.
Podparł się na łokciach na łóżku.
– Naprawdę? – zdziwiłam się.
Czarkowi nigdy nic się nie śni. Twierdził, że to dlatego, że jest za bardzo zmęczony i śpi za głęboko. Ja myślę inaczej. Uważałam, że za twardo stąpa po ziemi, żeby zaprzątać sobie głowę czymś tak abstrakcyjnym jak marzenia senne.
– Śniło mi się, że jadę samochodem i boję się, że spóźnię się do pracy. Miasto było zakorkowane. Na każdym skrzyżowaniu stałem po trzy cykle świetlne. Co chwilę patrzyłem na zegarek. Czas pędził jak szalony. Coraz bardziej się denerwowałem. Tego dnia nie mogłem spóźnić się do pracy. Byłem umówiony – opowiadał. – Ważny klient miał być u mnie tuż po ósmej. To był koszmarny sen… Miałem wrażenie, że z nerwów się pocę. Próbowałem zadzwonić do biura. Nikt nie odbierał. Myślałem, że oszaleję. Jakaś masakra…
Uśmiechnęłam się. Taki sen, jaki człowiek – pomyślałam. – Nawet jego sny są ostatnio przyziemne i związane z pracą.
– A tobie co się śniło? – zapytał, zupełnie już rozbudzony.
– Nie śniła mi się praca.
Nie dopytywał o nic więcej. On nie lubi tych moich snów. Położyłam się obok niego. Objął mnie ramieniem, przytulił. Zanim zdążyłam się w niego wtulić, jego oddech się uspokoił. Czarek zasnął. Od kiedy pracuje po dwanaście godzin dziennie, nie ma siły ani czasu na nic. Nawet na miłość. Obudził mnie dźwięk nadchodzącego SMS-a. Powoli otworzyłam oczy. Promienie słońca wdzierały się do pokoju. Czarka nie było w sypialni. Zapewne od dawna był już w pracy.
Sięgnęłam po telefon. Czekały na mnie dwie wiadomości. Pierwsza od Czarka.
Miłego dnia, Kochanie, nie chciałem Cię budzić. Chciałem, żebyś się wyspała. Widzimy się po południu. Twój
Uśmiechnęłam się do siebie. „Twój” i nic więcej. Podpisywał się w ten sposób od pierwszego SMS-a, którego od niego dostałam.
Druga wiadomość była od Magdy. Przypominała, że o jedenastej jesteśmy umówione w mieście na późne śniadanie z kawą, i że nie mam prawa o tym zapomnieć. Rok temu o czymś zapomniałam i chociaż przeprosiłam ją wiele razy, i tak przypominała mi o wszystkim. Jesienią ubiegłego roku zapomniałam o naszym wspólnym wyjeździe do domku letniskowego moich rodziców. Magda zadzwoniła do mnie, kiedy stała już pod drzwiami, ja nadal byłam w Warszawie. Dzieliła nas odległość dwustu kilometrów. Ruszyłam zaraz po jej telefonie. Przesiedziała w ganku dwie godziny, szkicując malwy rosnące pod płotem i kota sąsiadów spacerującego po parkanie. Udawała, że nic się nie stało, ale jakoś tych dwóch godzin nie może mi wybaczyć.
Do kawiarni dotarłam z pięciominutowym opóźnieniem. Magda siedziała przy stoliku pod oknem i zajadała się ogromnym kawałkiem ciasta.
– A nie miałyśmy zjeść śniadania? – przywitałam ją z uśmiechem.
– Zjadłam płatki kukurydziane w domu, to jest deser – odpowiedziała.
Magda jest subtelną, drobną blondynką, o prawie anorektycznej budowie ciała i zaskakująco dobrym apetycie. Znamy się od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Posadzono nas wtedy w jednej ławce i tak przesiedziałyśmy do matury.
Zamówiłam sałatkę, kanapkę z serem i kawę. Najważniejsza była kawa. Pośpiesznie podniosłam do ust filiżankę. Dzień zawsze staje się lepszy po pierwszym łyku kawy. Szczególnie kiedy jest mocna, aromatyczna i słodka.
– Co ci się dzisiaj śniło? – zapytałam.
Magda oderwała wzrok od talerzyka z ciastem i spojrzała na mnie zaskoczona.
– Dlaczego pytasz? Już dawno nie rozmawiałyśmy o snach.
– Tak jakoś. Pamiętasz, kiedyś rozmawiałyśmy o nich codziennie?
– Pamiętam. Dawne czasy… – odpowiedziała pomiędzy kolejnymi kęsami ciasta. – Ostatnio nie mam czasu zastanawiać się nad snami. Dzisiejszy trochę pamiętam. Wczoraj wieczorem, już w łóżku, oglądałam film o dinozaurach. I one mi się przyśniły. Jakieś kompletne bzdury. Nawet nie warto o tym mówić.
Magda rok temu skończyła weterynarię i dostała się na staż do kliniki małych zwierząt. Leczy głównie psy i koty. Nierzadko pracuje po dwanaście godzin dziennie przez kilka dni z rzędu. Bywa, że pracuje siedem dni w tygodniu. Jej się to podoba. Lubi to, co robi. Zwierzęta zawsze były jej pasją, a weterynaria wymarzonym zawodem. Poza pracą w klinice zajmuje się hodowlą seterów irlandzkich. Na początku to było jej hobby, z czasem stało się drugim zawodem. Oba zajęcia są czasochłonne i wymagają zaangażowania. Poza pracą Magda ma więc niewiele czasu.
– Zwolnij! – powiedziałam. – Wyluzuj! Odpocznij! Na nic nie masz czasu. Nawet na sny…
Podniosła wzrok znad talerza. Spojrzała na mnie.
– Dopadła mnie dorosłość – powiedziała z ociąganiem. – Nie wszyscy mają tyle szczęścia co ty. Masz faceta, który zarabia pieniądze. Ty możesz pracować, kiedy masz na to ochotę. Tworzysz we własnym rytmie, sama sobie jesteś sterem, żeglarzem i okrętem.
– To nie jest tak, jak myślisz – przerwałam jej. – Masz spaczony obraz mojej pracy – dodałam. – Zresztą jak wielu ludzi… Wydaje ci się, że pisanie książek to ciepły kocyk, laptop na kolanach, cicha muzyka w tle i herbata z pomarańczą. Niewiele wiesz o pracy nad tekstem, redakcjach, korektach… To nie jest tak, że siada się do komputera i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powstaje książka. To setki godzin pracy…
– Wiem – przerwała mi.
– Nie wiesz – ucięłam krótko. – Czarek uważa, że to hobby.
– Ja tak nie myślę – broniła się Magda.
– U mnie najpierw pojawia się pomysł na fabułę, potem bohaterowie i miejsce akcji. Ta fabuła cały czas jest ze mną. Towarzyszy mi na spacerze, jest ze mną w kinie, kładzie się ze mną spać i wstaje ze mną rano. Siedzi ze mną przy porannej kawie i w trakcie spaceru z psem. Bohaterowie stają się moimi znajomymi, czasami przyjaciółmi. W wyobraźni powstaje scena za sceną, dialog za dialogiem, zwroty akcji, katastrofy. Jestem każdym z bohaterów z osobna. Myślę i czuję jak oni. Żeby oni mieli uczucia i emocje, to ja najpierw muszę je przeżyć. Pisząc książkę, czasem płonę od tych emocji.
– Wiem, Oliwka. – Magda weszła mi w słowo. – Źle mnie zrozumiałaś. – Spojrzała na mnie uważnie. Na chwilę zatrzymała wzrok na mojej twarzy. Nasze spojrzenia na moment się spotkały.
– Coś ci ostatnio nie wyszło? – zapytała niespodziewanie. – Ktoś ci dokuczył? Czarek cię nie rozumie? – dopytywała.
– Wszystko w porządku – skłamałam.
Sama nie wiedziałam, skąd we mnie było tyle frustracji. Może przez to, że Czarka nigdy nie było w domu. On uważał, że musi pracować za nas dwoje, bo ja swoją energię wkładam nie w pracę, a w pasję. Niedawno powiedział, że on też ma kilka pasji, które, podobnie jak moje pisanie powieści, nie przynoszą pieniędzy, ale musiał je zostawić. Może wróci do nich na innym etapie życia. Zabolało mnie to, zapiekło żywym ogniem, ale tego nie chciałam mówić przyjaciółce.
Magda skończyła ciasto, dopiła kawę. Zaczynała się zbierać do pracy.
– Przyjdziesz dziś wieczorem? – zapytałam.
– Dyżuru nie mam, psy mogę ogarnąć wcześniej… – mówiła dziwnie, jakby się nad czymś zastanawiała. – Tomek będzie? – Nagle się zatrzymała.
– Będzie.
– To ja chyba nie przyjdę – odpowiedziała z ociąganiem.
– Nie wygłupiaj się! Oboje jesteście mi bliscy.
To ja ich ze sobą poznałam. Tomek szukał wtedy inspiracji do nowej książki, Magdzie brakowało bratniej duszy i tak właśnie się odnaleźli. Szkoda tylko, że nie ustalili, na czym ma polegać ich znajomość. Byli razem przez dwa miesiące. Potem wydarzyło się coś, czego żadne z nich nie chciało mi opowiedzieć, a co zepsuło wszystko. Magda poczuła się zraniona i oszukana. Tomek nie rozumiał, o co chodzi. Nie mam pojęcia, o co im poszło, ale rozstali się z hukiem. Oboje są moimi przyjaciółmi. Staram się z nimi spotykać osobno. Bywają jednak sytuacje wyjątkowe. Spotkania autorskie należą właśnie do takich wyjątków. Bardzo chciałam, żeby towarzyszyli mi oboje.
Magda przywołała ręką kelnerkę. Poprosiła o rachunek. Już po chwili wyszłyśmy razem z kawiarni.
– Będzie ci przykro, kiedy nie przyjdę? – zapytała.
– Będzie – odpowiedziałam szczerze. – Od waszego rozstania nie bywasz na moich spotkaniach. Kiedyś byłaś na każdym – dodałam z wyrzutem.
– Przecież wiesz, że zawsze trzymam za ciebie kciuki – próbowała się bronić. – Myślami i sercem jestem z tobą.
– To nie to samo, co być naprawdę – przerwałam jej. – Kiedyś ratowałaś mnie pytaniami, kiedy na sali zapadała cisza.
– Już dawno nie potrzebujesz takiej pomocy. Czarek będzie? – zapytała niespodziewanie.
– Mówił, że będzie – odpowiedziałam niepewnie.
Ostatnio często obiecywał, rzadko bywał na spotkaniach. Zawsze twierdził, że mu coś wypadło. Dzisiaj mogło być tak samo.
– Czarek i Tomek jako duchowe wsparcie muszą ci wystarczyć – stwierdziła Magda.
Pomachała mi ręką. Pobiegła na przystanek. Właśnie obok nas przetoczył się tramwaj.
Parę godzin później wbiegłam w ostatniej chwili do księgarni, w której miało odbyć się spotkanie. Zebrało się sporo ludzi. Rzędy gęsto ustawionych krzeseł były prawie pełne. Zostało tylko parę miejsc z przodu. Trochę nowych twarzy, a część widywałam na każdym spotkaniu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zobaczyłam machającego do mnie Tomka. Stał z aparatem fotograficznym w ręku i niczym się nie wyróżniał. Nikt nie zdawał sobie sprawy, kim był naprawdę.
Poznałam go trzy lata temu. Tamten dzień głęboko zapadł mi w pamięć. Wydawał mi się wtedy najgorszym dniem w moim życiu. Byłam początkującą autorką. Miałam za sobą udany debiut i dwie kolejne powieści. Premiera drugiej z nich była właśnie tamtego dnia. Magda zaproponowała mi spotkanie autorskie w jednej z księgarni. Znała tam kogoś, kto mógł je zorganizować.
– Lepsze takie spotkanie niż żadne – skwitowała, kiedy próbowałam się bronić. – Przynajmniej w ten sposób uczcisz premierę.
Księgarnia mieściła się w galerii handlowej. Ktoś wymyślił, że będę siedziała w fotelu tuż przy witrynie, uśmiechała się słodko i prezentowała swoją najnowszą książkę. Za moimi plecami powieszono plakat z napisem _Premiera dnia_. Obok ustawiono parę krzeseł, żeby ktoś, kto zainteresuje się moją powieścią, mógł na chwilę przysiąść i ze mną porozmawiać. To była sobota. Tłumy ludzi przechodziły obok. W zakupowym szale mało kto zwracał na mnie uwagę. Pojedynczy ludzie omiatali mnie przelotnym spojrzeniem. Młoda kobieta z niemowlakiem w wózku przysiadła na jednym z krzeseł i zaczęła karmić dziecko.
– Chyba pani to nie przeszkadza – rzuciła w moją stronę. – Nie ma tutaj gdzie przysiąść, a mały wydziera się z głodu.
Elegancko ubrana starsza kobieta wzięła ze stolika stojącego obok mnie jedną z książek. Spakowała ją do torebki.
– Za książkę trzeba zapłacić w kasie – powiedziałam nieśmiało.
– Też coś – fuknęła kobieta. – Myślałam, że jak premiera, to promocja. Żeby coś mieć, trzeba najpierw zainwestować. – Wydęła usta z oburzenia. – Teraz rozpowszechniać za darmo, zachęcać. W przyszłości, kiedy będzie pani już znana, to może ktoś to kupi.
Powoli zaczynałam mieć już dosyć i premiery, i tego nietypowego spotkania. Dziewczyna obsługująca kasę raz po raz spoglądała w moją stronę. Co chwilę szczerzyła zęby w nieszczerym uśmiechu. Machała do mnie ręką. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Magdy.
– Masakra – wyszeptałam do telefonu. – Czuję się jak małpa w klatce. Nawet gorzej, bo małpa nie musi się uśmiechać… – dokończyłam jeszcze ciszej, bo tuż obok mnie na krześle usiadła dziewczyna. Rozłączyłam się pośpiesznie.
– Znam panią. Czytałam pani debiut – powiedziała. – Pamiętam pani zdjęcie ze skrzydełka okładki. Książka całkiem w porządku. Nawet mi się spodobała.
Przez moment było mi miło, ale ten moment trwał bardzo krótko.
– Temat trochę trudny – ciągnęła dalej dziewczyna. – Te koszmarne relacje pomiędzy matką i córką mnie zdruzgotały… I jeszcze do tego ten ojczym alkoholik. To było mocne. Nawet bardzo.
O czym ona mówi? – pomyślałam przerażona. – Moja pierwsza książka była o młodzieńczej miłości, o pierwszych pocałunkach, motylach w brzuchu i zauroczeniu.
– Myślę, że mnie pani z kimś pomyliła – próbowałam jej przerwać.
– Z nikim pani nie pomyliłam. – Dziewczyna patrzyła na mnie zaskoczona. – Na tamtym zdjęciu miała pani kasztanowe włosy i może była pani odrobinę okrąglejsza. Poza tym wszystko się zgadza. Nawet kolor paznokci ma pani dzisiaj taki sam, jak na tamtej fotografii. Myślę, że to pani ulubiony – paplała jak najęta. Nie dopuszczała mnie do głosu.
W końcu na chwilę zamilkła. Musiała nabrać powietrza.
– Mój debiut nie był o trudnych relacjach pomiędzy matką i córką ani o ojczymie alkoholiku – wreszcie udało mi się coś powiedzieć.
– Nie? – zdziwiła się dziewczyna. – To szkoda. Tamta książka podobała mi się bardzo. Była brutalna, ale realistyczna. Samo życie. A o czym był pani debiut? Może też go czytałam.
– O pierwszej miłości.
– Strasznie oklepany temat – powiedziała lekceważąco. – Banalne – dodała. – Nie czytam takich książek. Szkoda mi czasu na takie banialuki. Faktycznie musiałam panią pomylić z inną autorką. Teraz namnożyło się mnóstwo autorów. Trudno zapamiętać nazwiska. Czasami mam wrażenie, że tych autorów nie są setki, a tysiące. – Na chwilę wzięła do ręki leżącą obok mnie książkę. Przebiegła wzrokiem po opisie na okładce. Nie doczytała go chyba nawet do połowy. – Ta książka też jest o miłości? – zapytała takim tonem, jakby pisanie o uczuciach było czymś nietaktownym, idiotycznym i zbędnym.
– Po części – odpowiedziałam z ociąganiem.
– Życie ludzkie jest za krótkie, żeby czytać byle jakie książki. Dla mnie książka musi mieć głębię… Musi mną wstrząsnąć, wbić mnie w fotel, wryć się w moją pamięć. Na pozbawione głębi książki nie mam czasu w życiu. – Odłożyła książkę, właściwie rzuciła ją na stół, jakby parzyła ją w dłonie. Wstała i odeszła.
Ze złości, że zgodziłam się na to spotkanie, chciało mi się płakać.
Do stolika podeszły dwie dziewczyny. Miały po około osiemnaście lat. Rozmawiały ze sobą, traktując mnie jak powietrze.
– Książka zaczyna się od okładki – powiedziała niższa z nich. – Tej nie wróżę powodzenia – dodała. – Bezpłciowa, niebiesko-granatowa i jeszcze ten tandetny srebrny kolor. Koszmar…
– Beznadziejna – wtórowała jej wyższa z dziewczyn. – Zimna. Nie pobudza wyobraźni, do bani – podsumowała. – Brakuje jej mistyki i erotyzmu.
Odeszły, nawet nie dotykając książki. Okładka jest subtelna, delikatna, niedopowiedziana, tajemnicza… Uroku dodają tłoczone srebrne litery, którymi napisano tytuł. Dla mnie pasuje idealnie do mojej książki. Moja frustracja sięgnęła zenitu. Niech to szlag, pomyślałam, ale mi Magda zrobiła niepowtarzalną premierę. I właśnie wtedy, kiedy miałam ochotę iść do domu, rzucić się na tapczan, otulić kocem i o wszystkim zapomnieć, na krześle stojącym w odległości metra ode mnie usiadł jakiś facet. Pomyślałam, że pewnie następny, który będzie chciał mi w dzień premiery bezinteresownie dokopać. Obrzuciłam go niechętnym spojrzeniem. Miał około trzydziestu lat. Ubrany był w dżinsy, niebieską koszulę i lnianą marynarkę. Wyglądał zbyt elegancko, jak na sobotnie zakupy w galerii. Zapewne z kimś się umówił, pomyślałam, ma jeszcze chwilę i tę chwilę wykorzysta, żeby mnie podręczyć.
– Zły dzień? – zagadał pogodnie.
Spojrzałam na niego z niechęcią. Po jego twarzy błąkał się uśmiech.
– Bywały lepsze – mruknęłam pod nosem.
– Ktoś miał nietrafiony pomysł z tym spotkaniem – powiedział. – To się nie mogło udać. Ludzie w galeriach handlowych gonią za butami i nowym telefonem, delektują się azjatyckim jedzeniem, biegną z hamburgerami w ręku, walczą ze współmałżonkami, którym znudziło się chodzenie po sklepach, uganiają się za rozbrykaną dzieciarnią, szukają bankomatu albo próbują rozwikłać zagadkę strzałek kierujących do toalety… – mówił pogodnie. – Ten stolik ustawiony przy witrynie księgarni kojarzy się z wyprzedażą, promocją, możliwością zdobycia czegoś za darmo… – wymieniał, nie przestając się do mnie uśmiechać. – Ty na tym krześle wydajesz się sprzedawczynią, a nie autorką dobrych książek. Napis za twoimi plecami niewiele zmienia. Nic nie mówi o tobie i nic nie mówi o twojej książce. Pomysł jest nietrafiony. Ktoś tego wszystkiego nie przemyślał, bo nie sądzę, że chciał ci świadomie dokuczyć – dokończył ciszej. – Skoro nie wypaliło spotkanie, a ja bardzo chcę porozmawiać o twoich książkach, to czy dasz się zaprosić na kawę?
Musiał dostrzec zaskoczenie malujące się na mojej twarzy, bo uśmiechnął się szeroko.
– Masz na imię Oliwia – powiedział pośpiesznie, jakby obawiał się, że odmówię. – Przeczytałem twoje dwie poprzednie książki. Debiut był świetny. Ja nie piszę tego typu powieści, ale uwielbiam emocje. Świetnie budujesz napięcie. Twoi bohaterowie nie są papierowi. Masz ciekawy, plastyczny język. No i wyobraźnię. Czyli wszystko, co jest potrzebne, żeby zostać poczytną pisarką. Druga książka utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że dobry debiut nie był przypadkiem. Twojej dzisiejszej premiery jeszcze nie czytałem. Zaraz kupię…
Nie dopuścił mnie do głosu. Wstał. Wziął jedną z książek z leżących przede mną na stoliku. Podszedł do półki przy kasie. Stamtąd też wybrał jedną książkę. Już po chwili usiadł znowu obok mnie.
– Pozwól, że ci się przedstawię.
_Oliwii, na pamiątkę początku naszej znajomości_ – napisał na pierwszej stronie kupionej przy kasie książki. Podpisał się. _K.J. Black_.
Podał mi ostatnią z powieści tego autora: _Smugi strachu_.
_–_ Jesteś K.J. Black? – zapytałam zaskoczona.
– Tak się jakoś złożyło.
K.J. Black należał do grona autorów, którzy ukrywają swoją tożsamość pod pseudonimem i których twarzy nie można zobaczyć na okładkach ich książek. Pisał dobre kryminały. Chociaż słowo „dobre”, nie do końca pasowało do moich odczuć. Pisał wyśmienite kryminały. Jego książki były zaskakujące, mroczne i pełne zwrotów akcji. Bohaterowie tych powieści byli wyraziści, a fabuła nietuzinkowa. Każda z tych książek była zupełnie inna. Każda na swój sposób wyjątkowa. Pisał dużo, wydawał po kilka książek rocznie. Przeczytałam chyba wszystkie. Zawsze wydawało mi się, że nie czytam jego książki, że ją przeżywam, że jestem w środku akcji, jestem jednym z bohaterów, a wszystko dzieje się naprawdę. Do lektury jego powieści siadałam w dni, kiedy Czarka nie było w domu. Wiedziałam, że jej nie odłożę, dopóki nie skończę. Nie chciałam, żeby ktoś mi przeszkadzał.
– Jesteś K.J. Black? – powtórzyłam, jakby ilość powtórzeń miała mi pomóc w zrozumieniu tego faktu.
Nie odpowiedział. Podał mi zakupioną przed chwilą moją książkę.
– Bardzo proszę o dedykację – powiedział.
– Dedykacja ma być dla K.J. Blacka? – zapytałam.
– Nie – powiedział krótko. – K.J. Black to fikcyjna postać stworzona na potrzeby mojej literackiej działalności. Proszę, napisz dedykację dla Tomka. To nie K.J. Black, tylko Tomek przyszedł dzisiaj na twoje spotkanie.
_Tomkowi, z życzeniami ciekawej lektury. Oliwia_ – pod tym krótkim wpisem pojawiła się data. Już po chwili siedzieliśmy w kawiarni, piliśmy kawę i jedliśmy lody. Usiedliśmy przy stoliku najbardziej oddalonym od wejścia. Z dala od ludzi, głośnych rozmów i ciekawskich spojrzeń. Polubiłam go od razu. Niektórych ludzi lubi się automatycznie, jakby stworzono ich z cząstki nas samych jako nasze bratnie dusze. Nadawaliśmy na tych samych falach, śmialiśmy się z tych samych rzeczy, lubiliśmy tę samą kawę, słuchaliśmy podobnej muzyki, czytaliśmy tych samych autorów. Przegadaliśmy kilka godzin. Kiedy wyszliśmy z galerii, na zewnątrz panował już mrok. Tomek przystanął.
– Samochód mam na parkingu. Jeżeli chcesz, podrzucę cię do domu – powiedział.
– Dziękuję. Nie trzeba – odpowiedziałam. – Mój samochód stoi dwie ulice stąd.
Przez moment żałowałam, że przyjechałam samochodem.
– Kiedy przeczytam twoją powieść, to się odezwę – rzucił na pożegnanie.
Następnego dnia wieczorem dostałam od niego wiadomość.
Kiedyś zostaniesz królową romansów. Tworzysz piękne historie, które wzruszają nawet twardych facetów. Brakuje Ci menadżera. Spróbuję Ci pomóc. W dzisiejszych czasach często mniej ważne bywa, co i jak piszesz, niż to, kto Cię promuje i popiera. Pomyślę. Miłego wieczoru. Tomek.
Przeczytałam jego wiadomość raz, drugi i trzeci. To była pierwsza premierowa recenzja mojej powieści. Przepełniło mnie ciepło. Poczułam się jak ktoś wyjątkowy.
Mam już pewne pomysły.
Napisał po godzinie.
Lubisz włoskie jedzenie? Masz czas jutro wczesnym popołudniem? Znam pewną wyjątkową włoską knajpę. Podają tam niepowtarzalną pana cottę z malinami.
Spotkaliśmy się i snuliśmy plany, jak pokierować moją literacką karierą. Z czasem odkryliśmy, że potrafimy godzinami rozmawiać o wszystkim i o niczym. Po kilku miesiącach i dziesiątkach wypitych razem kaw staliśmy się przyjaciółmi.
Tomek jest ode mnie o cztery lata starszy, ale zachował beztroskę studenta pierwszego roku. Był wolnym ptakiem. Robił zawsze to, na co miał ochotę. Przy okazji pisał książki, które się świetnie sprzedawały. Należał do tych osób, w których głowach słowa same układają się w sensowne zdania, zdania w opisy albo dialogi, a te stają się fragmentem szybko biegnącej i zaskakującej fabuły. On je tylko zapisywał. Był jednym z tych, których natura obdarzyła prawdziwym talentem. Śmiał się często, że w życiu już tak bywa, że jak czegoś dostaliśmy więcej, to w innym miejscu nam czegoś brakuje i w sumie wszystko wychodzi na zero. Jemu ponoć brakowało systematyczności i dojrzałego spojrzenia na życie. Twierdził, że jest bałaganiarzem i zapomina o ważnych datach. Pod pretekstem szukania weny zwiedził trzy kontynenty i spróbował wielu zaskakujących rzeczy. Wspinał się bez asekuracji we włoskich Dolomitach, chodził na kurs tańców latynoamerykańskich, uczył się grać na gitarze, szalał na nartach, latał na lotni, nurkował wśród raf koralowych, uczestniczył w spotkaniach Koła Gospodyń Wiejskich, uczęszczał na zajęcia z szycia i haftowania. Dla niego nie było żadnych granic, których nie można było przekraczać, żadnych ograniczeń, które by go krępowały.
– Każdy pisze inaczej – mówił. – Ja mam swoją teorię, że research jest bardzo ważny, czasami najważniejszy. Wolę nie czytać, a sprawdzić. Lubię otrzeć się o to, co przeżywają moi bohaterowie. Potem jest mi łatwiej czuć i myśleć jak oni.
– I dlatego postanowiłeś nauczyć się haftu? – dopytywałam się.
– Haftowanie to bardzo twórcze zajęcie – roześmiał się. – Masz zajęte ręce i wolny umysł. Takie spotkania Koła Gospodyń Wiejskich to skarbnica wiedzy o ludzkiej mentalności. Dowiesz się wszystkiego, co ci jest potrzebne, żeby fabuła powieści była mocno osadzona w realiach. Dowiesz się nawet o wiele więcej. Haft supełkowy podwójny, haft nawijany, haft łańcuszkowy i trójwymiarowy… Szczytem moich umiejętności było wyszycie gałązki z wiszącymi na niej jagodami w postaci wyhaftowanych wypukłych kulek i haftowanie pni drzew. Tym miałem zajęte ręce. W głowie powstał jeden z moich lepszych kryminałów: _Drewutnia_. Czytałaś? – zapytał.
– Nie czytałam. Słyszałam tylko tytuł.
– Podrzucę ci kiedyś. Zobaczysz, na co się przełożyły godziny spędzone na haftowaniu.
Po przeczytaniu _Drewutni_ zrozumiałam, że Tomek, poszukując tematu do powieści, nie cofnie się przed niczym. Może właśnie dzięki temu jego książki były tak wyjątkowe.
Od początku naszej znajomości minęły już trzy lata. Tomek stał się moim prawdziwym przyjacielem, na którego mogłam zawsze liczyć. Był też moim największym fanem. Dzięki jego pomocy miałam atrakcyjną umowę wydawniczą i wydawałam kolejne powieści.
– Kocham twoje książki – powtarzał często. – Są gorące i romantyczne. Po prostu wyjątkowe. Twój Czarek musi być z ciebie dumny – dodał kiedyś.
Wtedy nagle zrobiło mi się przykro. Czarek nigdy nie czytał moich książek. Nie znał żadnej. Milczałam. Tomek musiał wyczytać coś z mojej twarzy, bo już nigdy potem nie rozmawialiśmy o Czarku i jego stosunku do pisanych przeze mnie książek. Nie było okazji i nie było po co.
Tomek był świetnym menadżerem. Dogrywał terminy spotkań, negocjował tantiemy, dbał o promocję spotkań, pod względem organizacyjnym dopinał wszystko na ostatni guzik. Nie musiałam martwić się o salę, ustawienie krzeseł, ułożenie książek, frekwencję… Wiedziałam, że sala będzie pełna, na stoliku będą czekały kwiaty, a obok nich będzie stała filiżanka z kawą. Byłam pewna, że nie wypisze mi się długopis, nie zepsuje mikrofon, na pewno zadziała projektor, a wybrane przeze mnie utwory muzyczne pojawią się w tle. Odkąd Tomek dbał o to wszystko, spotkania z czytelnikami stały się dla mnie przyjemnością.
Tamtego premierowego dnia wyglądał na zdenerwowanego.
– Nareszcie – powiedział, kiedy stanął obok mnie. – Ty zawsze na ostatnią chwilę – dodał z wyrzutem w głosie. – Sprawdzasz wydolność moich nadnerczy i odporność na stres. Już myślałem, że będę musiał zabawiać twoich fanów swoją osobą.
– Miasto jest zakorkowane – zaczęłam odruchowo się tłumaczyć. – Jechałam prawie czterdzieści minut. – Spojrzałam na zegarek. – Mamy jeszcze siedem minut do osiemnastej – dodałam, jakby te parę minut mogło coś zmienić i go uspokoić.
– Tylko siedem minut – jęknął. – Przygładź włosy! Obciągnij sukienkę! Podwinęła ci się z lewej strony – mówił pośpiesznie. – Uśmiechaj się do wszystkich! Niektórzy czekają tu na ciebie już od godziny. Łyknij kawy! Stoi na stoliku przy twoim fotelu. Posłodziłem dwie łyżeczki. Dziennikarka, która poprowadzi dzisiejsze spotkanie, ma osobisty stosunek do twojej powieści – mówił szeptem, idąc tuż koło mnie w kierunku podwyższenia, na którym ustawiono dwa fotele dla rozmówców. Tak było zawsze. W ostatniej chwili podpowiadał, ukierunkowywał, doradzał, przekazywał ostatnie uwagi. – Uważaj, nie daj się jej wpuścić w prywatne dywagacje! Macie mówić o literaturze, o twojej książce, o fikcyjnej fabule i fikcyjnych bohaterach. Tu nie ma miejsca na prywatne wycieczki. Pamiętaj, że to twoje święto! Dzisiaj jest premiera twojej najnowszej książki – mówił szybko, jakby się bał, że nie zdąży mi wszystkiego powiedzieć i na coś ważnego zabraknie nam czasu.
Tak było zawsze. Czasami miałam wrażenie, że on te spotkania przeżywa bardziej ode mnie. Zatrzymaliśmy się tuż przed sceną.
– Twoja książka jest rewelacyjna. Wyglądasz cudownie. Czytelnicy dopisali. Ten wieczór będzie należał do niezapomnianych – powiedział jednym tchem. – Idź i ciesz się premierą!
Uśmiechnął się, odwrócił i odszedł. Tak było zawsze. Przygotował mi spotkanie, wszystkiego dopilnował, udzielił ostatnich rad, podtrzymał na duchu i potem wycofywał się do roli fotografa, tworzącego zdjęciową relację ze spotkania autorskiego. Już po chwili widziałam Tomka na końcu sali. Trzymał w ręku aparat. Podniósł go do oczu, kiedy na fotelu obok mnie pojawiła się dziennikarka.
– Spotykamy się tutaj dzisiaj z powodu premiery najnowszej powieści pani Oliwii. Należy ona do najbardziej popularnych autorek powieści romantycznych.
Z uśmiechem na twarzy rozejrzałam się po sali. Omiotłam wzrokiem rząd krzeseł po rzędzie. Było mnóstwo ludzi, ale wśród nich nie zauważyłam Czarka. Poczułam się rozczarowana. Obiecał przecież, że będzie. Od paru miesięcy moje miejsce w jego życiu zajęły firma i praca. Nie pamiętam pytań dziennikarki. Odpowiadałam na nie prawie automatycznie. Raz po raz wodziłam wzrokiem po sali. Liczyłam na to, że Czarek się spóźni. Nie spóźnił się, po prostu nie przyszedł. Spotkanie powoli dobiegało końca. Może i dobrze, bo mój żal do Czarka z minuty na minutę był coraz większy.
– Napisała pani cudowną, pełną emocji powieść o dwojgu ludzi mijających się w swoim życiu. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos dziennikarki. – Kiedyś bardzo bliscy sobie, zgubili swoją miłość wśród szarości codziennych spraw. Brną w obojętność. Z dnia na dzień stają się sobie coraz bardziej obcy. Napisała pani w swojej książce, że miłość należy pielęgnować, że niepielęgnowana przypomina niepodlewaną roślinę w ogrodzie, która marnieje, karłowacieje, a potem umiera… Co było inspiracją do napisania tej powieści? Życie?
Życie, pomyślałam przerażona. Ta kobieta pokazała mi coś, czego ja sama nie zauważyłam. Inspiracją do napisania tej książki w pewnym sensie było moje życie. Nasza miłość też jakoś zmarniała. Nie ma już wzlotów. Jest szara, coraz bardziej chłodna codzienność. Uniesienia zastąpiła rutyna, gorącą namiętność pocałunek w policzek, ciche szepty, chłodne „dobranoc”.
Na sali zapanowała cisza. Oczekiwano mojej odpowiedzi. Widziałam wbite we mnie spojrzenie Tomka. On też czekał na to, co odpowiem. A może mi się tylko tak wydawało, może zastanawiał się, jakie ma być kolejne ujęcie.
– Inspiracją do napisania tej powieści była pewna rozmowa, którą usłyszałam w radiu. Fabuła książki jest fikcją literacką, postacie są też wymyślone.
– Myślę, że wielu czytelników odnajdzie na kartkach tej książki swoją własną historię – weszła mi w słowo dziennikarka. Poczuła się chyba rozczarowana moją odpowiedzią. – Ja w każdym razie znalazłam. Gratuluję świetnej książki, która zmusza czytelnika do zastanowienia się nad własnym życiem i ma szansę uratować wiele źle pielęgnowanych miłości.
Spotkanie powoli dobiegało końca.
– Kiedy ukaże się kolejna książka? – padło pytanie z sali.
– Następna powieść jest już prawie gotowa. Trafi na rynek pod koniec tego roku. Nosi roboczy tytuł _Podróż_.
– A o czym będzie? – dopytywała jedna ze starszych fanek.
– O wspólnej podróży dwóch mężczyzn koleją transsyberyjską. Jeden z nich ucieka przed miłością, a drugi próbuje ją za wszelką cenę dogonić. To będzie bardzo pogodna opowieść, pełna ciepła i humoru – dodałam.
– Szkoda, że trzeba tak długo czekać – usłyszałam głos z sali.
– Proces wydawniczy trwa zwykle sześć miesięcy – odpowiedziałam.
Potem były podziękowania, uśmiechy, dedykacje i autografy. Zwykle bardzo lubię tę część spotkania. Osobisty kontakt z czytelnikami, pytania, które nie padły publicznie, dyskusje, miłe słowa i uwagi. Coś, co mnie zawsze pcha do przodu, powoduje, że wiatr wieje w żagle, skrzydła rosną u ramion, a po powrocie do domu klawiatura komputera kusi bardziej niż zwykle. Dzisiaj miałam dziwne wrażenie, że mnie to trochę przerasta. Już po chwili podpisywałam książki. Było ich bardzo dużo. W końcu to premierowe spotkanie. Słyszałam trzask migawki aparatu. Tomek robił zdjęcia. Tworzył fotograficzną kronikę każdego spotkania. Zatrzymywanie chwil w kadrze jest jedną z jego wielu pasji.
SMS od Czarka przeczytałam tuż po wyjściu ze spotkania, kiedy włączyłam komórkę.
Oli, nie zdążę, jestem jeszcze w pracy. Nagromadziło się dzisiaj bardzo wiele istotnych spraw. Powodzenia! Wiem, że będzie wspaniale. Opowiesz mi wszystko w domu. Twój.
Wiadomość została wysłana parę minut po rozpoczęciu spotkania.
– To od Czarka? – zapytał Tomek.
– Od Czarka.
– Musiał zostać niespodziewanie w pracy? – W jego głosie wyczułam ironię, a może tylko mi się tak wydawało.
– Skąd wiesz? – zapytałam.
– Zgaduję – odpowiedział wymijająco. – Bardzo zapracowany jest ten twój mężczyzna. Koniecznie powinien przeczytać twoją najnowszą powieść – dodał po chwili. – Podaruj mu książkę z dedykacją. Napisz, że to także o waszej miłości. Może się opamięta… – Zabrzmiało to poważnie, ale już po chwili Tomek zaczął przeglądać zrobione w trakcie spotkania zdjęcia. Nie chciał rozmawiać na ten temat. Ja też nie miałam ochoty.
– Popatrz, ile genialnych zdjęć! – Podsunął mi aparat przed oczy. – Będzie co wrzucać na stronę.
Nie wiem, co było w nich takiego genialnego. Ja uśmiechnięta, ja zamyślona, ja słuchająca, ja mówiąca, ja podpisująca książki, ja z filiżanką kawy przy ustach… Ja w dziesiątkach odsłon w trakcie jednego spotkania.
– Gdzie zaparkowałaś? – zapytał Tomek. – Odprowadzę cię do samochodu.
– Nie trzeba – odpowiedziałam pośpieszenie.
– Wiem, że nie trzeba. Sama też trafisz – zażartował. – Ale bardzo chciałbym cię odprowadzić – dodał.
Zjeżdżaliśmy windą do podziemnego garażu, a jemu nie zamykały się usta. Żałowałam, że ta wspólna droga jest taka krótka, że nie zdążymy się nawet nagadać. Na chwilę udało mi się zapomnieć o moim żalu do Czarka.
Wróciłam do domu. Czarka nie było w mieszkaniu. Położyłam się, zgasiłam światło, włączyłam muzykę. Początkowo cicho, potem coraz głośniej i głośniej, żeby dźwiękami zagłuszyć swoje myśli. Ktoś zastukał nerwowo w ścianę. Dochodziła jedenasta. Któremuś z sąsiadów przeszkadzał hałas. Przyciszyłam. Leżałam, nie mogąc zasnąć. Słyszałam, kiedy Czarek przekręcał klucz w zamku, widziałam, jak zapalił światło w przedpokoju. Wszedł na chwilę do sypialni. Zapewne chciał się wytłumaczyć. Uciekłam za mocno zaciśnięte powieki i kołdrę podciągniętą pod brodę. Zasnęłam, zanim on zdążył położyć się do łóżka.ROZDZIAŁ DRUGI
_Powoli zapadał zmrok. Byłam sama. Otaczał mnie gęsty las. Niepewnie rozglądałam się dookoła. Nie wiedziałam, dokąd mam iść, wszystko wydawało mi się obce. Usłyszałam jakiś dźwięk. Nie potrafiłam go nazwać. Poczułam lęk, który już po chwili przerodził się w strach. Z minuty na minutę tego strachu było coraz więcej. Zaczęłam biec, chciałam uciec od tego dźwięku, który unosił się nade mną, wirował, drażnił i przerażał. Ze wszystkich stron otaczała mnie ciemna ściana drzew. Biegłam coraz szybciej. Raz po raz czułam na twarzy uderzenia gałęzi. Nie miałam już siły. Zatrzymałam się i wtedy wokół mnie zapanowała cisza. Gdzieś znikn_ęły _przerażające odgłosy. Żaden liść nie szeleścił na wietrze, żadna gałąź nie skrzypiała pod stopami. Jedynym dźwiękiem, który docierał do moich uszu, był mój własny przyspieszony oddech i bicie serca. Oddech po chwili się uspokoił, serce zwolniło. Nasłuchiwałam i rozglądałam się wokół._
_Nagle dostrzegłam ruch. Ukryłam się za grubym pniem drzewa. Po chwili ostrożnie wyjrzałam z mojej kryjówki. Zobaczyłam coś dziwnego, co przesuwało się pomiędzy drzewami. To coś było duże i ciężkie. Poruszało się niezwykle zwinnie i szybko. Z tej odległości przypominało biegnącego słonia. Słonia, który szedł na dwóch nogach. W ciemności widziałam jego żółte oczy. Stworzenie ścigało wzrokiem kogoś, kto przed nim uciekał. Te oczy, niczym reflektory, przecinały ciemność, raz po raz oświetlając uciekające stworzenie. Wyglądało ono jak człowiek, chociaż poruszało się kangurzymi skokami. Odrobinę za mocno wychyliłam się z mojej kryjówki i skaczący człowiek zdążył mnie zauważyć. Skręcił ostro w moją stronę. Goniące go stworzenie skręciło za nim. Widziałam, jak zbliżają się do mnie. Byli coraz bliżej i widziałam ich coraz wyraźniej. Sparaliżował mnie strach, on przykuł mnie do ziemi i nie pozwolił mi uciekać. Miałam wrażenie, że zaczęło się polowanie na mnie._
_Nagle jakaś siła oderwała mnie od ziemi. Próbowałam krzyknąć, lecz z moich ust nie wydobywały się żadne dźwięki. Coś trzymało mnie w pasie. Strach paraliżował mi oddech. Potwór o żółtych oczach został w tyle. Miałam wrażenie, że ktoś mnie trzyma. Ten ktoś poruszał się, skacząc. W górę i w dół. Próbowałam się uwolnić, ale krępujący mnie uścisk był bardzo mocny. Już po chwili zniknęły w ciemności żółte oczy podążającego za mną stworzenia. Ktoś postawił mnie na ziemi. Nie spodziewałam się tego, ugięły się pode mną kolana i upadłam. Moje oczy przywykły do ciemności, a może to wszystko trwało dłużej, niż myślałam, i zaczęło już świtać, bo podniosłam wzrok i zobaczyłam mężczyznę stającego dwa metry ode mnie. Patrzył na mnie z niechęcią. Miał ciemne włosy, niebieskie, chłodne oczy i dziwny, niespotykany, zielony kolor skóry._
_– Co ty tu robisz? – warknął w moją stronę. – To nie jest miejsce dla obcych!_
_Strach ścisnął mi gardło. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu._
_– My tutaj nie lubimy obcych! – dodał. – Każdy obcy jest w naszym świecie intruzem._
_– Co to za świat? – zapytałam cicho._
_Nie odpowiedział. Odwrócił się i odszedł._
_– Poczekaj! – zawołałam. – Jak stąd wyjść? Gdzie ja jestem?_
_Nie zwolnił. Nie odwrócił się. Za chwilę znikną_ł _za pierwszymi drzewami budującymi ścianę lasu._
_– Poczekaj! – krzyknęłam. – Poczekaj! Nie zostawiaj mnie tutaj! – Zaczęłam za nim biec. – Zaczekaj! – krzyczałam rozpaczliwie._
_Potknęłam się o kamień i runęłam na ziemię._
***
Otworzyłam oczy. Było już jasno. Promienie słoneczne wpadały do sypialni, igrały na oliwkowej tapecie. Słyszałam, że Czarek kręci się po kuchni. Nie wstałam od razu. Przymknęłam oczy, próbowałam przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów ze snu. Skąd w mojej głowie biorą się takie szalone sny? Powoli usiadłam na łóżku. Zapach kawy rozchodził się po mieszkaniu. W szlafroku poszłam do kuchni.
– Witaj, kochanie! – powitał mnie Czarek.
Musiał usłyszeć kroki, bo odwrócił się w moją stronę. Podszedł i cmoknął mnie pośpiesznie w usta. Był już w marynarce. Na stoliku stał pusty talerz i kubek z do połowy wypitą kawą. Był już gotów, żeby wybiec z domu do pracy. Jeszcze tylko czyścił szczotką spodnie od garnituru.
– Morka zostawiła sierść na moich spodniach – marudził.
– Nie byłeś wczoraj na spotkaniu – powiedziałam obojętnym głosem.
– Nie mogłem. Naprawdę chciałem, ale zabrakło mi czasu – tłumaczył się. – Szukamy nowego pracownika do firmy. Wczoraj przesłuchiwaliśmy kandydatów. Potem musiałem naradzić się jeszcze z księgowym. Był głodny i poszliśmy na kolację. Strasznie to wszystko długo trwało.
– Aha – mruknęłam.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_