Spotkania z Lalką. Mendel studiów i szkiców o powieści Bolesława Prusa - ebook
Spotkania z Lalką. Mendel studiów i szkiców o powieści Bolesława Prusa - ebook
O ile losem większości dzieł literackich w miarę upływu lat obecności na rynku czytelniczym bywa przygasanie i blaknięcie, to w kolejnych publikacjach komentatorów Lalka obrasta w kolejne znaczenia, które mogłyby być traktowane jako znak. Znak nieustannego „przyrastania” sensów tej niezwykłej powieści. Dzieje jej recepcji świadczą o tym dowodnie. Przy końcu XIX wieku mało kto uważał ją za dzieło wybitne […]. Zmiana generalna stosunku do Lalki i jej twórcy nastąpiła dopiero za sprawą krytyków młodopolskich. Po ich opiniach już nie brzmiał nieoczekiwanie w okresie międzywojennym tytuł artykułu Jana Lechonia w „Wiadomościach Literackich” (1932): Wielki Prus.
Na początku wieku XXI staje się jasne, że spośród powieści polskich wieku XIX Lalka wyrasta nad przeciętność nie tylko swojego czasu macierzystego i że znajduje to wyraz w fascynacjach nią kolejnych pokoleń pisarzy, krytyków i historyków literatury, jak również w przekładach na języki obce.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7453-387-4 |
Rozmiar pliku: | 900 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O zamiarze autorskim
Lalka ukazywała się w odcinkach w „Kurierze Codziennym” – jednej z popularnych gazet warszawskich – od 29 września 1887 roku do 24 maja roku 1889. Było tych odcinków 228. Czasem nazywano je wtedy felietonami. Zaczął Prus pisać „felietony” tej powieści w czterdziestym roku życia, czyli w takim wieku, w którym ludzie osiągają w swoich profesjach – jeśli nie rozminęli się z zainteresowaniami czy powołaniem – pełną dojrzałość i dobrze już wiedzą, czego chcą dokonać. Wiemy, że przymierzał się do powieściopisarstwa nieśmiało, stopniowo i ostrożnie – ale uparcie. Taką miał naturę. Przez kilkanaście lat ćwiczył się w publicystyce i nowelistyce (pozostał wierny tym gatunkom do końca życia), a do decyzji o wstąpieniu na najwyższy stopień wtajemniczenia literackiego, za jaki wówczas uchodziła powieść, przyznał się dopiero wtedy, gdy oszacował swoje przygotowanie jako wystarczające.
Znamy datę tego przyznania się.
Było to w roku 1884. Sienkiewicz tryumfował właśnie dzięki pierwszej części wielkiego tryptyku historycznego o Polsce w wieku XVII – Ogniem i mieczem, utworu entuzjastycznie przyjmowanego tak w kręgach elity inteligenckiej, jak w środowiskach plebejskich. Prus czytał tę powieść swego dobrego kolegi z natężoną uwagą i napisał o niej obszerny esej recenzyjny dla tygodnika „Kraj”, wydawanego przez grono pozytywistów polskich w Petersburgu. Redakcja „Kraju” zaproponowała mu po tej publikacji stałą współpracę i jako jedno z zadań najbliższych sugerowała zrecenzowanie Potopu, który miał być drukowany w odcinkach od Bożego Narodzenia 1884 roku jednocześnie w trzech gazetach w Warszawie, Krakowie i Poznaniu. Odmówił. „Piękna to rzecz krytykować – odpowiadał na ofertę z Petersburga – ale piękniejsza robić samemu. Ja chciałbym zostawić coś po sobie; a że już zaczynam orientować się w beletrystyce, więc zamiast krytyki wolę napisać kilka powieści z wielkich pytań naszej epoki”¹.
Pierwszą z tych powieści okazała się Placówka, drukowana odcinkami w tygodniku „Wędrowiec” w latach 1885–1886, następną – Lalka. Kolejnymi były Emancypantki (druk w „Kurierze Codziennym” w latach 1890–1893) i Faraon (druk w „Tygodniku Ilustrowanym” w latach 1895–1896). Ale jako utwór, który introdukcyjnie sytuuje się wobec tetralogii powieści „z wielkich pytań epoki”, należałoby rozpatrywać obszerne opowiadanie Omyłka. Jego geneza na tle wielorakich rozczarowań Prusa do opinii publicznej została przekonująco i skrupulatnie opisana², tu jednak warto przypomnieć, że utwór ten powstawał równolegle z przygotowywaniem eseju recenzyjnego o Ogniem i mieczem i że zawiera ewidentny sprzeciw wobec jednego z ważnych naszych mitów.
Esej o Ogniem i mieczem na pozór nie ma nic wspólnego z Lalką, która zresztą w roku 1884 jeszcze nie zaistniała w planach roboczych autora. Ale nie dajmy się zwieść pozorom. Kiedy pisarz, namyślając się nad „wielkimi pytaniami” swojej współczesności, analizuje powszechnie podziwiane dzieło innego pisarza, to nieuchronnie konfrontuje je z własnymi projektami i z własnym programem literatury. A miał Prus do powiedzenia o Ogniem i mieczem – wbrew ogólnemu aplauzowi – rzeczy niepochlebne i zgoła przykre, choć przyznawał, że jest Sienkiewicz mistrzem świetnej narracji i kreatorem postaci niezwykle sugestywnych.
Zarzut generalny recenzenta do Sienkiewiczowskiej powieści „z lat dawnych” wynikał z tego, że oto na niwie piśmiennictwa pozytywistycznego dotąd pracowicie zagospodarowywanej z udziałem także autora Szkiców węglem i Janka Muzykanta, pojawiło się coś, czego pozytywiści nie przewidywali, a co reprezentuje styl myślenia wczorajszy i zdawałoby się już przezwyciężony. Zjawisko to samym nawet rozmiarem zagroziło dotychczasowemu posiewowi. Do ukazania się Ogniem i mieczem warszawscy młodzi specjalizowali się w publicystyce i nowelistyce (obrazki, opowiadania, szkice powieściowe) zaaferowanej teraźniejszością. Po pojawieniu się pierwszej części Trylogii, definitywnie zrywającej z programową krzątaniną organicznikowską, stało się jasne, że Sienkiewicz rzuca rówieśnikom wyzwanie także rozmachem i rozmiarami swego dzieła. Co więcej – odnosi brawurowy sukces. Jego powieść wywołała przecież powszechny zachwyt wśród publiczności czytającej i znalazła uznanie wielu krytyków.
Prus zdawał sobie sprawę, że sukces ten zagraża wysiłkom, jakie zainicjowała generacja „trzeźwych entuzjastów”, bo wskrzesza złudzenia i odbudowuje mity, które prowadziły nas do nieszczęść. W powieści Sienkiewicza widać przede wszystkim rażący niedostatek nastawienia poznawczego do rzeczywistości, czyli brak realizmu, i fałszywe – a zatem szkodliwe dla naszego rozumienia samych siebie – pojmowanie historii. Twórca Ogniem i mieczem – powiada Prus – każe nam, pisząc o epoce ciężkiego kryzysu polskiej państwowości w XVII wieku, podziwiać ludzi, którzy ten kryzys spowodowali. Uczynił „rozhukanego magnata” Wiśniowieckiego zbawcą Rzeczypospolitej, a nawet wybrańcem Opatrzności. Tego Wiśniowieckiego, który „nie wygrał żadnej poważnej bitwy, nie zorganizował obrony ze wszystkich sił zagrożonych, a raz tylko wstrzymał posuwającego się nieprzyjaciela. Jaki zresztą opór jego kilka tysięcy ludzi mogło stawić krociowej armii Chmielnickiego? Jaki był cel jego walk, jeżeli nie zaspokojenie ślepej nienawiści i chęć reklamy?”³ Kusi Sienkiewicz czytelników przygodami romansowymi i batalistycznymi rycerzy, nie zadając sobie trudu wejrzenia w społeczne przyczyny tragicznej zawieruchy na Ukrainie. Zupełnie nie zajmują go faktyczne korzenie buntu. Po polskiej stronie umieszcza całą galerię bohaterów zasobnych w cnoty i racje, a „czerni” kozackich przeciwników naszego panowania na Ukrainie, przedstawiając ich jako bestialską dzicz, prowadzoną przez lichego karierowicza i opoja, bo w taki sposób przedstawia Bohdana Chmielnickiego. Nie na tym – czytamy w eseju Prusa – polega prawda siedemnastowiecznego dramatu polsko-ukraińskiego. Nie da się tej prawdy ukazać, jeśli się nie chce widzieć naszych ciężkich grzechów. Nie ukazuje na Ukrainie „ani wyzyskiwanego ludu, ani pogardzanych popów, ani weteranów, rozpamiętywających czasy sław i równouprawnienia pod sztandarami Rzeczypospolitej. Nie widzimy tych, których bito, którym zabierano fortuny, żony lub córki. Słyszymy tylko kiedy niekiedy lekkie wzmianki”⁴. Jest Sienkiewicz „grzecznym dla kilku figur kozackich. Masę traktuje jako stado wściekłych psów, którym miejsce duszy zastępuje cuchnąca para wódki”⁵. W sumie autor Ogniem i mieczem „apoteozuje krwawymi łzami opłakaną politykę magnacką”⁶, która zgubiła Polskę. Także i mesjanistycznie przybarwione aspekty moralno-religijne powieści – a rojno w niej od księży – nasuwają poważne zastrzeżenia, zwłaszcza że rolą duchownych jest tu „asystowanie możnym świata tego” i przytakiwanie nawet zbrodniczym decyzjom Wiśniowieckiego⁷. Przy tym w bogatej i atrakcyjnej kolekcji bohaterów Ogniem i mieczem nie ma ani jednej figury, która by zasługiwała na miano odkrycia nowego typu psychicznego.
Nie uczynił Prus wyrzutu Sienkiewiczowi z powodu sięgnięcia przezeń po temat z przeszłości, choć odwoływał się do estetyki cenionego wówczas w całej Europie francuskiego estetyka Hipolita Taine’a, który uważał, że powieściopisarstwo historyczne nie może być prawdziwie realistyczne, bo nie przynosi „materii” z bezpośredniej obserwacji życia. Nasi pozytywiści traktowali jednak beletrystykę historyczną wyrozumialej niż Taine z uwagi na jej przydatność edukacyjną w warunkach niewoli i na użyteczność kostiumu historycznego przy przechytrzaniu cenzorów. Prus też miał skorzystać z „przebrania” historycznego w Faraonie. Nie zgłaszając tedy zastrzeżeń do fabularyzowania historii, pragnął jednak – i dawał temu wyraz w recenzji – by literatura historyczna poruszała kwestie ważne dla współczesności. Jego zdaniem Sienkiewicz rozmija się z potrzebami wieku XIX nie dlatego, że pisze o przeszłości, lecz dlatego, że z tej przeszłości wyjmuje i podsuwa nam jako przedmiot dumy takie zjawiska, które kompletnie nie przystają do nowej sytuacji dziejowej i nie powinny stanowić dla nas wzoru.
Z Placówki, którą mamy prawo uważać za ogniwo polemiki z Sienkiewiczem, jawnie i jasno wynika, że pokrzepianie się chwałą i sławą wojenną dawnej szlachty żałośnie kontrastuje z aktualnym stanem naszego społeczeństwa. Jednym z wymownych motywów Placówki jest wystylizowana na obraz symboliczny ( jak wielu autorów powieści realistycznych Prus nieraz – także w Lalce – korzystał z konstrukcji symbolicznych czy parabolicznych, zresztą już i tytulaturą niejednego utworu je sygnalizując ⁸) scena karnawałowej zabawy we dworze, podczas której – w przerwach pomiędzy tańcami – ziemianin znudzony życiem we wsi sprzedaje spekulantowi resztki dziedzicznych dóbr. Potomkowie niegdysiejszych rycerzy i wielkich panów są w tej powieści już tylko groteskowymi przebierańcami na zapustnym kuligu. Fetują na resztkach majętności w polonezowym rytmie Pożegnania ojczyzny Michała Ogińskiego. Przygląda się tej scenie parobek Owczarz, wracający późnym wieczorem saniami z lasu po zaśnieżonej drodze. Pokazuje barwne widowisko dziecku głupiej Zośki, przygarniętemu z litości i trzymanemu pod kożuchem:
„– Patrzaj – mówił – i przypatruj się dobrze, bo drugi raz nie zobaczysz takich śliczności. O kilka kroków stał lokaj z pochodnią, więc chłop doskonale widział każdą parę przeciągającego orszaku i cichym głosem szeptał objaśnienie sierocie:
– Widzisz tego, co mu blacha wyziera spod algiery!… a na głowie ma mosiężny kociołek? To wielgi rycerz! Tacy zawojowali pół świata dawnymi czasy, ale już dziś ich nie ma…
Pierwsza para minęła sanki chłopa i znikła za pagórkiem.
– A przypatrz się temu z siwą brodą i z kitą u czapki. To wielgi pan i senator… Tacy dawnymi czasy pół świata trzymali w garści, ale już dziś ich nie ma…
Druga para rozpłynęła się w ciemności.
– Ten w kołnierzu – mówił chłop do znajdy – to duchowna osoba. Tacy dawnymi czasy znali wszystko, co ino jest na ziemi i w niebie, a po śmierci bywali świętymi. Ale już dziś ich nie ma…
Trzecia para skryła się za pagórkiem.
– Ten, jaskrawy jak dzięcioł, to także wielgi pan. Nic nie robił, ino pił i tańcował. Od jednego razu mógł wypić konewkę wina, a tyle potrzebował pieniędzy, aż w końcu z biedy musiał ojcowiznę sprzedać. Kiedy wszystko zakupiono i jego, nieboraka, nie stało.
Czwarta para przeszła.
– Widzisz, widzisz, jaki idzie ułan?…O! tacy dużo wojowali… Przeszli z Napolionem cały świat, zbili wszyćkie narody. Ale dziś już i tych nie ma…”⁹
Gdy pamiętamy o Ogniem i mieczem, łatwo dostrzeżemy, że Owczarz nie do znajdy przemawia, lecz do… oczarowanych Sienkiewiczem. I powiada im, że nie tamtymi bohaterami, nie pancernymi rycerzami, kitami u czapek i stanicami nad Dnieprem pora się wzruszać, gdy w środku naszej ziemi pełno biedy, zacofania, głupstwa i zagrożeń bytu narodowego. Nie obronią nas od tych zagrożeń wspomnienia dawnej chwały – nie obronią groteskowi potomkowie niegdysiejszych wodzów, rycerzy i senatorów, zdolni co najwyżej do odgrywania groteskowej maskarady, a zupełnie niezdatni do stawiania czoła wyzwaniom cywilizacyjnym. Nie oni stanowią dziś załogę naszych „placówek”. Nie oni są solą naszej ziemi. Solą ziemi polskiej jest chłop polski. Ktoś taki jak Józef Ślimak albo jego „kum” Grzyb. Nie kontuszowi panowie i nie dziarscy kawalerzyści – ich już nie ma, ich czas przeminął. I nie w barwnych przygodach bitewnych decyduje się teraz nasze dziś i jutro. Nazwisko triumfatora spod Wiednia nosi w Placówce stara nędzarka wiejska. To w lichych chałupach Ślimaków i Grzybów w samym środku etnicznej Polski i wśród prozaicznych kłopotów gospodarskich stoją dziś na straży naszych „placówek” nierozgarnięci, nieoświeceni, nieporadni chłopi, których orężem najsilniejszym jest przywiązanie do ojcowizny i uparte trzymanie się ziemi. To oni stanowią fundament narodowości. Z obawy o stan obecny i o przyszłość tego fundamentu bierze się w Placówce – mimo jej zakończenia motywem nadziei – jedno z „wielkich pytań” Prusa, pytań gorzkich, o naszą szansę w rywalizacji z innymi narodami w nowoczesnym świecie. Gorycz w tym pytaniu skrywaną trzeba dlatego zauważyć, że Prus, który wielokrotnie upominał się o docenianie „maluczkich” i dziesiątki plebejskich postaci wprowadził do swoich utworów, daleki był od romantycznego apoteozowania ludu i idealizowania folkloru.
W Lalce mamy kolejne „wielkie pytanie” związane z diagnozą miejskiej części społeczeństwa, ale również osadzone w tle Sienkiewiczowskiego pokrzepiania nas tradycją szlachecko-rycerską. Pan Tomasz Łęcki – „późny wnuk” wielkich panów – zastawia u jubilera rodowe srebra stołowe, uratowane niegdyś z rąk Tatarów i zbuntowanych chłopów (zapewne więc w epoce „ognia i miecza” na Ukrainie), bo treścią jego życia stała się leniwa egzystencja z pozorami elegancji na reliktach dawnej fortuny – bez udziału w jakiejkolwiek działalności użytecznej dla społeczeństwa. W warszawskiej rzeczywistości lat 1878–1879 (akcja powieści zawiązuje się na początku marca 1878 roku, kończy się zaś w ostatnich dniach października roku następnego) arystokracja to anachroniczny relikt przeszłości, nie uzasadniający niczym sensownym swych pretensji do figurowania „na narodu czele”. Bzikowaty ekscentryk baron Krzeszowski, zramolały dewiant-poczciwiec baron Dalski, a nawet zacny książę – „arystokrata od włosów do nagniotków” (I, 331)¹⁰, postękujący nad „nieszczęśliwym krajem” (dlatego wśród swoich uchodzi za „zagorzałego patriotę”) – toż to gabinet figur osobliwych, a nie zbiór osobowości zdolnych do przewodniczenia komukolwiek. Jeśli nawet temu lub innemu z nich nie brak rysów sympatycznych, to jako „kasta” (tym mianem Prus posługiwał się jako synonimem wyrazu „klasa”) stanowią pasożytniczą narośl na organizmie społeczeństwa.
Nie ulega kwestii, że autorowi Lalki zależało na zaakcentowaniu tej opinii, nieraz już i przed nim formułowanej (na przykład w powieściach Kraszewskiego znajdowały się liczne obrazy trującego wpływu arystokracji na inne środowiska), ale jeszcze bardziej – na ukazaniu „naszych polskich idealistów na tle społecznego rozkładu”¹¹. Tak właśnie określił temat swej powieści w eseju Słówko o krytyce pozytywnej (z żartobliwym podtytułem Poemat realistyczny w 6-ciu pieśniach), opublikowanym w „Kurierze Codziennym” w 1890 roku. Bronił się tam przed zarzutami Aleksandra Świętochowskiego, który uznał Lalkę za utwór niewydarzony pod względem kompozycji: nieprzemyślany, niespójny i w ogólności niedopracowany, choć znajdują się w nim epizody znakomite. Zdaniem Prusa te zarzuty zdradzają nie tylko niedostatek dobrej woli Świętochowskiego, ale i ubóstwo jego kompetencji. Kompetentny krytyk – pisał w Słówku o krytyce pozytywnej – powinien wiedzieć, na czym polega powieść realistyczna: „Powieść realistyczna, osobliwie taka, której tematem jest duże zjawisko społeczne, zawsze w pierwszym czytaniu robi wrażenie czegoś powikłanego i chaotycznego: jest to las, w którym widać tylko pojedyncze drzewa, a nie widać… lasu. Nieuważny czytelnik może nigdy nie zobaczyć owego «lasu», ale przyzwoity krytyk musi jego plan odkryć i nakreślić”¹².
Prus upominał się o dostrzeganie „społecznego rozkładu” w „lesie” swojej powieści, dodając:
„Rozkładem jest to, że ludzie dobrzy marnują się lub uciekają, a łotrom dzieje się dobrze. . Że ludzie niepospolici rozbijają się o tysiące przeszkód (Wokulski), że uczciwi nie mają energii (książę), że człowieka czynu gnębi powszechna nieufność i podejrzenia itd.
Nasz idealizm ma w powieści trzy typy cechujące się tym, że każdy z nich goni za wielkimi dziełami, a nie dba o małe, podczas gdy realista Szlangbaum, wykonywając małe prace, zdobywa kraj. Rzecki jest idealistą politycznym, Ochocki naukowym, a Wokulski bardzo złożonym, jako człowiek epoki przejściowej”¹³.
Ze Słówka o krytyce pozytywnej wynika, że Prus nalegał na traktowanie Lalki w kategoriach realizmu, bo opiera się ona – jak akcentował – na bezstronnej wiedzy o stanie społeczeństwa. Ale jednocześnie domagał się od krytyka przekraczania poziomu dosłowności i pomagania czytelnikowi w docieraniu do pokładów sensu bogatszych a ogólniejszych niż prostacza „pojedynczość” obrazków. Twórca Lalki, który wiedział wiele o symbolizacyjnych funkcjach literatury, nieraz w wypowiedziach publicystycznych ostrzegał przed prymitywizmem lektury i przed gonitwą za pokrzepiającymi ułatwieniami. Był też pewien, że nie ma podstaw do kształtowania optymistycznego obrazu rzeczywistości polskiej (a takie sugestie pojawiały się w niektórych recenzjach) i że lepiej mówić gorzką prawdę niż pocukrowane kłamstwa. Jeśli bowiem pragniemy poprawić swoje położenie, to powinniśmy ćwiczyć w sobie odwagę rozpoznawania własnych słabości, omyłek i błędów, a nie łudzić się pokrzepieniami, bo za pokrzepiające złudzenia już nieraz przychodziło nam ciężko płacić.
O społeczeństwie, ideach i „kwestiach”
Do niezłomnych założeń filozoficznych Prusa – nie tylko zresztą w Lalce wyrażonych – należało przekonanie, że regulatorami wszelkiego życia są dwa wielkie prawa: prawo walki o byt oraz prawo wspierania się i wymiany usług. Drugie z tych praw ma jego zdaniem – wbrew niektórym interpretatorom teorii Darwina – przewagę nad pierwszym. Gdyby tak być miało – dowodził w jednej z prac – że na ziemi dominuje bezpardonowa walka, to już dawno wszystko, co żyje, pozagryzałoby się nawzajem i definitywnie zamarłoby wszelkie życie na ziemi. Skoro jednak życie nie tylko istnieje, ale i rozwija się, to musi się zasadzać na większej sile pierwiastka konstruktywnego niż moc pierwiastka destrukcyjnego. Oczywiście: zdarzają się patologiczne sytuacje i są miejsca, w których dochodzi do groźnego odwrócenia proporcji – stąd katastrofy i regresy w dziejach społeczeństw – ale zasada generalna prymatu wspierania się i wymiany usług nad walką zdaniem Prusa nie ulega wątpliwości¹⁴.
W świecie ludzkim w wyniku procesów dziejowych ukształtowały się zbiorowości, które – jak w niejednej pracy publicystycznej Prusa – rywalizują ze sobą i walczą, ale także wymieniają usługi, dostarczając sobie nawzajem towarów, wynalazków, idei, dzieł sztuki itd. Narody są silne, jeśli potrafią zwyciężać orężem, ale są jeszcze silniejsze, jeśli umieją wygrywać ofertą usługową. Francuzi przegrali bitwę pod Sedanem i wojnę z Prusami w 1870 roku, ale pozostali społeczeństwem wielkim, bo wnoszą do cywilizacji europejskiej i światowej dobra potrzebne innym narodom. Wokulski widzi Paryż podczas wystawy światowej w osiem lat po druzgocącej klęsce i stwierdza, że stolica Francji nie tylko podźwignęła się ze zniszczeń wojennych, ale z nową siłą ściąga zewsząd interesantów, bo nadal pozostaje ważnym centrum kultury, nauki i wielu gałęzi wytwórczości.
Społeczeństwa (narody) są podobne do organizmów żywych. Tę hipotezę – zwłaszcza w wersji wykładanej przez znakomitego socjologa angielskiego Herberta Spencera – nasi pozytywiści przyjmowali bez zastrzeżeń, a Prus był jej entuzjastą. Spencer uczył, że organami społeczeństw są ich klasy społeczne, zbiorowości i grupy zawodowe, instytucje państwowe, organizacje religijne i stowarzyszenia różnego rodzaju. Organizm społeczny jest tym silniejszy, zdrowszy i nowocześniejszy, im więcej „wytwarza” potrzebnych mu organów i im harmonijniej współdziałają one ze sobą. Przerost lub niedowład któregoś z nich może zakłócać funkcjonowanie całego organizmu.
Pozytywistyczny postulat pracy organicznej wynikał z takiej właśnie teorii społeczeństwa, które powinno dbać o wszystkie użyteczne organa z równą troskliwością.
Nie wszystkie społeczeństwa mogą „wytwarzać” taką samą liczbę organów. Na przykład narody nie mające własnego państwa nie „wytwarzają” instytucji politycznych i wojskowych, a narody małe nie „wytwarzają” niektórych dziedzin przemysłu czy placówek naukowych, zwłaszcza o rzadkich specjalnościach. Ale posiadanie wszystkich organów nie jest warunkiem koniecznym względnie pomyślnego rozwoju całego organizmu. Są narody bez własnego państwa, które jednak potrafią skutecznie wykorzystywać ograniczone możliwości pracy na rzecz własnej pomyślności (nasi pozytywiści – w tym także Prus – często powoływali się na exemplum Czech), i są narody, które takie możliwości zaniedbują lub marnotrawią.
Z Lalki wynika ponad wszelką wątpliwość, że my straszliwie zaniedbujemy.
Niewola jest faktem ponurym i kładzie się ciężkim brzemieniem na naszym życiu. Prus nie może o tym mówić pełnym głosem (cenzor wykreślał w pierwodruku powieści w „Kurierze Codziennym” liczne „nieprawomyślne” napomknienia) i ogranicza się do aluzji, całą „resztę” zawierzając – jak to czynili i inni pisarze tej doby – domyślności czytelników. Ale daleki jest od sprowadzania wszystkich naszych fatalnych problemów do represyjnego i prześladowczego działania władz zaborczych. Nie od tych władz przecież zależą w Lalce uprzedzenia warszawskich koterii salonowych do kupca. Nie Rosjanie sprawiają, że „towarzystwo wyższe” pasjonuje się byle skrzypkiem o włosko brzmiącym nazwisku, a kompletnie nie interesuje się pracami ludzi, którzy próbują ożywić krajowy ruch umysłowy i gospodarkę. I nie carski generał-gubernator zarządza organizowanie w kościołach warszawskich niby-dobroczynnych widowisk wielkopostnych, na których suknie kwestarek znaczą i kosztują więcej, niż jest wart cały plon finansowy tych widowisk.
Kalectwo naszego organizmu społecznego w świetle powieści Prusa polega na drastycznym niedorozwoju nowoczesnych „kast” mieszczańskich (kupiectwa, rzemieślników, przemysłowców), a jednocześnie na nadmiarze obszarów plebejskiej ciemnoty i nędzy. Przewlekłą chorobą organizmu polskiego jest istnienie wpływowej elity próżniaczej, upowszechniającej wzorce życia luksusowego a nieproduktywnego. Chronicznie cierpi ten organizm na „rozkład”, rozsypkę, dezintegrację, czyli na brak współdziałania poszczególnych organów. Nieporównanie więcej energii wydatkuje się tu na bezinteresowne zawiści i obrzydzanie życia swojemu otoczeniu niż na wspomaganie się. Powieść zaczyna się sceną jakże charakterystyczną. Oto przy piwie w „renomowanej jadłodajni” warszawskiej oplotkowują Wokulskiego ludzie, którym on w niczym nie zawinił i niczym nie zagraża, ale którzy mieliby niejaką satysfakcję, gdyby mu się w interesach handlowych w Bułgarii podwinęła noga… Potem w Lalce raz po raz będziemy świadkowali seansom pomówień i oskarżeń, a nierzadko irytacji i złości. Panna Łęcka rumieni się z oburzenia na myśl, że kupiec bławatny śmie pretendować do jej ręki i prowadzi z nim uporczywą wojnę. Histeryczna baronowa Krzeszowska zanosi do rosyjskiego sądu najzupełniej bezpodstawne oskarżenie przezacnej pani Stawskiej o kradzież zabawki dziecięcej. Henryk Szlangbaum jako starozakonny naraża się w sklepie Wokulskiego na złośliwości kolegów za to, że jest Żydem, choć wiedzą oni, że swoją postawą w czas wielkiego dramatu w roku 1863 dowiódł zakorzenienia się w polskości nie gorzej niż jego chrześcijańscy rówieśnicy. Ten sam Szlangbaum – gdy dochrapie się pozycji właściciela sklepu – będzie kazał Ignacego Rzeckiego, człowieka najuczciwszego z uczciwych, śledzić tajemnie jak złodzieja.
Nie z samych zawiści i nie z samych objawów rozsypki składa się rzeczywistość przedstawiona w Lalce. Widzimy przecież, że Wokulski i Rzecki w wielu sprawach znajdują oparcie w przyjaźni i w życzliwości znajomych z różnych sfer. Widzimy, jak prezesowa Zasławska wspomaga ludzi wartościowych, jak temperamentna pani Wąsowska i sarkastyczny doktor Szuman potrafią dotrzymywać Wokulskiemu wierności w trudnych chwilach, jak różni Wysoccy i Węgiełkowie z „nizin” społecznych umieją okazywać wdzięczność za przysługę i za ludzkie traktowanie. Listę takich przykładów można by znacznie wydłużyć. Wyraża się w nich wpisana w Lalkę głęboka społeczna potrzeba ładu międzyludzkiego, zgodnej współpracy, przezwyciężania uprzedzeń i pomagania innym w nieszczęściu. Ale nie te „siły składu” (tak by to Prus określił za cenionym przez siebie ekonomistą Józefem Supińskim¹⁵), lecz tendencje destrukcyjne pulsują coraz silniej w naszym organizmie społecznym. Takim przecież przeświadczeniem i akcentem niepokoju o polską przyszłość kończy Prus ostatni rozdział powieści.
Po drodze do tego finału kazał nam się zastanawiać także nad ideami, nad którymi rozmyślają i którymi kierują się pierwszoplanowi bohaterowie fabuły.
Niebagatelne miejsce wśród tych idei zajmuje romantyzm polityczny i nałogowa wiara w moc rozstrzygnięć polityczno-militarnych naszego losu. Tę wiarę reprezentuje stary subiekt Ignacy Rzecki. Przejął ją w dzieciństwie od ojca-legionisty z epoki napoleońskiej i niemal religijnie pielęgnował przez całe życie, utwierdzając się w przekonaniu, że za sprawą Bonapartych dokona się cud niepodległości. Na Węgry w 1848 roku poszedł w czasie sławnej Wiosny Ludów i bił się dzielnie, potem odpokutował swoje bohaterstwo tułaczką emigracyjną, a po powrocie do kraju – przyłapany na granicy – odsiedział parę lat w więzieniu carskim. W roku 1863 chadzał z pogadankami po zebraniach spiskowców… A ile się nadomyślał, naspodziewał i nakombinował przez lata następne – aż po ostatnie swoje dni – śledząc w nieustannym napięciu wiadomości gazetowe ze stolic europejskich! Dopiero na łożu śmierci uświadomił sobie, że troszcząc się o Napoleonidów i o wielką politykę, dopuścił do tego, że sklep – jego ukochany sklep pod firmą „J. Mincel i S. Wokulski” – przeszedł w ręce Szlangbauma. Bo Szlangbaum ma wprawdzie chlubną kartę w swojej historii Żyda spolonizowanego i ma sybirski stempel na tej karcie, ale później – zapędzony do getta przez tych, do których chciał przystać – wykurował się z marzeń politycznych i zabrał do robienia kapitału.
Wokulski w 1863 roku z romantyczną determinacją ruszył do powstania i potem trafił na kilka lat do Irkucka, ale po powrocie z zesłania zrozumiał dużo wcześniej niż Rzecki, że romantyzm polityczny na nic się nie zdał i że wybuch styczniowy i całe nasze podniecenie polityczne okazało się tragicznym błędem. Prus, sam przecież partyzant-ochotnik w roku 1863, powtórzył w Lalce swój sąd o powstaniu, który wyraził w roku 1884 w noweli pod dobitnym tytułem Omyłka. Ukazał tam tragiczną niedojrzałość i przerażającą szkodliwość zrywu zbrojnego, w którym oprócz szlachetnych idealistów nieuchronnie biorą udział ludzie skrajnie nieodpowiedzialni. Bohater Lalki wie, że nie heroicznymi porywami zbrojnymi powinniśmy się teraz dobijać znaczenia w świecie. Z tych porywów za każdym razem wychodziliśmy straszliwie pokaleczeni i cofnięci w rozwoju cywilizacyjnym. Skutki przegranych powstań za każdym razem okazywały się radykalnie sprzeczne z celami, które przyświecały inicjatorom. Rzecki na Węgrzech i Wokulski w partyzantce styczniowej udowodnili odwagę, ofiarność i bohaterstwo, ale społeczeństwo jako całość dowiodło braku umiejętności dokonywania elementarnego rachunku sił i środków, toteż Wokulski uważa się za człowieka oszukanego przez społeczeństwo. Z Lalki – podobnie jak z wielu publicystycznych wypowiedzi Prusa – wynika, że świat nie szanuje słabych, biednych i zacofanych, nawet jeśli z ciekawością i współczuciem przypatruje się ich nieszczęściom, bo świat liczy się z przedsiębiorczymi, wykształconymi i bogatymi.
Mając na polu cywilizacyjnym zaległości ogromne, a możliwości – mimo klęski w roku 1863 – jednak znaczne, powinniśmy pracę u podstaw i troskę o zdrowie organizmu społecznego uznać za program narodowy. Trzeba wykonawstwu tego programu systematyczności – tu słomiany zapał na nic się nie zda – i trzeba wytrwałości, o którą Prus się upomina, a jeśli tylko się zdarzy dobra sposobność, to i rozmachu, bo sama sklepikarska krzątanina nie starczy na sukces. Trzeba także sojuszników. Warto w związku z tym pozbyć się wzgardliwego i wyniosłego bojkotowania wszystkiego, co mogłoby się stać dla nas szansą w Rosji i wśród Rosjan. Rosja to nie tylko wrogi nam aparat carskiego ucisku, ale i tacy Rosjanie, między którymi możemy i powinniśmy znajdywać i zjednywać sobie – ponad polityką – partnerów w interesach¹⁶. Wokulski robi je z kupcem Suzinem poznanym na zesłaniu w Irkucku i obaj wynoszą z tego korzyści. Prus ilustruje możliwości tych interesów zgoła drastycznie. Wie, bo wszyscy w Polsce wiedzieli, że w 1855 roku Mickiewicz zmarł w Konstantynopolu, a pojechał tam, by wspomagać politycznie i wojskowo Turcję w jej wojnie z Rosją. Ale teraz, w latach zapaści po klęsce powstania styczniowego, autor Lalki na przekór naszemu kultowi Mickiewicza (którego sam uznawał za naszego największego poetę, ale nie za stratega politycznego), ostrzega przed jego wezwaniem „mierz siły na zamiary” jako dyrektywą naszej polityki. Oto Wokulski w Lalce – eks-powstaniec i eks-zesłaniec – decyduje się za radą Suzina najpierw na rolę dostawcy aprowizacji na terenie Bułgarii dla armii carskiej w 1877 roku podczas wojny z Turcją, a później – w roku następnym – na rolę pomocnika i tłumacza przy zawieraniu wielkich transakcji zbrojeniowych w Paryżu. Z obu tych okazji wynosi grube pieniądze. W Warszawie poniektórzy strażnicy czystości patriotycznej sarkają i odwracają na ulicy głowę, kiedy go spotykają. Prus wszakże chce, by czytelnik widział w decyzjach Wokulskiego rzetelną przysługę dla naszej społeczności, bo kraj się na nich bogaci. Gdyby Polak nie skorzystał ze sposobności, skorzystaliby niechybnie inni – chętnych nie brakowało – i do nich popłynęłyby zyski. Ci zaś, którzy w Warszawie poprawiają sobie samopoczucie podejrzewaniem Wokulskiego o zdradę narodową (mnożenie się liczby zawistników ukazuje Prus jako naszą przypadłość chroniczną), nie wydobędą żadnej ulicznicy z bagna moralnego ani nie dadzą pracy żadnemu bezrobotnemu nędzarzowi. Ze stanowiska Wokulskiego patriotyzm w wersji powstaniowo-bitewno-martyrologicznej przyzwyczaja społeczeństwo do schematów, które zubożają nas materialnie i duchowo, powinniśmy się więc bronić przed nim jak przed nieszczęściem. Bitewne pola i konspiracje nie są najlepszym miejscem narodowej edukacji.
Ignacy Rzecki w „Pamiętniku starego subiekta” wspomina, jak to podczas „ jeneralnej bitwy” na Węgrzech wśród wojennego wrzasku, biegnąc w ciasnocie tyraliery do ataku, poczuł w pewnej chwili, że ktoś go chwycił za nogę. Upadł, a lewa ręka poślizgnęła mu się we krwi.
„Obok mnie – pisze – leżał przewrócony na bok oficer austriacki, człowiek młody, o bardzo szlachetnych rysach. Spojrzał na mnie ciemnymi oczyma z nieopisanym smutkiem i wyszeptał chrapliwym głosem:
– Nie trzeba deptać… Niemcy są też ludźmi…” (I, 263).
Tę Mickiewiczowską myśl („Niemcy są też ludźmi…” to parafraza zdania z Konrada Wallenroda) Prus rozciąga w Lalce na wszystkie narodowości, z którymi nasze losy poplątała historia. Pamięta – któż zresztą wtedy o tym nie pamiętał? – o szowinistycznej polityce rządu berlińskiego i nieustannie w kronikach tygodniowych alarmuje z tego powodu opinię publiczną, jednakże wie – i nieraz to powie – że nie wolno nam na szowinizm germanizatorów odpowiadać szowinizmem i nienawiścią do każdego Niemca. Wie, że oprócz polakożerców są inni Niemcy, a w Lalce doda, że w Warszawie gołym okiem widać, jak „ jest człowiekiem” przyjaciel Rzeckiego o niemieckim nazwisku „Katz” i jak „są ludźmi” niemieccy Minclowie. Mają swoje ułomności i śmieszności („najrodowitsi”, najczystszej genealogii Polacy, widziani okiem Prusa, też mają ich pod dostatkiem), wnoszą jednak do naszego organizmu społecznego solidność mieszczańską i nawyki oszczędności. W pierwszym pokoleniu nie obchodzą ich jeszcze problemy narodowe nowego środowiska, ale ich potomkowie będą Polakami nie gorszymi od „nieskazitelnie” polskich rówieśników.
Do ważnych składników obrazu rzeczywistości polskiej w Lalce należy kwestia żydowska, wchodząca wtedy w fazę kolejnego przełomu. Żydzi w drugiej połowie XIX wieku stanowili znaczący odsetek ludności, wynoszący około 14% ogółu mieszkańców Królestwa Polskiego, a w Warszawie, liczącej w pobliżu 1880 bez mała 400 000 mieszkańców – ponad 30%¹⁷. Akcja powieści Prusa toczy się przed rokiem 1881, kiedy doszło w Warszawie do wielkiego pogromu Żydów, ale utwór powstawał w kilka lat po tym pogromie. Powstawał w atmosferze dramatycznego kryzysu nadziei na sukces asymilacji Żydów, czyli. ich upodobnienia się do społeczeństwa polskiego i scalenia się z nim. Prus w pierwszych latach swej aktywności publicystycznej – podobnie jak Orzeszkowa i inni czołowi pozytywiści – należał do jak najżarliwszych zwolenników asymilacji. Nie przypadkiem przez jednego z naszych heroldów antysemityzmu został zaliczony do „doboszów żydofilskiej koterii” – i nie przypadkiem też poczytał to sobie za zaszczyt.
W 1876 roku, obszernie wykładając swój pogląd na sprawę żydowską, pisał:
„Jako pewnik przyjąć należy fakt, że Żydzi i chrześcijanie stanowią jedną całość, są elementami jednego organizmu, mimo różnice wiary, języka, zwyczajów, a nawet tradycji.
Z tego, czym byli pierwej, z narodu w narodzie, Żydzi przetwarzają się powoli w stronnictwo w narodzie, z klasy żydowskiej powstaje: klasa mieszczańska.
Z tym, co powiedziałem, zwracam się nie do chrześcijan wyłącznie, ale do zacnych, światłych obywateli obu wyznań. Walczmy! lecz walczmy nie z ludźmi, ale z ciemnotą, nędzą, przesądem, i lekkomyślnością, bez względu na to, czy siedzibą ich jest chata włościanina, czy dwór szlachecki, czy salon finansisty, czy suterena proletariusza chrześcijańskiego, czy kram jego współbrata Starego Zakonu. Na tej tylko drodze podnoszą się jednostki i społeczeństwa”¹⁸.
Pisząc o pozytywnych zmianach we współżyciu obu społeczności, Prus odwoływał się do wspomnień solidarności Żydów z mieszczaństwem chrześcijańskim Warszawy w czasie manifestacji patriotycznych w latach 1861–1862 i do późniejszych przykładów uczestnictwa finansjery i inteligencji żydowskiej w życiu polskim. Dowodził, że winniśmy się od Żydów uczyć skrzętności zarobkowania, przezorności, pracowitości, solidarności, szacunku dla nauki i wdzięczności za przysługi, natomiast Izraelici powinni, zachowując odrębność religijną i związane z nią obyczaje, stawać się pod względem języka, kultury i udziału w życiu publicznym integralną i pełnoprawną częścią naszej społeczności, czyli być Polakami wyznania mojżeszowego. Powinni wyzbywać się – narosłej przez stulecia prześladowań – nieufności do otoczenia. Powinni przełamywać konserwatyzm i ciemnotę, której pełno w gettach izolujących ich od świata. Warunkiem jednak kardynalnym powodzenia asymilacji jest – i Prus to zdecydowanie akcentował – wytępienie po naszej stronie ohydy antysemityzmu: od dawien dawna rozplenionych przesądów antyżydowskich i oszczerstw oraz dyskryminacji obywatelskiej i towarzyskiej Żydów.Przypisy
Powieść z krainy arcydzieł
¹ A. Głowacki (B. Prus), Listy, oprac., komentarzem i posłowiem opatrzyła K. Tokarzówna, red. naukowa Z. Szweykowski, Warszawa 1959, s. 120 (list do Erazma Piltza, redaktora „Kraju”).
² Zob. E. Pieścikowski, Geneza „Omyłki”, w: Nad twórczością Bolesława Prusa, Poznań 1989, s. 52–66.
³ B. Prus, „Ogniem i mieczem”. Powieść z lat dawnych Henryka Sienkiewicza ocenił…, oprac. J. Kulczycka-Saloni, w: Polska krytyka literacka (1800–1918). Materiały, t. III, Warszawa 1959, s. 305 (pierwodruk: 1884)
⁴ Ibidem, s. 300.
⁵ Ibidem, s. 301.
⁶ Ibidem, s. 311.
⁷ Ibidem, s. 293. Prus pisze tu: „O ile zaś mnie się zdaje, ksiądz w tej powieści był tylko raz potrzebny, wówczas gdy Wiśniowiecki kazał wbić na pal niewinnego Sucharukę i ściąć jego towarzyszów; potrzebny był po to, ażeby albo ocalić nieszczęśliwych, albo otrząsnąwszy pył z obuwia opuścić obóz. Obecny jednak przy scenie mordu ksiądz ograniczył się na składaniu rąk i patrzeniu w oczy księciu; miał widać duszę nie Chrystusowego apostoła, nie Skargi, ale panny respektowej”.
⁸ Nie wdając się tu w rozważania, czym się różni symbol od alegorii, zauważmy, że i Placówka, i Lalka to tytuły, których dwoiste znaczenia już nieraz konstatowano. Wprawdzie Prus w 1890 roku obstawał za dosłownym rozumieniem tytułu Lalki, odnosząc go do zabawki dziecięcej (proces o kradzież tej zabawki jest jednym z motywów tomu II powieści), ale to nie przeszkodziło wielu późniejszym interpretatorom powieści w snuciu rozmaitych domysłów i skojarzeń na przykład z prastarym toposem theatrum mundi. O interpretacjach tytułu Lalki pisałem we Wstępie do edycji tej powieści w wydaniach Ossolineum (seria „Biblioteka Narodowa” I, 262), w wydaniu z roku 1991 – s. XIII–XV, w wydaniu z roku 1998 – s. XIII–XXVI.
⁹ B. Prus, Placówka, w: Wybór pism, wydanie w dziesięciu tomach ze wstępem Marii Dąbrowskiej, t. IV: Anielka. Placówka, Warszawa 1957, s. 328. O scenie tej pisałem w artykule Sienkiewicz – Orzeszkowa – Prus. Spotkanie u szczytu twórczości (w: „Lalka” i inne. Studia w stulecie polskiej powieści realistycznej pod red. M. Głowińskiego i moją, Warszawa 1992, s. 16–17); także w artykule „Lalka” w kontekście Trylogii („Rocznik Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza” R. XXVI–XXVII (1991–1992; opubl. 1993), s. 27–44). Kilka tam sformułowanych refleksji oraz w artykule „Placówka” Bolesława Prusa. Projekt kolejnej interpretacji („Pamiętnik Literacki” 1984, z. 3, s. 133–150) wykorzystuję w niniejszym artykule.
¹⁰ Wszystkie cytaty z Lalki oznaczane są informacją w tekście głównym: cyfra rzymska oznacza tom, arabska stronicę. Podstawą cytowania w artykułach i szkicach wchodzących w skład niniejszego tomu jest wydanie drugie przejrzane Lalki w moim opracowaniu w ossolińskiej serii „Biblioteka Narodowa” (I, 262), Wrocław–Warszawa–Kraków 1998.
¹¹ P. Prus, Słówko o krytyce pozytywnej. (Poemat realistyczny w 6-ciu pieśniach), w: T. Sobieraj, Prus versus Świętochowski. W sporze o naukowość, krytykę pozytywną i „Lalkę”, Poznań 2008, s. 139.
¹² Ibidem, s. 134.
¹³ Ibidem, s. 139.
¹⁴ Zob. idem, Szkic programu w warunkach obecnego rozwoju społeczeństwa, w: Filozofia i myśl społeczna w latach 1865–1895, cz. 1, wybrały, oprac., wstępami i przypisami opatrzyły A. Hochfeldowa i B. Skarga, Warszawa 1980, „700 lat myśli polskiej” s. 192–193 (pierwodruk: 1883). Najpełniejszy wykład swoich przemyśleń na temat warunków rozwoju społeczeństwa zawarł Prus w książce Najogólniejsze ideały życiowe, Warszawa 1901 (wydanie drugie przejrzane 1905; pierwodruk 1899).
¹⁵ Supiński posługiwał się pojęciem „sił składu” i „sił rozkładu” w książce Szkoła polska gospodarstwa społecznego wydanej we Lwowie: tom I – 1862, tom II – 1865.
¹⁶ Obszerniejsze rozważania na ten temat znajdują się w artykule Sprawa kupca Suzina, czyli Rosjanie w „Lalce” i niektórych innych utworach Bolesława Prusa zamieszczonym w niniejszym tomie.
¹⁷ Są to wielkości przybliżone. Krzysztof Dunin-Wąsowicz podaje, że około 1870 roku ludność Królestwa liczyła 6 087 000 mieszkańców, a spis ludności z roku 1897 wykazywał 9 402 253 osoby (zob. idem, Struktura demograficzna narodu polskiego w latach 1864–1914, w: Historia Polski, t. III: 1850/1864–1918, cz. 1: 1850/1864–1900, pod red. Ż. Kormanowej i I. Pietrzak-Pawłowskiej, oprac. J. Buszko, Warszawa 1963, s. 95 i 98). O odsetkach ludności żydowskiej w Warszawie zob. M. M. Drozdowski i A. Zahorski, Historia Warszawy, wyd. 2, Warszawa 1975, s. 235.
¹⁸ A. Głowacki, Kronika miesięczna, „Ateneum” 1876, t. IV, z. 11. Cyt. według wydania: B. Prus, Kroniki. Wybór, w moim opracowaniu, Wrocław–Warszawa–Kraków 1994 (BN – I, 285), s. 47–50.