Spotkanie na Kaczym Wzgórzu - ebook
Spotkanie na Kaczym Wzgórzu - ebook
Nawet kiedy snujesz plany, przewrotny los szykuje własny scenariusz.
Leonia Kwiatek, redaktorka brukowca „Bajanie Ducha”, przyjeżdża na Kacze Wzgórze, żeby napisać artykuł o funkcjonującym tam intrygującym pensjonacie. Nie jest tym faktem szczególnie zachwycona, ale przełożony nie daje jej wyboru: ma rozwiązać zagadkę i odkryć, czym tak naprawdę jest miejsce, do którego ciągną poturbowane życiowo kobiety. Początek pobytu w Kobylnicy zaczyna się dla Leonii fatalnie: jej zwariowany kot atakuje nieznajomego mężczyznę, a w dodatku ona sama nie może się odnaleźć w towarzystwie dziwnych współlokatorek. Jakby tego było mało, po przekroczeniu progu kompletnie opuszcza ją wena, a niedługo potem na scenę wkracza tajemnicza kobieta o czekoladowych włosach, która nieco pokrzyżuje Leonii plany…
Jeśli potrzebujesz wsparcia, znajdziesz je na Kaczym Wzgórzu. Paulina Kozłowska w zabawny, przewrotny i ciekawy sposób ujawni prawdę o kobietach. Świetna lektura dla każdej z nas.
Beata Owczarczyk, Lubię i polecam polskich autorów
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67295-06-2 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Tadeuszu Duchu, z całą mocą z jaką mnie wkurzasz, oznajmiam ci, że pora na emeryturę.
– Ty się nie martw o moją emeryturę! Zrozumiałaś, co przed chwilą powiedziałem?
Lonka spojrzała spod byka w małe, niebieskie oczka, które błyszczały teraz jak u lekomana albo kogoś na mocnym haju. Siedząc w obskurnym gabinecie redaktora naczelnego, miała wrażenie, że bierze udział w czymś w stylu Truman Show. Bardziej prawdopodobne było jednak to, że jej szef do reszty zwariował.
– Inteligencję wyssałam z mlekiem matki, więc nie mam problemów z przyswajaniem informacji – mruknęła, poprawiając się na krześle.
Cichutkie prychnięcie tuż obok przywróciło ją do rzeczywistości i przypomniało, że po jej lewej stronie nadal siedziała Hanka, patrząca tępo w swoje białe botki z kożuchem.
– To twój pomysł? – Lonka obróciła się lekko w jej stronę, niemal na nią napierając. Po głupiutkim uśmiechu na upudrowanej na brzoskwiniowo twarzy upewniła się, że plan wysłania jej sto czterdzieści kilometrów stąd narodził się właśnie w pustej główce Hanki Miluś.
Chude ramiona uniosły się w udawanym przepraszającym geście. Lonka miała wrażenie, że na widok tej niewinnej minki jak u cielaka, za chwilę wysadzi kobietę z fotela.
– Prawda jest taka, Lonka, że tylko ty masz w sobie tyle tupetu żeby tam jechać i dobrze udawać – wyrzuciła z siebie Hanka jadowicie, patrząc z dumą na Tadka.
– W udawaniu to ty jesteś specem, a nie ja!
Leonia wiedziała, że gdyby nie obecność szefa, ta wredna mysz bałaby się odezwać do niej choćby słowem. Gdy mijały się na korytarzu, Hanka kurczyła się do rozmiarów krasnala ogrodowego. Tymczasem dzisiaj kozaczyła jak mało kiedy.
– No, może nie ująłbym tego tak dosadnie, ale Hania ma trochę racji. Tylko ty możesz zrobić rzetelny materiał na ten temat. – Tadek przeciągnął się leniwie na fotelu, aż ten zaprotestował donośnym skrzypieniem naciągniętej ekoskóry.
– Skąd ci się w ogóle uroiło w tym starym łbie, że będę miała ochotę jechać na wieś do jakiegoś pensjonatu dla samotnych bab i udawać jedną z nich, żeby napisać artykuł?! – Lonka poderwała się z fotela jak oparzona.
Hanka jak na zawołanie skuliła się w sobie, z obawy, że zostanie zaatakowana. Lonka posłała jej wściekłe spojrzenie, pokazując redakcyjnej koleżance, co myśli o jej zachowaniu. Owszem, była nadpobudliwa i nerwowa, ale nigdy nie użyła wobec nikogo argumentu siły. Była na to za mądra i Hanka dobrze o tym wiedziała, jednak udawanie przed Tadkiem biednej szarej myszki stało się jej celem numer jeden od pierwszych godzin pracy.
– Siadaj na dupie i posłuchaj! – Tadek pogroził jej palcem jak niegrzecznej uczennicy, która coś spsociła i wypierała się tego w żywe oczy.
Z ociąganiem zrobiła, co kazał. Gdyby wiedziała, jaka rozmowa ją czeka dzisiejszego dnia, nie włożyłaby tak ciepłego swetra. Czuła, że z nerwów roztapia się jak plastelina. I tak cholernie chciało jej się palić, że aż przebierała palcami.
– Lonka… – zaczął ponownie znacznie przyjemniejszym tonem.
Oho! Była pewna, że właśnie rozpoczęła się operacja pod tytułem: „Urabianie Kwiatka”.
– Pensjonat na Kaczym Wzgórzu to podobno azyl dla kobiet po kłopotach damsko-męskich. Nie sądzisz, że temat jest ciekawy? Szczególnie teraz, w tym popieprzonym kraju? Jesteś chyba feministką, do cholery?
Wychyliła się lekko w jego stronę, aby jej słowa lepiej wybrzmiały.
– Tadek, jestem przede wszystkim dziennikarką! Nie szpiegiem, który ma robić z siebie błazna i jechać gdzieś, gdzie są pewnie same płaczące mimozy. Feminizm to dla mnie siła i stawianie czoła problemom, a nie uciekanie do hotelu, bo nie układało mi się z facetem!
– Nie baw się w psycholożkę, Lonka. Błagam cię!
– Boisz się, że sobie nie poradzisz? – Hanka nie omieszkała dołożyć swoich trzech groszy. Miluś była zatrudniona po to, aby wygrzebywać z czeluści internetu jakieś z pozoru nieciekawe informacje, które przy odpowiedniej pracy mogły okazać się strzałem w dziesiątkę. Pomimo półrocznej pracy w „Bajaniu Ducha” nie miała na swoim koncie żadnych większych sukcesów. Newsy, które odnalazła do tej pory, okazywały się raczej strzałem w kolano.
Leonia dałaby sobie odciąć dłoń, że to nie Hanka znalazła wzmiankę o tym osobliwym pensjonacie. Musiała coś gdzieś podejrzeć lub podsłuchać i przylecieć z tym do Tadka. Jednak najbardziej bolało ją to, że szef dał się tak łatwo wciągnąć w jej chore gierki. Taki stary wyjadacz! Wprost nie mogła w to uwierzyć.
– Ja się niczego nie boję! – odgryzła się, ledwo poruszając ustami. – Ty za to, własnego cienia!
– Udawanie miłej to pewnie ponad twoje siły – usłyszała cichutkie mamrotanie.
– Mogłabyś mówić głośniej? Gdy próbujesz cwaniakować, jakoś dziwnie zanika ci głos, droga Haniu!
– Uspokójcie się, proszę! Hanka, zostaw nas samych. Muszę porozmawiać z tą wiedźmą na osobności, bo Bóg mi świadkiem, że zaraz nie wytrzymam!
– Bóg ci w tym nie pomoże – burknęła Leonia, zakładając nogę na nogę.
Obiekt odpowiedzialny za jej nerwicę opuścił pospiesznie gabinet szefa. Pozostali tylko we dwoje, w zalegającej jak gradowa chmura ciszy. Lonka nie miała ochoty kontynuować rozmowy na temat wyjazdu gdziekolwiek. W szufladzie jej biurka spoczywał tekst, nad którym musiała popracować. Nie lubiła, gdy w jej plan działania wkradał się jakiś nieoczekiwany korektor i wszystko zmieniał. Czuła się jak rowerzystka, której podczas upojnej wycieczki ktoś wsadził kija w szprychy.
– Leonia… nie unoś się. Przemyśl to sobie, to świetny temat. – Tadek nie patrzył już na nią, tylko oglądał uważnie swoje krągłe palce z obgryzionymi paznokciami.
– Daj to komuś innemu. Mało tu stażystów, chętnych się wykazać? Nie każ mi odrywać się od mojej pracy w redakcji, mojego życia i spędzać czasu w jakimś pensjonacie dla samotnych!
– Powtarzam ci, że nie mam nikogo tak dobrego jak ty! To tylko kilka dni. Pojedziesz, rozejrzysz się i napiszesz, czy to miejsce ma w ogóle sens. Nie chodzi mi o plotki czy ubarwianie rzeczywistości. To ma być elegancki artykuł na poziomie.
– Powtarzam ci, że nie…
– Dam ci awans! – rzucił, podając jej kartkę formatu A4 z jakimś wydrukowanym tekstem.
Właśnie podnosiła się z fotelu, żeby przerwać tę farsę, jednak nagle zastygła z tyłkiem uniesionym kilka centymetrów w powietrzu.
Czyżby się przesłyszała? Tadek powiedział „awans”?
– Co ty bredzisz? – Postanowiła, że nie usiądzie już ani na sekundę. Stała przed nim z rękoma skrzyżowanymi na piersiach, gotowa wyjść przy najbliższej nadarzającej się okazji. Zaraz po tym, jak Tadek wyjaśni jej te swoje intrygi.
– Dam ci awans. Będziesz moją zastępczynią. Czytaj! – nakazał, machając kartką, która nosiła ślady wielokrotnego dotykania i wyglądała jak zwiędły kwiat.
Zagryzła wargę, przypatrując się uważnie szefowi. Wprawdzie nie dopatrzyła się na jego twarzy żadnych oznak choroby lub szaleństwa, ale kto go tam wie. Może przechodzi jakieś przesilenie zimowe, które padło mu na głowę. Z facetami różnie bywało. Może Kryśka usmażyła mu za mało jajek na śniadanie i popadł w lekki obłęd.
Nie kontrolując tego, co robi, wyszarpała z jego dłoni tajemniczy papier i starając się skupić na rządku liter, odczytała tekst na głos.
– „Witaj na Kaczym Wzgórzu, miejscu, w którym kobiety mogą odetchnąć po trudach rozstań i rozwodów…”. Boże drogi, zalatuje mi to scenariuszem polskiego serialu…
– Czytaj!
– „Przyjedź do mnie, do przepięknej miejscowości położonej dwadzieścia kilometrów od morza, a poczujesz smak wolności i dobre wibracje. Bezkresna zieleń, piękne jezioro, cisza, towarzystwo wspaniałych kobiet i brak mężczyzn sprawią, że odnajdziesz pewność siebie. Pamiętaj, po każdej burzy wychodzi słońce!”.
Przez chwilę wpatrywała się w tekst jak zahipnotyzowana. Opis był nad wyraz ckliwy i zupełnie nie w jej stylu. Jeśli właścicielka pensjonatu w taki sposób reklamowała swój biznes, musiało być tam nudno aż do przesady. Leonia wyobraziła sobie stado płaczących kobiet, szlochających i ubolewających nad swoim losem i nad podłym męskim gatunkiem. Zrobiło jej się niedobrze, na samą myśl, że będzie musiała w takiej atmosferze spędzić kilka dni. Najprawdopodobniej nie wytrzyma tam nawet minuty.
Nie zmieniało to jednak faktu, że za pobyt w tym dziwnym miejscu czekała ją najlepsza i najbardziej zasłużona nagroda w jej życiu.
– Chcesz mnie awansować za artykuł? – zapytała, nadstawiając ucha, jakby się przesłyszała. – Za pobyt w tym czymś? Tak jak byś nie wiedział, że jestem dobra? Za mało pracuję? Dobrze wiesz, że odkąd tu jestem, sprzedaż sukcesywnie rośnie, a moje artykuły na stronie internetowej mają najwięcej wejść.
Tadeusz zmełł w ustach przekleństwo i spojrzał na nią z lekką bezradnością.
– Chcę cię awansować, ale nie mam za co! To znaczy mam za co, ale problem tkwi w tym, że nikt cię tu nie lubi – wydusił z siebie. – Nie chcę mieć ogólnego strajku, kiedy ogłoszę tę nowinę. Muszę mieć podkładkę, że jesteś wszechstronna. A to jest ciekawy i kobiecy temat. Idealny dla takiej bystrej choleryczki jak ty.
Z całej tej paplaniny najbardziej zabolało ją to, że musi udowodnić swój potencjał. Wiedziała, że nikt w redakcji jej nie lubi; to nie jej wina, że urodziła się jako dwustuprocentowy introwertyk i nie przepadała za ludźmi. Jak na złość – z powodu jakiejś tajemniczej siły – ludzie łaknęli kontaktu z nią. Podejrzewała, że to przez jej silną osobowość, która sprawiała, że lgnęli do niej jak pszczoły do miodu, chcąc się wygadać i przerzucić na jej barki swoje problemy. Jednak nie pozwalała na to. Dlatego zyskała w wydawnictwie przydomek „Królowej Lodu” i była omijana szerokim łukiem.
Jednak spodziewała się, że po tylu latach pracy ma już ugruntowaną pozycję w redakcji i nikt nawet nie śmie kwestionować jej awansu na zastępczynię redaktora naczelnego. Przecież przyszła tu kilka tygodni po uruchomieniu gazety. Miała najdłuższy staż i najwięcej sukcesów na koncie, a mimo to musiała pokonać kolejny schodek na zawodowej drabinie tylko po to, żeby jej koledzy się nie obrazili.
Niebywałe!
Z wrażenia nie mogła ustać w miejscu. Pokój Tadka był mały, jak wszystkie w tym budynku, jednak zaczęła chodzić od jednej ściany do okna i z powrotem, jakby chciała odmierzyć jego szerokość. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Wiedziała, że artykuł o Marii Rudeckiej, oprócz satysfakcji, nic jej nie da. Jeśli zgodzi się jechać do pensjonatu, może z niego wrócić jako pełnoprawny zastępca Tadka. To była kusząca propozycja. Zwieńczenie jej siedmioletniej kariery. Nie chciała cale życie pisać o pijanych i naćpanych gwiazdkach, pragnęła wprowadzić do redakcji trochę innowacji, unowocześnić samą gazetę. Przeprowadzić ją w końcu w dwudziesty pierwszy wiek, w którym powinna być już od dawna.
Kolejny raz przydreptała do okna. Wyjrzała na spokojną ulicę Hubala i swój blok po drugiej stronie, który dumnie nad nią górował. Na plecach czuła uważne spojrzenie, które niemal wypalało dziurę.
– Ale mam pełną dowolność, jeśli chodzi o artykuł! – odezwała się nagle, odwracając się w stronę Tadka.
– Jasna sprawa! – Mężczyzna aż podskoczył na fotelu z podniecenia.
– I nie będziesz się wpierdalał, jeśli przejadę się po tym pensjonacie, że aż będzie furczało?
– Nie!
Lonka westchnęła przeciągle. Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem. Jej – mocny i skupiony, przeciwko jego – wyczekującemu.
– Szykuj nową tabliczkę dla swojej zastępczyni – odpowiedziała dumna, wyciągając ku niemu dłoń. – A jeśli się wymigasz od umowy, to cię zajebię!
Chciała go zmusić, aby się podniósł i do niej podszedł. W końcu to on prosił ją o przysługę, za którą chciał ją nagrodzić. A Leonia Kwiatek nigdy się nie podlizywała.
Wolałaby zdechnąć w męczarniach niż wejść komuś w dupę.
Dlatego postanowiła, że pojedzie do Kobylnicy i napiszę taki tekst, że publika zapieje z zachwytu.
Ciąg dalszy w wersji pełnej