Spotkanie na plaży - ebook
Spotkanie na plaży - ebook
On o niej: Intryguje mnie i irytuje zarazem. Najpierw ujęła szczerością i spontanicznością. Zaraz potem uraziła moją dumę i godność. Dobry duszek i zły troll... A może po prostu głupi babsztyl?
Ona o nim: Najzabawniejsze, że kiedy go zobaczyłam, wydał mi się fajnym facetem, takim, co to kocha słońce i otwartą przestrzeń, potrafi je docenić i poczuć się jak w raju. I nagle zaczął się zachowywać jak kompletny głupek…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9449-0 |
Rozmiar pliku: | 529 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ten widok oszołomił Dariusa, zresztą ku jego zaskoczeniu. Nigdy nie był podatny na piękno natury, w życiu liczyło się dla niego coś innego: rzutkość, operatywność i bezwzględność.
Kierowca dowiózł go z Londynu na wybrzeże, gdzie czekał helikopter. Niewielka wyspa Herringdean znajdowała się osiem kilometrów od brzegu. Skoro już został jej właścicielem, postanowił w drodze na ważne spotkanie rzucić na nią okiem.
To miało sens. Zwłaszcza że wszystko mu się wali.
Rozświetlone słońcem morze i migoczące fale bijące o piasek aż tak bardzo go zachwyciły, że podekscytowany przysunął twarz do szyby.
– Zejdźmy niżej – zarządził, w skupieniu patrząc na przesuwającą się linię brzegową. Oglądając wyspę z tej wysokości, zamierzał na chłodno, krytycznie ją ocenić.
Jednak porośnięte bujną zielenią klify i złote plaże mogły jedynie urzekać. Urwiste brzegi kończyły się nad plażą, a ogromny dom imponował pięknym architektonicznym kształtem. Niestety, choć niegdyś zachwycał elegancją, obecnie chylił się ku upadkowi. Usytuowany przed nim ogród przechodził w trawnik ciągnący się aż do plaży.
Z tej wysokości w oddali widać było miejskie zabudowania. To zapewne Ellarick, liczące dwadzieścia tysięcy mieszkańców miasteczko, a zarazem główny ośrodek na wyspie.
– Lądujmy tutaj. Na tym trawniku.
– Myślałem, że chce pan przelecieć nad miasteczkiem – zdziwił się pilot.
Całkiem odeszła mu ochota na oglądanie miasta, zatłoczonych ulic i samochodów. Złota plaża – to go teraz ciągnęło. Dziwne, gdyż był osobą, która nigdy nie działała pod wpływem impulsu. W świecie finansjery takie podejście może mieć dramatyczne konsekwencje, jednak nie mógł się oprzeć. Chciał znaleźć się na piaszczystej plaży.
– Siadamy – powtórzył niecierpliwie.
Gdy helikopter wylądował, Darius wyskoczył na ziemię. Jak na kogoś, kto większość czasu spędza w biurze i na różnych spotkaniach oraz naradach, poruszał się z wyjątkową gibkością i zręcznością. Pobiegł w kierunku morza. Piasek był lekko wilgotny, lecz jednocześnie gładki i twardy, więc kosztowne buty i ciuchy nie powinny ucierpieć.
Ubierał się bardzo starannie, by zrobić odpowiednie wrażenie i podkreślić status człowieka sukcesu, którego stać na najdroższe marki. Wprawdzie piasek przylgnie do butów, ale łatwo da się strzepnąć. Niewielka cena za przyjemność znalezienia się na plaży.
Za ten spokój.
Po kłopotach, które na niego spadły, czyż mogło być coś lepszego, niż przymknąć oczy i pławić się w słonecznych promieniach, rozkoszować się ciszą, czuć na policzkach delikatne powiewy wiatru?
Tyle lat strawił na ciągłej walce, kombinowaniu i przebiegłych kalkulacjach. Nawet nie miał pojęcia, że istnieje coś tak doskonałego. Że to wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
Na pozór wydawał się za młody na takie myśli. Trzydzieści pięć lat, wysoki, mocny, przystojny, gotowy na podbój świata. Jednak w głębi duszy czuł się inaczej. Już zmierzył się ze światem, niektóre walki wygrał, inne przegrał. I czuł się do cna znużony. Po prostu miał dość.
Może samotnie spędzony na plaży czas pozwoli odzyskać siły konieczne do podjęcia nowych i nieuchronnych wyzwań. Oddychał powoli, delektując się ciszą i spokojem, marząc, by ta chwila trwała i trwała.
I nagle głośny, radosny śmiech zburzył wszechogarniający spokój.
Darius otworzył oczy, niechętnie spojrzał w stronę, skąd dochodził hałas, i ujrzał młodą kobietę ze sporym psem wychodzącą z wody na brzeg. Pewnie nie miała jeszcze trzydziestki, była szczupła i sądząc po sylwetce, świetnie wysportowana. Z tej odległości szczególną uwagę zwracały długie zgrabne nogi. Ubrana była w jednoczęściowy czarny kostium, brązowe włosy upięła z tyłu.
– Może w czymś pomóc? – zawołała wesoło, wbiegając na piasek.
– Rozglądam się tylko, jestem tu pierwszy raz. Ładnie tu...
– Cudownie, prawda? Jeśli kiedyś trafię do raju, to właśnie tak tam będzie. Choć małe mam na to szanse, bo przed takimi jak ja niebiańskie bramy są zatrzaśnięte.
Wprawdzie nigdy by się nie przyznał, że i jemu wyspa skojarzyła się z rajem, niemniej popatrzył na nieznajomą życzliwszym okiem.
– Czyli jakimi?
– Którzy sprawiają kłopoty. Przynajmniej tak mówią moi znajomi.
Darius wskazał dom na brzegu.
– Czy to posiadłość Morgana Rancinga?
– Owszem, ale jeśli chciałeś się z nim spotkać, to nic z tego. Nikt nie wie, gdzie się podziewa.
– Tak, rozumiem. – Rancing był na drugim końcu świata, ukrywał się przed wierzycielami, w tym i przed Dariusem, który jednak nie widział powodu, by się z tym zdradzać.
Nieznajoma podeszła bliżej i obrzuciła go czujnym spojrzeniem, zaraz jednak złagodniała, jakby odepchnęła od siebie niepokojącą myśl.
– Ciesz się, że go tu nie ma. Wpadłby w szał, gdyby zobaczył, że wylądowałeś na tym trawniku. Nikt nie ma prawa wstępu na teren Rancinga.
– Na plażę też? – Spojrzał na płoty ogradzające piasek z dwóch stron.
– Jasne – odparła ze śmiechem. – Tylko nie bądź kapusiem, nie mów Rancingowi, że przyłapałeś mnie na jego plaży. Wścieka się, że przychodzę tu popływać.
– I jakoś cię to nie powstrzymuje.
– Tu jest tak pięknie, że nie mogę się oprzeć. Na innych plażach jest mnóstwo letników, a tę masz tylko dla siebie. Jesteś sam ze słońcem i niebem. – Uśmiechnęła się, przesadnie szeroko rozkładając ramiona. – Cały świat należy do ciebie! – zadeklamowała, jakby stała na scenie.
Darius zdumiał się, że mają takie same odczucia. Z niekłamaną ciekawością jeszcze raz przyjrzał się nieznajomej. Trochę chłopczyca, jednak niepozbawiona kobiecego wdzięku. No i te piękne oczy, duże i ciemnoniebieskie, pełne życia, jakby zapraszały go do psotnej konspiracji.
– Inaczej bym tego nie ujął.
– Czyli nie wygadasz się, że widziałeś mnie na prywatnej plaży Rancinga?
– Ściślej mówiąc, to jest moja prywatna plaża.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – Jej uśmiech gwałtownie zgasł.
– Teraz ta wyspa należy do mnie.
– Rancing ci ją sprzedał? – zapytała mocno poruszona.
Nieświadomie wypowiedziała to fatalne słowo. Rancing nie sprzedał mu wyspy, tylko go w nią wrobił. W jednej sekundzie cała życzliwość do nieznajomej wyparowała.
– Powiedziałem, że wyspa należy do mnie – oznajmił chłodno. – I tylko to ma znaczenie. Nazywam się Darius Falcon.
– Chyba kiedyś widziałam twoje zdjęcie w gazecie. Czy to nie ty...?
– Nieważne – przerwał jej szorstko. Dobrze wiedział, że jego życie, zarówno zawodowe, jak i prywatne, było wdzięcznym tematem dla pismaków. Nie lubił, gdy mu o tym przypominano. – Dowiem się, z kim mam przyjemność?
– Harriet Connor. Prowadzę sklep ze starociami w Ellarick.
– W tych stronach chyba nie ma dużego ruchu.
– Przeciwnie, na wyspę przyjeżdża masa turystów. Z pewnością o tym wiesz?
Pytanie zawisło w powietrzu. Nie miał zamiaru opowiadać, w jaki sposób wszedł w posiadanie wyspy, jak podstępnie go wyrolowano. Wzruszył ramionami.
Od wody dobiegło szczekanie. Pies otrzepał się i ruszył w stronę Dariusa.
– Phantom, spokój! – zawołała Harriet, próbując zablokować mu drogę.
– Trzymaj go z daleka! – Jednak było za późno. Pies dobiegł w kilku susach, skoczył na niego przednimi łapami i radośnie przeciągnął jęzorem po twarzy. – Zabierz go! Jest mokry!
– Phantom, odejdź!
Pies się cofnął, ale tylko na moment. Znów skoczył i oparł łapy na ramionach Dariusa, który pod tym impetem upadł na piasek. Wtedy Phantom zaczął entuzjastycznie lizać go po twarzy, okazując serdeczną psią przyjaźń. Był wyraźnie niezadowolony, gdy Harriet odciągnęła go na bok.
– Niedobry pies! Gniewam się na ciebie!
Darius podniósł się i zaklął, złym wzrokiem patrząc na zapiaszczony i przemoczony garnitur.
– On cię nie atakował – żarliwie tłumaczyła pupila Harriet. – Uwielbia ludzi...
– Nieważne, czym się kieruje, ważne, że narobił szkód – lodowatym tonem rzekł Darius.
– Zapłacę za pralnię.
– Za pralnię?! Przyślę rachunek za nowy garnitur. Durny kundel. Trzymaj się ode mnie z daleka!
Harriet mocniej złapała Phantoma, z jej oczu błyskał gniew.
– Lepiej już idź – rzuciła lodowato. – Nie utrzymam go w nieskończoność.
– Powinnaś wiedzieć, że takiego dużego psa nie wolno puszczać luzem.
– A ty powinieneś wiedzieć, że po plaży nie łazi się w garniturze. I to w takim! – skwitowała złośliwie.
Ta słuszna uwaga jeszcze bardziej go zirytowała. Pośpiesznie ruszył w stronę helikoptera. Oczywiście pilot musiał widzieć całą scenę, na szczęście taktownie powstrzymał się od komentarza.
Gdy helikopter wzbił się do lotu, Darius wyjrzał przez okno. Harriet stała na plaży i patrzyła, przysłaniając dłonią oczy, ale gdy Phantom skoczył na nią i oparł łapy na jej ramionach, natychmiast zapomniała o helikopterze. Pieszczotliwie głaskała psa, który lizał ją po twarzy. A niby była na niego zła, z irytacją pomyślał Darius. Ale cóż, tylko ten durny kundel liczy się dla niej.
Tak wspaniale się czuł, gdy samotnie stał na piasku i po raz pierwszy od dawna spływał na niego spokój, niestety Harriet zepsuła mu tę chwilę. Nie daruje jej tego.
Z wysokiego wzgórza wznoszącego się nad Monte Carlo rozciągał się wspaniały widok na zatokę, lecz Amos Falcon, w przeciwieństwie do syna, nie dostrzegał piękna krajobrazu. Jego uwagę przykuwały budynki posadowione na zboczu, eleganckie posiadłości świadczące o bogactwie właścicieli. Były imponujące, lecz żadna z nich nie przebijała ogromnej, trzykondygnacyjnej siedziby Amosa Falcona. Kupił ten dom, bo dominował nad pozostałymi.
Pieniądze były dla niego górującą nad wszystkimi innymi wartością. Przed laty przeniósł się tutaj, by uciec przed podatkami. Wychował się w podupadającym górniczym miasteczku na północy Anglii, potem harował dzień i noc, żeby do czegoś dojść. Udało mu się. Zarobił pierwszy milion, ożenił się z bogatą panną, mnożył kapitał, a potem przeniósł się do kraju bardziej łaskawego dla podatników niż Anglia.
– Do diabła, gdzie on się podziewa? – wymamrotał ze złością. – To niepodobne do Dariusa, żeby się tak spóźniał. Dobrze wie, jak bardzo mi zależy, żeby przyjechał tu pierwszy.
Janine, trzecia żona Amosa, zadbana dama po pięćdziesiątce o ujmującym obliczu i miłym sposobie bycia, położyła rękę na jego ramieniu.
– Jest bardzo zapracowany – powiedziała łagodnie. – Jego spółka znalazła się w tarapatach...
– Wszystkie firmy mają dzisiaj kłopoty – fuknął gniewnie Amos. – Powinien umieć sobie z tym poradzić. Dobrze go wyszkoliłem.
– Może za dużo go szkoliłeś? To twój syn, a nie wspólnik, którego trzeba pouczać.
– Nie jest moim wspólnikiem. I owszem, dobrze go szkoliłem, ale nie aż tak dobrze. Nigdy nie pojął, jak należy wykonać ostatni ruch.
– Może dlatego, że ma sumienie. Potrafi być nieustępliwy, ale tylko do pewnego momentu.
– No właśnie. Nigdy nie udało mi się mu uzmysłowić... Och, może z tych kłopotów wyciągnie odpowiednie wnioski? I wreszcie nauczy się czegoś bardzo ważnego?
– Masz na myśli jego rozstanie z żoną?
– Idiotyczną ugodę, którą z nią zawarł! Za dużo jej dał, był zbyt hojny. Tak naprawdę przystał na wszystkie jej żądania.
Janine westchnęła. Już tyle razy słyszała te wyrzekania.
– Postąpił tak ze względu na dobro dzieci.
– Mógłby je odzyskać, gdyby się ostro postawił, ale tego nie chciał.
– I dobrze – wyszeptała.
Amos się skrzywił. Janine ma sentymentalne podejście do życia, więc cóż, musi się z tym pogodzić, jednak czasami go wkurzała.
– Wszystko pięknie – prychnął. – Kłopot w tym, że potem świat się zawalił.
– Tylko świat finansów.
Spojrzał na nią ostro, jakby pytając, czy istnieje jakiś inny świat, lecz Janine nie dała się sprowokować.
– I nagle został bez grosza. No, coś tam jeszcze ma, ale jego kapitał zmalał drastycznie – ciągnął Amos. – Musiał więc ją prosić, by przystała na skromniejsze warunki, ale oczywiście odmówiła, a ponieważ pieniądze już poszły na jej konto, nie mógł nic uszczknąć.
– Ty nigdy byś nie popełnił takiego błędu – chłodno skomentowała Janine, myśląc o intercyzie, którą musiała podpisać tuż przed ślubem, co miało miejsce pięć lat temu. – Nie dawaj niczego, czego nie zdołasz odzyskać, to twoje motto.
– Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem.
– To prawda, nie powiedziałeś – potwierdziła cicho.
– Do diabła, gdzie on jest?
– Nie denerwuj się. To ci może zaszkodzić. Nie zapominaj, że przeszedłeś zawał.
– Już mam to za sobą – rzucił niecierpliwie.
– Do następnego razu. I nie zarzekaj się, że to się nie powtórzy, bo lekarz jasno ci powiedział, że rozległy zawał to bardzo poważne ostrzeżenie.
– Nie jestem inwalidą – oświadczył z mocą. – Popatrz. Wyglądam na słabeusza? – Stanął na tle nieba, prężąc mocne, wielkie ciało. Wysoki i barczysty, imponował potężną posturą. Był przy tym niebywale przystojny, a kobiety go uwielbiały. W zależności od nastroju miewał żony i kochanki. Spłodził pięciu synów z czterema kobietami w różnych krajach.
Niedawno doszło do rodzinnego spotkania. Synowie zgromadzili się przy łożu ojca, gdy jednak wbrew rokowaniom Amos przeżył zawał, szybko się rozjechali. A teraz znów ich do siebie ściąga, bo musi zaplanować przyszłość. To prawda, odzyskał siły, ale nie w takim stopniu, jak wmawiał rodzinie.
Owszem, wyglądał jak okaz zdrowia. Mimo srebrnej czupryny nadal był przystojny. Tylko dwie osoby wiedziały o atakach duszności, które przydarzały mu się po wysiłku. Jedną z tych osób była Janine, drugą Freya, córka Janine z wcześniejszego małżeństwa, dyplomowana pielęgniarka. Na prośbę matki od niedawna mieszkała z nimi.
– Amos nie chce słyszeć o pielęgniarce, bo się boi, że ludzie uznają go za chorego – wyjaśniała Janine. – Ale jeśli zaproszę córkę, nie będzie mógł odmówić.
– Przecież wie, że jestem pielęgniarką – rozsądnie zauważyła Freya.
– Wie, ale nie musimy podnosić tego tematu, a ty będziesz dyskretnie go pilnować. Dodatkowy plus, że wcale nie wyglądasz na pielęgniarkę.
Delikatnie zbudowana Freya miała płynne ruchy i śliczną buzię. Mogła być tancerką, hostessą w nocnym klubie i kimkolwiek innym, ale na pewno nie kojarzyła się z fachowym personelem medycznym. Nie namyślała się długo, zrezygnowała z dotychczasowej pracy i spełniła prośbę matki.
– Już się tam trochę nudziłam. Każdego dnia to samo.
– Z Amosem na pewno nie zaznasz nudy.
Janine oczywiście miała rację, a już po kilku dniach Freya wyrobiła sobie zdanie na jego temat.
– To jak radzenie sobie z rozpuszczonym dzieciakiem. Nie przejmuj się. Zrobię wszystko, co niezbędne.
Na szczęście Amos lubił pasierbicę i pod jej czujnym okiem szybko dochodził do zdrowia.
– Pora na drzemkę – zarządziła Freya, wpadając na balkon.
– Dopiero za dziesięć minut – zaprotestował Amos.
Uśmiechnęła się do niego.
– Nie, już teraz – zaoponowała. – Bez dyskusji.
– Jesteś despotką, wiesz?
– Jasne, że wiem. Długo nad tym pracowałam. No już, idziemy.
Amos z rezygnacją wzruszył ramionami, zaraz się jednak rozpogodził i ruszył do sypialni.
– Nie musisz mnie pilnować – na odchodnym rzucił do żony. – Lepiej miej oko na Dariusa, jak już się zjawi. Nie mam pojęcia, dlaczego wciąż go nie ma.
– Co tu się szykuje? – zapytała Freya, gdy zostały same.
– Bóg jeden wie. Darius miał przyjechać rano, ale zadzwonił, że coś mu wypadło.
– Wezwał też pozostałych synów. Leonid, Marcel, Travis i Jackson... Po co Amos nagle ich ściąga?
– Mogę się tylko domyślać – ze smutkiem odparła Janine. – Robi dobrą minę i udaje, że już doszedł do siebie, ale bardzo się boi. Dotarło do niego, że nie jest nieśmiertelny i w każdej chwili może... Jak sam to ujął, chce uporządkować swoje sprawy, poczynając od zmian w testamencie.
– On, taki zorganizowany? Zabawne. Każdy, kto go zna, jest przekonany, że wszystkie te sprawy już dawno załatwił.
– Bo tak jest, ale myślę, że chce jeszcze raz przyjrzeć się swoim synom i rozważyć, który z nich najlepiej sobie poradzi...
– Innymi słowy, który z nich ma najbardziej do niego podobny charakter – bez ogródek stwierdziła Freya.
– Jesteś dla niego zbyt surowa.
– Nie sądzę, po prostu na to zasługuje. Jest arogancki...
– Bardzo cię polubił. Traktuje cię jak córkę i bardzo by się ucieszył, gdybyś naprawdę weszła do rodziny – łagodnie powiedziała Janine.
– Jako synowa? – zdumiała się Freya. – A to bezczelny krętacz!
– Nie nazywaj go krętaczem.
– Dlaczego? Przecież nikt uczciwą drogą nie doszedłby do takiego majątku. Co więcej, nauczył swoich synów, by byli tacy jak on. Dla pieniędzy wszystko, to ich dewiza. Gdyby któryś z nich namówił mnie na małżeństwo, nieźle by się przejechał. Czy on stracił rozum? Skąd ten chory pomysł?
– Tylko nie zdradź, że ci powiedziałam.
– Nie denerwuj się. Nie pisnę słowa. – Nagle złość jej przeszła. – Ale szykuje się okazja do niezłej zabawy. Bo niby czemu nie? – Uśmiechnęła się zadziornie.
Gdy Freya poszła sobie, zatroskana Janine westchnęła ciężko. Nie mogła mieć pretensji do córki. Przecież sama wiedziała najlepiej, jakie to szaleństwo wchodzić do tej rodziny.
Darius pojawił się nazajutrz. Spóźnienie usprawiedliwił pilną sprawą służbową. Za nic by się nie przyznał, że musiał wrócić do hotelu i zmienić garnitur. Był wściekły, bo do tej pory nie istniała taka siła, która mogłaby zmusić go do zmiany planów. Cóż, następny punkt na czarnej liście przewinień Harriet.
W dziwny sposób intrygowała go i denerwowała zarazem, jakby istniała w dwóch wcieleniach. W pierwszym z nich była ujmującą szczerością i spontanicznością kobietą, która rozumiała uczucia i doznania Dariusa. W drugim zaś zrujnowała jego plany, a także uraziła dumę i godność, przyglądając się, jak jej durny kundel obala go na ziemię. Była świadkiem jego słabości, czego jej nie daruje!
Dobry duszek i zły troll... A może po prostu głupi babsztyl?
Odpychał od siebie jej obraz, lecz i tak wciąż stawała mu przed oczami.
Ojciec powitał go jak zwykle.
– Wreszcie się zjawiłeś.
– Wynikła niespodziewana sytuacja, którą musiałem się zająć.
– Żeby wyjść na swoje.
– Oczywiście. Przyleciałem najszybciej, jak mogłem. Cieszę się, że wyglądasz lepiej.
– Czuję się lepiej – z naciskiem uściślił Amos. – Wciąż to powtarzam, ale moje panie nie chcą mi wierzyć. Zapewne Freya nieźle ci nagadała po drodze z lotniska.
– Zapytałem ją o to i owo, a ona, jak dobra pielęgniarka, udzieliła mi odpowiedzi.
– Pielęgniarka... Do cholery, jest tutaj jako moja pasierbica.
– Skoro tak twierdzisz.
– Co o niej myślisz?
– Sprawia miłe wrażenie.
– Przywiozła tu ze sobą dużo śmiechu i radości. No i świetnie gotuje. O niebo lepiej niż ten rzekomy profesjonalista, któremu płacę. Dziś to ona przygotuje kolację. Na pewno ci zasmakuje.
Kolacja rzeczywiście była pyszna, a Freya zabawiała ich dowcipami, dzięki czemu atmosfera była mniej napięta niż zazwyczaj przy takich okazjach. Naprawdę miła z niej kobieta, pomyślał Darius. Czemu inne nie mogą być takie, tylko pakują się na cudzą plażę z szalonym psem i kąśliwymi uwagami? Ale cóż, Harriet sama powiedziała, że trudno z nią wytrzymać, i miała świętą rację.
Po kolacji ojciec i syn przeszli do gabinetu.
– Domyślam się, że sprawy nie mają się najlepiej – zaczął Amos.
– Ani dla mnie, ani dla innych – odparował Darius. – Mamy globalny kryzys, chyba słyszałeś?
– Owszem, i niektórzy znoszą go lepiej niż reszta. Chodzi mi o kontrakt, o który musiałeś powalczyć. Radziłem ci, żebyś umieścił dodatkową klauzulę, która zapewniała bezproblemowe wyjście. Gdybyś mnie posłuchał, mógłbyś im powiedzieć, gdzie mogą sobie wsadzić te wszystkie pozwy.
– Przecież to są porządni ludzie! – uniósł się Darius. – Nie mają orientacji w biznesie...
– Tym lepiej. Mogłeś zrobić, jak ci radziłem, a kiedy by się wreszcie spostrzegli, byłoby po ptakach. Jesteś za miękki, na tym polega twój problem.
Darius się skrzywił. W świecie finansów uważano go za zimnego, nieustępliwego, żądnego władzy, jednak nie zdobył się na to, by wykorzystać czyjąś nieświadomość, i teraz za to płaci. Co nigdy by się nie przydarzyło jego ojcu.
– Jeszcze nie wszystko stracone – łagodniej powiedział Amos. – Mogę ci pomóc.
– Na to liczyłem.
– Nie zawsze brałeś sobie do serca moje rady, ale może zmądrzejesz i zmienisz zdanie. Najważniejsze, to jak chcesz załatwić sprawę z Morganem Rancingiem.
– Muszę ci powiedzieć...
– Doszły mnie niepokojące słuchy o jakiejś wysepce na południowym wybrzeżu. Podobno chciałby pokryć nią długi, ale ostrzegam cię, żebyś pod żadnym pozorem w to nie wchodził.
– Za późno – ze złością wyznał Darius. – Herringdean już należy do mnie.
– Co? Zgodziłeś się na takie rozwiązanie?
– Do diabła, nawet nie miałem takiej szansy! Dostałem dokumenty przenoszące na mnie prawo własności, a Rancing rozpłynął się we mgle. Komórka wyłączona, w domu żywej duszy. Nikt nie wie, gdzie on jest, nie ma z nim kontaktu. Mogę wziąć tę wyspę albo zostać z niczym.
– Zobaczysz, przysporzy więcej problemów, niż jest warta! – wybuchnął Amos.
– Akurat w tym względzie muszę się z tobą zgodzić – mruknął Darius.
– Wiesz już coś na jej temat?
– Niewiele. Muszę tam wrócić i przyjrzeć się dokładniej.
– Masz nadzieję, że dzięki niej spłacisz długi?
– Nie wiem jeszcze, na co tak naprawdę mogę liczyć, ale nim zyskam pełne rozeznanie, bardzo by mi się przydał inwestor i zastrzyk gotówki.
– Masz na myśli mnie?
– Zawsze powtarzałeś, że kryzys kredytowy zniosłeś dużo lepiej niż wszyscy inni.
– Tak, bo wiedziałem, jak należy podchodzić do pieniędzy.
– Jak więzień, który zawsze próbuje ucieczki – przypomniał Darius.
– Właśnie. Dlatego przeniosłem się tutaj. – Amos pchnął drzwi na balkon. Pogrążona w mroku zatoka migotała tysiącami świateł. – Kiedyś udzielałem wywiadu. Dziennikarka zasypywała mnie głupawymi pytaniami. Dlaczego postanowiłem zamieszkać w Monte Carlo? Ze względu na podatki czy powód był inny? Przyprowadziłem ją tutaj i zacząłem roztkliwiać się nad widokiem.
– Chciałbym to usłyszeć.
– Byłbyś ze mnie dumny – odparł z uśmiechem. – Głupia dziennikarka połknęła haczyk i zamiast krytycznego artykułu napisała pean na moją cześć, jak to miłuję piękno i spokój. Jakby obchodziły mnie takie bzdury.
– Dla niektórych ludzi są wielką wartością – w zadumie skomentował Darius.
– Niektórzy ludzie to głupcy, od takich trzymam się z daleka. Byłoby mi przykro, gdybym musiał cię uznać za kogoś takiego. Wpakowałeś się w bagno i jestem ci potrzebny, żeby cię z niego wyciągnąć.
– Dwie firmy, z którymi robiłem interesy i są mi winne pieniądze, zbankrutowały – ponuro rzekł Darius. – To nie ja zawiniłem.
– Ale pogorszyłeś swoją sytuację, dając Mary wszystko, czego zażądała.
– To było przed kryzysem. Wtedy mogłem sobie na to pozwolić.
– Tylko nie zostawiłeś sobie pola manewru, żadnego zabezpieczenia, by coś od niej odzyskać. Zapomniałeś wszystko, czego cię uczyłem, a teraz chcesz ode mnie kasy.
– Czyli mi nie pomożesz?
– Tego nie powiedziałem, ale jeszcze musimy pogadać. Nie teraz. Później.
– Jedno pytanie, tato... – Darius nakazał sobie spokój. – Zainwestujesz w moje przedsięwzięcia? Czy nie?
– Nie popędzaj mnie.
– Muszę się szybko decydować.
– Dobrze, jest jeszcze jedno wyjście, nad którym warto się zastanowić. Bogata żona, tego właśnie potrzebujesz. Żona, która wniesie ci duży posag.
– Do diabła, o czym ty mówisz?
– Freya. Chciałbym ją widzieć w naszej rodzinie... jako synową.
– Cholera... – Darius przypomniał sobie, jak po drodze z lotniska Freya rzuciła uwagę, której wtedy nie pojął. Powiedziała, że jego ojciec ma dzikie pomysły, które ktoś powinien mu wyperswadować. Nie chciała powiedzieć nic więcej, lecz teraz już wiedział, w czym rzecz.
– Czemu nie? – pogodnie rzekł Amos. – Lubisz ją, w czasie kolacji świetnie się bawiliście...
– Owszem, bardzo ją lubię. Za bardzo, by zrobić jej taką krzywdę, nawet gdyby się zgodziła, w co bardzo wątpię. I całe szczęście. Naprawdę myślisz, że zmusisz mnie do płaszczenia się przed tobą? Jeśli jeszcze coś mi pozostało, to poczucie niezależności. Z czego nigdy nie zrezygnuję.
– W takim razie kupisz ją sobie za słoną cenę. Tylko nie miej do mnie pretensji, jak już zbankrutujesz.
– Będę pamiętał – z zimnym uśmiechem odparł Darius.
Wyszedł, powstrzymując się, by nie trzasnąć drzwiami, a po godzinie już go nie było w posiadłości.