- W empik go
Spowiedź dziecięcia wieku. La Confession d’un enfant du siècle - ebook
Spowiedź dziecięcia wieku. La Confession d’un enfant du siècle - ebook
Alfred de Musset. Spowiedź dziecięcia wieku. La Confession d’un enfant du siècle. Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française.
Spowiedź dziecięcia wieku (Confession d’un enfant du siècle, 1836) – francuska powieść romantyczna autorstwa Alfreda de Musseta, będąca swoistą kontynuacją preromantycznych powieści autobiograficznych w rodzaju Adolfa czy Obermanna. Główny bohater powieści Musseta, Oktaw, to człowiek nieprzystosowany, dręczony wewnętrznym niepokojem, który niszczy szczęście swoje i swojej ukochanej ciągłymi podejrzeniami i niezadowoleniem.Opowieść głównego bohatera Spowiedzi dziecięcia wieku przypomina dzieje miłości Musseta i George Sand, którzy nie byli dobraną parą. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Spowiedź_dziecięcia_wieku)
La Confession d'un enfant du siècle, publié en 1836, est l'unique roman dans l'œuvre de l'écrivain français Alfred de Musset. Il est avéré que le roman, écrit en prose, s'adresse à l'écrivain George Sand, avec qui Musset eut une liaison de 1833 à 1835. (http://fr.wikipedia.org/wiki/La_Confession_d%27un_enfant_du_siècle_(roman)
Kategoria: | Francuski |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-194-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Alfred de Musset, tak dobrze znany u nas z nazwiska i z legendy, a tak mało ze swoich dzieł, jest jednym z najbardziej uroczych pisarzy francuskich; artystą, który łączy przymioty galijskiego umysłu z rzadką w tej rasie wibracją liryzmu, czyniącą zeń harfę poezji. Ta „Spowiedź”, która najbardziej bezpośrednio pozwala zajrzeć w duszę poety, jest zarazem jednym z nader znamiennych dokumentów Romantyzmu. Jest ciekawa i przez to, iż dotyczy właśnie owego epizodu życia poety, koło którego oplata się jego legenda: miłości do George Sand. Epizodem tym zajmowano się do przesytu; jest to dosyć zrozumiałe. Miłość ta, która, jak górnolotnie mówi jeden z jej historiografów przykładem namiętnego uczucia łączącego dwoje genialnych twórców, dwoje pisarzy wielkiej, mimo iż bądź co bądź nierównej miary. Wycisnęła ona piętno zarówno na całym dalszym życiu, jak i na twórczości Musseta. Epoka, na którą przypada owa miłość, pełna fala Romantyzmu niosąca z sobą osobliwy styl tych przeżyć, rozgłos, jaki towarzyszył im współcześnie, artystyczna rama wreszcie, którą, jakby wiedziony instynktem, dramat ten obrał na swe urzeczywistnienie - wszystko to zapewnia „epizodowi weneckiemu” miejsce wyjątkowe.
Literatura osnuta dokoła tego wydarzenia jest ogromna, a rozpoczyna się równocześnie niemal z faktami. George Sand, „na ciepło” jeszcze, włożyła strzępy przeżyć weneckich w swoje Listy podróżnika, pisane jakoby do Musseta i drukowane (z jego wiedzą zresztą) w „Revue des deux Mondes”. Po zerwaniu Musset pisze Spowiedź dziecięcia wieku i Noce; w dwa lata po jego śmierci (Musset urodził się w 1810, umarł w 1857) George Sand wydaje powieść „Ona i on” malującą pod przejrzystą osłoną dzieje ich stosunku; na co brat Musseta Paweł, mściciel cierpień Alfreda i nienawidzący George Sand, odpowiedział inwektywą pt. „On i ona”. Wszczęła się przykra polemika, w której nawet sędziwa matka Musseta zabrała głos. Powstawały stronnictwa mussetystów i sandystów lżące bohaterów przeciwnego obozu. Nawet trzeciego aktora dramatu, lekarzynę włoskiego Pagello, wciągnięto do sporu: jeszcze w r. 1896, interwiewowali skrzętni biografowie patriarchę, który dożył dziewięćdziesiątki, o szczegóły tego chlubnego epizodu jego życia z r. 1834! Sam Pagello, w kilkanaście lat po wypadkach, spisał pamiętnik, kreśląc w sposób więcej barwny niż ścisły dzieje swoich przygód z George Sand i Mussetem. Rodzina Musseta sprzeciwiała się długo ogłoszeniu listów kochanków; krążyły w urywkach, w odpisach; wreszcie, w r. 1904, ogłoszono je drukiem w Brukseli, w całości: tj. o tyle o ile, niektóre bowiem zdania padły już wprzódy ofiarą nożyczek George Sand.
Jak można się domyślać, komentatorowie rzucili się na tę historię, widząc w niej łup obfity i ponętny. Napisano całe tomy; mimo to, nie mówiąc o uczuciach, nie wyświetlono nawet faktów w tym romantycznym epizodzie. Nadto jest załgany poezją. Literatura przeszła tędy w dwojakim kierunku: raz, stylizując już same przeżycia bohaterów na modłę literacką o zabarwieniu epoki; po wtóre, stylizując je tym bardziej, w chwili gdy przelewały się na papier. W rezultacie została garść ciekawych dokumentów, z których niektóre są klejnotami poezji, i każdy z badaczy układa z tych kamyczków swoją mozaikę, kształtując ją wedle własnych sympatii i poglądów.
Im bardziej wczytywać się w akta sprawy, tym bardziej wydaje się ona psychologicznie zawiłą i złożoną. Czyż nie jest zresztą zawiłą każda kontrowersja tego rodzaju? Pojęcia nasze o miłości, jak w ogóle o życiu, są konwencjonalne, ponieważ nim zaczniemy myśleć i patrzyć, już otrzymujemy je w gotowej postaci z literatury, z pierwszej czy z drugiej ręki. Literatura, niezdolna ogarnąć życia w jego bogactwie, upraszcza je, schematyzuje (przykładem choćby ta Spowiedź dziecięcia wieku w zestawieniu z wydarzeniami, z których się urodziła!). Wstydliwość, lenistwo, rutyna oddalają nas od szczerości. Jeden Rousseau w swoich Wyznaniach chciał być szczerym za wszelką cenę; cena okazała się diabelnie wysoka. Ileż obrzydliwości nam odsłonił, których mu potomność nie daruje! Ach, tak! Życie ujawnia się w gabinecie lekarza, przy konfesjonale (o tyle, o ile, bo i tam wciska się rutyna), przed kratkami sądowymi pod krzyżowym ogniem pytań brutalnych i ostrych jak nóż chirurga... Ale też biada człowiekowi, bodaj „najporządniejszemu”, który zahaczy się przypadkowo o straszliwą machinę sądową i narazi się na wywlekanie na światło tajemnic jego życia. Delikatne i bolesne problemy egzystencji w jakże szpetnym, trywialnym, komicznym nieraz występują świetle! A właśnie przedmiotem takiego śledztwa, prowadzonego przez „historię literatury”, stają się wielcy ludzie, wielcy artyści, typem swojej psychiki, swego życia, z konieczności tak bardzo oddaleni od dogmatów przeciętności. A wreszcie, gdzie jest „prawda”? Czy jest nią fakt, czy uczucie, czy jakieś X, które nie jest żadnym z nich?
Nie mam zbytniego zamiłowania do takich analiz; ograniczę się tedy do rzeczowego przypomnienia faktów tej znanej historii, ponieważ są one niezbędne jako komentarz do Spowiedzi dziecięcia wieku; książka ta, gdybyśmy jej nie brali jako fantazję na tle istotnych przeżyć poety, straciłaby wiele na prawdzie i kolorze. Zarazem wplotę w tok opowiadania nieco dokumentów, bardziej niż cokolwiek innego pozwalających czytelnikom pochwycić tonację, na którą były nastrojone dusze uczestników dramatu.
Zatem dwudziestodwuletni Musset, głośny już i rokujący najpiękniejszą przyszłość poeta, oraz dwudziestodziewięcioletnia Aurora Dudevant, separowana z mężem, matka dwojga dzieci, nie mniej głośna (pod pseudonimem literackim George Sand) autorka Indiany, Walentyny i drukującej się właśnie Lelii, spotkali się po raz pierwszy na obiedzie u redaktora „Revue des deux Mondes”, Buloza. Stało się to w czerwcu 1833, z końcem zaś sierpnia tegoż roku byli kochankami. Musset, smukły, nerwowy, pełen wdzięku i iskrzącej werwy z odcieniem dandyzmu, miał za sobą parę lat hulanki oraz światowych miłostek; George Sand, brunetka o typie Kreolki i ogromnych czarnych oczach, skupiona, małomówna, pochłonięta pracą, miała również przeszłość miłosną, a figurowały w niej dwa nazwiska literackie: Juliusz Sandeau (prototyp Balzakowskiego Stefana Lousteau; powieść Balzaka Muza z zaścianka zawiera niewątpliwie wiele rysów z pożycia tej pary) oraz oschły i niewdzięczny jako amant Prosper Merimee. Doświadczenia te zostawiły w jej sercu jedynie osad zawodu i goryczy. Nowy stosunek miłosny, zrazu podjęty przez obie strony z entuzjazmem, rychło począł się mącić; główną przyczyną był tu charakter Musseta, nierówny, szukający w miłości dramatycznych przeżyć, obdarzony potrzebą cierpienia i zadawania bólu. Brutalny sceptycyzm w stosunku do kobiet i do miłości, wybuchy zazdrości o przeszłość dawały przyczynę do ciągłych burz. Raz po raz zerwanie wisiało na włosku; ale, nazajutrz, Alfred wracał do stóp kochanki, skruszony, pełen tkliwości i żalu...
Spodziewając się w ucieczce od świata znaleźć uspokojenie, kochankowie udają się, z końcem r. 1833, do Włoch. Od Genui George Sand zaczęła niedomagać; przybywszy do Wenecji położyła się wśród objawów jakiejś febry. Musset, nerwowy, niecierpliwy, niezdolny do roli siostry miłosierdzia, ucieka od smutnego pokoju chorej, zaniedbuje ją, ugania po Wenecji, pije. (skłonność do pijaństwa, która miała później pochłonąć go zupełnie, datuje od młodych lat), słowem, na wszelki sposób „używa życia”. Sandyści notują, iż poeta przegrał na słowo 10 000 franków, na którą to sumę towarzyszka jego musiała znaleźć pokrycie, hipote-kując ją na przyszłych płodach swego pióra; mussetyści sprowadzają tę kwotę do skromniejszych rozmiarów 360 franków, na które kredyt Musseta w „Revue des deux Mondes” wystarczał w zupełności... Rys ten cytuję na dowód rozbieżności nawet w rzeczach tak ścisłych jak cyfry: cóż dopiero mówić o uczuciach! Podobno Musset oświadczył wręcz towarzyszce, że się pomylił i że jej nie kocha; przychodzi do gwałtownych scen, niemal do zerwania: mieszkają obok, ale drzwi łączące ich pokoje zostają zamknięte.
Wśród tego George Sand, która była niezmordowaną pracowniczką pióra (opowiadają, iż raz, skończywszy jednej nocy powieść przed upływem zwyczajnej ilości godzin pracy, natychmiast rozpoczęła drugą, czyniąc tylko tyle przerwy ile było potrzeba na zapakowanie rękopisu i położenie na nim adresu wydawcy), pisze bez wytchnienia, aby nastarczyć potrzebom wspólnego gospodarstwa. Z kolei Musset zapada: dostaje gorączki (tyfus?), która (może na tle alkoholicznym?) przybiera charakter maligny. Aurora, stłumiwszy urazy, pielęgnuje go z oddaniem macierzyństwa, które stanowi cechę jej charakteru. Pomaga jej w tym młody lekarz Pietro Pagello. Jakiej natury uczucia popychają Aurorę w ramiona Pagella, nie silę się wyjaśniać; dosyć, iż podjąwszy sama trudy pierwszych kroków, zostaje, podobno jeszcze przy łożu chorego Musseta, jego kochanką. Tak twierdzą uporczywie mussetyści; sandyści oddalają ten fakt jako nazbyt ,,potworny”; pozostawiam czytelnikom i czytelniczkom swobodę psychologizowania na ten temat. (Zaciekli mussetyści utrzymują nawet, opierając się na podejrzanym co prawda świadectwie Pawła de Musset, iż chory widział wręcz George Sand w objęciach Pagella, ale że później kochanka, przy pomocy lekarza wspólnika, wmówiła weń, że to była halucynacja, ba, nawet dała do zrozumienia, iż gdyby się upierał, byłoby to dowodem, że jest obłąkany, i pociągnęłoby odpowiednie następstwa!!...)
Spokojne i wolne od literackich subtelności uczucie Pagella nęci George Sand jako wypoczynek po szałach poety, którego znowuż zazdrość sprowadza do stop kochanki. Tutaj następuje okres, który w piątej części Spowiedzi dziecięcia wieku znajduje, jak się zdaje, wierne odbicie: miłość, przyjaźń, łzy, braterstwo dusz, troje serc zespolonych jednym węzłem, licytacja na heroizm, na poświęcenie, oto ton, jaki dla tych dwojga poetów wykarmionych na Nowej Heloizie, dających, w zupełnej izolacji od realnego życia, swobodny bieg fantazji, stał się chlebem powszednim. A Pagello też dostroił się do stylu i całując z rozczuleniem George Sand, prawił o „il nostro amore per Alfredo”... Nie obyło się przedtem bez burz, w których takie ewentualności jak zabójstwo, pojedynek, samobójstwo były na porządku dziennym: w końcu jednak rzeczy wzięły taki obrót: Musset odkrywa wzajemną miłość Aurory i Pa-gella, wydobywa z Włocha wyznanie i czyni ze swego szczęścia ofiarę na ołtarzu przyjaźni; ustępuje dobrowolnie, kojarząc ręce kochającej się pary. Wszyscy troje wylewają łzy radości i entuzjazmu, po czym Musset, wyściskany przez kochankę i przez Pagella, z którym wymienili zaklęcia dozgonnej przyjaźni (czyż młody lekarz nie ocalił poecie życia? a teraz czyż nie wraca mu go po raz drugi, dając szczęście ubóstwianej przez Alfreda kobiecie?), zostawia towarzyszkę jej nowej miłości i sam wyjeżdża do Paryża.
Tak przedstawiały się poecie te sprawy już po rozstaniu i poniekąd w epoce, gdy pisał Spowiedź dziecięcia wieku. Później, kiedy - w części pod wpływem „życzliwych” języków - ochłonął z egzaltacji, jad podejrzeń wmieszał się w czyste wspomnienie. Jeśli Aurora była kochanką Pagella już wcześniej, jeśli całe jej postępowanie było grą i miało na celu łagodne pozbycie się Alfreda, jeśli on, w porywie wzniosłości, pobłogosławił miłość dwojga osób, które się dawno bez tego błogosławieństwa obeszły, w takim razie, w istocie, poeta odegrał w swoich oczach dość komiczną rolę... Daleki zresztą jestem od ironizowania sytuacji, które życie spłaszcza swoją stopą, ale które wynikły ze szlachetnej chęci wzniesienia się ponad płaskość życia.
Na razie jesteśmy na szczytach egzaltacji. Musset, z drogi do Paryża, pisze do dawnej kochanki gorące i tkliwe listy; ona odpowiada mu macierzyńską serdecznością. Przytoczę urywek tej korespondencji, którą George Sand odczytywała wspólnie z oddanym Pagellem.
Musset pisze z Genui:
„...Ujrzałem się w lustrze, poznałem to samo dziecko. Cóżeś ty uczyniła, biedactwo moje drogie? I to był człowiek, któregoś chciała kochać! Miałaś dziesięć lat cierpienia w sercu, miałaś od dziesięciu lat nieugaszone pragnienie szczęścia, i to była trzcina, na której chciałaś się oprzeć! Ty, ty kochałaś mnie! Mój biedny George, dreszcz mię przechodzi na tę myśl! Byłaś przy mnie tak nieszczęśliwa! W jakież straszliwe klęski omal cię nie wtrąciłem! Długo będę widział, George mój, tę twarz pobladłą od czuwania, która przez ośmnaście nocy pochylała się nad mym wezgłowiem, długo będę cię widział w tej nieszczęsnej izdebce, gdzie popłynęło tyle łez. Biedna George, biedne drogie dziecko! Omyliłaś się; uważałaś się za mą kochankę, a byłaś jedynie moją matką. Niebo stworzyło nas dla siebie wzajem; dusze nasze, w swej wyniosłej sferze, poznały się niby ptaki w górach; pomknęły jedna ku drugiej; ale uścisk był za mocny. Popełnialiśmy kazirodztwo.
Tak, moja jedyna przyjaciółko, byłem dla ciebie istnym katem, przynajmniej pod koniec. Zadałem ci wiele cierpień, ale Bogu chwała, nie zrobiłem najgorszego, co mogłem. Och, dziecko moje, żyjesz, jesteś młoda, przechadzasz się pod najpiękniejszym niebem, wsparta na ramieniu człowieka, którego serce jest godne ciebie. Zacny młodzieniec! Powiedz mu, że go kocham i że nie mogę powściągnąć łez, myśląc o nim... ”
Ona podejmuje ten ton. Napawając się spokojną miłością Pagella, pracując przy tym po siedem, osiem, czasem trzynaście godzin na dobę, czuje jeszcze w sercu nadmiar tkliwości, która teraz, wyzwolona wyjazdem poety z drażliwej komplikacji, płynie swobodnie za odjeżdżającym:
„...Czy byłam twoją kochanką, czy matką, mniejsza: czy zrodziłam w tobie miłość, czy przyjaźń, czy byłam z tobą szczęśliwa, czy nie, wszystko to nie zmienia nic w obecnym stanie mej duszy. Wiem, że cię kocham, to wszystko. Czuwać nad tobą, chronić cię od przeciwności, dostarczać ci przyjemności i rozrywek, oto potrzeba, oto żal, jakich doświadczałam od czasu, jak cię straciłam. Czemu to zadanie tak słodkie, które byłabym spełniała z taką radością, stało się stopniowo tak gorzkie, a potem wręcz niemożliwe? Co za fatalność zmieniała w truciznę lekarstwa, które ci podawałam? Czemu ja, która wysączyłabym wszystką krew, aby ci dać jedną noc spokoju i wytchnienia, stałam się dla ciebie męczarnią, plagą, upiorem? Kiedy te straszne wspomnienia nawiedzą mnie (a czyż jest godzina, w której by mnie poniechały?), czuję się bliska szaleństwa. Oblewam poduszkę łzami, słyszę głos twój wołający mnie w ciszy nocnej. Któż mnie zawoła teraz? Kto będzie potrzebował mego czuwania? Dla kogo zużyję siłę, którą zgromadziłam dla ciebie, a która teraz obraca się przeciw mnie? O dziecko! dziecko! Jak ja potrzebuję twojej tkliwości i twego przebaczenia!”
W innym liście:
„...Pagello jest prawdziwy anioł i wart być szczęśliwym... Spędzam z nim najsłodsze chwile w dniu, rozmawiając o tobie. Ten człowiek jest taki tkliwy, taki dobry! Tak dobrze rozumie mój smutek, szanuje go tak święcie...”
I znowuż:
„Twoje wspomnienie jest świętą relikwią, imię twoje jest uroczystym słowem, które wymawiam wieczór w ciszy lagun, a odpowiada na nie wzruszony głos słowem słodkim, prostym i zwięzłym, które wydaje mi się wówczas tak piękne: Io l'amo - Kocham go.”
Urywki z listów Musseta:
„...Pomyśl, ja mam tylko ciebie: wszystkiemu przeczyłem, wszystkiemu bluźniłem, wątpię we wszystko, wyjąwszy w ciebie. Czy wiesz, czemu kocham tylko ciebie?... Nie łudzę się co do żadnej z twoich wad; nie kłamiesz, oto czemu cię kocham. Przypominam sobie dobrze ową noc... Ale, powiedz, gdyby nawet wszystkie podejrzenia były prawdą, i w czym mnie oszukiwałaś? Czy mówiłaś, że mnie kochasz? Czy nie uprzedziłaś mnie? Czy miałem jakie prawo? O, dziecię ukochane, wówczas, gdyś mnie kochała, czyś mnie oszukała kiedy? Czyż mogłem ci uczynić najlżejszą wymówkę przez tych siedem miesięcy, które widywałem cię dzień po dniu? I gdzież jest człowiek tak nikczemny, aby winić o przewrotność kobietę, która ceni go na tyle, aby go uprzedzić, że godzina jego nadeszła? Kłamstwo, oto czym się brzydzę i co mnie czyni najpodejrzliwszym z ludzi, może najnieszczęśliwszym. Ale ty jesteś równie szczera jak szlachetna i dumna. Oto czemu wierzę w ciebie i będę cię bronił przeciw całemu światu, do ostatniego tchu.
...Wiesz, co mnie zachwyciło w twoim liście? Sposób, w jaki mówisz o Pagellu, o jego dbałości o ciebie, o twoim przywiązaniu, szczerość, z jaką pozwalasz czytać mi w swym sercu... Wierzaj, kobieta tak mówiąca o nowym kochanku temu, którego rzuca i który kocha ją jeszcze, daje mu najwyższy dowód szacunku, jaki mężczyzna może otrzymać od kobiety.”
O, Janie Jakubie, zaiste, twoje ziarno nie padło na opokę!
„...Powiedz Pagellowi, że dziękuję mu za to, że cię kocha i czuwa nad tobą. Czyż to nie jest najpocieszniejsza rzecz w świecie to uczucie? Kocham tego chłopca prawie talk jak ty: wytłumacz to, jak umiesz. Jest przyczyną, iż straciłem cały skarb mego życia, a kocham go, jak gdyby mi go dał. Nie chciałbym was widzieć razem, a szczęśliwy jestem myśląc, że jesteście razem. Och, mój aniele, mój aniele, bądź szczęśliwa, wówczas i ja będę szczęśliwy...”
Pagello nie pozostaje nieczuły na te wylewy. Oto urywek z jego listu:
„Drogi Alfredzie, nie pisaliśmy jeszcze do siebie, może dlatego, że żaden z nas nie chciał być pierwszy. Ale to w niczym nie uszczupla wzajemnego przywiązania, które zawsze nas będzie spajało węzłem tak wzniosłym, a niezrozumiałym dla świata...”
Mimo tej harmonii trojga dusz George Sand odczuwa niekiedy w objęciach Pagella tęsknotę za burzliwą miłością poety, która tak szczelnie umiała wypełnić jej życie:
„...Przywykłam do entuzjazmu i brakuje mi go niekiedy... Tutaj nie jestem panią Sand; poczciwy Pietro nie czytał Lelii i nie sądzę, aby z niej coś zrozumiał. Pierwszy raz w życiu kocham bez namiętności.
Otóż ja potrzebuję cierpieć dla kogoś; potrzebuję zużyć ten nadmiar energii i czucia, jaki jest we mnie. Potrzebuję dać pokarm tej macierzyńskiej troskliwości, która przywykła czuwać nad cierpiącą i znużoną istotą. Och! czemuż nie mogę żyć między wami dwoma, czemu nie mogę dawać wam szczęścia nie należąc do żadnego z was.”
Tu zaczyna się nowy akt romantycznej tragikomedii. George Sand wraca do Paryża i z osobliwym, jak na tak rozumną kobietę, brakiem orientacji, wlecze za sobą Pagella. Jedną z pobudek podróży Pagella, jest chęć „uściskania Alfreda”, który również gorąco go do tego zachęca. Od pierwszego dnia . fikcja tej wzniosłej „trójcy”, wyrojona w egzotycznych warunkach w Wenecji, staje się niemożliwą: życie spłaszcza ją i wykrzywia. Nicość biednego Włocha, który na tle lagunów odniósł triumf nad poetą, ujawnia się w sceptycznej atmosferze Paryża zbyt jaskrawo. Pagello, nie czując gruntu pod nogami, robi się drażliwy, zazdrosny: nie wie, co z sobą począć w tym artystycznym światku, w którym kochanka jego odnalazła się jak w swoim żywiole: George Sand wymyka mu się, Musset jest uprzejmy, ale sztywny; w dodatku Włoch jest kuso z pieniędzmi, mieszka osobno w nędznym hoteliku... Aby zabić czas i spożytkować tę niewczesną podróż, Pagello uczęszcza do szpitali paryskich.
Spotkanie Musseta z George Sand rozpaliło na nowo w sercu poety wszystkie ognie. Postanawia uciec, opuścić kraj na zawsze; jakoż w istocie wyjeżdża do Badenu, ale jedynie po to, aby stamtąd pisywać coraz płomienniej:
„...Nigdy żaden człowiek nie kochał tak, jak ja cię kocham. Tonę, pławię się w miłości; nie wiem już, czy żyję, czy jem, czy chodzę, czy oddycham, czy mówię: wiem, że kocham. Ach, jeśli miałaś przez całe życie niewygasłe pragnienie szczęścia, jeśli to jest szczęście być kochaną, jeśli kiedy prosiłaś o nie Boga, och ty, moje życie, moje dobro, moja ubóstwiana, spójrz na słońce, na kwiaty, na zieloność, na świat! Jesteś kochaną, powiedz to sobie, tak jak Bóg może być kochany przez swoich lewitów, wyznawców, męczenników. Umieram z miłości, miłości bez końca, bez nazwy, szalonej, rozpaczliwej, zatraconej; kocham cię, uwielbiam, ubóstwiam aż do ostatniego tchu! Nie, nie wyleczę się. Nie, nie będę próbował żyć; i wolę to; umrzeć kochając cię, to więcej warte niż żyć. Dużo dbam o to, co ludzie powiedzą! Powiedzą, że masz innego kochanka. Wiem o tym, płacę to życiem. Ale kocham, kocham, kocham! Niech mi zabronią kochać!
...Powiedz mi, że mi dajesz swoje wargi, swoje zęby, włosy, wszystko, tę głowę, która była moją, i że mnie tulisz do siebie, ty, mnie! O Boże, o Boże, kiedy myślę o tym, gardło mi się ściska, w oczach mi się ćmi, kolana uginają się pode mną. Och! straszne jest umierać, straszne jest kochać w ten sposób. Cóż za pragnienie. George mój, cóż za pragnienie ciebie! Umieram. Żegnaj!”
Jak można się domyślić, Musset nie umiera, ale wraca do Paryża. Aurora, którą wszystko popycha w objęcia Alfreda, upiera się, przez konsekwencję, w marzeniu o związku trojga
dusz, wyzwolonych od zmysłów. Ale już i Pagello zbuntował się przeciw tej mistycznej trójcy:
„...On, który wszystko rozumiał w Wenecji, z chwilą gdy stąpił nogą we Francji nie rozumie już nic, i jest w rozpaczy. Wszystko we mnie rani go i drażni. Mamż powiedzieć? Jedzie, już może pojechał w tej chwili, a ja go nie zatrzymam, ponieważ jestem obrażona do głębi duszy tym, co mi pisze, i ponieważ, czuję to dobrze, nie ma w nim już wiary, tym samym więc nie ma i miłości.
Wielkie kobiece słowo: wierzysz swoim oczom raczej niż mnie, zatem już mnie nie kochasz!
„...Rozwiał się tedy piękny poemat naszej świętej przyjaźni i tego idealnego związku, jaki się wytworzył między nami trojgiem, wówczas kiedy zeń wydarłeś w Wenecji wyznanie, że mnie kocha, i kiedy ci poprzysiągł, że mnie uczyni szczęśliwą... Wszystko było tedy jedynie bajką? Tak, tylko majakiem, i ja jedna, ja głupia jak dziecko, brnęłam z ufnością i z wiarą! I ty chcesz, abym po przebudzeniu, kiedy widzę, że jeden mnie pragnie, a drugi mnie rzuca i znieważa, abym wierzyła w szczytną miłość!...”
„Fatalność”, jak mówi libretto Pięknej Heleny, zrobiła swoje. George skłoniła się w ramiona Alfreda, nim jeszcze Pagello opuścił Paryż. Oto jak, w swoim dzienniku, Włoch kreśli chwilę rozstania:
„ Pożegnanie nasze było nieme; uścisnąłem jej rękę, nie mogąc patrzeć na nią. Była widocznie pomieszana; nie wiem, czy cierpiała; była zakłopotana mą obecnością. Nużył ją ten Włoch, który swoim prostym rozsądkiem podcinał niezrozumiałą wzniosłość, w jaką miała zwyczaj spowijać przesyty swoich miłostek...”
Ostatni rozdział romansu przynosi moment równie nieoczekiwany, jak wzruszający. Można się domyślić, iż pożycie złączonych na nowo kochanków dalekie było od harmonii. Ten sam Musset, już poprzednio do szaleństwa zazdrosny o przeszłość, do której nie miał prawa, czyż mógł zapomnieć o tym, co tak świeżo przeorało jego życie, zbrukało jego miłość? Od pierwszej chwili szarpanie, piekło, plwanie w oczy wszystkich faktów, odartych już z idealnej frazeologii... Raz po raz poeta grozi zamordowaniem kochanki; to znów ucieka, rzuca ją, zamyka się w domu. Egzaltacja udziela się i jej; ta spokojna, zrównoważona kobieta rywalizuje z kochankiem w szaleństwach miłości. Jest tu zarazem coś z gry, w której każda strona pokłada swą ambicję w tym, aby mieć ostatnie słowo. Dodajmy, iż cały Paryż przyglądał się z zaciekawieniem temu turniejowi, którego przebieg znany był publiczności. Po którymś zerwaniu Aurora, nie mogąc wedrzeć się do Alfreda, ucina swoje wspaniałe włosy i posyła mu je. Ale tym razem, mimo romantyzmu gestów, to miłość, prawdziwa miłość, która sięgnęła do samych trzewiów kobiety. Daleko jesteśmy od surogatu macierzyństwa, który przeważał w pierwszym okresie stosunku. Znamy karty Dziennika George Sand: „Słynne listy zakonnicy portugalskiej są letnie i spokojne w porównaniu do tych stronic, które można zaliczyć między najpłomienniejsze, jakie kiedykolwiek miłość wydarła kobiecie”, pisze o tym Dzienniku inna kobieta... (Mme Arvéde Barine: „Alfred de Musset”). Przytoczę parę ustępów:
„Kocham cię całą duszą, a ty, ty nie masz dla mnie nawet przyjaźni. Pisałam do ciebie dziś wieczór; nie odpowiedziałeś. Powiedziano mi, że wyszedłeś i nie wstąpiłeś do mnie ani na pięć minut. Wróciłeś tedy bardzo późno i gdzież byłeś, Boże ty mój? Ach, wszystko skończone, nie kochasz mnie już wcale. Stałabym ci się wstrętna i nienawistna, gdybym została tutaj... Daruj, żeś przeze mnie cierpiał: jesteś pomszczony: nie ma na świecie istoty nieszczęśliwszej ode mnie...
...Gdyby uwiesić się u dzwonka i dzwonić, póki mi nie otworzy? Gdyby się położyć pod progiem, aż będzie przechodził. Gdyby się rzucić - nie do jego stóp, to byłoby szaleństwo, to by znaczyło błagać go, a wszak z pewnością robi dla mnie, co może, okrucieństwem jest nękać go i żądać niepodobieństwa - ale gdybym mu się rzuciła na szyję, w ramiona, gdybym powiedziała: Kochasz mnie jeszcze, cierpisz, rumienisz się, że kochasz, ale nadto litujesz się, aby nie kochać. Widzisz wszak, że cię kocham, że mogę kochać tylko ciebie. Uściskaj mnie, nie mów nic, nie spierajmy się; powiedz mi parę słodkich słów, popieść mnie, skoro podobam ci się jeszcze mimo uciętych włosów, mimo dwóch bruzd, jakie wyżłobiły się od owego dnia na mej twarzy. Więc dobrze! Kiedy uczujesz, że twoja tkliwość się kończy i niechęć wraca, odpędź mnie, znęcaj się nade mną, ale niech to nie będzie nigdy z tym. okropnym słowem: ostatni raz! Będę cierpieć, ile zechcesz, ale pozwól ma. czasem, choćby raz na tydzień, zajść do ciebie po łzę, po pocałunek, który by mi wrócił życie i dodał siły.
...Och! on źle czyni, nieprawdaż? Mój Boże, źle czyni, że mnie rzuca teraz, kiedy moja dusza oczyściła się i kiedy pierwszy raz zawładnęła we mnie surowa wola... Ta miłość mogłaby mnie zawieść na koniec świata. Ale nikt jej nie chce; płomień zgaśnie niby daremne całopalenie. Nikt mnie nie chce!... Och! nie można kochać dwóch mężczyzn naraz. Mnie się to zdarzyło. Zdarzyło się, ale nie zdarzy się więcej.
Czyż ja nie pokutuję za moje szaleństwa i błędy? Czyż lekcje nie idą na pożytek kobietom takim jak ja? Czyż nie mam trzydziestu lat? Czy nie jestem w pełni sił? Tak, wielki Boże, czuję to, mogę być jeszcze radością i dumą mężczyzny, jeśli ten mężczyzna zechce mi pomóc. Potrzebuję krzepkiego ramienia, aby mnie wspierało, serca wolnego od próżności, aby mnie przygarnęło i zachowało. Gdybym była znalazła takiego człowieka, nie byłabym, gdzie jestem. Ale tacy ludzie to są sękate dęby, szorstkość ich kory odpycha. A ty, poeto, piękny kwiecie, ach, chciałam pić twoją rosę. Upoiła mnie, zatruła i w godzinie gniewu sięgnęłam po inną truciznę, która mnie dobiła. Byłeś zbyt słodki i subtelny, drogi mój zapachu, abyś mógł nie ulotnić się, ilekroć wargi moje cię wdychały. Urocze krzewy Indyj i Chin gną się na wątłej łodydze i chylą się przy lada wietrze. Nie z nich ciosa się belki, aby budować dom!...
...Och, te listy, których już nie mam, które tak całowałam, tak zlewałam łzami, tak cisnęłam do nagiego serca, kiedy tamten (Pagello) nie widział!
...Tak, to nawrót twojej miłości w Wenecji stał się przyczyną mej rozpaczy i zbrodni. Czy mogłam ci wyznać? Nie byłbyś już ścierpiał mej opieki, umarłbyś z wściekłości poddając się jej. I cóż byś począł beze mnie, biedny umierający gołębiu? Och, Boże! ani razu nie mogłam pomyśleć o tym, co wycierpiałeś przez tę chorobę i przeze mnie, aby pierś moja nie łamała się łkaniem. Oszukiwałam cię, byłam między dwoma mężczyznami, z których jeden mówił: «Wróć do mnie, naprawię wszystkie winy, będą cię kochał, umrę bez ciebie!»Drugi zaś szeptał mi w drugie ucho:«Strzeż się, jesteś moją, nie ma już powrotu. Kłam, Bóg tak chce, Bóg ci odpuści». Ach, biedna kobieto, biedna kobieto, wówczas to trzeba było umrzeć.
...O moje błękitne oczy, nie patrzycie już na mnie! Ty piękna głowo, już nie ujrzę, jak się pochylasz nade mną i przesłaniasz słodkim omdleniem. Moje ty ciałko, tak gibkie i ciepłe, nie położysz się już na mnie, jak Elizeusz na martwym dziecięciu, aby mnie ożywić. Nie dotkniesz mi już ręki, jak Jezus córki Jaira, mówiąc: „Dzieweczko, wstań.” Żegnajcie, włoski blond, żegnajcie, białe ramionka, żegnaj wszystko, com kochała, wszystko, co było moje. Będę ściskała teraz, w płomienne noce, sosny i skały leśne krzycząc twoje imię, kiedy zaś wymarzę sobie rozkosz, padnę zemdlona na wilgotną ziemię.
...Jakież żary wszczepiłyście w szpik moich kości, wy duchy pomsty bożej? Cóż uczyniłam aniołom niebios, iż zstępują na mnie, tchnąc we mnie, za karę, miłość lwicy? Czemu krew moja zmieniła się w ogień i czemu w chwili gdy mam umrzeć, poznałam uściski gorętsze niż uściski ludzi? Jakiż szał cię ogarnął, ty, który wpychasz mnie nogą do trumny, gdy usta twoje sycą się miąższem mego ciała? Chcesz tedy, bym się zabiła? Bronisz mi tego, ale cóż stanie się ze mną z dala od ciebie, jeśli ten płomień będzie mnie nadal trawił? Skoro nie mija jedna noc, abym nie krzyczała za tobą i nie tarzała się na łóżku, cóż pocznę, skoro stracę cię na zawsze? Czy wyschnę i zblednę jak zakonnica pożerana żądzą? Czy oszaleję i będę budzić mieszkańców domu swym wyciem? Och, ty chcesz, abym się zabiła!”
George Sand pierwsza ocknęła się z transu. Może dopomógł jej w tym imperatyw talentu. Twórczość Musseta żyła jak salamandra w ogniu namiętności; regularna praca, wysiłek obce były muzie poety. Natomiast dzieło życia George Sand miało popłynąć, jak rzeka, szerokim, spokojnym łożyskiem. Musiała się wyzwolić. Potajemnie, dnia 9 marca 1835, ucieka do No-hant (nazwa kawałka ziemi, który posiadała), przechodzi atak wątroby, wraca do zdrowia i -opamiętywa się. Krzepka jej natura, utrzymywana w równowadze pracą, przychodzi do siebie i niebawem wyciąga ręce do nowych uczuć; życie Musseta natomiast, tak człowieka, jak artysty, wlecze się od tej pory śmiertelnie podcięte.
Kiedy Musset, wyjechawszy, z końcem 1833, ostentacyjnie z Paryża z George Sand, wrócił po kilku miesiącach sam, miasto zawrzało od plotek. Na wszystkie strony komentowano przygodę wenecką, i to w duchu niekorzystnym dla przyjaciółki poety. Musset, po rycersku, kruszy za nią kopie, gdzie może; wówczas to rodzi się w nim myśl spisania dziejów ich dwojga. Koncepcja przyszłej książki układa się w głowie poety zgodnie ze stanem egzaltacji, w jakim opuścił Wenecję. Dzieli się tym planem z przyjaciółką:
„Zabieram się do napisania powieści. Mam ochotę skreślić naszą historię: zdaje mi się, że to by mnie uleczyło i skrzepiło mi serce. Chciałbym ci zbudować ołtarz, chociażby ze swoich kości; ale zaczekam na twoje wyraźne pozwolenie.
...Co do mnie, nie umrę, póki nie napiszę mojej książki o sobie i o tobie (zwłaszcza o tobie); nie, moja piękna, moja święta oblubienico, nie spoczniesz w chłodnej ziemi, nim ta ziemia nie dowie się, kogo nosiła. Nie, nie, przysięgam na mą młodość i mój geniusz, na twoim grobie zejdą jedynie lilie bez zmazy. Tymi oto rękami wzniosę nagrobek z marmuru czystszego niż posągi naszych jednodniowych chwał. Potomność będzie powtarzać nasze imiona, jak imiona owych nieśmiertelnych kochanków, którzy we dwoje mają już tylko jedno miano, jak Romeo i Julia, jak Heloiza i Abelard... Będzie to małżeństwo świętsze od tych, które kojarzą księża: niezniszczalne i czyste małżeństwo ducha.”
Książka ta to była Spowiedź dziecięcia wieku; w niej to postanowił wznieść kochance pomnik wobec potomności. Był to okres, w którym wszystkie występki widział po swojej stronie; on był zbrodniarzem, ona aniołem dobroci, czystości, poświęcenia. Odmalował ją pod postacią Brygidy Pierson, zacierając zresztą podobieństwo rysów i wydarzeń; on sam, jako Oktaw, wyspowiadał się z własnych przewin i słabości. Pagello przedzierzgnął się również we wzór cnoty: w kryształowego Smitha. Ta chęć oddania prawdy, przy równoczesnym przekształceniu jej rysów, nie zawsze wychodzi książce na korzyść; obok kart tętniących życiem, znajdują się inne, blade; czasem opowiadanie łamie się w niekonsekwencjach lub banalności wyrojonych szczegółów. Tak np. końcowy epizod z filiżanką herbaty, noszący wyraźne cechy autentyczności i zrozumiały pod gorącym niebem Włoch, tutaj, w stosunku anielskiej Brigidy do limfatycznego Smitha, „detonuje” wręcz komicznie. I sama Brygida gubi się nam w ciągu opowiadania: trudno nam rozpoznać początkową miłosierniczkę z części trzeciej, w klasycznej miłośnicy części dalszych. Rola „czarnego charakteru”, Merkansona, ujęta niezaradnie i w gruncie dość zbyteczna, razi swym „wolterianizmem”, z którym Mussetowi tak bardzo jest nie do twarzy!
Jednakże, biorąc tę książkę pod kątem „pomnika” dla kochanki, znajdziemy na tym pomniku i poważniejsze pęknięcia. Poznanie Oktawa z Brygidą Pierson poprzedzone jest inną przygodą miłosną bohatera; przygodą, w której ten, oddawszy z ufnością swe młodzieńcze serce, spotyka się z czarną zdradą. Otóż, komentatorowie omawiający Spowiedź dziecięcia wieku nie dość może, moim zdaniem, zwrócili uwagę na to, ile ta pierwsza część zawiera realnych szczegółów, wiążąc postać tej pierwszej kobiety z George Sand. Idealną Brygidę wyposażył poeta w rysy raczej konwencjonalne; ta jasnowłosa osóbka, pieszcząca się z kózką i wędrująca po okolicy szukając chorych do pielęgnowania, niewiele ma wspólnego z autorką Lelii: tamtej natomiast pierwszej, złemu duchowi swego życia, dał poeta niewątpliwie prawdziwe rysy kochanki: ten „kark, gładki i pachnący, na którym splatają się dwa lśniące czarne warkocze” - to ona; ta piosenka włoska, którą zwykła była nucić, to, jestem pewien, piosenka wyjęta z własnych ust George Sand. Mam uczucie, że cały epizod z obróceniem głowy i słowami: „Czy to ty?”, oraz brutalny wybuch Oktawa; że owa mocna scena, w której Oktaw grozi kochance nożem, a może i sama scena z początku trzeciego rozdziału, to również echa przeżyć weneckich!... To, że równocześnie wplątują się tu i wspomnienia innych młodzieńczych doświadczeń poety, to w niczym rzeczy nie zmienia.
Tak więc, świadomie czy nieświadomie, Musset prowadzi w tej książce podwójną grę; bije, na pamiątkę swej męki, medal o podwójnej fizjognomii, równocześnie apoteozuje swą kochankę i piętnuje ją dotkliwie. I czyż właśnie ta dwoistość nie jest bardzo ludzka? Czyż nie wyraża wiernie nastrojów poety, który to plwał na swoją miłość, to włóczył się przed nią na kolanach, kalając się za to świętokradztwo? I, nie zapominajmy, im bardziej poeta oddala się od tego wspomnienia, tym bardziej w duszy jego rysuje się obraz kochanki nie jako słodkiej Brygidy, ale jako owego czarnookiego demona z pierwszej części Spowiedzi.
Szczytowym punktem tego stanu ducha jest Noc październikowa (pisana w 1837), w której - nim poeta wypowie ostateczne słowo przebaczenia - smaga hańbą wspomnienie kochanki.
Honte a toi qui la premiere
M'as appris la trahison,
Et dhorreur et da colere
M'as fait perdre la raison!
Honte a toi, femme a l'oeil sombre,
Dont les funestes amours
Ont enseveli dans l'ombre
Mon printemps et mes beaux jours!
(„Hańba tobie, która pierwsza nauczyłaś mnie co to zdrada, i przyprawiłaś o szaleństwo ze zgrozy i gniewu! Hańba tobie, kobieto o posępnym oku, której złowrogie miłostki pogrzebały w mrokach wiosnę mego życia i moje piękne dni!”)
Czyż Oktaw de T***, bohater Spowiedzi dziecięcia wieku, inaczej mówiłby o swej czarnowłosej zmiennicy?
Starałem się tu przedstawić najciekawsze dokumenty tego zawiłego procesu dwojga serc, nie pozwalając sobie na wyrażanie osobistych zapatrywań. Muszę wszakże zaznaczyć, iż, im więcej wczytywałem się w akta, tym bardziej sympatie moje przechylały się na stronę George Sand. Jest w tej pełnej, dojrzałej kobiecie akcent ludzkiej dobroci, szczerości, więcej budzący zaufania niż zaczyniona romantyzmem egzaltacja młodocianego jej partnera. A jeżeli zechcemy uważać, iż ta właśnie ludzkość i dobroć, czasem wykraczająca w swoich przejawach poza ramy wzorków obyczajowych, zapędziła ją w drażliwe życiowe sytuacje, nie zapominajmy, że życie uczuciowe dwojga (a tym bardziej trojga) ludzi nigdy nie jest przeznaczone do publicznych roztrząsań, że zatem cała niedelikatność jest po naszej stronie.
Jako utwór literacki Spowiedź dziecięcia wieku jest istotnie - jak mało która książka -dzieckiem swej epoki. To Romantyzm dziewięćdziesiątej próby; orgia liryzmu, przelewająca się poza brzegi quasi-powieściowej ramy. Maurycy Donnay, w prelekcjach swoich o Musse-cie, dowcipnie nazwał tę powieść roman a „je ” continu. Możemy tu studiować geologiczne warstwy Romantyzmu: Spowiedź ta wiedzie się w prostej drodze z Wyznań Jana Jakuba („...ja, który zawsze, mimo wszystko, choćbym nawet popełnił zbrodnie, powtarzałbym sobie, że serce moje jest niewinne...” etc.); ale drogę tę skrzyżował już Chateaubriand ze swoim przepychem języka, pompą obrazowania i swoim dumnym znudzeniem. A porównajmy współczesną tej powieści Pannę de Maupin Gautiera (1834), a będziemy mieli - przy całej różnicy temperamentów - dwie odmiany lirycznego weltschmerzu, i nieraz, ach! lirycznej biegunki słów... Nawet owe arcyromantyczne braki gustu, jakie nieraz nam przychodzi zanotować przy lekturze tej książki, jakże są stylowe! Np. część pierwsza: po dytyrambie drugiego rozdziału i jego pysznym skrócie katastrofy napoleońskiej - rozdział trzeci: spódniczka, serweta, upuszczony widelec... A ta ciągła mieszanina rozlewności religijnej i erotycznej; ten „grób ojca”, ten „Bóg”, któremu, jak w powieściach George Sand, każe się spełniać osobliwe funkcje: ta „dobroczynność”, jakże pocieszna dla nas, dzisiejszych ludzi, przeoranych demokracją, socjalizmem, syndykalizmem... ta „dobroczynność” niby jedwabna sakiewka ze złotymi pomponikami, z której rozdawało się z wdziękiem miedziaki, odbierając w zamian potok błogosławieństw!
Ale wśród tych stronic o nierównej wartości niecierpliwiących nieraz swą pretensjonalnością, „dandyzmem” (gdybyśmy nie wiedzieli, że Oktaw de T*** to sam autor, byłby on jako bohater powieści nie do zniesienia, gdyż Musset zaniedbał mu dać jakiekolwiek rysy stanowiące rękojmię, iż próżniactwo, jakie przez cały czas uprawia, jest płodnym próżniactwem poety, a nie jałowym próżniactwem wałkonia), swoim arealizmem, ileż znajdziemy takich, które stanowią perły prozy francuskiej, owej prozy rodzącej się jedynie pod piórem poety! I wiele rzeczy może być w tej książce fałszywych, ale zawsze zostanie prawdziwą, szczerą jedna: to serce, szalone serce, które w obłędzie swym chciało, aby każde jego bicie było biciem miłości, ten rozpalony mózg, który chciał, aby każda jego myśl była myślą o miłości. I w całej literaturze francuskiej, w której miłość kobiety odgrywa tak przemożną rolę, nikt może tak zupełnie nie oddał jej wszystkich włókien swej twórczości, jak ten poeta, który w jednym ze swych klejnocików scenicznych (Nie trzeba się zarzekać - Il ne faut jamais jurer de rien) powiada:
„...Powiedz mi - jeśli istniała kiedy chwila w której wszystko stworzono - na mocy jakiej siły zaczęły się poruszać te światy, które nie zatrzymują się nigdy?... Przez wiekuistą miłość. Ręka, która je zawiesiła w przestworzu, wypisała tylko jedno słowo niezatartymi głoskami. Żyją, bo dążą do siebie; te słońca rozpadłyby się w pył, gdyby jedno z nich przestało kochać... Tak, całe życie jest w tym - od Oceanu, który wzdyma się pod bladymi pocałunkami Diany, aż do chrząszczyka, który zazdrośnie usypia w ukochanym kwiecie. Spytaj lasów i kamieni, co by rzekły, gdyby umiały mówić. Mają miłość w sercu i nie umieją jej wyrazić. Kocham cię, oto co wiem, droga moja, oto co powie ci ten kwiat, on, który wybiera w łonie ziemi soki mające mu służyć za pokarm; który usuwa i odtrąca nieczyste składniki zdolne skazić jego krasę! On wie, że trzeba, aby był piękny w blasku dnia i aby umarł w swojej szacie ślubnej w obliczu słońca, które go stworzyło...”
Jakoż w tej inwazji problemów miłosnych, jaka zalała literaturę romantyczną i poroman-tyczną wszystkich krajów, nie najmniejszą z pewnością odpowiedzialność ponosi ów złotowłosy cherubinek, Fantazjo-Musset, o którym można by powiedzieć jak Słowacki mówi o swoim bohaterze:
...dziwnie ten Fantazjusz żyje,
Z babami się jak na pałasze bije...
Tadeusz Żeleński (Boy)
Kraków, w czerwcu 1920CZĘŚĆ DRUGA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zbudziwszy się nazajutrz, czułem tak głęboki wstręt do siebie, czułem się tak splugawio-ny, tak poniżony we własnych oczach, iż w pierwszej chwili owładnęła mną straszliwa pokusa. Wyskoczyłem z łóżka, kazałem dziewczynie ubrać się i iść jak najprędzej; następnie siadłem i wodząc rozpacznymi oczami po ścianach, utkwiłem je machinalnie w kącie, gdzie wisiały pistolety.
Wówczas nawet gdy udręczona myśl idzie, można rzec, z wyciągniętymi rękami ku zagładzie, kiedy dusza chwyta się straszliwej decyzji, jest, zdaje się, jakaś niezależna od woli materialna groza w fizycznym akcie zdjęcia broni, nabicia jej; palce drżą, ramię sztywnieje. Człowiek idzie ku śmierci, ale cała natura w nim się cofa. Tak więc niepodobna mi wyrazić tego, czego doświadczałem, gdy dziewczyna się ubierała; zdawało mi się jeno, że pistolet mówi: „Zastanów się.”CZĘŚĆ TRZECIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ojciec mieszkał na wsi, dość daleko od Paryża. Przybywszy, spotkałem w drzwiach lekarza, który rzekł: „Spóźnił się pan; ojciec pragnął pana widzieć ostatni raz.”
Wszedłem i ujrzałem ciało. ,,Proszę - rzekłem do lekarza - każ pan, aby wszyscy wyszli i aby mnie zostawiono samego; ojciec miał mi coś do powiedzenia i powie mi.” Służba oddaliła się; podeszliśmy do łóżka: podniosłem łagodnie całun. Ale ledwie ujrzałem ojca, rzuciłem się, aby go uściskać, i straciłem przytomność.
Kiedy przyszedłem do siebie, usłyszałem, jak ktoś mówi: „Jeśli zażąda, odmówcie pod jakim bądź pozorem.” Zrozumiałem, iż chcą mnie oddalić od mar; udałem, że nie słyszę. Widząc, że jestem spokojny, zostawiono mnie. Zaczekałem, aż wszyscy ułożą się do snu, i wziąwszy świecznik udałem się do pokoju ojca. Zastałem tam młodego księdza, który sam siedział przy łożu. „Księże - rzekłem - wydzierać sierocie ostatnią noc przy łożu ojca to śmiałe przedsięwzięcie: nie wiem, kto mógł je panu zlecić. Niech ksiądz zostanie w przyległym pokoju; biorę wszystko na siebie.”CZĘŚĆ CZWARTA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mam teraz opowiedzieć dzieje swej młodości i zmianę, jaka we mnie zaszła. Jaką rację tej zmiany mogę podać? Żadnej prócz tej, że opowiadam i że mogę rzec: „To jest prawda.”
Od dwóch dni, nie mniej i nie więcej, byłem kochankiem pani Pierson. Wychodziłem z kąpieli o jedenastej wieczór i w cudną noc przebywałem aleję udając się do niej. Czułem taką pełnię fizycznego szczęścia i tyle zadowolenia w duszy, że idąc podskakiwałem z radości i wyciągałem ręce ku niebu. Zastawałem ją na piętrze pochyloną przez poręcz, ze świecą na ziemi u nóg. Czekała na mnie.CZĘŚĆ PIĄTA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przybyliśmy do Paryża z zamiarem puszczenia się w długą podróż. Konieczne przygotowania oraz różne interesy wymagały czasu; najęliśmy tedy na miesiąc umeblowane mieszkanie.
Postanowienie opuszczenia Francji zmieniło fizjognomię wszystkiego: radość, nadzieja, ufność, wszystko wróciło naraz; żadnych zgryzot, żadnych kłótni wobec myśli o rychłym wyjeździe. Zostały same marzenia o szczęściu, przysięgi wiecznej miłości; chciałem wreszcie dać zapomnieć drogiej kochance wszystkie męczarnie, które wycierpiała. Jak mógłbym się oprzeć tylu dowodom przywiązania i rezygnacji? Nie tylko Brygida przebaczyła mi, ale gotowała się uczynić dla mnie największe poświęcenie, opuścić wszystko, aby iść za mną. O ile czułem się niegodny tego oddania, o tyle chciałem na przyszłość, aby miłość moja wynagrodziła ją za nie; dobry mój anioł triumfował wreszcie, podziw i miłość wzięły górę w mym sercu.DEUXIÈME PARTIE
CHAPITRE PREMIER
Je sentis en m’éveillant le lendemain un si profond dégoût de moi-même, je me trouvai si avili, si dégradé à mes propres yeux, qu’une tentation horrible s’empara de moi au premier mouvement. Je m’élançai hors du lit, j’ordonnai à la créature de s’habiller et de partir le plus vite possible; puis je m’assis, et comme je promenais des regards désolés sur les murs de la chambre, je les arrêtai machinalement vers l’angle où étaient suspendus mes pistolets.
Lors même que la pensée souffrante s’avance pour ainsi dire les bras tendus vers l’anéantissement, lorsque notre âme prend un parti violent, il semble que, dans l’action physique de décrocher une arme, de l’apprêter, dans le froid même du fer, il semble qu’il y ait une horreur matérielle, indépendante de la volonté; les doigts se préparent avec angoisse, le bras se raidit. Quiconque marche à la mort, la nature entière recule en lui. Ainsi je ne puis exprimer ce que j’éprouvai tandis que cette fille s’habillait, si ce n’est que ce fut comme si mon pistolet m’eût dit: «Pense à ce que tu vas faire.»TROISIÈME PARTIE
CHAPITRE PREMIER
Mon père demeurait à la campagne, à quelque distance de Paris. Lorsque j’arrivai, je trouvai le médecin sur la porte, qui me dit: «Vous venez trop tard; votre père aurait voulu vous voir une dernière fois.»
J’entrai et vis mon père mort. «Monsieur, dis-je au médecin, faites, je vous prie, que tout le monde se retire et qu’on me laisse seul ici; mon père avait quelque chose à me dire et il me le dira.» Sur mon ordre les domestiques s’en allèrent; je m’approchai alors du lit et soulevai doucement le linceul qui couvrait déjà le visage. Mais dès que j’y eus jeté les yeux, je me précipitai pour l’embrasser et perdis connaissance.QUATRIÈME PARTIE
CHAPITRE PREMIER
J’ai à raconter maintenant ce qui advint de mon amour et le changement qui se fit en moi. Quelle raison puis-je en donner? Aucune, sinon que je raconte, et que je puis dire: «C’est la vérité.»
Il y avait deux jours, ni plus ni moins, que j’étais l’amant de madame Pierson. Je sortais du bain à onze heures du soir, et par une nuit magnifique je traversais la promenade pour me rendre chez elle. Je me sentais un tel bien-être dans le corps et tant de contentement dans l’âme, que je sautais de joie en marchant et que je tendais les bras au ciel. Je la trouvai en haut de son escalier, accoudée sur la rampe, une bougie par terre à côté d’elle. Elle m’attendait, et, dès qu’elle m’aperçut, courut à ma rencontre. Nous fûmes bientôt dans sa chambre, et les verrous tirés sur nous.CINQUIÈME PARTIE
CHAPITRE PREMIER
Décidés à un long voyage, nous étions venus à Paris; les préparatifs nécessaires et les affaires à régler demandaient du temps, et il fallut prendre pour un mois un appartement à l’hôtel garni.
La résolution de quitter la France avait tout fait changer de face; la joie, l’espoir, la confiance, tout était revenu à la fois; plus de chagrins, plus de querelles devant la pensée du départ prochain. Il ne s’agissait plus que de rêves de bonheur, de serments d’aimer à jamais; je voulais enfin pour tout de bon faire oublier à ma chère maîtresse tous les maux qu’elle avait soufferts. Comment aurais-je pu résister à tant de preuves d’une affection si tendre et à une résignation si courageuse? Non seulement Brigitte me pardonnait, mais elle s’apprêtait à me faire le plus grand sacrifice et à tout quitter pour me suivre.