- W empik go
Spowiedź kochanki - ebook
Spowiedź kochanki - ebook
Życie kochanki jest jak taniec na kruchym lodzie. Zwłaszcza gdy kocha się... za bardzo.
Ewa, pracowniczka naukowa katedry psychologii, przechodzi załamanie nerwowe. Po namowach bliskich godzi się na leczenie w szwajcarskiej klinice. Podczas pobytu w szpitalu poznaje ponadsiedemdziesięcioletnią Annę, która cierpi na amnezję. Cicha i spokojna kobieta psychicznie zatrzymała się w wieku czterdziestu trzech lat. Pogrążona w swoim własnym świecie za największe szczęście uznaje rozmowy z kimś, kto już od dawna nie żyje…
Ewa, zafascynowana historią starszej kobiety, próbuje zbliżyć się do Anny. Z ich coraz bardziej osobistych rozmów wyłania się tragiczny obraz życia kochanki i ogromnej namiętności, która z jednej strony rozpala zmysły i wspomnienia, a z drugiej – prowokuje pytania o to, co najważniejsze…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-371-3 |
Rozmiar pliku: | 853 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
* Platon, _Uczta_, Warszawa 1994, s. 77–80.INTRO
Z daleka można by pomyśleć, że młoda, ale nie jest już młoda. Włosy schowała pod czapką, tylko kilka srebrnych kosmyków zdradza upływ czasu. Sylwetkę wciąż ma nienaganną, zupełnie jak za dawnych lat, kiedy rozpoczynała pracę w szpitalu. Podkreśliła ją gustownie dobraną garderobą i wysmakowaną kolorystyką. Ciemna oberżyna. On, stojący u jej boku, też młody już nie jest. Patrzy na nią z szacunkiem i miłością. Nie nosi czapki, a białe, mocno przerzedzone na skroniach włosy ma związane w cienki kucyk, ukryty pod kołnierzem baraniego palta. Miękka biel brody kryje zapadnięte policzki i tylko wyrazisty na jej tle nos maźnięty jest karmazynem.
Stoją w ciszy nad mogiłą bez pomnika, na komunalnym cmentarzu. Tuż przy nich przestępuje z nogi na nogę niewysoka, młoda kobieta, o długich, gęstych włosach barwy dojrzałego kasztanu. Głowę ma odkrytą i policzki spąsowiałe z zimna. Kobaltowe oczy raz po raz chowają się w znużeniu pod gęstą firaną rzęs. Te oczy to po niej. Po nim dostała filuterne usta. Ubrana jest osobliwie – w fikuśny, patchworkowy płaszczyk i żółte rajstopy z haftem, na nogach ma ciężkie wojskowe buty.
Jest chłodny grudniowy poranek, rześkie powietrze jak nóż dźga płuca nieprzywykłe do zimy.
– Ewo, chodźmy już – zwraca się do niej.
Ona milczy, nie odrywając wzroku od zmurszałego krzyża wbitego w ziemię.
– Ewo?
– A… tak, tak… Trzeba zrobić porządek z tym grobem, bo niedługo nic z niego nie pozostanie…
– Tak jak ze wszystkim na tym świecie. Chodźmy już.
– Nie wierzę, że można tak zapomnieć o człowieku. Przecież oprócz nas nikt tutaj do nich nie przychodzi… A co będzie, jak my odejdziemy?
– Nic nie będzie…
– Mamo? – Dziewczyna podchodzi bliżej. – Jaka ona była?
Pytanie ulatuje echem, nie wiadomo dokąd.
– Chodźmy już – ponagla on. – Jest bardzo zimno.
– Tak, tak…
– To po niej mam imię, prawda? Była piękna? Bardzo chora była, tak?
– Ach, wszyscy jesteśmy chorzy… – Matka przypomina sobie o obecności córki. Ma rozmazane oczy. – Mniej lub bardziej…
Córka wzrusza ramionami.
– Nie chcesz ze mną rozmawiać… Wciąż za głupia jestem, żeby rozumieć, co? Ile muszę mieć lat, żebyś zachciała mi coś powiedzieć?
– Chodźmy już. – On bierze ją pod rękę i ciągnie w stronę wyjścia.
– Co, może boisz się, że będę taka jak ona? – Dziewczyna nie daje za wygraną. Matka głaszcze córkę po włosach, a mróz ścina jej świeże łzy na policzkach.
– Co ty mówisz, córeczko?… – wzdycha, spoglądając raz jeszcze na mogiłę. – Anna była aniołem… Tylko kochała… za bardzo…ROZDZIAŁ I
Femme fatale
Wiesz, ludziom się wydaje, że bycie kochanką to taka ekscytująca sprawa. W życiu same przyjemności, żadnych brudnych skarpet i wywalonego brzucha przed telewizorem.
A tak nie jest?
Tobie też trudno to sobie wyobrazić, chociaż jesteś kobietą? Nie, nie jest tak. Bycie kochanką to ciągłe życie nad przepaścią. Wiesz, że w każdej chwili ten włosek, na którym wisisz, może się urwać, a wtedy polecisz jak kamień. I koniec. Z drugiej strony, ta przepaść, nad którą wisisz, czasami oferuje lepsze widoki niż Wielki Kanion Kolorado. Cuda dla zmysłów.
I zdawałoby się, że tego zazdroszczą wam „normalne” kobiety. A mężczyźni o niczym innym nie marzą. Przecież żona to tylko żona. Jak można mieć takie cuda z żoną?
Byłam żoną, więc wiem, o czym mówisz. Ślady wszystkich kolei losu, przez jakie może przejść człowiek, mam w sobie… O tu. Dużo blizn po operacjach plastycznych serca… Bywało, że zastanawiałam się, czy znajdzie się jeszcze wolne miejsce na kolejny zabieg, na kolejną bliznę. Ale na razie żyję. Jakoś żyję…
Jakoś?
Oj, tak… Zabiegałam swoje życie, wypełniłam szczelnie, żeby serce nie miało okazji do łez. Żeby głupie nie tęskniło do tworów wyobraźni, żeby mieściło się w granicach danych przez naturę pospolitą… Nie pojmuję, dlaczego dostałam od Losu przyzwolenie na takie bycie nijakie. Z każdym dniem zatracał się sens, szerokim gestem królowała beznadziejność. Moje marzenia tęskniły ku śmierci… Ileż razy w małżeństwie słyszałam beznamiętne pytania: „Jeżeli jesteś taka ze mną nieszczęśliwa, dlaczego tu jesteś?”. No właśnie. Paradoksy bytu. Dlaczego? Ile godzin, miesięcy, lat musiało to trwać, nim zebrałam siły konieczne do podjęcia wyzwania stłamszonego umysłu… Trudno mi było krzesać uśmiech dla świata… Strach dusił myśl… Jakże ciężko było żyć. I jak beznamiętnie… Zhardziało mi serce na własne życzenie. Przestałam gnać myślą tęskną na oślep. Poukładałam sobie powierzchnię, przyjęłam pokornie dane mi role, dni szczelnie wypełnione, noce twarde bez snów. Emocje na poziomie koniecznym, bo przecież mądre dziewczynki nie płaczą… I nie wierzą w bajki… I na to wszystko, o ironio losu, wkroczył w moje życie On…
Co teraz czujesz, gdy myślisz o nim?
Co czuję? Hmm… Wielkie szczęście i… wielki ból. No właśnie. Po takich jak ja na zewnątrz tego nie widać. Bo nie może być widać. Dla niewtajemniczonych żyję samotnie, ewentualnie seks niezobowiązujący raz tu, raz tam. Nie wydaję się mieć poważniejszych zmartwień ani trosk. Ale też nie mogę obnosić się z moim szczęściem. Bo zaczyna się niebezpieczna ciekawość – co jej dolega i w związku z kim? Prawda jest taka, że ze wszystkim muszę gryźć się sama. I gdy rozwijam skrzydła w locie dziękczynnym dla świata, to też robię sama. Cholernie ciężka sprawa. Sama płaczesz, sama rozmawiasz ze sobą, sama sobie tłumaczysz, a potem sama kładziesz się spać, sama wstajesz i kolejny dzień znów przed tobą w perspektywie właśnie takiej. Ale… można się przyzwyczaić. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Czy jestem tylko pomiędzy
wyrzutami sumienia?
Istnienia słodyczą niewskazaną przez niebo,
rajskim jabłkiem, za które
w piersi się trzeba uderzyć,
gdy zmierzyć się przyjdzie
z pragnieniem bez jutra,
wytworem libido,
kalorią grzeszną,
pospieszną w stałym harmonogramie?
Gdzie dla Ciebie ląd stały
mieć mi swój,
by był błogosławiony?
Jak bić ma me serce,
ufnością natchnione,
że będziesz kiedyś mój?
Quando quando quando?
Nikomu nie możesz się wypłakać na ramieniu?
Nie… Miałam kiedyś przyjaciółkę, ale już nie mam. Teraz jest szuflada z moimi zapiskami. I to tyle. Czasem zdarzyło mi się też coś namalować. Tak przelewam emocje z mojego wnętrza do świata.
Dużo ich masz? Tych swoich wytworów?
Oj, bardzo dużo. Wiersze są posegregowane w katalogi na każdy rok. Świadectwo mojego totalnego oszalenia na punkcie kogoś, kto oszalał też dla mnie. I to już absolutnie poza granicami zdrowego rozsądku. Nigdy nie sądziłam, że właśnie mi się przydarzy coś takiego. Historia podaje nam wiele niesamowitych przykładów spoza norm obyczajowych, jak chociażby Abelard i Heloiza czy Kaligula i Druzylla…
Nie skończyło się to _happy endem_ ani w jednym, ani w drugim przypadku.
Takie historie nigdy nie kończą się happy endem. A zresztą, co to jest ten happy end? To twór ery głupkowatego optymizmu.
Ale przecież nie jesteś pesymistką? Z pesymizmem nie dałabyś rady dźwigać takiego ciężaru przez tyle czasu.
Prawda. Zdarza mi się być optymistką. Gdy pozwalam się złapać w macki egoizmu, gdy dopada mnie, tak jak czasem każdego, taki bajkostan, ale… rzadko na trzeźwo. I choć doskonale wiem, gdzie mnie to zaprowadzi, chcę wtedy wierzyć, że ten durny happy end jest jednak możliwy. Horyzont się wtedy bezpiecznie zapuszcza mgłą i moje próżniactwo optymistyczne usadza mnie w wygodnym carpe diem. Zwolniona wtedy jestem z myślenia w zamian za czysty strumień uśmiechającej się do mnie świadomości, jak Kot z Cheshire z „Alicji w Krainie Czarów”, soczysta, orzeźwiająca zmysłowość czystego strumienia teraźniejszości. Hmm… Optymistą może być tylko głupiec albo szaleniec. A od czasu do czasu każdy z nas jest po trosze tym, po trosze tamtym. Optymizmu nie należy mylić z nadzieją. Ona leży poza wszelkimi -izmami.
Zdarzyło ci się kiedyś stracić tę nadzieję?
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_