Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Spowiedź szlachciców 1670 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spowiedź szlachciców 1670 - ebook

Przenieśmy się do roku 1670. Przed ołtarzem stoją najgorszy król w historii Polski Michał Korybut Wiśniowiecki i jego małżonka Eleonora Habsburżanka. Lada moment po ceremonii rozpocznie się największa popijawa w historii Polski….

Tymczasem władcę odwiedzają dwaj szlachcice - jego wyborcy, bo w Rzeczypospolitej to szlachta obiera królów - a przy tym wielcy pijanice. Opowiadają o czasach, w których przyszło im żyć i pić. Alkohol sprawia, że rozmowa jest wyjątkowo szczera, a uczestnicy nie gryzą się w język... Dowiadujemy się, że do pracy szlachetnie urodzeni mieli sługi i chłopów. Sami zaś skupiali się na hucznych biesiadach, na których wódka, piwo, wino i miód pitny lały się strumieniami. Czasami wyjeżdżali też na sejmy i sejmiki i przy okazji spotykali się z prostytutkami. Gdy te „podstawowe” potrzeby były zaspokojone, sądzili się - z każdym o wszystko - albo wszczynali burdy lub pojedynkowali się. Byleby tylko ich racja i honor zatriumfowały.

Jaka była naprawdę polska szlachta? Dlaczego ichmościowie uderzali głową o posadzkę? Ile potrafili wypić i czemu na biesiadę zabierali ze sobą testament? I jak na to wszystko zapatrywał się król? Niski, gruby, kochający jeść, a do tego skrywający łysinę pod niezliczoną kolekcją peruk? Niech ten dialog będzie dowodem, że najlepsze skecze pisze życie!

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-18034-5
Rozmiar pliku: 3,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SKĄD RĘKOPIS?

Koło­brzeg. Jedno z naj­pięk­niej­szych miast na Pomo­rzu Zachod­nim. Jest śro­dek lata. Spa­ce­ruję po molo, wdy­cha­jąc świeże powie­trze z jodem i podzi­wia­jąc roz­bi­ja­jące się o brzeg, agre­sywne tego dnia fale mor­skie. Scho­dzę na plażę i wkrótce docie­ram do oko­lic lokal­nego amfi­te­atru. Miej­sce to jest ulo­ko­wane pośród przy­jem­nego parku. Ota­czają je drzewa. W pobliżu jest też sporo kawia­re­nek. Nieco zmar­z­nięty wcho­dzę do jed­nej z nich i zama­wiam podwójne espresso. Dopiero gdy dopi­jam już nieco letni napój, dostrze­gam, że od dobrego kwa­dransa wpa­truje się we mnie jakiś star­szy męż­czy­zna. Sie­dzi w kącie sali i nawet nie pró­buje ukry­wać, że mnie obser­wuje. Dość szybko nawią­zu­jemy kon­takt wzro­kowy. On, widząc to, pod­cho­dzi do mnie i bez żad­nego słowa wstępu pyta:

– Czy pan to pan?!

– Słu­cham? – wyraź­nie zasko­czony odpo­wia­dam pyta­niem.

– Powta­rzam. Czy pan to pan?

Sytu­acja zdaje się nieco gro­te­skowa. Ten jed­nak upar­cie powta­rza to samo pyta­nie. Sły­sząc to, posta­na­wiam prze­rwać ten kome­diowy dia­log…

– Tak. Ja to ja! – odpo­wia­dam z nutą sar­ka­zmu w gło­sie, co wyraź­nie cie­szy nie­zna­jo­mego.

– Tak wła­śnie myśla­łem! – na jego twa­rzy poja­wia się uśmiech. Dopiero teraz dostrze­gam, że ta twarz jest nad­gry­ziona zębem upły­wa­ją­cego czasu, a na gło­wie intruza ostała się tylko resztka siwych wło­sów. Męż­czy­zna prze­cho­dzi do meri­tum.

– Uwiel­biam pana książki. I jestem zda­nia, że to, co przez wiele lat prze­ka­zy­wano w mej rodzi­nie z poko­le­nia na poko­le­nie, w końcu powinno tra­fić do odpo­wied­niej osoby. I to pan jest wła­ściwą osobą!

– Słu­cham?! – odru­chowo pytam, kom­plet­nie nie mając poję­cia, co tu się dzieje.

– Nie­znane zapi­ski. Roz­mowy dwóch szlach­ci­ców z naj­gor­szym kró­lem Pol­ski. Rela­cja, którą w końcu powinni prze­czy­tać Polacy! Pro­szę o nią zadbać! I już wię­cej o nic nie pytać.

Nie­zna­jomy obie­cał mi, że lada moment wróci, a ja mam się stąd nie ruszać. Miesz­kał w pobliżu i chciał przy­nieść mi obie­cane zapi­ski. Po dłuż­szej chwili poja­wia się z powro­tem i kła­dzie na szkla­nym sto­liku, tuż obok fili­żanki po espresso, obrzy­dli­wie znisz­czoną kopertę zakle­joną szarą taśmą. Po czym kła­nia się i wycho­dzi…

Otrzy­many w tych nie­spo­dzie­wa­nych oko­licz­no­ściach ręko­pis oka­zał się arcy­cie­kawy, choć mało chlubny dla naszych przod­ków, zwłasz­cza dla jed­nego z naszych wład­ców. Naj­wyż­szy czas go opu­bli­ko­wać…

_PS. Współ­au­to­rem książki jest Krzysz­tof Pyzia, dzięki któ­remu udało mi się opra­co­wać ręko­pis w nieco innym tonie. Tym razem bar­dziej żar­to­bli­wie, choć nie ujmuje to walo­rów infor­ma­cyj­nych i histo­rycz­nych. Mam nadzieję, że nam się to udało. Przy postaci naj­gor­szego króla Pol­ski nie dało się ina­czej…_POMYSŁ NA OPASŁĄ KSIĘGĘ O OPASŁYM KRÓLU

#król samo­chwała, #nie­spo­dzie­wani goście, #jaka to melo­dia?, #szla­checka pro­po­zy­cja, czyli „Wiśniok­sięga”

– Pro­szę wstać! Król idzie!

Lud pokor­nie powstał z kolan, by powi­tać swego jaśnie wiel­moż­nego pana.

– Wasza wyso­kość! Witamy! – _zagrzmiał tłum_.

– Jaka tam wyso­kość! Czy on taki wysoki, sam spójrz, Kaź­mirz? – _ktoś szep­tał po kątach_.

– Patrzaj, no patrzaj, amant to on raczej nie jest. Nic dziw­nego, że na­dal kawa­ler. Która by go chciała? Chyba jedy­nie nie­wi­doma nie­wia­sta, taka o wiel­kim sercu.

– No wiesz, Jadwiga. Naj­waż­niej­sze, co masz wewnątrz, a nie jak wygląda twe lico.

– Wia­domo. Każdy jest uro­dziwy. Trzeba tylko odpo­wied­nią liczbę bute­lek wina, by to zadzia­łało.

– Wra­ca­jąc do naszego króla. Podobno Jan III Sobie­ski w listach swych pisał o nim „małpa”.

– Małpy na żywo ni­gdy żem nie widział…

– To patrzaj. Masz namiastkę!

Jak sły­chać, lud nie był szcze­gól­nie przy­chylny swemu władcy. A ten z kolei robił wiele, by ukryć swe nie­do­sko­na­ło­ści. Ku nie­szczę­ściu, mając lat led­wie naście, wyły­siał. I chcąc jako tako wyglą­dać, zaczął nosić perukę z buj­nymi wło­sami. Nie wyglą­dało to dobrze. Przy niskim wzro­ście, wiel­kim nosie i nie­zbyt zgrab­nej figu­rze, rze­czy­wi­ście zapew­niała mu ona mało pod­nio­słą pre­zen­cję.

Godzinę póź­niej władca zna­lazł się w swych kom­na­tach…

_Dzień dobry. Nazy­wam się Michał Kory­but Wiśnio­wiecki. Jestem kró­lem Pol­ski. Nie będę ukry­wał, że zosta­łem nim zupeł­nie przez przy­pa­dek. Wła­ści­wie to tę fuchę zała­twił mi mój ojciec. Wia­domo, nepo­tyzm trzeba pie­lę­gno­wać od małego. Jak widać, pro­gram „Rodzina na swoim” ma się dobrze. Może kie­dyś opo­wiem o tym wię­cej. Na razie spie­szę się na ważne spo­tka­nie, z moją służbą. A kon­kret­nie spie­szę się na obiad. Ale jesz­cze mam chwilkę, więc skrom­nie poświęcę ją na opis mej wła­snej wybit­nej osoby._

_Mam wiele pasji. Moja naj­więk­sza to jedze­nie. Poza tym znam sporo języ­ków, rów­nież obcych. Łacinę, wło­ski, hisz­pań­ski, fran­cu­ski, tatar­ski, turecki, nie­miecki, cze­ski. Ponadto lubię się powta­rzać. No i kocham jeść. Wszystko. Pro­siaki z jabł­kiem, sar­nina, wino, miód pitny, ogórki kiszone, poma­rań­cze, jed­nym sło­wem – wszystko. To świa­doma poli­tyka. Dzięki temu zapi­szę się w histo­rii jako Wielki Władca. Sami domy­śl­cie się, dla­czego. Dobre, co?! Wybacz­cie, muszę koń­czyć. Sami wie­cie, co mam za ważne spo­tka­nie…_

– ZAPI­SA­ŁEŚ? – SPY­TAŁ POD­NIO­SŁYM TONEM KRÓL.

– Tak, jaśnie panie!

– NO I BAR­DZO DOBRZE. TO ODCZY­TAJ MI TO WSZYSTKO.

Słu­żący ukło­nił się w pas i powoli zaczął czy­tać to, co chwilę wcze­śniej podyk­to­wał mu król… _Dzień dobry. Nazy­wam się Michał Kory­but Wiśnio­wiecki. Jestem kró­lem Pol­ski. Nie będę ukry­wał…_

W trak­cie odczytu król cią­gle przy­ta­ki­wał i mówił pod nosem:

– DOSKO­NAŁE! ŚWIETNE! BOSKIE!

Gdy słu­żący skoń­czył, Kory­but Wiśnio­wiecki stwier­dził:

– CO ZA GENIALNY TEKST. KTOŚ NAPRAWDĘ WYBITNY MUSIAŁ TO NAPI­SAĆ. EWI­DENT­NIE TO JAKIŚ KRÓL PIÓRA.

Władca pokle­pał się po swoim sadle.

– CIĘŻKA PRACA WYKO­NANA, CZAS NA JADŁO! ORKIE­STRA, GRAJ­CIE! ŚWI­NIAKA NA STÓŁ PODAJ­CIE! O KURDE… NIE DOŚĆ, ŻE ZE MNIE LITE­RAT, TO JESZ­CZE RYMU­JĄCY POETA. NO PATRZ… NIE MOGĘ WYJŚĆ Z PODZIWU. TA POL­SKA TO MA SZCZĘ­ŚCIE. MIEĆ TAKIEGO WŁADCĘ. ZAZDROSZ­CZĘ…

Dwaj szlach­cice w kon­tu­szach i szu­bach na rysunku Juliu­sza Kos­saka z XIX wieku

Po skoń­czo­nym obie­dzie król miał już iść na drzemkę, gdy tym­cza­sem w pro­gach wiel­kiej sali zwa­nej jadal­nią poja­wiło się dwóch jego­mo­ści. Byli ubrani w tra­dy­cyjny strój pol­skiego szlach­cica. Jasno­biały, buj­nie obszyty kon­tusz, prze­pa­sany krwi­ście czer­wo­nym pasem. Pod spodem skry­wał się żupan – obci­sła suk­nia, zapi­nana z przodu na małe pętle, z nie­zbyt wyso­kim sto­ją­cym koł­nie­rzem. Ele­men­tem obo­wiąz­ko­wym była także sza­bla. I tak wła­śnie ubrani jego­mo­ście powi­tali władcę.

– NA OGON ZAJĘCA, A CO WY TU, WASZ­MO­ŚCIO­WIE, PORA­BIA­CIE?

– Nooo. Przy­szli­śmy do króla.

– TEGO SIĘ AKU­RAT DOMY­ŚLI­ŁEM… ALE PO CO?

– No, żeby z kró­lem się widzieć.

– TEGO TEŻ SIĘ DOMY­ŚLI­ŁEM.

– No widzisz, Zyg­munt. Mówi­łem ci, że nasz król jest domyślny! – _wyszep­tał jeden szlach­cic do dru­giego._

– Jaśnie panie. Chcie­li­by­śmy z panem pomó­wić.

– A W JAKIM TO TEMA­CIE?

– Król się tego nie domy­ślił?

– NO TEGO AKU­RAT NIE. ALE POCZE­KAJ­CIE…

Wiśnio­wiecki zaczął na swym sadle żwawo wykle­py­wać pierw­szą zwrotkę „Bogu­ro­dzicy”.

– CO WYKLE­PUJĘ?

– A można pro­sić jesz­cze jedno klep­nię­cie?

– NO WIE­CIE CO! MYŚLA­ŁEM, ŻE PO JED­NEJ NUTCE POZNA­CIE. TO „BOGU­RO­DZICA”!

– Tak myśle­li­śmy, ale przy królu czu­jemy się zbyt onie­śmie­leni.

– NIE DZI­WIĘ SIĘ. TAKI WYBITNY WŁADCA. DO TEGO, JAK SŁY­CHAĆ, UTA­LEN­TO­WANY MUZYCZ­NIE. MOŻE JESZ­CZE CHCIE­LI­BY­ŚCIE MNIE URA­CZYĆ JAKIMŚ KOM­PLE­MEN­TEM?

– No to może już sobie pój­dziemy?

Szlach­cice powol­nym kro­kiem zaczęli się odda­lać od króla…

– EJ, ZARAZ, CZE­KAJ­CIE. PRZE­CIEŻ TO WY DO MNIE PRZY­SZLI­ŚCIE!

– No racja. Ma król rację.

– JAK ZAWSZE – DODAŁ WIŚNIO­WIECKI.

– No racja!

– NO TO W JAKIEJ SPRA­WIE TU PRZY­BY­WA­CIE?

– W spra­wie króla – _zaczął jeden szlach­cic, dość nie­śmiało_.

– NO MASZ! TEGO TEŻ SIĘ DOMY­ŚLI­ŁEM!

– Domyślny król.

– JUŻ GDZIEŚ TO SŁY­SZA­ŁEM. MAM ŚWIETNĄ PAMIĘĆ, NIE­PRAW­DAŻ!?

– Abso­lut­nie się zga­dzamy z kró­lem!

– NO WIDZI­CIE. JA TEŻ. NO DOBRZE, TO O CZYM CHCE­CIE POMÓ­WIĆ?

– O królu!

– JAŚNIE MILI, CZCI­GODNI IMBE­CYLE!

– Panie. Ty nas chwa­lisz, czy obra­żasz?

– DWA W JED­NYM, JAK POWIADA MŁO­DZIEŻ.

– No tak, no tak – _szlach­cice przy­ta­ku­jąco kiwali gło­wami. Jak te dwa pie­ski umiesz­czone na tyl­nej szybce w nie­jed­nej kró­lew­skie karocy_…

Król prze­rwał tę nie­zręczną, trwa­jącą rap­tem trzy sekundy, ciszę.

– WIEM PRZE­CIE, ŻE CHCE­CIE POMÓ­WIĆ O MNIE. LECZ NIE MAM WYSTAR­CZA­JĄ­CEGO POJĘ­CIA, O CZYM DOKŁAD­NIE.

– No bo myśmy… – _zaczął mówić, nie­zmier­nie się rumie­niąc, szlach­cic Zyg­munt_. – No bo my byśmy… Weź, Sta­ni­sław, dokończ!

Drugi szlach­cic był, mówiąc naj­de­li­kat­niej, nieco pod­pity. A mówiąc dosad­niej, kon­kret­nie spity. Na słowa swo­jego kolegi zare­ago­wał krótko:

– Zga­dzam się z nim! Polać mu!

– Dobra, już dobra. Sta­ni­sław, wstydu oszczędź! Cho­dzi o to, że król jest taki wybitny, oczy­tany, po pro­stu cho­dząca ency­klo­pe­dia z peruką na czele.

– SŁU­CHAM?!

– Zna­czy się… Prze­pra­szam… Nieco mnie ponio­sła elo­kwen­cja. Otóż cho­dzi o to, że razem ze Sta­ni­sła­wem chcie­li­by­śmy o coś króla pro­sić.

– PRO­SIĆ TO SE MOŻE­CIE, JAK MAWIA POL­SKI LUD. ZRESZTĄ… WIE­CIE, KTO SIĘ PROSI?

– Kto? – _szlach­cice odparli zgod­nym gło­sem_.

– NO JAK TO KTO?! ŚWI­NIA!

Sta­ni­sława wyjąt­kowo mocno to roz­ba­wiło. Do tego stop­nia, że zaczął chrum­kać niczym młode pro­się. Zyg­munt, nieco zawsty­dzony, szturch­nął go, po czym wyszep­tał:

– Sta­ni­sław, zacho­wuj się! Nie rób chlewu!

– No co, prze­cież kogo jak kogo, ale aku­rat króla od koryta nie tak łatwo ode­rwać!

– SŁU­CHAM?! – WŁADCA POCZER­WIE­NIAŁ ZE ZŁO­ŚCI NA TWA­RZY. – JAK ŚMIE­CIE DO MNIE PRZY­CHO­DZIĆ I MI COŚ MÓWIĆ JAK O ŚWINI!? NO JAK?

– Ale jaśnie panie… – _zaczął Zyg­munt_. – Prze­cież to jaśnie pan zaczął z tą świ­nią!

Władca znowu podra­pał się po sadle i powoli zbie­rał się do tego, by wykle­py­wać kolejny utwór. Ewi­dent­nie kilka kie­li­chów czer­wo­nego wina powoli zaczęło mu ude­rzać do głowy! Jed­nak zanim zdą­żył cokol­wiek zagrać, Sta­ni­sław, nieco mam­ro­cząc, wypa­lił:

– Wiem! To „Bogu­ro­dzica”!

Król był wyraź­nie zasko­czony.

– SKĄD WY TO, MOŚCI SZLACH­CICU, WIE­CIE? PRZE­CIEŻ JA JESZ­CZE NIE DĄŁEM W RÓG, A WŁA­ŚCI­WIE W SADŁO I NIE ZACZĄ­ŁEM WYKLE­PY­WAĆ.

– Że tak powiem, zacy­tuję króla… Domy­śli­łem się!

– JESTEM POD OGROM­NYM WRA­ŻE­NIEM. PRZY­ZNAŁ­BYM WAM, JAŚNIE STA­NI­SŁA­WIE, TYTUŁ SZLA­CHECKI, ALE TEN JUŻ PRZE­CIEŻ POSIA­DA­CIE.

– Ten tytuł chęt­nie prze­pi­szę na żonę, niczym pewien król, który prze­pi­sał wszyst­kie swoje nie­ru­cho­mo­ści na bia­ło­głowę. Dla­tego nowy herb przyjmę z ogromną przy­jem­no­ścią!

– SKORO TAK, NO TO MAMY TO!

Sta­ni­sław nie był w sta­nie opa­no­wać swo­jego pod­nie­ce­nia. Z rado­ści zaczął pod­ska­ki­wać i krzy­czeć:

– Mamy to! Mamy kolejną oka­zję, którą trzeba opić!

Król prze­rwał ten wybuch eufo­rii.

– WYBACZ­CIE, STA­NI­SŁA­WIE, ŻE PRZE­RY­WAM WAM TO SZCZĘ­ŚCIE, ALE MAM TERAZ ZAPLA­NO­WANĄ BAR­DZO WAŻNĄ DRZEMKĘ. SZA­LE­NIE SIĘ NA NIĄ SPIE­SZĘ. CO WIĘC WAS DO MNIE SPRO­WA­DZA?

– Skoro dosta­łem drugi tytuł szla­checki, to mnie już wła­ści­wie nic… – _stwier­dził gość z pełną szcze­ro­ścią…_

– Sta­ni­sław! Czyś ty zwa­rio­wał? – _Zyg­munt zła­pał swego kom­pana za fraki i zaczął nim potrzą­sać._

Potem prze­mó­wił do króla:

– Naj­droż­szy władco. Tak się składa, że król pod­pi­suje wszystko, co mu pod­suną. Wiem, że słu­dzy nie nadą­żają z wymianą kała­ma­rza do pióra. Dla­tego chcie­li­by­śmy popro­sić, by naj­ja­śniej­szy władca pod­pi­sał nam pewną książkę.

– NO CÓŻ TAKIEGO? CHCIAŁ­BYM RZEC: – CO ZA ZASZCZYT! ALE NIE BĘDĘ KŁA­MAŁ. ZASZCZYT TO MACIE WY, ŻE MOŻE­CIE PODZI­WIAĆ MÓJ ZAMEK I MÓJ WYBITNY UBIÓR. CO PRAWDA NIECO UBA­BRANY SOSEM GRZY­BO­WYM. O TYM JED­NAK NIKT NIE MUSI WSPO­MI­NAĆ. W KAŻ­DYM BĄDŹ RAZIE! OW­SZEM, LUBIĘ POD­PI­SY­WAĆ DOKU­MENTY, KTÓRE MI POD­SU­WAJĄ. RAZ TYLKO SPA­RZY­ŁEM SIĘ, GDY PEWIEN URZĘD­NIK PAŃ­STWOWY POD­SU­NĄŁ MI PEWNE PISMO I JA, BEZ CZY­TA­NIA, POSTA­WI­ŁEM TAM PARAFKĘ. TO BYŁ BŁĄD. OKA­ZAŁO SIĘ, ŻE TO BYŁA ZGODA NA ZACIĄ­GNIĘ­CIE POŻYCZKI W MYM IMIE­NIU I PRZE­KA­ZA­NIE JEJ PEW­NEMU DUCHOW­NEMU. CO PRAWDA TEN URZĘD­NIK ZOSTAŁ PÓŹ­NIEJ POD­DANY TOR­TU­ROM I ROZ­CIĄ­GNIĘTY NICZYM SKA­KANKA Z PRO­SIEGO PĘCHE­RZA. JED­NAK JAK PEW­NIE ROZU­MIE­CIE, NIE­SMAK POZO­STAŁ.

– Ma władca rację! – _kiwali głową szlach­cie_.

– NO WIEM.

– A czy… – _zaczął nie­śmiało Zyg­munt_. – A czy władca chciałby otrzy­mać książkę?

Na licu króla poja­wił się gry­mas wąt­pli­wo­ści.

– SZCZE­RZE? TO DZIĘ­KUJĘ. KSIĄŻKĘ JUŻ MAM!

– A gdyby to była książka o władcy, to czy by król nam ją pod­pi­sał?

– NO SAM NIE WIEM. NO SAM NIE WIEM… – KORY­BUT WIŚNIO­WIECKI DRO­CZYŁ SIĘ SAM ZE SOBĄ.

– Naj­ja­śniej­szy jaśnie panie. Jesteś posta­cią wybitną. Kto wie, czy nie kró­lem „naj” w histo­rii ludu Polan. Żal byłoby, gdyby nie uka­zała się o tobie jaka księga.

– RACJA. O LUDZIACH WYBIT­NYCH POWINNY POWSTA­WAĆ OPA­SŁE KSIĘGI. IM WIĘ­CEJ, TYM LEPIEJ. ZGA­DZAM SIĘ Z WAMI, TAK JAK I WY ZGA­DZA­CIE SIĘ ZE MNĄ. O MEJ WIEL­KIEJ POSTACI WINNA POWSTAĆ KSIĘGA WIEL­KICH ROZ­MIA­RÓW. Z UWAGI NA MĄ WIELKĄ TUSZĘ, WIEL­KIE EGO I WIEL­KIE, CHOĆ NIECO WYIMA­GI­NO­WANE ZASŁUGI. MACIE TAKĄ KSIĘGĘ?

– No wła­śnie… Możemy mieć. Musimy tylko nieco z kró­lem poroz­ma­wiać. Nasze pachołki wszystko spi­szą i powsta­nie z tego wybitna księga.

Na twa­rzy króla poja­wiła się drobna oznaka reflek­sji. Chyba jakaś myśl prze­bie­gła przez jego umysł.

– A MACIE JUŻ JAKĄŚ NAZWĘ TEJ KSIĄŻKI O MNIE, O WIEL­KIM KRÓLU MICHALE WIŚNIO­WIEC­KIM?

– Ja mam! – _wypa­lił mocno już wsta­wiony Sta­ni­sław_.

– JAKĄ, MOŚCI STA­NI­SŁA­WIE?

– „Wiśniok­sięga”…

– SŁU­CHAM? – NA TWA­RZY WŁADCY ZAGO­ŚCIŁO NIE­UKRY­WANE ZDZI­WIE­NIE.

– Wiśnia koja­rzy się z wiśniówką. To się dobrze sprzeda!

– ZARAZ, ZARAZ! MOŚCI PANO­WIE, JUŻ ZA WAMI NIE NADĄ­ŻAM.

– Ja też! – _wypa­lił pra­wie pół­przy­tomny Sta­ni­sław_.

– CZEGO WY ODE MNIE CHCE­CIE?

– No… – _zagaił tym razem Zyg­munt_. – Chcie­li­śmy waszą wyso­kość pro­sić na słówko. Byśmy chwilkę poroz­ma­wiali. I stwo­rzyli z tego księgę o was, panie.

– SŁU­CHAM?! – KORY­BUT BYŁ SZCZE­RZE ZDEZ­O­RIEN­TO­WANY. – JAKŻE TO TAK!? MAM PORZU­CIĆ SWE OBO­WIĄZKI I Z WAMI ROZ­MA­WIAĆ? PRZE­CIEŻ MAM JUŻ MOCNO ZAPEŁ­NIONY KALEN­DARZ. MAM ZAPLA­NO­WANE ŚNIA­DA­NIE, DRU­GIE ŚNIA­DA­NIE, DRZEMKĘ, OBIAD, POPO­ŁU­DNIOWĄ DRZEMKĘ, WYPAD DO TEATRU, KOLA­CJĘ I NOCNE GRY W KARTY I ROZ­BIE­RA­NEGO. NAPRAWDĘ UWA­ŻA­CIE, ŻE MAM ODPU­ŚCIĆ TE SZA­LE­NIE ISTOTNE OBO­WIĄZKI KRÓ­LEW­SKIE, ABY SPĘ­DZIĆ Z WAMI NIECO CZASU?! PRZE­CIEŻ W TEJ SYTU­ACJI BĘDZIE ZAGRO­ŻONE BEZ­PIE­CZEŃ­STWO PAŃ­STWA! JEŚLI NIE DOJEM OBIADU I DOBRZE SIĘ NIE ZDRZEMNĘ, TO BĘDĘ ZMĘ­CZONY. NIE SŁY­SZE­LI­ŚCIE O TYM, ŻE GŁODNY POLAK TO ZŁY POLAK?! O, GŁODNY I NIE­WY­SPANY POLAK, TO ZA PRZE­PRO­SZE­NIEM POLAK WKUR­WIONY?!

– Czyli władco. Nic z tego?

– NO NIE­ZU­PEŁ­NIE. POWIE­DZIA­ŁEM WAM TO WSZYSTKO, ŻEBY­ŚCIE WIE­DZIELI, JAK WIELKĄ ŁASKĘ WAM OKA­ZUJĘ. POMÓ­WIĘ Z WAMI!

Zamek Kró­lew­ski w War­sza­wie, w któ­rym rezy­do­wali kró­lo­wie Pol­ski, a wśród nich Michał Kory­but Wiśnio­wiecki. Z okien zamku mógł on podzi­wiać kolumnę Zyg­munta III Wazy (po lewej, zbu­do­waną w latach 1643–1644)

_Zyg­munt poczuł, jak spadł mu kamień z serca. Sta­ni­sław nic już nie poczuł. Był tak znie­czu­lony, że jedyne co czuł, to to, że nic nie czuje…_

– DOSKO­NALE, PRZED­NIO WRĘCZ – JAK MAWIA MŁO­DZIEŻ! WASZ­MO­ŚCIO­WIE, TO KIEDY ZACZY­NAMY?

– A kiedy jaśnie władca by mógł?

– MUSI­CIE WIE­DZIEĆ, ŻE JAKO KRÓL POL­SKI JESTEM STRASZ­NIE ZAJĘ­TYM CZŁO­WIE­KIEM. CIĘŻKO BĘDZIE ZNA­LEŹĆ JAKIŚ WOLNY TER­MIN.

– Królu, czyli kiedy kon­kret­nie? – _Zyg­munt nie był w sta­nie ukryć swego znie­cier­pli­wie­nia_.

– NO NIE WIEM. MOŻE NAWET TERAZ? MACIE CZAS?

– Hmm. Żupany mam nie­spo­cone, jak mawia mój medyk, nie widzę prze­ciw­ska­zań!

– NO DOBRZE… – RZEKŁ KRÓL Z MINĄ NADER ZAMY­ŚLONĄ. PO CZYM KON­TY­NU­OWAŁ:

– MUSZĘ TERAZ UDAĆ SIĘ NA KRÓT­KIE, ACZ­KOL­WIEK SZA­LE­NIE WAŻNE SPO­TKA­NIE. KIEDY TYLKO WRÓCĘ, BĘDZIEMY MOGLI ZASIĄŚĆ DO ROZ­MÓW. POCZE­KAJ­CIE CHWILĘ!

– Ooooo, chyba król idzie na „dwó­jeczkę”, na ważne spo­tka­nie na tro­nie… – _wybeł­ko­tał Sta­ni­sław, któ­remu alko­hol coraz bar­dziej szu­miał w gło­wie_.

Zyg­munt się wściekł.

– Sta­chu, morda w kubeł! Z kró­lem roz­ma­wiasz.

– Ale tu nie ma kubła… – _wymam­ro­tał Sta­ni­sław_.

Władca ze znaną sobie sub­tel­no­ścią udał, iż to zapy­ta­nie, i w jego następ­stwie kłót­nia, zupeł­nie przy­pad­kiem nie dotarły do jego uszów. Naka­zał obu szlach­ci­com pozo­stać w jed­nej z kolo­sal­nych sal zam­ko­wych, po czym sam ich opu­ścił. Pospie­szył do swo­jej sypialni. A tam cze­kało na niego naprawdę spo­rych roz­mia­rów lustro. Na oko było dwa razy więk­sze niż syl­wetka władcy, co mogło sta­no­wić gwa­rant, że zmie­ści się w nim całe ego króla.

– SŁUGO, ZOSTAW MNIE SAMYM! – ROZ­KA­ZAŁ SWEMU POD­WŁAD­NEMU.

Słu­żący nie­mal w pod­sko­kach znik­nął z pola widze­nia władcy. Gdy tylko Kory­but Wiśnio­wiecki upew­nił się, że jest sam, ścią­gnął swe kró­lew­skie szaty. Choć perukę z buj­nymi lokami pozo­sta­wił.

– O ŻESZ KURWA! – ZAKRZYK­NĄŁ ZANIE­PO­KO­JONY. SŁUŻBA PEW­NIE BY DO NIEGO NAPRĘDCE PRZY­BYŁA, GDYBY NIE TO, ŻE KRÓL, GDY BYŁ ZASKO­CZONY, WYKRZY­KI­WAŁ TE SŁOWA KAŻ­DEGO DNIA.

Władca napa­wał się wido­kiem swego ciała. Lecz gdyby spoj­rzeć zupeł­nie obiek­tyw­nie, to nie byłoby czego podzi­wiać. Brzuch przy­po­mi­nał jeden wielki zwis. Ot, taki potur­bo­wany worek z kar­to­flami. Mię­śni nie było widać, może aku­rat miały coś do zała­twie­nia i wysko­czyły. Z kolei tłuszcz, jak to tłuszcz, ni­gdzie nie chciał się ruszać i pozo­stał w ciele naszego władcy. Mimo to król stał przed lustrem i pra­wił sobie kolejne kom­ple­menty.

– MATKO, ALE TEN FACET JEST ŚWIET­NIE ZBU­DO­WANY!

– NO NIE WIE­RZĘ! TO POSĄG CZY PRAW­DZIWA POSTAĆ LUDZKA?

– O MATKO, CO ZA DORODNE JĄDRA! I JESZ­CZE TEN MALUTKI, ACZ­KOL­WIEK WALECZNY, PENIS!

Gdyby ktoś stał z boku, to pew­nie by pomy­ślał, że to jakiś czub. Tym­cza­sem to nie mógł być żaden wariat. To nie do pomy­śle­nia, by pol­skim kra­jem rzą­dził jakiś wyko­le­je­niec? To ni­gdy się nie zda­rzyło, nie­praw­daż?! Dobra, stop! To był żart!

– Panie, czy wszystko w porządku? – _z pod­nie­ce­nia wyrwał króla głos jego sługi_.

– A CO WY SIĘ TAK MAR­TWI­CIE? – ZAPY­TAŁ KORY­BUT WIŚNIO­WIECKI.

– No bo… No bo minęła godzina, odkąd wasza wyso­kość weszła do swej kom­naty. A… mówi­li­ście, panie, że idzie­cie jedy­nie na pięć minut.

– NO TAK, NO TAK… – KORY­BUT WIŚNIO­WIECKI ZACZĄŁ NAPRĘDCE KŁA­MAĆ. – POCHŁO­NĘŁY MNIE PAŃ­STWOWE OBO­WIĄZKI I NIE MIA­ŁEM POJĘ­CIA, ŻE CZAS UPŁYWA TAK SZYBKO…SEKS I BIESIADY NA DWORZE

#co pod­nieca króla?, #sprawy łóż­kowe, #sar­macka anty­kon­cep­cja, #bez­dzietny król i męskie fety­sze, #prawda o sar­ma­tach, #wybit­nie dobry czy wybit­nie słaby?, #wiel­kie obżar­stwo, #abdy­ka­cja?

Władca teatral­nym gestem otrze­pał swe szaty i ruszył w kie­runku gabi­netu, w któ­rym ocze­ki­wali na niego szla­checcy goście: Zyg­munt i nieco ospały Sta­ni­sław.

– JUŻ JESTEM. WYBACZ­CIE, ZATRZY­MAŁY MNIE WAŻNE SPRAWY! – ZACZĄŁ BEZ SŁOWA POWI­TA­NIA KRÓL.

– Nie ma sprawy, wasza wyso­kość. Jest dopiero jede­na­sta rano. My jeste­śmy szlachta. Król pew­nie wie, że szlachta pra­cuje dopiero od dwu­na­stej!

– TAAAK. SŁY­SZA­ŁEM O WASZEJ PRA­CO­WITO…, ZNA­CZY SIĘ… SŁY­SZA­ŁEM O WAS, O SZLACH­CIE.

– Wasza wyso­kość. Pomówmy o cza­sach, w któ­rych przy­szło nam żyć.

– CZYLI O MNIE! TO MI SIĘ PODOBA! – TRUDNO BYŁO NIE ZAUWA­ŻYĆ INFAN­TYL­NO­ŚCI W ZACHO­WA­NIU WŁADCY. – PYTAJ­CIE, O CO CHCE­CIE! JAKI JEST MÓJ PRZE­PIS NA SUK­CES? CO ROBIĘ, BY BYĆ TAK BAR­DZO LUBIA­NYM PRZEZ DOSŁOW­NIE WSZYST­KICH? NA JAKIEJ DIE­CIE OSIĄ­GNĄ­ŁEM SUK­CES W POSTACI TAK ŚWIET­NEJ SYL­WETKI? NO, PRO­SZĘ, ŚMIAŁO!

Kró­lowa Ele­onora Maria Habs­bur­żanka, żona Michała Kory­buta Wiśnio­wiec­kiego, z insy­gniami monar­szymi, por­tret z początku lat 70. XVII wieku. Para kró­lew­ska nie docze­kała się potom­stwa – Ele­onora Maria dwu­krot­nie zaszła w ciążę, ale poro­niła. Prze­ciw­nicy króla zwani mal­kon­ten­tami twier­dzili, że tylko uda­wała bycie w sta­nie bło­go­sła­wio­nym, bo mał­żo­nek nie potra­fił… sta­nąć na wyso­ko­ści zada­nia. Fak­tem jest, że w dru­gim mał­żeń­stwie z księ­ciem Karo­lem Lota­ryń­skim wydała na świat pię­cioro dzieci

Szlach­cice byli nieco zasko­czeni. Nie sądzili, że roz­mowa wywoła w królu tak wiel­kie pokłady ener­gii. To efekt popeł­nio­nego przez nich błędu. Pano­wie pomi­nęli istotny fakt, że Michał Kory­but Wiśnio­wiecki był naj­więk­szym nar­cy­zem, jakiego znała Rzecz­po­spo­lita Obojga Naro­dów.

– Możemy z gru­bej rury, za prze­pro­sze­niem panie? – _zapy­tał szlach­cic Zyg­munt_.

– ŚMIAŁO. MA ODWAGA SPRA­WIA, ŻE NIE BOJĘ SIĘ ŻAD­NYCH PYTAŃ. ZRESZTĄ, JEŚLI JAKIEŚ MI NIE POD­PA­SUJE, TO ZAWSZE MOGĘ WAS ZAMKNĄĆ W LOCHACH.

– Ale jaśnie królu!

– ŻADNE „ALE”! NO JUŻ DOBRZE, DOBRZE. CZE­KAMY NA PYTA­NIA.

– To może ja zacznę… – _głos Sta­ni­sława wyraź­nie dawał znać, że w jego krwi na­dal krążą solidne pro­mile_. – Woli władca spę­dzać wie­czory i „ten teges” z żonką, czy woli brać sprawy, że tak powiem, w swoje ręce?

– Sta­ni­sław! – _jego szla­checki kolega poczuł, jak rumie­nieje na twa­rzy_. – Sta­ni­sław, takich pytań się nie zadaje! Chcesz tra­fić do lochu, nie­tęgi łbie?!

– Oj tam, oj tam! Dla­czego się nie zadaje? No masz ci, król mi się zna­lazł! A nie cze­kaj… – d_o nieco przy­tę­pio­nego umy­słu Sta­ni­sława zaczęło docie­rać, o co chciał spy­tać króla._

– SPO­KOJ­NIE, JAŚNIE PANO­WIE. JAK POWIE­DZIA­ŁEM, TAK TEŻ UCZY­NIĘ! NAJ­BAR­DZIEJ POD­NIECA MNIE MÓJ WŁA­SNY WIDOK PRZED LUSTREM. A PÓŹ­NIEJ TO JUŻ WIA­DOMO, CO Z TYM ROBIĘ!

– To bar­dzo cie­kawe… – _szlach­cic Zyg­munt pospiesz­nie chciał zmie­nić temat, gdy tym­cza­sem król wręcz prze­ciw­nie. Nie zwa­ża­jąc na kon­ster­na­cję szlach­cica, kon­ty­nu­ował wątek._

– OTÓŻ MUSI­CIE WIE­DZIEĆ PANO­WIE, ŻE MIMO ŚWIA­DO­MO­ŚCI, JAK CENNY DLA PAŃ­STWA JEST MÓJ CZAS, ZDA­RZA MI SIĘ CZY­NIĆ MIŁOŚĆ Z MĄ ŻONĄ, ELE­ONORĄ. CHCE­CIE POZNAĆ SZCZE­GÓŁY?

– Wie król co… Może innym razem?

– DOSKO­NALE. W TAKIM RAZIE CHĘT­NIE OPO­WIEM. WIEM, ŻE WY, SAR­MACI, JUŻ NA SAMĄ MYŚL O POTOM­STWIE POTRA­FI­CIE PUŚCIĆ PAWIA.

– My? Nie, dla­czego?!

– JUŻ MNIE NIE OSZU­KUJ­CIE. ZNAM SWÓJ LUD DOSKO­NALE, W TYM WAS, SAR­MA­TÓW. ŚWIET­NIE ZDA­JE­CIE SOBIE SPRAWĘ, ŻE IM WIĘ­CEJ POSIADA SIĘ POTOM­STWA, TYM TRUD­NIEJ PÓŹ­NIEJ PODZIE­LIĆ WŁO­ŚCI W SPADKU.

– Ma król rację. W dzi­siej­szych cza­sach nie­mile widziane pośród braci szla­chec­kiej jest posia­da­nie licz­nego potom­stwa.

– NO WŁA­ŚNIE. IM WIĘ­CEJ DZIECI, TYM MNIEJ DO PODZIAŁU, A TO OZNA­CZA RYZYKO OBNI­ŻE­NIA POZIOMU ŻYCIA. IM WIĘ­CEJ WYDAT­KÓW NA DZIECI, TYM MOŻE SIĘ OKA­ZAĆ, ŻE NIE SPO­SÓB BĘDZIE JE RÓWNO WYKSZTAŁ­CIĆ, OBDZIE­LIĆ CHŁOP­STWEM PAŃSZ­CZYŹ­NIA­NYM. NIE MÓWIĄC JUŻ O TYM, ŻE Z KAŻ­DYM KOLEJ­NYM POTOM­KIEM WZRA­STA RYZYKO, ŻE POŚRÓD WŁA­SNYCH DZIECI TRAFI SIĘ OWCA, KTÓRA ZHAŃBI NAZWI­SKO RODU. CZYŻ NIE?

– Jak zawsze król ma rację! Może byśmy się napili z tej oka­zji? – _wzrok Sta­ni­sława zda­wał się być mocno zamglony._

– CHĘT­NIE, ALE INNYM RAZEM. DOPIERO CO OBIAD JADŁEM. A WRA­CA­JĄC DO RODZI­CIEL­STWA… WY NAPRAWDĘ MYŚLI­CIE, ŻE JA NIE WIEM, CO SAR­MACI ROBIĄ PO KĄTACH?

– Yyyy… – twarz szlach­cica Zyg­munta przy­po­mi­nała kolo­ry­tem pur­purę kar­dy­nal­ską…

– POD­PO­WIEM. WIELKA SETKA. Z CZER­WONĄ RÓŻĄ NA CZELE. MAM TO POWIE­DZIEĆ JAŚNIEJ?!

– Nie, jaśnie panie. Cho­dzi ci o to, że sar­maci sto­sują różne metody, by uciec od ciąży. Ta tak zwana „wielka setka” obej­muje różne rośliny, z różą na czele, które poma­gają poro­nić dzie­cię.

– NO WŁA­ŚNIE. I TO MA SIĘ NIJAK DO TEO­RII MÓWIĄ­CEJ, ŻE W NASZYM KRAJU KOBIETA RODZĄCA DZIECI JEST BAR­DZIEJ PODZI­WIANA NIŻ TA BEZ­PŁODNA. A WY, SAR­MACI, PO KĄTACH KORZY­STA­CIE Z POMOCY RÓŻ­NYCH MAGÓW I APTE­KA­RZY. WIEM, ŻE JEŹ­DZI­CIE TEŻ DO SZPI­TALI, GDZIE W TAJEM­NICY USU­WA­CIE SWE CIĄŻE. NO I TE JĄDRA!

– Panie, jakie znowu jądra?

– NO CO, NIE UDA­WAJ­CIE, ŻE NIE WIE­CIE. WIEM DOBRZE, ŻE ŻONY SAR­MA­TÓW CZĘ­STO SPRA­WIAJĄ SOBIE ŁASICE, A NASTĘP­NIE PRO­SZĄ SWEGO PAZIA, BY OBCIĄŁ SAM­COWI ŁASICY – CO ZA RYM! – JĄDRA I JESZ­CZE CIE­PŁE TE NARZĄDY KOBIETY KŁADĄ SOBIE NA BRZU­CHU, TUŻ POD PIER­SIAMI. TO MA PODOBNO CHRO­NIĆ JE PRZED NIE­CHCIA­NYM POTOM­STWEM.

– Panie… Jeśli wolno spy­tać. Do czego wła­ści­wie zmie­rzasz? Co prawda zaczę­li­śmy naszą roz­mowę od czer­pa­nia pyta­nia o życie miło­sne, gdy ty, wasza wyso­kość, nagle zaczą­łeś opo­wia­dać o roz­mna­ża­niu.

– NO TAK, NO TAK!

Mówiąc te słowa, król zaczął mil­czeć, jed­no­cze­śnie głu­pio się uśmie­cha­jąc. Szlach­cice spoj­rzeli po sobie. Cze­kali, aż władca prze­rwie tę nie­zręczną ciszę. On jed­nak na­dal tylko się uśmie­chał. W tej sytu­acji, chcąc prze­ła­mać ten impas, prze­mó­wił Zyg­munt:

– To prawda. Szla­chec­kie kobiety uni­kają ciąż. Nie jest to nam jakoś szcze­gól­nie potrzebne. Poro­dzą potomka i star­czy! Wolimy sku­piać się na zaba­wach i życiu towa­rzy­skim. To jest o wiele przy­jem­niej­sze niż drący się dzie­ciak.

– ALE DZIECKO JEST CUDEM NARO­DZIN! JEST SZCZĘ­ŚCIEM, KTÓRE PRZE­PEŁ­NIA ŻYCIE NA KAŻ­DYM KROKU. PRO­BLEM JEST TYLKO TAKI, ŻE NAJ­PIERW TRZEBA TO DZIE­CIĘ NAJ­PIERW SPŁO­DZIĆ, A PÓŹ­NIEJ BIA­ŁO­GŁOWA MUSI CIĄŻĘ DONO­SIĆ.

– Phi! – _w Sta­ni­sła­wie nastą­piło ponowne prze­bu­dze­nie mocy_. – Ja mam trójkę potom­stwa. Prace nad nimi były przy­jemne. Robota miła, do tego się nie kurzy. A i żaden pro­blem ciążę dono­sić. Moja stara zro­biła to, zacho­wu­jąc się tak, jak by w ciąży nie była. No, może z wyjąt­kiem końca ciąży, gdy już musie­li­śmy prze­rwać nasze swa­wole.

– BO?

– Bo gdy ona miała wielki brzuch i ja tak samo, to – że tak powiem – trudno było się styk­nąć, bym swym fal­lu­sem dotarł w głąb jej oazy szczę­ścia. Ale… – _Sta­ni­sław zro­bił prze­rwę na gło­śny bek._– O, przy­jęło się! W każ­dym razie dono­sić ciążę to żaden pro­blem. Tak samo jak trza­snąć żonce dziecko. Łupu cupu i po spra­wie. Tylko cia­majda nie byłby w sta­nie tego zro­bić, zapew­niam króla!

– DOŚĆ TEGO! – KRÓL ZE WŚCIE­KŁO­ŚCI AŻ POWSTAŁ Z WŁA­SNEGO TRONU. – NIE POZWOLĘ, BY OBRA­ŻANO IMIĘ NAJ­WYŻ­SZEGO MAJE­STATU! STRAŻE!

– Ale zaraz, w czym rzecz, naj­mil­szy panie? – _odparł zasko­czony Sta­ni­sław_.

Trzeź­wiej­szy Zyg­munt wyce­dził cicho przez zaci­śnięte zęby:

– Dur­niu, on nie ma dzieci. Powtó­rzę… On nie ma dzieci! Zgad­nij dla­czego, ty zakuty imbe­cylu!

– Panie! Wybacz! Jam nie miał poję­cia, żeś ty bez­dzietny.

– MILCZ, SZLACH­CICU STA­NI­SŁA­WIE! TAK JAK IGNO­RAN­TIA IURIS NOCET¹, TAK SAMO IGNO­RAN­TIA REGIS NOCET².

– Król wyba­czy. Pierw­szą zasadę znam dosko­nale. O dru­giej ni­gdy jed­nak nie sły­sza­łem.

– I TO BŁĄD!

– A cóż to za zasada?

– WYMY­ŚLI­ŁEM JĄ PRZED MOMEN­TEM. CO NIE ZMIE­NIA FAKTU, ŻE JAŚNIE PANO­WIE POWIN­NI­ŚCIE JĄ ZNAĆ.

– Racja.

– NO WŁA­ŚNIE. ZNOWU PUNKT DLA MNIE! – WŁADCA WYRAŹ­NIE ZACZĄŁ SIĘ ROZ­CH­MU­RZAĆ. – A CO SIĘ TYCZY MEGO POTOM­STWA, TO MAM Z TYM PRO­BLEM. MOJA MAŁ­ŻONKA ELE­ONORA HABS­BUR­ŻANKA CO PRAWDA DWA RAZY BYŁA W STA­NIE BŁO­GO­SŁA­WIO­NYM…

– No to gra­tu­la­cje!

– ALE OBIE CIĄŻE NIE ZOSTAŁY PRZEZ NIĄ DONO­SZONE! W PIERW­SZEJ BYŁ TO SYN. W DRU­GIEJ… – NIE CHCĘ JUŻ NAWET ROZ­PA­MIĘ­TY­WAĆ.

– No to wybacz, miło­ściwy panie, cofamy gra­tu­la­cje! – _bły­ska­wicz­nie zare­ago­wał Zyg­munt._

– Dla­tego nie ma wasza wyso­kość potomka? – _Sta­ni­sław wypo­wie­dział to w takim tonie, jak by co naj­mniej odkrył Ame­rykę niczym Krzysz­tof Kolumb._

– TAK… – SUCHA ODPO­WIEDŹ KRÓLA MÓWIŁA JASNO, BY NIE KON­TY­NU­OWAĆ TEGO TEMATU.

– Czyli jed­nak nie jest prawdą, co mówili ludzie? – _Sta­ni­sław był na­dal szczery do bólu._

– STA­NI­SŁA­WIE, MÓWŻE, CO MASZ NA MYŚLI!

– No, że kró­lowa wkłada pod suk­nię poduszkę i jedy­nie udaje te ciąże!

– LUD TAK WŁA­ŚNIE TWIER­DZIŁ? – ZDZI­WIE­NIE KRÓLA ZDA­WAŁO SIĘ BYĆ NIE­UDA­WANE.

– No tak! Ludzie też powia­dają, że król tak naprawdę woli w łóżku chłop­ców, dla­tego z kró­lową Ele­onorą ni­gdy nic nie wypali!

Król pobladł.

– STA­NI­SŁA­WIE, KTO TAK POWIADA?

– No ludzie!

– NAZWI­SKA, MOŚCI PANIE STA­NI­SŁA­WIE!

– Nie pamię­tam. Piłem z nimi ostat­nio. Jeden był wysoki, drugi niski. Pierw­szy miał dłu­gie włosy, drugi nie miał ich pra­wie wcale. Może król koja­rzy?

Kory­but Wiśnio­wiecki szcze­rze się zaśmiał.

– RZE­CZY­WI­ŚCIE, OPIS SZCZE­GÓ­ŁOWY, NIE­STETY NIKOGO TAKIEGO SOBIE NIE PRZY­PO­MI­NAM.

– No ja też! – _wypa­lił Sta­ni­sław, po czym dodał_: – Czyli jed­nak król nie lubi męskich amo­rów?

– STA­NI­SŁA­WIE… TO SĄ SPRAWY PRY­WATNE… – NA LICU KORY­BUTA WIŚNIO­WIEC­KIEGO DAŁO SIĘ ZAUWA­ŻYĆ RUMIE­NIEC WSTYDU, KTÓRY TAM ZAGO­ŚCIŁ. – A ZMIE­NIA­JĄC TEMAT. MOŻE JESTE­ŚCIE GŁODNI? BO JA, PRZY­ZNAM, BAR­DZO!

– Panie! Ale pan prze­cież jadł równe czter­dzie­ści minut temu! – _wypa­lił Zyg­munt, wska­zu­jąc na wielki zegar ze zło­tym obra­mo­wa­niem._

– DRO­DZY PANO­WIE BRA­CIA. ZAPA­MIĘ­TAJ­CIE SOBIE JEDNO. SŁÓW POWIE­DZIE­LI­ŚMY WIELE, ALE JAK MÓWI POL­SKIE PRZY­SŁO­WIE – „BRZU­CHA SŁO­WAMI SIĘ NIE NAKARMI”! MOŻE ZJE­CIE NIECO ŻURU?

– Panie, a dla­czego aku­rat żuru?

– ZOSTAŁO MI CO NIECO Z OBIADU. NIE CHCE TEGO ŚWI­NIOM DAWAĆ. POZA TYM – I TU ZNOWU POSŁUŻĘ SIĘ PRZY­SŁO­WIEM, NATU­RAL­NIE ABY UDO­WOD­NIĆ SWOJĄ ELO­KWEN­CJĘ, INTE­LI­GEN­CJĘ I MANIERY – „KTO JE ŻUR, TEN CHŁOP JAK TUR”!

– Panie, co nam dasz, zjemy z wielką przy­jem­no­ścią. Choć waszych świń pew­nie to zbyt­nio nie ucie­szy.

– SŁUGA! TRZY MISY ŻURU PRO­SIMY! NA SZYBKO, CZYLI NA SAP, SAP, SAP³, JAK TO MAWIA DZI­SIEJ­SZA MŁO­DZIEŻ!

Chwilę póź­niej na wielki stół, wyście­lony śnież­no­bia­łym obru­sem wje­chała złota taca z bryt­fanną i trzema bogato zdo­bio­nymi tale­rzami. Pano­wie zje­dli posi­łek w mil­cze­niu, po czym powró­cili do roz­mów.

Z PAMIĘTNIKA KRÓLA

Wszy­scy wielcy tego świata piszą dzien­niki. Wiem coś o tym. Sam kie­dyś z takim jed­nym uczo­nym pomó­wi­łem. Było to aku­rat, gdy sta­łem przed lustrem, a on poja­wił się naprze­ciwko mnie… W każ­dym razie jakiś czas temu zde­cy­do­wa­łem się na podobny ruch. Tak! Posta­no­wi­łem pisać pamięt­nik. Przy­znam, że począt­kowo nie chcia­łem tego czy­nić. Byłem zda­nia, że skoro wszy­scy piszą, to ja się wyróż­nię i czy­nić tego nie będę. Jed­nak po krót­kim namy­śle dosze­dłem do wnio­sku, że w przy­szłych cza­sach nikt się o tym nie dowie, gdyż nie będzie to zapi­sane. I tak posta­no­wi­łem pisać. Choć z pew­nym opo­rem.

Otóż moje wro­dzone leni­stwo toczyło solidne boje, bym jed­nak tego nie czy­nił. Prze­pra­szam, prze­ję­zy­czy­łem się. Nie spo­sób tego nazy­wać leni­stwem, to jest co naj­wy­żej wro­dzony sza­cu­nek do wła­snej osoby. I poczu­cie wol­no­ści. Robię to, co chcę. Zresztą czę­sto powta­rzam swoim pod­da­nym, gdy chłopi pytają mnie jak żyć, że są wol­nymi ludźmi. Muszą tylko odra­biać pańsz­czy­znę i odda­wać kró­lowi, Kościo­łowi i swym panom to, co im się należy. A tak poza tym to zupeł­nie nic nie muszą. Czyż to nie jest piękne? Są wolni jak ptaki. Te daniny to prze­cież sama przy­jem­ność. Któż nie chciałby dzie­lić się efek­tami swej cięż­kiej pracy ze swym kró­lem, wła­ści­cie­lem dóbr, w któ­rych żyje czy księ­dzem dobro­dzie­jem, który pro­wa­dzi go wprost do Boga? To wasz ogromny przy­wi­lej. Tak im mówię, a oni mi tylko przy­ta­kują, dając kolejne powody do tego, bym był prze­ko­nany o swej wybit­no­ści.

Nie ukry­wajmy, mam także poza inte­li­gen­cją ogromne poczu­cie humoru. Co prawda na mym dwo­rze stra­ci­łem już ośmiu bła­znów. Żar­to­wali ze mnie… Ale zapew­niam, poczu­cie humoru i dystans do sie­bie mam kolo­salne. Tak wiel­kie, że gdy­bym mógł dzi­siaj wybrać sobie imię, to pew­nie nazwał­bym się Dia­stema, co z łaciny zna­czy wła­śnie „dystans”.

Czy mam na co narze­kać w życiu? Oczy­wi­ście, w końcu jestem Pola­kiem. Zawsze znaj­dzie się jakiś powód. Jak nie brzydka pogoda, to coś innego. Sły­sza­łem kie­dyś o władcy, który prze­bie­rał się w łach­many swo­ich pod­da­nych i ruszał pośród nich, by pomó­wić o tym, jak oce­niają swego panu­ją­cego. Na koniec tej dys­puty ścią­gał kap­tur i pytał tych narze­ka­ją­cych, czy chcą by to, na co narze­kali, miało swój kres. A gdy ci się zga­dzali, to naka­zy­wał ich ściąć. Od razu ich pro­blemy zni­kały, choć nie do końca jestem prze­ko­nany, czy roz­wią­za­nie przy­pa­dało im do gustu?

Zaraz, a o czym to ja kon­kret­nie mia­łem napi­sać? Nie mogę sobie przy­po­mnieć. I to tak wła­śnie jest z tymi pamięt­ni­kami. Pisze się, co ślina na język przy­nie­sie, bo pisać wypada, a póź­niej się oka­zuje, że nie ma tam nic kon­kret­nego. U mnie będzie ina­czej. Dla­tego na koniec podam kon­kret – otóż udaję się teraz na strawę. Dopadł mnie nie­mi­ło­sierny głód. Ech… Nie­po­trzeb­nie po obie­dzie odcho­dzi­łem od stołu, by zacząć to pisać!

– Panie! Zacznijmy naj­zu­peł­niej od początku. Kiedy żeś się uro­dził?

– MOŚCI PANO­WIE! NIE CHCĘ WAM SIĘ WTRĄ­CAĆ, LECZ ZDAJE MI SIĘ, W JEDY­NIE SŁUSZ­NEJ SPRA­WIE, ŻE WIN­NI­ŚCIE BYĆ ZACZĄĆ OD WYMIANY KOM­PLE­MEN­TÓW Z WASZYM ULU­BIO­NYM WŁADCĄ…

– Świet­nie wasza wyso­kość wygląda. Z kimś takim chęt­nie bym się napił! – _wypa­lił Sta­ni­sław_.

– DZIĘ­KUJĘ – ODPARŁ WYRAŹ­NIE ZADO­WO­LONY KRÓL.

– Panie… – _zaczął nie­śmiało Zyg­munt._ – Zdaje mi się, że to miała być wymiana kom­ple­men­tów. My już swój powie­dzie­li­śmy. Teraz czas na króla…

– DAJ­CIE SPO­KÓJ. NIE BĄDŹMY TACY MAŁOST­KOWI! ZARAZ, ZARAZ… O CZYM TO MY MÓWI­LI­ŚMY? A, JUŻ WIEM. O MYM MIEJ­SCU URO­DZE­NIA. PRZY­SZE­DŁEM NA ŚWIAT DNIA 31 MAJA 1640 ROKU W BIA­ŁYM KAMIE­NIU⁴.

– Jest wasza wyso­kość z pocho­dze­nia Pola­kiem?

– CZY JA WIEM? A JAK BĘDZIE LEPIEJ?

– Noooo. Lepiej gdy król będzie Pola­kiem. Skoro król Pol­ski. No tak się nam wydaje.

– NO TO NAPISZ, ŻEM POLAK.

– Zaraz, zaraz. A to nie jest prawda?

– MOŻE NIE DO KOŃCA. W RZE­CZY­WI­STO­ŚCI PŁY­NIE WE MNIE RUSKA KREW. DO TEGO MOŁ­DAW­SKA I WĘGIER­SKA.

– Jed­nym sło­wem, Polak z krwi i kości! – _Sta­ni­sław zaczął recho­tać, będąc wyraź­nie roz­ba­wiony z tego, co sam powie­dział._

– PISZ, ŻEM POLAK! NIKT TEGO ZA KIL­KA­DZIE­SIĄT CZY NAWET KIL­KA­SET LAT NIE SPRAW­DZI!

– Ale królu… Tak nie wypada! Król powi­nien świe­cić przy­kła­dem.

– I ŚWIECĘ. JAK TO MAWIAJĄ POLACY, „KTO KOM­BI­NUJE, TEN ŻYJE!”. NO JUŻ, JUŻ. MACZAJ PIÓRO W KAŁA­MA­RZU I PISZ. POLAK!

– Panie. Ale to będzie wie­rutne kłam­stwo!

– A WY, NIBY SAR­MACI, TO CO MACIE WSPÓL­NEGO Z TYMI PRAW­DZI­WYMI SAR­MA­TAMI SPRZED WIE­KÓW? NIC! ALBO ROZ­MA­WIAMY SZCZE­RZE, ALBO NIESZCZE­RZE. JAK WOLI­CIE? MAM ROZ­PO­WIA­DAĆ O TYM, ILE POL­SKA SZLACHTA MA WSPÓL­NEGO Z SAR­MA­TAMI?!

– Szcze­rze? To panie chyba lepiej skupmy się na waszej wyso­ko­ści. Przy całej naszej skrom­no­ści, chcemy jedy­nie przy­po­mnieć, że to ma być księga nie o pol­skiej szlach­cie, a o waszej wyso­ko­ści.

– NO DOBRZE, JUŻ DOBRZE. NARO­DZINY MAMY ODHA­CZONE. TERAZ JESZ­CZE ZAPY­TAJ­CIE O MĄ WYBIT­NOŚĆ I MAMY TO ZRO­BIONE, MOGĘ IŚĆ ODPO­CZY­WAĆ I COŚ ZJEŚĆ.

– Coś zjeść? Jaśnie panie, prze­cież jesz­cze nie dokoń­czy­łeś tej zupy! _– trzeźwo zauwa­żył nie­trzeźwy Sta­ni­sław._

– MILCZ, NIE­PO­CZCIWY SZLACH­CICU! TYLKO KRÓL JEDEN WIE, KIEDY JEGO KISZKI GRAJĄ MAR­SZA. I KOMU JAK KOMU, ALE MI KORONA Z GŁOWY NIE SPAD­NIE, JEŚLI ZARAZ SOBIE JESZ­CZE CO NIECO POD­JEM! MUSZĘ DBAĆ O SWĄ MASĘ, A WŁA­ŚCI­WIE – WIEL­KOŚĆ. TO DLA DOBRA PAŃ­STWA, OGÓŁU I SZCZE­GÓŁU. JED­NYM SŁO­WEM, WSZYSTKO W TRO­SCE O DOBRO NARODU, BIA­ŁO­GRODU, KORO­WODU, EPI­ZODU, WSCHODU I CHŁODU!

– Słu­cham?!

– MILCZ, CHŁO­PIE, I PODZI­WIAJ, JAK TWÓJ WŁADCA ZGRAB­NIE WŁADA SŁO­WEM. TO JEST SZTUKA, KTÓ­REJ NI­GDY NIE BĘDZIE CI DANE POSIĄŚĆ!

– Zga­dzam się, wasza wyso­kość, choć muszę przy­znać, że powoli honor nie daje mi spo­koju, bowiem król zdaje się nas trak­to­wać nie jak szlachtę, a jak co naj­wy­żej jakichś pachoł­ków.

Po tych sło­wach władca zauwa­żył, jak bar­dzo uszy szlach­cica Zyg­munta pło­nęły. Ich czer­wona barwa była co naj­mniej tak inten­sywna jak tło dla Orła Bia­łego na pań­stwo­wej cho­rą­gwi. Władca zacho­wał spo­kój. Zamiast reago­wać na zaczepkę, w myśl zasady „naj­lep­szą obroną jest atak”, stwier­dził:

– SKORO JUŻ WYWLE­KLI­ŚCIE TEMAT POCHO­DZE­NIA SAR­MA­TÓW I ICH ZWIĄZ­KÓW Z POL­SKĄ SZLACHTĄ, TO PRZY­STAJĘ NA TO, BY O TYM POMÓ­WIĆ.

– My niczego takiego nie wywle­ka­li­śmy! – _opo­no­wali na dwa głosy obaj szlach­cice_.

– JA WIEM SWOJE.

– Co, panie? – _zapy­tał Sta­ni­sław_.

– PRAWDA JEST TAKA, ŻE SAR­MACI NIE MAJĄ NIC WSPÓL­NEGO Z POL­SKĄ SZLACHTĄ. TO BUJDA NA RESO­RACH. TAK SAMO WIA­RY­GODNA, JAK TE WSZYST­KIE BAJKI O TYM, ŻE POLACY BĘDĄ KIE­DYŚ PRZY­JA­CIÓŁMI Z NIEM­CAMI. TO NIE MOŻE SIĘ UDAĆ. TAK SAMO POWIĄ­ZA­NIA ZWIĄZ­KÓW SAR­MA­TÓW Z POL­SKĄ SZLACHTĄ MOŻNA WŁO­ŻYĆ SOBIE MIĘ­DZY BAJKI.

– Wasza wyso­kość… To ma być księga o władcy, nie o nas.

– A CO, BOICIE SIĘ POMÓ­WIĆ O WASZYCH BAJECZ­KACH?! NIECH KOLEJNE POKO­LE­NIA WIE­DZĄ, JAKA BYŁA PRAWDA!

– Ja cię sza­nuję, Michał! Zna­czy się, naj­ja­śniej­szy panie! _– szlach­cic Sta­ni­sław znów miał prze­błysk trzeź­wo­ści._

– SKORO MNIE SZA­NU­JESZ, TO NIECH TWÓJ SER­DECZNY KOLEGA, SZLACH­CIC ZYG­MUNT Z KRA­KOWA, OPO­WIE O SAR­MA­TACH.

– Panie… – Zyg­munt zaczął ner­wowo szu­kać wyj­ścia z tej kło­po­tli­wej sytu­acji. – Pomówmy wpierw o panu! Niech przy­szłe poko­le­nia wie­dzą, jakim pan był władcą.

– PRO­SZĘ BAR­DZO!

– Niech władca udo­wodni swą wybit­ność. Pro­simy o wymie­nie­nie swo­ich naj­więk­szych doko­nań!

Michał Kory­but Wiśnio­wiecki zda­wał się być zbity z pan­ta­łyku. Choć robił wiele, by ukryć to pod swą roz­dmu­chaną peruką.

– BEZ NAJ­MNIEJ­SZEGO KŁO­POTU. ILE CHCE­CIE TYCH OSIĄ­GNIĘĆ? STO, DWIE­ŚCIE, TRZY­STA?

– Trzy wystar­czą.

– CO? TAK MAŁO?!

– W rze­czy samej królu!

– NO WIE­CIE WY CO… WIE­CIE WY… WIE­CIE WY CO. NIE BĘDĘ WAS ZANU­DZAŁ. JUŻ SAMO TO, ŻE JESTEM WŁADCĄ, TO WIEL­KIE OSIĄ­GNIĘ­CIE. CHOĆ TO AKU­RAT SPRAWKA MEGO OJCA…

– A co z tymi trzema osią­gnię­ciami?

– NO WYMIE­NI­ŁEM. CO?! NIE SŁU­CHA­LI­ŚCIE MNIE I NIE USŁY­SZE­LI­ŚCIE?! NO WIE­CIE, WY CO! TO JEST SKAN­DAL!

– Ale królu…

– ŻADNE „ALE”! JAK BĘDZIESZ W MOIM WIEKU, TO POGA­DAMY. JA JESTEM ROCZ­NIK 1640, A WY?

– Sta­ni­sław – 1633, ja – 1638. Z tego wynika, żeśmy nieco starsi od władcy.

– NO TAK, NO TAK. CZYLI JUŻ W MOIM WIEKU BYLI­ŚCIE! NO NIE­WAŻNE. W KAŻ­DYM RAZIE ŻEŚCIE SOBIE UBZ­DU­RALI, ŻE JESTE­ŚCIE Z POCHO­DZE­NIA SAR­MA­TAMI, WY, POL­SKA SZLACHTA. ZGA­DZA SIĘ TO?

– No, bo jeste­śmy.

– A SKĄD TAKIE WNIO­SKI?

– No bo tak powia­dali nam ojco­wie, tak pisali i piszą w księ­gach, które apro­buje nasz Kościół święty.

– PANO­WIE. USTALMY JEDNO. POL­SCY SZLACH­CICE NIE MAJĄ NIC WSPÓL­NEGO Z SAR­MA­TAMI.

– Jaśnie panie, nie cze­piajmy się szcze­gó­łów!

– POL­SKA SZLACHTA PRZY­KLE­IŁA SIĘ DO SAR­MA­TÓW, CZYLI PLE­MIE­NIA Z AZJI. ALE ŻAD­NYCH ZWIĄZ­KÓW PRZE­CIEŻ Z NIMI NIE MACIE…

– Ale wasza wyso­kość! To tylko detale!

– ALE TAKA JEST PRAWDA. POL­SKA SZLACHTA WYMY­ŚLIŁA SOBIE SAR­MAC­KIE KORZE­NIE, BY WYTWO­RZYĆ WOKÓŁ SIE­BIE MIT. CHCIE­LI­ŚCIE BYĆ LEPSI OD INNYCH NACJI. I TAK POWSTAŁ „MIT ZAŁO­ŻY­CIEL­SKI”. O LECHU, LEGEN­DAR­NYM ZAŁO­ŻY­CIELU PAŃ­STWA POLAN. TO WŁA­ŚNIE ON MIAŁ „UCY­WI­LI­ZO­WAĆ” SAR­MA­TÓW, A PÓŹ­NIEJ STĄD WZIĘŁA SIĘ POL­SKA SZLACHTA. SAMI SAR­MACI, WEDŁUG TYCH LEGEND, BYLI WALECZ­NYM LUDEM. A POLACY DZIĘKI TEMU MAJĄ BYĆ NARO­DEM LEP­SZYM OD INNYCH. BĄDŹMY SZCZE­RZY, PRZE­CIEŻ TO WSZYSTKO WYMY­SŁY.

– Panie! Dobrze wiesz, że pol­ska szlachta chciała zna­leźć swoją toż­sa­mość w prze­szło­ści. W Biblii nic nie napi­sano o Pola­kach. Trzeba więc było się rato­wać innymi źró­dłami. Pol­ska szlachta uwie­rzyła w sar­mac­kie korze­nie. I tego nikt nam nie zabroni.

– MOŚCI PANIE ZYG­MUN­CIE. DOBRZE WIE­CIE, ŻE TA IDE­OLO­GIA JEST JEDNĄ WIELKĄ GRO­TE­SKĄ. BAJKI, BAJKI I JESZ­CZE RAZ BAJKI. PRZE­CIEŻ SAR­MACI TO NIC INNEGO JAK KOCZOW­NI­CZE PLE­MIONA. A WY WMA­WIA­CIE SOBIE, ŻE SĄ STA­RO­ŻYT­NYMI PRZOD­KAMI POL­SKIEJ SZLACHTY.

– Panie! Sar­maci nad wszystko kochali wol­ność. Tak samo jak pol­ska szlachta.

– CO Z TEGO, SKORO ŻADNA Z KRO­NIK NIE PISZE O POLA­KACH I ICH KON­TAK­TACH Z SAR­MA­TAMI. WSKAŻ­CIE MI CHOĆ JED­NEGO KRO­NIKARZA, KTÓRY BY ROZ­PI­SY­WAŁ SIĘ O WAS I SAR­MA­TACH. NO, PRO­SZĘ!

– Wasza wyso­kość! Każdy wie­rzy w to, co chce. My tam wie­rzymy, że jeste­śmy wybitni. I to nas z kró­lem łączy! Jeste­śmy wyjąt­kowi. Wybitni. Naród pol­ski jest ponad inne narody. A wasza wyso­kość stoi na czele tych wybit­nych jed­no­stek. Wasza wyso­kość jako wybitny przy­wódca.

– NO… Z TYM STWIER­DZE­NIEM O WYBIT­NYM PRZY­WÓDCY TRUDNO SIĘ NIE ZGO­DZIĆ! AKU­RAT TUTAJ MACIE RACJĘ. I DO TEGO NIE SĄ POTRZEBNI ŻADNI KRO­NI­KA­RZE. ALE PRZY­ZNAJ­CIE, ŻE KRO­NI­KA­RZE NIE PISALI O KORZE­NIACH POL­SKIEJ SZLACHTY I ICH POWIĄ­ZA­NIACH Z SAR­MA­TAMI…

– Oj tam, oj tam. Panie pew­nie to byli nie­do­uczeni ludzie. Jak można wie­rzyć kro­ni­ka­rzowi, który tak się wsty­dził tego, co pisze, że nie ujaw­nił swego imie­nia i nazwi­ska i nazwał się Gal­lem Ano­ni­mem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: