Spóźniony miesiąc miodowy - ebook
Spóźniony miesiąc miodowy - ebook
Addie Farrell tuż poślubie dowiedziała się, że właściciel kasyn Malachi King ożenił się z nią jedynie dla prestiżu. Natychmiast od niego uciekła. Po pięciu latach separacji otrzymała wiadomość, że mąż wycofał finansowanie fundacji, którą prowadziła. Ta fundacja to teraz całe jej życie, nie może pozwolić, by upadła. Postanawia więc spotkać się z Malachim. Okazuje się, że Malachi tylko na to czekał…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3579-2 |
Rozmiar pliku: | 694 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W zasadzie powinna się cieszyć. Pozytywny rozgłos to warunek przetrwania działalności charytatywnych, takich jak jej firma. Tyle tylko że im udało się o wiele więcej niż jedynie przetrwać! Addie Farrell uśmiechnęła się z satysfakcją, zerkając w lokalną gazetę. Niespełna pięć lat temu po raz pierwszy zaoferowali szeroki dostęp do muzyki dzieciom z niezamożnych środowisk, a już wygląda na to, że wkrótce będą w stanie otworzyć drugi, podobny ośrodek.
Addie zachmurzyła się. Artykuł był pełen aprobaty, fotografie udane… Dlaczego więc czuła się tak przygnębiona? Czyżby kolorowa gazetka przypomniała jej o historii sprzed paru lat, kilku miesiącach błogostanu u boku Malachiego Kinga, który mógłby trwać nieprzerwanie, gdyby tenże mężczyzna nie złamał jej serca i nie porzucił niczym niechciany firmowy gadżet?
‒ Och, nie bądź głupia, nie myśl znów o tym! – syknęła poirytowana.
Przecież artykuł, który właśnie przeczytała, wychwalał jej ciężką pracę i determinację. I nie miał absolutnie nic wspólnego z jej parszywym mężem, z którym pozostawała w separacji, ani też w żaden sposób nie nawiązywał do ich wariackiego, z góry skazanego na niepowodzenie małżeństwa!
To wszystko należało już do przeszłości. Na teraźniejszość i przyszłość Addie składał się całkowicie inny świat. Przetrwała wypadek samochodowy, który zniweczył jej marzenia, by zostać profesjonalną pianistką. Nie poddała się jednak, pozostała w świecie muzyki, oferując ją pokrzywdzonym przez los dzieciom z ubogich domów, od małego zaniedbanych, lecz dzielnie walczących o lepsze jutro. Przetrwała rozstanie z mężem…
‒ I dlatego nie można się poddawać, trzeba pracować – westchnęła ciężko.
Włączyła więc laptop, zaczęła sprawdzać mejle, a po dwudziestu minutach zabrała się za stertę nagromadzonej, nieotwartej poczty papierowej. Niestety sparaliżowała ją już pierwsza z brzegu koperta. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w widniejące na wierzchu logo. King Industries… Znienawidzona firma męża, bardzo bogatego, niezwykle atrakcyjnego i… obcego człowieka.
W pierwszym odruchu chciała natychmiast podrzeć ten list i wyrzucić przez okno. Jednak po chwili zmusiła się, by go przeczytać, chociaż i tak treść przekazu dotarła do niej po dobrych pięciu minutach. Nie żeby pismo było niezrozumiałe. Wprost przeciwnie – było nadzwyczaj proste i uprzejme, i w przejrzysty sposób informowało ją, że po pięciu latach finansowania projektu Miami Music, King Industries wycofują swe wsparcie. Addie z bijącym sercem patrzyła na odręczny podpis męża i ogarniała ją coraz większa furia. Czy to miał być jakiś okrutny żart? Przez pięć lat nie zadzwonił ani nie napisał. Nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. A teraz to. Sucha, lakoniczna informacja o zakończeniu dofinansowania jej działalności charytatywnej. Podłość! I nawet nie zdobył się na to, by powiedzieć to osobiście.
Poczuła się kompletnie zdruzgotana. Wsparcie projektu muzycznego okazało się jedyną zaletą ich nieudanego małżeństwa, cała reszta romantycznych złudzeń legła w gruzach. A teraz postanowił zniszczyć nawet to. Kim właściwie był ten człowiek? Jaki mąż chciałby aż tak skrzywdzić żonę, będąc od dawna w separacji?
Z bólem przypomniała sobie pamiętny dzień ich ślubu, gdy Malachi składał obietnicę dozgonnej miłości i dochowania wierności aż po grób, czyniąc to z taką gorliwością, że wierzyła w każde jego słowo.
‒ Jak mogłaś pomyśleć, że ten typ kiedykolwiek cię kochał? – wyszeptała z niedowierzaniem, wpatrując się w swoją fotkę w gazecie.
Oczywiście wiedziała, że Malachi uchodził za playboya i kobieciarza, jednak, gdy patrzył w oczy, wierzyło mu się od razu we wszystko, co chciał.
Gracze wierzyli, że w jego kasynach będą ciągle wygrywać.
Ona zaś wierzyła, że King pokochał ją na zawsze.
Niestety wcale się tak nie stało, a jakby tego było mało, wykorzystał ich związek, by poprawić swój wizerunek „niegrzecznego chłopca”. Małżeństwo było jedynie kolejnym zagraniem, sprytnym posunięciem człowieka, który cały swój biznes ‒ wart wiele miliardów dolarów ‒ oparł na tym, że potrafił być bezwzględny i bez skrupułów sięgać po wszystko, czego tylko potrzebował, a lubił grać – tak samo jak lubił wygrywać.
A może to najlepsza pora, by poczuł, jak się przegrywa? – pomyślała, zagrzewając się do walki. ‒ Myli się, jeśli sądzi, że ten list ostatecznie zakończy problem małżeństwa.
Pięć ostatnich lat poczyniło wielkie zmiany w jej psychice, wiedziała doskonale, co się kryje za czarodziejskim uśmiechem męża i zdecydowanie nie była już zaślepioną miłością, młodziutką, niedoświadczoną kobietką, którą poślubił.
Zdeterminowana sięgnęła po słuchawkę i wybrała znajdujący się na kopercie numer.
‒ Dzień dobry, King Industries, w czym mogę pomóc? – odezwał się prawie natychmiast młody kobiecy głos.
‒ Chciałabym rozmawiać z panem Kingiem.
‒ Czy mogę poprosić o pani nazwisko?
Zaschło jej w gardle i marzyła o tym, żeby przerwać połączenie.
‒ Addie Farrell – wyszeptała w końcu.
‒ Bardzo mi przykro, ale nie widzę pani na liście wyznaczonych terminów spotkań…
‒ Nie byłam umówiona… ale muszę z nim porozmawiać.
‒ Oczywiście, rozumiem, ale pan King nie rozmawia z nikim bez uprzedniego uzgodnienia terminu spotkania, postaram się jednak jakoś pomóc.
Addie przeklęła pod nosem. Zatem do pana prezesa docierały jedynie przefiltrowane, najważniejsze telefony. Ale któż może być ważniejszy od żony?
‒ Ze mną będzie rozmawiał. Wystarczy, jeśli poda pani moje nazwisko.
‒ Niestety, nie wolno mi tak robić. Mogę natomiast umówić spotkanie albo przekazać wiadomość…
Addie uśmiechnęła się ponuro.
‒ W porządku, proszę zatem przekazać, że dzwoni żona, by przypomnieć mu o naszej jutrzejszej rocznicy ślubu… ‒ Po drugiej stronie zapanowała tak kompletnie nienaturalna cisza, że wbrew wszystkiemu poczuła wielką satysfakcję i kontynuowała słodziutkim głosem: ‒ …jeśli pani nie ma nic przeciw temu, chętnie zaczekam!
Za oknami prywatnego odrzutowca Malachi Kinga rozpościerało się obezwładniająco błękitne niebo, a widoki były naprawdę nieziemskie. Jednak biznesmen nie zważał w ogóle na takie doznania i siedział wpatrzony w rzędy cyferek przesuwające się na ekranie laptopa.
‒ Co się stało przy dwudziestym piątym stole? – burknął nagle do siedzącego naprzeciw krępego mężczyzny w średnim wieku.
‒ Takie małe zamieszanie, panie King. Paru gości na wieczorku kawalerskim zaczęło odrobinę rozrabiać. Ale załatwiliśmy sprawę elegancko.
‒ Za to ci właśnie płacę, Mike.
Malachi uśmiechnął się gorzko do własnych myśli. Gdyby mógł podobnie łatwo i elegancko załatwić sprawy ze swymi problematycznymi rodzicami, zapłaciłby każdą sumę. Niestety, jako jedynak prywatnymi kwestiami zajmował się wyłącznie sam.
Ponure rozmyślania przerwało delikatnie pukanie do drzwi. Obaj mężczyźni spojrzeli z upodobaniem na elegancką brunetkę, która dystyngowanym krokiem wmaszerowała do kabiny, ubrana w nienaganny mundur prywatnych linii lotniczych King Industries.
‒ Kawa, panie prezesie, czy potrzeba czegoś jeszcze?
Malachi uśmiechnął się pod nosem, przypatrując się idealnym kształtom kobiety, które doskonale podkreślała granatowa obcisła spódnica od munduru.
Czy potrzeba czegoś jeszcze…
Posiadanie własnego samolotu miało olbrzymie zalety. Czyż seks z piękną dziewczyną dwanaście tysięcy metrów nad ziemią nie był lepszy niż oglądanie filmów podczas nudnego lotu i przegryzanie solonych orzeszków? Jednak niestety nigdy nie sypiał z osobami należącymi do personelu. Nie chodziło nawet o samą oczywistą zasadę. Pracowniczki zdawały się stuprocentowo osiągalne, więc nie bawił go taki układ. Interesował się podbojami i wyzwaniem.
‒ Nie, dziękuję, Wiktorio, tylko kawa – odparł bez wahania, neutralnym, całkowicie profesjonalnym tonem.
‒ Wszystko wygląda dobrze, Mike – zwrócił się po chwili podobnym tonem do swego szefa ochrony. – Możesz wracać do siebie, zamierzam teraz odpocząć.
Po wyjściu Mike’a Malachi przycisnął guzik na telefonie stojącym na biurku.
‒ Chrissie, koniec z telefonami – rzucił do mikrofonu.
Teraz dopiero będzie się mógł nacieszyć widokiem za oknami samolotu!
Sam do końca nie rozumiał dlaczego, lecz obserwowanie błękitu nieba podczas lotu sprawiało mu zawsze niesamowitą radość. Tak wielką, że aż czuł się winny. Czy miało to coś wspólnego z nieziemską, bajkową kolorystyką? Czy może ze spokojem umysłu, jaki czuł, gdy patrzył, bo na ziemi nigdy nie bywał spokojny?
Nagle poruszył się nerwowo na fotelu, jakby ktoś nacisnął mu na bolące miejsce. Ten kolor, a właściwie oczy o tej barwie, raz jaśniejsze, raz ciemniejsze, szeroko otwarte, duże, zmrużone… Oczy, które nie dawały mu spokoju.
Zacisnął zęby. Ze złości. Starał się nigdy nie myśleć o Addie. Swojej żonie. Lecz o tej porze roku, w tym miesiącu, a dokładnie jutro, znów nie będzie to możliwe. Po raz kolejny podskoczył nerwowo na fotelu, ale tym razem nie zawiniła wyobraźnia, to naprawdę dzwonił telefon.
‒ Niech to lepiej będzie coś dobrego, Chrissie – zamruczał pod nosem – albo chociaż jakiś świetny żart… skoro już mi przeszkodziłaś…
Po drugiej stronie słuchawki jego osobista asystentka oddychała podejrzanie nerwowo.
‒ Bardzo przepraszam, panie King, ale zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować. Naprawdę nie zamierzałam panu przeszkadzać, ale ona powiedziała, że to ważne, więc kazałam jej zaczekać…
Ona! Innymi słowy, jego matka. Ogarnęła go irytacja, jednak nie mógł winić Chrissie. Serena King potrafiła zrobić aferę międzynarodową nawet ze złamanego paznokcia. Skrzywił się na myśl o ewentualnym złym nastroju matki.
Oby to nie było coś… zbyt paskudnego… – pomyślał, a do asystentki odezwał się cicho:
‒ W porządku, Chrissie, zaraz z nią porozmawiam.
Malachi wolał nie rozdrażniać matki. Gdyby kazał ją teraz spławić, zwłaszcza po dłuższej chwili oczekiwania, konsekwencje byłyby bolesne.
‒ Oczywiście, proszę pana, i… ‒ dziewczyna zawahała się ‒ …i wszystkiego najlepszego z okazji jutrzejszej rocznicy!
Wtedy prezes poczuł, jak uginają się pod nim nogi. Przecież poza nim o rocznicy ślubu wiedziała tylko jedna jedyna osoba – z pewnością nie matka! Naprawdę zrobił wszystko, by trzymać rodziców z daleka od swego małżeństwa.
Kolejne zdanie wydusił z siebie z wielkim trudem.
‒ Obawiam się, że mówimy o dwóch zupełnie różnych sprawach… Chrissie, komu właściwie kazałaś czekać?
Asystentka odchrząknęła nerwowo i wydukała:
‒ Bardzo pana przepraszam, ale myślałam, że się zrozumieliśmy. Dzwoni pańska żona, pani Farrell.
Malachi zerknął za okno, gdzie wszystko nagle stało się białe. Tak samo białe jak suknia ślubna Addie. Być może pomysł poślubienia Addie był odrobinę wyrachowany, lecz z drugiej strony ona również przysięgała kochać go i szanować. Obietnice okazały się bardzo kruche.
Dlaczego właśnie teraz? – zastanawiał się. Dlaczego po tak długim czasie wybrała ten moment? Czuł, jak jednocześnie ogarnia go irytacja, ciekawość i niepokój.
‒ Cóż za niebywała niespodzianka – skomentował zjadliwie do swojej asystentki. – Lepiej już mnie połącz!
Po chwili w słuchawce coś zaszemrało. Wyprostował się odruchowo. Pierwszy raz od pięciu lat usłyszał głos żony.
‒ Malachi? To ja… Addie.
‒ Właśnie słyszę… po bardzo długim czasie… kochanie – wyszeptał. – Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
Addie wydawało się, że ściany w biurze przesuwają się i kurczą wokół jej głowy. Dzwoniła w takim pośpiechu, że nie zdążyła się nawet zastanowić, co może usłyszeć. Była kompletnie zdezorientowana. Mąż brzmiał dokładnie tak samo jak pięć lat temu, jakby cały ten czas w ogóle nie minął. Spokojny, opanowany, zachowujący dystans.
Zacisnęła zęby. Czego się właściwie spodziewała? Wściekłości? Wybuchu emocji? Malachi nie okazywał uczuć. Chociaż ich małżeństwo znajdowało się w stanie rozkładu, on był jak oko cyklonu: bezpieczny, obojętny, bezstronny.
Poza tym jej telefon nie miał nic wspólnego z rozdrapywaniem przeszłości. Dotyczył wyłącznie paskudnego zachowania męża w odniesieniu do jej aktualnej działalności charytatywnej.
‒ Zaszczyt?! – nie wytrzymała. – Jak możesz tak mówić po tym, co zrobiłeś? Poza tym wysłałam ci dziesięć minut temu mejl…
Zamilkła nagle przytłoczona własnymi słowami i bólem, który, jak się właśnie okazało, słysząc głos męża, poczuła równie mocno jak pięć lat temu, gdy ją oszukał. Bo w rzeczywistości nic, nawet ukochana praca, nie zapełniło próżni powstałej w jej życiu po odejściu Kinga.
Teraz cieszyło ją wyłącznie to, że Malachi nie może zobaczyć jej twarzy ani trzęsących się dłoni. Postanowiła zrobić, co się da, by nie zorientował się po głosie.
‒ Wiem, że brak ci empatii i masz moralność rekina – oznajmiła chłodno – ale nie sądziłam, że potrafiłbyś upaść aż tak nisko…
Samolot skręcał, zaczynali podchodzić do lądowania. Zasępiony sięgnął po laptop, włączył go i czekał, aż załaduje się poczta.
‒ Wyczuwam twój ból, kochanie – powiedział w międzyczasie przesłodzonym tonem – i chciałbym pomóc. Ale, niestety, nie wiem jeszcze, co takiego zrobiłem.
Pomimo udawanej neutralności nie umiał pozostać obojętny na jej zarzuty, nawet po pięciu latach milczenia. Z jakiegoś bliżej niewytłumaczalnego powodu potrafiła nadal zaburzyć jego spokój i postawić go na równe nogi. Było to co najmniej niepokojące.
Gdy znalazł mejl, od razu zrozumiał źródło jej furii. A więc o to chodzi! – pomyślał w pewnym sensie uspokojony, bo teoretycznie mógłby natychmiast przekazać sprawę do załatwienia komukolwiek z działu socjalnego firmy. Ale ‒ jego oczy rozbłysły – pozbawiłby się tym samym odrobiny dobrej zabawy.
‒ Jak wiesz, moja droga, zajmuję się operacjami na wielką skalę – zaczął nieszczerze – więc może byłoby prościej, gdybyś sama wyjaśniła, co takiego się stało.
Addie poczuła rosnące zniecierpliwienie. Najpierw rzuca ją finansowo na kolana, a teraz próbuje udawać, że nic nie wie. Gdy się poznali, wierzyła mu we wszystkim, jednak czas spędzony z nim sprawił, że – na jego nieszczęście – stała się ekspertem w dziedzinie dwulicowości.
‒ Och, Malachi… proszę cię… Naprawdę uważasz mnie aż za taką idiotkę? Tym razem się nie wykręcisz i nie uda ci się mnie oszukać. To nie partia kart.
‒ Z pewnością nie. W grze obowiązują zasady i gracze nie rzucają się na siebie z pazurami bez żadnego uzasadnienia.
Słysząc kpinę w jego głosie, z wrażenia ścisnęła mocniej słuchawkę.
‒ Nie rzucam się na ciebie z pazurami ani nie stawiam ci nieuzasadnionych zarzutów – warknęła, bo zawsze doprowadzał ją do szału, gdy przeinaczał jej słowa. Widać nadal nie przestał manipulować ludźmi. – Trzymam w ręku podpisane przez ciebie pismo.
‒ Tak się składa, że podpisuję codziennie setki pism. Również drobiazgów. Z pralni, z biblioteki…
Tego było już za wiele! Jego ton, wydźwięk jego słów stawiał ją w tragikomicznym świetle. Zadzwoniła do niego w poważnej kwestii, a on zachowywał się, jakby niezrównoważona kobieta próbowała obrabować bank przy użyciu pistoletu na wodę. Co gorsza, naprawdę dawała się mu sprowokować. I przytłaczały ją wspomnienia. O człowieku, którego naprawdę pokochała, nie tylko ze względu na jego superatrakcyjny wygląd. Niestety jak widać nadal nawet najbardziej prozaiczne ze słów wypowiadane przez niego nabierały w jej odbiorze jakiejś magicznej mocy.
Teraz musiała jednak nad sobą zapanować.
‒ A więc… ‒ zaczęła najchłodniej, jak umiała – jak się doskonale orientujesz, chodzi o mój ośrodek. I nie udawaj, że nie miałeś nic wspólnego z wycofaniem się ze wsparcia finansowego.
Jeszcze parę minut temu list, o którym mowa, był istotnie jednym z wielu podsuwanych mu codziennie do podpisu. Jednak teraz nabrał innego znaczenia. Czy Addie rzeczywiście wierzyła, że Malachi potrafiłby podpisać coś takiego wyłącznie przez złośliwość? Niestety, miała powody. Ale nie odpowiadało mu, że żona myśli o nim aż tak źle.
‒ Masz rację, podpisałem ten list. Ale powtarzam ci: podpisuję codziennie setki listów, wcale ich nie czytając. Ba, nawet ich nie pisząc. Poza oczywiście tymi osobistymi…
‒ …jak list do żony – wtrąciła z przekąsem.
Jej słowa mocno go zabolały.
‒ W porządku, poddaję się. Chyba zasłużyłem.
‒ Chyba tak.
Jeśli naprawdę nie wiedział nic o piśmie, wyglądało to odrobinę lepiej. Jednak… jak mógł w ogóle nie zauważyć jej imienia, nie pamiętać nazwy jej fundacji? Miała ochotę go o to zapytać, ale uniosła się honorem. Ostatecznie, co by to dało?
Usłyszała, że westchnął po drugiej stronie słuchawki.
‒ Wyobrażam sobie, jak to może dla ciebie wyglądać – powiedział – ale w rzeczywistości to proste. Oferujemy wsparcie finansowe dla nowo zakładanych organizacji charytatywnych na okres pierwszych pięciu lat. Po ich upływie spodziewamy się, że dana działalność jest już w stanie funkcjonować samodzielnie i kończymy finansowanie. Podpisałem pismo, bo to była rutynowa formalność. Minęło właśnie pięć lat.
Rutynowa formalność, pomyślała ze smutkiem. Cóż za idealny komentarz do małżeństwa które – dla jednej ze stron – było czystą formalnością, strategią biznesową.
‒ A więc? – mówił dalej Malachi. – Czy jest coś jeszcze, co chciałabyś omówić?
Czy jest coś jeszcze, co chciałabyś omówić? – powtórzyła z niedowierzaniem w myślach. Jeśli mąż chciałby kontynuować tę rozmowę, powinien sam się zdobyć na jakiś ludzki odruch. Dla niej wykonanie tego telefonu było wyłącznie złem koniecznym.
Czy rzeczywiście…?
Złapała za słuchawkę pod wpływem impulsu. Widząc coś, co uznała za przemyślaną prowokację. Skuteczną. Jednak prawda powoli okazywała się jeszcze gorsza. A więc powinna była zignorować pismo i kazać prawnikowi skontaktować się z działem socjalnym King Industries.
Tylko że niezależnie od niechęci i bólu zapragnęła wykorzystać okazję i porozmawiać z mężem. Miała po prostu swoją chwilę słabości. Każdy zawiedziony kochanek marzy po cichu i tęskni za straconymi złudzeniami.
Teraz jednak nie zamierzała dalej rozmawiać z człowiekiem, który w przeszłości całkowicie podeptał jej uczucia. Tak samo jak na początku ich znajomości nie lubiła rozmawiać z nim szczerze o sobie. Wspomniała jedynie o wypadku, w którym straciła szansę na bycie zawodową pianistką. Rozmowy wymagały wzajemnego zaufania, a coś takiego nigdy między nimi nie zaistniało.
Musiała jednak wrócić do podstawowego tematu ich rozmowy.
‒ Owszem, jest! Przyjęłam już do wiadomości, że wstrzymanie finansowania nie było twoją osobistą decyzją wymierzoną wyłącznie w moją działalność, nie mniej jednak fundusze zostały wstrzymane… ‒ Ta rozmowa stawała się dla niej piekielnie ciężka. Wolała już początkowy wybuch furii. Teraz, gdy emocje opadły, będzie musiała zrobić tak, by jakoś się dogadali, poprosić go o zmianę decyzji. Najpierw trzeba delikatnie wybadać grunt. ‒ Dlatego właśnie chciałabym, żebyś przemyślał swoje stanowisko.
Niestety Addie nie mogła zobaczyć zadowolonej miny drapieżnika na twarzy swego męża. Malachi ucieszył się, słysząc nareszcie sensowną prośbę. Bo prośba to tylko prośba, można się na nią zgodzić lub nie.
‒ Jak już powiedziałem, otrzymujemy wiele próśb o wsparcie finansowe, sama doskonale znasz sytuację organizacji charytatywnych w Miami…
‒ Owszem, ale praca z dziećmi, którą zajmuje się moja fundacja, jest naprawdę cenna i jedyna w swoim rodzaju w całym mieście.
Malachi zaczął się przechadzać po kabinie, ziewając na potęgę. Dlaczego właściwie narażał się na przedłużanie tej absurdalnej rozmowy, skoro dyskutowana kwota nie stanowiła żadnego uszczerbku w jego finansach, a, wprost przeciwnie, nie była nawet zauważalna? Mógł przecież w jednej chwili kazać przedłużyć umowę aneksem na czas nieokreślony i pozbyć się Addie raz na zawsze. Jednak gdy żona po tylu latach znalazła drogę, by się do niego odezwać, nie miał najmniejszej ochoty tracić niespodziewanie odzyskanego kontaktu.
‒ Nie przeczę, ale wznowienie wsparcia wymaga wyjątkowych okoliczności.
Choć słowa te były pozornie nieszkodliwe, Addie wyczuwała w nich podstęp. Odruchowo odsunęła od ucha słuchawkę, jakby po drugiej stronie znajdował się jadowity wąż.
‒ Jakiego rodzaju „wyjątkowe okoliczności”? – zapytała niepewnym głosem, chociaż oddałaby wiele, żeby Malachi uważał ją za niedostępną, niezależną kobietę sukcesu.
‒ Nie wiem dokładnie, ale podejrzewam, że musiałbym się takim przypadkiem zająć osobiście, przyjrzeć mu się uważnie, no i spotkać się z osobami aplikującymi o wznowienie wsparcia.
‒ Nie, nie… to nie jest dobry pomysł.
‒ Ależ jest. Nie zajmuję się rozdawaniem pieniędzy na prawo i lewo każdemu, kto tylko aplikuje.
‒ Nie jestem jak każdy! Jestem twoją żoną!
Addie zbyt późno zorientowała się, że jednak dała się złapać w pułapkę.
‒ Tym więcej powodów do spotkania po latach. Możemy na przykład porozmawiać o naszym małżeństwie.
Całe jej ciało biło na alarm, a biuro skakało jej przed oczami. Czy Malachi postradał zmysły, czy może męczyły go omamy?
‒ Nie, nie możemy! Nie będę o tym rozmawiać. Wyciąganie spraw z przeszłości niczego nie zmieni. Oboje wiemy, że to był błąd…
‒ A był?
‒ Tak, tak, oczywiście, że tak! W ogóle nie mogę sobie wyobrazić, co wtedy myślałam!
‒ Nie możesz?
Addie kompletnie się zasapała, próbując mówić szybciej, niż potrafi, podczas gdy Malachi brzmiał coraz bardziej flegmatycznie.
‒ Nie!
‒ To pewnie dlatego, kochanie, że wszystko, czym się wówczas zajmowaliśmy, miało mało wspólnego z myśleniem, a dużo z nieustannym zdzieraniem z siebie ubrań.
Przełknęła tylko głośno i z przerażeniem zauważyła, że słuchawka jest mokra od spoconej dłoni. Jej całe ciało było rozognione i nienormalnie spocone.
‒ Nie pamiętam… ‒ wyszeptała.
‒ Nie wierzę ci. Na pewno pamiętasz, chociażby numerek w windzie.
Zadrżała. Oczywiście, że pamiętała „numerek” w windzie. Każdą sekundę! I czuła się, jakby właśnie znów się tam znalazła. Jednak nadludzkim wysiłkiem woli przywołała się do rzeczywistości.
‒ Pomijam już, że nie ma to żadnego związku z przedmiotem naszej rozmowy, ale wspominasz coś, co działo się bardzo dawno temu. Więc, nie, nie pamiętam! Bo większość normalnych ludzi, Malachi, żyje nie tylko seksem!
‒ Tak sądzisz? To albo jesteś wyjątkowo naiwna, albo zupełnie nie umiesz kłamać. ‒ W jego głosie słychać było szczere rozbawienie. – Seks rządzi ludzkim życiem. Na czym opierał się nasz związek, kochanie?! Na obustronnej fascynacji owocami morza?!
Addie czuła, że pęka jej serce. Nie! Nie uważała, że ich związek opierał się na uwielbieniu dla tych samych potraw. Naiwnie sądziła, że bazuje na miłości. Nie zauważyła tylko, że miłość wymaga uczciwości i zaufania, nie zaś sekretów i kłamstw. A żadne z nich nigdy nie powiedziało drugiemu prawdy o sobie.
‒ Nie jadam już owoców morza ani nie mam zamiaru wysłuchiwać twoich jednostronnych poglądów na temat związków. A najbardziej nie zamierzam oglądać cię osobiście!
‒ Doprawdy? – westchnął dwuznacznie. – Wielka szkoda, bo chciałem się spotkać z tobą na lunch, żeby omówić wznowienie finansowania. Przecież chcesz chyba odzyskać pieniądze, kochanie?
Addie wstała z impetem, przewracając z hukiem krzesło, czego w ogóle nie zauważyła.
‒ Nie umówię się z tobą na lunch! – krzyknęła.
‒ Uważasz, że lepsza byłaby kolacja? Nie ma sprawy. Co teraz jadasz? Kuchnia francuska, włoska czy może spróbujesz dań peruwiańskich? Obok mnie otworzyli właśnie niesamowitą restaurację peruwiańską.
‒ Nie będę jadła żadnych specjalnych potraw, a na pewno nie z tobą, nie umawiam się na żaden posiłek!
‒ Naprawdę szkoda, bo bez tego nie wyciśniesz ze mnie żadnego dofinansowania…
‒ Świetnie! Więc będę musiała zdobyć pieniądze w jakiś inny sposób!
‒ I na pewno ci się uda. Pamiętam, że byłaś bardzo pomysłowa…
‒ Jesteś wstrętny i nigdy więcej do ciebie nie zadzwonię.
‒ Ale zaraz… to w końcu umówiliśmy się na obiad czy na kolację?
Malachi zaśmiał się, gdy Addie z furią rzuciła słuchawkę. Z przyjemnością zaczął się zastanawiać, co będzie miała na sobie, gdy się jednak zobaczą. Bo pomimo wszystko spotkanie wydawało się nieuniknione. Żona nie rozłączyła się z nienawiści, tylko z wrażenia i ze strachu. Zobaczyła, że ich relacja wcale nie umarła. Być może nie zdążyła być idealną małżonką, ale z pewnością nigdy się z nią nie nudził. Swoim uporem, impulsywnością i porywczym temperamentem ożywiała jego zblazowaną wyobraźnię.
A więc należało teraz wybrać odpowiednią restaurację i krawat, i spokojnie czekać.
Zrelaksowany Malachi wrócił na fotel, by móc dalej podziwiać niebo za oknami samolotu.