- W empik go
Spragnieni by trwać - ebook
Spragnieni by trwać - ebook
Tessę i Piotra połączył przypadek. W dodatku żadne z nich nie wydawało się z tego powodu zadowolone.
On był osobą, przed którą wszyscy ją ostrzegali.
Ona ukrywała przed światem znacznie więcej, niż gotowa była przyznać.
Choć żadne z nich tego nie chciało, los sprawił, że ich ścieżki nieustannie się przecinały. Z czasem zrozumieli, że więcej ich łączy, niż dzieli. Z pozoru na drodze ich miłości mogła stanąć jedynie burzliwa przeszłość Piotra. Chłopak najchętniej zostawiłby ją daleko za sobą, ale teraz postanowił zrobić, co w jego mocy, by odkupić własne winy.
Czy Tessa może mu zaufać i stworzyć z nim prawdziwy związek? Tylko jak, skoro sama nie powiedziała mu prawdy o sobie i ryzyku, które zdecydowała się podjąć?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67685-19-1 |
Rozmiar pliku: | 901 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z igrającym na ustach lekkim uśmiechem wciągałam powietrze do płuc i jak najdłużej przeciągałam wydech. Rozkoszowałam się nim. Charakterystyczną morską wonią, tak silną, że czułam jej posmak na języku, a każdy por skóry i każda komórka w ciele pochłaniały życiodajny tlen.
– Tak chcesz to rozegrać? – spytał po dłuższej chwili milczenia. – Nie musisz tego robić, wiesz o tym?
Spojrzałam prosto w oślepiające zachodzące słońce. Niby wyglądało jak zwykle, a jednak wydawało się tak inne. Roztargniona przesypałam rozgrzany piasek między palcami, po czym go rozsypałam, wzbijając w powietrze chmurę szarego pyłu. Wystawiłam twarz do ostatnich promieni słońca i ogrzana jego ciepłem wzruszyłam ramionami.
– A co innego mogę zrobić?
– Trwać, Tesso! Wierzyć i walczyć mimo wszystko!
– Mimo wszystko – powtórzyłam posępnie. Wypuściłam spomiędzy palców ostatnie ziarenka piasku i odwróciłam się, by spojrzeć na chłopaka. – Czy to nie brzmi zbyt pompatycznie?
Nie odpowiedział. Po prostu patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem.
Często to robił. Zakładał maskę, by nikt się nie domyślił, jakie uczucia nim targają. Jeszcze nie tak dawno sama pewnie bym się wycofała przez jego oschłość i zachowawczość. Ale nie teraz. Wiedziałam, gdzie tkwią uśpione uczucia i w jaki sposób je obudzić. Przede mną nie musiał grać, czytałam w nim jak w otwartej książce. A on we mnie. Dlatego wiedział, że nie żartuję. Dlatego jego jasne oczy rzucały wściekłe błyskawice. I dlatego tak usilnie starał się mnie zmusić do zmiany decyzji. Tyle że na to było już za późno.
– Czy dlatego ostatnio robisz te wszystkie szalone rzeczy? – spytał, stając tuż za mną.
– Dobrze, że powiedziałeś „szalone”, a nie „nieodpowiedzialne” czy „głupie”, jak mówili moi rodzice – odparłam markotnie.
– Nie jestem taki jak oni.
Tym razem uśmiechnęłam się szczerze.
– Wiem. I za to ci dziękuję. Nigdy nie obchodziłeś się ze mną delikatnie.
– To chyba nie brzmi zbyt dobrze – zauważył i nieznacznie się skrzywił.
Pokiwałam głową z rozbawieniem, zrobiłam kilka kroków do przodu i szeroko rozłożyłam ramiona. Ciepły wiatr muskał moje rozpostarte palce, słyszałam trzepot skrzydeł przelatujących mi nad głową ptaków.
– Może trochę, ale… To była miła odmiana. Oni zawsze na mnie chuchali i dmuchali, uwięzienie w złotej klatce nazywali troską. Godziłam się na to, bo… Bo ciążyły mi smutny wzrok mamy i posępność taty – dokończyłam i wzięłam głęboki wdech. – Nie chciałam ranić ich jeszcze bardziej, przysparzać im zmartwień. Nie, gdy tak wiele dla mnie poświęcili. Oddali mi samych siebie.
Przygryzłam dolną wargę i gwałtownie potrząsnęłam głową. Nie. Miało nie być wyrzutów sumienia ani użalania się nad sobą. Nie, przez te kilka dni miałam robić to, co chciałam. Żyć, jakby jutra miało nie być.
Odwracając się do stojącego za mną Piotra, wysoko zadarłam brodę.
– Przy tobie zawsze czułam się inaczej.
Gniew w jego jasnobłękitnych oczach zelżał, aż w końcu zupełnie zniknął. Pojawiło się w nich coś innego – miłość. Czysta, niczym niezmącona miłość.
Zbliżył się do mnie i ujął moją twarz w swoje szorstkie, spracowane dłonie.
– Wiesz dlaczego – wyszeptał czule.
– Wiem. I dlatego się boję – przyznałam. Zaciskając powieki, nakryłam jego dłonie swoimi. – Jeszcze nie tak dawno wiele bym dała, by czuć się tak jak teraz. Jak normalna, zakochana po uszy młoda kobieta. A zarazem ktoś wyjątkowy. – Poczułam wzbierające pod zamkniętymi powiekami łzy. Nie potrafiłabym nad nimi zapanować, poza tym… Już dawno przestałam wstydzić się łez. Dlatego spoglądając w oczy Piotra, z przejmującą szczerością, od której drżał mi głos, dodałam: – Właśnie tak czuję się przy tobie, ale… Boję się to stracić.
– Nie stracisz mnie – oświadczył natychmiast i przyciągnął moje ręce do swoich ust. – Nigdy. Może nie jestem dobry w składaniu obietnic, ale… Tego jednego jestem pewien. Nigdy cię nie opuszczę. Nigdy. Damy radę. Przejdziemy przez to. Znajdziemy inne rozwiązanie, ale… nie to! __ Proszę, nie posuwaj się do tego.
Doskonale słyszałam desperację w jego głosie. I nie dziwiłam się. To ja starałam się zmienić przeznaczenie, odwrócić los, zaryzykować, podczas gdy jemu pozostawiłam rolę biernego obserwatora. Dlaczego sądziłam, że ktoś tak waleczny, niezłomny, ktoś, kto starał się odpokutować grzechy i naprawić błędy, z pokorą zaakceptuje prośbę szaleńca?
Mimo to był tu ze mną. Odnalazł mnie. Strach przed ziszczeniem się najczarniejszego scenariusza, procenty, szansa lub porażka, życie albo śmierć.… To wszystko zblakło w jednej chwili. Nie liczyła się przyszłość, lecz tu i teraz. Nic więcej.
Może gdybym nie była tak uczepiona życia, puściłabym jego słowa mimo uszu. Bo rezygnując, tylko odwlekłabym nieuniknione.
– A gdybym…
Mój głos się załamał. Nie tak to miało wyglądać. Miałam być pewna siebie, spokojna, rozważna, bo przecież się z tym pogodziłam. Z wyrokiem, który teraz chciałam podważyć.
– A gdybym kiedyś odeszła – zaczęłam ledwo dosłyszalnie.
– Odeszła? – powtórzył, a ja wyczułam, że grał na zwłokę. – Chcesz się przeprowadzić? Tu? Nie ma sprawy, pracę znajdę wszędzie, poszukamy ci innego specjalisty, ale jest pewien problem: żadne z nas nie mówi po hiszpańsku.
Doskonale wiedział, o co mi chodzi, a jednak nie dopuszczał do siebie myśli, że mówiłam poważnie.
– Tereska? Proszę, nie… Nie mów tego. Nie myśl o tym, że…
Jego błagalny szept wytrącił mnie z równowagi. Z pozoru byłam niewzruszona, chociaż czułam, jak każdy mięsień w moim ciele tężeje ze strachu, z bólu, którego doświadczał także Piotr. I dlatego spojrzałam prosto w oczy, które tak uwielbiałam. Które pokochałam wbrew sobie.
– Gdybym umarła. Co byś wtedy zrobił, Piotrek?ROZDZIAŁ 1
„I’m not afraid to tear it down and build it up again.
It’s not our fate, we could be the renegades.
I’m here for you, oh.
Are you here for me too?
Let’s start again, we could be the renegades”.
ONE OK ROCK, _Renegades_
– Jest taki rozkoszny!
– Widzisz te paluszki? – szepnęłam podniecona i wskazałam na piąstki Michałka, które bezwiednie zaciskał we śnie. – Są takie malutkie!
– Słodziak! Można zacałować te pulajdki!
– Szkoda, że nie przyjechałyście pół godziny wcześniej, gdy go karmiłam. – Ewelina podała Alicji smoczek, by ta włożyła go do rozchylonych ust niemowlaka. – Tak słodko zaciska rączki na moich palcach. Rozwala mnie to za każdym razem!
– Mówiłaś, że to hormony.
– Bo to są hormony – syknęła na męża.
Stojący obok Kuba z politowaniem pokręcił głową.
– Powinieneś mieć w pogotowiu kaftan bezpieczeństwa.
Eryk westchnął rozżalony.
– Jest schowany w szafie, ale Ewelina nie pozwala mi go wyciągnąć.
– To pomyśl o wynajęciu ochroniarza. To jawne zagrożenie zdrowia i życia dziecka.
Całkowicie zignorowałyśmy docinki kierowane pod naszym adresem. Raz, że byłyśmy już przyzwyczajone do zadziornych komentarzy chłopaków, a dwa – od kilku minut dosłownie nie mogłyśmy oderwać oczu od posapującego w łóżeczku Michałka. Malec był tak uroczy, że z trudem tłumiłam westchnienie pełne rozczulenia. Z miejsca nazwałam go najpiękniejszym dzieckiem na całym świecie, ale jak widać, nie wszyscy rozumieli nasze reakcje, bo w tym samym momencie za naszymi plecami rozległo się stłumione parsknięcie.
– Zmieniam zdanie. Zakaz zbliżania się brzmi lepiej. Jak nic rozpuszczą wam dzieciaka – dodał Kuba, wskazując nas brodą.
– Z tym już jesteśmy pogodzeni.
– Rozumiem, że lista jest długa i trzeba ustawić się w kolejce. A kto wysunął się na prowadzenie?
Zaciekawiona uniosłam głowę i akurat trafiłam na moment, gdy Ewelina i Eryk wymienili znaczące spojrzenia.
– Mama – mruknął, teatralnie wywracając oczami.
– Uuu… Grubo.
– No, grubo. Totalnie ześwirowała na punkcie Michałka.
– Absolutnie się nie dziwię – wtrąciła się Alicja, wyciągając rękę, by pogłaskać śpiące dziecko. Maluch zmarszczył jasne brewki i wypluwając smoczek, zabawnie wydął usteczka. Alicja aż się zatrzęsła. – No przecież można go schrupać!
– Czy tylko mnie przypomniała się bajka o Babie Jadze?
– Nie słuchaj wujka – zaintonowała Alicja, poprawiając Michałkowi smoczek. – Gada głupoty i nie ma za grosz taktu. W zasadzie, nie słuchaj go nigdy.
– Rady wujka Jakuba zawsze w cenie – odparował Kuba i pstryknął palcami na Eryka. – Jakby co, zaklepuję zorganizowanie młodemu osiemnastki. Wasz syn z hukiem wejdzie w dorosłość!
– Właśnie o ten huk się boję – mruknęła z przekąsem Ewelina, a ściągnąwszy z ramienia tetrową pieluszkę, groźnie wykręciła ją w dłoniach.
Ale chłopcy zdawali się nas nie słuchać. Zapatrzeni w siebie jednocześnie skinęli głowami, a Kuba poklepał Eryka po plecach.
– Syn.
– Syn – powtórzył Eryk, prężąc z dumą pierś.
– Jezusie, zaczęło się – westchnęła Ewelina i rzuciła im spojrzenie pełne politowania. – Pępkowe wam nie wystarczyło?
– Jak widać nie. Chociaż ja nadal mam w telefonie pewne pamiątkowe zdjęcie! – Ala uśmiechnęła się niczym bazyliszek i konspiracyjnie puściła do nas oczko.
Doskonale wiedziałam, o jakim zdjęciu mówiła. Eryk wraz z Kubą, swoim tatą i kilkoma znajomymi z roku wybrali się do baru, by uczcić narodziny małego Kastnera. Mieli wyskoczyć na kolację, zahaczyć o bar. Oczywiście na tym nie poprzestali, a popijawa zakończyła się bladym świtem. Ponoć byli tak zmasakrowani, że żaden z nich nie był w stanie zamówić ubera przez aplikację. Ostatkiem sił Kuba zadzwonił do Ali i poprosił, by przyjechała po nich na plac Wolności. Widok, jaki zastała nasza przyjaciółka, uwieczniła na zdjęciu, które natychmiast nam rozesłała. Chłopcy i tata Eryka medytowali, leżąc lub siedząc na ławce, dając popis zaawansowanej jogi. Ale po regenerującej wodzie i kawie, którą przezornie przywiozła w termosie, udało jej się ożywić zwłoki i odholowała ich do samochodu. Ewelina naigrywała się z kaca-giganta Eryka, natomiast jego mama obiecała, czy raczej zagroziła, że to zdjęcie trafi do ich rodzinnego albumu i w przyszłości pokaże je wnukowi, ku przestrodze.
– Trzymaj i nie pozwól, żeby ktoś ci je skasował! – ożywiła się Ewelina. – Swoje wrzuciłam do chmury, więc jest bezpieczne. Jestem pewna, że nam się jeszcze przyda – dodała, znacząco poruszając brwiami. – Jeszcze raz dzięki, że przywiozłaś ich do domu.
– Drobiazg. – Ala machnęła ręką i zacisnęła usta, by nie roześmiać się w głos. – Chociaż najbardziej zaskoczył mnie stan taty Eryka.
– Najlepsze imprezy zawsze z Jürgenem – poparł Eryk, pełen uznania dla własnego ojca.
– Z tego, co pamiętam, mama miała ciut inne zdanie na ten temat – odparła uszczypliwie Ewelina.
– E tam. Grunt, że wszystko dobrze się skończyło.
– Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc „dobrze”, skoro zaczęliście trzeźwieć dopiero późnym wieczorem – przypomniała mężowi.
– No ale ty nie byłaś na mnie wściekła. To już coś!
– Po prostu nie miałam serca kopać leżącego. Czterogodzinne trajkotanie mamy wystarczyło za karę. – I z nieukrywaną satysfakcją uśmiechnęła się do Eryka. Ten odchrząknął zawstydzony i czerwieniąc się jak pomidor, czym prędzej spojrzał w bok.
Korzystając z okazji, że Kuba zaczął nabijać się z kumpla, Alicja podparła ręce na barierce łóżeczka i z niepokojącym błyskiem w oku powiedziała:
– Dlatego nie mogę się doczekać naszej imprezy. Chłopcy zawiesili poprzeczkę wysoko, ale jestem przekonana, że damy radę ich zdetronizować.
– Tak, masz rację. Zacznijcie planować. Ja się dostosuję. – Ewelina ochoczo przytaknęła i zerknęła wymownie na Eryka. – Prawda?
Chwilowy szok malujący się na twarzy chłopaka ustąpił miejsca krzywemu uśmiechowi. Wzdychając głęboko, Eryk wsadził dłonie do kieszeni dresowych spodni i spojrzał na żonę zmrużonymi oczami.
– Jakżebym śmiał ci odmówić, iskierko.
Pieszczotliwa nuta w głosie chłopaka była aż nazbyt słyszalna, a sama Ewelina nawet nie kryła się z rumieńcami, które natychmiast zabarwiły jej policzki. Musiała odchrząknąć nieznacznie, nim powiedziała:
– Wszystko? Więc nie odmówisz, jeśli poproszę cię o przygotowanie kawy?
– O! To ja też poproszę!
– A dla mnie herbata! – powiedziałam, szczerząc się bezczelnie do Eryka, który skłonił się nisko.
– Wasze życzenie jest dla mnie rozkazem. Chodź, pomożesz mi – rzucił do Kuby, klepiąc go w ramię.
– Potrzebujesz pomocy, żeby wlać wodę do czajnika? – Kuba prychnął zadziornie. – Coś kiepsko widzę twoją opiekę nad dzieckiem.
Eryk zmroził kumpla wzrokiem i w zamyśleniu przesunął językiem po zębach.
– I w tym momencie powinienem cię zostawić, żeby decybele ochów i achów rozwaliły ci bębenki – burknął i wyminąwszy Kubę, ruszył korytarzem w kierunku schodów prowadzących na parter.
Trochę przypominało to scenę z horroru, bo Kuba boleśnie powoli zerknął w naszą stronę z przestrachem w oczach. Uśmiechnęłam się do niego pogodnie, ale najwyraźniej odniosło to przeciwny skutek – zerwał się z miejsca i w podskokach dogonił Eryka, wołając za nim:
– Poczekaj! Alicja przywiozła ciasto!
Rozmyślnie przygryzając usta, spojrzałyśmy po sobie i cicho parsknęłyśmy śmiechem. Z nimi naprawdę nie można było się nudzić!
Ewelina wskazała nam sofę stojącą pod ścianą, a sama wybrała turkusowy fotel przy łóżeczku synka. Rozsiadając się, wypuściła ze świstem powietrze i na chwilę przymknęła oczy, rozkoszując się ciszą. Miała nieco podkrążone oczy, ale poza tym wyglądała bardzo dobrze. Jej ciało nie było tak nabrzmiałe, jak w ostatnich tygodniach ciąży, ani cera tak blada, jak na zdjęciu, które Eryk mi wysłał tuż po porodzie. Wiedziałam, co kryje się za tym delikatnym uśmiechem i za roziskrzonymi szafirowymi oczami. Była szczęśliwa, dumna z tego, co osiągnęła. Nakręcała ją miłość do ludzi, których kochała i którzy stali się centrum jej świata. Dzięki nim spełniła swoje największe marzenie – zyskała dom i rodzinę. Prawdziwą rodzinę.
Alicja, tak jak ja, przez chwilę wpatrywała się w naszą przyjaciółkę, po czym przeciągnęła się rozleniwiona.
– Promieniejesz, mamusiu. Ale pewnie te pierwsze tygodnie były ciężkie, prawda?
– Poniekąd – przyznała, krzywiąc się w grymasie. – Mama przeniosła się do nas na dwa tygodnie, żeby pomóc mi przy Michałku. Już wcześniej uczyła mnie, co i jak, ale... Jakbym doznała zaćmienia – dokończyła, ukradkiem podśmiewając się pod nosem. – Gdy pierwszy raz zmieniałam Michałkowi pieluszkę, bałam się chwycić jego nóżki, żeby ich nie uszkodzić. Wydawał się taki delikatny i kruchy. Dlatego cieszę się, że mama przy mnie była. Świetnie sobie poradziła z panikującą wersją mnie.
– Ale dobrze słyszałam, że dzisiaj zostaliście sami na placu boju? – spytałam żartobliwie, Ewelina jednak niemal natychmiast pokiwała głową.
– Tylko przez kilka dni. Chociaż i tak z trudem namówiliśmy mamę, by pojechała do domu odpocząć. Pewnie nazbierało jej się trochę zaległości w związku z firmą czy ze szkołą artystyczną, którą prowadzi za granicą. Nie mówiąc o tym, że od dłuższego czasu nie widziała swojej pracowni na oczy. Chociaż… Eryk mówi, że powinna się przebranżowić – dodała z ironicznym uśmieszkiem.
– Przebranżowić? – powtórzyłam zaciekawiona.
– Uwierzcie mi lub nie, ale od porodu napstrykała Michałkowi tyle zdjęć, że zapełniła pamięć w telefonie. Dlatego Eryk mówi, że powinna zostać portrecistką.
– I nadal twierdzę, że za kilka miesięcy doczekamy się wystawy, której głównym modelem będzie Michał – powiedział Eryk, który niepostrzeżenie zakradł się do pokoju. Niczym rasowy ninja bezszelestnie podkradł się do swojej żony i mrugając porozumiewawczo, dodał: – Mówiłem ci, że trzeba przygotować wzór umowy, bo matka gotowa bezprawnie wykorzystać wizerunek młodego.
– A ty oczywiście zamierzasz go chronić przed bezdusznym światem modelingu – odparła Ewelina i zmrużyła zadziornie oczy, gdy Eryk ujął ją pod brodę.
– Oczywiście! Ale w sumie co się dziwić, skoro jest przystojny po tatusiu i wszyscy tracą dla niego głowę – walnął niespodziewanie, a powaga i swoboda, z jakimi to powiedział, sprawiły, że nawet ja miałam problem, by utrzymać chichot na wodzy.
Podczas gdy z Alą dusiłyśmy się ze śmiechu, Ewelina tylko spojrzała sceptycznie na Eryka i znacząco wywróciła oczami. A później westchnęła odprężona, gdy Eryk przesunął dłoń na jej kark i zaczął delikatnie ugniatać zesztywniałe mięśnie.
– Twoje zamówienie gotowe. Kawa zbożowa z mlekiem i cukrem trzcinowym.
Nierzadko mogłam usłyszeć łagodny, aksamitny ton Eryka, szczególnie gdy porzucał błaznowanie. Ale ten sprzed chwili był zarezerwowany wyłącznie dla Eweliny. Był bardziej czuły, pieszczotliwy i w pewien sposób… sensualny. Przeznaczony tylko dla kobiety, którą kochał. Mnie samą rozczulił ten widok.
– Dzięki, zaraz przyjdziemy.
Eryk przytaknął i uśmiechając się przebiegle, w mgnieniu oka pochylił się, by ukraść żonie pocałunek. Nieco skrępowana, odwróciłam pospiesznie głowę, udając, że podziwiam widok za oknem. Odważyłam się zerknąć w tamtą stronę dopiero, gdy Ewelina wyganiała męża, mrucząc pod nosem „no idź już”, co Eryk uczynił prawie bez gadania. Prawie, bo zanim wyszedł, wysoce z siebie zadowolony mrugnął do nas żartobliwie.
Prostując się, Ewelina pobłażliwie wywróciła oczami, chociaż na jej policzkach dostrzegłam ślad rumieńca. To była miła odmiana, bo przyjaciółka nadal miała problem z uzewnętrznianiem emocji. Właściwie… Pod tym względem byłyśmy do siebie podobne.
Śledziłam wzrokiem delikatne ruchy Eweliny, gdy ta wstała, by zajrzeć do łóżeczka synka.
– To dobrze, że dogadujesz się z rodzicami Eryka – zauważyła Alicja, wstając z kanapy i się przeciągając. – Masz w nich oparcie.
Potaknęłam, przypominając sobie, jak tuż przed rozpoczęciem ceremonii w urzędzie stanu cywilnego, rodzice Eryka poprosili Ewelinę, by, jeśli tylko chce, mówiła do nich „mamo” i „tato”. I jak przyjaciółka się rozpłakała, a wzruszenie odebrało jej głos. Jej pierwsze próby były niepewne i dało się usłyszeć nerwowość w każdej sylabie, odważyła się jednak użyć tych dwóch słów, a raczej określeń w stosunku do członków swojej nowej rodziny. Dziś przychodziło jej to z łatwością, ale i tak zauważyłam, że usta Eweliny drgały w ckliwym uśmiechu za każdym razem, gdy mówiła „mamo”.
– Nadal jest trochę niezręcznie – przyznała przyjaciółka po chwili wahania. – Dali nam w prezencie ślubnym ten dom, tata go wykończył, a teraz mama praktycznie non stop nam pomaga. Dodatkowo… Zaproponowali, że wspomogą nas finansowo dopóki Eryk będzie studiował, a ja nie znajdę nowej pracy. – Przygryzła usta i, zerkając na nas ukradkiem, w typowym dla siebie odruchu objęła się ramionami. – No właśnie. Dlatego dziwnie się z tym czuję.
Domyśliłam się, w czym rzecz. Nie tylko rola żony i mamy była dla niej nowością. Z trudem przychodziła jej także świadomość, że może polegać na innych czy prosić o pomoc i że nie powinna z tego powodu czuć się niezręcznie. Poza tym… byli teraz rodziną. A rodzina powinna się wspierać bezinteresownie. Dlatego podchodząc do łóżeczka Michałka, powiedziałam do przyjaciółki:
– Ale dzięki temu Eryk będzie mógł skupić się na nauce i aplikacji, a ty zajmiesz się Michałkiem.
W zamyśleniu skinęła głową, a zmarszczka między jej brwiami wyraźnie się pogłębiła.
– Myślałam już o tym i wpadłam na pewien pomysł – wyznała powoli. – Skoro i tak przez jakiś czas będę siedzieć w domu z małym, to może…
– Może? – zachęciłam ją delikatnie.
Ewelina ostatni raz zacisnęła usta i zerknęła na nas niepewnie.
– Pomyślałam, że mogłabym się na coś przydać w firmie mamy albo taty. Odwalić za nich papierkową robotę albo coś w tym stylu. Albo… gdy się poduczę, mogłabym dziergać na drutach – wyrzuciła z siebie z prędkością światła.
Z wrażenia aż rozchyliłam usta. Moim zdaniem to był bardzo dobry i przemyślany pomysł! Mając dodatkowe zajęcie, Ewelina czułaby się potrzebna i chociaż w małym stopniu odciążyłaby rodziców. Już samo to poprawiłoby jej samopoczucie. Odwróciłam się, by spojrzeć na Alę. Ta ściągnęła usta i przymknęła w skupieniu oczy.
– Mama niedawno mówiła, że jest wręcz zasypana zamówieniami na swetry czy narzuty – powiedziała z wolna, po czym uśmiechnęła się, z entuzjazmem potakując. – Zdecydowanie to niegłupi pomysł.
– Myślisz?
– Pewnie! A poza tym co ci szkodzi zapytać? Mogę się założyć, że mama z radością nauczy cię dziergać. Ja niestety jestem beztalenciem manualnym, więc nie ma komu przekazać tej wiedzy – zdradziła, krzywiąc się wstydliwie.
Ewelina odetchnęła z ulgą.
– Byłoby super. No i… Przynajmniej nie czułabym, że tak wykorzystuję mamę Eryka.
– Jestem przekonana, że ona tak nie myśli – zaoponowałam, zniżając głos do szeptu. – Ale masz rację, to lepsze od siedzenia z założonymi rękami.
Czarnowłosa spojrzała na mnie kątem oka i podbudowana uśmiechnęła się z wdzięcznością. A kto wie? Może i ja złapałabym bakcyla dziergania i również pomogła? Tak jak Ewelina, chciałabym być pożyteczna, nauczyć się czegoś i móc to wykorzystać, ale… W tej kwestii miałam związane ręce. I to nie z własnej woli.
Po pokoju rozniósł się dźwięk przytłumionej wibracji i Alicja wyciągnęła telefon z kieszeni spodni.
– O! O wilku mowa! – zawołała przyciszonym głosem. Obracając ekran komórki w naszą stronę, pokazała, kto do niej dzwonił.
– Tylko nie…!
– Spokojnie, nic nie powiem. – Alicja wyszła z pokoju, unosząc kciuk i jednocześnie witając się z mamą przyciszonym głosem.
Ewelina westchnęła tak, jakby właśnie zrzuciła z ramion ogromny ciężar. Zajrzała do Michałka, opatuliła go kocykiem i włączyła elektroniczną nianię. Przypatrywała się synkowi z czułością i troskliwie poprawiła zwiniętą w rogalik poduszkę, która przytrzymywała mu prosto główkę.
– Idzie ci coraz lepiej.
– Co takiego?
– Mówienie o sobie – wyjaśniłam, delikatnie zaciskając palce na ramie łóżeczka. – O tym, czego się boisz, z czym masz problem.
Ewelina spojrzała na mnie z ukosa.
– A to nie jest takie proste, jak się wydaje, no nie? – odparła, a jej usta zadrżały w smutnym półuśmiechu.
– Ano nie – przyznałam równie kwaśno, odgarniając włosy za ucho.
– Eryk mówi na to „metoda drobnych kroczków”.
– Chyba „małych kroków”.
– Nie, drobnych – upierała się, kręcąc głową. – Bo nawet niepozorne rzeczy są w stanie nas zmienić.
Drobne kroczki? Może w przypadku Eweliny, ale na pewno nie w moim. Lilipucie milimetry to żaden powód do radości. Najwyraźniej nie zdołałam ukryć zbolałego grymasu, bo chwilę później Ewelina zapytała:
– A jak z rodzicami? Dogadaliście się?
– Zależy, jak na to spojrzeć – wymamrotałam, z trudem powstrzymując się od wywrócenia oczami.
– Przełknęli to wreszcie?
– Jakoś. Chyba – potakiwałam nie do końca przekonana.
Unikałam jej wzroku, skubiąc materiał pluszowej zabawki zawieszonej na ramie łóżeczka. Co innego mogłam jej powiedzieć? To nie był najlepszy moment, bym wyrzucała z siebie frustrację i poczucie, że ciągle stoję w miejscu.
– W końcu zmądrzeją. Powinni pozwolić ci złapać oddech. – Pocieszająco ścisnęła moje ramię i pochyliła się, by zajrzeć mi w oczy. – A, pozwól mi zgadnąć. Zżerają cię wyrzuty sumienia, mam rację?
– Sama wiesz, że nie jest łatwo nad nimi zapanować. – Przepełniona winą spuściłam wzrok i wzruszyłam ramionami.
– No. I to jest do du… szy – dokończyła mrukliwie i przeszyła mnie spojrzeniem, gdy parsknęłam śmiechem. – No co? Nie przeklinam przy Michałku.
– Ale on…
– Czepiasz się – wpadła mi w słowo. – Jesteś przyszłą przedszkolanką, powinnaś to zrozumieć.
Zacisnęłam usta, by nie roześmiać się na głos. Nie chciałam narazić się Ewelinie jeszcze bardziej.
Gdy Alicja skończyła rozmawiać z mamą, razem zeszłyśmy na kawę przygotowaną przez chłopców. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, gadając na różne luźne tematy, zjedliśmy obiad naszykowany przez mamę Eryka i kiedy zaczęliśmy się zbierać do wyjścia, Michał akurat obudził się ze swojej popołudniowej drzemki. Skończyło się na tym, że zamarudziliśmy jeszcze trochę, bo każde z nas chociaż przez chwilę chciało potrzymać małego. Wyszliśmy dopiero około piątej popołudniu przy rzuconej głośno propozycji Eryka, że dla ciotek i wujków ich dom będzie zawsze otwarty. Szczególnie gdybyśmy chcieli zająć się Michałem. Ugryzłam się w język, bo już chciałam mu wytknąć, kto najbardziej panikował, gdy jego synek przechodził z rąk do rąk. Bezustannie nas napominał i krytykował sposób, w jaki trzymaliśmy dziecko. Ewelina natomiast siedziała z boku i nie przejmując się nerwicą Eryka, najspokojniej w świecie pochłaniała ciasto, które przyniosła Alicja.
Z powrotem do Poznania zabrałam się z Alicją i Kubą. Przyjaciółka wzdychała, zachwycając się synkiem Eweliny i Eryka, na co chłopak rzucał jej dwuznaczne spojrzenia. Nie, żebym specjalnie próbowała je wyłapać, ale robił to w tak oczywisty sposób, że trudno było nie zwrócić na nie uwagi.
Ala wysiadła z samochodu pod blokiem na Sobieskiego i przeciągnęła się, maskując ziewanie.
– Już nie mogę się doczekać kolejnych odwiedzin! Może wprosimy się na przyszły weekend?
– A do tego czasu zdąży przyjechać kurier? – rzucił ironicznie Kuba, za co dostał kuksaniec w żebra.
– Czepiasz się. Kupiłam tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy!
– Kilka! Dobre sobie! – Parsknął śmiechem.
– Oczywiście, że tak, a co myślałeś? Śpioszki, śliniaczki, skarpetki, pieluszki to podstawa! Teraz czas na zabawki – uściśliła, zacierając ręce.
– Domyśliłem się tego, gdy dziś rano włączyłem komputer. – Kuba westchnął i zerkając na mnie, wyjaśnił: – W wyszukiwarce było otwartych trzynaście kart, każda z innego sklepu internetowego. Nawet z książkami nie robi takiego cyrku.
– Bo książki kupuję w trzech księgarniach, a rzeczy dla dzieci trzeba porównać – odparła Ala i wyciągając przed siebie ręce, zaczęła wyliczać. – Wziąć pod uwagę cenę, tworzywo, atesty, wiek dziecka…
– Dobra, okej, wierzę ci na słowo! – uciął i łapiąc Alę za dłonie, przyciągnął ją do boku. – Kupimy, cokolwiek chcesz.
– Byle z głową. Dziecko łatwo przebodźcować – dodałam skwapliwie, na co Ala przytaknęła entuzjastycznie.
– I dlatego mi pomożesz! W razie czego mnie przystopujesz.
Oniemiała zerknęłam na Kubę, który wyszczerzył się zadowolony, że ominie go ta wątpliwa przyjemność.
– Liczę na ciebie, Tess!
Chcąc nie chcąc, przytaknęłam, ale nadal byłam pełna podziwu dla samej siebie. Jak ja się w to wpakowałam?
– A może wejdziesz do nas herbatę? – spytała Ala, mrugając do mnie porozumiewawczo. – Pokazałabym ci przy okazji, które sklepy mam na oku.
– Nie, dzięki. Będę się już zbierać – powiedziałam tak szybko, że Kuba aż parsknął śmiechem, słysząc panikę w moim głosie. Chyba nie byłam gotowa, by zagłębić się po same uszy w świat zabawek dla dzieci. A przynajmniej nie teraz, gdy Alicja najwyraźniej zwariowała na punkcie Michałka i miała ten swój niepokojący błysk w oku. – Obiecałam mamie, że wrócę na kolację.
– To może podwiozę cię na Śródkę? – zaoferował Kuba, ale pokręciłam głową.
– Nie trzeba. Zaraz mam tramwaj.
– No to okej – przytaknęła nadąsana Ala, a Kuba skinął głową. – To widzimy się w czwartek! Umówiłyśmy się z Jolką, pamiętasz?
– Jak mogłabym zapomnieć. – Uśmiechnęłam się i raźno pomachałam do przyjaciół. – Pa!
Nie oglądając się za siebie, ruszyłam w stronę pętli tramwajowej. Utrzymując spacerowe tempo, dotarłam pod budynek szkoły pijarów i już z daleka dostrzegłam czarnego terenowego mercedesa stojącego na poboczu oraz mężczyznę siedzącego na fotelu kierowcy. Przyspieszyłam kroku i z nisko pochyloną głową wsiadłam do środka.