Sprawdź, gdzie kończy się las - ebook
Sprawdź, gdzie kończy się las - ebook
Pierwsze jesienne dni w kotlinie przynoszą niepokojące wiadomości. Morderstwo młodej kobiety wstrząsa małą górską społecznością.
Do pomocy w kłodzkim oddziale dochodzeniowym zostaje oddelegowana psycholożka – Klementyna Sawicka. Kobieta przeprowadza się do kotliny wraz z córką, aby wśród natury i dzikości krajobrazu szukać ukojenia. Czy uda jej się rozwikłać zagadkę tajemniczego morderstwa? Czy wynajmowane mieszkanie, którego ściany zdobi mroczne malowidło, okaże się bezpieczną kryjówką?
Z pomocą może przyjść jej ambitna sierżant policji Karina Maj. Jednak toksyczny związek z niebezpiecznym policjantem wysysa siły witalne z młodej policjantki. Czy wystarczy jej sił aby wyrwać się z chorego układu i zaangażować w śledztwo?
Ina Nacht wie doskonale, jak przyciągnąć uwagę czytelnika. Tajemnicze znaki na ciałach ofiar i niesamowite malowidło, a także mroczna i duszna, aż gęsta od emocji atmosfera działają jak narkotyk. Nie sposób odłożyć tej książki, dopóki nie przeczyta się jej do końca.
Hanna Greń
Świat Iny Nacht jest niepokojący, gęsty i hipnotyzujący. Przewracałam strony jak szalona, szukając odpowiedzi i drogi ucieczki, ale na to już za późno. Mrok Kotliny Kłodzkiej jest we mnie i tam pozostanie.
Katarzyna Ziembicka, @aellirenn_czyta
W mrocznej dolinie kryje się zło, weszłam tam w pośpiechu i teraz nie mogę znaleźć drogi ucieczki. Historia kobiet, która powinna zmusić społeczeństwo do dyskusji. Posępne malowidła wciągają bohaterów do lasu, który się nie kończy. Może Ty, Drogi Czytelniku, będziesz w stanie uratować choć jedną z nich?
Katarzyna Zienkiewicz, @kachna.books.quality
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66013-55-1 |
Rozmiar pliku: | 966 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cichy szmer radia i wielki niepokój towarzyszyły Klementynie podczas pakowania kolejnych przedmiotów. Choć obszerna torba podróżna niemal pękała już w szwach, kobieta z desperacją wrzucała do niej kolejne różowe sukienki i wzorzyste getry.
– Nie ma innej opcji. – Zirytowana Klementyna z całej siły dopychała ubrania i bibeloty. – Zmieścicie się w tej cholernej walizce, choćbym miała tu zaraz zemdleć, przysięgam.
Jednak zamaszyste ruchy i pełne złości słowa nie były w stanie sprawić, by dorobek całego życia zmieścił się w trzech walizkach.
– Cholera by to wzięła – zaklęła cicho Klementyna, a w jej bursztynowych oczach pojawiły się łzy bezradności.
Czy dobrze robi?
Czy przeprowadzka na drugi koniec kraju to mądra decyzja?
Kobieta z irytacją zamknęła klapę i nie zważając na stos wysypanych z walizki rzeczy, wyszła z pokoju.
Alkohol.
To było to, czego teraz potrzebowała.
Drżącymi dłońmi przygotowała swojego ulubionego drinka. Whisky, kostki lodu, ćwiartki cytryny. Niewiele dziś jadła, więc alkohol przenikał wprost do jej krwiobiegu i przynosił błogą ulgę zszarganym nerwom. Już po pierwszym łyku trochę się uspokoiła. Wróciło poczucie kontroli. A ono było ważne w jej życiu, może nawet najważniejsze.
Z chłodną szklanką w dłoni podeszła do okna i już całkiem wyciszona obserwowała ciemny krajobraz. Wysokie iglaki, smagane przez jesienny wiatr wyglądały, jakby miały się zaraz połamać. Morze różnorodnych dachów zdawało się nie mieć końca, a światła w oknach mieszkań dodawały otuchy.
Wesoła, dzielnica na obrzeżach Warszawy, nie miała wielkomiejskiego charakteru, a spora ilość zieleni dawała mieszkańcom możliwość wytchnienia od zgiełku stolicy.
Klementyna mieszkała na Wesołej od urodzenia i lubiła to miejsce. Ale po tym, co się stało, nie mogła tu już wytrzymać. Chciała być jak najdalej stąd, uciec. I miała nadzieję, że ucieczka pozwoli jej zapomnieć.
Kostki lodu zabawnie chlupały w szklance, a gorzko-kwaśny smak drinka przyjemnie gasił pragnienie.
Będzie dobrze.
Klementyna przeniosła wzrok na prawie opróżnione już biurko. Na lśniącym blacie pozostały jedynie dwa pliki kartek. Jednym z nich były akta sprawy Donaty Barskiej, pierwszej, jaką przyjdzie się zająć Klementynie po przyjeździe do Kotliny Kłodzkiej. Kobieta podniosła plik, zważyła go w rękach i z niesmakiem odłożyła na biurko.
Zajmie się tym jutro. Przejrzy wszystko i przygotuje się jak najlepiej. Bo musi dać radę. Mimo odpowiedniego szkolenia, przygotowania i wieloletniej pracy w policji Klementyna bała się nowej roli jak ognia. Czy sobie poradzi? Czy uda jej się zaaklimatyzować w nowym miejscu?
Westchnęła donośnie i ruchem ręki odgoniła natrętne myśli.
Jutro. Będzie się tym martwić jutro.
Chwyciła drugi plik. Były to zdjęcia i informacje o Kotlinie Kłodzkiej. Cały wczorajszy wieczór Klementyna poświęciła na internetowe eksplorowanie tej półdzikiej krainy. Jak oczarowana przyglądała się przycupniętym na zboczach gór zamkom, niesamowitej twierdzy, dziwacznym tworom skalnym i urokliwym uzdrowiskom. Ależ tam musi być pięknie! Spokojnie, ciszej, puściej niż tu, na przedmieściach Warszawy.
Kobieta z namaszczeniem przekładała zadrukowane kartki. Obrazy sennych wiosek i górskich szlaków przeplatały się z fotografiami zabytkowych kamienic i zapomnianych pałaców.
Klementyna już po raz kolejny pomyślała, że to będzie dobre miejsce. Dla niej i dla małej Oliwki, która już od godziny smacznie spała w swoim pokoju, otulona pościelą w różowe flamingi.
To miejsce będzie bezpieczne.
Dla niej i dla małej.
Przecież dzieci powinny być roześmiane i beztroskie.
I tam Oliwia właśnie taka się stanie.
-WYSPA PIASEK, STARE MIASTO, KŁODZKO PAŹDZIERNIK, ROK WCZEŚNIEJ-
Tuż po siódmej wychodzę z domu. Chłód poranka otula mnie niemal natychmiast, a w policzki wbijają się igiełki mrozu. Tu, w środku górskiej kotliny, zimowa aura już w październiku nie jest niespodzianką. Chucham na skostniałe ręce i szczelniej owijam się jedwabnym szalikiem.
Nabieram w płuca chłodnego powietrza i wychodzę na spotkanie światu. Choć moje mieszkanie dzieli od biura zaledwie kilka minut drogi, wiem i tak, że będzie to dla mnie najtrudniejsza część dnia.
Pochylam nisko głowę i idę szybkim krokiem w kierunku biura agencji. Staram się utrzymać żwawe tempo marszu. Chcę rozgrzać zziębnięte ciało i spotkać po drodze jak najmniej osób.
Nie chcę, żeby na mnie patrzyli.
Nie chcę, żeby mnie widzieli.
Mogą się przecież domyślić.
Mogą zauważyć.
Nie przeżyłabym tego. Ale nie wiem też, czy potrafiłabym uciec.
Obcasy moich butów zdzierają się na wiekowej kostce brukowej. Porywisty wiatr wkrada się za poły płaszcza i jeszcze bardziej wychładza moje serce.
Chociaż nie wiem, czy to możliwe.
Czy kulę wstydu, strachu i straconego życia można jeszcze bardziej oziębić?
Nie wiem…
Na chwilę podnoszę głowę, żeby przejść przez przejście.
Widzę ich. Są tam. Zwyczajni i szczęśliwi. Patrzą na mnie.
Na pewno wiedzą…
Z powrotem przygarbiam plecy i jeszcze przyspieszam kroku.
Tylko kilka metrów, tylko minuta i będę bezpieczna.
Dysząc, otwieram ciężkie drzwi zabytkowej kamienicy. W środku opieram się o ścianę i przez chwilę uspokajam oddech.
Tak. Tak wygląda życie, kiedy już się umarło.
Tak wygląda życie z piętnem winy.
Odrywam łopatki od zimnej ściany i już w miarę spokojna ruszam na pierwsze piętro. Zaraz znajdę się w moim bezpiecznym biurze. W mojej norze, w której mogę swobodnie oddychać.
-KARINA-
Słońce bezczelnie wdziera się do mojego pokoju i sprawia, że zamiast ekranu komputera widzę czarną plamę. Zirytowana przecieram zmęczone oczy i upijam łyk za słodkiej kawy.
Dzień jest wietrzny i zimny, ale wyjątkowo słoneczny jak na koniec września w Kotlinie Kłodzkiej. Zazwyczaj już pierwsze jesienne dni przynoszą ciężkie granatowe chmury, jednak w tym roku matka natura zdaje się wyjątkowo łaskawa. Jeszcze przez chwilę próbuję skupić wzrok na ekranie komputera, ale jasne światło skutecznie utrudnia mi dalszą pracę. Delikatnie zamykam klapę laptopa i podchodzę do okna. Łakoma świeżego powietrza, otwieram je na oścież.
Z dołu dochodzą mnie śmiechy i pokrzykiwania.
Radosne odgłosy wydają z siebie przyjaciółki mojej babci Zosi, które ta zaprosiła na dzisiejsze popołudnie.
Babskie plotki, spokój, szczęście.
To wszystko jest dla mnie teraz tak odległe, że aż ciężko mi słuchać ich okrzyków. Ostatnio najlepiej czuję się sama ze sobą, w cichym pokoju, na zimnej podłodze. Tam, gdzie mogę dać upust swojej rozpaczy.
– Karinko, zejdź tu do nas. – Głos babci Zosi dochodzi mnie powoli, jakbym była pod wodą. – Pokażesz dziewczynom tę nową kurtkę, którą sobie przez Internet kupiłaś.
– Jak to przez Internet? – słyszę skrzeczący głos pani Jadwigi. – Tak bez mierzenia? To skąd wiedziała, że będzie dobra? A jakby nie pasowała?
– Jadziu – żachnęła się babcia Zosia – toż odsyła się wtedy. Co ty? Z wnukami nie gadasz? – Staruszka zadziera głowę w stronę okna i macha na mnie ręką. – Zejdź, dziecinko, pokaż tym starym babom, jaką mam piękną wnuczkę.
Nie bardzo chce mi się schodzić do roześmianego towarzystwa, ale wzdycham cicho i przez ściśnięte gardło odpowiadam:
– Dobrze, babciu, już idę.
Wyjmuję z szafy nową czerwoną kurtkę i narzucam ją na siebie. Mimo słonecznej pogody zewnętrzny termometr wskazuje jedynie dziesięć kresek powyżej zera, a mnie już skostniały palce.
Chucham na zmarznięte dłonie i z trzaskiem zamykam okno. Wcześniej jednak udaje mi się usłyszeć ciche słowa babci Zosi:
– Martwi mnie ostatnio. Bardzo. Stała się taka markotna, smutna jakaś…
Dociskam mocno okienną klamkę.
Chyba czas poudawać trochę szczęśliwą wnuczkę.
***
Ciche skrzypienie schodów towarzyszy moim krokom, kiedy sunę na parter babcinego domu. Delikatnie naciskam na klamkę frontowych drzwi i bezszelestnie wychodzę na chłodny świat.
Taka ostatnio jestem. Cicha, powolna, zamknięta.
Niezauważona staję na kamiennym schodku, podczas gdy zgromadzenie staruszek rozprawia o czymś przyciszonym głosem. Przesiadują na drewnianym tarasie i nic sobie nie robią z porywistego wiatru i chłodu dzisiejszego dnia. To zahartowane w bojach mieszkanki kotliny.
Pełna emocji spoglądam na babcię Zosię ubraną w ciepły czerwony sweter, długą spódnicę i ocieplane gumowce. Na plecy zarzuciła grubo tkany szary pled, a jej twarz jaśniała, kiedy spoglądała w oczy swoich rówieśniczek. Zosia, moja ukochana. Zosia, moja jedyna opiekunka. To dla niej zostałam na tym zapomnianym przez Boga zadupiu, to dla niej znoszę to wszystko…
Ale jest tego warta.
Tego gnicia w zimnej kotlinie, w której człowiek aż się dusi od smrodu starych liści. Taplania się w błotnistych kałużach, zasypiania przy wschodnim wietrze i przedzierania się przez całoroczne mgły.
Kotlina Kłodzka to miejsce dzikie, porośnięte bluszczem, schowane przed światem, pełne dziwacznych tworów skalnych i opuszczonych wiosek. Istny koniec drogi. Nawet jeśli ktoś przeprowadza się tu z własnej woli, zazwyczaj już po paru tygodniach ma dosyć tego miejsca.
Ja mam dosyć.
Mam dosyć wilgotnego domu otoczonego starym sosnowym lasem. Mam dosyć wiecznego chłodu i kaprysów pogody. Dosyć pracy w sennym wydziale kryminalnym, w którym jestem jedyną skorą do pracy osobą.
Najchętniej bym uciekła.
– O, jesteś już, Karinko – woła uradowana Zosia.
Ale nie mogę.
– Choć, pokaż się staruszkom. Musimy wiedzieć, jak to się teraz nosi. – Pani Jadzia przywołuje mnie przyjacielskim machnięciem dłoni.
Muszę tu zostać.
– Wyglądasz super, czerwony ci pasuje. Dla blondynek czerwień jest łaskawa, jak to mówią. – Pani Małgorzata obdarza mnie uroczym uśmiechem.
Dla ciebie.
– Śliczna ta moja wnusia, prawda? – dopytuje koleżanki Zosia. Moja ukochana Zosia.
– Śliczna, śliczna – potwierdza pani Jadzia. – Ale czy ty za bardzo nie schudłaś, dziecko? Sama skóra i kości. – Staruszka załamuje ręce w teatralnym geście. – Pewnie ta praca daje ci tak popalić, co? Policjantka, wydział kryminalny, takie straszne rzeczy… I do tego jeszcze z samymi chłopami musisz pracować. Ciężko pewnie, co?
– Nie narzekam – odpowiadam automatycznie, starając się przy tym przybrać neutralny wyraz twarzy.
Zosia, która teraz bacznie mi się przypatruje, nie może nic podejrzewać.
– Ale cóż to za okropieństwo w starym szpitalu znaleźli? – podchwyca temat pani Małgorzata.
– Przykro mi, pani Gosiu, nie mogę na ten temat rozmawiać.
– Gocha! – Jadwiga trąca przyjaciółkę w ramię. – Tam znaleźli Donatę Barską. To jest wnuczka Stasi z Rękowa, tej z niebieskawego domu. Jej dzieci wyjechały do Kanady, ale wnuki już nie chciały, były duże, miały tu znajomych, miłości. Pamiętasz?
– No pamiętam, pamiętam – odpowiada niepewnie Małgorzata.
– No, i to ją znaleźli. Zmasakrowaną strasznie. Ona w banku teraz robiła, podobno jaką ważną dyrektorką była. Ja ci mówię, to grubsza sprawa. Na pewno dla pieniędzy ktoś ją zabił… Widziałam ją nieraz na rynku w Kłodzku. Ho, ho! Torebeczka taka, butki takie, samochodem jeździła takim lśniącym, wielkim… Musiała kupę kasy w tym banku zarabiać. I ktoś ją za to pokroił. – Jadzia kieruje wzrok w moją stronę. – Dobrze mówię, Karinka?
– Pani Jadziu, ja naprawdę nie mogę nic powiedzieć. Dochodzenie trwa – mówię, choć jestem też zdziwiona, jak dużo ludzie wiedzą o całej sprawie, mimo że szef kategorycznie zakazał informować media. Ale taki jest urok prowincji za siedmioma górami. Wieści szybko się rozchodzą i nigdy nie wiadomo, gdzie plotka miała swój początek.
– Ja słyszałam – odzywa się moja Zosia – że ktoś ją zgwałcił i poderżnął jej gardło.
Obracam się w stronę babci i patrzę na nią z wyrzutem. Kto jak kto, ale Zosia powinna wiedzieć, że plotki nie są dobre dla śledztwa.
– Nie obruszaj się, Karino – mówi spokojnie staruszka. – Tak ludzie na targu gadali. Przecież wiesz, jak tu jest… Policja powinna mieć tego świadomość i zamiast robić jakieś głupie tajemnice, rzetelnie informować ludzi.
– Racja, racja. Inaczej te wieśniaki powymyślają niestworzone historie. – Małgorzata włącza się do dyskusji. – Wnuczka mi powiedziała, że to był mord rytualny. – Kobieta zniża głos do konspiracyjnego szeptu i dodaje: – Ktoś oddawał cześć diabłu.
– O Boże! Takie rzeczy tu? Na naszych wioskach? – krzyczy Jadzia, a babcia zakrywa usta dłonią.
– A co ty się tak dziwisz, Jadzia? To mało u nas tych odłamów, pseudokościołów? Jacyś amisze za Lądkiem mieszkają. W głowach się ludziom poprzewracało i zjeżdżają na nasze zadupie… A nasi przecież nie lepsi. Bożenka Pucuła i Lozia Adamska też się z Kościoła powypisywały i do tych sekciarzy poszły. Znasz, Zosia, Lucynę, tę Adamską, nie? Tę, co ziemię po Raszku odziedziczyła?
Babcia Zosia kiwa głową, a Jadzia ponownie załamuje ręce.
– No to jak tu tyle sekt, jak mówisz, to rzeczywiście to może być ich sprawka…
– Stop, stop! – wykrzykuję i wyciągam ręce przed siebie. – Błagam was, posłuchajcie same siebie. Nakręcacie się wzajemnie… To nie żaden diabeł, żadna obca siła, żaden mord rytualny. Nic takiego się nie stało.
– Chyba jednak coś się stało, Karinko. Zginęła kobieta. – Babcia Zosia patrzy na mnie poważnie i po chwili zanosi się charczącym kaszlem.
Ostatnio często jej się to zdarza.
Pewnie powinnam ją namówić na kontrolną wizytę u lekarza. I tak też zrobię… Jak tylko uporam się z tym wszystkim…
Ze złością wypuszczam powietrze.
Spokojnie.
– Proszę tylko, żebyście nie szerzyły plotek, bo to nikomu nie pomoże – mówię cicho. – A teraz muszę jechać do pracy. Do widzenia paniom. Pa, babciu.
Całuję Zosię w czoło, a paniom Jadzi i Małgosi macham na pożegnanie.
– O której będziesz? – słyszę za plecami krzyk Zosi.
– Nie czekaj na mnie – odkrzykuję, nie odwracając się w ich stronę.
Już czas uciec od tego radosnego zgromadzenia. Pora wrócić do krainy koszmarów.
***
Początkowo chciałam jechać na komisariat, lecz po drodze zmieniłam zdanie. Mam wszystkie potrzebne dokumenty, muszę jedynie przewietrzyć głowę i skupić myśli na Donacie Barskiej.
W domu praca nie przychodziła mi łatwo. Miałam w planie jeszcze raz przejrzeć zdjęcia i porobić notatki, ale zamiast tego od rana pławiłam się w swoim nieszczęściu, zakotwiczając umysł na tylnej kanapie opla.
Mój koszmar zaczął się w lipcowy dzień, deszczowy i ciepły…
Teraz jadę krętą drogą w górę, a wiatr co chwila przyozdabia szybę mojego samochodu zwiędłymi liśćmi.
Nigdy nie należałam do wielbicieli przyrody, dlatego dziki i ponury krajobraz doliny nie robił na mnie wrażenia. Bezpieczniej czułam się w mieście, na równinach, z dala od mrocznych lasów, porywistych wiatrów i dziurawych dróg.
Teraz w moim życiu nie jest bezpiecznie.
Teraz jest źle.
Parkuję moje podrdzewiałe auto na końcu szutrowej drogi. Zaraz za nią rozpościera się pożółkła polana z dobrym widokiem na dolinę. I choć nie jestem fanką tego miejsca, muszę z niesmakiem przyznać, że krajobraz należy do urokliwych.
Wyciągam z samochodu stos ponumerowanych kartek i siadam na masce. Nagrzany metal przyjemnie ogrzewa moje nogi, a silny wiatr odgania natrętne myśli i pozwala skupić się na pracy.
Przeglądam śnieżnobiałe kopie akt.
Historia śmierci Donaty Barskiej na razie zajmuje dwadzieścia cztery strony.
Biała kobieta, lat trzydzieści cztery, znaleziona dwa dni temu na terenie starego szpitala powiatowego.
Ciało znalazł spacerowicz, a właściwie jego pies, który – zainteresowany zapachem – uciekł właścicielowi.
Po dokonaniu makabrycznego odkrycia roztrzęsiony mężczyzna zadzwonił na policję. Początkowo nie można było go przesłuchać, bo doznał szoku.
I kiedy zobaczyłam miejsce zbrodni, wcale mnie to nie dziwiło.
Nawet teraz, przeglądając zrobione przez techników zdjęcia, czuję, jak włosy jeżą mi się na karku, a oddech przyśpiesza.
Scena jak z koszmaru.
Ciało kobiety ułożone na obdartym szpitalnym łóżku wyglądało, jakby denatka miała zostać poddana badaniu. Naga, z polakierowanymi na zielono paznokciami u stóp mogłaby być pacjentką jednej z nowoczesnych klinik.
Tyle że nie była.
A jej szyję zdobiła otwarta krwistoczerwona jama. Czeluść bez dna. Włosy z blond pasemkami, wypielęgnowane i modnie przycięte, przy czaszce były posklejane od zakrzepłej krwi. Wyglądało to jak upiorna czapka. Ręce ofiary związane były nad głową, a ich przeguby zdobiły fioletowe otarcia.
– Walczyłaś, Donato – mruczę sama do siebie – w tym jesteś lepsza ode mnie.
Scena zbrodni przeraża mnie nawet teraz, na leśnej polanie wśród pożółkłych jagodników i ścieżek krajobrazowych.
Pocieram twarz dłońmi i jeszcze raz zmuszam się do odtworzenia wspomnień.
Cuchnący wilgocią pokój w starym szpitalu. Zgraja techników zbierających każdy paproch z podłogi. Prokurator Alicja Majewska w skórzanej kurtce i butach na wysokim obcasie, szczelnie osłoniętych ochraniaczami.
Ściana ozdobiona krwistą mozaiką.
_Siła ciśnienia krwi tętniczej spowodowała swoisty wybuch. Przy takim cięciu krew wytryska niczym gejzer._
To były słowa Daniela Rosta, patologa sądowego.
Swoją drogą najdziwniejszego mężczyzny, jakiego w życiu spotkałam. Oszczędne, powolne ruchy, mamrotliwy głos i biała skóra tworzyły dziwną i zarazem upiorną mieszankę. Jego trupioblada twarz, jasnoniebieskie tęczówki i siwe włosy sprawiały, że nie miałam pewności, czy rozmawiam z żywym człowiekiem. Nie mogłam patrzeć ani na wykrzywioną w grymasie bólu twarz Donaty, ani na zbyt jasnego patologa. Patrzyłam więc w ziemię. Na swoje buty.
– Tak, Karino, brawo – mówię cicho do siebie. – Będzie z ciebie nieziemska policjantka.
Z marazmu wyrywa mnie dźwięk nadchodzącej wiadomości. Sięgam do kieszeni, żeby sprawdzić telefon.
Jest sobotnie popołudnie, więc jestem prawie pewna, że to mój pan i władca upomina się o swoje.
I nie mylę się.
Komunikator internetowy informuje mnie, że mam trzy wiadomości od użytkownika SuperGrab:
_Hej, Kari!_
_Jutro o ósmej spotkanie u Szefa._
_A dzisiaj bądź przed dziewiątą. Sukienka, trampki, czerwona bielizna._
Irytacja głębiej wbija mnie w maskę samochodu. Nerwowe sapnięcie to jedyne, na co mogę się teraz zdobyć. Chowam smartfona z powrotem do kieszeni kurtki.
_Chrzań się, wal się, spierdalaj._
To chciałabym odpisać.
Przez chwilę skupiam się na widoku. Usytuowane na zboczach pola uprawne są teraz czarne, spulchnione, chropowate. Rozpościerający się wyżej las wchodzi w fazę czerwoną, honor zieleni ratują już tylko dorodne iglaki. W dolinie widać kilka wiosek, z kamiennymi dzwonnicami kościołów i niską poniemiecką zabudową.
_Chrzań się, wal się, spierdalaj, komisarzu Grab._
Mogłabym tak napisać. Tylko co potem? Czy umiałabym tak żyć? A jeśli nie, to czy potrafiłabym uciec?
Powoli zaczyna doskwierać mi zimno. Wyciągam telefon z kieszeni i skostniałymi palcami wystukuję wiadomość:
_Dziś ok. Jutro będę._
Tchórzę. Ale to już nie nowość. Zapalam papierosa i przez chwilę zatapiam się w dobrze znanej czynności. Wsysam trujący dym i koncentruję wzrok na wieżyczce kościoła. Nikotyna koi nerwy i sprawia, że przez moment nie czuję absolutnie nic.
Potem papieros gaśnie.
Zbieram papiery i zrezygnowana siadam na fotelu kierowcy. Muszę pojechać do domu po sukienkę, trampki i czerwoną bieliznę.
-WYSPA PIASEK, STARE MIASTO, KŁODZKO PAŹDZIERNIK, ROK WCZEŚNIEJ-
Upijam łyk za ciepłej kawy i parzę sobie język. Ale to nic. Ból fizyczny już dawno przestał mnie cokolwiek obchodzić, a zapach kofeinowego naparu działa wręcz uspokajająco. Miło jest też poczuć coś innego niż woń sosu pomidorowego i zapiekanego sera.
Biuro agencji marketingowej, w której pracuję, znajduje się na piętrze restauracji włoskiej. I choć sezon turystyczny już dawno się skończył, knajpa dalej funkcjonuje na wysokich obrotach, obsługując nielicznych wycieczkowiczów i wielu miejscowych. Przywykłam do tych zapachów, do gwaru rozmów, który dobiegał mnie z dołu, do dźwięków trzaskających naczyń.
Kończę kawę i zabieram się do pracy. Obrabiam kolejne fotografie w programie komputerowym, starając się jak najlepiej wyostrzyć wszystkie szczegóły. Praca jest dość żmudna, ale nie narzekam. W końcu to moja pasja. Grafika, fotografia… choć teraz już tylko grafika.
Nie wszyscy jednak o tym pamiętają.
Zza pleców dochodzi mnie ciche pukanie.
– Proszę – mruczę i przygarbiam plecy. Nie lubię odwiedzin. Wolę komunikację mailową i telefoniczną. Ktoś przecież mógłby zauważyć…
– Cześć, Roksana, chyba się jeszcze nie znamy. Jestem Adrian Morkiwski, wczoraj zacząłem tu staż.
Niechętnie odwracam się do mojego gościa.
– No i?
– Halina powiedziała, że trzeba by było zrobić zdjęcia Twierdzy. Dziś pogoda idealna, nie ma mgły…
– To idź zrób – przerywam chudemu stażyście.
– Myślałem, że… – Patyczkowaty brunet patrzy na mnie zdezorientowany. – Czy ty nie jesteś fotografem?
– Grafikiem – poprawiam.
– Aha. – Chłopak zakłopotany drapie się po głowie. – Dałbym sobie rękę uciąć, że widziałem w folderze twoje zdjęcia. Znaczy, podpisane twoim nazwiskiem. – Wskazuje na przylepioną do drzwi pla kietkę.
Kulę się w sobie.
Przygarbiam jeszcze mocniej.
– Już nie robię zdjęć. Zajmuję się tylko grafiką. Więc jak będziesz miał fotki, daj znać.
Stażysta Adrian stoi przez chwilę w drzwiach, niepewny, co ma robić. Po minucie daje za wygraną i naciskając na klamkę, wybąkuje:
– Ok.
Odwracam się. Słyszę cichy szelest zamykanych drzwi.
– Adrian! – wołam.
Drzwi z powrotem się otwierają.
– Tak? – pyta z nadzieją młody chłopak.
– Na maila – mówię sucho. – Daj mi znać na maila.
Za plecami słyszę ciche „dobrze" i już po kilku sekundach znowu jestem sama w norze. Znowu mogę oddychać. Wchłaniać dobrze znaną woń sera i pieczarek. Woń bezpieczeństwa.
Zdjęcia.
Nie, już nie robię zdjęć, nie za dnia.
Potwory polują tylko w nocy.
-KLEMENTYNA-
Szum pociągu i bezkresna ciemność za oknem sprawiały, że Klementyna co chwilę odpływała w krainę snów. Jej dziesięcioletnia córka Oliwia przespała niemal całą podróż, budząc się jedynie na toaletę i jedzenie.
Dopiero ruch na stacji Wrocław Główny i chłodne powietrze wdzierające się do przedziału przez otwarte drzwi nieco ożywiły kobietę. Klementyna delikatnie poprawiła włosy śpiącej córeczki i okryła szczelniej plecy dziecka.
Większość pasażerów wysiadła w stolicy Dolnego Śląska. W przedziale zostały już tylko one i starszy mężczyzna, czytający niemiecką gazetę „Der Spiegel".
Po kilkugodzinnej podróży Klementyna czuła każdy mięsień w swoim ciele. Przeciągnęła się leniwie na siedzeniu i sięgnęła do torebki po butelkę wody.
Przez ten nieco niezdarny ruch poza napojem ze skórzanej torebki wypadło kilka zdjęć.
Kopie akt sprawy Donaty Barskiej.
Makabryczne fotografie z miejsca kaźni tej młodej kobiety.
Mimo że przedział był niemal pusty, Klementyna w popłochu pakowała wydrukowane zdjęcia z powrotem do skoroszytu.
Nie powinna tego wozić w podróżnej torebce. W ogóle nie powinna ich drukować.
Ale chciała być przygotowana na nowe wyzwania.
Wiedziała, że oczekiwania względem niej są duże, a znaczenie jej roli kluczowe dla naprawy kłodzkiego wydziału kryminalnego.
Komendant na wylocie, stos nierozwiązanych spraw, zbrukana opinia, wszytko to składało się na smutny obraz kłodzkiej dochodzeniówki. I to ona, Klementyna, miała być lekarstwem na te problemy. A jeśli nie lekarstwem, to chociaż wtyczką. Miała obserwować, pytać, wnikać i donosić. Dopiero później naprawiać.
Klementyna Sawicka – psycholożka policyjna. W Warszawie była ceniona za swoją pracę i uznawana za profesjonalistkę. Nadany jej pseudonim „terapeutka policjantów" dobrze odzwierciedlał charakter jej pracy. Dbała o dobrostan psychiczny stróżów prawa, zajmowała się pomocą dla kobiet i nade wszystko uwielbiała swoją pracę. Czy w Kłodzku stanie na wysokości zadania?
To się okaże, ale Klementyna była pewna, że da z siebie wszystko.
Musi być silna dla siebie i Oliwki. Tak trzeba, kiedy dostaje się od losu nową szansę.
Delikatnie pogładziła skoroszyt zawierający akta sprawy Donaty. Makabryczne zdjęcia leżały już bezpiecznie ukryte przed wzrokiem przypadkowych współpasażerów.
Klementyna spojrzała w okno. Krajobraz się zmieniał. W oddali zostawili światła miasta i płaskość pól. Teraz majestatyczne góry odznaczały się czernią na tle rozgwieżdżonego nieba. Dawno nie widziała tylu gwiazd i takiej nieposkromionej ciemności. W mieście niebo nawet w nocy jest jasnoróżowe, rozświetlone życiem cywilizacji.
Tu będzie inaczej. Ciemniej.
– Bliżej mnie – szepnęła Klementyna i na powrót zapadła w sen.
-KARINA-
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_Kiedy tłumaczka Sonia przeprowadzała się do osady Białe, leżącej w Kotlinie Kłodzkiej, spodziewała się ciszy i spokoju. Stary dom oczarował ją atmosferą, a dziki ogród dawał iluzję harmonii z przyrodą. Jednak już kilka dni później okolica zaczęła odkrywać przed nową mieszkanką swoje sekrety.
Karina to młoda policjantka, która po znajomości dostała pracę w kłodzkim wydziale kryminalnym. Trafia do zespołu niezbyt pracowitych samców alfa. Jeden z nich postanawia zawładnąć jej życiem.
Sprawdź, czy ktoś za tobą nie stoi. Bo nie wszystkie historie mają dobre zakończenie.W lasku miejskim na peryferiach Pragi zostaje zamordowana młoda kobieta. Czy jej podobieństwo do córki mieszkającej w pobliżu dziennikarki jest przypadkowe? Śledztwo rozpoczyna inspektor Bergman.
Powieść Michaeli Klevisovej to doskonałe studium psychologiczne i obraz społeczeństwa, w którym pod powłoką pozornej normalności skrywają się tajemnice i pragnienia.
Inspektor Bergman – dwukrotnie rozwiedziony miłośnik kotów, wielbiący porządek i rzeczowość. Empatyczny, stanowczy i systematyczny. W pracy pomagają mu podwładni: Sylwia Rolnik i Adam Danesz.
_Kroki mordercy_ to pierwsza część cyklu z inspektorem Bergmanem.Anna Walenta to główna scenarzystka najpopularniejszego czeskiego serialu telewizyjnego „Podwórze". Dzięki pracowitości i ambicji odnosi duże sukcesy, lecz pod powłoką wielkomiejskiego blichtru skrywa sekrety, których nie wyjawia prawie nikomu.
Ester Czarna prowadzi pensjonat na peryferiach Pragi. Kiedy pewnego dnia odwiedza ją przyjaciółka Anna, w nocy zostaje popełnione morderstwo. Na jaw zaczynają wychodzić demony przeszłości oraz tajemnice teraźniejszości, a śledztwo prowadzi inspektor Bergman. Jak poradzi sobie w środowisku niekończącego się serialu telewizyjnego, w którym trwa nieustanna walka o władzę i wpływy? Czy mordercą okaże się gwiazda srebrnego ekranu, czy może prawda leży gdzie indziej?
Intryga bez nadmiaru brutalnych scen i z rozbudowaną psychologią postaci to znak firmowy Michaeli Klevisovej – królowej czeskiego kryminału, dwukrotnej zdobywczyni nagrody dla najlepszej powieści detektywistycznej!Gdy pięcioletni Maciek wraca z wycieczki do lasu, wydaje się matce nieswój. Czy coś się stało? Coś, o czym chłopiec nie chce rozmawiać?
Paweł idzie nocą przez las. Zna go jak własną kieszeń, lecz tym razem gubi drogę. Czy na zawsze?
W chatce pod lasem mieszka stara kobieta. Z jej ust wylatują muchy...
Anna Musiałowicz stworzyła baśniową opowieść, która jest nieco przerażająca. Na polskiej scenie literackiej pojawia się bardzo obiecujący głos. I nawołuje do kuklanego lasu. _„Kuklany las_ to gęsta od znaczeń, pięknie napisana i przede wszystkim bardzo niepokojąca powieść, która zostaje z czytelnikiem na długo po zakończeniu lektury. Polecam."
Anna KańtochTrybecz, pasmo górskie na Słowacji. Od dziesięcioleci krążą o nim legendy z powodu tajemniczych zaginięć. Niektóre ofiary zostały znalezione martwe. Niektóre zniknęły bez śladu. A jeszcze inne powróciły – ranne i niezdolne do życia. Igor zdobył tytuł magistra. Po pięciu latach wreszcie może zacząć karierę jako… robotnik budowlany. Na swojej pierwszej budowie odkrywa tajemniczy sejf. Znajduje w nim płyty gramofonowe sprzed kilkudziesięciu lat. Słyszy na nich głos człowieka, który przez ponad trzy miesiące błąkał się w górach Trybecza.
Legenda, mistyfikacja czy przerażająca rzeczywistość? Świetna powieść najpopularniejszego słowackiego pisarza. Jozef Karika staje twarzą w twarz z legendą Trybecza.
_SZCZELINA_ ZDOBYŁA NAJWAŻNIEJSZĄ SŁOWACKĄ NAGRODĘ LITERACKĄ ANASOFT LITERA W KATEGORII NAGRODA CZYTELNIKÓW!WYOBRAŹNIA BEZ OGRANICZEŃ! DLA WSZYSTKICH!
Dwunastoletnia Wiktoria i sześcioletni Artur przeprowadzają się z rodzicami do Irlandii. Czeka na nich nowy dom, nowe środowisko, nowe przyjaźnie. Lecz tuż po przylocie dzieci owiewa tajemniczy dym. Tak zaczyna się cudowna przygoda i... walka o przetrwanie. Łkające wróżki, tęczowe stworki, mówiące wilki, czarujący młodzieniec i tajemniczy Ior zadbają o to, by dzieci ani przez chwilę nie zaznały nudy. Marek Zychla zabiera czytelników do Krainy Młodych, w której odwieczny bój dobra ze złem nabiera współczesnego wymiaru.
_Ior_ jest jedną z tych powieści, przy których czytelnicy doskonale się bawią, a jednocześnie – zupełnie niepostrzeżenie – uczą ponadczasowych wartości! A zatem czytajcie, dzieci! Czytajcie, dorośli! A najlepiej: dorośli, czytajcie z dziećmi! To będzie dla Was niezapomniane przeżycie!W tym miejscu powinien znaleźć się opis książki, ale tej książki po prostu nie da się opisać! Jest w niej wszystko: humor, thriller, miłość, seks, seks klasyczny, seks analny, dania z jeża, krew, duchy, wizje.
Nadchodzi nowy rok. Praski zegar Orloj wybija północ. Zostaje popełnione morderstwo. Do akcji wkracza ekscentryczny komisarz Durman. Zaczyna się śledztwo i gonitwa za mordercą i barwnymi przeżyciami.
BOGACTWO NARRACYJNE _MŁYNA DO MUMII_ POZWOLIŁO ZDOBYĆ TEJ POWIEŚCI NAJBARDZIEJ PRESTIŻOWĄ CZESKĄ NAGRODĘ LITERACKĄ
MAGNESIA LITERA.
THRILLER 2017 ROKU WEDŁUG WIELKIBUK.COMW praskim Lasku Diablickim zostaje postrzelona młoda kobieta. Nieprzytomna trafia do szpitala, a policja nie potrafi znaleźć sprawcy. Podejrzany jest narzeczony, przyjaciółka, a nawet rodzina, w której ofiara pilnowała dzieci.
_Osiem_ nie jest jednak typową powieścią kryminalną. Powaga miesza się tu z groteską, banał z oryginalnością, fundamentalne pytania z błahymi odpowiedziami, a całość jest doprawiona intrygującą i nietypową narracją. Nie może zatem dziwić, że mamy do czynienia z jednym z największych czeskich bestsellerów ostatnich lat.
Ponad 100 000 sprzedanych egzemplarzy jest gwarancją świetnej literackiej rozrywki!