- promocja
- W empik go
Spring Fever - ebook
Spring Fever - ebook
Czy tym razem wiosna okaże się czasem nadziei i nowych początków?
Ida nie lubi wiosny, która kojarzy jej się tylko z trudnymi wydarzeniami z przeszłości. A to właśnie teraz musi podjąć ważną decyzję. Jesienią chciałaby zacząć studia po kilkuletniej przerwie w nauce, ale nie jest pewna, czy wielkie miasto to miejsce dla niej.
Matka proponuje, aby dziewczyna na kilka tygodni wprowadziła się do brata. Choć mieszkający w Krakowie Staszek nie jest zachwycony tym pomysłem, zgadza się przyjąć siostrę pod swój dach. Ida musi tylko zachować szczegóły z jego życia w tajemnicy przed matką. Kiedy dziewczyna staje w progu jego mieszkania, nie może uwierzyć własnym oczom. Stara kamienica na podejrzanym osiedlu w niczym nie przypomina apartamentu, którego zdjęcia wysyłał rodzinie brat, a praca marzeń, o której tyle mówił, okazuje się zmyślona.
Aby zarobić na utrzymanie, Staszek musiał znaleźć współlokatora. Chłopak na starcie zraża do siebie Idę ryzykownym primaaprilisowym żartem. Ponadto Eryk jest jej całkowitym przeciwieństwem. Ten gitarzysta z kapeli rockowej nie rozstaje się ze swoimi glanami, skórzaną kurtką i ukochanym owczarkiem niemieckim. Aby zatrzeć pierwsze złe wrażenie, Eryk postanawia pokazać siostrze współlokatora uroki Krakowa. Czy uda mu się przekonać ją do życia w mieście, dużych psów, wiosny… i do siebie?
Powieść dodająca energii i poprawiająca humor jak wiosenne słońce.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-391-0 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TRZY RAZY „NIE”, DZIĘKUJEMY
– Nie.
Tego się nie spodziewałam. Przyglądałam się Staszkowi, kompletnie zbita z tropu. Myślałam nawet przez moment, że się przesłyszałam albo że mój brat robi sobie ze mnie żarty. Kiedyś lubił wygłupiać się ze swoimi beznadziejnymi przyjaciółmi, choć nigdy nie rozumiałam ich poczucia humoru. Może i teraz tak było? Staszek zaraz powie, że oczywiście się zgadza, i wrócimy do zajadania się niedzielnym obiadem, zamiast sztyletować się nawzajem spojrzeniami.
– Ale… – zaczęłam ponownie.
– Nie, Ida.
Zmarszczyłam czoło. A więc to nie żart? Emocje, które od rana mi towarzyszyły, zaczęły blednąć. Nadzieja znikała, a na pewno nie pomagała jej nieugięta twarz Staszka. Czekałam cały miesiąc, żeby go o to zapytać. Przygotowałam mowę, listę wszystkich za i przeciw, a nawet zdecydowałam się pokusić o małe przekupstwo, gdyby się wahał. Mój brat jednak nie wahał się nawet przez sekundę – od razu odpowiedział „nie”.
– Może się zastanów, co? – zapytała mama, próbując rozładować atmosferę.
Przeniosłam na nią wzrok, mrugając szybko. Nie chciałam się rozpłakać, nawet jeśli sytuacja, w której się znalazłam, mnie do tego zachęcała. Mama posłała mi pokrzepiający uśmiech. Utkwiłam wzrok w jej oczach skrytych za okularami podobnymi do moich. Było w nich wsparcie, a także zapowiedź pocieszenia.
W trakcie rozmowy mama uniosła łyżkę z zupą, a że nie ruszyła jej od momentu, gdy Staszek odpowiedział, pomidorowa powoli kapała z powrotem do talerza. Pozostało jeszcze tylko kilka nitek makaronu, które właśnie wsunęła do buzi.
Wargi mamy były cienkie, podobnie jak Staszka. Ja miałam naturalnie duże usta. Teraz niby takie uchodziły za modne, ale kiedyś byłam przez nie bez przerwy porównywana z rybą, która przywiera do szyby akwarium i wyjada glony. Gdy moim rówieśnikom znudził się „glonojad”, znajdowali inne epitety. Na przykład „gruba krowa” czy „tępa blondynka”. Do wyboru, do koloru. Dzisiaj nie byłam już przy kości, ale moje włosy zachowały jasny kolor. W naszej rodzinie każdy był blondynem. Wyglądaliśmy jak dobrze wygenerowane Simsy.
– To co? – dopytała mama, gdy Staszek wciąż milczał.
Wcześniej przegadałyśmy wiele wieczorów, próbując ułożyć plan. Obie chciałyśmy, aby to wypaliło.
– Nad czym mam się zastanawiać? – odparł ostro mój brat. – Ida nie jest na to gotowa. A poza tym nie powinna zostawiać cię tutaj samej. Zajmę się wszystkim. Zarobię na siebie i na was. Nie musisz iść na studia.
Ostatnie słowa wprawdzie skierował do mnie, ale nawet na mnie nie spojrzał. W jego głosie usłyszałam nutę urazy, którą potrafiłam wyczuć od dzieciństwa. Wiedziałam, że gdybyśmy ciągle byli dziećmi, tupnąłby nogą i się obraził. Teraz, gdy był zły, czerwieniały mu końcówki uszu, a głos stawał się lekko piskliwy. Znałam to aż za dobrze. Może nie byliśmy bardzo blisko, ale zawsze potrafiłam dostrzec drobne sygnały, które definiowały drugą osobę. Dzięki temu raczej starałam się nie dopuszczać do kłótni, odpuszczałam. Dzisiaj jednak czułam, że to, co mówi, jest niesprawiedliwe.
– Ale chcę – wyznałam szczerze. – Czekałam kilka długich i trudnych lat, Staszek. Myślisz, że jest mi łatwo? Nie. Ciągle nie jest. Ale chcę spróbować, chcę w końcu zrobić to, o czym marzyłam.
Przesunęłam wzrok po jego twarzy, którą przeciął grymas. Nadal nie mogłam przyzwyczaić się do lekkiego zarostu zdobiącego kwadratową szczękę Staszka, na którą za nastoletnich lat wyrywał najładniejsze dziewczyny. Pewnie i dzisiaj działała podobnie.
– Teraz sądzisz, że studia są marzeniem. Porozmawiamy po pierwszym trzygodzinnym seminarium albo porannym wuefie, na który będziesz musiała jechać aż na miasteczko akademickie. – Prychnął wkurzony. – Poza tym… Jak ty to sobie wyobrażasz? Ciągle siedzisz z nosem w telefonie, nie wychodzisz nawet z domu. A teraz co? Życie w mieście? Serio, Ida? Myślisz, że dasz sobie radę?
– Dlatego chcę zamieszkać z tobą! – uniosłam się.
– Nie.
Serce biło mi coraz szybciej. Zupełnie straciwszy apetyt, rzuciłam łyżkę na stół; odbiła się z brzdękiem. Przez moment mierzyliśmy się naładowanymi elektrycznością spojrzeniami. Czułam się zraniona, a Staszek… Staszek chyba sam nie wiedział, czemu tak naprawdę chce postawić na swoim. Cały on. Odkąd pamiętam, dążył tylko do tego, aby coś osiągnąć. Chciał być kimś, tyle że przeszkadzała mu w tym wścibska siostra, którą odganiał niczym natrętną muchę.
Miał supermieszkanie w Krakowie, tak wielkie, że nie musielibyśmy nawet się widywać. Mama uwielbiała oglądać zdjęcia, które przesyłał jej na Messengera. Oczywiście to ja pomagałam jej obsługiwać aplikację, ale liczył się dla mnie tylko uśmiech na jej kochanej twarzy. Była z niego taka dumna, że i ja starałam się cieszyć jego sukcesem. Tak, starałam się. Przychodziło mi to z trudem, gdyż w środku wciąż skrywałam urazę.
– Przemyślmy to jeszcze, dobrze? – Mama jak zwykle próbowała nie dopuścić do zaognienia kłótni. – Pewnie nie spodziewałeś się takiej prośby, a Ida być może nie przemyślała wszystkich problemów, jakie wiążą się z taką decyzją. Proponuję, żebyśmy ochłonęli i porozmawiali w przyszłym tygodniu. Dobrze? Będziesz wtedy na obiedzie?
Staszek przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, zapewne chcąc pokazać, jak wielce ubodła go moja prośba. W końcu jednak odpuścił, westchnął i rzucił spokojniejszym tonem:
– Będę.
– No i super! – Klasnęła w dłonie, po czym zgarnęła ze stołu talerze. Moja niedojedzona zupa znalazła się na górze stosiku. – Kwiatuszku, zajmij się naczyniami, my musimy podejść na górę. Spojrzysz na tę przepalającą się żarówkę, synu.
Oboje pokiwaliśmy głową. Nie lubiłam, gdy emocje zżerały mnie od środka, dlatego musiałam je jakoś przechytrzyć. Na przykład sprzątaniem w kuchni. Bardzo lubiłam porządki, choć robiłam je najczęściej, gdy się denerwowałam. Dzięki temu mogłam się odciąć od świata. Przepłukanie talerza, wyciśnięcie na gąbkę płynu o zapachu cytryny, zmycie piany. Mechaniczne czynności pozwalały mi ułożyć to, co kłębiło się w moim umyśle.
Powiedzieć, że nie tego się spodziewałam, to jak nie powiedzieć nic. Nie myślałam, że brat potraktuje mnie w ten sposób. Mieliśmy w miarę dobre relacje, powtarzam: w miarę. Żarliśmy się oczywiście, jak każde rodzeństwo, ale ciche dni nigdy nie trwały dłużej niż miesiąc. To chyba nie najgorzej? Tym bardziej że pięcioletnia różnica wieku dawała się we znaki.
Po mojej maturze nasze drogi jednak się rozeszły – ja zamknęłam się w sobie, Staszek wręcz przeciwnie – otworzył się na świat i dał mu się w pełni pochłonąć. Nawet nie wiedziałam, kiedy zniknął z mojego życia. Wracał do niego jedynie od czasu do czasu na weekendy.
Zakręciłam wodę, gdy z piętra dotarł do mnie śmiech mamy i radosny głos brata.
Mimo wszystko Staszek sporo o mnie wiedział. Choć ostatnio nie rozmawialiśmy dużo, trafił z tym, że nie jestem gotowa. Ale jeśli w końcu nie spróbuję, zawsze już będę wracała myślami do tamtej wiosny, do wydarzenia, które zmieniło nasze życie. No, chyba bardziej moje niż jego, ale to akurat kwestia sporna, temat tabu, o którym lepiej nawet nie wspominać.
Wróciłam myślami do swojej potencjalnej przeprowadzki do mieszkania Staszka. Nie chciałam zostawiać tu mamy. Sama w wielkim gospodarstwie… Miała już swoje lata i nie ze wszystkim sobie radziła. Ale przemyślałyśmy to – wracałabym na weekendy, przywoziła zakupy, zajmowała się wszystkimi trudniejszymi obowiązkami.
W mieście też bym się odnalazła. Chyba. W sumie skąd miałam to wiedzieć, skoro w Krakowie byłam może dwa razy, i to tylko na szkolnych wycieczkach. Tylko raz pojechaliśmy do kina! Wsiadłam wtedy do autokaru, wysiadłam przed budynkiem i tyle. Miałam świadomość, że tutaj, w naszej małej miejscowości, gdzie żyje zaledwie trzystu mieszkańców, wszystko jest inne niż w wielkim mieście. Ale co z tego?
Gdzieś w środku czułam, że jeśli nie zrobię tego teraz, już nigdy się nie odważę. Przymknęłam powieki, odganiając od siebie panikę. Łzy napłynęły mi do oczu, a w gardle poczułam piekącą gulę. Powtarzałam sobie w kółko, że płaczem nic nie zdziałam, ale pal licho afirmacje, skoro na policzkach już poczułam mokre ślady.
– Nalejesz nam po szklance soku? – Do kuchni wpadła mama. Od razu dostrzegła moje łzy. Już chciała coś powiedzieć, ale ją uprzedziłam:
– Pewnie. Usiądźmy w altanie, trzeba wykorzystać taką piękną pogodę.
Przez resztę popołudnia udawałam, podobnie jak Staszek i mama, że rozmowa przy obiedzie nie miała miejsca. Wmawiałam sobie, że może tak będzie lepiej.
Mój brat po ponad trzech godzinach zdecydował, że musi wracać, by wyspać się przed jutrzejszą pracą. Rano miał mieć ważne spotkanie, które rozpocznie bardzo duży projekt. Być może w związku z nim będzie pracował też w weekendy. Choć cieszyłam się, że mu się układa, nie potrafiłam odgonić zazdrosnych myśli. Nie pojawiały się u mnie często, lecz gdy je wyłapywałam, starałam się stłumić je w zarodku.
Pocałował mamę w czoło, a mnie pożegnał jedynie uściskiem dłoni. Uśmiechnął się przy tym jakoś dziwnie, trochę przepraszająco. Nie miałam ochoty pytać, za co przeprasza. Za to, że był dla mnie tak bezwzględny, czy za to, że nie zgodził się na moją prośbę? Stałam na werandzie, przyglądając się, jak pakuje na tylne siedzenie prowiant od mamy, a potem zajmuje miejsce za kierownicą.
– Czemu odmówił? – zapytałam mamę, gdy Staszek odpalił silnik i nie mógł już nas usłyszeć.
Czerwone światła rozświetliły kawałek podjazdu, później bramę wyjazdową, a następnie zniknęły za krzakami bukszpanów, które odcinały naszą działkę od wścibskich oczu sąsiadów.
– Nie wiem, kwiatuszku. Chcesz o tym porozmawiać?
– Nie. Nie dzisiaj.
– Zrobić kakao? Obejrzymy coś na Nerflizie?
Uśmiechnęłam się, słysząc przejęzyczenie mamy, i skinęłam głową.
– Przyjdź, gdy będziesz gotowa.
Mama zniknęła w domu, drzwi werandy zaskrzypiały przed zamknięciem. Otuliłam się szczelniej ciemnym paltem, nie odrywając wzroku od otwartej bramy.
Dzisiaj był dwudziesty marca – pierwszy dzień wiosny. Pierwszy dzień najbardziej pechowej pory roku w moim życiu. Najwyraźniej zła passa, którą z premedytacją chciałam przełamać, i tym razem mnie nie oszczędziła.
Niektórzy się cieszyli, że świat odżywa po zimie, ja jednak zawsze w tych miesiącach stawałam się nieobecna. Niby kwitły kwiaty i drzewa, ale panoszące się w powietrzu pyłki sprawiały, że zatykał mi się nos. Tyle dobrze, że tabletki na alergię, które łykałam rano i wieczorem, działały w miarę szybko. Szkoda, że na wszystko inne nie potrafiłam znaleźć magicznych pastylek. Musiałabym sobie chyba wyczyścić pamięć. Halo, straszni panowie z Matrixa, gdzie się podziewacie, gdy was potrzebuję?ROZDZIAŁ 2
WIOSENNE PORZĄDKI
Następnego dnia, dając upust emocjom związanym z odmową Staszka, wysprzątałam prawie cały dom. Właśnie skończyłam myć podłogi w salonie, po czym wstąpiłam do kuchni. Wyłączyłam piekarnik i uchyliłam drzwiczki, by ciasto mogło wystygnąć.
– Chcesz porozmawiać, kwiatuszku?
– Nie.
Odpowiadałam tak za każdym razem, gdy mama zadawała mi to pytanie. Patrzyła wtedy na mnie z żalem i troską, co sprawiało, że musiałam od niej uciec. Inaczej rozpadłabym się na milion kawałków. Płakałabym, tuląc się do jej ciepłego ramienia, a ona poklepywałaby mnie po plecach w wyrazie wsparcia. Obie musiałybyśmy ściągnąć z nosów okulary, aby nie zgiąć oprawek w silnym uścisku. Stworzyłybyśmy w ten sposób bańkę, w której każda z nas czułaby się bezpiecznie i mogła zrobić oraz powiedzieć wszystko, co tylko by chciała.
– Staszek przyjedzie w niedzielę na obiad – powiedziała, idąc za mną do salonu. – Może wtedy porozmawiacie?
Nie zatrzymałam się. Złapałam za szmatkę i zaczęłam przecierać blat stołu, a następnie drzwi i framugi. Kątem oka widziałam, że mama stoi na środku pomieszczenia i przygląda mi się z niepokojem.
– Nie mamy o czym rozmawiać.
– Na pewno miał jakiś powód, żeby ci odmówić.
– Mamo…
– Porozmawiaj ze mną – jęknęła z rozpaczą w głosie. – Wiem, że się nie udało. Wiem, że to boli, ale nie możesz się odciąć. Nie może być tak jak wtedy, kiedy… – Nie dokończyła, ale nie musiała. Doskonale wiedziałam, co chciała powiedzieć.
Pokręciłam głową.
– Nie będzie tak jak wtedy, mamo – zapewniłam. – Daj mi po prostu chwilę.
– Dobrze. Dam ci nawet dwie chwile – zażartowała, ale zaraz dodała pełnym ciepła głosem: – Tyle ile tylko będziesz potrzebowała.
Czas, o który prosiłam, mogłam wykorzystać na wiele sposobów. Nic jednak nie działało na mnie tak kojąco jak sprzątanie. Nawet siedzenie w ogrodzie czy czytanie książek lub oglądanie filmów, choć to kochałam, nie pomagało. Zmartwienia bohaterów nie miały aż tak wielkiej siły przebicia, by wciągnąć mnie w fikcyjny świat. Media społecznościowe podobnie. I chociaż mogłam siedzieć w internecie godzinami, dzisiaj musiałam zrobić sobie od niego detoks.
W swojej frustracji wspięłam się aż na strych.
Porządki, które należało tu zrobić, przekładałyśmy od dobrych kilku lat, przez które uzbierało się coraz więcej rzeczy. Większość z nich mama określała jako „potrzebne”, więc nie mogłam ich wyrzucić. Zresztą sama nie miałabym serca tak po prostu wystawić ich przed dom przed kolejnym przyjazdem śmieciarzy.
Gdy byłam dzieckiem, nienawidziłam sprzątać. Tata ciągle powtarzał, że moim przeznaczeniem jest życie w chaosie. Ignorował nieporządek w moim pokoju, zostawianie kubków w kuchni czy ubrań przewieszonych przez wannę w łazience. Mama nie była taka wyrozumiała. I chociaż twierdziła, że to tylko faza, która minie, chciała, aby ten moment nadszedł jak najszybciej.
Nie do końca wiedziałam, kiedy ze skrajnej nienawiści do porządków przeszłam do obsesji na ich punkcie. Gdy sprzątałam wszystko wokół, porządkowałam też swoje myśli. Ojciec się mylił: chaos nie był moim naturalnym środowiskiem. Brodziłam w nim, tonęłam, zapadałam się w rozpaczy. Zwiewałam od niego najdalej, jak się da, aby tylko nie trafić do miejsca, w którym znalazłam się w ostatniej klasie liceum.
Oparłam ręce na biodrach. Czas się zabrać do pracy. Rozglądałam się po całym tym rozgardiaszu. Postanowiłam zacząć od segregowania rzeczy według motywów przewodnich, abym później mogła włożyć je do osobnych kartonów. Znalazłam przedmioty, które pasowały do pudła oznaczonego hasłem „ozdoby świąteczne”. Na strychu poukrywały się także rzeczy Staszka. Zostawił tu wszystko, czego nie potrzebował w Krakowie.
Jedno pudło oznaczyłam swoim imieniem oraz dopiskiem „szkoła”. To tu miały znaleźć się wszystkie przedmioty, które kojarzyły mi się z podstawówką, gimnazjum i liceum. Powinnam wyrzucić je na śmietnik, jednak razem z mamą cierpiałyśmy na zbieractwo. Być może kiedyś coś z tego mi się przyda – i co wtedy? Nie wyjmę tych rzeczy ze śmietnika ani nie wygrzebię z popiołów, gdybym zdecydowała się je spalić. A właśnie tego pragnęłam najbardziej. Bezpowrotnie puścić z dymem wspomnienia z okresu edukacji.
Ignorowałam ucisk w piersi i zbierające się pod powiekami łzy. Próbowałam traktować te rzeczy jak coś, co nie ma wartości emocjonalnej. To tylko stara bransoletka z imieniem byłej przyjaciółki, to tylko nieostre zdjęcie, które zrobiłam sobie w lustrze przed wyjściem na urodzinowe ognisko. Nic wielkiego. Głupie wspomnienia głupich osób.
Segregowałam wszystko mechanicznie. Oddzielałam, przygotowywałam osobne pudła, które opisywałam. I tak w kółko. Myśli ponownie odfrunęły, zostawiając w mojej głowie przyjemną pustkę. Kochałam ten stan zawieszenia gdzieś pomiędzy realnością a odległym światem mojej wybujałej wyobraźni. Zawdzięczałam ją temu, że jako dzieciaka trudno było mnie oderwać od książek. Stąd dość wcześnie okulista zalecił mi noszenie szkieł korekcyjnych, które zostały ze mną do teraz. Dowodami dawnych zbrodni przeciwko zdrowym oczom było kilka książeczek, które znalazłam w swoich rzeczach. Postanowiłam zanieść je do pokoju i położyć na półce. Może były stare, zniszczone i pokreślone różnymi kolorami kredek oraz flamastrów, ale były moje… Upomniałam się szybko. Moja podróż na strych miała się obejść bez wspomnień i wzruszeń. To miejsce było niczym pole minowe, musiałam bardzo, ale to bardzo uważać.
Kolejnej fotografii, która dostała się w moje ręce, nie byłam w stanie zignorować. Przywołała wspomnienia i rozwaliła mój pozorny spokój. Widok ojca sprawił, że zacisnęło mi się gardło. Przycisnęłam dłoń do ust, żeby stłumić szloch, ale ten nie nadszedł. Pragnęłam płakać, wyć. Ale nie mogłam. Nic nie czuć – tak było łatwiej.
I co miałam zrobić z tym zdjęciem? Schować do pudła z pamiątkami? Wcisnąć między karty zapomnianego albumu rodzinnego? A może wsunąć jako zakładkę do jednej z książek dla dzieci, które lubił mi czytać przed snem? Czy gdy to zrobię, będę w stanie patrzeć na półkę z powieściami i nie myśleć, że w którejś z nich jest jego zdjęcie?
Pokręciłam głową. Nie mogłam go zabrać ze sobą. Nie teraz, gdy wykonałam krok do przodu. Staszek zastawił mi drogę i nie przepuścił mnie dalej, ale też nie zmusił do wycofania się. Nadal stałam mocno na nogach i starałam się wyjrzeć poza jego barczystą sylwetkę.
Wyjęłam telefon z kieszeni i zrobiłam zdjęcia kilku fotografiom. Pomimo bólu i żalu chciałam mieć go przy sobie. Potem włożyłam odbitki do pudła z napisem „pamiątki rodzinne”. Wylądowały tam również inne rzeczy taty – ukochany krawat, który dałam mu na urodziny, laurka na Dzień Ojca zrobiona jeszcze w przedszkolu, a także figurka „malucha”. Tata kochał ten samochód nad życie. Wspominałam chwile, gdy siedziałam mu na kolanach i udawałam, że prowadzę. Później mama sprzedała auto, a garaż stał się czymś w rodzaju szopy czy składzika.
– Tęsknię za tobą – wyszeptałam, siadając na zakurzonej podłodze. – Na pewno wiedziałbyś, jak mi pomóc. Zrozumiałbyś. Może powiedziałbyś Staszkowi do słuchu, co? Odkąd cię nie ma, jest nie do zniesienia.
Wierzchem dłoni otarłam policzki z łez. Na moment zamknęłam powieki i trwałam tak w ciemności, przetrawiając swoje emocje.
Z dołu dobiegały mnie odgłosy krzątaniny mamy. Mogła być zarówno w domu, jak i w ogrodzie. Ją uspokajało grzebanie w ziemi, mnie zupełnie coś innego. Każda z nas znajdowała sobie zajęcie i znikała na długie godziny. Staszek zniknął całkiem. Wyjechał, odciął się od tego, co było. Żył, nie wracając myślami do złych czasów. Ja tak nie potrafiłam.
– Wiem, że Staszek chce dobrze. Czuje się za nas odpowiedzialny, ale… – Westchnęłam. – Naprawdę jest trudno bez ciebie. Umiałeś sobie poradzić ze wszystkim. Sprawiałeś, że byliśmy lepsi. Trzymałeś nas razem. Byliśmy rodziną…
Niby ciągle byliśmy, lecz bez jednego brakującego elementu układanka prezentowała się inaczej. Była niepełna, już na zawsze niedokończona. Od momentu, gdy zniknął jeden z puzzli, wiele się zmieniło, jednak ja bez przerwy stałam w miejscu. Ciągle za nim tęskniłam. Żyłam przeszłością, bo przyszłość bez taty wydawała się niemożliwa.ROZDZIAŁ 3
SĄ PEWNE ZASADY
Czwartkowy poranek wreszcie przyniósł mi spokój. Jako że cały dom już lśnił, od rana miałam zamiar siedzieć w ogródku, przygotowując rabaty do zasadzenia kwiatów. Zabierałam mamie pracę, ale ona nie była z roku na rok młodsza. Od kilku miesięcy narzekała na ból pleców, a prace w ogrodzie mogłyby go tylko pogłębić. Upiekłam zatem dwie pieczenie na jednym ogniu.
Jak co roku mama zamierzała wziąć udział w wiejskim konkursie na najpiękniejszy ogród. Wygrany dostawał złoty medal z wygrawerowaną doniczką. Był uroczy. W kuchni wisiały już takie dwa, zdobyte przez mamę rok po roku. W tym chciała utrzymać dobrą passę, a ja z chęcią jej w tym pomogę.
Poranek okazał się bardzo rześki. Założyłam schodzone ogrodniczki, a pod nie sweter. Blond włosy związałam w wysoki kucyk, a na nogi wsunęłam niebieskie gumiaki, ponieważ trawę pokrywała jeszcze rosa. Wzięłam kilka gryzów szarlotki, aby zapchać czymś burczący brzuch, po czym wyszłam na zewnątrz.
Obok naszego domu stał niewielki drewniany garaż, teraz przerobiony na szopę – to tam skierowałam się najpierw. Kiedyś parkowaliśmy w niej samochód, lecz gdy Staszek wyjechał do miasta – a ani ja, ani mama nie miałyśmy prawa jazdy – postanowiłyśmy zagospodarować ją inaczej. W środku stworzyłyśmy prawdziwy raj dla ogrodników. Na ścianach zawisły grabie, łopaty i nożyce do strzyżenia bukszpanu. W mniejszych skrzynkach znalazły się kopaczki, motyki oraz pazurki ogrodnicze. Wielkie worki z nawozem stały po prawej, w głębi natomiast ukrył się stół oraz dwa małe krzesła. To tu, jeśli pogoda dawała popalić i z nieba lał się żar, odpoczywałam, popijając zrobioną przez mamę lemoniadę i przeglądając internet.
Wystawiłam za drzwi skrzynki z bulwami roślin i wróciłam do środka. Takie miejsce jak szopa na narzędzia było nam potrzebne tym bardziej, że odkąd mama nie mogła już pracować w fabryce, handlowałyśmy owocami i warzywami. Czasem we wczesne sobotnie poranki jeździłyśmy na targ, żeby sprzedać kwiaty, sadzonki i potężne wiązanki. Układaniem tych ostatnich zajmowałam się ja – mama uważała, że mam do tego smykałkę. Mówiła też, że przyciągam klientów i umiem z nimi rozmawiać. Nie wierzyłam jej ani w jedno, ani w drugie, ale sobotnie targi pozwalały nam odłożyć trochę dodatkowej kasy na czarną godzinę.
Wyjęłam z szopy potrzebne narzędzia, po czym skierowałam się w stronę podjazdu. Spod domu wiodła wysypana jasnym kamieniem droga. Zakręcała wokół okrągłego placu zieleni, którym chciałam się dzisiaj zająć. Zanim to jednak zrobiłam, skoczyłam jeszcze po kompost na tył ogrodu, a później po skrzynkę z bulwami dalii.
Mama długo zwlekała z ich sadzeniem, ponieważ marzec nie rozpieszczał pogodą. Jednak pod koniec miesiąca nie powinna już stać im się krzywda. Przekopałam grządkę, rozłożyłam kompost i wyrównałam teren grabiami. Następnie zabrałam się do wykopywania niewielkich dołków i wsadzania do nich roślin we w miarę równej odległości.
Jakoś przy piątej dalii poczułam wibrację telefonu. Nie mogłam jej zignorować, ponieważ obawiałam się, że to mama. Rano pojechała busem do pobliskiego miasta, co zawsze było dla niej wielkim wydarzeniem. Może potrzebowała mojej pomocy przy załatwieniu spraw? A co, jeśli się zgubiła i nie wie, jak wrócić na dworzec?
Nachyliłam się szybko, aby wsadzić bulwę w ziemię. Przez ten gwałtowny ruch okrągłe okulary zsunęły mi się z nosa. Poczułam, że druciki ledwie trzymają się na uszach, dlatego szybko poprawiłam je palcem. Od dawna miałam z nimi problem, ale póki widziałam w nich dobrze, nie chciałam wydawać pieniędzy na nowe oprawki. Dopiero gdy poczułam, że po moim policzku zsunęła się grudka ziemi, zdjęłam pobrudzone rękawiczki i odrzuciłam je na bok. Zapomniałam, że je mam. Jak zwykle w sumie. Czasami miałam wrażenie, że ja i urocze rękawice w truskawki to jedno. Dłonie miałam spocone, przez co najpierw wytarłam je w spodnie, a dopiero później wyjęłam telefon z kieszonki na piersi i sprawdziłam wiadomość. Okazało się, że to jednak nie mama.
Możesz zadzwonić?
Wiadomość od Staszka to ostatnie, czego się dzisiaj spodziewałam. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, co zrobić. Odpisać, że nie mam ochoty na razie z nim rozmawiać, czy przemóc się i zadzwonić? Był czwartek. Powoli wracałam do normalności, próbując wyrzucić z głowy feralną niedzielę…
Ciekawość jednak wzięła górę. Kliknęłam zieloną słuchawkę.
– Hej, co jest? – zapytałam, gdy odebrał po kilku długich sygnałach.
– Masz czas?
Przewróciłam oczami. Już chciałam odpowiedzieć, że gdybym nie miała, tobym nie oddzwaniała, ale ugryzłam się w język. Emocje od niedzieli zdążyły opaść, nie chciałam na nowo ich zaogniać, tym bardziej że mój brat wykonał pierwszy ruch. Dlatego odpowiedziałam tylko:
– Jestem w ogródku, ale mów. Coś się stało? Przekazać coś mamie? Pojechała do miasta, ale powinna wrócić do godziny…
– Myślałem o naszej rozmowie – przerwał mi cicho.
Mój puls od razu przyspieszył. Usiadłam na trawie, przyciskając do ucha komórkę. Poczułam, jak chłód od ziemi przenika do mojego ciała, ale właśnie tego potrzebowałam. Musiałam ostudzić emocje.
Po drugiej stronie panowała cisza, jakby Staszek oczekiwał na moją reakcję. Co miałam mu powiedzieć? Próbowałam odciąć się od jego ostatnich ostrych słów. Nie myślałam, że sam z siebie wróci do tematu, a nie miałam odwagi pytać o to samo ponownie.
– I?
– Zachowałem się jak dupek – stwierdził. Prychnęłam. On też zaśmiał się krótko, co odrobinę rozluźniło atmosferę. – Nie powinienem mówić ci takich rzeczy… Przepraszam.
– Nic się nie stało.
Tak to zazwyczaj wyglądało. Ani ja, ani Staszek nie potrafiliśmy się długo na siebie gniewać. Nadal jednak nie umiałam zrozumieć, czemu potraktował mnie aż tak ostro.
– Stało się, młoda. Stało się. Chcę ci to wynagrodzić…
Najpierw pomyślałam, że nie ma takiej możliwości. Kochałam brata, ale w tej sytuacji nie było rzeczy, którą mógłby dla mnie zrobić, aby odkupić swoje winy. Chciałam mu powiedzieć, że może po prostu odpuścić, ale mnie ubiegł:
– Myślisz, że Kraków naprawdę jest dla ciebie?
– Co to za pytanie?
– Odpowiedz.
Westchnęłam i podniosłam się z ziemi, bo chłód zaczął mi doskwierać. Przeszłam kilka kroków po trawie, po czym stanęłam na kamieniach. Przez moment krążyłam od ogródka do werandy, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Myślę, że nie, jeśli mam być szczera. Ale chcę spróbować. Dlatego prosiłam cię o tylko jeden miesiąc.
– To jak chcesz tu studiować?
Kolejne irytujące pytanie. Zaczęłam się zastanawiać, czy brat nie chciał jedynie bardziej mnie wkurzyć. Nie potrafiłam powiedzieć: „Tak, chcę mieszkać w mieście. Tak, na pewno pójdę na studia”, co też go denerwowało. Byliśmy różni. Staszek stanowczy i pewny swoich działań, to dlatego coś osiągnął. A ja nie potrafiłam ruszyć. Ciągle tkwiłam w świecie sprzed pięciu lat.
– Nie wiem, Staszek, nie wiem. Może się mylę? Póki nie spróbuję, nie będę wiedziała.
– A nadal chcesz spróbować?
– Tak…
Pokiwałam głową, choć brat nie mógł przecież tego zobaczyć. Usiadłam na drewnianych schodach werandy i spojrzałam przed siebie. Kochałam wieś. Uwielbiałam panujący tu spokój. Po głównej drodze, na którą teraz patrzyłam, nie przejechało żadne auto od dobrych trzydziestu minut. To był mój mały raj na ziemi, choć miał swoje wady – jak brak sklepu w pobliżu czy właśnie uczelni.
– To chyba możemy się dogadać.
– Chcesz mi powiedzieć, że zmieniłeś zdanie? – zapytałam, próbując opanować nadzieję, która wystrzeliła w moim sercu. Próbowałam przybrać obojętny ton, ale coś mi podpowiadało, że brat nie dał się nabrać.
– Tak?
– „Tak” z pytajnikiem? To musi być „tak” w stu procentach.
– Oj, młoda… Tak. – Westchnął. – Tylko ustalimy pewne zasady, których musisz się trzymać, jasne?
– Nie wychodzić po dwudziestej drugiej, sprzątać po sobie i robić ci kawę, gdy zwlekasz się z łóżka do pracy? – ironizowałam.
Cieszyłam się, że mnie nie widzi, bo pewnie dostałabym ochrzan za przewrócenie oczami.
– Bardzo śmieszne. – Kolejne westchnięcie. On chyba serio chciał ustanowić jakieś zasady. Mogłam się na to zgodzić, w końcu to miał być tylko miesiąc. – Nie możesz mówić nic matce o tym, jak żyję.
– Czemu? – zdziwiłam się.
Staszek był raczej otwarty. Gdy przyjeżdżał do nas na weekendy, opowiadał wiele. O pracy, mieszkaniu, o swoich przyjaciołach. Zdawało mi się, że miał wewnętrzną potrzebę, aby podzielić się z nami każdym, nawet najmniejszym szczegółem ze swojego życia. Znałam już chyba na pamięć rozkład jego dużego mieszkania, kojarzyłam po imionach kumpli i koleżanki z pracy. Wiedziałam, że najlepszym przyjacielem Staszka jest Eryk, choć często wyjeżdża poza Kraków w sprawach służbowych. Mają podobne poczucie humoru, gust muzyczny i uwielbiają szlajać się po krakowskich barach. Tego ostatniego Staszek nie powiedział mamie, ale przy mnie raz czy dwa wymsknęło mu się słówko o zakrapianych wieczorach.
– Po prostu. Żadnego plotkowania.
Od razu pomyślałam o imprezach, kobietach, z którymi będę się mijała w drzwiach, czy walających się po podłodze butelkach po piwie. Może Staszek opowiadał jedynie o tym, o czym chciał? Nie musiał się przecież ze wszystkiego spowiadać matce. Nie mogłam mu tego zabronić, tym bardziej że to ja jechałam do niego. Szedł mi na rękę, więc mogłam się zgodzić na pewne kompromisy.
– Dobra, dobra. To ty opowiadasz o swoim życiu mamie, ja się nie odzywam i strzegę twoich tajemnic – odpowiedziałam pół żartem, pół serio.
– Kiedy chciałabyś się wprowadzić? – zapytał prosto z mostu.
Musiałam zastanowić się przez dłuższą chwilę. Wróciłam myślami do swoich planów z niedzieli. Nie potrzebowałam wiele, spakować mogłam się nawet w jeden dzień, ale obiecałam wczoraj mamie, że razem z nią przygotuję ogród do konkursu. Pewnie gdy jej powiem, że Staszek zmienił zdanie, ucieszy się i będzie chciała wyrzucić mnie z domu siłą. Ale chciałam dotrzymać słowa.
– Za tydzień? W czwartek? Pomogę mamie z ogrodem, na ile będę w stanie.
– Podeślę ci adres. Będę pewnie w pracy, ale klucze znajdziesz pod wycieraczką.
– Super!
– Nie zachwycaj się tak, bo będzie jeszcze kilka zasad, młoda – rzucił, choć wyczułam w jego głosie zadowolenie. – Dogadamy się w czwartek.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_