Spustoszenie - ebook
Spustoszenie - ebook
Niszczycielski wybuch, bagażnik pełen dowodów i prawniczka, która zaryzykuje karierę, by bronić w sądzie terrorysty.
Trzy przyjaciółki wybierają się na koncert ulubionego zespołu, ale tylko jedna z nich wraca…
Kiedy policja zatrzymuje Dustina Webba z nakazem przeszukania jego bagażnika, on wie, że to pomyłka. Jest tylko byłym żołnierzem i właścicielem firmy z zabezpieczeniami. Jednak ku jego zaskoczeniu funkcjonariusze znajdują materiały wybuchowe, a on nie ma pojęcia, skąd się tam wzięły.
Adwokat Jamie Powell była w dzieciństwie najlepszą przyjaciółką Dustina. Nie rozmawiali ze sobą, odkąd zaciągnął się do wojska, ale była pierwszą osobą, o której pomyślał, gdy został aresztowany. Kobieta wie, że ryzykuje swoją karierę, broniąc oskarżonego o terroryzm, ale nie chce go opuścić. Ktoś ewidentnie wrabia Dustina, by poniósł odpowiedzialność za wstrząsający akt przemocy… Ale dlaczego?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66977-34-1 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lampa błyskowa telefonu rozbłysła, kiedy Taylor Reid i jej dwie najlepsze przyjaciółki ustawiły się do selfie, stykając się policzkami, plecami do sceny. Zdjęcie było idealne: zrobione z trzeciego rzędu, na pierwszym planie one, a w tle wokalista. Nikt by im nie uwierzył, że siedziały tak blisko sceny.
Dziewczyny odwróciły się w kierunku zespołu i zaczęły tańczyć w rytm piosenki, której słuchały w samochodzie w drodze do Trudeau Hall, gdzie odbywał się koncert.
Taylor wrzuciła szybko zdjęcie z podpisem: „Wygląda na to, że Ed Loran obiera sobie za cel tych, których nie interesuje polityka, więc zorganizował wiec wyborczy na koncercie Blue Fire. Nie wiem jak was, ale nas kupił!”. Włączyła w telefonie tryb kamery i zrobiła zbliżenie na scenę.
– Nie chcę, żeby kończyli! – krzyknęła jej prosto do ucha Desiree.
– Ja też nie! – odpowiedziała Taylor, przekrzykując głośną muzykę.
– Może zagrają jeszcze po wiecu – zawołała Mara.
Utwór dobiegł końca, a publiczność wprost oszalała, domagając się jeszcze jednej piosenki przed zejściem zespołu. Zamiast tego w sali rozległ się donośny głos, który szybko uciął ekscytację tłumu.
– Panie i panowie, proszę o oklaski dla przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Eda Lorana!
Publiczność była zdecydowanie mniej entuzjastyczna, gdy zamiast zespołu Blue Fire na scenie miał pojawić się kandydat na prezydenta, libertarianin-celebryta, Ed Loran. Taylor dalej wiwatowała i klaskała, mimowolnie przenosząc swoją ekscytację koncertem na występ polityka.
Sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni w momencie, gdy kandydat wszedł na scenę. Rozległ się ogłuszający huk, który przywodził na myśl dziwaczne połączenie wystrzału z pistoletu i grzmotu pioruna, a zaraz potem nastąpił wybuch, który sprawił, że zapanowała ciemność, a Taylor wylądowała na ziemi. Kłęby dymu zaczęły rozchodzić się po całej sali. Narastały wrzaski – krzyki przerażenia, jęki bólu, cierpienia, szoku… I nagle łagodna cisza, jak gdyby Taylor znalazła się pod wodą. Dzwoniło jej w uszach i był to jedyny dźwięk, jaki teraz do niej dochodził.
Wyjrzała pod siedzeniami, walcząc o oddech z dymem, który kłębił się w migoczących światłach. Nawet stąd było widać pierwsze efekty tego, co się stało. Kałuże krwi zalewające podłogę, ludzie skuleni nisko podobnie jak ona, biegnące gdzieś pary nóg…
Co się stało? Wybuch? Jakiś wypadek? Taylor rozejrzała się, ale nie dostrzegła nigdzie swoich znajomych. Z trudem podciągnęła się i popatrzyła ponad siedzeniami. Scenę ogarnął pożar, generując kłęby dymu i falę gorąca, która owiała ją znienacka jak coś żywego, co właśnie zjawiło się w sali. Przytłumione, nieostre dźwięki próbowały przedrzeć się przez dzwonienie w jej uszach.
„Szybko, uciekaj stąd!”, pomyślała i padła na ziemię, by przeczołgać się pod dwoma rzędami siedzeń, aż nie natrafiła na bezwładne ciało, leżące na podłodze. Poczuła, że krzyczy, ale nic nie słyszała; w panice usiłowała stanąć na nogi i pobiegła w lewo w kierunku przejścia między siedzeniami, ale pośliznęła się na czymś mokrym. Upadłaby, gdyby nie złapała się kurczowo fotela obok. Gdy tylko odzyskała równowagę, rzuciła się w przerażony tłum biegnący wzdłuż przejścia. Wydawało jej się, że cała sala wiruje, kiedy ludzie przelatywali gdzieś obok, pod nią, nad nią, połamani, poszarpani, nieruchomi… Taylor przeskakiwała i przewracała się, czołgała i biegła, potykała i tratowała wszystko na swojej drodze, byle tylko przedostać się do wąskiego gardła drzwi, a następnie jakoś się przez nie przedrzeć.
Dzwonienie w uszach zaczęło ustępować, gdy zbiegała panicznie po schodach, niemalże spadając do holu piętro niżej. Teraz już Taylor słyszała dźwięki płaczu, kaszlu, wymiotujących ludzi i ogłuszający ryk setek stóp tak wyraźnie, jak gdyby jakaś niewidzialna ręka podkręciła głośność do maksimum. Skupiła wzrok na szklanych drzwiach, prowadzących na zewnątrz, i parła naprzód, posuwając się w tłumie i mijając miejsce, gdzie przed koncertem odbywała się kontrola bezpieczeństwa. Udało jej się dotrzeć do drzwi i wybiec z budynku wprost na słońce.
Świeże, chłodne powietrze uderzyło Taylor w twarz, od razu przywodząc na myśl wolność, lecz z początku jej płuca zaprotestowały, jak gdyby wdychała truciznę. Stanęła na chodniku u stóp schodów, zgięta wpół, i kaszlała dopóty, aż mogła spokojnie złapać oddech.
Nie trwało to długo; uciekający tłum porwał ją i popchnął w kierunku piętrowego parkingu, ale po drodze przypomniała sobie, że przecież zatrzymała się gdzie indziej. Zaparkowała na ulicy wiele przecznic stąd. Udało jej się wyrwać z rwącego strumienia ludzi i pobiegła na południe, mijając skrzyżowanie. Gdzie to było? Skręciła; była pewna, że jej auto było gdzieś tutaj, niedaleko Banku Powierniczego w Atlancie. A może nie? Może stało przecznicę dalej? Spociła się ze stresu, ale w końcu znalazła swoją srebrną hondę accord. Udało się!
Puściła się biegiem do samochodu, wyjmując kluczyki z kieszeni i żałując, że zgubiła pilot od centralnego zamka. Trzęsącymi się rękami wcisnęła kluczyk w drzwi pasażera, otworzyła auto i szybko usiadła za kierownicą, zamykając się od środka. Instynktownie zsunęła się jak najniżej, ukrywając głowę, jak gdyby ktoś ją gonił.
Co się właściwie stało?
W jednej chwili robiły selfie i nagrywały koncert, a w następnej leżały już na ziemi… Gdzie były Mara i Desiree? Nawet nie próbowała ich szukać! Może powinna wrócić?
Nie, to byłoby czyste szaleństwo. Nawet stąd było czuć dym i pożar. Na pewno wiedziały, że jak tylko się wydostaną, powinny wrócić do auta. „Zadzwoń na policję!”, przyszło jej do głowy. Z trudem uspokajała trzęsące się ręce, gdy odblokowywała telefon.
– Sto dwanaście, w czym mogę pomóc?
– Wybuch! – Taylor przerwała operatorce zachrypniętym głosem. – Na wiecu Eda Lorana w Trudeau Hall!
– Gdzie się pani teraz znajduje? – Głos kobiety był spokojny, prawie automatyczny.
– Udało mi się wydostać. Wybuchł pożar… Ludzie wciąż są w środku. Przyślijcie karetkę!
– Widziała pani, co wybuchło?
– Nie… Wydaje mi się, że coś na scenie. Zgubiłam tam moich znajomych, błagam, pospieszcie się!
– Proszę pani, straż pożarna i policja są już w drodze.
Taylor usłyszała dźwięk syren kilka przecznic dalej i rozłączyła się. Podniosła się i wyjrzała znad deski rozdzielczej, wypatrując migających świateł. Nic nie dostrzegła, ale syreny stawały się coraz głośniejsze. Uklękła na podłodze samochodu z kolanami na wycieraczce, podpierając się łokciami o siedzenie, i wysłała SMS do Desiree.
Jestem w aucie. Gdzie jesteś?
Cisza. Otworzyła wymianę wiadomości z Marą i spróbowała ponownie.
Udało mi się uciec. Czekam w aucie. Gdzie jesteś?
Nic.
Wysłała również wiadomość zbiorową do obydwu.
Jesteście całe?
Z pewnością właśnie uciekały ogłuszone, usiłując się wydostać, podobnie jak Taylor. Spróbowała do nich zadzwonić, jednak u Mary od razu włączyła się poczta głosowa. Gdy sytuacja powtórzyła się u Desiree, od razu krzyknęła w słuchawkę:
– Zadzwoń! Czekam w aucie, boję się. Gdzie jesteś? – Płakała, gdy zakończyła połączenie.
Ukrywanie się na podłodze samochodu było absurdalne. Taylor zdawała sobie z tego sprawę, ale to nie zmieniało faktu, że była przerażona. Gdzieś przecież czaił się wróg, jakiś samolot zrzucający bomby, armia wystrzeliwująca pociski albo anarchiści, którzy dopiero się rozkręcali. Co jeśli coś jeszcze miało się zdarzyć?
Znów wystawiła głowę ponad deskę rozdzielczą, by się rozejrzeć. Kilku ludzi przebiegło obok w kierunku swoich aut, zaparkowanych nieopodal. Z powrotem skuliła się na siedzeniu tak, by nie było jej widać, i zaczęła wszystko nagrywać. Chciała to później obejrzeć, przetrawić, udokumentować i wrzucić na media społecznościowe, porównać z relacjami innych. Miała nadzieję nagrać moment, w którym Mara i Desiree wracają do samochodu.
Ale tak się nie stało.
Wciąż zgarbiona obserwowała, jak dwóch mężczyzn w koszulkach Eda Lorana przybiegło gdzieś z tyłu, kierując się do auta zaparkowanego przed nią i odjeżdżając. Samochód stojący po drugiej stronie ulicy również ruszył i zawrócił.
Może należało stąd odjechać? Ale co, jeśli Desiree i Mara szukały jej hondy przed bankiem? Powinna zaczekać.
Mijały kolejne minuty, w trakcie których nie wydarzyło się nic szczególnego, więc Taylor wyprostowała się w końcu, drżąc w oczekiwaniu na przybycie przyjaciółek. Dzwoniła do nich po kilkanaście razy i wysyłała SMS-y. Dała sobie jednak spokój, gdy przyszła jej do głowy myśl, która przygniotła ją jak ołów. One wciąż tam były. Nie zauważyła ich, gdy uciekała, bo pewnie leżały na podłodze. Czemu nie próbowała ich szukać? Jak mogła je tak po prostu zostawić?
Myślała tylko o sobie, podążając za instynktem przetrwania. Nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby pomóc swoim przyjaciółkom.
W końcu jej zniecierpliwienie ustąpiło miejsca zastrzykowi odwagi. Wysiadła z samochodu, zostawiając auto otwarte na wypadek, gdyby Desiree i Mara wróciły, i puściła się biegiem tą samą drogą, którą przyszła, czując, że ma nogi jak z waty.
Musiała je znaleźć. Nie było jeszcze za późno, by to wszystko naprawić.2
Wycie syreny gdzieś z tyłu samochodu sprawiło, że Dustin Webb zerknął w lusterko wsteczne. W promieniach zachodzącego słońca mógł zauważyć, że auto, które sygnalizowało mu zjechanie na pobocze, nie było radiowozem, a nieoznakowanym fordem z kogutem przyczepionym do deski rozdzielczej.
Jadąc autostradą, trzymał się ograniczenia prędkości – czemu więc chcieli go zatrzymać? Zmienił pas na prawy i zjechał z I-20 na zatłoczoną ulicę w Atlancie. Samochód podążał za nim z wciąż wyjącą syreną.
– Przecież nie przekroczyłem prędkości! – zawołał do lusterka.
Około półtora kilometra od autostrady znalazł pusty parking, gdzie postanowił skręcić. Auto jechało za nim, dopóki się nie zatrzymał. Nie starając się ukryć irytacji, Dustin otworzył drzwi z zamiarem wyjścia.
– Proszę zostać na miejscu i położyć ręce na kierownicy.
Dustin obrócił się. Było ich dwóch, obydwaj w ubraniach cywilnych i z wyciągniętą bronią. Może to napad?
– Chciałbym zobaczyć odznakę – zawołał przez okno, gdy zaczęli się zbliżać.
– Ręce na kierownicy! – powtórzył jeden z nich.
We wstecznym lusterku Dustin widział, jak na parking wjeżdża radiowóz i zatrzymuje się za nimi. Dwóch policjantów dołączyło do nieznajomych, również wyciągając broń. Aż cztery pistolety wycelowane w jego głowę?
– O co chodzi? Co takiego zrobiłem? – krzyknął.
Zjawiły się dwa kolejne wozy policyjne; jeden stanął przed nim, drugi obok, zagradzając mu drogę. Policjanci z radiowozów przyłączyli się do reszty, wyjmując broń.
– To pomyłka! – zawołał.
– Ręce do góry, proszę wyjść powoli z samochodu!
Dustin wysiadł z auta z podniesionymi rękami.
– Na ziemię, twarzą w dół!
Ukląkł, a następnie podparł się rękami i położył na ziemi. Otoczyli go i rzucili się, by związać mu ręce za plecami opaską zaciskową, przeszukać i wyjąć portfel i telefon. Gdy w końcu uznali, że nie ma przy sobie broni, poderwali go na nogi.
Ten, który kazał mu zjechać, wyciągnął odznakę. Był to agent specjalny z wydziału ATF – alkoholu, tytoniu, broni i materiałów wybuchowych.
– Panie Webb, agent specjalny Halsey. Dziś rano dostaliśmy donos dotyczący zawartości pańskiego bagażnika.
– Donos? – powtórzył Dustin z niedowierzaniem. – Zaraz, zaraz. – Zrobił krok do tyłu i poczuł, jak znajome i zapomniane od lat poczucie niesprawiedliwości wyciska mu powietrze z płuc. Przełknął ślinę, by pokonać nagłą suchość w gardle.
– Nie mam nic w bagażniku. Może tylko torbę z siłowni, jakieś narzędzia… – Złapali nie tego, kogo trzeba. Zaraz przecież zdadzą sobie z tego sprawę. Dosłownie za chwilę…
– Musimy przeszukać pański pojazd – powiedział Halsey.
– Macie nakaz? – spytał Dustin.
– Zaraz ktoś się z nim zjawi.
– Zaraz ktoś się zjawi? O co tu chodzi? – Cała sytuacja tylko przeciągnęłaby się, gdyby mieli jeszcze czekać, a Dustin chciał tego uniknąć. Przecież nie miał nic do ukrycia. – No dobrze, proszę bardzo. Szukajcie. Nic tam nie ma.
Stanął gdzieś z tyłu samochodu i obserwował, jak wyciągnęli kluczyki, by otworzyć bagażnik.
W środku była jego torba treningowa, a w niej przepocone ubrania sprzed kilku dni. Coś się jednak nie zgadzało; zauważył też rzeczy, których tam nie wkładał. Pudełka, których nigdy nie widział na oczy.
– Co to ma być? – spytał.
– Proszę się odsunąć – zawołał Halsey. – Dajcie tu saperów.
Dustin wiedział, co to oznaczało. W wojsku służył w Korpusie Artylerii; należał do zespołu diagnostyki bombowej i działał wszędzie tam, gdzie istniało ryzyko wybuchu ładunku lub miny. Halsey pochwycił go i poprowadził do radiowozu stojącego naprzeciw jego auta, po czym otworzył tylne drzwi. Dustin wiedział, że nie należało stawiać oporu, więc posłusznie schylił się i wsiadł. Zamknęli go w środku, a policjanci stali na straży przy drzwiach. Obrócił się i z trudem wyjrzał przez tylną szybę. Co to były za pudła?
Mógł zobaczyć, że pojawiło się jeszcze więcej mundurowych. Zwrócił uwagę na ich koszulki i oznaczenia; to była obława z kilku różnych wydziałów. Co tu się działo? Zamknęli drogę, stawiając radiowozy na wszystkich pasach w każdym kierunku. Owczarek niemiecki na smyczy warknął i skoczył w stronę samochodu Dustina, a ktoś w koszulce ATF podprowadził go bliżej.
To było jakieś szaleństwo. Zdziwiłby się bardziej tylko, gdyby nagle wpadł w trzydniowy ciąg picia, ale przecież nie dotknął alkoholu, odkąd odszedł z wojska. Zaczął się pocić, a jego serce przyspieszyło panicznie. Potrzebował pomocy. Oparł głowę na siedzeniu, zamknął oczy i modlił się, cokolwiek by to nie było, żeby zdali sobie sprawę z jego niewinności. Gdy ostatnim razem zaglądał do bagażnika, była tam tylko torba sportowa, kable rozruchowe i latarka. Ktoś mu coś podłożył, coś, co tylko specjalista od ładunków wybuchowych mógł rozpoznać lub wysadzić, a potem ten ktoś zadzwonił na policję i złożył donos.
Rzeczywistość uderzyła go z pełną mocą. Żołądek ścisnął mu się w supeł, a głowa zaczęła boleć. Ktoś go wrobił. Był w ogromnych tarapatach, i nawet nie wiedział czemu.3
Jamie Powell podeszła do mikrofonów zamontowanych na prowizorycznej mównicy stojącej na schodach sądu. Wiatr rozwiewał jej włosy, a blond pasma wchodziły na twarz; żałowała, że ich nie spięła. Starała się nie dotykać włosów podczas przemowy, ale w końcu dała za wygraną i odgarnęła je tak, by chociaż nie wchodziły jej do ust.
Jej klient, Martin Ash, stał obok i szczerzył się, jakby wygrał na loterii. Miał na sobie prążkowany garnitur, który sprawiał dość karykaturalne wrażenie. Postawione mu zarzuty mogły zaowocować nawet dwudziestopięcioletnią odsiadką w więzieniu, ale dopiero co uznano go za niewinnego.
– Czy spodziewała się pani uniewinnienia ze strony ławy przysięgłych? – zawołał dziennikarz z gazety The Atlanta Journal-Constitution.
Jamie nachyliła się do mikrofonów.
– W sytuacji, gdy ława przysięgłych naradza się przez trzy dni, nie do końca wiadomo, czego się spodziewać. Mieliśmy jednak pewne domysły na podstawie pytań, które zadano sędziemu.
– Jaką obrała pani strategię w trakcie procesu? – spytał reporter z telewizji CBS.
Jamie spojrzała przez ramię na Johna Bracktona, jednego z partnerów jej kancelarii, który prowadził cała sprawę. Tak naprawdę nie miał z nią jednak za dużo do czynienia – to Jamie grała tu pierwsze skrzypce. Był on jednak jej zwierzchnikiem i on podejmował wszelkie decyzje. Już kierował się do mównicy.
W momencie, gdy zaczął omawiać strategię obrony, Jamie poczuła wibracje smartfona w kieszeni. Zignorowała to i obserwowała swojego szefa, zwracając uwagę na jego słowa, tak by w razie czego móc dopowiedzieć szczegóły.
Nagle wszystkie telefony odezwały się dźwiękami powiadomień, wibracji i wiadomości. Dziennikarze jeden po drugim przestali słuchać przemówienia i wyciągnęli komórki. Jeden z nich odwrócił się do towarzyszącego mu operatora kamery, a następnie przecisnął się przez tłum i zniknął. Operator z kolei opuścił sprzęt, dopchał się do pierwszego rzędu i wypiął mikrofon z mównicy w samym środku zdania, a następnie puścił się biegiem po schodach. John, nieco zbity z pantałyku, zająknął się, ale po chwili mówił już dalej:
– Udało nam się więc zobrazować ławie przysięgłych całą prawdę… – Pozostali dziennikarze podchodzili po kolei do mównicy i zabierali swoje mikrofony, podczas gdy John wciąż przemawiał. – Powód nie był zadowolony z nieprawidłowości, ale…
Rozległo się wycie syren; ulicą śmignął radiowóz, a za nim kilka wozów strażackich. Cała sytuacja sprawiała wrażenie, jakby wszechświat nie chciał, żeby konferencja się odbyła.
Jamie obserwowała, jak operator wybiegł na chodnik, a gdy podjechał wóz stacji telewizyjnej, wskoczył do środka. Odjechali z piskiem opon. Gdy reszta dziennikarzy zniknęła, John przestał w końcu przekrzykiwać hałas. Spojrzał na Jamie.
– Co się dzieje?
– Nie mam pojęcia. – Złapała za ramię ostatniego reportera, który zabierał mikrofon. – Chciałabym się dowiedzieć, co się stało. Co to była za wiadomość?
– Chyba coś wybuchło w Trudeau Hall.
Dopiero teraz zauważyła, że powietrze przesycone było zapachem dymu. Syreny przejeżdżających obok karetek znów zawyły. Trudeau Hall było w centrum, zaledwie kilka przecznic na północ stąd. Skierowała wzrok w tamtym kierunku i zobaczyła kłęby dymu.
– Myślałem, że będę mógł coś powiedzieć – oznajmił jej klient z wyrzutem w głosie.
– Też tak myślałam, ale prasa wzięła nogi za pas. Mają jakąś większą sprawę i robią reportaż.
– Chcę być oczyszczony z zarzutów. Najlepiej w telewizji, żeby udowodnić niewinność.
– Może uda nam się zorganizować wywiad dziś wieczorem. To byłoby chyba nawet lepsze niż ta konferencja na szybko. Proszę teraz iść do domu i cieszyć się wolnością. Już po wszystkim.
Martin niechętnie oddalił się w kierunku żony i reszty rodziny. Jamie wzięła do ręki telefon i przejrzała wiadomości o tym, co stało się około kilometra stąd.
– Lepiej wróćmy do biura, zanim zamkną ulice – rzekł John, a Jamie poszła jego śladem w kierunku parkingu. Było stamtąd widać jeszcze więcej dymu i ludzi uciekających z sali koncertowej. – Może uda mi się dowiedzieć czegoś więcej o tej sprawie – dodał i wsiadł do jej samochodu na miejsce pasażera.
Jamie odłożyła aktówkę na tylne siedzenie lexusa i usiadła za kierownicą.
– To musiało stać się całkiem niedawno, ale ja nic nie słyszałam. A ty? – zapytała.
John nie podniósł wzroku znad telefonu.
– Ja też nie. Może wybuch nastąpił, jak jeszcze byliśmy w sądzie.
Włączyła radio i wybrała stację lokalną. Prezenter relacjonował wiadomości z szybkością karabinu:
– …Trudeau Hall, gdzie odbywał się wiec Eda Lorana. Było tam mnóstwo ludzi, a część z nich skontaktowała się z nami, by przekazać, że wybuch słyszeli gdzieś z przodu sali. Wiemy również, że jest wiele ofiar śmiertelnych. Na miejscu są już nasi reporterzy; obecnie staramy się ustalić, w jaki sposób członkowie rodzin mogą dowiedzieć się o losie swoich bliskich. Zostańcie z nami, przekażemy wam najświeższe informacje.
Gdy Jamie wyobraziła sobie chaos, który musiał panować w tej chwili w Trudeau Hall, poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. „Panie Boże, błagam, miej w swojej opiece tych, którzy przeżyli…”
John zaklął.
– Tędy nie przejedziesz. Skręć tu.
Zmieniła gwałtownie pas na prawy i ledwo udało jej się wjechać w zakręt dokładnie tak, żeby oddalić się od miejsca zdarzenia. Tutaj jednak również zastali korek spowodowany przejeżdżającymi na sygnale karetkami. Telefon Johna nagle zadzwonił; podniósł go do ucha i przedstawił się.
Gdy ten zajęty był rozmową, Jamie biła się z myślami. Wybuch w zatłoczonej sali? Loran był dość znany, ale zespół, który grał dziś na jego wiecu, zdecydowanie go przebijał. Publiczność była najprawdopodobniej młoda. Ilu zginęło? Jak znosiły to ich rodziny? Czy część z tych, co przeżyli, wciąż nie mogła wydostać się z budynku i potrzebowała pomocy?
Nagle poczuła przemożną chęć podjechania pod dom swojej matki, zabrania Avery i trzymania swojej siedmioletniej córeczki w objęciach tak długo, aż ta nie zacznie narzekać. Chciała zanurzyć się w zapachu jej włosów i cieszyć się, że jest bezpieczna.
Zajęło im dwadzieścia minut, by dostać się do kancelarii oddalonej o osiem kilometrów. Już wjeżdżali na parking, gdy telefon Jamie zadzwonił; sprawdziła połączenie. Dzwonił ktoś z aresztu.
– Wybacz, muszę odebrać – oznajmiła Johnowi, który wciąż rozmawiał. – Mogę cię tu wysadzić, jeśli chcesz.
Skinął głową i wysiadł, pogrążony w rozmowie, a potem zniknął za wejściowymi drzwiami do kancelarii. Jamie zaparkowała i odebrała telefon.
– Jamie Powell.
– Cześć, dzieciaku. – Nie umiała skojarzyć tego głosu, ale brzmiał dziwnie ciepło, nostalgicznie i znajomo.
– Kto mówi?
– Dustin Webb.
Wstrzymała na chwilę oddech. No tak. To do niego należał ten głęboki, lekko zachrypnięty głos, i tylko on nazywał ją „dzieciakiem”.
– Dustin? Czemu dzwonisz z aresztu?
– Mam kłopoty. Potrzebuję prawnika.
Pokręciła głową, jakby próbując zrozumieć sytuację.
– Co się stało?
– Policja mnie zatrzymała i pozwoliłem im przeszukać auto. Nie miałem nic do ukrycia… A przynajmniej tak mi się wydawało.
– Wydawało? A co znaleźli? – Poczuła przez chwilę ucisk w sercu.
– Wygląda na to, że ładunki wybuchowe.
Wzięła gwałtownie oddech, usiłując zebrać myśli. Ładunki wybuchowe? Po tym, jak dopiero co wybuchła bomba? Nie wyglądało to najlepiej.
– Dustin, posłuchaj mnie uważnie. Nic im nie mów. Ani słowa, dopóki nie przyjadę.
– Kiedy będziesz?
– W tej chwili jestem w aucie. Będę za kilka minut. Mówię poważnie – żadnego sarkazmu, ciętych ripost ani żarcików. Nic a nic. Powiedz im, że czekasz na prawnika, i nic więcej.
– Dobrze.
Wciąż trzymając telefon w ręku, prawie zderzyła się ze słupem, gdy wjechała na miejsce parkingowe dla niepełnosprawnych i zawróciła. Kierowała się ku wyjazdowi.
– Czemu w ogóle cię zatrzymali?
– Powiedzieli, że dostali donos. Ktoś miał też przyjechać z nakazem. To nie ja wsadziłem do bagażnika te pudła, nawet nie wiedziałem, że tam są, więc pozwoliłem im przeszukać samochód. – Jamie zmarszczyła brwi, w głowie miała natłok myśli.
– Masz podejrzenia, kto mógł je tam włożyć?
– Nie mam pojęcia. Nie rozumiem, co się w ogóle dzieje.
– No dobrze, ani słowa Dustin. Już jadę.
Zjechała spiralnym zjazdem z parkingu na ulicę z zamiarem dostania się do centrum. Jeszcze tego ranka uwierzyłaby w potencjalnie każdy scenariusz. Martin Ash mógł zostać uznany za winnego i wyprowadzony z sali sądowej, generując sensację, której tak chciały media. Mógł też być uniewinniony i wypuszczony na wolność. Nigdy jednak nie przyszłoby jej do głowy, że Dustin Webb znów zawita w jej życiu.
Stracili kontakt piętnaście lat temu, i to nie z jej winy. Przez pierwsze kilka lat, gdy Dustin służył w wojsku, ignorował wszystkie listy, telefony i SMS-y. Usiłowała znaleźć go w mediach społecznościowych, ale zakładanie tam konta nie było w jego stylu. Nie pojawił się nawet wtedy, gdy z przedawkowania zmarł jej mąż. Wysłał kwiaty i kartkę, a w niej kilka słów o tym, że modli się za nią. Nawet nie wiedziała, że jest wierzący. To był ostatni raz, gdy mieli kontakt.
Mimo wszystko to zakończenie nie negowało przecież początku ich znajomości; i bez znaczenia był też fakt, w jak nieprawdopodobnych okolicznościach nawiązała się ta przyjaźń. Miała wtedy dziewięć lat.
Na zawsze zostanie jej w pamięci trzynastolatek, który wprowadził się pewnego dnia obok i wiecznie przesiadywał na ganku lub cały dzień grał w koszykówkę. Słyszała kiedyś, jak sąsiedzi opowiadali jej mamie o czterech rodzinach zastępczych, do których trafił chłopak, i o tym, jak jego ciotka i wujek w końcu zdecydowali się nim zaopiekować. Jamie nie wiedziała wtedy, czym jest rodzina zastępcza i dlaczego Dustin nie mieszkał z rodzicami, ale zdawała sobie sprawę, że jest osamotniony. Nigdy nie zwracał na nią uwagi, gdy bawiła się na zewnątrz, więc dała mu spokój.
Pewnego razu jednak jej czarny labrador wykopał dziurę pod płotem i przedostał się do ogródka sąsiadki. Dustin złapał szczeniaka i przyprowadził go z powrotem; znalazł Jamie siedzącą na drzewie w ogródku.
– Hej, dzieciaku, nie zgubiłaś kogoś?
– Coco, co ty robisz na dworze? – spytała, schodząc z drzewa. – Dzięki, że go złapałeś.
– Nie było łatwo. Szybki jest. Wiesz, że wykopał dziurę pod płotem?
Zeskoczyła na ziemię i wyciągnęła ręce, by wziąć psa. Szczeniak polizał Dustina po twarzy.
– Lubi cię. Masz psa?
– Nie, nigdy nie miałem. Ciotka Pat ma alergię.
– Kiedyś miała psa, zanim jej syn poszedł na studia. Zabrał go ze sobą.
– No jasne. – Skrzywił się. – Tak czy siak, jeśli jeszcze kiedyś znajdę go u nas, przyniosę go z powrotem. – Odwrócił się, by odejść, ale Jamie go zatrzymała.
– Masz na imię Dustin?
– Tak – odpowiedział, przystając.
– A ja Jamie.
– To fajnie.
– Lubisz tu mieszkać?
Chłopak posłał jej rozbawiony uśmiech i odparł:
– Może być.
– Co to jest rodzina zastępcza?
– Skąd o tym wiesz? – Rozejrzał się, jakby ktoś miał ich podsłuchiwać, i podszedł bliżej.
– Bo ja wiem. Chyba słyszałam, jak ktoś coś mówił.
– No to sprawdź sobie, co to znaczy.
– Sprawdziłam. Czy to tak, jakbyś mieszkał z obcymi?
– Coś w tym stylu. – Znów się uśmiechnął.
– Jak to się stało, że tam trafiłeś?
– Moi rodzice umarli.
– Przykro mi. Nie wiedziałam, nie chciałam…
– Nic się nie stało – wtrącił szybko. – Wypadek samochodowy, dawno temu.
– Lubisz mieszkać z ciocią?
– Raczej ona nie lubi mieszkać ze mną.
– Skąd wiesz?
– Dużo zadajesz pytań, wiesz?
– Już to kiedyś słyszałam.
– To jak sprawić, by mnie polubiła?
– Kto?
– Ciotka Pat. Widziałaś, jak zachowuje się przy swoich dzieciach, może mi coś podpowiesz.
– Dla nich była miła. Może musi się do ciebie przyzwyczaić.
– Nikt się nigdy do mnie nie przyzwyczaja – odparł.
– No to ja zacznę, skoro się zakolegowaliśmy.
Dustin uśmiechnął się szeroko, ale wiedziała, że jest rozbawiony.
– Tak sobie wmawiaj, dzieciaku. Zobaczymy, co powiesz za kilka miesięcy.
Obserwowała, jak wraca do swojego ogródka, i zastanawiało ją, czy jeszcze kiedyś z nią porozmawia. Nazajutrz jednak zawołała do niego przez płot, gdy spotkali się na zewnątrz.
– Hej, Dustin!
– Cześć, dzieciaku – odpowiedział.
Wspięła się na ławkę stojącą pod płotem i spojrzała na niego z góry.
– Lepiej się dziś czujesz?
– Przecież dobrze się czułem wczoraj.
– Nie byłeś zbyt zadowolony. Zrobiłam ci przykrość?
– Nie. Nie biorę tak wszystkiego do siebie.
– Nie zdenerwowały cię moje pytania?
– Oczywiście, że nie.
– To mogę pytać jeszcze?
– No dobra. – Dustin westchnął i usiadł przy ogrodowym stoliku.
– Masz babcię?
– Obydwie nie żyją.
Znów zdawało jej się, że go rozzłościła.
– Lubisz sztukę?
– Czy lubię co? – Dustin się zaśmiał.
– Sztukę. A może muzykę? Wyglądasz jak muzyk.
– A jak wygląda muzyk?
– Nie wiem. Chyba fajnie.
– Czyli wyglądam fajnie.
– Nie powiedziałam tego. Po prostu… Muzycy wyglądają fajnie.
– No dobrze. Lubię sztukę i muzykę, chyba.
– Grasz w warcaby?
– Kiedyś grałem.
– A chcesz teraz?
– Teraz nie – odpowiedział.
– A jutro?
– Natrętna jesteś, co?
– Przecież nie masz nic do roboty. Jest lato, dopiero co się tu przeprowadziłeś i nikogo nie znasz.
– Może jutro – odrzekł.
Jamie uśmiechnęła się do wspomnień, bo od tamtej pory często grali w warcaby, mimo że Dustin wolał gry komputerowe. Mama nie pozwalała jej jednak przychodzić w odwiedziny do ciotki Pat, gdyż ta uwielbiała nienaganny porządek. Poza tym uważała, że między nią a Dustinem jest za duża różnica wieku, by mogli przesiadywać u siebie w domu. Zamiast tego spotykali się i bawili w ogrodzie.
Mimo że ich przyjaźń zaczęła się z jego strony dość niechętnie, kilka miesięcy później przestał już udawać, że zupełnie przypadkiem przechodził obok, gdy akurat spotkali się na dworze. Przestał być również aż tak zażenowany faktem, że Jamie była od niego dużo młodsza. Z każdym dniem tolerował jej lawinę pytań coraz bardziej, sam również odwdzięczając się tym samym.
Przyjaźnili się aż do czasu, gdy była nastolatką – on w tym czasie studiował – przechodząc razem przez wszystkie etapy jej randkowania i pierwszych miłości. Polegała na nim jak na przyjacielu, a on traktował ją jak najskrytszą powierniczkę. Właśnie z tego powodu jego odejście bez słowa było tak niespodziewane, a cisza, która zapanowała od tamtej pory, tak bolesna.
Jamie nawet nie zdawała sobie sprawy, że wrócił z powrotem do Atlanty. Jej matka wciąż mieszkała po sąsiedzku z ciotką Pat i nic o tym nie wspomniała.
Gdy tak pędziła w kierunku obrzeży centrum, zmieniając gwałtownie pasy, by ominąć karetki i zamknięte ulice, przeszło jej przez myśl, że przecież nie miało to teraz żadnego znaczenia. W tej chwili Dustin potrzebował jej pomocy, a ona nie zamierzała robić mu wyrzutów. Musiała odsunąć zaszłości na bok i zdać się na wypracowany przez lata profesjonalizm. Nie mogła dopuścić do tego, by przeszłość z Dustinem – zakończona bądź nie – wpłynęła w jakikolwiek sposób na jej decyzje.