Srebrna kość - ebook
Srebrna kość - ebook
Nominowana do Nagrody Bookera "Srebrna kość" to pełna zwrotów akcji i ironii powieść detektywistyczna otwierająca cykl "Tajemnice Kijowa". Jej akcja rozgrywa się wczesną wiosną 1919 roku w Kijowie nękanym rewolucyjną zawieruchą. Mimo iż bolszewicy odzyskali władzę w mieście, nie potrafią utrzymać porządku. Mieszkańcy są napadani i ograbiani nie tylko przez korzystających z okazji różnej maści rzezimieszków, ale także przez żołnierzy Armii Czerwonej, a bandy atamanów krążące wokół miasta nieustannie próbują je ponownie zająć. Warunki życia stają się coraz trudniejsze: brakuje jedzenia i opału, niemal codziennie następują przerwy w dostawach prądu i wody, a częste zmiany władzy i niepewność jutra powodują, że kijowianie są coraz bardziej zdezorientowani i nieufni. W trakcie ulicznych walk Kozacy zabijają ojca Samsona Kołeczki, a jemu odcinają ucho szablą. Młody mężczyzna zostaje zupełnie sam i musi się odnaleźć w tej trudnej sytuacji. W bardzo nietypowych okolicznościach wstępuje na służbę do milicji. Nie ma pojęcia na czym polega praca śledczego, ale dzięki nieoczekiwanym konsekwencjom okaleczenia wpada na trop przestępczej działalności czerwonoarmistów, których dokwaterowano do jego mieszkania. Analityczne myślenie, nieustępliwość i pomoc niedawno poznanej Nadii sprawią, że pierwsze dochodzenie prowadzone przez Samsona przerodzi się w wielowątkowe śledztwo godne samego Sherlocka Holmesa.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-905-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szczęk szabli, która spadła na głowę ojca, ogłuszył Samsona. Kątem oka dostrzegł nagły błysk migoczącej klingi i wszedł w kałużę. Lewa ręka martwego już ojca uderzyła młodzieńca w bok i z powodu tego uderzenia kolejna szabla spadła nie na jego rudowłosą głowę, ale też nie obok – odrąbała prawe ucho i Samson, rzucając się w przydrożny rów, zdołał wyciągnąć rękę, złapać je i ścisnąć w pięści. A ojciec runął wprost na drogę z rozłupaną na pół głową. Koń przycisnął go kopytem przedniej nogi jeszcze raz do ziemi, po czym jeździec szarpnął konia i wyrwał się do przodu, gdzie około dziesięciu biegnących mieszczan rzuciło się do rowów po dwóch stronach drogi, rozumiejąc, co ich czeka. Za nim było kolejnych pięciu kawalerzystów.
Ale Samson ich już nie widział. Leżał na zboczu rowu, podparty lewą dłonią na mokrej ziemi i z zaciśniętą pięścią prawej podłożoną pod głowę. Rana pulsowała, pałała głośno i wyraźnie, jakby ktoś nad nią walił młotem po stalowej szynie. Gorąca krew lała się od skroni na szyję. Wpływała za kołnierz.
Znów zaczęło padać. Samson podniósł głowę. Spojrzał na drogę. Zobaczył nogę ojca obróconą ku niemu podeszwą. Ciemnoniebieskie angielskie pantofle zapinane na guziki nawet umazane błotem wyglądały szlachetnie. Ojciec nosił je stale i z dbałością już pięć lat, od 1914 roku, kiedy wystraszony wybuchem wojny handlarz obuwiem na Chreszczatyku obniżył cenę, słusznie twierdząc, że wojna to nie najlepszy czas na sprzedaż modnych towarów.
Nie chciał widzieć całej postaci martwego ojca z rozłupaną głową. Właśnie dlatego wycofał się rowem, nie otwierając zaciśniętej pięści z uchem. Wyszedł na ulicę, ale nie mógł się wyprostować. Stał, chudy i zgarbiony, nie odwracając się. Zrobił kilka kroków i potknął się o ciało. Obszedł je i znowu straszliwy hałas zwalił mu się na głowę i wlał do środka czaszki rozgrzanym ołowiem w miejscu odrąbanego ucha. Samson przycisnął pięść do krwawiącej rany, starając się ją zatkać i uciszyć gruchoczący szum, który rozsadzał mu głowę. I pobiegł. Pobiegł prosto przed siebie, ale i tak tam, skąd przyszli z ojcem, w stronę rodzinnej Żylanskiej. Przez łomot i hałas usłyszał pojedyncze wystrzały, ale to go nie zatrzymało. Biegł obok zagubionych, oglądających się za siebie i zmierzających donikąd mieszkańców i mieszkanek miasta. I kiedy poczuł, że nie może biec dalej, że kończą mu się siły, uczepił się wzrokiem dużego szyldu nad drzwiami dwupiętrowej willi: „Leczenie chorób oczu. Doktor N.N. Watruchin”.
Podbiegł do drzwi, lewą dłonią pociągnął za klamkę. Zamknięte. Zapukał.
– Otwórzcie! – krzyknął.
Walił w drzwi pięściami.
– Co się panu stało? – z wnętrza dobiegł wystraszony kobiecy głos.
– Ja do doktora!
– Nikołaj Nikołajewicz dziś nie przyjmuje!
– Musi! Mnie musi przyjąć! – błagał Samson.
– Kto to, Tonia? – zabrzmiał odległy i głęboki męski baryton.
– Ktoś z ulicy! – odpowiedział starszy kobiecy głos.
– Wpuśćcie!
Drzwi się uchyliły. Staruszka popatrzyła na zakrwawionego Samsona przez szparę, potem wpuściła go i od razu zamknęła drzwi na zamek i dwie zasuwy.
– O Boże! Kto pana tak urządził?
– Kozacy. A gdzie doktor?
– Proszę za mną!
Gładko ogolony siwowłosy lekarz w milczeniu opatrzył ranę, przyłożył tampon z maścią i obwiązał głowę.
Samson, nieco uspokojony ciszą mieszkania, popatrzył na niego z niemą wdzięcznością i otworzył prawą pięść.
– A ucho można jakoś przyszyć? – zapytał ledwie słyszalnym głosem.
– Nie umiem powiedzieć. – Lekarz smutno pokiwał głową. – Jestem specjalistą od chorób oczu. Kto pana tak urządził?
– Nie wiem. – Młodzieniec wzruszył ramionami. – Kozacy.
– Czerwona anarchia! – powiedział Watruchin i ciężko westchnął.
Podszedł do stołu, poszperał w górnej szufladzie, wyciągnął pudełeczko po pudrze i podał młodzieńcowi.
Samson zdjął wieczko, w środku nic nie było. Doktor oderwał kłębek waty i położył na dno pudełeczka. Chłopak umieścił w nim ucho, zakrył i schował do wierzchniej kieszeni frencza.
Podniósł wzrok na lekarza.
– Mój ojciec tam został. – Samson westchnął głęboko. – Na drodze. Zabili.
Lekarz gorzko cmoknął i potrząsnął głową.
– Czyżby można było teraz chodzić po ulicach? – Rozłożył ręce. – I co pan zamierza zrobić?
– Nie wiem, trzeba go zabrać...
– Ma pan pieniądze?
– On miał, w portfelu! Szliśmy po garnitur do krawca.
– Za mną. – Watruchin gestem wskazał na drzwi prowadzące do korytarza.
Tym razem ulice okazały się puste. Gdzieś daleko strzelali. Niebo jeszcze niżej nachyliło się nad opitym krwią miastem, jak gdyby zbierało się spocząć nocą na jego dachach i cmentarzach.
Kiedy doszli do Niemieckiej, gdzie Samsona i ojca dopadli petlurowcy, zobaczyli przed sobą dwie furmanki i około dziesięciu mężczyzn. Na jedną furmankę położono już kilku zabitych, ale ojciec Samsona wciąż leżał na skraju drogi. Tylko teraz był bez butów – ktoś zdjął angielskie pantofle zapinane na guziki.
Samson pochylił się ku ciału, starając się nie patrzeć na głowę. Rękę wsunął pod pierś, wyczuł w wewnętrznej kieszeni płaszcza portfel. Wyciągnął. Pękatość portfela nieco smuciła i dziwiła. Samson włożył go do kieszeni frencza i stanąwszy na nogi, rozejrzał się za furmankami.
– Trzeba zawieźć? – zapytał mężczyzna trzymający za uzdę konia zaprzężonego do pustej furmanki.
– Tak, trzeba. – Samson kiwnął głową i spojrzał na doktora.
– A który dom pogrzebowy jest bliżej? – zapytał mężczyznę lekarz.
– No, najbliżej ze wszystkich do Gładbacha! – odpowiedział. – A pieniądze macie? Tylko nie te, nie karbowańce.
– Mamy kierenki – powiedział doktor.
– Dobrze. – Skinął mężczyzna. – Dajcie, pomogę podnieść, bo się pobrudzicie!
Samson popatrzył na swoje brudne spodnie i brudną kurtkę; razem z mężczyzną pochylił się nad ciałem ojca.
Wtorek 11 marca 1919 roku stał się dniem kończącym dawne życie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------