Srebrny błysk śmierci - ebook
Srebrny błysk śmierci - ebook
Nora Roberts jako J.D. Robb
Srebrny błysk śmierci
W luksusowym hotelu Roarke Palace pokojówka wchodzi do apartamentu 4602, by przygotować pokój na noc i zostaje brutalnie zamordowana. Zabójca dusi ją cienkim srebrnym drutem. To Sly Yost – wirtuoz muzyki i morderstwa. Elitarny zabójca do wynajęcia.
Porucznik Eve Dallas zna go dobrze. Ale w tym przypadku sama znajomość sprawcy nie wystarczy, by rozwiązać zagadkę. Bo w grę wchodzi coś jeszcze.
W końcu Eve będzie musiała zmierzyć się z przerażającą możliwością – że prawdziwym celem mordercy może być jej mąż, Roarke...
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68562-85-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
To było morderstwo.
Czterdzieści sześć pięter niżej nadal toczyło się życie – hałaśliwe, irytujące, obojętne na śmierć.
Maj na nowojorskiej ulicy jak zwykle zapierał dech w piersiach. Sprzedawcy kwiatów rozstawili na chodnikach pachnące kramy. Choć raz, mimo korków, w powietrzu unosił się zapach nieprzypominający spalin.
Przechodnie poruszali się w tempie zależnym od nastroju. Niektórzy w pośpiechu przeciskali się między spacerowiczami, inni nerwowo rozglądali się w poszukiwaniu powietrznych autobusów. Większość mieszkańców miasta, zgodnie z zaleceniami projektantów mody na wiosnę 2059, miała na sobie koszule z długimi rękawami i T-shirty w jaskrawych kolorach.
W tym sezonie nawet sprzedawane na ulicach napoje przyciągały wzrok intensywnymi kolorami. Wózki z kiełbaskami sojowymi tonęły w smakowicie pachnącej mgle, a apetyczny zapach jedzenia mieszał się z balsamicznym powietrzem wieczoru.
Korzystając z resztek dziennego światła, młodzi nowojorczycy okupowali publiczne korty i boiska, oddając się intensywnym ćwiczeniom. W pocie czoła tańczyli, uganiali się za piłkami i rzutkami lub podciągali na drążkach. Wypożyczalnie wideo na Times Square świeciły pustkami, bo na ulicach działy się ciekawsze rzeczy. Jedynie właściciele sex-shopów nie narzekali na brak klienteli.
Wiosną, jak zwykle, rosło zainteresowanie pornografią.
Autobusy powietrzne zwalniały przed centrami handlowymi. Migoczące światła na parkingach zachęcały do postoju przed coraz to nowymi sklepami.
Kupuj i bądź szczęśliwy. A jutro? Kupisz jeszcze więcej.
Goście barów i restauracji relaksowali się przy stolikach w ogródkach. Jedząc kolację i leniwie popijając drinki, rozmawiali o swoich planach, pięknej pogodzie, codziennych troskach.
Ulica tętniła życiem, podczas gdy w wieżowcu śmierć zbierała swoje żniwo.
Nie wiedział, jak się nazywa. I tak imię, które po narodzeniu nadała jej matka, nie miało znaczenia. Jeszcze mniej obchodziło go, jak się nazywała, schodząc z tego świata.
Jedyne, co się liczyło, to jej obecność. Pojawiła się akurat w tym miejscu. Akurat o tej porze.
Przyszła do apartamentu 4602, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Był cierpliwy, a ona nie kazała na siebie zbyt długo czekać.
Miała na sobie elegancki czarny uniform i śnieżnobiały fartuszek, jakie noszą wszystkie pokojówki w Palace, najlepszym hotelu w mieście. Zgodnie z wymogami dyrekcji, gładko przyczesała lśniące kasztanowe włosy i spięła je na karku czarną klamrą.
Była młoda i ładna. Sprawiła mu tym dodatkową radość. Przecież i tak by to zrobił, nawet gdyby miała dziewięćdziesiąt lat i twarz wiedźmy.
Zadanie okazało się dużo przyjemniejsze, kiedy zauważył, że jest młoda, atrakcyjna, ma zaróżowione policzki i ładne ciemne oczy.
Oczywiście najpierw zadzwoniła. Dwa razy z krótką regulaminową przerwą. Zdążył w tym czasie ukryć się w przepastnej szafie w sypialni.
Otworzyła drzwi za pomocą karty identyfikacyjnej.
– Obsługa hotelowa! – odezwała się śpiewnym głosem, w sposób, w jaki pokojówki ogłaszają swoje przybycie do zwykle pustych pokoi.
Nie zatrzymała się w sypialni. Od razu weszła do łazienki, by wymienić ręczniki, z których od rana korzystał gość nazwiskiem James Priory.
Myjąc wannę, dla dodania sobie animuszu, nuciła pod nosem jakąś melodię. Gwiżdż, kiedy pracujesz, pomyślał, nie odrywając od niej wzroku. Jeszcze tylko chwilę.
Czekał, aż wróci. Rzuciła ręczniki na podłogę przed drzwiami, po czym podeszła do łóżka, by poprawić błękitną pościel.
Uważnie złożyła kapę w lewym rogu łóżka, formując idealnie równy trójkąt. Zauważył, że jest zadowolona z rezultatu.
Jemu też się podobało.
Poruszał się jak błyskawica. Ledwo kątem oka dostrzegła za plecami jakiś ruch, był już na niej. Krzyczała, przeraźliwie, głośno, bez przerwy, ale pokoje w Palace były dźwiękoszczelne.
Chciał, żeby krzyczała. Wprawiła go tym w dobry nastrój. Miło pracować w takich warunkach.
Próbowała wydobyć służbowy biper z kieszeni fartuszka, ale wykręcił jej rękę. Szarpnął tak mocno, że dziewczyny krzyk zamienił się w agonalne skomlenie.
– No nie, tym się bawić nie będziemy. – Odebrał jej biper i rzucił pod ścianę. – Nie spodoba ci się – ostrzegł – ale przecież nie w tym rzecz. Najważniejsze, że ja to lubię.
Zacisnął dłonie na jej szyi i podniósł ją z podłogi. Była lekka, nie ważyła nawet pięćdziesięciu kilogramów. Trzymał ją w górze, aż z braku tlenu zawisła bezwładnie w jego rękach.
Miał przy sobie strzykawkę ze środkiem uspokajającym, na wszelki wypadek, ale przy tak drobnej kobiecie okazała się zbyteczna.
Kiedy puścił ofiarę, upadła na kolana. Zatarł z zadowoleniem ręce i uśmiechnął się promiennie.
– Muzyka – wydał polecenie.
Z głośnika popłynęła zaprogramowana specjalnie na tę okazję aria z _Carmen_.
Upojne, pomyślał, nabierając w płuca powietrza, jak gdyby w ten sposób chciał poczuć zapach dźwięków.
– No to do roboty.
Pogwizdywał, bijąc ją. Nucił, kiedy gwałcił. Zanim ją udusił, zaczął śpiewać.ROZDZIAŁ 1
1
Śmierć ma wiele różnych twarzy, a śmierć gwałtowna dodatkowo kryje się za maską. Zadanie polega na odkryciu jej prawdziwego oblicza. Dopiero wtedy można wymierzyć sprawiedliwość.
Bez względu na to, czy morderstwo popełniono z zimną krwią, czy w afekcie, musiała dotrzeć do jego źródeł. To jedyne, co mogła zrobić dla ofiary.
Tej nocy Eve Dallas, porucznik nowojorskiej policji, trzymała odznakę, służbowy pistolet i komunikator w maleńkiej jedwabnej torebce, która od początku wydawała jej się zbyt frywolna.
Zamiast munduru miała na sobie cienką błyszczącą suknię wieczorową w kolorze dojrzałej moreli, ściśle przylegającą do jej szczupłego ciała. Odważny dekolt w kształcie litery V odsłaniał nagie plecy. Szyję zdobił sznur brylantów. Dwa kamienie błyszczały także w uszach, które niedawno, w chwili słabości, zgodziła się przekłuć.
W krótkie kasztanowe włosy wpięła brylanty, przypominające krople deszczu. Zawsze kiedy wkładała elegancką biżuterię, czuła się nieswojo.
Choć w jedwabiu i drogich kamieniach wyglądała oszałamiająco, nadal pozostała czujną policjantką. Jej chłodne brązowe oczy bez ustanku obserwowały przestronną salę balową, twarze gości i ochroniarzy. Czuła się całkowicie odpowiedzialna za bezpieczeństwo.
Bezszelestne kamery, zmyślnie ukryte w gipsowych kasetonach, cały czas pracowały, rejestrując wszystko, co działo się na sali. Nowoczesne skanery były w stanie wyłowić każdego, kto próbowałby wnieść lub ukryć niebezpieczne przedmioty. Większość kelnerów obsługujących przyjęcie stanowili specjalnie wyszkoleni pracownicy ochrony.
Na bal wpuszczano tylko zaproszonych gości. Czytnik znajdujący się przy drzwiach sprawdzał autentyczność hologramu na każdym zaproszeniu.
Powodem, dla którego przedsięwzięto tak wyjątkowe środki ostrożności, była biżuteria i dzieła sztuki o wartości 578 milionów dolarów, wystawione w sali balowej.
Wszystkie gabloty zostały zabezpieczone przed rozbiciem. Niezliczone czujniki bez przerwy mierzyły natężenie światła i temperaturę, były w stanie wykryć każdą zmianę ciężaru, rejestrowały najmniejszy nawet ruch. Gdyby któryś z gości lub ktoś z obsługi spróbował ruszyć z miejsca choćby kolczyk, natychmiast zablokowałby automatyczne drzwi i włączył alarm. W ciągu kilku sekund na sali pojawiliby się najlepsi ochroniarze, wyselekcjonowani z oddziałów specjalnych nowojorskiej policji.
Eve, z wrodzonym sobie cynizmem, uważała, że całe to przedsięwzięcie jest jedynie niepotrzebną pokusą dla złodziei. Zbyt wielu zwiedzających, zbyt łatwy dostęp do eksponatów, zbyt duża powierzchnia wystawy, ale poza tym wszystko było dość sprawnie zorganizowane.
Tak, jak tego oczekiwała od Roarke’a.
– I cóż, pani porucznik? – W jego pytaniu pobrzmiewała nutka rozbawienia, a może to tylko irlandzki akcent męża przyciągnął jej uwagę.
Przecież wszystko, co dotyczyło Roarke’a, przyciągało jej uwagę – oczy, nieprzyzwoicie niebieskie, twarz, która mogła uchodzić za jedno z najdoskonalszych dzieł bożych.
Kiedy się do niej uśmiechnął, wykrzywiając zmysłowe usta, miała ochotę przytulić się do niego i tylko raz lekko go ugryźć. Nie odrywając od niej wzroku, delikatnie pogładził ją po nagim ramieniu.
Choć byli małżeństwem od przeszło roku, takie ukradkowe pieszczoty wciąż wywoływały u niej dreszcze podniecenia.
– Całkiem udane przyjęcie – powiedziała.
Dyskretny grymas Roarke’a natychmiast zmienił się w szeroki uśmiech.
– Prawda? – Nie przestając gładzić jej ramienia, rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego czarne jak noc włosy sięgały prawie do ramion, nadając mu wygląd irlandzkiego wojownika. Wysoki, doskonale zbudowany, w eleganckim czarnym krawacie, robił niesamowite wrażenie. Oczywiście nie tylko na niej. Dostrzegała to większość kobiet obecnych na bankiecie. Gdyby Eve była typem zazdrosnej żony, pewnie kopnęłaby już niejeden tyłeczek tylko za sposób, w jaki ich właścicielki zerkały w stronę Roarke’a.
– Zadowolona z zabezpieczeń? – zapytał.
– Nadal uważam, że organizowanie przyjęcia w sali balowej hotelu, nawet twojego, to ogromne ryzyko. Te świecidełka są warte setki tysięcy dolarów.
Lekko się uśmiechnął.
– Świecidełka to niezupełnie to określenie, o które nam chodzi. Magda Lane wystawia na aukcję niewątpliwie najokazalszą kolekcję dzieł sztuki, biżuterii i pamiątek.
– Pewnie. I spodziewa się nieźle na tym zarobić.
– Właśnie na to liczę. Za zorganizowanie tego pokazu, zapewnienie bezpieczeństwa i przeprowadzenie licytacji Roarke Industries dostanie z tego ładną sumkę. – Czujnie rozglądał się po sali, obserwował, jak gdyby to on, a nie jego żona, pracował w policji. – Samo jej nazwisko wystarczy, żeby cena na otwarciu przebiła wartość tych cacek. Idę o zakład, że dostanie co najmniej dwa razy więcej niż to wszystko warte.
W głowie się nie mieści, pomyślała Eve. To jakiś absurd.
– Myślisz, że ludzie, ot tak po prostu, dadzą pół miliarda za przedmioty należące do kogoś innego?
– Oczywiście. Przez zwykły sentyment.
– Jezu Chryste. – Eve pokręciła z niedowierzaniem głową. – Przecież to tylko przedmioty. No tak. – Machnęła ręką. – Zapomniałam, z kim rozmawiam. Z królem przedmiotów.
– Dziękuję, kochanie. – Postanowił przemilczeć fakt, że sam ma na oku kilka drobiazgów dla siebie i żony. Na dyskretny znak dłonią pojawił się przy nich kelner, niosąc tacę z szampanem w smukłych kryształowych kieliszkach. Roarke wziął dwa, jeden podał żonie. – Jeśli zbadałaś już system zabezpieczeń, może zrobisz sobie przerwę i trochę się zabawisz?
– A kto twierdzi, że tego nie robię? – Wiedziała, że tego wieczoru nie jest policjantką, lecz jego żoną, a to oznacza podawanie ręki, poklepywanie po plecach i uśmiechanie się do gości. Ale najgorszymi torturami, według Eve, było prowadzenie niezobowiązujących rozmów towarzyskich.
Znał ją jak samego siebie. Podniósł jej dłoń i pocałował.
– Jesteś dla mnie zbyt dobra.
– Nie zapominaj o tym. – Wypiła łyk szampana. – No to z kim mam rozmawiać?
– Myślę, że zaczniemy od kobiety wieczoru. Pozwól, że przedstawię cię Magdzie. Na pewno się polubicie.
– Aktorzy – mruknęła Eve.
– Jesteś uprzedzona. No, w każdym razie – mówił, prowadząc żonę przez salę – Magda Lane nie jest zwyczajną aktorką. To żywa legenda. Pięćdziesiąt lat w show-biznesie. Wiesz, że tylko nieliczni potrafią tego dokonać. Przetrwała wszystkie mody, style i zmiany na stołkach w przemyśle filmowym. Talent to za mało, żeby odnieść sukces. Do tego potrzebny jest kręgosłup.
Eve po raz pierwszy widziała w oczach męża taki zapał. Rozbawił ją.
– Nie daje ci spokoju, co? – zapytała z uśmiechem.
– Od lat. Kiedyś, jako dzieciak, jeszcze w Dublinie, musiałem na chwilę zniknąć z ulicy. No wiesz, miałem w kieszeni kilka portfeli i cudzych drobiazgów, a po piętach dreptała mi policja.
Jej nieumalowane usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu.
– Chłopcy zawsze pozostaną chłopcami.
– Cóż, tak bywa. Przypadkiem trafiłem do kina. Miałem chyba z osiem lat albo coś koło tego. Siedziałem w ciemnej sali, czekając, aż idiotyczny film kostiumowy zanudzi mnie na śmierć. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłem Magdę Lane. Grała Pamelę w _Złamanej Olumie_.
Wskazał dłonią androida, replikę aktorki, odzianego w śnieżnobiałą suknię balową, ozdobioną lśniącymi kamieniami. Android wdzięcznie przechadzał się między gośćmi, z gracją dygał i wachlował się połyskującym białym wachlarzem.
– Jak, u diabła, ona się w tym poruszała? – zastanawiała się głośno Eve. – To musi ważyć tonę.
Nie mógł się nie roześmiać. Jego żona, jak zwykle, dostrzegła tylko niedogodności, ignorując majestatyczny przepych kreacji.
– Podobno kilkanaście kilogramów. Mówiłem ci, że ona ma kręgosłup. Właśnie ten kostium miała na sobie, kiedy ujrzałem ją po raz pierwszy. Przez godzinę nie pamiętałem o bożym świecie. Zapomniałem, gdzie jestem, kim jestem, nie czułem głodu, nie bałem się, że dostanę lanie po powrocie do domu, jeśli się okaże, że portfele nie są wystarczająco grube. Oszalałem na jej punkcie. – Nie przerywając opowieści, rozglądał się wokół, od czasu do czasu posyłał uśmiech lub machał na powitanie znajomym. – Tamtego lata widziałem ten film jeszcze cztery razy. Nawet płaciłem za wejście. To znaczy raz kupiłem bilet. Od tej pory, zawsze kiedy chciałem zapomnieć o problemach, szedłem do kina.
Eve trzymała dłoń męża, próbując wyobrazić go sobie jako chłopca, siedzącego w ciemnym kinie i z zapartym tchem śledzącego, co dzieje się na migoczącym ekranie.
Roarke jako ośmiolatek odkrył, że obok biedy i przemocy, z którymi borykał się na co dzień, istnieje inny świat.
Jako ośmioletnia dziewczynka Eve Dallas była tak zdruzgotana, że próbowała zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się w jej życiu, pomyślała.
Czy to nie to samo?
Rozpoznała aktorkę. Roarke od dawna nie chodził do kina – jeśli już, to tylko do swojego własnego – ale na dysku miał kopie tysięcy filmów. Eve przez trzydzieści lat nie obejrzała ich tylu co w ciągu ostatniego roku.
Magda Lane miała na sobie olśniewającą suknię. W krzykliwej czerwieni, ściśle przylegającej do jej zachwycająco pięknego i zmysłowego ciała, wyglądała jak dzieło sztuki. Choć miała sześćdziesiąt trzy lata, zdawała się dopiero wkraczać w wiek średni. Z tego, co zauważyła Eve, aktorka nie była tym faktem zachwycona.
Jej włosy, w kolorze dojrzałego zboża, ułożone w spirale, opadały na nagie ramiona. Wydatne usta, równie ponętne jak ciało, pomalowała krwiście czerwoną szminką, idealnie pasującą do koloru sukni. Na twarzy nie miała ani jednej zmarszczki, a skórę białą jak alabaster. Tuż obok brwi wyraźnie zaznaczał się pieprzyk.
Błyszczące zielone oczy kontrastowały z ciemnymi brwiami. Przez chwilę chłodno mierzyły Eve, po czym zwróciły się ku Roarke’owi, natychmiast rozpromieniając się w uśmiechu.
Aktorka rzuciła otaczającym ją wielbicielom nieobecne spojrzenie i wyciągając ręce, ruszyła w jego stronę.
– Mój Boże, wyglądasz oszałamiająco.
Roarke pochylił się z galanterią i ucałował jej dłonie.
– To samo chciałem powiedzieć o tobie. Magdo, jesteś jak zwykle olśniewająca.
– Tak, ale na tym polega moja praca. Ty się taki urodziłeś. Szczęściarz z ciebie. A to musi być twoja żona?
– Owszem. Eve, Magda Lane – dokonał prezentacji.
– Porucznik Eve Dallas. – Głos Magdy był jak mgła, niski i tajemniczy. – Od dawna chciałam panią poznać. Tak żałuję, że nie byłam na waszym ślubie.
– Cóż, zdaje się, że utknęłam w tym na dobre.
Magda uniosła brwi, a po chwili uśmiechnęła się przyjaźnie.
– I ja tak myślę. Roarke, proszę, zostaw nas same. Chciałabym bliżej poznać twoją fascynującą żonę, a ty mi w tym przeszkadzasz. – Machnęła szczupłą dłonią, dając mu znak, by odszedł. Brylant w pierścionku na jej palcu przez ułamek sekundy odbijał światło w tak imponujący sposób, że przypominał ogon komety. Wzięła Eve pod ramię. – A teraz poszukajmy jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzać. Te puste rozmowy są takie nużące. Oczywiście, myśli pani, że właśnie to panią teraz czeka, ale zapewniam, że nasza rozmowa nie będzie pusta. Pozwoli pani, że zacznę od wyznania. Wie pani, czego najbardziej w życiu żałuję? Tego, że pani zabójczo przystojny mąż jest tak młody, że mógłby być moim synem.
Usiadły przy stoliku, w odległym kącie sali balowej.
– Nie rozumiem, co wiek ma tu do rzeczy? – powiedziała Eve.
Magda roześmiała się. Przywołała gestem kelnera, wzięła z tacy dwa kieliszki szampana, po czym bez słowa odprawiła mężczyznę.
– Och, to moja wina. Kiedyś obiecałam sobie, że nigdy nie wezmę kochanka starszego lub młodszego ode mnie o więcej niż dwadzieścia lat. Do dziś trzymam się tej zasady, choć czasami mam wątpliwości. Ale, ale… – przerwała, by napić się szampana. Nie odrywała badawczego wzroku od Eve. – Nie o Roarke’u chciałam rozmawiać, ale o pani. Właśnie tak wyobrażałam sobie kobietę, w której się zakocha, kiedy przyjdzie na to czas.
Eve zakrztusiła się alkoholem.
– Jest pani pierwszą osobą, która tak uważa. – Przez chwilę walczyła ze sobą, w końcu się poddała. – Dlaczego pani tak sądzi?
– Atrakcyjna z pani kobieta, ale to nie uroda go zauroczyła. Uważa pani, że to zabawne. – Magda pokiwała głową z aprobatą. – I dobrze. Poczucie humoru to podstawa powodzenia u mężczyzn. Szczególnie u takich jak Roarke. – Nie wątpiła, że wygląd też się liczy. Eve może nie olśniewała urodą, a na jej widok mężczyznom nie odbierało mowy, ale zbudowana była proporcjonalnie, miała ładne szczere oczy i interesujący dołeczek w brodzie. – Pani uroda go przyciągnęła, ale nie dla niej stracił głowę. Dużo o tym myślałam, bo wiem, że Roarke zawsze miał słabość do pięknych kobiet. Sama mam słabość do niego i dlatego pozwoliłam sobie zebrać na pani temat trochę informacji.
Eve pochyliła wyzywająco głowę.
– I co, zdałam?
Rozbawiona Magda dotknęła czerwonym paznokciem brzegu kieliszka, po czym uniosła szampana i z uśmiechem wypiła łyk.
– Jest pani inteligentną, silną kobietą, która nie tylko stoi na własnych nogach, ale kiedy trzeba, potrafi kopnąć w tyłek. Ma pani swój rozum. Rozgląda się pani po sali i zastanawia: „Co za absurd, czyżbyśmy nie mieli nic lepszego do roboty?”.
Eve z rosnącym zainteresowaniem przyglądała się rozmówczyni.
– Jest pani aktorką czy psychologiem? – zapytała w końcu.
– Obie profesje mają ze sobą dużo wspólnego – Magda urwała na chwilę, by napić się szampana. – Moim zdaniem, nie zależało pani i nie zależy pani na jego pieniądzach. Właśnie tym go pani zaintrygowała. Nie zauważyłam też, żeby czołgała się pani u jego stóp. Gdyby tak było, prawdopodobnie szybko by się panią znudził.
– Nie jestem jego zabawką.
– Oczywiście, że nie. – Tym razem Magda uniosła kieliszek w toaście. – Jest w pani zakochany do szaleństwa. Aż miło na was patrzeć. A teraz proszę mi coś opowiedzieć o pracy w policji. Nigdy nie wcielałam się w postać policjantki. Kiedyś grałam kobietę, która łamie prawo, by ochronić swoich bliskich, ale nigdy nie byłam bohaterką, która broni ludzi w imieniu prawa. Jak to jest?
– To zwyczajna robota. Jak w każdej zdarzają się wzloty i upadki.
– Wątpię, by była to „zwyczajna” praca. Macie do czynienia z morderstwami. Dla nas… cywilów, bo chyba tak nas nazywacie, te sprawy zawsze będą fascynujące, szczególnie zabójstwa.
– Tak, to interesuje tych, którzy nie są ich ofiarami.
– Owszem. – Magda lekko odchyliła głowę w tył i wybuchła perlistym śmiechem. – Och, Eve, podoba mi się pani! Tak się cieszę. Nie chce pani rozmawiać o pracy, w porządku, rozumiem. Ludzie z zewnątrz uważają, że mój zawód jest niesamowicie ciekawy, a tymczasem to… zwyczajna robota. Ze wzlotami i upadkami.
– Widziałam sporo pani ról. Zdaje się, że Roarke ma na dysku wszystkie filmy, w których pani zagrała. Najbardziej podobała mi się pani jako oszustka, która wszędzie zostawia ślady. Całkiem zabawny film.
– Ach tak, _Przynęta i bat_. Z Chase’em Connerem w roli głównej. Mieliśmy wtedy romans. Całkiem udany. Chcę wystawić na licytację kostium, który miałam na sobie w scenie przyjęcia. – Rozejrzała się po sali w poszukiwaniu przedmiotów, które kiedyś były dla niej ważne, a dziś wywoływały już tylko uśmiech. – Liczę na wysokie ceny. Dzięki tym pieniądzom Fundacja na rzecz Artystów Sceny imienia Magdy Lane zacznie wreszcie działać. Cóż, oddam pod młotek kawał kariery, kawał życia. – Odwróciła się, by dokładniej obejrzeć fragment ekspozycji przedstawiający elegancki buduar, z lśniącym jedwabnym szlafroczkiem i otwartą szkatułką, z której na toaletkę wysypywała się biżuteria. – Urocze kobiece cacka, prawda?
– Tak, jeśli się to lubi.
Magda spojrzała na Eve z uśmiechem.
– W pewnym okresie życia uwielbiałam te rzeczy. Ale mądra kobieta, chcąc przetrwać w tym biznesie, musi ciągle na nowo odkrywać samą siebie.
– A kim jest pani teraz?
– Tak, tak… – Magda westchnęła w zamyśleniu. – Ludzie pytają, dlaczego to robię, dlaczego rozstaję się z tyloma wspomnieniami. Wie pani, co im odpowiadam?
– Nie, co?
– Że mam zamiar żyć i pracować jeszcze dobrych kilka lat. Zdążę zebrać nową kolekcję. – Aktorka roześmiała się i odwróciła do Eve. – I taka jest prawda. Ale jest coś jeszcze. Fundacja. To marzenie mojego życia. Byłam dobra w swoim zawodzie. Dopóki mogę, chcę przekazać swoje doświadczenia innym, młodszym. Stypendia, dotacje, wszelka pomoc dla utalentowanego narybku. Cieszy mnie myśl, że młodzi aktorzy i reżyserzy będą zaczynać karierę z moim imieniem na ustach. Tak, to próżność.
– Nie sądzę. Uważam, że to mądrość.
– Och, zaczyna mi się pani coraz bardziej podobać. O, Vince do mnie mruga. To mój syn – wyjaśniła Magda. – Odpowiada za kontakt z mediami i bezpieczeństwo tego przedsięwzięcia. To wyjątkowo wymagający młody człowiek – dodała, machając do syna, znajdującego się na przeciwnym końcu sali. – Bóg jeden wie, skąd to się u niego wzięło. Cóż, to znak, że pora wracać do pracy. – Wstała. – Zabawię w Nowym Jorku jeszcze przez kilka tygodni. Mam nadzieję, że się spotkamy.
– Z przyjemnością.
– O, Roarke, jak zwykle samą w porę. – Magda uśmiechnęła się do nadchodzącego gospodarza. – Niestety, obowiązki wzywają. Muszę porzucić twoją uroczą żonę. Kochani, chętnie skorzystam z zaproszenia na kolację. Będziemy mogli spokojnie porozmawiać, a przede wszystkim zakosztować wybornej kuchni tego twojego… jakżeż on się nazywa?
– Summerset – podpowiedziała Eve.
– Ach tak, oczywiście, Summerset. A zatem, do zobaczenia niebawem. – Aktorka pocałowała Roarke’a w oba policzki i odeszła.
– Miałeś rację. Polubiłam ją.
– Byłem tego pewny. – Roarke delikatnie kierował żonę w stronę wyjścia. – Wybacz, że psuję ci zabawę, ale mamy drobny problem.
– Z ochroną? Ktoś próbował się wymknąć z którąś z błyskotek w kieszeni?
– Nie, nie chodzi o kradzież. Niestety, to zabójstwo.
Wyraz jej oczu natychmiast się zmienił. W jednej chwili z kobiety przeistoczyła się w czujną policjantkę.
– Kto?
– Z tego, co wiem, to pokojówka. – Nie wypuszczając ramienia Eve, szedł z nią w kierunku wind. – Znaleziono ją w południowym skrzydle na czterdziestym szóstym piętrze. Nie znam szczegółów – wyjaśnił, zanim zdążyła zapytać. – Szef ochrony hotelowej przed chwilą mnie o tym poinformował.
– Zawiadomiłeś policję?
– Zawiadomiłem ciebie. – W skupieniu czekał, aż winda zatrzyma się na właściwym piętrze. – Ochrona wiedziała, że jestem w hotelu i że ty jesteś ze mną. Postanowili najpierw powiadomić mnie. I ciebie.
– Już dobrze, nie obrażaj się. Jeszcze nie wiemy, czy w ogóle popełniono jakieś przestępstwo. Ludziom zawsze się wydaje, że skoro nie ma świadków śmierci, to musiało być morderstwo. Tymczasem najczęściej chodzi o wypadek lub zgon z przyczyn naturalnych.
Kiedy Eve wyszła z windy, jej oczy się zwęziły. Na zatłoczonym korytarzu panował chaos. Histeryzująca pokojówka, mężczyźni w garniturach, hotelowi goście, którzy, zwabieni hałasem, wyjrzeli z apartamentów, by sprawdzić, co się stało.
Sięgnęła do swojej idiotycznej torebki i wyjęła odznakę. Wyciągając ją przed siebie, ruszyła w stronę pokoju, przed którym gromadzili się gapie.
– Policja, proszę się rozejść. Niech państwo wracają do swoich apartamentów. Proszę, żeby pozostała tylko ochrona. Niech ktoś się zajmie tą kobietą. Kto tu jest szefem?
– Ja – odezwał się wysoki łysy mężczyzna o skórze w kolorze kawy. – John Brigham.
– Panie Brigham, proszę ze mną. – Nie miała przy sobie uniwersalnej karty dostępu, więc wskazała dłonią, by otworzył drzwi.
Kiedy weszli do środka, czujnie rozejrzała się po salonie. Przestronny, wygodnie umeblowany. Pełny barek. A czysto jak w kościele. Okna ukryte za ekranami, wszystkie światła włączone.
– Gdzie ta dziewczyna? – zapytała Brighama.
– W sypialni. Na lewo.
– Czy kiedy dotarł pan na miejsce, drzwi były zamknięte?
– Tak, ale możliwe, że zamknęła je kobieta, która ją znalazła. Pani Hilo, pokojówka.
– To ta, którą widziałam na korytarzu?
– Tak, to ona.
– No dobrze, zobaczmy, co my tu mamy. – Otworzyła drzwi.
Z odtwarzacza w sypialni sączyła się muzyka. Tu także wszystkie światła były zapalone. Na łóżku leżały zwłoki. Dziewczyna wyglądała jak zepsuta lalka porzucona przez niegrzeczne dziecko.
Jedna ręka wykrzywiona pod nieprawdopodobnym kątem, twarz zakrwawiona i posiniaczona od bicia, spódnica zadarta na biodra. Cienka srebrna linka, którą została uduszona, przecięła skórę i wrzynała się w gardło niczym śmiercionośny naszyjnik.
– Myślę, że możemy wykluczyć zgon z przyczyn naturalnych – mruknął Roarke.
– Na to wygląda. Brigham, kto poza panem i pokojówką był w apartamencie po znalezieniu ciała?
– Nikogo tu nie wpuszczamy.
– Czy zbliżał się pan do zwłok? Czy dotykał pan czegoś oprócz drzwi?
– Znam procedurę, pani porucznik. Przez dwanaście lat pracowałem w FBI, wydział kryminalny w Chicago. Hilo mnie ostrzegła. Krzyczała przez komunikator, a potem zbiegła do kantorka na czterdziestym piętrze. Byłem na miejscu w dwie minuty. Wszedłem do apartamentu i od razu odnalazłem ofiarę. Stwierdziłem, że nie żyje. Wiedziałem, że pan Roarke jest w budynku, więc natychmiast go zawiadomiłem, następnie zabezpieczyłem wejście, posłałem po Hilo i czekałem na przybycie państwa.
– Świetnie się pan spisał, Brigham. Sam pan wie, jak często różni „pomocnicy” potrafią zapaskudzić miejsce zbrodni. Znał pan ofiarę?
– Nie. Hilo nazywa ją Darlene. Małą Darlene. Tylko tyle udało mi się z niej wydobyć.
Eve, nie podchodząc zbyt blisko, uważnie obejrzała ciało. Zastanawiała się, jak doszło do morderstwa.
– Niech pan zrobi mi przysługę i zaprowadzi tę Hilo w jakieś ustronne miejsce, gdzie nikt nie będzie jej przeszkadzał. Proszę z nią poczekać, aż po was przyślę. Wezwę ekipę. Nie chcę wchodzić do środka bez sprzętu.
Brigham wyjął z kieszeni minizestaw zabezpieczający.
– Przyniósł to jeden z moich ludzi – powiedział, podając pojemnik ze sprayem. – Pomyślałem, że może pani nie mieć przy sobie podręcznego sprzętu. Jest też rekorder.
– Brawo, Brigham, miał pan rację. A teraz czy mógłby się pan zająć Hilo?
– Oczywiście. Proszę mnie wezwać, kiedy będzie pani chciała z nią porozmawiać. Zostawię kilku moich ludzi, przypilnują wszystkiego do czasu, aż pojawi się pani ekipa.
– Dziękuję. – Eve potrząsnęła pojemnikiem. – Dlaczego odszedł pan z firmy?
Po raz pierwszy Brigham się uśmiechnął.
– Mój obecny przełożony przedstawił mi propozycję nie do odrzucenia.
– Założę się, że to twoja robota – zwróciła się do Roarke’a, kiedy Brigham zniknął. – Jest błyskotliwy i spostrzegawczy. – Eve spryskała buty, ale po namyśle doszła do wniosku, że najbezpieczniej będzie wejść tam boso. Zdjęła wieczorowe pantofle, spryskała stopy, dłonie i podała preparat mężowi. – Chciałabym, żebyś to wszystko filmował – powiedziała, oddając mu także rekorder.
– Nazywa się Darlene French. – Roarke odnalazł dane pokojówki w swoim kieszonkowym komputerze. – Pracowała tu od roku. Miała dwadzieścia dwa lata.
– Tak mi przykro. – Eve położyła dłoń na jego ramieniu i czekała, aż mąż oderwie gniewny wzrok od ekranu i spojrzy na nią. – Obejrzę zwłoki. Rejestruj wszystko, dobrze?
– Tak, oczywiście. – Roarke schował komputer do kieszeni i uruchomił kamerę.
– Ofiara to Darlene French, kobieta, dwadzieścia dwa lata, zatrudniona jako pokojówka w hotelu Palace. Zwłoki znaleziono w apartamencie 4602. Na miejscu obecna Dallas, porucznik Eve Dallas. Tymczasowej pomocy udziela i rejestruje przebieg śledztwa Roarke. Wezwano ekipę. – Eve podeszła do ciała. – W pomieszczeniu nie stwierdzono śladów walki. Rany i sińce na ciele ofiary, szczególnie liczne w okolicy twarzy, wskazują na brutalne pobicie. Plamy krwi oznaczają, że ofiara została zmasakrowana na łóżku. – Jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. Na podłodze, tuż przy drzwiach do łazienki, zauważyła biper. – Prawa ręka złamana – opisywała dalej. – Sińce na udach i w okolicy pochwy, przed zgonem musiało dojść do gwałtu. – Delikatnie uniosła bezwładną rękę i dokładnie ją obejrzała, żałując, że nie wzięła ze sobą okularów skanujących. – O, jest skóra – mruknęła. – Nieźle go drapnęłaś, co, Darlene? I bardzo dobrze. Pod paznokciami ofiary widać ślady naskórka. Prawdopodobnie są też włosy. – Eve ostrożnie uniosła ciało. Guziki na piersiach były zapięte. – Nie bawił się w grę wstępną. Nie podarł jej ubrania, nie miał czasu jej rozbierać. Po prostu ją skatował, złamał rękę, a potem zgwałcił. Ofiara została uduszona cienką linką. Wygląda na srebrną. Końce wywinięte, skrzyżowane z przodu, na szyi. Ofiara leżała na plecach, kiedy zabójca ją dusił. Udało ci się dokładnie wszystko sfilmować? – zapytała Roarke’a.
– Tak.
Eve podniosła głowę dziewczyny i pochyliła się, by obejrzeć linkę.
– Podejdź tu bliżej, musisz to zarejestrować – poleciła. – Może się przesunąć, kiedy ją odwrócę. Krwawienie minimalne, gładka linka. Zrobił to dopiero po pobiciu i zgwałceniu. Siedział na niej okrakiem. – Zmrużyła w skupieniu oczy. – Ściskał ją kolanami. Po tym wszystkim pewnie i tak nie miała siły, żeby się bronić. Okręcił linkę wokół jej szyi, skrzyżował końce, pociągnął. Nie trwało to zbyt długo.
A jednak walczyła, jej ciało instynktownie próbowało pozbyć się przygniatającego ciężaru, krzyk uwiązł w ściśniętym linką gardle.
Piekielny ból, strach. Serce wali jak oszalałe. Coraz głośniejsze pulsowanie w uszach. Zaraz eksploduje z braku tlenu.
Pięty wybijają rytm śmierci. Dłonie łapią powietrze. Krew wybucha, uderza do głowy, za oczami. Przerażone serce poddaje się.
Eve odsunęła się od łóżka. Bez sprzętu nie mogła zrobić nic więcej.
– Dowiedz się, kto wynajął ten apartament, czym dokładnie zajmuje się obsługa i na czym polegają obowiązki pokojówek. Muszę porozmawiać z tą Hilo – dodała, podchodząc do ściennej szafy. – Chciałabym też przesłuchać wszystkich pracowników, którzy znali ofiarę. – Zerknęła do środka. – Żadnych ubrań. Kilka zużytych ręczników. Mogła je upuścić lub po prostu rzuciła je tu, by zabrać, kiedy będzie wychodzić. Czy ktoś tu w ogóle mieszkał?
– Dowiem się. A krewni? Pewnie będziesz chciała wiedzieć, czy miała rodzinę.
– Tak. – Eve westchnęła. – Mąż, jeśli była mężatką, narzeczony, chłopak, kochanek, jakiś były. W dziewięciu przypadkach na dziesięć to oni są zamieszani w zbrodnie na tle seksualnym. Tym razem wygląda na ten dziesiąty przypadek. Nic osobistego, żadnej intymności, namiętności. Nie był w to jakoś szczególnie zaangażowany.
– W gwałcie nigdy nie ma niczego intymnego.
– Mylisz się. – Wiedziała coś na ten temat. – Jeśli sprawca i ofiara mają ze sobą cokolwiek wspólnego, jeśli ich coś łączy, choćby najbardziej ulotna fantazja sprawcy, to już jest intymność. A w tym przypadku niczego takiego nie było. Założę się, że więcej czasu zajęło mu pobicie niż gwałt. Niektórzy mężczyźni wolą to pierwsze. Traktują to jako grę wstępną.
Roarke wyłączył nagrywanie.
– Eve, oddaj tę sprawę komuś innemu.
– Co? – Mrugnęła, wracając do rzeczywistości. – Dlaczego miałabym to zrobić?
– Nie pakuj się w to. – Pogładził jej policzek. – Widzę, że sprawia ci to ból.
Był ostrożny, zauważyła. W przeciwieństwie do jej ojca. Pobicia, gwałty, terror – żyła tym jako dziecko.
– Zawsze boli, jeśli się na to pozwała – powiedziała, po czym spojrzała na Darlene French. – Nie oddam jej nikomu, Roarke. Nie mogę. Jest moja.