Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Srebro w kościach - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Srebro w kościach - ebook

Pierwszy tom nowej serii fantasy Alexandry Bracken, autorki cyklu Mroczne umysły oraz bestsellerowej powieści „Lore”. Historia inspirowana legendą arturiańską, pełna miłości, pragnienia zemsty i czystej adrenaliny!
Czarna magia, ryzykowne wyprawy do starożytnych krypt w poszukiwaniu skarbów, tajemnicze zniknięcia i śmiertelny sekret, zdolny przebudzić duchy przeszłości - czy Tamsin podejmie wyzwanie i postawi na szali własne życie, by uratować brata?
Alexandra Bracken jest jedną z czołowych amerykańskich autorek fantasy, jej książki stale goszczą na listach bestsellerów New York Timesa, a na ich podstawie powstają popularne produkcje filmowe. W przygotowaniu ekranizacja książki „Lore”. Adaptacji ma dokonać studio UNIVERSAL. Projekt, opisywany jako połączenie „Igrzysk śmierci” z grecką mitologią, będzie filmową petardą!
Tamsin Lark nie prosiła, żeby zostać Zgłębiającym. Jako śmiertelniczka bez talentu magicznego, miała nigdy nie włamywać się do starożytnych krypt ani też nigdy nie rywalizować z czarodziejkami i Oświeconymi o znajdujące się w środku skarby. Ale po tym, jak jej przybrany ojciec zniknął bez pożegnania, tylko w ten sposób mogła utrzymać przy życiu siebie i swojego brata, Cabella.
Dziesięć lat później pojawiają się plotki, że jej opiekun zniknął z potężnym pierścieniem rodem z legendy arturiańskiej. Spotkanie z rywalizującym z Tamsin chłopakiem, Emrysem, rozpala w niej nadzieję, że pierścień może uwolnić Cabella od klątwy, która zagraża rodzeństwu. Sęk w tym, że nie tylko oni pragną go zdobyć.
Jak wieść niesie, chciwi Zgłębiający zaczynają drążyć temat, a wielu z nich gotowych jest zabić, byle tylko dostać ten pierścień. Emrys jest ostatnią osobą, z którą Tamsin zdecydowałaby się na współpracę, ale sama nie zdoła wyprzedzić konkurentów w wyścigu po cenny relikt. Dlatego wspólnie zanurkują do gniazda żmij i zasmakują czarnej magii, ujawniając śmiertelny sekret zdolny przebudzić duchy przeszłości i zniszczyć ostatnią nadzieję dziewczyny na uratowanie brata…
„Wywar pełen magii, niebezpieczeństwa, romansu i bólu! Historie Bracken wciągną cię w wir legend i tęsknot, których nigdy nie będziesz chciał opuścić”.
Leigh Bardugo, autorka Cień i kość
„Wciągająca, trzymająca w napięciu, pełna akcji i niemożliwie romantyczna, książka Srebro w kościach jest absolutnie legendarna”.
Jennifer Lynn, autorka The Inheritance Games
„Pisarstwo Bracken, jest tak zmysłowe i odurzające, że będzie nawiedzać czytelnika nawet w snach”.
Elizabeth Lim, autorka Sześć szkarłatnych żurawi

 

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8266-314-3
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SIEDEM LAT TEMU

Lancashire, Anglia

Pierwszą rzeczą, jakiej uczysz się o zawodzie Poszukiwacza, to nie ufać własnym oczom.

Oczywiście Nash widział sprawy inaczej. Upierał się, że wszystkie czary to w znacznej mierze iluzja. Dopełniała ją jednak przesiąknięta krwią groza.

W tej chwili nie byłam przerażona. Prędzej wściekła jak syczący kot.

Zostawili mnie w obozie. Znowu!

Oparłam dłonie o framugę drzwi szopy i zbliżyłam się do magicznego przejścia na tyle blisko, na ile mogłam, by przypadkiem nie wpaść do środka. To był jeden z tych ciemnych tuneli, które Poszukiwacze nazywali Żyłami, ponieważ w mgnieniu oka przenosiły cię z jednego miejsca w drugie. Akurat ta prowadziła do skarbca dawno zmarłej czarodziejki, zawierającego jej najcenniejsze relikty.

Sprawdziłam godzinę na popękanym ekranie wiekowej komórki Nasha. Minęło czterdzieści osiem minut, odkąd zniknęli w Żyle. Nie biegłam wystarczająco szybko, żeby ich dogonić, a jeśli słyszeli moje nawoływania, to je zignorowali.

Ekran telefonu zamigotał i zgasł. Bateria w końcu musiała kiedyś paść.

– Hej! – powiedziałam, bawiąc się kluczem, który zostawili w zamku. Była to kość palca czarodziejki, zanurzona w kropli jej krwi. – Nie zamierzam wracać do obozu. Powiedzcie mi, czy mogę bezpiecznie wejść! Słyszycie mnie w ogóle?

Tylko przejście odpowiedziało, wydychając kłęby śniegu. Po prostu cudownie! Czarodziejka Edda musiała ukryć relikwie w miejscu, w którym zima jest jeszcze mroźniejsza niż w Anglii.

Ponieważ Nash i Cabell się nie odzywali, w głębi duszy poczułam rozczarowanie. Zagrożenie nigdy nie odstraszało naszego opiekuna. Wkrótce się przekona, że mnie również nic nie zniechęci, a już na pewno nie ktoś taki jak on – stary, upierdliwy Nash.

– Cabell! – zawołałam, tym razem nieco głośniej. Chłód podchwycił moje słowa, tworząc białe smugi w powietrzu. Przeszył mnie dreszcz. – Czy wszystko u was w porządku? Wchodzę, czy tego chcecie, czy nie!

Nash oczywiście zabrał ze sobą mojego brata, gdyż uważał, że jest przydatny. Ale kiedy mnie nie było w pobliżu, nikt nie dbał o to, czy Cabell nie skończy tej przygody ranny (lub nawet jeszcze gorzej).

Słońce nieśmiało chowało się za srebrzystymi chmurami. Za mną opuszczona chata z kamienia pilnowała okolicznych pól. Wokół panowała cisza, co zawsze działało mi na nerwy. Wstrzymywałam oddech, próbując nasłuchiwać. Żadnego szumu samochodów, żadnego wizgu przelatujących samolotów ani nawet ćwierkania ptaków. Zupełnie jakby wszyscy doskonale wiedzieli, żeby nie przyjeżdżać w to przeklęte miejsce. Tylko Nash był tak głupim i chciwym idiotą, żeby zaryzykować tę wizytę.

Chwilę później świeża fala śniegu przyniosła głos Cabella.

– Tamsin? – Wydawał się podekscytowany. – Na progu uważaj na głowę.

Zanurzyłam się w dezorientującej ciemności Żyły. Powitała mnie kłującym zimnem, które błyskawicznie owinęło się wokół mnie, niemalże tnąc skórę nożem, aż zaparło mi dech.

Po dwóch krokach okrągłe drzwi wyznaczające drugi kraniec Żyły wyłoniły się z mroku. Po trzecim kroku stały się żyjącą ścianą upiornego światła. Błękitnego, prawie jak…

Zerknęłam na połamane kawałki lodu rozrzucone wokół drzwi i wyryte w nich spiralne pieczęcie klątwy. Okręciłam się w poszukiwaniu Cabella, ale czyjaś ręka złapała mnie i zatrzymała w miejscu.

– Kazałem ci zostać w obozie! – Twarz Nasha z włączoną lampką czołową skrywała się w cieniu, ale czułam promieniujący z niej gniew równie wyraźnie, jak ciepło jego skóry. – Pogadamy o tym później, Tamsin.

– I co zrobisz? Dasz mi szlaban? – odszczeknęłam się, delektując się małym zwycięstwem.

– Może i tak, kretynko – powiedział. – Nigdy więcej nie rób czegoś, czego konsekwencji nie znasz.

Światło z jego czołówki zatańczyło wokół mnie, a potem powędrowało w górę. Spojrzałam w tamtym kierunku.

Z sufitu zwisały sople. Setki sopli zakończonych ostro jak brzytwa, gotowych w każdej chwili runąć w dół. Ściany, ziemia, sufit – wszystko skuwał lód.

Nawet w ciemności widać było Cabella w jego potarganej żółtej wiatrówce. Poczułam ulgę, następnie podeszłam bliżej i kucnęłam, by pomóc mu pozbierać niewykorzystane kryształy. Użył ich do przekierowania magii klątw strzegących drzwi. Kiedy je usunął, Nash rozwalił toporem sigile.

Wszyscy Poszukiwacze stosowali jakąś odmianę zaklęcia, z którego skorzystał Cabell, ale używali do tego przedmiotów zakupionych od czarodziejek.

Mój brat, nawet wśród Poszukiwaczy obdarzonych silną magią, uchodził za wyjątkowego. Był pierwszym od lat Niwelatorem – Oświeconym, który potrafił przesyłać magię klątwy z jednego obiektu do drugiego. W ten sposób usuwał zaklęcia z naszej drogi.

Jedynie własnej klątwy nie umiał się pozbyć.

– Z czym mieliśmy do czynienia, Tamsin? – zapytał Nash, wskazując stalowym czubkiem buta kawałek lodu pokryty charakterystycznymi znakami. Kiedy spojrzałam na niego, dodał: – Wspominałaś, że chcesz się uczyć.

Sigile w rzeczywistości były symbolami używanymi przez czarodziejki do kształtowania magii i wiązania jej z miejscem lub przedmiotem. Nash dla każdej z nich wymyślił jakąś idiotyczną nazwę.

– Cień Widma – powiedziałam, przewracając oczami. – Duch podążałby za nami przez skarbiec, zadręczając nas i szarpiąc naszą skórę.

– A ten? – kontynuował Nash, kopiąc w moją stronę ukruszony kawałek kamienia.

– Siwooki – stwierdziłam. – Osoba przekraczająca ten próg zostałaby oślepiona i zmuszona do błąkania się po skarbcu, dopóki nie zamarzłaby na śmierć.

– Prawdopodobnie wcześniej nadziałaby się na pal – roześmiał się Cabell, wskazując inny sigil. Skóra zaróżowiła mu się z zimna lub podekscytowania, choć zdawał się nie zauważać płatków śniegu w swoich czarnych włosach.

– Słusznie. Dobra robota – pochwalił go Nash, a mój brat uśmiechnął się z dumą.

Ściany wydychały wokół nas zimne powietrze. Wśród morza lodu rozbrzmiewała melodia jakby z innego świata, szumiąca i trzeszcząca jak stare drzewo wyginające się na wietrze. Do przodu prowadziła tylko jedna droga – wąska ścieżka po prawej stronie.

Zadrżałam, pocierając ramiona.

– Czy możemy po prostu wziąć ten głupi sztylet i wracać?

Cabell wsunął dłoń do torby, by wyciągnąć świeże kryształy na wypadek natknięcia się na kolejne klątwy. Śledziłam wzrokiem każdy jego ruch, lecz kiedy chciałam za nim ruszyć, ręka Nasha schwyciła mnie za ramię.

– Nie zapomniałaś o czymś? – zapytał, krzywiąc się.

Zdmuchnęłam kosmyk jasnych włosów z twarzy.

– Nie potrzebuję jej – odparłam poirytowana.

– A ja nie potrzebuję popisówki ze strony zbuntowanego dzieciaka, którą właśnie mi fundujesz – stwierdził, grzebiąc w mojej torbie w poszukiwaniu skrawka fioletowego jedwabiu. Wyciągnął go i rozwinął, odsłaniając Dłoń Chwały, po którą sięgnęłam.

Nie miałam Wspólnej Wizji, o czym Cabell i Nash przypominali mi przy każdej możliwej okazji. W odróżnieniu od nich nie dysponowałam również własną magią. Dłoń Chwały pozwalała mi otworzyć każde drzwi, nawet te chronione przez szkieletową klamkę, ale najważniejszym efektem jej działania było wykrywanie i wskazywanie magii niewidocznej dla ludzkiego oka.

Nienawidziłam tego. Nienawidziłam bycia odmieńcem. Ten problem Nash musiał w końcu jakoś rozwiązać.

– Fuj. Trochę zapuszczona, nie sądzisz? – zapytał, zapalając po kolei ciemny knot każdego palca.

– Twoja kolej, by o nią zadbać – odrzekłam. Ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, był kolejny wieczór spędzony na wmasowywaniu świeżej warstwy ludzkiego tłuszczu w odciętą lewą dłoń osiemnastowiecznego mordercy, który zawisł za zarżnięcie czterech rodzin. – Obudź się, Ignatiusie! – rozkazałam.

Choć Nash zamocował rękę na żelaznej podstawce świecznika, noszenie jej wcale nie stało się przyjemniejsze. Obróciłam Dłoń Chwały w moją stronę. Jasnoniebieskie oko osadzone w woskowatej skórze mrugnęło, a następnie zmrużyło się rozczarowane.

– Owszem – oświadczyłam. – Nadal żyję.

Oko się poruszyło.

– Odwzajemniam twoje odczucia, ty pyskaty kawałku marynowanego mięsa – mruknęłam, nastawiając jego sztywne, skręcone palce, aż z trzaskiem wróciły na swoje miejsce.

– Dzień dobry, przystojniaku – zarechotał Nash. – Wiesz, Tamsy, odrobina ciepła cię nie zabije.

Zerknęłam na niego.

– Sama chciałaś tu przyjść. – Wzruszył ramionami. – Następnym razem pomyśl o konsekwencjach, dobrze?

Zapach palonych włosów dotarł do mojego nosa. Przełożyłam Ignatiusa do lewej ręki i korytarz wokół nas zamigotał. Światło z dłoni rozeszło się po powierzchni otaczającego nas lodu, zabarwiając go nieziemskim blaskiem. Odetchnęłam głęboko.

Przeklęte sigile były wszędzie – na ziemi, ścianach, suficie. Przenikały się i wirowały.

Cabell klęczał u stóp ścieżki i pot spływał mu z czoła. Starał się przekierowywać klątwy do kryształów, które układał przed sobą.

– Cab potrzebuje odpoczynku – zauważyłam.

– Da radę – stwierdził Nash.

Mój brat przytaknął, prostując ramiona.

– Nic mi nie jest. Mogę dalej pracować.

Kropla płonącego tłuszczu oparzyła mi kciuk. Syknęłam na Ignatiusa i skrzyżowałam z nim spojrzenie. Patrzył na mnie złośliwie, lekko mrużąc oko.

– Nie ma mowy – zaprotestowałam stanowczo. Postanowiłam nie kłaść go obok Cabella, choć wiedziałam, że tego pragnie. Po pierwsze, nie zamierzałam wykonywać poleceń odciętej ręki, a po drugie… Po drugie, to nie potrzebowałam innego powodu.

Tylko po to, żeby podręczyć bezczelną rękę, przysunęłam świecznik do ściany po prawej, aż odsłonięte oko Ignatiusa znalazło się tuż przy zamarzniętej powierzchni. Nie byłam wystarczająco dobrą osobą, by poczuć się winna z powodu dygotu, który przemknął przez jego sztywne stawy.

Ciepło płomieni rozrzedziło grubą warstwę szronu na lodowej ścianie, a kiedy kolejne krople zaczęły z niej spływać, po drugiej stronie ukazał się ciemny kształt.

Wzdrygnęłam się i w tym samym momencie poślizgnęłam na pięcie mojego trampka; zanim zdążyłam się zorientować, leciałam już na ziemię.

Zaskoczony Nash wystrzelił do przodu, by złapać mnie za ramię żelaznym uściskiem. Chłód pobliskiej ściany pocałował mnie w czoło.

Serce wciąż mi biło, a płuca pulsowały, walcząc o kolejny oddech, gdy Nash pomagał mi złapać równowagę. Cabell podbiegł i chwycił mnie za ramiona. Przy okazji upewnił się, czy nie jestem ranna. Od razu się zorientowałam, kiedy zobaczył to, co dostrzegłam za ścianą. Z jego zazwyczaj bladej twarzy odpłynęła resztka krwi. Palce zacisnęły się z przerażenia.

W lodzie tkwił człowiek. Śmierć nadała mu potworne kształty. Najwyraźniej lód złamał mu szczękę, która rozwarła się nienaturalnie szeroko w ostatnim niemym krzyku rozpaczy. Burza białych włosów okalała rozdarte policzki, a kręgosłup był wygięty jak na torturach.

– Ach, to Woodrow… Zastanawiałem się, gdzie przepadł – powiedział Nash, przyglądając się z bliska martwemu ciału. – Głupi pętak!

Cabell chwycił mnie za nadgarstek i skierował światło Ignatiusa w stronę rozciągającego się przed nami tunelu. Mroczne cienie skryte za lśniącym lodem tworzyły posępną wystawę ciał.

Straciłam rachubę po trzynastu.

Mój brat zadrżał. Trząsł się tak mocno, że aż szczękały mu zęby. Jego ciemne oczy patrzyły prosto w moje, błękitne.

– Jest ich… tak strasznie… wielu…

Objęłam go.

– Już dobrze… Spokojnie…

Ale strach przejął już nad nim kontrolę, aktywując jego klątwę. Ciemna szczecina pojawiła mu się na szyi i wzdłuż kręgosłupa, a kości twarzy przesuwały się z okropnym trzaskiem, zamieniając go powoli w przerażającego ogara.

– Cabell! – Głos Nasha wydał mi się dziwnie niski i spokojny. – Gdzie wykuto sztylet króla Artura?

– Wy… – seplenił mój brat, gdyż mówienie utrudniały mu rosnące zęby. – Wykuto go…

– Gdzie, chłopcze? – naciskał nasz opiekun.

– Czyś ty osza… – zaczęłam, jednak Nash uciszył mnie jednym spojrzeniem. Lód jęczał wokół nas. Ścisnęłam mocniej brata i poczułam, jak jego kręgosłup powoli się kurczy.

– Wykuto go w… – Oczy Cabella się zwęziły, próbując się skupić na twarzy mężczyzny. – W… Avalonie!

– Właśnie! Razem z Excaliburem! – Nash przyklęknął i chłopak znieruchomiał. Włosy, które jeszcze przed chwilą przebijały się przez jego skórę, schowały się, pozostawiając ślady przypominające wysypkę. – A pamiętasz, jak Avalończycy nazywają swoją wysepkę?

Twarz Cabella zaczęła się cofać, co sprawiało mu koszmarny ból. Mimo to nie spuszczał wzroku z Nasha.

– Ynys… Ynys Afallach.

– Trafiłeś przy pierwszej próbie – stwierdził nasz opiekun, wstał i położył dłonie na naszych ramionach. – Usunąłeś większość klątw z tego korytarza, mój chłopcze. Poradzę sobie z resztą. Poczekaj tutaj z Tamsin, niedługo wrócę.

– Nie – szepnął Cabell, przecierając oczy rękawem. – Chcę tam wejść.

Nie zamierzałam puścić go samego.

Nash skinął głową, przekazał lampę Cabellowi i ruszył w głąb korytarza pełnego ciał, kierując na nie swoją czołówkę.

– To przypomina mi pewną opowieść…

– A co ci nie przypomina jakiejś opowieści? – mruknęłam. Czyżby nie widział, że mój brat wciąż się boi? Cabell tylko udawał odważnego, ale Nashowi jak zwykle to wystarczało.

– Dawno, dawno temu w królestwie zagubionym w potokach czasu król imieniem Artur rządził zarówno ludźmi, jak i elfami – zaczął Nash, ostrożnie obchodząc kryształy. Używał czubka topora do zdrapywania kolejnych sigili, które mijał po drodze. – Ale nie o nim chcę wam opowiedzieć, tylko o pięknej wyspie, zwanej Avalonem. Było to miejsce, w którym rosły jabłka zdolne wyleczyć wszelkie dolegliwości, a tamtejsze kapłanki opiekowały się istotami żyjącymi wśród tych cudownych gajów. Przez pewien czas do ich zakonu należała również przyrodnia siostra Artura, Morgana. Służyła mu mądrą i uczciwą radą, a mimo to wielu wiktoriańskich oszustów próbowało wymazać ją z kart historii.

Kiedyś już nam o tym opowiadał. Może nawet ze sto razy, przy stu różnych dymiących ogniskach. Czasami czuliśmy się, jakby Artur i jego rycerze uczestniczyli we wszystkich naszych działaniach… ale lubiliśmy ich towarzystwo.

Skupiłam się na ciepłym, głębokim głosie Nasha, a nie na otaczających nas strasznych twarzach i krwi zamarzniętej wokół nich.

– Kapłanki czciły Boginię, która stworzyła ziemię rządzoną przez Artura. Niektórzy twierdzą, że zbudowała ją z własnego serca.

– To idiotyczne – wyszeptałam lekko drżącym głosem. Cabell sięgnął za siebie w poszukiwaniu mojej dłoni.

Nash prychnął.

– Może dla ciebie, moja panno, ale dla nich te opowieści są tak samo prawdziwe jak my. Zresztą wyspa była kiedyś częścią naszego świata i znajdowała się tam, gdzie dziś dumnie wznosi się wzgórze Glastonbury. Wiele wieków temu, wraz z nastaniem nowych religii i ludzi obawiających się czy wręcz nienawidzących magii, oderwała się od Anglii, stając się jednym z Pozaświatów. To właśnie tam kapłanki, druidzi i elfy uciekli przed niebezpieczeństwami świata śmiertelników i żyli w pokoju…

– Dopóki czarodziejki się nie zbuntowały – wtrącił Cabell, ryzykując spojrzenie w moją stronę. Jego głos wydawał się już pewniejszy.

– Dopóki czarodziejki się nie zbuntowały – przyznał Nash. – Współczesne czarodziejki są potomkiniami tych, które wygnano z Avalonu za paranie się mroczną magią…

Skupiłam się na cieple dłoni Cabella i jego palcach ściskających mocno moje. W końcu minęliśmy ostatnie ciało i przeszliśmy pod kamiennym łukiem. Za nim wiła się pokryta śliskim lodem ścieżka. Zatrzymaliśmy się ponownie, gdy mój brat wyczuł kolejny sigil – i to zanim zdołał go zobaczyć – tym razem umieszczony pod naszymi stopami.

– Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym głupim sztylecie? – zapytałam, obejmując się ramionami i próbując w ten sposób się ogrzać.

Nash spędził rok na jego poszukiwaniach, rezygnując z płatnych zleceń i łatwiejszych znalezisk. Co prawda ustaliłam położenie tego skarbca wcześniej niż on, ale… Nash nigdy nie interesował się moimi odkryciami.

– Nie sądzisz, że znalezienie legendarnej relikwii stanowi wystarczający powód? – zapytał, pocierając zaczerwieniony nos. – Kiedy ci na czymś zależy, musisz o to walczyć. Kłami i pazurami. Albo po prostu sobie odpuścić.

– Droga oczyszczona – wtrącił Cabell, podnosząc się z ziemi. – Możemy iść dalej.

Nash ruszył przed siebie.

– Pamiętajcie, moje drogie chochliki, że czarodziejka Edda uwielbiała podstępy. I nie wszystko jest takie, jakie się wydaje.

Wystarczyło kilka kroków, żebym zrozumiała, co miał na myśli.

Zaczęło się od lampy naftowej stojącej obok jednego z ciał uwięzionych w lodzie, tak jakby Poszukiwacz przypadkowo ją tu odłożył, oparł się o zamarzniętą ścianę i został przez nią pochłonięty.

Przeszliśmy obok, nie zwracając na nią większej uwagi.

Potem była drabina, która pozwoliłaby nam bezpiecznie zejść na niższy poziom.

Wykorzystaliśmy nasze liny.

A potem, gdy temperatura spadła jeszcze bardziej i zrobiło się śmiertelnie zimno, zauważyłam nieskazitelnie białe futro. Miękkie i ciepłe, dokładnie takie, jakie mogła zostawić roztargniona czarodziejka na równie kuszącej skrzyni z wekami.

Weź nas, szeptały. Spróbuj nas.

I zapłać krwią.

Światło Ignatiusa ujawniło prawdę. Żyletki i zardzewiałe gwoździe wszyte wewnątrz płaszcza. Pająki kłębiące się w słojach. Brak szczebli w drabinie, z wyjątkiem pierwszego. Nawet lampa wypełniona była Duszącą Matką – substancją, której opary zagnieżdżały się w płucach, uniemożliwiając oddychanie. Robiono ją z krwi matki dzieciobójczyni. Każdy, kto otworzyłby czaszę, by zapalić knot, zginąłby w mgnieniu oka.

Minęliśmy wszystkie te pułapki, a Cabell zniwelował mroczną magię klątw umieszczonych pomiędzy nimi. Wydawało mi się, że minęły długie godziny, zanim dotarliśmy do głównej, wewnętrznej części skarbca.

Okrągła komora lśniła bladym, lodowym światłem. Pośrodku znajdował się ołtarz, a na nim, na aksamitnej poduszce, leżał sztylet o kościstobiałej rękojeści.

Nash, któremu nigdy nie brakowało słów, tym razem milczał. Nie cieszył się, jakbym się tego spodziewała. Nie skakał na palcach z radości, nawet kiedy Cabell usunął ostatnią z chroniących relikwię klątw.

– Co się dzieje? – zapytałam. – Nie mów mi, że to nie ten sztylet!

– Nie, nie, ten – odpowiedział dziwnym tonem. Mój brat odsunął się od ołtarza, pozwalając Nashowi podejść bliżej.

– No cóż – westchnął Nash, a jego dłoń zawisła na chwilę nad rękojeścią, po czym się na niej zacisnęła. – Witaj, skarbie!

– Co teraz? – zapytał Cabell, spoglądając uważnie na naszego opiekuna.

Zapewne powinien zapytać, komu Nash zamierza sprzedać ten sztylet. Może chociaż raz będzie nas stać na przyzwoity dach nad głową i zapasy żywności.

– Teraz zaś… – odpowiedział cicho mężczyzna, unosząc ostrze tak, żeby zabłysło w świetle czołówki. – Pójdziemy do Tintagel po główną nagrodę.

Do Kornwalii pojechaliśmy pociągiem. Przybyliśmy na miejsce akurat w momencie, gdy potężna burza przetoczyła się nad klifami i zniewoliła mroczne ruiny zamku Tintagel swoją dziką, grzmiącą potęgą. Stoczyliśmy prawdziwą walkę podczas rozbijania namiotu na wietrze, w zacinającym bez przerwy deszczu, po czym poszliśmy spać. Ciała uwięzione w lodzie czekały na mnie w snach, tylko teraz miejsce tamtych Poszukiwaczy zajęli król Artur i jego rycerze.

Nash stał przed nimi, plecami do mnie, obserwując falującą lodową ścianę. Otworzyłam usta, żeby się odezwać, ale nie byłam w stanie wydusić z siebie choćby dźwięku. Nawet nie krzyknęłam, gdy Nash wszedł w lód, jakby chciał do nich dołączyć.

Obudziłam się z wrzaskiem, wijąc się i miotając, gdy próbowałam uwolnić się ze śpiwora. Pierwsze promienie świtu rzucały przez czerwoną tkaninę namiotu bladą poświatę.

Wystarczająco jasną, żebym się zorientowała, że zostałam sama.

Odeszli.

Cisza wypełniła moje uszy, aż poczułam mrowienie na całym ciele. Palce miałam zbyt zdrętwiałe, by rozsunąć zamek w klapie namiotu.

Odeszli.

Brakowało mi tchu. Wiedziałam. Wiedziałam. Wiedziałam. Wiedziałam. Znowu mnie zostawili.

Krzyknęłam z frustracji, szarpnęłam za zamek i odsunęłam klapę, po czym wpadłam w zimne błoto.

Deszcz lał jak z cebra, uderzał w moje włosy i bose stopy, kiedy rozglądałam się dookoła. Gęsta mgła wirowała wokół mnie, zasnuwała wzgórza. Odcinała mnie od nich.

– Cabell? – krzyknęłam. – Hej, Cabell, gdzie jesteś?

Wbiegłam w mgłę, pomiędzy skały, a wrzosy i osty raniły mi nogi. Nie czułam nic. Tylko krzyk rosnący w mojej piersi i towarzyszący mu palący ból.

– Cabell! – nawoływałam. – Nash!

Zahaczyłam o coś stopą i upadłam. Potoczyłam się po ziemi, aż uderzyłam o kamień i straciłam dech. Nie byłam w stanie zaczerpnąć powietrza. Wszystko mnie bolało.

Krzyk, który z siebie wydałam, przeszedł w coś zupełnie innego.

– Cabell – zaszlochałam. Gorące łzy ciekły mi po policzkach, choć deszcz wciąż smagał mnie po twarzy.

Na co nam się przydasz?

– Proszę! – błagałam, kuląc się. Odpowiedziało mi tylko morze, z rykiem uderzające o skalisty brzeg. – Proszę… Przydam się… Proszę…

Nie zostawiajcie mnie tu.

– Tam… sin?

Na początku pomyślałam, że się przesłyszałam.

– Tamsin? – Głos był cichy, niemalże zagłuszony przez burzę.

Podniosłam się, walcząc z przytrzymującą mnie trawą i błotem. Rozejrzałam się dookoła.

Na chwilę mgła się rozstąpiła i na szczycie wzgórza go dostrzegłam, bladego jak duch. Czarne włosy przyklejone do czaszki, rozkojarzone ciemne oczy. Tak bardzo zagubione.

Ślizgałam się raz po raz, wędrując po stoku w górę, po drodze chwytałam się traw i kamieni, aż w końcu do niego dotarłam i mocno objęłam.

– Nic ci nie jest, Cab? Wszystko w porządku? Co się stało? Gdzie poszedłeś?

– On… odszedł! – Głos miał cienki jak nić, a skórę jak blok lodu. Wyraźnie widziałam też, jak błękit wpełza na jego usta. – Obudziłem się i go nie było. Zostawił swoje rzeczy… Szukałem go, ale on…

Odszedł.

Ale mój brat został. Przytrzymałam go mocniej, a on wtulił się we mnie. Jego łzy kapały mi na ramię. Jeszcze nigdy tak bardzo nie nienawidziłam Nasha. Okazał się dokładnie takim człowiekiem, za jakiego go uważałam.

Tchórzem. Złodziejem. Kłamcą.

– A-ale on… wróci, prawda? – szepnął Cabell. – Po prostu zapomniał nam powiedzieć, że gdzieś idzie.

Nie chciałam okłamywać brata, więc nie odpowiedziałam.

– Powinniśmy wrócić do namiotu i na niego zaczekać.

Czekalibyśmy tak po wsze czasy. Czułam prawdę w kościach. Nash pozbawił się swoich kul u nogi. Nie zamierzał wrócić. Okazał mi łaskę, nie zabierając ze sobą Cabella.

– Wszystko jest dobrze – szepnęłam. – Nic nam nie będzie. Potrzebujemy tylko siebie. Nic nam nie jest…

Nash mówił, że niektóre zaklęcia trzeba wypowiedzieć trzy razy, żeby się spełniły, ale nie byłam na tyle głupia, żeby w to wierzyć. Nie należałam do dziewczyn z pozłacanych książek z bajkami. Nie dysponowałam magią ani Wspólną Wizją.

Miałam tylko Cabella.

Ciemna szczecina znów wyłoniła się z jego skóry i poczułam, jak kości jego kręgosłupa przesuwają się, próbując zmienić ułożenie. Przytuliłam go mocniej. Strach wirował w moim żołądku, gdyż to Nash zawsze pomagał Cabellowi wrócić do ludzkiej postaci, nawet po pełnej przemianie.

Teraz mój brat miał tylko mnie.

Przełknęłam ślinę, próbując osłonić go przed siąpiącym deszczem i wiatrem. I wtedy zaczęłam mówić:

– Dawno, dawno temu w królestwie zagubionym w potokach czasu król imieniem Artur rządził zarówno ludźmi, jak i elfami…1

Bez względu na to, co mówią ludzie, nie chcą znać prawdy i sami się w tej kwestii okłamują.

Chcą wersji już w nich żyjącej, zanurzonej tak głęboko w ich duszach jak szpik w kości. Pragną nadziei wypisanej na ich twarzach w misternym języku, którego niewielu umie odczytać.

Na szczęście ja potrafiłam.

Sztuczka polegała na tym, żeby poczuli się tak, jakbym niczego nie dostrzegała. Jakbym nie mogła odgadnąć, kto rozpacza z powodu utraconej miłości, kto z powodu przegranych pieniędzy, a kto przez chorobę, której skutków nie uniknie. Wszystko sprowadzało się do jednego pragnienia, tak przewidywalnego i boleśnie ludzkiego: usłyszeć własne marzenia wypowiadane przez kogoś innego, jakby nadawało im to moc sprawczą.

Jakby było zaklęciem.

Ale marzenia były niczym więcej niż zmarnowanym oddechem ulatującym z człowieka, gdyż magia zawsze zabierała więcej, niż dawała.

Nikt nie chciał usłyszeć prawdy i wcale mi to nie przeszkadzało. Kłamstwa bardziej się opłacały; bezwstydnie głoszone fakty zapewniały jedynie – jak wypomniał mi kiedyś mój szef Myrtle, mistyczny augur z firmy Tarot Mistycznego Augura – fatalne recenzje w internecie.

Potarłam ramiona ukryte pod wełnianym szalem, zerkając na elektroniczny zegarek stojący po mojej prawej stronie: 0.30… 0.29… 0.28…

– Wyczuwam… Tak, czuję, że masz inne pytanie, Franklin – powiedziałam, dotykając dwoma palcami czoła. – Właśnie to, z którego powodu tu przyszedłeś.

Świecący dyfuzor olejków eterycznych radośnie bulgotał za moimi plecami, choć rozsiewany przez niego aromat paczuli i rozmarynu znów okazał się bezsilny wobec wydobywającego się spod starych desek podłogowych zapachu kalmarów smażonych na głębokim tłuszczu oraz odoru śmietników stojących z tyłu budynku. Ciasne, ciemne pomieszczenie wydawało się kurczyć, choć oddychałam przez usta.

Mistyczny Augur przycupnął przy bostońskim targowisku Faneuil Hall wiele dekad temu, gdzie sąsiadował z kolejnymi tanimi i regularnie bankrutującymi restauracjami, które serwowały owoce morza na parterze budynku. Ostatnio był to szczególnie złośliwy Lobster Larry’s.

– To znaczy… – odezwał się klient, spoglądając na łuszczącą się kwiecistą tapetę i stojące tuż obok posążki Buddy i Izydy. Następnie przeniósł wzrok na karty, które rozłożyłam przed nim na stole. – No cóż…

– No śmiało! – spróbowałam jeszcze raz. – Interesują cię twoje egzaminy końcowe? Kariera zawodowa? Nadchodzący sezon huraganów? A może ciekawi cię, czy twoje mieszkanie jest nawiedzone?

Playlista złożona z dźwięków relaksującego deszczu i gongów wiatrowych sączących się z mojego telefonu właśnie dobiegła końca. Sięgnęłam po komórkę, żeby puścić ją od początku. Zakurzone świece elektryczne migotały dookoła na półkach, choć ciemność rozlewająca się wokół nich skutecznie ukrywała szczegóły obskurnego pomieszczenia.

No dalej, pomyślałam lekko poirytowana.

Miałam za sobą sześć długich godzin słuchania utworów wyśpiewywanych przez mnichów i bezmyślnego przestawiania kryształów na półkach, przerywanego wizytami nielicznych klientów. Cabell pewnie zdobył już klucz i po zakończeniu tego spotkania mogłam wreszcie zająć się prawdziwą robotą.

– Po prostu nie rozumiem, co ona w nim widzi… – zaczął Franklin, lecz urwał, gdy przerwało mu cyfrowe zawodzenie mojego zegara.

Zanim zdążyłam zareagować, drzwi się otworzyły i do środka wpadła młoda dziewczyna.

– Wreszcie! – zawołała, odsuwając dramatycznym ruchem tanią zasłonę z koralików. – Moja kolej!

Franklin odwrócił się i na nią spojrzał. Rozchmurzył się, co świadczyło o zainteresowaniu nieznajomą. Cóż, wyraźnie podekscytowana emanowała taką energią, że trudno było odwrócić od niej wzrok. Jej ciemnobrązowa skóra delikatnie błyszczała, prawdopodobnie za sprawą kremu, który pachniał miodem z wanilią. Warkocze skręciła w dwa koki na głowie, a usta pociągnęła szminką w kolorze głębokiego fioletu.

Obrzuciła Franklina pełnym pogardy spojrzeniem, po czym na mnie cmoknęła. W ręku trzymała discmana i piankowe słuchawki, relikty uboższych technologicznie lat. Jako osoba niezdolna do wyrzucenia czegokolwiek byłam nimi oczarowana.

Ale urok szybko prysł, gdy dziewczyna sięgnęła do paska i schowała oba gadżety do czegoś, co przypominało różową nerkę. Taką z fluorescencyjnymi kotkami i napisem JESTEM MIAU-GICZNA wyszytym zieloną, neonową nicią.

– Neve. – Starałam się nie westchnąć. – Chyba nie umawiałyśmy się na dzisiaj.

Uśmiechnęła się oślepiająco i wyrecytowała treść tabliczki znajdującej się na drzwiach.

– Dla ciebie zawsze znajdziemy czas!

– Miałem zamiar zapytać, czy wrócimy z Olivią do siebie… – zaprotestował Franklin.

– Zostawmy coś na następny raz, dobrze? – odpowiedziałam słodkim tonem.

Sięgnął po plecak, spoglądając na mnie nieśmiało.

– Ale… nie powiesz nikomu, że tu byłem?

Gestem dłoni wskazałam na napis wiszący tuż nad moim prawym ramieniem, GWARANTUJEMY POUFNOŚĆ, a następnie ten umieszczony bezpośrednio pod nim, NIE PONOSIMY ODPOWIEDZIALNOŚCI ZA DECYZJE PODJĘTE NA PODSTAWIE ODCZYTÓW. Szkoda, że zawisł o jakieś trzy pozwy za późno.

– Do zobaczenia następnym razem – dodałam i pomachałam mu, licząc, że nie wyglądam tak groźnie, jak się czuję.

Neve zajęła miejsce chłopaka, kładąc łokcie na stole i opierając brodę na dłoniach. Spojrzała na mnie wyczekująco.

– No co tam? – zapytała. – Jak leci, kochana? Jakieś ciekawe zleconka? Nikczemniaste klątewki do ogarnięcia?

Spojrzałam przerażona w stronę drzwi, ale Franklina już dawno nie było.

– Jakie pytania chciałabyś zadać dziś kartom? – zapytałam ostrym tonem.

Dwa tygodnie temu zostawiłam na stole moje rękawice robocze, wykonane z jaszczurczej skóry, zwanej smoczą łuską. Neve jakimś cudem je rozpoznała i niefortunnie skojarzyła z moją prawdziwą profesją. Jej wiedza o Poszukiwaczach i magii sugerowała, że prawdopodobnie należała do Oświeconych – tym terminem określano ludzi mających jakiś magiczny dar. Inna sprawa, że nigdy nie widziałam jej w naszych miejscach spotkań.

Sięgnęła do kieszeni swojego postrzępionego, czarnego futra i położyła na stole pomięty banknot dwudziestodolarowy. Wystarczał na piętnaście minut.

Tyle czasu mogłam jej poświęcić.

– Twoje życie jest takie ekscytujące – powiedziała radosnym głosem, jakby wyobrażała sobie, że jest mną. – Wczoraj czytałam o czarodziejce Hilde… Czy ona naprawdę ostrzyła sobie zęby, by wyglądać jak kot? To musiało być bolesne. Jak tu jeść bez ciągłego ranienia sobie ust?

Ponieważ nie chciałam zgrzytać zębami, oparłam się z powrotem o krzesło i nastawiłam zegar. Piętnaście minut. Tylko piętnaście.

– Twoje pytanie? – przypomniałam, opatulając się wełnianym szalem.

Prawdę mówiąc, bycie Poszukiwaczką w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach bazowało na prowadzeniu nudnawych analiz, a w dwóch procentach na przeżywaniu śmiertelnie niebezpiecznych przygód polegających na otwieraniu skarbców należących do czarodziejek. Sprowadzenie tego do jednej przerysowanej plotki nieco mnie zabolało.

Neve rozciągnęła swoją czarną koszulę, pokazując mi różowy nadruk przedstawiający kości żeber. Dżinsy miała poszarpane, z dziurami odsłaniającymi fragmenty fioletowych rajstop.

– Nie jesteś dziś zbyt rozmowna, Tamsin Lark. No dobrze, dobrze. Mam to samo pytanie, co zawsze: czy znajdę to, czego szukam?

Potasowałam karty i przyjrzałam się im, skupiając uwagę na ich przekładaniu, nie zaś intensywności jej spojrzenia. Pomimo lekkości ruchów i wesołości głosu jej oczy były jak ciemne stawy, grożące zatopieniem w wąskich wstęgach złota. Przypominały mi tygrysie oczy, kamienie używane przez mojego brata, i nieraz się zastanawiałam, czy mają związek z jej magicznym darem. Oczywiście nie ciekawiło mnie to na tyle, bym ją o to zapytała.

Przełożyłam talię siedem razy i sięgnęłam po pierwszą kartę, lecz nagle złapała moją rękę.

– Czy mogę sama wybrać? – zapytała.

– To znaczy… czemu nie? – odpowiedziałam, układając karty w wachlarz na stole. – Wybierz trzy.

Przez chwilę się zastanawiała, nucąc cichą melodię, której nie rozpoznałam.

– Jak myślisz, co zrobiliby ludzie, gdyby się dowiedzieli o istnieniu czarodziejek?

– Pewnie to samo, co zawsze robili z czarownicami – stwierdziłam sucho.

– Nie sądzę. – Neve przesunęła dłonią nad każdą kartą po kolei. – Myślę, że próbowaliby wykorzystać ich magię do własnych celów. Czarodziejki dysponują zaklęciami pozwalającymi przewidzieć przyszłość nieco bardziej precyzyjnie niż karty tarota, prawda? I potrafią odnaleźć pewne rzeczy…

I rzucać zabójcze klątwy, pomyślałam, zerkając na zegar. Jakaś część mnie podejrzewała, że wszystkie te wizyty stanowią podstęp, mający skłonić mnie do udziału w próbie odzyskania jakiegoś przedmiotu. Większość prac, jakie Cabell i ja wykonywaliśmy jako Poszukiwacze, była nam zlecana – najczęściej wchodziliśmy do skarbców po zagubione lub skradzione pamiątki rodzinne.

Neve rozłożyła na stole dwa rzędy po trzy karty, po czym rozsiadła się wygodnie, z zadowoleniem kiwając głową.

– Potrzebuję tylko jednego rzędu – zaprotestowałam, po czym umilkłam. To nie miało znaczenia. Chciałam po prostu w miarę bezboleśnie przetrwać te ostatnie dziesięć minut, które dzieliły mnie od końca sesji. Dlatego zsunęłam pozostałe karty w schludny stosik. – No dalej, odwróć je.

Neve odwróciła dolny rząd. Odwrócone Koło Fortuny, Piątka Buław, Trójka Mieczy. Skrzywiła się poirytowana.

– Karty przedstawiają mi sytuację, działanie i wynik – wyjaśniłam, choć podejrzewałam, że doskonale o tym wiedziała. – Odwrócone Koło Fortuny sugeruje, że znalazłaś się w sytuacji, nad którą nie masz kontroli, i będziesz musiała się napracować, aby osiągnąć swój cel. Piątka Buław proponuje, abyś to przeczekała i nie brała się do nowych rzeczy, jeśli nie musisz. A wynik w postaci Trójki Mieczy wskazuje zwykle na rozczarowanie. Podejrzewam, że nie znajdziesz tego, czego szukasz, choć niekoniecznie z własnej winy.

Odwróciłam talię trzymaną w rękach.

– Na spodzie, u źródeł twojego problemu, znajduje się odwrócony Rycerz Buław.

Prawie się roześmiałam. Ta karta regularnie pojawiała się w jej odczytach, sygnalizując zniecierpliwienie i naiwność. Gdybym rzeczywiście wierzyła w te bzdury, powiedziałabym, że wszechświat próbuje jej coś uświadomić.

– Cóż, skoro karty tak uważają… – stwierdziła. – Ale nie oznacza to jeszcze, że mają rację. Zresztą życie nie byłoby tak zabawne, gdybyśmy nie mogły udowadniać innym, że się mylą.

– Racja – zgodziłam się, a na końcu mojego języka pojawiło się pytanie. Czego właściwie szukasz?

– Sprawdźmy w takim razie ciebie – stwierdziła Neve, odwracając drugi rząd kart. – Poznasz odpowiedź na problem, który krąży ci po głowie.

– Nie chcę – zaprotestowałam. – Naprawdę, nie mam…

Zdążyła już odsłonić Głupca, Wieżę i Siódemkę Mieczy.

– Och! – powiedziała dramatycznym tonem, chwytając moje dłonie. – Nieprzewidziane wydarzenie pchnie cię na nową ścieżkę, ale musisz uważać na osobę, która może cię zdradzić! Jakie pytanie chodziło ci po głowie?

– Żadne – odrzekłam, wyrywając ręce z jej uścisku. – Z wyjątkiem tego, co zjem dziś na kolację.

Neve się zaśmiała, odsuwając krzesło.

Spojrzałam na zegar.

– Masz jeszcze pięć minut – oświadczyłam.

– Nie szkodzi. Dowiedziałam się już wszystkiego, czego chciałam – stwierdziła, wyciągając discmana z tej okropnej nerki i zawieszając sobie słuchawki na szyi. – A właśnie, co robisz jutro wieczorem?

Kasa to zawsze kasa. Zrezygnowana, sięgnęłam po oprawiony w skórę terminarz.

– Zapiszę cię na spotkanie. O której godzinie?

– Nie, nie, mam na myśli wspólne wyjście… – Widząc moje puste spojrzenie, od razu dodała: – Wspólne wyjście, popularny zwrot oznaczający, że ludzie jedzą razem posiłek na mieście, oglądają film albo też robią cokolwiek innego, co wiąże się z miłym spędzaniem czasu.

Zamarłam. Czyżbym źle odczytała jej zainteresowanie? Kiedy w końcu zdołałam się ogarnąć, wybrałam słowa równie niezręczne, co sztampowe.

– Och… Przepraszam… Nie kręcą mnie dziewczyny.

Śmiech Neve był jak dzwoneczki na wietrze.

– Masz czego żałować, chociaż akurat nie jesteś w moim typie. Miałam na myśli zwykłą znajomość.

Splotłam ręce ukryte pod welwetowym obrusem.

– Nie wolno mi przyjaźnić się z klientami.

Jej uśmiech zamarł na chwilę i zrozumiałam, że wyczuła kłamstwo.

– Jasne, nie ma sprawy.

Nałożyła swoje oldskulowe słuchawki na uszy i odwróciła się w stronę wyjścia. Pianki nie zdołały powstrzymać wydostającego się na zewnątrz charakterystycznego dźwięku basu i zniekształconego brzęczenia nieco melancholijnych gitar. Pokój zalało nieziemskie zawodzenie jakiejś kobiety, wzmocnione przez nierówny rytm perkusji, przez który poczułam rosnący niepokój.

– Czego ty, do cholery, słuchasz? – zapytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.

– Cocteau Twins – odpowiedziała Neve, zsuwając słuchawki. Jej oczy błyszczały z podekscytowania. – Słyszałaś o nich? Byli niesamowici; każda piosenka przypominała sen.

– Nie mogli być aż tak niesamowici, skoro nigdy o nich nie słyszałam – stwierdziłam. – Powinnaś ich kapkę ściszyć, zanim stracisz słuch.

Zignorowała mnie.

– Ich piosenki są jak różne światy – dodała, owijając kabel słuchawek wokół owalnego urządzenia. – Wiem, że to głupie, ale kiedy ich słucham, zapominam o całym świecie. Przestaje mieć dla mnie znaczenie. Czuję tylko muzykę. Przepraszam… Pewnie cię to nie obchodzi.

Tak rzeczywiście było, ale mimo to poczułam się winna. Neve ruszyła w stronę drzwi w momencie, w którym pojawił się w nich Cabell. Zamrugał, kiedy go mijała.

– Pa! – zawołała, zbiegając po schodach. – Do następnego spotkania, Wyrocznio!

– Kolejna zadowolona klientka? – Mój brat zatrzymał się w drzwiach, unosząc brwi. Przeczesał dłonią długie, sięgające ramion włosy.

– Ależ oczywiście – odpowiedziałam, zsuwając szal z ramion. Po związaniu włosów w kucyk zebrałam karty ze stołu i złożyłam w stosik. Sięgnęłam po aksamitny woreczek, w którym je przechowywałam, i dopiero wtedy spojrzałam, co znajdowało się na spodzie talii.

Nigdy nie lubiłam karty Księżyc. Nie potrafiłam tego wyjaśnić i dlatego nienawidziłam jej jeszcze bardziej. Za każdym razem, gdy na nią patrzyłam, czułam się, jakbym próbowała wyciągnąć jakieś zatarte wspomnienie z głębi umysłu, który nigdy niczego nie zapominał.

Przyjrzałam się dokładniej obrazkowi na karcie. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy księżyc o srebrzystej tarczy spał, czy też tylko kontemplował długą ścieżkę wijącą się w dole. W oddali czekały ukryte za mgłą błękitne wzgórza, strzeżone przez dwie kamienne wieże, milczące strażniczki prawdy kryjącej się za horyzontem.

Wilk i pies, bracia w strachu, jeden dziki, drugi oswojony, wyły ku błyszczącej tarczy widocznej na tle ciemnego nieba. Tuż obok nich rak wypełzł na brzeg jeziora.

Kiedy mój wzrok zatrzymał się na mrocznym ogarze, poczułam ucisk w żołądku.

– Jak dziś poszło? – zapytał Cabell, przypominając mi o swojej obecności.

Zabrałam swoją część dziennego urobku, resztę zaś włożyłam do sejfu. Potem pokazałam bratu dwa banknoty studolarowe.

– Całkiem nieźle – stwierdził. – Przynajmniej wiemy już, kto stawia dziś kolację. Mam ochotę na szwedzki stół owoców morza w Lobster Larry’s.

Mój brat był dość tyczkowaty i raczej kościsty, ale wyglądał doskonale w czymś, co przypominało sprawdzony strój Poszukiwacza: luźne brązowe spodnie i pas z narzędziami niezbędnymi do pracy, w tym toporem, woreczkiem z kryształami oraz fiolkami z szybko działającą trucizną i odtrutką na nią.

Wszystko, czego człowiek potrzebował, żeby opróżnić skarbiec czarodziejki z przedmiotów, które gromadziła przez wieki, i zachować zarówno życie, jak i zdrowie.

– Dlaczego nie zjesz odpadów ze śmietnika na tyłach budynku? – zapytałam. – Skoro zależy ci właśnie na takim doświadczeniu kulinarnym…

– Odbieram to jako sugestię, że chcesz zajrzeć do biblioteki i wyhaczyć kilku potencjalnych klientów, a wieczorem zamówić pizzę. Dziesiątą z rzędu – odpowiedział.

– A jak tam klucz potrzebny do akcji u czarodziejki Gai? – zmieniłam temat, sięgając po torbę. – Czy znalazłeś odpowiedni w zbiorach biblioteki, czy skończyło się na wizycie u Kostnika?

Aby otworzyć zapieczętowaną Żyłę, jedną z magicznych ścieżek prowadzących do siedziby czarodziejki, potrzebowaliśmy krwi i kości samej zainteresowanej, względnie kości jej bliskich krewnych. Kostnik pozyskiwał je i odpowiednio preparował.

– Musiałem go odwiedzić – przyznał, podając mi klucz. Wyglądał jak dwie kości palców zespolone złotym drutem. – Możemy spróbować odwiedzić ten grobowiec w weekend.

– O rany boskie – mruknęłam. – Ile kosztował?

– Tyle co zwykle. – Wzruszył ramionami. – Przysługa za przysługę.

– Nie możemy ciągle rozdawać przysług – odpowiedziałam stanowczym tonem, wyłączając muzykę i gasząc kolejne świeczki elektryczne.

– A to dlaczego? – Oparł się biodrem o framugę.

Ten drobny ruch – i niedbały ton głosu – sprawiły, że zatrzymałam się w pół kroku. Nigdy dotąd aż tak nie przypominał mi Nasha, człowieka, który wbrew swojej woli wychował nas i wciągnął w swój fach, a następnie porzucił, zanim którekolwiek z nas dojrzało.

Cabell zerknął na dekorację biura należącego do Mistycznego Augura.

– Będziesz musiała porzucić tę gównianą fuchę, jeśli chcesz płacić Kostnikowi w tradycyjny sposób.

Jakimś cudem znowu doszliśmy do najmniej lubianego przeze mnie tematu.

– Ta „gówniana fucha” pozwala nam opłacić dach nad głową i jedzenie. Choć oczywiście sam możesz poprosić o dodatkowe zmiany w salonie tatuażu.

– Przecież wiesz, że nie o to mi chodzi – mruknął poirytowany. – Gdybyśmy po prostu poszli po jakiś legendarny relikt…

– Albo na przykład schwytali jednorożca – przerwałam mu. – Albo odnaleźli wrak pirackiej łajby. Gdybyśmy złapali spadającą gwiazdę i włożyli ją do kieszeni…

– Dobra, dobra – westchnął Cabell, a jego uśmiech zgasł. – Wystarczy. Wyraziłaś swoją opinię.

Nie przypominaliśmy innych Poszukiwaczy ani też Nasha. Oni wiecznie gonili za marzeniami. Jasne, gdybyśmy sprzedali legendarny artefakt na czarnym rynku, moglibyśmy zarobić tysiące, jeśli nie miliony, ale opłacilibyśmy to latami poszukiwań. Relikty stawały się coraz rzadsze. Ludzie z innych części świata, władający odpowiednio potężną magią, starannie zabezpieczali swoje skarbce, pozostawiając nam do dyspozycji tylko skrzętnie przeczesaną Europę. Ponadto nie mieliśmy odpowiednich środków, by pokusić się o znalezienie czegoś naprawdę cennego.

– Prawdziwe pieniądze przynosi prawdziwa praca – przypomniałam mu. Bądź co bądź Mistyczny Augur mieścił się w tej definicji. Zapewniał elastyczne godziny i uczciwe wynagrodzenie, choć płacone pod stołem. Potrzebowaliśmy takiej pracy, żeby móc przyjmować zlecenia z biblioteki gildii, zwłaszcza że liczba fuch systematycznie malała, a i klienci robili się coraz bardziej oszczędni.

Być może Mistyczny Augur był pułapką na turystów, bazującą na kadzidłach i bredniach o zapachu paluszków rybnych, ale dał nam coś, czego wcześniej nie mieliśmy. Stabilność.

Nash nigdy nie zapisał nas do szkoły. Nigdy nie wyrobił żadnemu z nas dokumentów tożsamości. Po prostu przygarnął dwoje sierot pochodzących z różnych stron świata i traktował niczym jakieś głupie pamiątki. Dostaliśmy od niego jedynie świat Poszukiwaczy i czarodziejek, obcy i zupełnie nieznany zwykłym ludziom. Wychowaliśmy się na kolanach zazdrości, karmieni ręką zawiści i chronieni baldachimem chciwości.

Tak naprawdę Nash nie tylko zmusił nas do zanurzenia się w swoim świecie, ale też nas w nim uwięził.

Podobało mi się życie, które stworzyliśmy dla siebie po jego odejściu. Ceniłam tę małą stabilizację, którą osiągnęliśmy, kiedy mogliśmy już sami o siebie zadbać.

Sęk w tym, że Cabell chciał tego, co obiecał mu nasz opiekun: potencjału, chwały, cennych znalezisk.

Zacisnął usta, drapiąc się po nadgarstku.

– Nash zawsze mówił, że…

– Daj spokój! – ostrzegłam. – Nie cytuj mi tu Nasha!

Wzdrygnął się, ale zupełnie mnie to nie obchodziło.

– Dlaczego zawsze tak reagujesz? – zapytał. – Wkurzasz się na każdą wzmiankę o nim…

– Ponieważ nie zasługuje na wysiłek, jakiego wymaga wypowiedzenie jego imienia – ucinam.

Przerzuciłam swoją skórzaną torbę przez ramię i zmusiłam się do uśmiechu.

– Chodź, przejrzymy oferty pracy w bibliotece, a potem zajrzymy do czarodziejki Madrigal, żeby oddać jej broszkę.

Na dźwięk tego imienia Cabell zadrżał. Poklepałam go po ramieniu. Cóż, podczas konsultacji czarodziejka zainteresowała się nim do tego stopnia, że nawet mnie tym zaniepokoiła. I to zanim zdecydowała się zlizać kroplę potu z jego policzka.

Zamknęłam drzwi i zeszłam za Cabellem po skrzypiących schodach. Choć była już noc, wokół panował gwar. Wokół nas krążyli turyści, rozweseleni i zaróżowieni od rześkiego, wczesnojesiennego powietrza.

Cudem tylko uniknęłam zderzenia z kilkoma z nich, którzy przekrzywiali głowy i spoglądali na budynek Quincy Market. Pozowali do zdjęć przed restauracjami, wcinali pączki z jabłkową marmoladą, pchali po bruku wózki ze śpiącymi dziećmi, podążając w stronę swoich hoteli.

To było życie, którego nigdy nie miałam i pewnie nigdy nie będę miała.

Kiedy weszliśmy do atrium biblioteki gildii, echo powitało nas śmiechem. Moja skóra momentalnie stała się tak lodowata, jak otaczające nas marmurowe ściany.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: