Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Srebrzyste węże - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
22 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Srebrzyste węże - ebook

Powracając do mrocznego, choć rozjaśnionego blaskiem luksusu świata powieści Pozłacane wilki z listy bestsellerów „New York Timesa”, Roshani Chokshi zabiera czytelników w kolejną pasjonującą podróż, pełną tajemnic i niebezpieczeństw.

Séverinowi i jego drużynie udało się pokrzyżować plany Upadłemu Domowi, ale za zwycięstwo zapłacili straszliwą cenę i wszystkich wciąż dręczy poczucie winy. Rozpaczliwie pragnąc odkupienia, Séverin postanawia skorzystać z ryzykownej wskazówki, aby odnaleźć zagubiony przed wiekami przedmiot, który ma jakoby obdarzać swojego właściciela mocą równą mocy Boga.

Dociera wraz z drużyną do mroźnej Rosji, gdzie zwierzęta z krystalicznego lodu przemierzają opuszczone pałace, a boginie strzegą śmiertelnie groźnych sekretów. W związku z serią zagadkowych morderstw bohaterowie zaczynają się zastanawiać, czy starożytny mit jest na pewno tylko mitem…

Gdy na jaw wychodzą skrywane tajemnice i przypominają o sobie duchy przeszłości, Séverin i jego towarzysze dowiadują się o sobie wielu nowych rzeczy… A to, co odkryją, może poprowadzić ich zupełnie nieoczekiwaną drogą.

To opowieść o ich śmiertelnie niebezpiecznej misji – a także o miłości i zdradzie.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66173-69-9
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Trzynaście lat wcześniej…

Matriarchini Domu Kory poprawiła niesiony w rękach prezent bożonarodzeniowy. Był to przenośny teatrzyk, pełen malowanych na jaskrawe kolory figurek i miniaturowych akcesoriów: szpad i płaszczy, brzęczących karuzeli; znajdowała się tam nawet kurtyna z grubego aksamitu, rozsuwana za pomocą tasiemki na korbce. Séverin będzie zachwycony. Wpadła na pomysł takiej właśnie niespodzianki dla niego w ubiegłym tygodniu, po tym jak zabrała go do teatru. Większość sześciolatków wpatrywałaby się w zachwycie w scenę, ale Séverin spędził cały spektakl na obserwowaniu publiczności.

– Nie oglądasz przedstawienia, mój drogi – powiedziała do niego.

Séverin popatrzył na nią badawczo swoimi wielkimi, fiołkowymi oczami.

– Tak myślisz?

Pozwoliła mu więc robić, co chciał, a kiedy spektakl się skończył, opowiedział jej z przejęciem, jak zmieniały się twarze ludzi, kiedy coś się działo na scenie. Magia teatru jakby go zupełnie nie poruszyła – ale wyglądało na to, że jednocześnie doskonale ją zrozumiał.

Matriarchini uśmiechnęła się do siebie, idąc po kamiennych schodach do drzwi siedziby Domu Vanth, jarzącego się światłami Zimowego Konklawe. Tegoroczne Zimowe Konklawe zorganizowano w chłodnym cieniu Alp Francuskich, ale zasady, według których przebiegało, nie zmieniły się od wieków. Każdy z Domów Zakonu Babel przywoził z kolonii nowe, nieoznakowane formowane artefakty – trafiały do kolejnych właścicieli na Północnej Aukcji. Była to dla wielu Domów swoista próba i demonstracja bogactwa oraz potęgi terytorialnej ich państw – której dowodził nie tylko sam fakt zdobycia nowych skarbów, ale też możliwość ich zakupu. Wszystkie Domy specjalizowały się zwykle w jednej dziedzinie, ale wielkie zasoby niektórych umożliwiały im rozszerzanie zainteresowań w różnych kierunkach.

Dom Kory zajmował się przede wszystkim osiągnięciami w botanice, ale jego niezmierzone bogactwa obejmowały tak wiele różnorodnych artefaktów, jak wiele istniało języków na świecie. Inne, takie jak rosyjski Dom Dadźboga, nie czerpały z kolonii wielkich dochodów i mogły handlować jedynie tajemnicami i dokumentami. Niezależnie od różnic pomiędzy Domami cel Zimowego Konklawe pozostawał niezmienny od wieków – członkowie Domów potwierdzali po raz kolejny, że ich misją jest ochrona zachodniej cywilizacji i jej skarbów, zapewnianie bezpieczeństwa Fragmentom wieży Babel i tym samym kultywowanie boskiej sztuki formowania.

Wszystko to brzmiało bardzo górnolotnie, ale Zimowe Konklawe było w rzeczywistości przede wszystkim uroczystością towarzyską.

Rezydencja Domu Vanth grzała się w słońcu wczesnej zimy; dym z komina snuł się wzdłuż dachu jak leniwy kot. Matriarchini już prawie wyczuwała świąteczną atmosferę panującą wewnątrz: laski cynamonu w kubkach z grzanym winem, stroiki z gałązek jodeł i dekoracyjne formowane płatki śniegu unoszące się w powietrzu, rozmigotane jak gwiazdy złapane w sieć… i Séverin. Uroczy, szczery, bystrooki. Gdyby mogła, wybrałaby dla siebie właśnie takie dziecko.

Matriarchini położyła dłoń na płaskim brzuchu. Czasem, gdy dokądś szła, zdawało jej się, że wyczuwa, jak puste miejsca w jej ciele obijają się głucho o siebie. Gdy jednak spojrzała w dół, jej wzrok padł na jej pierścień Babel. Natychmiast uniosła głowę do góry. Władza i ironia idą ze sobą w parze, pomyślała. Odmówiono jej kobiecej mocy tworzenia nowego życia, ale dano jej władzę, która z racji jej płci nie powinna do niej należeć. Rodzina matriarchini nadal spoglądała na nią krzywym okiem – „że też to właśnie ona stała się głową Domu Kory”…

Ale nie musiało się to im podobać.

Wystarczyło, że się temu podporządkowali.

Przy okutych żelazem drzwiach pałacu stały dwie duże choinki przyozdobione świeczkami, z których kapał wosk. Kamerdyner Domu Vanth powitał ją u szczytu schodów.

– Witamy, pani. Proszę pozwolić, abym pozbawił panią tego ciężaru – rzekł, biorąc z jej rąk prezent.

– Tylko ostrożnie – odparła surowo.

Wyprostowała ramiona; miała wrażenie, że brakuje jej ciężaru pudła – przez chwilę przypomniało jej to, co czuła, gdy niosła Séverina… ciepłego, rozespanego, kiedy odwoziła go do domu po wizycie w teatrze.

– Proszę wybaczyć – odezwał się przepraszającym tonem kamerdyner. – Nie chciałbym pani powstrzymywać przed dołączeniem do towarzystwa… ale… ona pragnie z panią mówić.

„Ona”.

Choinka po lewej zaszeleściła; zza jej gałęzi wyłoniła się kobieta.

– Zostaw nas – zwróciła się do kamerdynera.

Ten natychmiast znikł za drzwiami. Matriarchini poczuła niechętny podziw dla kobiety, która nie miała ani władzy w Domu Vanth, ani wysokiej w nim pozycji, ale i tak potrafiła nagiąć innych do swojej woli. Lucien Montagnet-Alarie sprowadził ją ze sobą po wyprawie do Algierii w poszukiwaniu kolejnych interesujących przedmiotów; sześć miesięcy później urodziła mu syna – Séverina. Istniało wiele kobiet takich jak ona – wywożonych do obcych krajów i noszących w łonie dziecko białego mężczyzny. Nie w pełni żona, nie w pełni kochanka – egzotyczny duch błąkający się po korytarzach, na skraju dobrego towarzystwa.

Matriarchini nigdy jednak nie widziała kobiety z takimi oczami.

Séverin mógłby ujść za rodowitego Francuza, jednak oczy miał jak matka: mroczne, fiołkowe, jak nocne niebo spowite dymem.

Zakon Babel ignorował otwarcie istnienie tej kobiety, podobnie jak istnienie haitańskiej matki dziedzica Domu Nyx… ale w Algierce tkwiło coś takiego, że trudno było nie zwrócić na nią uwagi. Może dlatego, że za nic miała europejskie sztywne wymogi towarzyskie, ubierając się wciąż w dziwaczne tuniki i szale. A może ze względu na plotki, które ją otaczały, sięgające daleko, jak jej własny cień – że miała moc, która nie przypominała żadnego ze znanych talentów formowania. Że patriarcha Domu Vanth znalazł ją w zaklętej jaskini; że objawiła się przed nim nagle jak ciemnooki miraż.

Że skrywała wiele tajemnic.

– Nie masz prawa tak mnie nagabywać – oświadczyła matriarchini.

Kahina jakby nie usłyszała.

– Przyniosłaś coś dla niego – odezwała się.

Nie było to pytanie.

– I cóż z tego? – odparła matriarchini ostro.

Ukłuło ją poczucie winy, gdy zrozumiała, co maluje się w spojrzeniu Kahiny: głód. Pragnienie, by móc robić to wszystko, co mogła matriarchini – a co pozostawało poza zasięgiem Kahiny. Miała władzę, by go urodzić, lecz nie była władna nazywać go synem.

Władza i ironia idą ze sobą w parze.

– Dlaczego wybrałaś taki podarunek? – spytała Kahina.

Pytanie zbiło matriarchinię z tropu. Jakie to miało znaczenie? Po prostu pomyślała, że mu się spodoba. Wyobrażała sobie, jak kuca za teatrzykiem, porusza figurkami, przyglądając się nie drewnianej scenie, ale udawanej widowni. Potrafił doskonale zrozumieć, co łączy ze sobą różne rzeczy. Jak przyciągać uwagę. Może wyrośnie na artystę, przebiegło jej przez głowę.

– Kochasz go? – drążyła Kahina.

– Co…

– Kochasz mojego syna?

„Mojego syna”. Odczuła te słowa jak policzek. Matriarchini Domu Kory mogła zabierać Séverina do teatru, obsypywać go prezentami, nie był jednak i nigdy nie będzie jej dzieckiem. Mimo to jej serce się tym nie przejmowało.

– Tak – przyznała.

Kahina skinęła głową, raz, jakby zbierając się w sobie, a potem powiedziała:

– Więc proszę… przysięgnij, że będziesz go chronić.CZĘŚĆ I

Z archiwów Zakonu Babel

mistrz Borys Goriunow, Dom Dadźboga rosyjskiej frakcji Zakonu

w roku 1868, za panowania cara Aleksandra II

Dnia tego pojechałem z moimi ludźmi nad jezioro Bajkał. Czekaliśmy do zmroku. Ludzie bali się i szeptali o niespokojnych demonach w wodzie, ale to proste duszyczki i zapewne zbytnio przejęły ich opowieści o krzyczących dziewczętach. Jest możliwe, że jakowyś obiekt formowany mocą umysłu wzbudził szaleństwo wśród miejscowego ludu i stąd moje tu badania – nie odkryłem jednak niczego. Zwróciłem się zgodnie z zasadami o pomoc Zakonu, wątpię jednak, czy cokolwiek tu wyśledzimy. Nie słyszałem żadnych straszliwych wołań umierających kobiet, co oznacza, że albo nigdy nie istniały, albo też daremną byłaby moja dla nich pomoc.1 Séverin

Dwa tygodnie przed Zimowym Konklawe…

Séverin Montagnet-Alarie spoglądał na to, co niedawno jeszcze było Ogrodami Siedmiu Grzechów. Rosły w nich dawniej rzadkie, cenne kwiaty: kalina o białych baldachach, rozchodniki, hiacynty i kwitnące nocą pałczaki. Ale to róże najbardziej kochał Tristan – jego brat. To je najpierw posadził i troszczył się o nie, póki ich płatki nie nabrzmiały czerwienią, a ich zapach nie zintensywniał – aż w końcu krzewy różane zaczęły wyglądać i pachnieć jak grzech, który stał się ciałem.

Teraz, pod koniec grudnia, ogród sprawiał wrażenie nagiego i jałowego. Séverin odetchnął głęboko; mroźne powietrze przeszyło jego płuca.

W ogrodzie nie unosił się już niemal żaden zapach.

Mógłby właściwie kazać służbie, by wynajęto ogrodnika z talentem do formowania i darem do roślin, kogoś, kto mógłby zachować blask ogrodu, ale Séverin nie chciał ogrodnika. Chciał Tristana.

Tristan jednak nie żył, a Ogrody Siedmiu Grzechów umarły wraz z nim.

Na ich miejscu znajdowało się sto formowanych sadzawek odbijających świat. Zwierciadlana tafla każdej z nich wyświetlała obrazy pustynnych pejzaży lub nieba rozjaśniającego się o poranku, choć tu panowała już noc. Goście hotelu Eden zachwycali się artyzmem Séverina, nie wiedząc, że to wstyd, nie twórczy zapał, kierował nim przy powoływaniu tych obrazów do życia. Kiedy spoglądał w sadzawki, nie chciał, by patrzyła z nich na niego jego własna twarz.

– Monsieur?

Do Séverina podszedł jeden ze strażników.

– Wszystko gotowe? – spytał Séverin.

– Tak, monsieur. Urządziliśmy pokój dokładnie według pańskich wskazówek. Pański… gość… czeka w gabinecie za stajniami, tak jak pan kazał.

– Czy herbata dla gościa gotowa?

– Oui.

– Très bien.

Séverin znów odetchnął głęboko, marszcząc nos. Pędy róż zostały spalone i wyrwane z korzeniami. Ziemię w ogrodzie posypano solą. A jednak – choć upłynęło tyle miesięcy – wciąż wyczuwał w powietrzu nikły różany zapach.

Idąc do małego domku obok stajni, dotknął scyzoryka Tristana, który włożył wcześniej do kieszonki surduta. Umył ostrze bardzo starannie, ale wciąż miał wrażenie, że czuje piórka i roztrzaskane w drzazgi kosteczki przylepione do metalu – pozostałości po zabitych przez Tristana ptakach… dowody chorego upodobania do przemocy, które jego brat tak przemyślnie ukrywał.

Czasem żałował, że się o tym dowiedział. Może gdyby wówczas nie poszedł do pokoju Laili… Chciał przecież tylko powiedzieć jej, że nie przyjmuje jej absurdalnej propozycji, że pojedzie z nim na Zimowe Konklawe w roli jego kochanki.

Ale Laili nie było w pokoju. Znalazł tam za to listy adresowane do Tristana i otwartą torbę ogrodniczą – tę, która podobno zaginęła; tak przynajmniej twierdziła Laila.

Sądziłam, że lepiej będzie nie odczytywać Twoich rzeczy, kochany Tristanie. Ale każdego dnia zastanawiam się, czy gdybym postanowiła inaczej, wykryłabym wcześniej mrok, który w Tobie zapanował. Może wówczas nie zająłbyś się tymi biednymi ptakami. Widzę to w tym ostrzu. Tyle śmierci. Tyle Twoich łez. Może nie rozumiałam Cię w pełni, ale kocham całym sercem i modlę się, żebyś mógł mi wybaczyć…

Już wcześniej Séverin miał świadomość, że nie spełnił jedynej obietnicy złożonej Tristanowi – że będzie go chronił. Teraz pojął jednak, jak wielką poniósł porażkę. Jedyne, co obecnie przed sobą widział, to drogi, których nie wybrał. Każda chwila, w której Tristan zaczynał szlochać, a Séverin wychodził z pokoju, aby mu się nie narzucać. Każda sytuacja, która spowodowała, że Tristan z wściekłością biegł do swojej szklarni i zaszywał się tam na wiele dni. Séverin powinien był iść za nim. Zamiast tego pozwolił, by demony prześladujące brata żywiły się jego emocjami.

Kiedy czytał te listy, widział przed sobą nie tylko twarz martwego Tristana, ale oczy wszystkich pozostałych: Enrique, Zofii, Hypnosa. Laili. Oczy zamglone śmiercią, śmiercią, do której doszło z jego winy, bo nie zdołał ich ochronić. Nie wiedział nawet jak.

W końcu znalazła go Laila. Nigdy nie przypomniał sobie wszystkiego, co mu wówczas powiedziała, poza jej ostatnimi słowami: „Nie możesz ochronić wszystkich przed wszystkim. Jesteś tylko człowiekiem, Séverinie”.

Zamknął oczy, zaciskając dłoń na klamce drzwi gabinetu.

– I to właśnie musi się zmienić.

W sferze przesłuchań Séverin uważał się za swego rodzaju artystę.

Wszystko sprowadzało się do detali, z których każdy powinien sprawiać wrażenie przypadkowego, a nie zaaranżowanego: krzesło z nogami różnej wysokości, duszący i zbyt słodki kwiatowy zapach unoszący się w pomieszczeniu, przesolone przekąski podane wcześniej, a nawet oświetlenie – ukryte tu i ówdzie kawałki szkła łapały światło słońca i rzucały jego refleksy na wszystko, od ścian po sufit, a zatem jedyne ukojenie oczom dawał drewniany stół z serwisem z gorącą, pachnącą kusząco herbatą.

– Wygodnie panu? – zagadnął Séverin, siadając naprzeciwko mężczyzny.

Ten drgnął.

– Tak.

Séverin uśmiechnął się, nalewając sobie herbaty. Jego gość był szczupły i blady, a z jego oczu wyzierało uczucie osaczenia. Spojrzał nieufnie na napój. Séverin upił duży łyk.

– Może ma pan ochotę? – spytał.

Mężczyzna zawahał się, lecz w końcu skinął głową.

– Dlaczego… dlaczego tu jestem? Czy jest pan… – ściszył głos do szeptu – jest pan z Zakonu Babel?

– W pewnym sensie.

Kilka miesięcy po włamaniu do siedziby Domu Kory Zakon Babel zlecił Séverinowi odnalezienie ukrytego skarbu Upadłego Domu. Wieść niosła, że ukrywano go w Uśpionym Pałacu, nikt jednak nie wiedział, gdzie się ta rezydencja znajduje. W zamian Séverin miał uzyskać wolny dostęp do tych przedmiotów, by je samodzielnie zbadać, co stanowiło niespotykany przywilej, bo nie pozwalano na coś takiego nikomu poza członkami Zakonu. Choć Séverin miał prawo, by stać się jednym z nich, przestał tego pragnąć po tym, co stało się z Tristanem.

Członkowie Zakonu twierdzili, że skarb ten potrzebny jest im do odebrania resztek potęgi Upadłemu Domowi, ale Séverin wiedział lepiej. Upadły Dom zdradził się zresztą ze swoimi zamiarami. Jego członkowie byli wężami – wężami rzucającymi długie cienie. Osłabliby, gdyby odebrano im ich cenne artefakty, ale prawdziwy powód działań Zakonu był bardzo prosty. Kolonie miały mnóstwo bogactw: w Kongu była guma arabska, w kopalniach Potosí srebro, w Azji przyprawy. Zapomniane cuda ze skarbca Upadłego Domu lśniły kuszącym blaskiem i Séverin wiedział, że członkowie Zakonu rzucą się na nie jak stado wilków. A to oznaczało, że musiał dobrać się do nich pierwszy. Nie dbał o złoto czy srebro – pragnął czegoś dużo cenniejszego.

Bożych słów.

Skarb, którego zniknięcia Zakon nawet by nie zauważył, ponieważ od zawsze uważano go za zaginiony. Według tradycji Zakonu Boże słowa zawierały tajemną wiedzę, jak połączyć Fragmenty wieży Babel z całego świata. Po ich połączeniu za pomocą księgi można było odbudować wieżę Babel i zyskać moc równą mocy Boga. Za takie właśnie dążenia pięćdziesiąt lat wcześniej rozpędzono na cztery wiatry członków Upadłego Domu. Księga zaś zaginęła dawno temu, a przynajmniej tak powszechnie sądzono…

Póki Roux-Joubert nie zdradził się z tym, co wiedział.

Schwytani po starciu w katakumbach członkowie Upadłego Domu nie przydali się na wiele. Każdy z nich odebrał sobie życie, paląc do tego jeszcze twarz i końce palców, przez co ich identyfikacja stała się niemożliwa. Tylko próba samobójcza Roux-Jouberta poszła nie tak jak trzeba. Po zabiciu Tristana zgryzł – zamiast połknąć – pigułkę z trucizną, dzięki której miał zabrać swoje sekrety do grobu. Umierał jednak powoli, przez całe dwa tygodnie, i w ataku szaleństwa zaczął mówić.

„Tata Doktora to zły człowiek – powiedział, śmiejąc się histerycznie. – Wie pan wszystko o złych ojcach, monsieur, jestem pewien, że potrafi pan to sobie wyobrazić… Och, co za niemiłe zachowanie… On nie wpuści Doktora do Uśpionego Pałacu… ale księga jest tam, czeka na niego. On ją znajdzie. Da nam życie po śmierci…”

Kim był ten „on”? Séverina wciąż dręczyło to pytanie, ale nie zachowały się żadne zapisy o ostatnim patriarsze Upadłego Domu i choć Zakon zdawał się rozczarowany, że odnalezienie Uśpionego Pałacu stało się niemożliwe, jego członków pocieszała świadomość, że nie znajdzie go również Upadły Dom.

Poszukiwania kontynuowali tylko on, Séverin, i Hypnos, patriarcha Domu Nyx. Wertowali zapiski i pokwitowania, wypatrując niezgodności – co w końcu doprowadziło ich do mężczyzny siedzącego na wprost Séverina. Starego, skurczonego człowieka, który ukrywał się skutecznie przez bardzo długie lata.

– Spłaciłem swoje długi – powiedział mężczyzna. – Nie należałem nawet do Upadłego Domu, byłem tylko jednym z jego wielu prawników. I mówiłem już kiedyś Zakonowi, że kiedy Dom upadł, dali mi napój… i od tej pory nie pamiętam żadnych jego sekretów. Po co mnie pan tu ściągnął? Nie wiem nic, co by mogło do czegoś się przydać.

Séverin odstawił filiżankę na stół.

– Sądzę, że może mnie pan zaprowadzić do Uśpionego Pałacu.

Mężczyzna żachnął się.

– Nikt nie widział go od…

– Pięćdziesięciu lat, wiem – przerwał Séverin. – Jest dobrze ukryty, zdaję sobie z tego sprawę. Ale według moich informatorów w Upadłym Domu stworzono specjalne szkła. A konkretnie okulary Tezcata, które ukazują położenie Uśpionego Pałacu i wszystkie jego wspaniałe skarby. – Séverin skrzywił usta w uśmiechu. – Powierzono jednak te szkła pewnej osobie, która nie ma pojęcia, czego strzeże.

Mężczyzna otworzył szeroko oczy.

– S-skąd… – Przerwał i odchrząknął. – Szkła Tezcata to plotka, nic więcej. Ja z całą pewnością nie mam ich w posiadaniu. I nic nie wiem, proszę pana. Przysięgam na własne życie.

– Nie najlepszy dobór słów – skonstatował Séverin.

Wyjął scyzoryk Tristana z kieszeni i powiódł palcem po inicjałach: T.M.A. Tristan stracił swoje nazwisko, więc Séverin podzielił się z nim swoim. U podstawy ostrza widniał uroboros – wąż pożerający własny ogon. Był to niegdyś symbol Domu Vanth, Domu, którego mógł być patriarchą – gdyby wszystko poszło zgodnie z planem i gdyby to marzenie o spełnionym dziedzictwie nie doprowadziło do śmierci najbliższego mu człowieka. Teraz symbolizował wszystko, co zamierzał zmienić.

Wiedział, że nawet gdyby znaleźli Boże słowa, nie wystarczyłoby to, by zapewnić bezpieczeństwo pozostałym… Wszyscy byliby na celowniku – do końca życia – a na to nie mógł się zgodzić. Dlatego w głowie Séverina powstało nowe marzenie. Śnił o tej nocy w katakumbach, kiedy Roux-Joubert rozsmarował złocistą krew na jego ustach; czuł, jak wydłuża się jego kręgosłup, robiąc miejsce dla rosnących skrzydeł. Śnił o ucisku w czole, o wydłużających się, zawijających się rogach, których błyszczące czubki muskały jego uszy.

Moglibyśmy być bogami.

To właśnie obiecywały Boże słowa. Gdyby zdobył księgę, zostałby bogiem. Bóg nie znał ludzkiego cierpienia, poczucia straty czy winy. Bóg miał moc wskrzeszania. Séverin mógłby podzielić się potęgą księgi z innymi, uczynić ich niezwyciężonymi… chronić ich na zawsze. A kiedy by go opuścili – bo wiedział, że zawsze mieli taki zamiar – nie poczułby nic.

Nie byłby już przecież człowiekiem.

– Zamierza mnie pan tym ugodzić? – spytał nagle mężczyzna, odsuwając się gwałtownie od stołu. – Ile pan ma lat, monsieur? Dwadzieścia parę? Nie uważa pan, że to trochę mało, żeby już mieć krew na rękach?

– Z mojego doświadczenia wynika, że krew nie przejmuje się wiekiem ludzi – odparł z namysłem Séverin, przechylając nóż. – Ale nie zamierzam pana nim ugodzić. Po co, skoro zdążyłem pana otruć?

Mężczyzna spojrzał w popłochu na herbatę. Na jego czoło wystąpił pot.

– To kłamstwo. Gdyby pan wsypał truciznę do herbaty, sam też by pan ją wypił.

– O tak, z pewnością – przytaknął Séverin. – Trucizna nie była jednak w herbacie. Powlekała porcelanę pańskiej filiżanki. A teraz… – Wyjął z kieszeni przezroczystą fiolkę i postawił ją na stole. – Oto antidotum. Czy naprawdę nie chce mi pan o niczym powiedzieć?

Dwie godziny później Séverin pieczętował woskiem kilka kopert; jeden z listów miał być wysłany natychmiast, pozostałe dwa dni później. Przez chwilę się wahał, ale w końcu stłumił w sobie wątpliwości. Robił to dla nich. Dla swoich przyjaciół. Im bardziej będzie się przejmował tym, co czują, tym trudniejsze stanie się to zadanie. Postanowił więc, że sam nie będzie czuł niczego.2 Laila

Laila wpatrywała się w list, który przed chwilą przyniosła jej pokojówka. Kiedy brała do ręki kopertę, sądziła, że może to Zofia zawiadamiała ją o swoim powrocie z Polski. Albo że Enrique dawał jej znać, jak poszło jego spotkanie z Ilustrados. Albo że Hypnos chciał zapytać, kiedy mogliby zjeść razem kolację. List jednak pochodził od kogoś zupełnie nieoczekiwanego, kto napisał coś, czego nigdy by się nie spodziewała:

Wiem, jak znaleźć Boże słowa.

Spotkanie o 12.

SÉVERIN

W sypialni zaszeleściła pościel; Laila drgnęła.

– Chodź do łóżka – zamarudził zaspany głos.

Zimne grudniowe światło rozjaśniało pokój przez wielkie okna apartamentu zajmowanego przez nią w Palais des Rêves, kabarecie, w którym występowała jako tancerka Énigme. Wraz ze światłem napłynęły wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Przyprowadziła kogoś ze sobą do apartamentu, co ostatnio nie należało w jej życiu do rzadkości. Wczoraj zaszczyt ten przypadł synowi jakiegoś dyplomaty, który po występie kupił jej szampana i truskawki. Spodobał jej się od razu. Nie był szczupły, ale mocno zbudowany; nie miał ciemnofiołkowych oczu, ale jasne, jak młode wino, a jego włosy nie były czarne, lecz złociste.

Bardzo jej się podobało to, kim był.

Dlatego też mogła mu wyjawić tajemnicę, która dręczyła ją każdego dnia. Tajemnicę, która sprawiła, że jej własny ojciec nazwał ją potworem. Tajemnicę, której nie była w stanie zdradzić najbliższym przyjaciołom.

– Umieram – szepnęła, przyciągając jego głowę do swojej.

– Już umierasz? – Syn dyplomaty uśmiechnął się szeroko. – Taka jesteś niecierpliwa?

Ilekroć wypowiadała to słowo przy którymś z kochanków, prawda zdawała się kurczyć – może pewnego dnia Laila będzie mogła ją zmniejszyć do niegroźnych rozmiarów i ścisnąć w dłoni, zamiast czekać, aż pochłonie ją w całości. Jaadugar powiedział, że jej ciało – zbudowane, a nie zrodzone – nie przetrwa jej dwudziestych urodzin. Że Laila ich nie przeżyje, a to oznaczało, że pozostał jej mniej niż miesiąc do śmierci. Jej jedyną nadzieją były Boże słowa, księga zawierająca tajemnicę mocy formowania, sztuki przekształcania umysłu lub materii, w zależności od talentu danej osoby. Dzięki tej wiedzy być może jej własne formowane ciało zdoła przetrwać dłużej. Mijały jednak miesiące, jeden za drugim, a trop stygł mimo starań jej przyjaciół. Pozostało jej jedynie cieszyć się czasem, który miała jeszcze przed sobą… i to robiła.

Teraz poczuła ostre ukłucie w sercu. Położyła list na toaletce. Palce jej drżały od chwili, kiedy go przeczytała. Czy raczej go odczytała. Wspomnienia związane z papierem zalały jej myśli: Séverin, z błyszczącymi oczami, nalewający czarny wosk na papier.

Spojrzała przez ramię na chłopca w łóżku.

– Obawiam się, że musisz już iść.

Kilka godzin później Laila wyszła na lodowate ulice Montmartre. Boże Narodzenie należało już do przeszłości, ale świąteczna magia nie opuściła jeszcze zimy. Kolorowe światełka migały za oszronionymi szybami. Kłęby ciepłej pary buchały z piekarni, niosąc zapach pain d’épices, złocistobrązowego piernika z miodową polewą. Świat żarłocznie pochłaniał dni pozostałe do Nowego Roku; nie było chwili, żeby Laila nie zastanawiała się, ile tego nowego roku będzie dane jej zobaczyć.

W świetle poranka jej purpurowa suknia z dekoltem obszytym onyksami i karminowymi koralikami wyglądała krzykliwie – albo jak przesiąknięta krwią. Uznała jednak, że stanowi niezbędną zbroję, która choć trochę osłoni ją przed tym, co czekało na nią w hotelu Eden.

Laila nie widziała się z Séverinem, odkąd wszedł do jej pokoju bez pozwolenia i przeczytał list nieprzeznaczony dla niego. Jak inaczej wyglądałoby jej życie, gdyby nigdy go nie znalazł? Gdyby nigdy go nie napisała?

Nie wiedziała wtedy, jak pogodzić się ze swoimi odczuciami w sprawie Tristana. Przytłoczyła ją jego gwałtowna śmierć, tak samo jak przytłoczyły ją skrywane przez niego mroczne skłonności. Tajemnica ta wydawała się zbyt ważna, by mogła sama ją unieść, napisała więc do niego, jej utraconego na zawsze przyjaciela – napisała, co odkryła i że mimo to nadal go kochała. Robiła czasem coś takiego – pisała do tych, którzy nie mogli już jej odpowiedzieć, w nadziei że da jej to nieco spokoju ducha.

Wyszła z pokoju tylko na kilka minut, a kiedy wróciła, aż jej tchu w piersi zabrakło na widok Séverina. A potem jej wzrok padł na list w jego zaciśniętej dłoni, na zbielałe kostki jego palców, oczy czarne jak otchłań, odległe i zogromniałe w osłupieniu.

– Sądziłaś, że jak długo będziesz mogła to przede mną ukrywać?

– Séverinie…

– To ja pozwoliłem, żeby do tego doszło… – wyszeptał.

– Nie, nic takiego – zaprotestowała, podchodząc o krok. – Skąd miałeś o tym wiedzieć? Ukrywał to przed nami wszystkimi…

Ale on cofnął się przed nią; ręce mu się trzęsły.

– Madżnun. – Głos jej się załamał na tym słowie, niewypowiadanym od miesięcy. – Nie pozwól, żeby jego mara wciąż cię dręczyła. Spoczywa w pokoju, wolny od swoich demonów. Ty też możesz się od nich uwolnić i żyć dalej.

Złapała go za nadgarstek, dotknęła palcami jego bransoletki z przysięgą. Zmusiła go do złożenia jej obietnicy w noc jego urodzin. Tej nocy chciała, by ją zabrał ze sobą jako jego kochankę – w ten sposób mogłaby śledzić z bliska jego poszukiwania Bożych słów. Ale miała też inny powód. Chciała, żeby zapragnął czegoś więcej niż odrętwienie… i myślała, przez chwilę, że tym czymś mogłaby być ona. Nie zapomniała okrutnych słów, które do niej wypowiedział, ale mogła mu wybaczyć okrucieństwo zrodzone z poczucia winy, pod warunkiem że Séverin będzie mógł wybaczyć sobie.

– Wybierz życie – błagała.

Wybierz mnie.

Spojrzał na nią. Przez nią. Laila nie mogła znieść myśli, że znów wycofa się w głąb siebie, więc ujęła jego twarz i odwróciła do siebie.

– Nie możesz ochronić wszystkich przed wszystkim – rzekła. – Jesteś tylko człowiekiem, Séverinie.

Coś zamigotało w jego oczach na te słowa. Drgnęła w niej nadzieja, ale zaraz przygasła, bo Séverin odsunął się od niej i bez słowa wyszedł. Z tego, co później słyszała, zanurzył się całkowicie w poszukiwaniach księgi, jakby przez jej znalezienie mógł pomścić Tristana i rozgrzeszyć się z winy – że przeżył, podczas gdy jego brat umarł.

Laila owinęła się ciaśniej peleryną. Na granacie w jej pierścionku załamało się światło. To Zofia go zrobiła, na prośbę Laili. Fioletowy kamyk wyglądał na mokry, jakby wcale nie był klejnotem, ale sercem wyrwanym ptakowi i oprawionym w złoto. Widniała na nim liczba 21. Pozostało jej dwadzieścia jeden dni życia.

Dziś po raz pierwszy pozwoliła sobie na myśl, że może ta liczba jednak nie okaże się prawdziwa.

Do tej pory szukała spokoju ducha w małych marzeniach… że spędzi jeszcze trochę miłych popołudni z Zofią, Hypnosem i Enrique; a może uda się jej zobaczyć jeszcze jeden zimowy wieczór, w którym świeży śnieg oprószy ulice Paryża, a jej oddech będzie unosił się przed nią w powietrzu widoczną smugą? Czasem zdawało się jej, że taki oddech wygląda jak śmierć, jakby patrzyła na własną duszę wysnuwającą się z jej płuc. Mówiła sobie, że tak, śmierć jest zimna, ale przynajmniej nie boli.

List Séverina wszystko zmieniał.

Zakon wynajął ich, aby odnaleźli skarby Upadłego Domu, ale wymagało to odkrycia, gdzie znajduje się Uśpiony Pałac, a to okazało się niemożliwe. Kiedy dopływ sprawozdań Séverina z poszukiwań wysechł, członkowie Zakonu oświadczyli, że zajmą się tą sprawą sami. Ich wyjazd na Zimowe Konklawe został odwołany; ulgę stanowiło jedynie to, że nie będzie musiała już odgrywać roli kochanki Séverina.

Ale teraz chyba jednak będzie musiała.

Do świadomości Laili powoli przebijała się myśl, że towarzyszy jej od pewnego czasu ten sam uporczywy dźwięk. Regularny stukot kopyt z tyłu. Przystanęła i odwróciła się z wolna; granatowy powóz z ornamentami z tłoczonego srebra zatrzymał się półtora metra od niej. Znajomy symbol – szeroki półksiężyc, przypominający krzywy uśmiech – zalśnił na uchylających się drzwiczkach.

– Aż serce mnie zabolało, że nie poprosiłaś, bym dołączył do ciebie podczas twojej wczorajszej przygody – odezwał się z wyrzutem znajomy głos.

Hypnos wychylił się przez otwarte drzwi i posłał jej całusa. Laila uśmiechnęła się, oddała pocałunek i podeszła do powozu.

– Łóżko było zbyt małe.

– Mam nadzieję, że jego właściciel taki nie był – prychnął Hypnos. Wyjął z żakietu list z pieczęcią Séverina. – Zapewne i ty otrzymałaś wezwanie.

Laila bez słowa pokazała swój list. Hypnos uśmiechnął się szeroko i cofnął się, robiąc jej miejsce w powozie.

– Wsiadaj, ma chère. Nie ma czasu do stracenia.

Laila znów poczuła ukłucie w sercu.

– I komu to mówisz – powiedziała sucho i weszła po schodkach do środka.3 Enrique

Po raz piąty w ciągu ostatniej minuty Enrique Mercado-Lopez przygładził włosy i poprawił nieskazitelną koszulę. Odchrząknął.

– Panowie z Ilustrados, dziękuję, że zechcieliście zaszczycić dziś swoją obecnością mój wykład o potęgach starożytnego świata. Dzisiejszy ranek będzie poświęcony wybranym formowanym artefaktom z całej kuli ziemskiej. Uważam, że dążąc do wyzwolenia Filipin, powinniśmy szukać wskazówek w historii. Nasza przeszłość może kształtować naszą przyszłość!

Przerwał, mrugając oczami, i mruknął:

– Zaraz, nasza przeszłość… czy po prostu przeszłość?

Popatrzył w notes, w którym przekreślił, ponownie przekreślił, podkreślił i całkowicie zamazał prawie połowę pierwotnej treści wykładu, przygotowywanego przez kilka tygodni.

– Jednak przeszłość – powiedział do siebie i zrobił dopisek.

Powiódł spojrzeniem po czytelni Bibliothèque nationale de France. Była to jedna z najpiękniejszych bibliotek, jakie kiedykolwiek widział, o żebrowych sklepieniach przypominających klatkę piersiową zgładzonego mitycznego potwora, rozjaśniona witrażami, ze ścianami zapełnionymi regałami i formowanymi książkami, które pyszniły się na złocistych półkach, trzepocząc okładkami.

Biblioteka była całkowicie pusta.

Enrique spojrzał na środek sali. Tam, gdzie zwykle znajdowałby się żyrandol, obracała się w powietrzu wielka, błyszcząca kula wyświetlająca godzinę: wpół do dwunastej.

Ilustrados spóźniali się. I to bardzo. Spotkanie miało zacząć się o dziesiątej. Może w zaproszeniach umieszczono złą godzinę. A może je zgubiono? Nie, na pewno nie. Sprawdził dwukrotnie adresy i upewnił się, że wszystkie zaproszenia zostały przekazane. Nie zlekceważyliby go chyba aż tak… prawda? Przecież dowiódł swoich zalet jako kurator i historyk. Napisał wiele artykułów do „La Solidaridad” i przekonująco – a przynajmniej tak sądził – przedstawiał argumenty na rzecz równości skolonizowanych cywilizacji i ich kolonizatorów. Poza tym miał poparcie Hypnosa, patriarchy Zakonu Babel, oraz Séverina Montagnet-Alarie, jednego z najbardziej wpływowych ludzi interesu w Paryżu i właściciela najwspanialszego hotelu we Francji.

Enrique odłożył notes i zszedł z podestu. Podszedł do stołu na środku sali z kolacją przygotowaną dla dziewięcioosobowego wewnętrznego kręgu Ilustrados… który niebawem będzie liczył dziesięciu członków, jak Enrique miał nadzieję. Gorąca imbirowa herbata salabat zaczęła stygnąć. Wkrótce będzie musiał przykryć i afritadę, i pancit wyłożone na paterach. W wiaderku z szampanem było już więcej wody niż lodu.

Spojrzał na jedzenie. Może nie byłoby tak źle, gdyby chociaż przyszli goście spoza Ilustrados. Sama myśl o Hypnosie budziła w nim przyjemne ciepło. Enrique chciał go zaprosić, ale Hypnos robił krok w tył, gdy tylko przeczuwał, że musiałby zbytnio się w coś zaangażować, i wolał utrzymywać ich znajomość na nieokreślonym ściśle polu pół przyjaźni, pół romansu. Na końcu stołu stał piękny bukiet kwiatów od Laili – wiedział z góry, że kto jak kto, ale ona na pewno się nie pojawi. Kiedyś obudził ją przed dziesiątą rano i został poczęstowany wściekłym warknięciem, miażdżącym spojrzeniem zaczerwienionych oczu i flakonem rzuconym prosto w jego głowę. Kiedy Laila w końcu, około południa, potykając się, zeszła na dół, zdążyła wyrzucić z pamięci całe zdarzenie i Enrique złożył sobie solenną obietnicę, że nigdy więcej nie będzie miał do czynienia z jej przedpołudniowym wcieleniem. A Zofia? Zofia na pewno by przyszła i siedziałaby z wyprostowanymi plecami, a w jej niebieskich jak bławatki oczach płonęłaby ciekawość. Ale Zofia właśnie była w podróży – wracała od rodziny z Polski.

W chwili desperacji wpadł na pomysł, żeby zaprosić Séverina, ale uznał, że byłoby to zdecydowanie nie na miejscu. Wykład przygotował przecież częściowo dlatego, że nie mógł pracować w nieskończoność jako kurator i historyk Séverina. Poza tym Séverin zachowywał się… inaczej. Enrique nie miał mu tego za złe, ale nie mógł przecież bezustannie godzić się na to, że zatrzaskuje mu się drzwi przed nosem. Powiedział sobie, że nie opuszcza Séverina, ale po prostu wybiera życie.

– Próbowałem – powiedział głośno setny raz. – Naprawdę próbowałem.

Ciekawe, ile jeszcze razy będzie musiał to powiedzieć, zastanawiał się, żeby wina przestała sączyć się w jego żyłach. Przeszukał tyle dokumentów, ale nie znaleźli niczego, co mogłoby ich doprowadzić do Uśpionego Pałacu ze skarbami Upadłego Domu i z tym jednym przedmiotem, na którym tak zależało Séverinowi: Bożymi słowami. Zdobycie księgi stanowiłoby ostateczny cios zadany Upadłemu Domowi. Bez niej ich plan połączenia Fragmentów wieży Babel rozsypałby się w proch. Musieli zdobyć tę księgę – i może wówczas Séverin uznałby, że Tristan został prawdziwie pomszczony.

Ale nic z tego nie wyszło.

Kiedy powiadomiono ich, że Zakon odbiera im to zlecenie, Enrique poczuł jedynie ulgę. Wciąż dręczył się śmiercią Tristana. Miał wrażenie, że nigdy nie zapomni pierwszego oddechu, który nabrał w płuca, gdy zrozumiał, że Tristan nie żyje – był to urywany, ostry oddech, jakby musiał walczyć ze światem o przywilej napełnienia płuc powietrzem. Tym właśnie było życie. Przywilejem. Nie będzie go marnował, poświęcając się mrzonkom o zemście. Zrobi coś dużo bardziej znaczącego, coś naprawdę ważnego.

Kiedy Tristan umarł, Laila wyprowadziła się z Edenu. Séverin stał się tak zimny i niedostępny jak gwiazdy. Zofia zachowywała się mniej więcej tak samo, ale niebawem wyjechała do Polski… i pozostał tylko Hypnos. Hypnos, który rozumiał jego przeszłość na tyle dobrze, by chcieć – może – stać się częścią jego przyszłości.

– Przepraszam?! – zawołał ktoś z tyłu.

Enrique spiął się; przygładził surdut i ułożył usta w uprzejmy uśmiech. Może martwił się niepotrzebnie. Może rzeczywiście wszyscy z jakiegoś powodu się spóźnili… Kiedy jednak Enrique zobaczył, kto wszedł do czytelni, zwiesił ramiona. Zamiast członka Ilustrados stał przed nim posłaniec z dwiema kopertami w ręce.

– Czy pan Mercado-Lopez?

– Niestety tak – burknął Enrique.

– Oto listy do pana – rzekł posłaniec.

Jeden był od Séverina, drugi od Ilustrados. Z walącym sercem Enrique otworzył ten drugi, przelatując go wzrokiem; w piersi narastał mu palący wstyd.

…odnosimy niestety wrażenie, że to stanowisko, kuya Enrique, leży poza zasięgiem Pańskich umiejętności. Lata budują mądrość, mądrość zaś daje nam wiedzę, jak opierać się władzy i do czego dążyć. Pan dopiero niedawno ukończył lat dwadzieścia; skąd miałby Pan wiedzieć, czego chce w życiu? Być może kiedy nadejdzie czas pokoju, zwrócimy się do Pana, aby wykorzystać Pańskie zainteresowania. Tymczasem jednak proszę wspierać nas jak do tej pory. Proszę cieszyć się młodością i pisać nadal inspirujące artykuły o historii. To właśnie idzie Panu najlepiej…

Enrique czuł się dziwnie lekki. Wysunął jedno z krzeseł zza stołu i klapnął na nie bezwładnie. Wydał połowę oszczędności, żeby wynająć czytelnię, zamówić kolację i napoje, przewieźć kilka artefaktów wypożyczonych z Luwru… i na co to wszystko?

Zaskrzypiały otwierane drzwi. Enrique podniósł głowę, sądząc, że to znów posłaniec – ale ku niemu zmierzał zamaszystym krokiem Hypnos. Enrique zabiło mocno serce; jak zwykle pomyślał, że usta Hypnosa stworzone są do uśmiechu, a jego oczy mają barwę sadzawek wróżek z baśni.

– Dzień dobry, mon cher – rzekł Hypnos, pochylając się nad nim i całując go w policzki.

Enrique ogarnęło ciepło. Może nie wszystkie jego sny były marzeniami ściętej głowy. Pragnął, by choć raz to jego doceniono, jego wybrano. By to jego chciano. I proszę: oto zjawił się Hypnos.

– Jeśli chciałeś przyjść na wykład, żeby mi zrobić niespodziankę, bardzo się cieszę… ale tylko ty się zjawiłeś.

Hypnos zamrugał.

– Na wykład? Nie. Nie ma jeszcze południa. Ja praktycznie nie egzystuję przed południem. Mam cię tylko stąd zabrać.

Enrique poczuł chłód. Zgarnął wszystkie swoje marzenia i wepchnął je w mrok.

– Nie dostałeś listu? – zdziwił się Hypnos.

– Dostałem więcej niż jeden – warknął Enrique.

Hypnos otworzył list od Séverina i podał go przyjacielowi.

Niebawem Enrique siedział obok Laili w powozie Hypnosa. Laila uśmiechnęła się ciepło; Enrique przytulił się do niej. Hypnos trzymał go lekko za rękę i gładził kciukiem jego palce.

– Jak poszło? – dopytywała się Laila. – Dostałeś kwiaty ode mnie?

Skinął głową; żołądek wciąż ściskał mu się ze wstydu. Ilustrados oznajmili mu jasno i wyraźnie, że to, co chciał im powiedzieć, nie było godne ich uszu. Ale odnalezienie skarbów Upadłego Domu, zwrócenie Bożych słów Zakonowi Babel… to mogło wszystko zmienić! Poza tym ostatnia wspólna misja z Séverinem sprawiała wrażenie czegoś, czego mu było trzeba. Jakby poprzez udział w niej Enrique mógł nie tylko złożyć hołd Tristanowi, ale także zamknąć rozdział swojego życia, w którym był historykiem Edenu… i członkiem drużyny Séverina.

– Nikt nie przyszedł – rzekł, ale jego słowa stłumiło dudnienie powozu na bruku.

I nikt go nie usłyszał.4 Zofia

W ciągu kilku ostatnich miesięcy Zofia Boguska nauczyła się kłamać. W grudniu powiedziała przyjaciołom, że zamierza spędzić święto Chanuka w Głownie, w Polsce, tam gdzie jej siostra Hela pracowała jako guwernantka w rodzinie ich stryja. Ale nie miało to nic wspólnego z prawdą. Prawda była taka, że Hela umierała.

Zofia stała przed gabinetem Séverina w hotelu Eden. Miała nadal przy sobie torbę podróżną i nie zdjęła płaszcza ani fioletowego kapelusza, który według Laili „podkreślał jej oczy” – te słowa tak przeraziły Zofię, że nie mogła się powstrzymać od nerwowego dotykania powiek. Nie zamierzała wrócić tak szybko. Nie było takiej potrzeby – Séverin nie przyjął żadnych nowych zleceń, a jej umiejętności nie przydały się podczas poszukiwań Bożych słów. Ale kilka dni wcześniej dostała pilny list, w którym Séverin prosił, by jak najszybciej stawiła się w Edenie, choć nie wyjaśnił dlaczego.

„Jedź, Zosiu, nic mi nie będzie – nalegała Hela, przyciskając usta do dłoni Zofii. – A co z twoimi studiami? Nie będziesz miała kłopotów na uniwersytecie przez tak długą nieobecność?”

Zofia straciła rachubę kłamstw, które powiedziała rodzinie. Ostatecznie nie miała wyjścia, musiała wrócić. Wyczerpywały się jej oszczędności. A Hela miała też rację co do jednego – rzeczywiście chyba czuła się lepiej. Kilka dni wcześniej walczyła z wysoką gorączką. Raz nawet straciła przytomność i stryj wysłał wiadomość do rabina, by rozpoczęto przygotowania do pogrzebu. Wkrótce potem do domu stryja zapukał inny lekarz. Twierdził, że Zofia zapłaciła już za jego usługi, i choć w ogóle sobie tego nie przypominała, wpuściła go do pokoju siostry. Nadzieja dawała wątłe statystycznie wyniki, ale była lepsza niż nic. Tego wieczoru lekarz wstrzyknął Heli środek, który – jak mówił – nie był dostępny u nikogo innego, i obiecał, że Hela przeżyje.

I tak się też stało.

Następnego ranka przyszedł list od Séverina. Choć Hela prawdopodobnie wracała do zdrowia, Zofia postanowiła, że nie zostanie na zawsze w Paryżu. Wróci do Polski, żeby zająć się siostrą… ale potrzebowała więcej pieniędzy. Jej oszczędności poszły na leczenie Heli i dla stryja – zażądał rekompensaty za czas, kiedy Hela nie mogła uczyć jego dzieci. Choć oczywiście gdyby umarła, machnąłby szlachetnie ręką na ten dług.

Bo przecież stanowili rodzinę.

Zofia musiała więc wrócić do Paryża – musiała się pożegnać… i sprzedać wyposażenie swojego laboratorium. Pieniądze przydadzą się jej podczas opieki nad Helą.

Zapukała do drzwi gabinetu Séverina w Edenie. Z tyłu dobiegł ją odgłos pośpiesznych kroków kamerdynera.

– Mademoiselle Boguska – wysapał – jest pani pewna, że to nie może poczekać? Monsieur Montagnet-Alarie jest bardzo…

Drzwi otworzyły się gwałtownie i na progu stanął Séverin. Spojrzał w milczeniu na kamerdynera, który natychmiast się oddalił. Ciekawe, jak to Séverin robi, zastanawiała się Zofia, jak potrafi tak rozkazywać ludziom bez słów. Ona sama nigdy czegoś takiego nie będzie umiała robić. Ale przynajmniej, pomyślała, ściskając w ręce list z rezygnacją… przynajmniej będzie mogła ocalić kogoś, kogo kocha.

– Jak ci minęła podróż? – spytał Séverin, robiąc jej przejście.

– Długo.

Ale nie tak źle, jak by mogło być. W liście z wezwaniem do Paryża Séverin wysłał jej też bilet na pociąg w pierwszej klasie. Miała cały przedział dla siebie i nie musiała się do nikogo odzywać, a w przedziale bardzo jej się spodobało – lampy miały abażury z całą masą frędzli, a dywanik był jednobarwny. Całą podróż spędziła, licząc na głos różne rzeczy… próbując się uspokoić i nastroić nerwy przed tym, co musiała zrobić.

Zofia podała Séverinowi list.

– Muszę wracać – rzekła. – Siostra mnie potrzebuje. Składam rezygnację. Wróciłam, żeby się ze wszystkimi pożegnać.

Séverin spojrzał na list, ale nie wyciągnął po niego ręki.

– Kiedy cię zatrudniałem, zamierzałaś zebrać odpowiednią sumę, aby pomóc siostrze w opłatach za studia medyczne. Czy już nie masz takiego zamiaru?

– No… tak, ale…

– Więc dlaczego musisz odejść?

Zofia próbowała pozbierać słowa. Kiedy planowała tę chwilę, nie przyszło jej nawet do głowy, że Séverin nie przyjmie jej rezygnacji. Bo przecież nie miała już nic do roboty w Edenie – jej szef nie starał się o nowe zlecenia, kiedy poszukiwania Uśpionego Pałacu spełzły na niczym. Praca Zofii po prostu przestała istnieć.

– Moja siostra umiera.

Wyraz twarzy Séverina nie uległ zmianie.

– I to z tego powodu pojechałaś do Głowna?

Skinęła głową.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi prawdy?

Zofia zawahała się. Pomyślała o ostatnim śmiechu Tristana i gorączkowych rojeniach Heli o tym, jak ich rodzina spędzała Chanukę: mnóstwo ludzi wokół stołu, matka nalewająca zupę i zapach świec w lampkach chanukowych.

– Bo nie chciałam, żeby to była prawda.

Był też jednak i inny powód. Kiedy Zofia zaczęła pisać list do Enrique i Laili, Hela kazała jej tego nie robić: „Och, nie zawracaj im głowy, Zosiu. Zaraz zaczną się martwić, kto się tobą zaopiekuje, kiedy mnie nie będzie”. A jeśli jej siostra miała rację? Nie dokończyła listu – wstydziła się, bo nie wiedziała, czy się im aby nie narzuca.

W szczęce Séverina zadrgał mięsień, nadal jednak nie wyciągał ręki po list. W głowie Zofii wyświetliły się nowe słowa, odnalezione w każdym wspomnieniu z czasów, gdy patrzyła, jak Séverin obraca w rękach scyzoryk Tristana albo przystaje przed drzwiami do jego pokoju, nigdy jednak ich nie otwierając, albo wygląda przez okno na to, co kiedyś było Ogrodami Siedmiu Grzechów.

– Ty to rozumiesz – odezwała się.

Séverin drgnął i odwrócił się od niej.

– Twoja siostra nie umrze – powiedział bezbarwnym głosem. – I chociaż może cię potrzebować, ja potrzebuję cię bardziej. Mamy zadanie do wykonania.

Zofia zmarszczyła brwi. Jakim cudem Séverin był taki pewien powrotu Heli do zdrowia? Ale zaraz potem napełniła ją radością myśl o pracy. Bez pracy czuła się niespokojnie. I nie nadawała się do tego, żeby zająć miejsce Heli w domu stryja, w którym wszystko, co zarabiała, szłoby na pokrycie długu siostry.

– Sprawdziłem dziś rano, ile masz oszczędności. Nie masz ich wcale.

Zofia otwarła usta. Zamknęła je. Zrobiło jej się gorąco ze złości.

– Nie miałeś… nie miałeś prawa. To moje prywatne sprawy.

– Nie dla mnie – odparł chłodno. – Zostań, aż wykonamy to zadanie, a podwoję twoje wynagrodzenie. Twoja siostra nie będzie musiała pracować jako guwernantka. Będziesz mogła zapewnić sobie i jej bezpieczny byt na wiele lat. Zacznę wysyłać jej od razu część twoich zarobków… ale nie możesz wrócić do Polski. A drugie tyle dostaniesz po zakończeniu tego, co mamy zrobić.

– A… teraz nie będę dostawać pieniędzy? – spytała z wahaniem Zofia.

Nie podobało jej się to. Musiała i tak bez przerwy polegać na pomocy innych.

– Pokryję twoje codzienne wydatki i wszystkie koszty związane z laboratorium.

– A co z Goliatem?

Séverin odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią, zaciskając usta.

– A co ma być?

Zofia podniosła głowę. Od śmierci Tristana trzymała jego jadowitego ptasznika w laboratorium, w bezpiecznym miejscu. Nie doglądała go tylko podczas tej wyprawy do Polski – na jej prośbę opiekował się nim wówczas Enrique. Oznajmił wprawdzie najpierw: „Prędzej dokonam samospalenia”, ale okazało się, że trochę przesadzał, bo w końcu się zgodził, choć niechętnie. Zofia lubiła sobie wyobrażać, że Tristan byłby z tego zadowolony.

– Potrzebuje pieniędzy na wikt i miejsce do spania.

Séverin odwrócił wzrok.

– Zajmę się tym. Zgadzasz się na te warunki?

Zofia spojrzała na niego uważnie, szukając znajomych rysów w wyrazie twarzy. Kiedyś udawało się jej rozszyfrować jego nastrój, ale może tylko dlatego, że na to pozwalał. Teraz jawił się jej jako ktoś zupełnie nieznajomy. Zastanawiała się, czy to przez śmierć Tristana, ale chyba nie. Ona i Hela widziały śmierć rodziców, patrzyły, jak płonie ich dom i wszystko, co posiadały, nie stały się jednak kimś nieznajomym… Zofia zamknęła oczy. Ona i Hela – obie. Bo miały siebie nawzajem. A Séverin – choć potrafił bez słów skłonić innych do wykonywania jego rozkazów – nie miał nikogo. Jej złość przygasła.

Kiedy otwarła oczy, pomyślała o bladym uśmiechu Heli. Dzięki niej siostra będzie żyła. Zofia po raz pierwszy poczuła dumę. Do tej pory od zawsze polegała na Heli i na wsparciu tylu innych osób. Tym razem spłaci ten dług. Może pewnego dnia nie będzie musiała uciekać się już do niczyjej pomocy?

– Co tydzień wyślę posłańca po dwa listy, w których własną ręką siostra opisze stan swojego zdrowia – dodał Séverin. – Na mój koszt.

Zofia pamiętała pocałunek, który Hela złożyła na jej dłoni. „Jedź, Zosiu”.

– Zgadzam się – rzekła.

Séverin skinął głową i spojrzał na zegar.

– Idź na dół. Pozostali będą tu lada chwila.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: