Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Stacho Szafarczyk - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stacho Szafarczyk - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 224 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kie­dy się lu­dzie z cmen­ta­rza ru­szy­li, on już był da­le­ko. Przy­gar­bił się, szy­ję wy­cią­gnął przed sie­bie, ra­mio­na stu­lił, ręce w rę­ka­wy za­sa­dził i w wiel­kiej mgle zi­mo­wej pu­ścił się do domu sam. Zim­ni­sko było przej­mu­ją­ce, nie­zno­śne. Sze­ro­ki wiatr śród­pol­ny zry­wał się chwi­la­mi z ostrym świ­stem i drob­nym desz­czem w oczy siekł; to znów uci­cha­ło w po­wie­trzu na­gle, a wte­dy mgła skłę­bio­na sła­ła się nad zie­mią cięż­ka, wil­got­na. Wskroś niej ma­ja­czy­ły nad dro­gą sta­re, wy­nio­słe to­po­le wy­nu­rza­jąc się jed­na po dru­giej; cza­sem wro­na ob­mo­kła po­rwa­ła się z wrza­skiem, prze­la­tu­jąc na zo­ra­ne pole, cza­sem za­ło­po­ta­ły w ga­łę­ziach cięż­kie skrzy­dli­ska – i ci­sza.

W ci­szy tej szedł Sta­cho środ­kiem go­ściń­ca z za­cię­to­ścią ja­kąś i upo­rem, nie wy­bie­ra­jąc dro­gi, nie pod­no­sząc oczu od roz­mię­kłej gru­dy, w któ­rej po ko­le­inach świe­ci­ła woda, a wierz­cha­mi śnieg się nie­daw­ny bie­lił. Do­brze się już chło­pak od cmen­ta­rza od­da­lił, kie­dy zda­ło mu się, że w jed­nej z tych ko­le­in, wą­skiej, za­ta­cza­ją­cej się po stro­nach, roz­po­zna­je ślad bo­sych kół wo­zi­ka, któ­rym ta­tu­sio­wą trum­nę na mo­gił­ki wy­wieź­li, i śla­du tego ma­chi­nal­nie pil­no­wać się za­czął.

Zra­zu bił za nim dzwon ze sro­go­śe­ią ja­kąś i gnie­wem, po­tem jęk­nął ża­ło­śnie raz, dru­gi, trze­ci, po­tem znów bar­dzo sro­go – i ci­sza.

Sze­ro­kie dwor­skie pole czer­ni­ło się spod śnie­gów, jak okiem zaj­rzeć z obu stron go­ściń­ca, ob­ta­ja­łe po gór­kach, a po bruz­dach bia­łe. Wiatr hu­lał tam sa­mo­pas gwiż­dżąc prze­ni­kli­wie i roz­mia­ta­jąc kup­ki perzu nad wy­gon zgra­bio­ne; a gdy uci­chał, wte­dy pole, dro­ga i chło­piec, wszyst­ko gi­nę­ło we mgle.

Wtem dał się sły­szeć sła­by tur­kot wozu.

– Oho! – rzekł pół­gło­sem chło­pak i na przy­dró­źek usko­czył. Nie obej­rzał się wszak­że, gło­wy nie pod­niósł, tyl­ko moc­niej się zgar­biw­szy przy­śpie­szył kro­ku. Zro­bi­ło mu się na­gle bar­dzo zim­no, więc za­ci­snął ręce w rę­ka­wach i wy­żej pod­niósł chu­de, ostro ster­czą­ce spod sta­rej suk­man­ki ra­mio­na.

Wóz tur­ko­tał za nim głu­cho, nie­rów­no, tym tur­ko­tem chłop­skich wóz­ków, któ­rych woź­ni­ca, bo­kiem na pół­drab­ki siadł­szy, z ja­dą­cy­mi ga­wę­dzi i luź­no ko­niom szle pusz­cza, aż skoń­czyw­szy swo­je, szarp­nie po­stron­ki, gwizd­nie i krót­kim pa­ku­la­kiem nad szka­pą wy­wi­nie.

Chło­pak tur­ko­tu tego słu­chał po­draż­nio­ny, nie­pew­ny sie­bie, co­raz bar­dziej wy­cią­ga­jąc i nogi, i szy­ję, jak­by się od nie­go jak naj­spiesz­niej chciał od­da­lić.

Na cmen­tarz jesz­cze bie­żał jak za­wsze mat­czy­ne­go się far­tu­cha trzy­ma­jąc, bie­żał i po­pła­ki­wał, bo mu okrut­nie mar­kot­no było na ser­cu. Aż kie­dy pod krzy­żem na roz­sta­ju dróg wóz się za­trzy­mał, a ku­mosz­ki do mat­ki prze­pi­jać za­czę­ły, jako że to nig­dy ża­ło­ści bez po­cie­chy nie ma być, a go­spo­dar­stwo, choć na pią­ci mor­gach, bez go­spo­da­rza nie ob­stoi, dłu­go, jako i ten nie­bosz­czyk – świeć Pa­nie jego du­szy! – ra­dość z tego bę­dzie miał, chło­pa­ka na­gle jak­by szy­dłem prze­kłuł, pła­kać prze­stał, i mat­czy­ne­go far­tu­cha się pu­ściw­szy u wozu resz­tę dro­gi szedł, na cmen­ta­rzu spode łba na lu­dzi pa­trzył, a kie­dy go kuma po gło­wie po­gła­skać chcia­ła, że to na sie­ro­tę każ­de­go li­tość wzbie­ra, szarp­nął sobą w bok i po­chmu­rzył się wię­cej jesz­cze.

Na­wet tego pa­cie­rza nie zmó­wił, choć go ze trzy razy coś za­czy­nał z jed­ne­go i z dru­gie­go koń­ca; kie­dy zaś dziad ło­pa­tą świe­ży pia­sek na ta­tu­sio­wej mo­gi­le przy­kle­py­wać za­czął, a mat­ka do­byw­szy chu­ściąt­ka gro­sza­ki z nie­go wy­sy­py­wa­ła dla ko­ściel­nych lu­dzi, za­brał się nie­wie­le my­śląc i ru­szył z cmen­ta­rza sam.

Miar­ko­wał on do­brze, o czym baby mat­ce u krzy­ża ga­da­ły. W cha­łu­pie, jesz­cze nim cie­śla trum­nę za­bił, ba, nim ta­tuś jesz­cze na pięk­ne oczy za­mknął, już o tym rada mię­dzy ku­mosz­ka­mi była. A to dzie­ciak je­den tyl­ko, a to jesz­cze ko­szu­lę w zę­bach nosi, a to pięć mor­gów grun­tu jest, a to ko­był­ka, a to dwie kro­wy, a to i przy­odzie­wek, i po­rząd­ki róż­ne. Gdzie to temu mar­nieć bez go­spo­da­rza! Ko­bie­ta mło­da, samo zdro­wie, to bez chło­pa dłu­go nie ob­stoi…

Słu­chał tego Sta­cho pa­trząc to na za­cho­dzą­ce biel­mem oczy ta­tu­sia, to na mło­de­go urlop­ni­ka Chrzą­sta, któ­ry choć ku­la­wy czę­sto w tych ostat­nich ter­mi­nach do cha­łu­py na­glą­dał, to drew urą­bać, to siecz­ki urżnąć, to ćwiart­kę żyta umłó­cić.

Chło­pak lat czter­na­ście na świe­cie żył i na nie­jed­no już się we wsi na­pa­trzył.

Wi­dział, jak Mrą­go­wia­ki co dzień za­że­ra­ły się z oj­czy­mem, jak Wal­czak ko­bie­tę swo­ją bi­jał, za każ­dym ki­jem wy­ma­wia­jąc, że ją wdo­wą po­jął, że na cu­dze dzie­ci ro­bić musi, wi­dział, jak się Ku­de­la po są­dach włó­czył, żeby pa­sier­bów z grun­tu wy­pra­wo­wać, wi­dział, w ja­kiej po­nie­wier­ce Ja­siek po nie­bosz­czy­ku Cza­pli u wła­snej mat­ki był, od kie­dy się za pa­rob­ka wy­da­ła, a nowe dzie­ci w cha­łu­pie na­sta­ły. Jak­by go tedy no­żem prze­bo­dło owo ga­da­nie ku­mo­szek.

A kie­dy Szy­mon Sza­farz, wzmó­gł­szy się na chwi­lę, gło­wę na śmier­tel­nej po­ście­li dźwi­gnął, na żonę poj­rzał i dy­szą­cym cięż­ko gło­sem rzekł:

– A go­spo­dar­stwo chło­pa­ko­wi trzy­maj, boć to jego po­oj­co­we!… – po czym na syna oczy ob­ró­ciw­szy – a ty sie­ro­to – przy­dał – z grun­tu się wy­łu­skać nie daj!… Chło­pak za­niósł się ogrom­nym na całą izbę krzy­kiem:

– Nie umie­raj­ta, ta­tuń­ciu, nie umie­raj­ta!… Dla­bo­ga, rety, nie umie­raj­ta!… Dla­bo­ga rety!…

W krzy­ku tym sły­chać było i strach okrut­ny, i ża­łość, i nie­pew­ność sro­gą. A kie­dy stał tak z twa­rzą po­si­nia­lą od krzy­ku, z wy­trzesz­czo­ny­mi na ko­na­ją­ce­go oczy­ma, trzę­sąc się cały i za­ci­ska­jąc drob­ne pie­ścić, zda­wać się mo­gło, że tuż mu na grzbiet spad­nie kij oj­czy­ma i że je­dy­ną od nie­go uchro­nę tra­ci w tej sze­ro­kiej, ciem­nej, spra­co­wa­nej ręce, któ­ra na­gle ko­szu­lę na pier­si szarp­nąw­szy z głu­chym ło­sko­tem na łóż­ko upa­dła.

Ten strach, ta ża­łość i te­raz jesz­cze wstrzą­sa­ły jego wą­tłym cia­łem, kie­dy tak sku­lo­ny przy­dróż­kiem idąc co­raz wię­cej wsią­kał w wiel­ką mgłę zi­mo­wą, bez­brzeż­ną, bez­pro­mien­ną, głu­chą.

Wóz tym­cza­sem zbli­żył się już znacz­nie. Jego nie­rów­ny tur­kot co­raz wy­raź­nie­ja­zym się sta­wał, a kie­dy wiatr ku zie­mi przy­padł, do tur­ko­tu mie­sza­ły się gło­sy ja­dą­cych. Obej­rzał się chło­pak ukrad­kiem i wskroś mgły doj­rzał ko­nia, wóz i trzę­są­ce się na nim gło­wy ku­mo­szek.

Ale i jego mu­sia­no z wozu zo­czyć coś nie­coś, bo nie­dłu­go usły­szał głos mat­ki:

– Sta­siek! Sta­si­nek! A kaj­że ty le­cisz, sie­ro­to?… A cze­kaj­źe, to cię pod­wie­zie­wa!… Sta­siek!

Chło­pak zmiękł i już się za­trzy­mać miał, kie­dy na­gle do­le­cia­ło go wo­ła­nie po­wo­żą­ce­go Chrzą­sta.

– Wio, ma­luś­ki!… Wi­sta, wio!

Na­tych­miast na po­bla­dłą z zim­na i pła­czu twarz chłop­ca wy­bił po­sęp­ny ogień wiel­kiej za­wzię­to­ści; wy­żej tedy pod­niósł ra­mio­na, suk­man­kę rę­ko­ma koło sie­bie ob­ci­snął i przy­śpie­szył kro­ku.

Chwi­lę jesz­cze biegł za nim głos mat­ki, ale chło­pak się za­ciął i tyl­ko pa­trzył, gdzie usko­czyć, je­śli go wóz do­go­ni.

O sto kro­ków może ster­czał duży, obo­ra­ny ka­mień, do­ko­ła któ­re­go z daw­na pu­ści­ły się wiel­ką gę­stwą ta­mie i je­ży­ny. Bez­list­ne to było te­raz, ale tak splą­ta­ne, że i chłop od bie­dy skryć by się tu mógł, nie do­pie­roż dzie­ciak.

Tego ka­mie­nia do­padł­szy przy­siadł za nim Sta­cho, gło­wę mię­dzy ta­mie wsa­dził i na dro­gę pa­trzył.

Wóz to­czył się zwol­na, bo gór­ka tu była i koń fol­go­wał so­bie.

Sta­cho sły­szał żmud­ne skrzy­pie­nie kół i roz­mo­wy, gwa­rze­nie ku­mo­szek i nie­spo­koj­ny głos mat­ki:

– Ko­żu­chem bym go przy­na­kry­ła… – Suk­ma­niąt­ko do cna na nim li­che… Kajż on mi się w oczach po­dział?… Sta­siek, Sta­si­nek…

Ser­ce mu bilo jak mło­tem, kie­dy wóz mimo prze­jeż­dżał, tak się bał, żeby go mat­ka nie zo­ba­czy­ła i nie po­ję­ła z sobą. Za­le­d­wie jed­nak tur­kot od­da­lił się nie­co, opa­no­wa­ło chło­pa­ka uczu­cie bez­brzeż­ne­go opusz­cze­nia, sie­roc­twa i żalu. Wy­lazł zza ka­mie­nia, o to­po­lę się ra­mie­niem wsparł, suk­man­ka mu się na pier­siach za­trzę­sła, wy­tarł oczy raz, wy­tarł dru­gi raz i sze­ro­ko je otwo­rzyw­szy pa­trzył na ciem­ny, ru­cho­my punkt, co­raz ma­le­ją­cy w mgle gru­bej, gę­stej. Był­by tak może dłu­żej stał, bo na­gle mu się zda­ło, że nie ma do­kąd iść ani po co, ale że go zim­ni­sko sro­dze pod­bie­rać za­czę­ło, więc znów się sku­lił, a zszedł­szy z przy­dróż­ka na go­ści­niec, przed sie­bie ru­szył. Nie szedł wszak­że tak pręd­ko jak do­tąd i idąc roz­my­ślał.

– Co też to naj­lep­sze­go ta­tuś zro­bi­li, że tak z do­bra­wo­li wzię­li i po­mar­li… Była im to bie­da albo co? Nie mie­li to ko­nia, wożą, cha­łu­py? Nie ro­bi­li to na swo­im?… Tera kro­wa na ocie­le­niu, tera kop­czyk kar­to­fli, tera taki łeb­ski wie­przak, tera czap­ka, tera ko­żuch nowy… Tera kło­da ka­pu­sty, tera żyta wię­cej niż na sześć po­sa­dów do młóc­ki bę­dzie, tera ko­szul co­ści aże czte­ry, tera buty, tera grunt… Go­spo­dar­stwo je, przy­odzie­wek je, wszyst­ko… Już­ci i praw­da, że się to tak samo nie ob­stod! jeby je c ho­ro­ba, te kumy z ich do­ra­da­mi! Juź­ci nie co, tyl­ko mat­kę zbun­tu­ją…

Spu­ścił gło­wę i pa­ła­ją­cy­mi oczy­ma wo­dził po świe­żych śla­dach po­wo­żo­ne­go przez Chrzą­sta wozu.

Wy­so­ko nad nim prze­la­ty­wa­ła wro­na kra­cząc przy­kro. Chło­pak wtrzą­snął się na­gle.

– Bić się nie dam! żeby tam nie wie­dzieć jak, nie dam! Pójdź ino sam któ­ry, spró­buj!

Wy­do­był z rę­ka­wa pięść drob­ną, siną i po­gro­ził nią nie­wi­dzial­ne­mu prze­ciw­ni­ko­wi w mgle gę­stej, gru­bej. Po­sęp­ny ogień ob­jął twarz jego śnia­dą, chu­der­la­wą, dzie­cię­cą jesz­cze, na­da­jąc jej wy­raz sta­now­czo­ści i opo­ru.

Wy­sa­da to­po­lo­wa ury­wa­ła się tu­taj i na­gle ogar­nę­ła Sta­cha sze­ro­ka pust­ka i sze­ro­ka ci­sza, w któ­rej nie było ani ło­po­tu i wrza­sku wron, ani bo­ry­ka­nia się ga­łę­zi z ha­reu­ją­cą po po­lach wi­chu­rą, w któ­rej on sam i my­śli jego prze­pa­dać się zda­wa­ły. Te­raz już nie od­róż­niał nic, ani przed sobą, ani za sobą; te­raz się otwo­rzy­ło przed nim jak­by wiel­kie, mgłą na­bra­ne mo­rze.

Było to pod­le­śne pa­stwi­sko dy­szą­ce cie­płem opa­rze­lisk swo­ich, któ­rych dech lżej­szy, siny kłę­bił się i prze­wa­lał z mgłą chłod­ną, gór­ną, wy­peł­nia­jąc całą prze­strzeń od zie­mi do nie­ba. Chło­piec zmru­żył oczy i za­głę­biał się w mo­rze zwol­na, co­raz mniej sza­ro­ścią suk­man­ki swej wid­ny, co­raz drob­niej­szy, co­raz prze­zro­czyst­szy, aż sto­pio­ny w jed­no z si­nym opa­rem – znik­nął.

Wy­nu­rzył się do­pie­ro za dwor­ską ol­szy­ną, a tuż go ob­jął gwar sto­ją­cej pod la­sem karcz­my, przy któ­rej, że wy­rąb nie­da­le­ko był, za­wsze się dość lu­dzi krę­ci­ło.

I te­raz sta­ło przed nią kil­ka chłop­skich wo­zów i miesz­czań­ska bry­ka. Dwóch Żyd­ków i ja­kiś sur­du­to­wy ga­da­li przy niej; chło­py sie­dzia­ły w izbie, z któ­rej bu­cha­ła wrza­wa.

Po­okry­wa­ne to sta­ry­mi suk­ma­na­mi, to ka­wał­kiem der­ki pod­jezd­ki za­nu­rza­ły gło­wy w wor­kach i opał­kach z siecz­ką; para gnia­dych uwią­za­nych łba­mi u bry­ki wa­ła­chów wy­cią­ga­ła z sie­dze­nia roz­rzu­co­ne sia­no.

Sta­cho doj­rzał na­tych­miast, że mię­dzy wó­zi­ka­mi jest i ta­tu­siów tak­że.

Przy­sta­nął, oczy mu za­bły­snę­ły, po czym ob­szedł bo­kiem i zza wę­gła przy­glą­dać się za­czął.

Wła­śnie w otwar­tych na ście­źaj drzwiach karcz­my sta­nął Chrząst, ocie­ra­jąc rę­ka­wem gębę po świe­żo wy­pi­tym kie­lisz­ku. Chło­piec się cof­nął, ale oczu nie zdej­mo­wał z "ku­la­sa". Chrząst po­cią­gnął no­sem na pra­wo, na lewo, po czym za­ćmiw­szy pa­pie­ro­sa po­szty­ku­tał z wia­der­kiem do sto­ją­cej na ubo­czu stud­ni.

Wte­dy Sta­cho do sie­ni się chył­kiem wsu­nąw­szy do izby przez drzwi uchy­lo­ne zaj­rzał.

Mat­ka sie­dzia­ła na ła­wie pod ścia­ną; z obu jej stron prze­pi­ja­ły kumy.

Chło­pak prze­łknął śli­nę i prze­stą­pił z nogi na nogę.

Kumy trą­ca­ły się wła­śnie.

– Daj Boże!

– Daj Pa­nie Boże!

– Za wa­sze zdro­wie!

– Pij­cie z Bo­giem.

– A pij­cież, kumo!

– Gdzie mi tam do pi­cia…

– Adyć się choć kie­lisz­ka chwyć­cie!

– Co tam bę­dzie­cie się, kumo, fra­so­wa­li, gło­wę so­bie ża­ło­ścią psu­li! Albo to wy jed­ni na świe­cie?

– A ino?

– Po lu­dziach się obej­rzyj­cie, chło­pa so­bie umów­cie i tyła!

– Co mi ta po chło­pie!… Ja tam chło­pa nie ła­ko­ma…

– Albo i pa­rob­ka od pręd­ko­ści…

– Za pa­rob­ka to by i Wa­łek po­szedł.

– Któ­ry zaś Wa­łek?

– A toć Ko­by­lak.

– Albo Szy­mek Bą­czyk.

– Szy­mek?… Za­śby tam Szym­ka ko­wal pu­ścił!

– Abo Gło­go­wiak.

Brzęk­nę­ło szkło. Kumy roz­ma­wia­ły i piły.

– Gło­go­wiak tam nie do tego, za Ja­gną pa­trzy.

Uwa­ga ta wy­wo­ła­ła chwi­lę ci­szy. Baby milcz­kiem po­cią­ga­ły z kie­lisz­ków.

– Co tu da­le­ko szu­kać – ode­zwa­ła się jed­na. – Albo to choć­by i Chrząst za pa­rob­ka nie sta­nie?

– O… Taka nie­mra­wa! Po­ra­dzi to ro­bo­cie?

– Co nie ma po­ra­dzić? Nie był to u mły­na co­ści przez dwa roki? Nie ro­bił to w roli?

– Prze­cie! Choć ze dwo­ru, to przy­sy­ła­li, żeby szedł, jak Mać­ka do woj­ska po­ję­li.

– Przy­sy­ła­li?

– Jak Boga ko­cham.

– Chrząst tam do dwo­ru nie pój­dzie. On tam od ma­łe­go po wiej­skich go­spo­da­rzach scho­wa­ny, to on tam do dwo­ru nie cią­gnie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: