- W empik go
Stalkerów dwóch. Tom 2. Komedia zagadek - ebook
Stalkerów dwóch. Tom 2. Komedia zagadek - ebook
Ziemowit, Sławek, Alina oraz Monika zaszywają się w niewielkiej miejscowości na wschodzie Polski. Chcą tam odetchnąć po dramatycznych przeżyciach, jednak spokój zakłóca im dwóch stalkerów oraz podążający ich tropem, nasłany przez teściową Aliny, detektyw. Jakby tego wszystkiego było mało po wsi grasuje tajemniczy gwałciciel, a niespodziewane wkroczenie na scenę dziennikarki Lidii sprawiło, że Alina o Ziemka stała się nagle bardzo zazdrosna…
Polecamy również pierwsza część "Twist".
Również polecamy komedię kryminalną „Głupia baba”: „Świetna komedia, oczywiście lektorka to mistrzostwo świata. Lekka prosta lektura na smutne dni. Polecam.”
Anna Kleiber – żona, mama, a wieczorową porą pisarka. Mieszka w Wielkopolsce i pracuje w bibliotece.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67718-57-8 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stanisław Sójka nigdy nie przepadał za słodyczami, ale od kiedy w cukierni Precelek zaczęła pracować nieśmiała i urocza Alinka, stał się jej codziennym klientem. Do każdej wizyty szykował się nadzwyczaj starannie, kąpał się, golił oraz uważnie na czubek łysej głowy ze strony prawej na lewą zaczesywał kilka pozostałych mu włosów. Oczywiście zakładał również czystą bieliznę, obficie zlewał perfumami, a podczas przygotowań obmyślał, jak się przywita, jakimi słowami będzie Alinkę komplementować, a przy tym nieustannie się łudził, że tego akurat dnia kobieta przychylnie odpowie na jego umizgi. Alinie, która na pierwsze wizyty podstarzałego, tłustawego jegomościa reagowała szczerym uśmiechem, do śmiechu być przestało od chwili, gdy mężczyzna zażyczył sobie, aby nazywała go Ptaszyną, zaczął natarczywie zapraszać na kawę, szukać okazji, aby ją dotknąć oraz dyskretnie stękać, gdy znalazła się blisko niego. Szczególnie jednak upodobał sobie nieustanne oferowanie podwiezienia do domu, co ze względu na niewielką odległość Aliny miejsca zamieszkania od miejsca pracy nie miało racjonalnego uzasadnienia.
Tej środy, gdy do godziny dziesiątej Sójka nie pojawił się w Precelku, Alina odetchnęła, że odpuścił sobie wizytę, ale dobry humor szybko zwarzył jej telefon od teściowej, od której po złożeniu wniosku o rozwód nie mogła się opędzić niemal tak samo jak od natarczywego Stanisława. Wiedziała, że jeśli nie odbierze, teściowa będzie wydzwaniać do niej uporczywie, aż do wieczora, a i w nocy zapewne wykona kilka połączeń. Dlatego Alina odebrała ten telefon, a Teresa Wziątek, w bliższym i dalszym kręgu rodzinnym zwana Piekielną Terechą, przepuściła na nią niezwłoczny atak:
– Co ty sobie myślisz?! Przysięgałaś mojemu Jacusiowi! Nigdy nie da ci rozwodu! Nie pozwolę na to!
– Niech pani się nie wtrąca – odparła znużonym głosem.
– Pani? – Alina usłyszała wściekłe prychnięcie, ale Teresa tym razem darowała jej pouczenie, że skoro rozwodu jeszcze nie ma, wciąż powinna mówić do niej „mamo”.
– Dokładnie tak, niech się pani nie wtrąca! To moje życie i moje sprawy.
– A wiesz co jest moją sprawą? Szczęście Jacusia!
– Jacek to pijak i na dodatek mnie zdradził.
– Zaraz tam zdradził… – Ponownie prychnęła i po chwili dodała: – Powinnaś być wyrozumiała, bo nawet kot zdechnie przy jednej dziurze.
Alina zmarszczyła brwi, pokręciła głową, wyłączyła telefon i cisnęła go do torebki.
– Co ona plecie? Jaki kot? Jak dziura? – mruknęła do siebie i w jednej chwili zapomniała o kocie, Jacku oraz jego mamusi, bowiem pod cukiernię zajechała wiśniowa mazda Stanisława Sójki i z auta wysiadł jej prześladowca. Mężczyzna od razu wlepił oczy w witrynę cukierni, a gdy dostrzegł ją za ladą, niezwłocznie pomachał do niej ręką. Kobieta nerwowo poprawiła fartuszek i przygryzła dolną wargę, co nie umknęło jego uwadze, a dla niego przekaz był jasny: oto urocza Alinka dała mu znak, że nie jest jej obojętny. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Wiedział, po prostu był tego pewien, że ta kobieta prędzej czy później zapragnie go tak bardzo, jak nigdy dotąd nie pragnęła żadnego innego mężczyzny.
– Dzień dobry! Witam panią bardzo serdecznie! Jak się pani miewa? – krzyczał, niemal oblepiając ją lubieżnym spojrzeniem.
– Dziękuję, dobrze…
– Jeśli dobrze, to bardzo dobrze! – Puścił do niej oko. – Poproszę to, co zawsze, czyli kawusię i pączusia – powiedział już ciszej, przesłał jej buziaka i zajął miejsce przy tym, co zwykle, stojącym na wprost lady, stoliku. Alina szybko przyniosła zamówienie.
– Podać coś jeszcze?
– Pani Alineczko, na razie dziękuję. – Chciał dotknąć jej dłoni, ale cofnęła rękę i schowała ją za plecami.
– Zaraz zastąpi mnie koleżanka – bąknęła i uciekła na zaplecze, a Sójka skrzywił się z niesmakiem. Nie lubił tej drugiej ekspedientki. Gadatliwa, na wszystko miała gotową odpowiedź, a i wizualnie nie trafiała w jego wysublimowane gusta. Na pocieszenie pomyślał, że Alinka na tym zapleczu wiecznie ukrywać się przecież nie będzie.
Napił się kawy i otarł dłonią zroszone potem czoło. Miał czas, mógł w tej zapyziałej cukierni, gdzie podawali podłą kawę i smażone na starym smalcu pączki, siedzieć choćby do południa, a to że Alinka na jego widok oblała się rumieńcem, wprawiło go w świetny humor. Wiedział, po prostu wyczuł to już pierwszego dnia, gdy spotkały się ich oczy, że jej się spodobał. Ugryzł kawałek pączka, przełknął i zamyślił się, wspominając wszystkie ukradkowe i spłoszone spojrzenia, które na niego rzucała, podczas gdy on przy stoliku pił ohydną kawę. Pamiętał wszystkie jej nagłe zarumienienia, ciche słowa i drżenia rąk, gdy podawała mu zapakowane ciastka. A już najczulej pielęgnował w pamięci dzień, w którym po raz pierwszy zaproponował jej randkę, a ona, oniemiała z zachwytu, nie mogła wydusić słowa, a po chwili z heroicznym wręcz trudem, bo w końcu rozwód w toku, wydusiła z siebie słowa odmowy. W swojej płochliwości była taka słodka, tak cudowna, że dziwił się, iż życie, które wiódł do tej pory, a w którym nie było Alinki, uważał za udane. Poza tym ta kobieta była cudotwórczynią, bo sprawiła, że na widok pączków dostawał erekcji. Dyskretnie otarł z czoła pot, a następnie szybko przejechał dłonią po głowie, sprawdzając, czy zaczesane na glacy włosy na pewno dobrze są do niej przyklejone.
– Wyjdziesz na sklep? – zapytała Klarę Alina.
– Znów przyjechał?
– Niestety. – Alina przewróciła oczami.
– Tylko dokończę tę bułkę i już wychodzę – powiedziała Klara i zapakowała resztę śniadania do ust.
– Pani Alinko! Pani Alinko! – Ze sklepu doszedł ich głos Sójki.
– Nie mogę teraz wyjść – wybełkotała Klara i palcem pokazała na policzki wypchane niczym u chomika.
– Pójdę. – Alina machnęła ręką i wyszła z zaplecza.
Sójka, który z zamówionym pączkiem rozprawił się szybciej niż Klara ze swoją bułką, na widok Aliny wyprostował się i przygładził porastający jego brodę kilkudniowy, mający na celu dodanie mu męskości, zarost. Kobieta z odrazą popatrzyła na jego zwalistą sylwetkę i przyklejone do łysiny pasmo tłustych włosów. Mężczyzna uśmiechnął się do niej i powiedział:
– Pani Alineczko, poproszę jeszcze jednego pączusia i do tego malutką kawusię. – Znów puścił do niej oko, a gdy przyniosła zamówienie, mężczyźnie udało się dotknąć jej ręki.
Alina nie siląc się na dyskrecję, zamaszystym ruchem wytarła ją o spodnie, uciekła za ladę i udając zajętą układaniem ciastek, odwróciła się do niego tyłem. Z Jackiem przeżyła wiele trudnych chwil, nieraz przez niego płakała, ale w związku z nim, tak jak teraz, w jej głowie nigdy nie rodziły się żadne przerażające i mordercze pomysły. Wzięła do ręki przeznaczony do krojenia ciasta nóż i łypnęła na siorbiącego kawę Sójkę. Od kiedy zaczął ją adorować, przy każdej jego wizycie z trudem hamowała się, by go wobec niego nie użyć, a potem wyrzucała sobie, że potępiając postępek Ziemka, sama dopuszczała możliwość dokonania zbrodni. I gdy z przyjemnością wizualizowała śmierć stalkera, Sójka nie spuszczał z niej wzroku i z nie mniejszą przyjemnością wyobrażał sobie, że ją dotyka we wszystkie te miejsca, które na co dzień skrzętnie zakrywała przez zakładane na siebie odzienie. A że wyobraźnię miał dość wybujałą, natychmiast zalała go potężna fala emocji i poczuł spływającą po plecach stróżkę potu.
– Pani Alinko… – Znów usłyszała jego głos i niechętnie się odwróciła. – Poproszę jeszcze jednego pączusia… One są takie wyborne… – Pożądliwym spojrzeniem omiótł jej sylwetkę, na dłużej zatrzymując wzrok na jej piersiach. – One są takie cudowne… – Sapnął, mlasnął i gdyby tylko mógł, przewierciłby wzrokiem biały fartuszek oraz dżinsy, które miała na sobie, a nos z rozkoszą wetknąłby w jej majtki.
Alina błyskawicznie podała mu ciastko, bąknęła pod nosem, że teraz już koniecznie musi wyjść, ale zaraz przyjedzie jej koleżanka i umknęła na zaplecze.
– Drugi raz do niego nie wyjdę! Znów dotknął mojej ręki! A fuj! – Skrzywiła się z obrzydzeniem, dokładnie namydliła dłonie i spłukała ciepłą wodą. – Zjadłaś już?
– Tak, już idę. – Klara odłożyła na suszarkę umyty kubek i talerzyk. – Nie denerwuj się, szkoda twoich nerwów.
– Jak mam się nie denerwować?! Co dzień tu przyłazi, za ręce mnie łapie, znosi jakieś prezenty, chce się umówić i każda moja odmowa zupełnie do niego nie dociera! I do tego to cmokanie! Obrzydlistwo!
– Alina, wyluzuj, traktuj go jak powietrze, któregoś dnia się podda, zobaczysz.
– A ty myślisz, że jak go traktuję?! – Alinę aż zatrzepało. – Właśnie tak, jak mówisz! I myślę, że on się nigdy nie podda! Opędzam się od niego jak od natrętnej muchy, ale on tego nie przyjmuje do wiadomości! On mnie stalkuje!
– Ciszej, bo szef cię usłyszy, a przecież wiesz, że Sójka jest jego kolegą.
– To co z tego?! I wiesz co… – Alina, aby się uspokoić, musiała na chwilę przerwać.
– Co?
– To, że nie wiadomo, czy Sójka nie jest gwałcicielem. Tego się boję najbardziej.
Klara się roześmiała.
– On gwałcicielem? Teraz to mnie rozbawiłaś. – Ponownie się zaśmiała. – Wszyscy tylko nie on. To jest tubylec, swój chłop, wszyscy go tu znają od lat, a i opinię zawsze miał bez zarzutu.
– Może na stare lata poprzestawiały mu się klepki i zaczął gwałcić? A poza tym każda z ofiar mówiła, że gwałciciel jest dość gruby.
– I co z tego? U nas takich dużych typów jest na pęczki. Nie, nie sądzę, aby to był on. Ale dobrze, idę już. A ty tu czekaj, bo za pół godziny przywiozą bułki.Poznań
Dźwięk domofonu wyrwał Kamila z przyjemnej drzemki. Nie będąc jeszcze zupełnie obudzonym, zerwał się i dopadł wózka Jasia. Synek spał z rączkami uniesionymi do góry i raz za razem poruszał trzymanym w buzi niebieskim smoczkiem.
– Zaraz pewnie będziesz chciał żreć – mruknął i odwrócił się z zamiarem udania się do kuchni po zawczasu naszykowaną butelkę kaszki, ale domofon znów zadźwięczał, po czym ucichł i odezwał się jego telefon.
– Halo? – zapytał szeptem.
– Gdzie jesteś? Czekam pod twoją kamienicą.
– Kaśka?
– Chyba widziałeś na wyświetlaczu, że to ja?
– Zaspany jestem i nie kontaktuję. Już otwieram – odpowiedział i rzucił się do zbierania pieluch, aby choć trochę uprzątnąć powstałe w wyniku opieki nad dzieckiem pobojowisko.
– Nie wiedziałam, że dziś masz dyżur.
Kaśka zdjęła płaszcz i nadstawiła do pocałunku policzek.
– Bo nie mam. Olga podrzuciła mi Jaśka, bo musiała jechać do lekarza czy coś…
– Do lekarza? Przed chwilą widziałam ją w Kociaku z jakimś facetem.
– Pewnie jest już po wizycie.
– Ta jej wizyta musiała być bardzo traumatyczna, bo trzymali się za ręce.
– Olga z tym facetem?
– Tak, o nich mówię.
Kamil wzruszył ramionami.
– Nic mnie to nie obchodzi.
– Nawet to, że ona pije teraz kawkę, a ty bawisz bachora?
– Nie bachora, tylko syna.
Kaśka uśmiechnęła się i podeszła do wózka. Nachyliła się nad dzieckiem i przez chwilę mu się przyglądała.
– Wcale nie jest do ciebie podobny. Z czwórki twoich dzieci tylko Jagódka nieco ciebie przypomina. Bo taka łysa – dodała bezlitośnie.
– Zaraz tam łysa – odburknął. – A reszta dzieciaków się wyrobi. – Ręka Kamila bezwiednie powędrowała w kierunku głowy, którą, chcąc się upewnić, że odrobinę włosów jednak jeszcze posiada, dyskretnie sobie obmacał.
– Naprawdę nie chcesz zrobić testów na ojcostwo?
– Już ci mówiłem, żebyś nie ruszała tego tematu – warknął. – Wątpisz w moją męskość?
– Absolutnie nie, ale nie wydaje ci się dziwne, że przez wiele lat bezdzietny, nagle zaliczyłeś aż cztery wpadki? – Kaśka wydęła usta i popatrzyła na niego prowokująco.
– Nie miałem wcześniej dzieci, bo przez cały czas byłem wierny Monice, a ona była niepłodna. To jej wina – skłamał bez mrugnięcia okiem.
– Wierny? – Parsknęła śmiechem. – Zapomniałeś, że poszliśmy ze sobą do łóżka, gdy byłeś jeszcze żonaty?
– Żonaty, ale jedną nogą tkwiłem już w rozwodzie.
– A morderca, to znaczy mąż tej Bożeny dlaczego tak cię pobił?
– Nie wiem! Tyle razy mówiłem ci, że nie wiem! Odbiło gościowi! I możesz wreszcie przestać do tego wracać? Jeśli ci coś przeszkadza, nie musimy się spotykać. Albo akceptujesz to, że mam czworo dzieci, albo droga wolna!
– Ciszej, bo berbecia obudzisz. Wiem, że masz dzieci, i to przełknęłam, ale nadal nie wiem, dlaczego wtedy doszło do tej koszmarnej bójki.
– Ja też nie wiem! Powtarzam, jeśli nie chcesz, możemy się nie spotykać.
Kamil nachylił się nad Jasiem i udał, że poprawia mu kocyk. Wiedział, że wszelkie wykonywane przez niego przy dzieciach czynności działały na Kaśkę rozbrajająco.
– Może coś do ciebie czuję… – odparła kokieteryjnie i objęła go w pasie.
– Chodź tu. – Obrócił się do niej i pocałował w usta. – Pobaraszkujemy sobie, nim gnojek na dobre się obudzi.
Kasia przylgnęła do Kamila szczupłym ciałem i zaczęła rozpinać mu spodnie, gdy z wózka do ich uszu doszło najpierw subtelne wiercenie się, a po chwili narastający płacz.
– I po balu – rzekła Kaśka i sięgnęła po płaszcz. – Daj mi znać, kiedy będziesz mieć wolne – powiedziała i wyszła z mieszkania, a dzikie wrzaski Jasia towarzyszyły jej aż na parter, do drzwi wyjściowych.Poznań
Podczas gdy na Jeżycach wściekły Kamil karmił kaszką jednego ze swoich czterech potomków, w mieszkaniu na osiedlu Lecha, Jacek Wziątek, wciąż jeszcze będący mężem Aliny, z wymalowanym na twarzy obrzydzeniem wyrabiał ręką mięso na kotlety mielone. Według przepisu zostawionego przez matkę do paskudnej brei powinien wbić jeszcze surowe jajo, ale wciąż z tym zwlekał, bowiem świadomość, że obrzydliwa masa poprzez dodanie jajka stanie się jeszcze bardziej obrzydliwa, wydawała mu się porażająca. Na oko dosypał pieprzu oraz soli, lecz próbować tego nie zamierzał, bo z pewnością by zwymiotował. Postanowił, że jaja nie doda, matka z pewnością tego nie wyczuje, a on oszczędzi sobie cierpień. Po raz kolejny strzepnął z rąk przyklejone kawałki mięsa, obficie nalał na nie płynu do naczyń, odkręcił kran i z ulgą umył dłonie. Nie liczył, ile razy podczas macania obrzydliwej masy mył ręce, ale czynność tę powtórzył na tyle często, że w początkowo pełna butelka płynu opróżniona została do połowy. Ważne, że do rąk nie lepiło się już nic czerwonego, a o to, aby po ich myciu dokładnie spłukać detergent, już nie dbał. Dla niego istotne to nie było.
Włączył kuchenkę i na patelnię nalał olej. Po ostatnim smażeniu schabowych matka dobitnie wbiła mu do głowy, że zawsze, zanim zacznie smażyć, tłuszcz ma się porządnie rozgrzać, ale trzeba również przy tym uważać, żeby nie zaczął się palić. Było to dla niego zbyt skomplikowane i zasadniczo nieistotne, ale jego rodzicielka była innego zdania i truła mu o tym niemal cały tydzień, więc teraz, mimo że nie patrzyła, rozgrzewał ten tłuszcz oraz czekał i czekał, i sam już nie wiedział na co. A że zamyślił się przy tym jak rzadko, nagły dźwięk dzwonka u drzwi niemal przyprawił go o zawał. Przebierając niezgrabnie długimi nogami, podążył do wejścia i otworzył.
– Mamusia? – zdziwił się, widząc objuczoną torbami rodzicielkę.
– A kogo się spodziewasz w moim domu? Przesuń się, bo chcę wejść. Co tak śmierdzi? – Pociągnęła nosem. – Coś się pali! – Rzuciła torby na podłogę i popędziła do kuchni, gdzie wyłączyła pod patelnią ogień:
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś uważał, jak smażysz?! Czy ty kiedykolwiek się tego nauczysz?!
– Matka, uważałem, ale musiałem iść ci drzwi otworzyć!
Teresa machnęła ręką.
– Wypakuj zakupy, a ja tu dokończę.
Teresa wprawnie uwinęła się z przygotowaniem obiadu i z napełnionymi talerzami poszli do pokoju, gdzie zasiedli przy nakrytym przez Jacka do posiłku stole. Jacek, wielokrotnie strofowany przez matkę, wiedział, że jeśli znów rzuci się na jedzenie albo, uchowaj Boże, zacznie mlaskać, ona niezwłocznie pozbawi go talerza, więc starał się sprawiać wrażenie do posiłku bardzo zdystansowanego.
– Rozmawiałam z tym detektywem – po zaspokojeniu pierwszego głodu odezwała się Teresa.
– Jakim?
– Tym, który ma wytropić Alinę. Zapomniałeś, że o nim rozmawialiśmy? – Zmarszczyła brwi i wbiła w niego przenikliwe spojrzenie. – Piłeś coś? – zapytała ostro.
– Ależ co mama! – Oburzył się i gwałtownie wbił widelec w to, co pozostało z kotleta. Owszem, od rana wypił trzy piwa, a puszek niezwłocznie pozbył się, wynosząc do kubła z segregacją, ale od tego czasu minęły długie cztery godziny, więc z czystym sumieniem mógł matce powiedzieć, że alkoholu w ustach nie miał.
– To jakim cudem nie pamiętasz, że miałam dziś spotkanie z panem Brunonem? – Teresa wyprostowała się i nieco poczerwieniała na pulchnych policzkach.
– Bo wnikałem w zostawiony przez ciebie przepis! – Odrzucił od siebie sztućce i sięgnął po sok. Miał jej dość. I pomyśleć, że narzekał na Alinę. Taka była cicha, potulna, gotowała mu, prała i pilnowała, żeby sobie krzywdy nie zrobił, od czasu do czasu trochę popłakała i mając ją u boku, żył jak król, jak pączek w maśle, jak lord jakiś albo i nawet jak papież sobie żył! Ale sam sobie był winien, bo zachciało mu się seksu z cycatym rudzielcem, a że ów rudzielec znudził się nim po kilku miesiącach, wylądował w mieszkaniu matki, w swoim domagającym się remontu, kawalerskim pokoiku w wieżowcu na osiedlu Lecha.
– Nie podnoś głosu. To ty jesteś w moim domu, a nie ja w twoim – lodowatym tonem rzekła Teresa Wziątek i odsunęła od siebie talerz. Coś było nie tak z tym kotletem, miał dziwny, chemiczny posmak, ale tym razem roztrząsać tego nie zamierzała, bo do omówienia miała ważniejszą kwestię – pieniądze.
– Pan Brunon zgodził się przyjąć zlecenie.
– Domyślam się.
– Jeśli jesteś taki mądry, to może domyślasz się, ile za to chce?
Jacek wzruszył ramionami. W swoim pokoju, w tapczanie miał schowane cztery piwa. Jeśli pozwoli jej się wygadać, da mu spokój, on będzie mógł się tam zamknąć i przed kolacją wypić jedno, albo może i ze dwa. Potem naje się miętowych cukierków i matka niczego nie pozna, rozmarzył się.
– Nie mam pojęcia.
– Tak podejrzewałam. Sześć tysięcy – rzuciła bez mrugnięcia okiem. Kwotę tę wymyśliła w drodze do domu. Detektyw Brunon powiedział, że za tego typu zlecenie nie bierze więcej niż trzy i pół tysiąca, ale Teresa myślała pragmatycznie. Przez to, że Jackowi posypało się życie, musiała rzucić pracę w Niemczech i zatrudnić się w Polsce, a że doskonale odnajdywała się w roli pani sprzątającej, również we własnym kraju chętnie podjęła się tego zajęcia. Jednak od polskich brudów wolała brudy niemieckie, bo te były wyżej wyceniane, a przez swego niedorobionego synusia traciła co miesiąc niemal dwa tysiące złotych i teraz zamierzała sobie to odbić.
– Aż tyle?! – Jacek aż podskoczył.
– Doceń, że tu zostałam i pomagam ci w odbudowaniu małżeństwa, a to jest bezcenne. Nie sądzisz chyba, że jest inaczej?
– Nie, nie sądzę, ale może złożymy się po połowie, co?
– Nie licz na mnie. Płacę wszystkie rachunki, w ogóle cały pobyt ci sponsoruję, więc weź się do roboty i zarób na tego detektywa.
– Matka! Przecież zanim zarobię, Alina z dziesięć razy się ze mną rozwiedzie!
– Nie rozwiedzie. Brunon jest już zatrudniony, pieniądze wyłożę, ale pamiętaj… – Zmarszczyła brwi. – To jest tylko pożyczka. Oddasz mi tę kwotę co do grosza. Już ja tego dopilnuję.
Jacek poczuł jak zjedzony kotlet podjeżdża mu do gardła. Nawet jeśli podejmie pracę, sześciu tysięcy nigdy nie uda mu się odłożyć. Mało to pokus stoi na półkach w sklepach monopolowych?
– Matka… – zaczął drżącym głosem.
– Co, Jacuś?
– Czy tak postępuje prawdziwa matka?
Teresa wstała i poklepała go po plecach.
– Jeszcze słowo, a będziesz musiał wynająć sobie pokój.Wańkowa i okolice
O tym, że powrót po męczącym dniu pracy w hostelu do domu, w którym czekała przygotowana kolacja, jest nadzwyczaj przyjemny, tego wtorku przekonała się Monika. Troskliwa ręka przyjaciółki naszykowała dla niej talerz apetycznych kapek, herbatę z cytryną, a nawet jej ulubioną gorzką czekoladę z orzechami, jakby przyjaciółka wiedziała, że po całym dniu sprzątania i obsługiwania gości uzupełnienie ubytku kalorii będzie tym, czego będzie pragnąć.
– Gdzie Alina? – Monika ugryzła kęs kanapki z wędliną, pomidorem i szczypiorkiem. – Muszę jej za to podziękować. – Machnęła lewą ręką w kierunku pełnego talerza.
– Alinka się kąpie – odparł Ziemek, a myjący naczynia Sławek głośno odłożył na suszarkę garnek i natychmiast odwrócił się w jej stronę.
– Dlaczego właśnie jej chcesz podziękować?
– Bo zrobiła mi kolację.
– To nie ona. Ja ją przygotowałem – odparł, dumnie unosząc głowę, a Monika z trudem przełknęła to, co pozostało jej w ustach z pierwszego kęsa artystycznie przygotowanej kanapki, a resztę, którą trzymała w dłoni, cisnęła na talerzyk.
– Nie prosiłam cię o to! A ta czekolada co tu robi?! – Pogardliwie tryknęła ją palcem. – Nie widzisz, że mam nadwagę i muszę się odchudzać?!
Ziemek, słysząc jej gniewny ton i widząc sypiące się z oczy iskry, natychmiast poderwał się z miejsca.
– To ja zajrzę do Alinki – powiedział i czym prędzej ewakuował się na piętro. To, że Sławek i Monika wykonywali jakiś przedziwny taniec, zauważył już dawno, a toczące się między nimi rozgrywki przypominały mu bajkę o żurawiu i czapli. Na zmianę byli sobie to wrodzy, to przychylni, jakby wciąż nie mogli się zdecydować, czy mają się kochać, czy rzucić sobie do gardeł i je rozszarpać. Na górze odetchnął z ulgą i cicho zastukał do drzwi pokoju Aliny.
– Proszę. – Usłyszał odpowiedź i nacisnął klamkę. Kobieta miała na sobie niebieską, pluszową piżamę, a na podłodze leżała spakowana torba podróżna.
– Przynieść ci herbatę? – zapytał.
– Nie, dziękuję.
– O tej porze kawy ci nie proponuję – rzekł i zamknął za sobą drzwi.
Alina nazajutrz wybierała się do Poznania na kolejną sprawę rozwodową i mimo że wyjeżdżała na krótko, on już tęsknił i było mu z tego powodu bardzo przykro. Patrzył na nią smutnym wzrokiem, jakby wyjechać miała na zawsze, a to spotkanie miało być ich ostatnim.
– Siadaj – powiedziała, a Ziemowit tylko na to czekał. Przez krótką chwilę się zawahał, czy zająć miejsce obok niej na łóżku, czy tam, gdzie zwykle – na jednym z niewygodnych, drewnianych krzeseł, ale niezachęcany do skrócenia dystansu, wybrał krzesło. Dla niego nie był to pierwszy wieczór, gdy wpadał do niej pod pretekstem przyniesienia czegoś do picia, a dla Aliny nie było nowością to, że nie pozwoliła mu na nic więcej, jak tylko na patrzenie i prowadzenie niezobowiązującej konwersacji. I nie było tak, że Ziemowit był jej obojętny. Wciąż podobał jej się ten ponury jaskiniowiec, który również był świetnym kompanem do wieczornych pogawędek. Czuła, że i on żywi do niej pozytywne uczucia, ale starała się trzymać go na dystans. Jednak gdy stawiała sobie pytanie, dlaczego tak robi, nie znajdywała żadnej sensownej odpowiedzi. Wmawiała sobie, że to przez Jacka, który wciąż nie chciał dać jej rozwodu, a innym razem zrzucała winę na stalkera, który skutecznie każdego dnia psuł jej humor, napawał odrazą oraz strachem, a jego zwalista sylwetka śniła jej się w koszmarach i zasadniczo były to wszystkie preteksty, za którymi chowała się przed Ziemkiem.
Patrzyła teraz nań spod oka, jak poprawia się na krześle, zakłada nogę na nogę, schyla się, aby strzepnąć paproch, który przyczepił się do nogawki, a następnie prostuje i rzuca jej uważne spojrzenie. Patrzyła na niego wzrokiem kobiety zauroczonej i widziała go jako dojrzałego, dobrze zbudowanego, wysokiego mężczyznę, posiadacza pięknych oczu i nie mniej pięknego głosu, którego mogłaby słuchać godzinami, a najbardziej marzyła o tym, aby wypowiadane słowa szeptał jej wprost do ucha. Ale aby tak się stało, musiałaby pozwolić mu podejść bliżej, a na to zdecydować się nie mogła. Obserwowała go, jak szuka czegoś w kieszeni, po czym wyjmuje paczkę winstonów. Wiedziała, że nie zapali, a papierosy wyjął tylko po to, aby zająć czymś ręce. Robił tak każdego wieczoru.
– Zapalisz? – zapytał, a ona przecząco pokręciła głową. – Ja też nie mam ochoty – powiedział i przełożył paczkę z ręki do ręki. Wiedział, że Alina nie pali, ale on pozostając z nią sam na sam, musiał przecież rozmowę od czegoś zacząć. Żadna kobieta nigdy go tak nie onieśmielała, ale też żadna tak głęboko nie zapadła w jego serce, bo to, że ona tam się znalazła, zrozumiał dawno temu, w Poznaniu. Zrozumiał i do reszty zgłupiał. Patrzył z zachwytem na jej zaróżowione po niedawnej kąpieli policzki, na zwisające luźno włosy, a widok niedbale porzuconej na skraju łóżka różowej koszulki powodował, że jego myśli skręciły ku imaginacjom zdrożnym i bardzo przyjemnym. Jednak napięcie, które go ogarnęło, swe apogeum osiągnęło w chwili, gdy wzrok przeniósł na opinający ją szlafrok, na zarys drobnych piersi oraz jasną i delikatną skórę dekoltu, której nie zdołał zakryć niedbale ułożony materiał. Alina westchnęła i delikatnie poruszyła stopą, a Ziemek natychmiast przeniósł na nią spojrzenie. Drobna, naga stópka ponownie się poruszyła, a po chwili łagodnie się zakołysała. Ziemowit zamknął oczy, odkaszlnął, a gdy ponownie je otworzył, Alina, za co w duchu podziękował Bogu, niczym już nie ruszała. Wpatrywała się w niego uważnie i cicho westchnęła, a Ziemowit w odpowiedzi ponownie odkaszlnął. Tym razem dwukrotnie. Alina pogładziła koc, którym była przykryta, i uśmiechnęła się do niego. Lubiła te wieczory, kiedy Ziemek do niej wpadał i zupełnie nie przeszkadzało jej, że często między nimi zapadało milczenie. Lubiła, gdy patrzył na nią dzikim, roziskrzonym wzrokiem i wyobrażała sobie rzeczy, których się potem wstydziła i o których jak najszybciej chciała zapomnieć. Zdawała sobie sprawę z tego, że jednym słowem zachęty mogłaby sprowadzić ich znajomość na zupełnie inne, intymne tory, ale wciąż tego nie zrobiła. Ponownie westchnęła, na co Ziemowit poruszył się niespokojnie, a po chwili równie nerwowo poruszyła się ona. Ziemek spojrzał na nią pytająco, ale nie doczekawszy się ani słowa, tak ścisnął trzymaną w ręce paczkę, że na dywan posypał się tytoń. Nieraz zastanawiał się, czy nie zapukać do jej drzwi późno w nocy, bał się jednak, że pośle go do diabła, a odmowy powiedzianej prosto w oczy obawiał się najbardziej. Wolał zakradać się pod jej pokój, nasłuchiwać najmniejszego ruchu, wyobrażając sobie, że kobieta nagle otworzy, chwyci go za ręce, drapieżnym ruchem wciągnie do środka, a następnie zedrze z niego całe odzienie… Na jakikolwiek znak zachęty z jej strony czekał jak głodny na kęs chleba, jak spragniony na łyk wody, jak student na koniec sesji i, niestety, wciąż doczekać się go nie mógł. A najgorsze było to, że całe dorosłe życie uważał się seksualnego drapieżnika, a kobiety przyzwyczaiły go do tego, że oddawały się mu szybko, bez zbędnych podchodów i jeszcze bardziej zbędnych pocałunków, a on sprawę załatwiał błyskawicznie oraz na własnych warunkach. Wprawdzie w ostatnich latach jego życie seksualne uległo poważnej degradacji, wyhamowało do zera, ale wyrobionego o sobie zdania nawet wobec przedłużającego się postu, zmieniać nie zamierzał. Ale Alina była inna, trzymała go na dystans i wciąż nie wiedział, co miał o tym sądzić. Może nic dla niej nie znaczył?
– Jak tam? – zapytał.
– W porządku – odparła unikając jego spojrzenia, bo kłamać, patrząc prosto w oczy, nigdy się nie nauczyła. Udręczona zalotami Stanisława oraz snuciem wizji, co jeszcze mógłby jej zrobić, zaczęła się zastanawiać, czy nie napuścić na niego Ziemka. Zerknęła na niego spod oka. Pomyśleć, że wystarczyłoby szepnąć jedno zdanie, a uwolniłby ją od Sójki raz na zawsze i wreszcie odzyskałaby święty spokój. Czy zastrzeliłby go jak Bożenkę? Czy utopił w jednym z górskich potoków? A może śmiertelnie pobił? Myśl o tym, że swoją skargą mogłaby spowodować, że stalker na zawsze zniknąłby z jej życia, stanowiła dla niej wielką pokusę. Nawinęła kosmyk włosów na palec i niewinnie się uśmiechnęła.
– Na pewno w porządku? – Ziemowit swoimi wielkimi, ciemnymi ślepiami niemal ją przewiercał na wylot.
– Ależ oczywiście! – Odkaszlnęła z zakłopotaniem. O tym, jakiego typu knowania zajmowały jej świeżo umytą głowę, jednak Ziemek za nic dowiedzieć się nie mógł. Niestety, nie mogła dopuścić do zamordowania Sójki, bo nigdy by sobie nie darowała, gdyby Ziemowit trafił za to do więzienia. Swojej tajemnicy ani Monice, ani Sławkowi również powierzać nie planowała, bo uważała, że najbezpieczniej będzie, jeśli zachowa ją tylko dla siebie. Zaciśnie zęby i heroicznie będzie znosić codzienne cierpienia, a kto wie? Może los się do niej uśmiechnie i Stachu Sójka któregoś dnia udławi pączkiem? Na własne oczy widziała, jak łapczywie rozprawiał się z nimi jedynie dwoma ugryzieniami, może więc kiedyś dla niej szczęśliwie, a dla niego śmiertelnie, na zawsze zapcha sobie nimi przełyk?
– O czym myślisz? – Ziemek odezwał się wreszcie, bo trzydzieści minut milczenia było dla niego całkiem poważną przesadą.
– Ach, takie tam – odparła lekko i poprawiła się, bo nieco zdrętwiała jej lewa noga.
– A jak teściowa? Jak Jacek?
Alina prychnęła.
– Wydzwaniają do mnie na zmianę.
– Ale ty nadal chcesz tego rozwodu? – Po raz kolejny musiał zadać jej to pytanie, bo ponurą ewentualność, że mogłaby zapragnąć wrócić do Jacka, również brał pod uwagę.
– Pewnie! A po co jutro jadę do Poznania?
– Na pewno nie chcesz, abym pojechał tam z tobą?
– Mówiliśmy już o tym. Nie chcę. Zostań tutaj.
Potyczkami z Sójką, Jackiem i teściową była tak bardzo znużona, że w samotnej podróży do Poznania upatrywała możliwości odpoczynku i złapania oddechu przed czekającą ją rozprawą. Każdy czasem potrzebuje dłuższej chwili samotności, a Ziemowit wciąż zdawał się tego nie rozumieć.
– Dzisiaj dzwoniła moja mama – westchnęła. – Powiedziała, że zawsze mogę do nich wrócić.
– Ale ty tego nie chcesz?
Pokręciła przecząco głową. Alina, która pochodziła z Pobierowa, nigdy nie brała pod uwagę tego, aby wrócić do rodzinnej miejscowości, poza tym nie znosiła morza oraz nieustannego, silnego wiatru, który ciskał piachem prosto w oczy. W Poznaniu żyło jej się dobrze, a swój pobyt w Wańkowej traktowała jako tymczasowy. Przyjechała tam z Moniką za namową Ziemka, gdy obie znalazły się na życiowym zakręcie, ale Alina nie odnalazła tam spokoju, bo Jacek puszczony kantem przez kochankę nagle zapragnął odbudować zdemolowany związek i za nic w świecie nie chciał zgodzić się na rozwód. Ziemowit zachwycony Aliny przyjazdem, aby mocniej ją przywiązać do okolicy, załatwił jej pracę w cukierni Precelek, która miała tę niezaprzeczalną zaletę, że znajdowała się tak blisko ich domu, że kobieta mogła chodzić tam pieszo. Nie miał przy tym najmniejszego pojęcia, że w owym Precelku każdego dnia Alina przeżywa piekielne katusze.
Ziemowit pokiwał głową na znak, że rozumie, że się z nią zgadza, ale faktycznie trawił go niepokój również o to, że Alina może dać się namówić na powrót w rodzinne strony, a na to, co mógłby wtedy zrobić, nie miał żadnego pomysłu.
– Co tak wzdychasz? – zainteresowała się Alina.
– Takie tam! – Machnął ręką i wstał. – Pójdę już do siebie. Dobranoc!