- W empik go
Stalky i spółka - ebook
Stalky i spółka - ebook
„Stalky i spółka” odwołuje się do szkolnych doświadczeń noblisty Rudyarda Kiplinga i jego pobytu w elitarnej szkole z internatem. Zgrana ekipa przyjaciół psoci i dokazuje, jak na młodzieniaszków przystało, przeżywając zapadające w pamięć przygody. Jednocześnie poddani surowym rygorom szkoły nabierają oni ogłady, która zrobi z nich w przyszłości angielskich gentelmanów.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-671-4 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Małego imienia,
Bo ich dzieło rośnie wciąż,
I ich dzieło rośnie wciąż,
W głąb i wszerz się krzewi wciąż,
Ponad ich marzenia.
Wiatr zachodni, morza szum
Wyrwały nas matkom,
Rzuciły na nagi brzeg –
Tuzin domów, gdzie ten brzeg,
a lat siedem marzł w nich człek
Z uczniacką czeladką.
Sławnych ludzi był tam rój,
Wielkiej uczoności;
Wzięło się tam dużo trzcin,
Wciąż słyszało się świst trzcin,
Nikt nam nie żałował trzcin,
Ze szczerej miłości.
Od Egiptu aż po Pont
I przez Himalaje –
Pełno ludzi z naszych gron,
Brazylia i Babilon,
Wyspy czy też Andów skłon,
Wszędzie nasz człek staje.
Wielkim Ludziom sława wciąż:
Cześć, Starzy Koledzy!
Pokazali nam, w czym rzecz,
Nauczyli nas, w czym rzecz.
Prawda, Boga Wielka Rzecz,
Ważniejsza od Wiedzy.
Szerokości każdej znak
Wybity na świecie,
Widział już któregoś z nas,
Zawsze najlepszego z nas,
Zawsze w pracy, aż po pas –
Wszędzie nas znajdziecie.
A to dał nam każdy mąż
Od ćwiczeń i słówek:
Pracy zawsze wiernym bądź.
Swe zadanie zawsze skończ,
Bez żadnych wymówek.
Czy sztabowiec, czy też szpieg,
Czy człowiek podkopów,
Stał z królami twarzą w twarz,
Rzekł: – mam szrapnel, co ty masz?
Był to zawsze człowiek nasz,
Co najtęższy z chłopów!
Uczono nas w kraju wciąż,
Niezliczone razy,
Że najlepszą rzeczą jest
I najprościej zawsze jest,
Najzdrowiej, najmądrzej jest:
Czcić wasze rozkazy.
Drudzy, w krajach obcych słońc,
Mają większe sprawy,
Służą dzierżąc ziem tych rząd,
(Wierna służba – oto rząd!)
Miłość, wierność dzierży rząd,
Bez zysku ni sławy.
To wpoili mistrze nam,
Nie wiem, jak i kiedy,
Lecz poznałem z biegiem lat,
Dojrzewając z biegiem lat,
Że to owoc szkolnych lat,
Że to było wtedy.
Przeto czcijmy mężów tych,
Ducha Wspaniałego,
Co wzgardzili swoim Dziś,
Zapomnieli swoje Dziś,
W pracy zdarli swoje Dziś,
Dla Jutra naszego.
„Wielkich Ludzi, pieśni, chwal”
Małego imienia,
Bo ich dzieło rośnie wciąż,
I ich dzieło rośnie wciąż,
W głąb i wszerz się krzewi wciąż,
Ponad ich marzenia.W zasadzce
W lecie wszyscy chłopcy, jak się patrzy, budowali sobie za liceum chaty na wydmach porosłych żarnowcem. Były to właściwie małe gniazdka, wycięte kozikami w gąszczu kolczastych krzaków, pełne kikutów, splątanych korzeni i cierni, ponieważ jednak budowanie ich było surowo zakazane, uważano je za rozkoszne pałace. I przez pięć lat z rzędu Stalky, M’Turk i Beetle (było to w czasie, zanim jeszcze zaszczycono ich osobną pracownią) budowali jak bobry samotną świątynię dumania, w której palili fajki.
Jednakże Mr. Prout, dyrektor ich domu, nie miał o nich zbyt dobrej opinii, a także Foxy, szczwany, rudy sierżant szkolny, niezbyt im dowierzał. Nosił tenisowe pantofle, uzbrojony był w lornetkę, a zadaniem jego było krążyć jak jastrząb nad niegrzecznymi chłopcami. Gdyby on sam w pole wyruszył, chata zostałaby z pewnością osaczona, bo Foxy znał zwyczaje swej zwierzyny. Opatrzność jednak kazała Mr. Proutowi, którego przydomek szkolny, wywodzący się od kształtu jego nogi, brzmiał „Kopyciarz”, poprowadzić wywiad na własny rachunek i właśnie ostrożny Stalky znalazł olbrzymi jego ślad koło chaty pewnego pięknego popołudnia, gdy zagłębiony w tomie Surteesa i zajęty nową fajeczką z głogu gotów był zapomnieć o Proucie i jego czynach. Kruzoe na widok śladu stopy Karaiba nie działałby rychlej od Stalky’ego. Sprzątnął on natychmiast fajki, wymiótł szczątki zapałek i pośpieszył ostrzec Beetle’a i M’Turka.
Charakterystyczne jednak dla tego chłopca było, iż nie zbliżył się do swoich towarzyszy, dopóki nie odnalazł i nie rozmówił się z małym Hartoppem, przewodniczącym Towarzystwa Nauk Przyrodniczych, instytucji, którą Stalky miał w pogardzie. Hartopp niewymownie się zdziwił, kiedy chłopak uprzejmie, jak to tylko on umiał, zaczął go błagać, aby mu pozwolił zgłosić siebie, Beetle’a i M’Turka jako kandydatów, zwierzył mu się z hamowanego od dawna zainteresowania kwiatami, wczesnymi motylami i nowymi zjawiskami i wreszcie okazał gotowość, o ile Mr. Hartopp uznałby za stosowne, rozpocząć nowe życie od razu. Jako nauczyciel Hartopp był nieufny, równocześnie jednak był też entuzjastą, a jego dobra mała dusza nie była pozbawiona pewnego uprzedzenia do tej trójki, a już szczególnie do Beetle’a z powodu uwag, jakie od czasu do czasu pod jego adresem padały. Toteż, nie chcąc zrażać żałujących grzeszników, okazał się wobec nich miłościwy i wciągnął te trzy nazwiska do swej księgi.
Dopiero wtedy, nie wcześniej, odszukał Stalky, Beetle’a i M’Turka we wspólnej sali. Pakowali książki, nad którymi mieli zamiar spędzić spokojnie popołudnie w krzakach żarnowca, zwanych „puszczą”.
– Wszystko przepadło! – rzekł Stalky pogodnie. – Znalazłem po obiedzie lekkie ślady stópek Kopyciarza koło naszej chaty. Bogu dzięki, że je z daleka widać!
– Na-sy-pa-li – piasku! Fajki schowałeś? – zapytał Beetle.
– Gdzieżby! Zostawiłem je, rozumie się, na samym środku chaty! Co za skończony idiota z ciebie, Beetle! Czy ci się zdaje, że oprócz ciebie nikt już nie myśli? Nie ma co, ta chata już dla nas na nic. Kopyciarz będzie jej pilnował.
– A to klapa! Co za świństwo! – mówił zaskoczony M’Turk, wyrzucając książki zza pazuchy.
Chłopcy nosili swe biblioteki w bluzach, między kołnierzem a paskiem.
– Ładna historia! To znaczy, że z powodu tego podejrzenia do końca kursu będziemy pod bezustannym dozorem.
– Niby dlaczego? Kopyciarz znalazł jedną chatę. On i Foxy będą jej pilnowali. To nas przecie nic a nic nie obchodzi; idzie o to tylko, żebyśmy się w tych stronach przez jakiś czas nie pokazywali.
– Pewnie, ale gdzież się podziejemy? – rzekł Beetle. – Sam wybrałeś to miejsce, a ja... ja... ja chciałem dziś po południu czytać.
Stalky siedział na pulpicie, bębniąc piętami w ławkę.
– Beetle, ty jesteś skończone cielę. Czasami mam wrażenie, jak gdybym powinien was obu puścić kantem. Czy zdarzyło się kiedy, aby o was wuj Stalky zapomniał? His rebus infectis – ujrzawszy ślady Kopyciarza, okrążające naszą chatę, złapałem małego Hartoppa – destricto ense – powiewającego siatką na motyle. Przebłagałem Hartoppa. Oświadczyłem mu, Beetle, że jeśli cię przyjmie, napiszesz odczyt dla Łowców Pluskiew. Zapewniłem go, Turkey, że przepadasz za motylami. Krótko mówiąc, udobruchałem Kartofla i w tej chwili jesteśmy już Łowcami Pluskiew.
– I cóż z tego? – rzekł Beetle.
– Turkey, daj mu w tej chwili kopniaka.
Terytorium, wyznaczone uczniom liceum na małe wycieczki, było w interesie wiedzy znacznie rozszerzone dla członków Towarzystwa Nauk Przyrodniczych. Pod warunkiem, że nie będą wchodzili do domów, mogli się w rzeczywistości wałęsać, gdzie im się podobało; za przyzwoite zachowanie się ręczył Mr. Hartopp.
Beetle zrozumiał to, jak tylko M’Turk zaczął go kopać.
– Jestem skończonym osłem, Stalky! – wołał, zasłaniając atakowaną część ciała. – Pax, Turkey, jestem osłem!
– Nie zważaj na niego, Turkey. Czy wasz wuj Stalky nie jest Wielkim Człowiekiem?
– Jest! Jest! – zgadzał się Beetle.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.