Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stan splątania - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 października 2021
Ebook
36,90 zł
Audiobook
36,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Stan splątania - ebook

Obcy sobie, oddzielni, zaplątani w codzienne obowiązki, zniewoleni przez lęki. Kto mógł przypuszczać, że staną się sobie tak potrzebni, jak Harry, Hermiona i Ron!

Maria. Codziennie garść suplementów i paskudne smoothie. „Zdrowe i smaczne” – z pewnością! A na święta plastikowa choinka z supermarketu i wigilia z cateringu, bo – jak twierdzi mama – nie można tracić życia na drobnostki.

Lena. Zawsze ze słuchawkami na uszach. To jedyny sposób, żeby odciąć się od ludzi. Niespecjalnie ich lubi. No i mama… Czasami myśli, że to raczej ona sama jest matką w tej rodzinie. Czuje się stara i zmęczona. Ale może porysuje, kiedyś to lubiła…

Miłosz. W naciągniętym na głowę kapturze, z wielkim futerałem na wiolonczelę. Osobny. Nie lubi się wychylać. Gdyby tylko bluza mogła działać jak peleryna niewidka... Dość tego! Musi być silny, bo „świat nie jest miejscem dla słabeuszy”.

Choć chodzą do jednej klasy i mieszkają na tym samym osiedlu, właściwie się nie znają. Nie pomaga też ciągła presja – koniec szkoły, egzamin ósmoklasisty i mityczne punkty - za świadectwo, olimpiady, konkursy i wolontariat. Właśnie, wolontariat! Maria, Lena i Miłosz mają go odbyć w domu spokojnej starości…i nagle okazuje się, że to początek czegoś nowego i odświeżającego. Doświadczenie, które zmieni nie tylko ich, ale także ich rodziny.

Nagradzana autorka Praktycznego Pana, Siedmiu wspaniałych oraz serii książek, na podstawie których powstał serial Pamiętnik Florki, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, tym razem napisała książkę dla nieco starszego pokolenia młodych czytelników, choć tak naprawdę Stan splątania to powieść międzypokoleniowa.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07709-2
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Znowu stoją pod bramą Zacisznej Przystani. Tym razem jednak z poczuciem porażki. Mimo początkowych deklaracji, że nigdy więcej się tu nie zjawią, presja punktów i nieugiętość rodziców okazały się silniejsze. Minął tydzień, a oni znowu patrzą przez ozdobne ogrodzenie na drogę wysadzaną dębami. Teraz wiedzą, dokąd prowadzi, co wcale nie poprawia im humoru, wręcz przeciwnie. Dlatego kiedy dyrektorka wiezie ich parkową aleją, potężne pnie i dramatycznie sterczące spośród liści uschnięte konary starych drzew wydają się złowieszcze. Jak rozczapierzone palce nieporadnie próbujące dosięgnąć nieba.

– Tak jak już wam mówiłam, nasi mieszkańcy są często w stanie splątania... – odzywa się dyrektorka.

Stan splątania... Lena wyobraża sobie wielkie kłębowisko kabli i drutów, przez które bezskutecznie usiłują się przedostać szeregi myśli i pojedyncze słowa. Sama się tak czasem czuje. Zwłaszcza gdy nauczycielka matematyki wyrywa ją niespodziewanie do odpowiedzi. Czy to znaczy, że ona cierpi na to samo? Stan splątania? Właściwie całkiem nieźle by to brzmiało: „Córka nie może pisać testu, bo jest splątana i nie może się wyplątać”. To o wiele lepsze niż załatwione przez mamę od znajomego lekarza zwolnienie z wuefu. Lena nie jest zbyt wysportowana i mama się bała, że słaba ocena zaniży jej średnią do liceum, więc w tym semestrze na wszelki wypadek Lena nie chodzi na wuef. To znaczy chodzi, ale zamiast się ruszać, siedzi na ławce, a na zaliczenie dostanie opis zasad gry w koszykówkę.

– Dlatego nie przejmujcie się, jeśli nie będziecie rozumieli, o czym mówią. Tak się często zdarza. Po prostu się uśmiechajcie, potakujcie. To w zupełności wystarczy – kontynuuje dyrektorka.

– Mamy tylko siedzieć i się uśmiechać? Przez trzy godziny? – Miłosz jest zaskoczony.

– Ależ skąd, możecie też rozmawiać. Tylko mówcie głośniej, bo niektórzy niedosłyszą. Ale pamiętajcie, że oni przede wszystkim potrzebują spokoju. Dlatego żeby ich nie denerwować, lepiej nie wdawać się w dyskusje. Czasami bywają złośliwi – wzdycha dyrektorka.

Maria czuje niespodziewany przypływ sympatii dla tych brzydkich staruszków, których kilkoro właśnie mijają w parkowej alejce. Idą, ciągnąc za sobą kijki do nordic walkingu i zupełnie nie zwracając uwagi na trenera wymachującego rękami.

– To nasze kółko sportowe – wyjaśnia z dumą dyrektorka.

Kółko sportowe nie wytrzymuje jednak konkurencji z meleksem i zostaje daleko w tyle. Zatrzymują się przed tarasem i po chwili po raz drugi stają przy dębowej recepcji, gdzie pan Mariusz rozdziela do kubeczków kolorowe tabletki. Na widok nastolatków podnosi głowę i uśmiecha się szeroko.

– Witam ponownie naszych młodych wolontariuszy! Może mi pomożecie?

– W roznoszeniu leków? A jeśli się pomylą? – Zaniepokojone brwi pani dyrektor chowają się pod grzywkę.

– Myślałem o wodzie – wyjaśnia pan Mariusz.

– A, tak! Świetny pomysł! – Uspokojone brwi opadają na swoje miejsce. – Weźcie tacę, to znaczy ty weź tacę, a ty... Zaraz, zaraz. Jak wy się właściwie nazywacie? – Dyrektorka patrzy na nich zdezorientowana.

– Maria.

– Miłosz.

– Lena.

– A! No właśnie. Świetnie! W takim razie Lena bierze tacę, a Miłosz i Maria napełniają kubeczki. – Dłonie kobiety wydają szybkie dyspozycje.

Podchodzą do dystrybutora stojącego w rogu holu.

– Mieszajcie wodę, żeby nie była za zimna, bo nasi milusińscy się nam pozaziębiają – woła z recepcji pan Mariusz.

– Milusińscy? Serio? – odzywa się cicho Miłosz.

– Co mówicie? – chce wiedzieć dyrektorka.

– Nic takiego – odpowiada Lena i uśmiecha się pod nosem.

Ku jej zaskoczeniu Maria odpowiada tym samym.

– Świetnie, że jesteście w dobrym humorze. Dobry humor jest naszym pensjonariuszom potrzebny jak tlen – cieszy się dyrektorka. – Tylko pamiętajcie, co jest najważniejsze. Spokój i bezpieczeństwo. Będziecie pamiętać?

Kiwają głowami znad kubeczków.

– Doskonale! Skoro już wszystko ustalone, zostawiam was z panem Mariuszem. Jeśli czegoś nie wiecie, pytajcie.

Kobieta znika w korytarzu, a oni, z napełnionymi letnią wodą kubeczkami na tacach, ruszają za pielęgniarzem do pokoju rekreacyjnego.

– Ssssspokój i bezpieczeńssssstwo! Sssssspokój i bezpieczeńssssstwo! – szepcze Maria. – Tylko to nassssss uratuje...

Lena chichocze, kubeczki na tacy niebezpiecznie się trzęsą, na szczęście Miłosz w porę je przytrzymuje. Do Leny dociera, jak bardzo boi się ponownego spotkania ze starymi ludźmi. W środku jest roztrzęsiona dokładnie jak niesione przez nią kubeczki. Dzięki Miłoszowi woda się nie rozlała, a żart Marii sprawił, że Lena uśmiecha się z wdzięcznością. Strasznie zazdrości Marii tej pewności siebie. Miłosz robi głupią minę za plecami pana Mariusza. Też czuje niepokój, ale fakt, że nie jest sam, dodaje mu otuchy. Chyba jakoś dadzą radę.

Kiedy wchodzą, wszystkie głowy odwracają się w ich kierunku. Poza tym wygląda na to, że przez cały zeszły tydzień nic się tu nie zmieniło. Mają wrażenie, że podczas gdy oni pisali testy próbne i sprawdziany, skakali w dal i rzucali piłką lekarską, spóźniali się na korepetycje, tworzyli projekty, uczyli się wzorów, grali na wiolonczeli i komputerze, powtarzali słówka, wyjeżdżali co rano do miasta i wracali z niego wieczorem, rezydenci tego pokoju nie zrobili absolutnie nic. Jakby czas tutaj zastygł w przezroczystą, nieruchomą bryłę i zatopił mieszkańców jak muchy w bursztynie. Jednak pan Mariusz nie ma problemów z czasem, nie widzi żadnej bryły ani tym bardziej bursztynu, a może po prostu uważa, że nie należy na nie zwracać uwagi.

– Lekarstewka! Pora na lekarstewka! – Klaszcze radośnie i zaczyna rozdawać wszystkim plastikowe kieliszki.

Dopiero teraz zauważają, że na każdym napisane jest markerem nazwisko. Idą, a właściwie suną za panem Mariuszem z tacami. Drżenie dłoni biorących kubeczki, niepewne ruchy głów dziękujących skinieniem za wodę, pomarszczone szyje przypominające szyje żółwi z Galapagos. Wszystko jak na zwolnionym filmie przyrodniczym, suwak funkcji slow motion przesunięty do granic wytrzymałości.

„Adam by tego nie zniósł. Mama też nie”, myśli Miłosz i uśmiecha się do siebie, wyobrażając sobie rodziców w tym miejscu poza czasem. Ich czasem. Bo przecież oni też łykają tabletki. Kolorowe pigułki na wzmocnienie włosów, paznokci, mięśni. Ale z zupełnie innych powodów. Rodzice łykają tabletki, bo chcą być sprawniejsi, silniejsi, szybsi, zdrowsi. Łykają, ścigając się z innymi łykającymi, popijającymi garście suplementów sokiem pomarańczowym przed porannym joggingiem. Starzy ludzie tutaj nie wyglądają tak, jakby chcieli się z kimkolwiek ścigać. Wręcz przeciwnie – Miłosz ma wrażenie, że postanowili bić rekordy w opóźnianiu. Biorą tabletki powoli i niechętnie, z trudnością przełykając, niektórzy się krztuszą, innym trzęsą się ręce, a jeszcze inni... W pierwszej chwili Miłosz myśli, że się pomylił, ale nie. Siwowłosa kobieta pod ścianą nie połknęła swoich pigułek, tylko schowała je do kieszeni rozciągniętego swetra. To ta sama, która czytała ostatnio książkę o teleogłupianiu. Miłosz spogląda na nią, ich oczy się spotykają. Ona wie, że Miłosz to widział. Chłopak odwraca wzrok. Co ma teraz zrobić? Powiedzieć panu Mariuszowi? Nie jest przecież donosicielem i też nikt go nie prosił, by pilnował, czy ci staruszkowie połykają swoje leki. Jest tu po to, żeby się uśmiechać, tak? No to proszę bardzo. Podnosi głowę i szczerzy się do buntowniczki na wózku, która przez cały ten czas nie spuszcza z niego wzroku. Kobieta patrzy chwilę, wyraźnie zdezorientowana, a potem odpowiada uśmiechem. Trochę krzywym i ironicznym, ale Miłosz uznaje, że jest to jednak uśmiech. Mruga do niej spod kaptura, a ona odpowiada mrugnięciem. To zabawne. Nawet się nie znają, a już mają wspólną tajemnicę. Miłosz nagle uświadamia sobie, że to pierwsza w życiu tajemnica, jaką dzieli z kimkolwiek. Jeśli nie liczyć tych, które mieli z Jasiem, kiedy konstruowali harfy z żyłek wędkarskich, a świat był taki prosty i bezpieczny. Ale to było dawno temu, wtedy, gdy jeszcze nie mieszkali na osiedlu. Teraz Miłosz nie ma ani podwórka, ani przyjaciela.

– Nasz drogi Bertramie, proszę bardzo! – Pan Mariusz wręcza ostatni kubeczek wysokiemu starcowi, temu samemu, który ostatnio przewiercał ich wzrokiem.

Teraz wcale na nich nie patrzy, zawstydzony śmiałością, którą okazał poprzednio. Połyka tabletki, popija wodą podaną przez Lenę i uśmiecha się jakby niepewnie.

– Brawo! Zuch! – Pan Mariusz klepie go po ramieniu.

Zbierają puste kieliszki na tacę. Akcja „lekarstwa” jest zakończona, stoją z opuszczonymi rękami, nie bardzo wiedząc, co dalej. Maria zaczyna zbierać od staruszków kubki po wodzie. Miłosz jej pomaga. Woli robić cokolwiek niż stać bezczynnie pośród tych starych ludzi. Lena nie rusza się z miejsca, przyglądając się spod przymrużonych powiek otaczającym ją dłoniom z brązowymi plamami. Niektóre kręcą młynki palcami, inne są kurczowo zaciśnięte na różańcach, poręczach wózków, chodzików i balkoników, pozostałe leżą nieruchomo na kolanach jak dwie niepotrzebne rękawiczki w kolorze ciała. Lenie przychodzi do głowy, że chciałaby te dłonie narysować. Kiedyś dużo rysowała. Kiedyś, kiedy miała na to czas. Z rozmyślań wyrywa ją klepnięcie w łopatkę. Pan Mariusz znowu się zaktywizował.

– Najmocniej przepraszam, zapomniałem przedstawić. To są nasi wspaniali wolontariusze. Będą tu przychodzić co tydzień, żeby umilić państwu czas. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie! – informuje.

Starzy ludzie nie wyglądają na szczególnie zachwyconych tą perspektywą. Może poza staruszką w kapeluszu, która uśmiecha się do nich promiennie, tym razem pełnym kompletem zębów, co nieco zbija Marię z tropu. Patrzy pytająco na Lenę, ale ta w ogóle tego nie zauważa. Stoi przygarbiona, z opuszczoną głową, próbując zmniejszyć swoje gabaryty do minimum. Nienawidzi, kiedy koncentruje się na niej uwaga grupy, zawsze wtedy ma ochotę zapaść się pod ziemię. Nawet jeśli chodzi o grupę niedowidzących staruszków. Maria jest poirytowana. Dlaczego ta Lena zachowuje się, jakby nic jej nie obchodziło? Jakby kompletnie na niczym jej nie zależało? Ona przecież też nie jest zachwycona tym wszystkim, ale skoro już tu są, mogłyby jakoś współpracować.

– Młodość, energia, radość życia! To lepsze niż witaminy! – entuzjazmuje się pan Mariusz, wymachując pustą tacą.

Miłosz mocniej naciąga kaptur na głowę.

– Zostawiam was, bawcie się dobrze. – Pan Mariusz znika za drzwiami.

Zostają sami. Troje niepewnych siebie młodych ludzi, otoczonych przez grupę równie bezradnych starców. Co niby mają razem robić? Grać w kółko i krzyżyk? W szklanym pokoju zapada cisza. Słychać tylko bzyczenie samotnej muchy pod sufitem. Maria nie może tego znieść ani sekundy dłużej. Rzuca się w stronę sympatycznie wyglądającej kobiety, która właśnie usiłuje podnieść się z fotela.

– Pomogę pani! – woła.

– Zostaw mnie. Córka mi pomoże! Zaraz po mnie przyjedzie! – wrzeszczy kobieta i odpycha Marię tak mocno, że ta aż opiera się o ścianę.

Kobieta opada na fotel i zastyga w nim bez ruchu. Lena i Miłosz nie mogą uwierzyć, że przed chwilą miała w sobie tyle energii.

– Wojna. Apokalipsa. Zgliszcza... – szepcze łysy staruszek pod oknem; z ust cieknie mu strużka śliny. – Wszystko stracone, wszystko stracone...

Marię przechodzi dreszcz. Miłosz najchętniej zrobiłby namiot z kaptura. Lena ocenia odległość do drzwi, a kiedy uznaje, że może pokonać ją jednym skokiem, trochę się uspokaja.

– Chodźcie tu, dzieci, usiądźcie, porozmawiajcie z nami – odzywa się nagle głos spod ściany.

To kobieta od rudych rzęs, pogniecionego kapelusza i zębów, których poprzednio nie było, a teraz się pojawiły. Wydaje im się nagle niezwykle sympatyczna. Podchodzą i siadają na rozkładanych krzesłach dla gości. Wolą to niż stanie w ciszy na środku sali albo słuchanie o apokalipsie.

– Nazywam się Elodia – oświadcza kobieta. – To hiszpańskie imię, bo moja mama była Hiszpanką.

Myśl, że ta staruszka miała mamę, wydaje się Marii nieco absurdalna. Nie potrafi aż tak cofnąć się w czasie, więc tylko kiwa głową, jednocześnie czując, jak spływa z niej napięcie. Twarz Miłosza też się rozluźnia.

– Elodia to prawie jak Melodia – mówi.

– Tak mnie właśnie przezywali, kiedy byłam mała – rozpromienia się staruszka.

Lena próbuje wyobrazić sobie małą Elodię, jednak mimo wysiłków przed oczami zamiast dziecka pojawia jej się obraz miniaturowej staruszki.

Przedstawiają się. Elodia podaje każdemu z nich prawą dłoń, a potem otwiera lewą, do tej pory zaciśniętą na czymś, co okazuje się rodzajem piłeczki z czerwonego materiału. Piłeczka ma wielkie oczy i... brodę.

– A to daruma, japońska lalka szczęścia. Sama ją zrobiłam – wyjaśnia Elodia i popycha lalkę palcem.

Lalka opada na bok i od razu wraca do pionu, jak pękata wańka-wstańka.

– Daruma nigdy się nie poddaje; jeśli upadnie, zawsze się podniesie. Przypomina, że mamy więcej siły, niż myślimy – mówi Elodia i patrzy na lalkę z czułością. – To bardzo pomocne, zwłaszcza tutaj.

Znowu kiwają głowami i uśmiechają się uprzejmie, choć zwierzenia staruszki wydają im się nieco krępujące.

– „Czasem lepiej nie dyskutować” – mówi Lena, ale tak cicho, że słyszy ją tylko Maria, która mruga porozumiewawczo. Rady dyrektorki okazują się nagle zaskakująco przydatne. Miłosz zerka na komórkę. Do końca wizyty zostały jeszcze dwie godziny. Ma wrażenie, że tutaj czas naprawdę się zatrzymał.

– Rzęsy też sobie robię sama, z włosów. – Elodia z dumą mruga gęstymi rudymi kępkami.

Patrzą po sobie, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wyręcza ich siwowłosa kobieta o surowej twarzy. Ta od książki i niepołkniętych tabletek, która zaskakująco żwawo podjeżdża właśnie na swoim wózku.

– To widać, moja droga. Nie ma się czym chwalić – mówi. – A poza tym ich to nic nie obchodzi. Nic a nic.

– Nieprawda – czuje się w obowiązku zaprotestować Maria. – My bardzo chętnie...

– Daj spokój, dziecko, nie udawaj. My nikogo nie obchodzimy. Tracimy wzrok, słuch, zanikają nam mięśnie, kości, pamięć. Nie po to nas tu zamknęli, żeby ktoś z nami rozmawiał. Zamknęli nas, żeby nas schować przed światem, bo do niego nie pasujemy, tylko zaśmiecamy krajobraz. Niczego nie produkujemy i przypominamy o niewygodnych rzeczach... – Kobieta na wózku z każdym słowem jest coraz bardziej wzburzona.

– Jarmino, przestań. Po co to mówisz? To mili młodzi ludzie – przerywa jej Elodia.

– Tym bardziej powinni wiedzieć, co ich czeka. – Jarmina wzrusza ramionami. – Ile macie lat?

– Czternaście – odpowiada Lena.

– Ha! Jeszcze raz tyle i zacznie wam ubywać neuronów. Dziesięć tysięcy dziennie. Codziennie! – Jarmina triumfalnie podnosi palec.

Lena mimowolnie spogląda na sufit.

– Ale płuca, serce i wątroba mogą być sprawne do końca. Dlatego ja jestem zdrowa. Stara, ale zdrowa – uśmiecha się Elodia, poprawiając pognieciony kapelusz.

– Jasne, wszyscy tu jesteśmy zdrowi! Chorzy już umarli – prycha Jarmina.

Maria uśmiecha się pod nosem. Z nagłym zainteresowaniem zerka na Jarminę, ale ta nic więcej nie mówi. Wygląda na to, że wykorzystała dzienny przydział słów. Elodia też milczy. Siedzą, patrząc w okno, za którym kończy się dzień. Siedzą w ciszy, którą tylko na chwilę przerywa szuranie kapci po podłodze. To wysoki Bertram siada obok, tuż za Miłoszem. Miłosz czuje się niezręcznie, mając starego człowieka tak blisko za plecami. Odsuwa się trochę, wyciąga komórkę i włącza grę.

Siedzą bez ruchu, a czas płynie, przelewa się, kapie. Jak gdyby wszyscy popadli w stupor, ale to nie jest prawda. Lena uświadamia sobie, że dawno nie miała tak wyostrzonych zmysłów, ostatnio chyba podczas leżakowania w przedszkolu. Rejestrują wszystko. Skrzypienie nogi krzesła, kroplę na szybie, która powstała z pary, zapach pieczonego ciasta docierający z kuchni i środka odkażającego z korytarza, brzęk sztućców dobiegający z jadalni, ciepło w koniuszkach palców i twardość podłogi pod stopami. I promień zachodzącego słońca, który niespodziewanie wpada do wnętrza i zaczepia o pajęczynę utkaną pod parapetem. Pająk przechadza się po niej powoli, podziwia swoje dzieło – ulotną koronkową serwetę, rzucającą na ścianę skomplikowany cień.

Marii zamykają się oczy, a mięśnie karku rozluźniają, jakby kołysała się na granicy snu i jawy. A może nudy i smutku, tak niemile widzianych na Lawendowym Wzgórzu? To odrętwienie czy odpoczynek? Nie jest pewna, ale ten stan jest tak rzadki i nowy, że zanurza się w nim z dziwną przyjemnością. Po raz pierwszy od dawna nic nie musi. Tam, na zewnątrz, cały świat pędzi na wdechu, aż do zadyszki. Tutaj wdech jest niewidoczny, jakby wszyscy tylko wydychali, a każdy oddech mógł być ostatnim. Podczas gdy na zewnątrz wszystko nieustannie się zmienia, wspina, ściga i pogania, tutaj, w tym dziwnym miejscu na obrzeżach rzeczywistości, czas się zatrzymał i trwa w stanie – można powiedzieć – czystym. Daje to kojące poczucie zaplątania w czasie i bezpieczeństwa, miękkiego jak pajęcza sieć, której każde najdelikatniejsze drgnięcie napręża uwagę.

Miłosz podnosi oczy znad komórki i zerka na Bertrama. Przychodzi mu do głowy, że mężczyzna wygląda tak, jakby całą swoją historię miał zapisaną na twarzy. Co to za opowieść? Nie ma pojęcia, ale nagle odechciewa mu się grać. Chowa komórkę do kieszeni i rozgląda się po sali. W pierwszej chwili nie rozpoznaje Marii i Leny – obie patrzą w okno z tak niezwykle łagodnym wyrazem twarzy, jakiego nigdy wcześniej u nich nie widział. Ale najdziwniejsze jest to, że twarze Bertrama, Jarminy i Elodii, mimo zmarszczek, plam i obwisłej skóry, wyglądają podobnie. Miłosz czuje, jak między nimi a siedzącymi obok starymi ludźmi ponad nieufnością, niechęcią i przepaścią lat tka się właśnie delikatna, niewidzialna nić tajemniczego porozumienia.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: