- nowość
- W empik go
Stancja - ebook
Stancja - ebook
Dom pełen tajemnic, w którym granica między światem żywych a umarłych się zaciera
Majka przyjeżdża do Sejn, niewielkiego miasteczka na Suwalszczyźnie, by znaleźć pracę i rozpocząć nowy etap w swoim życiu. Rozglądając się za mieszkaniem do wynajęcia, trafia na ogłoszenie o stancji w starym, zabytkowym domu.
Cena jest bardzo atrakcyjna, ale na forum internetowym pojawiają się wpisy, że dom emanuje jakąś dziwną energią, a ludzi, którzy się do niego zbliżą, nachodzą złe myśli. Pomimo negatywnych opinii Majka postanawia w nim zamieszkać.
Po kilku dniach Julia – przyjaciółka dziewczyny – otrzymuje od niej niepokojącą wiadomość. Próbuje skontaktować się z Majką, lecz bezskutecznie. W końcu postanawia pojechać do Sejn, by sprawdzić, co się z nią dzieje. Kiedy przyjeżdża na miejsce, dowiaduje się, że mieszkanie Majki wynajmuje już ktoś inny.
Wkrótce okaże się, że miasteczko skrywa mroczną tajemnicę, której ujawnienie może rozpętać prawdziwe piekło…
– Kim jesteś? Do kogo teraz mówię? Czy do człowieka, który zamieszkał w tobie, Kamilku? – wycedził, ściągając gniewnie brwi.
Gdy wypowiedział imię dziecka, przez moment było słychać przeraźliwe szlochanie, jakby chłopczyk wybił się z transu, ale już po chwili z jego ust wydobył się basowy, męski głos. Joachim przybrał odpowiednią postawę, nadal do końca nie wiedząc, czy jest to głos demona, czy jednak duszy gnieżdżącej się w jego pacjencie.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-384-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Dziewczynki, wy uciekajcie stąd… Tu nawet komary nie latają ani trawa nie rośnie. Gawrony ino dolatują tylko do kościółka, a dalej już nie… – wycharczał zza kiosku jakiś obdartus do stojących przed domem kobiet. – Im dłużej tu sterczycie, tym trudniej będzie wam odejść, a jemu w to graj. On lubi takie kąski – mówił prześmiewczym głosem tajemniczy człowiek, który zaczął się do nich zbliżać, bacznie im się przyglądając.
– Co ty pieprzysz?! – wypaliła Majka. – O co ci chodzi, człowieku? Nie podchodź! Spadaj stąd, dziadu! – dodała, pokazując palcem na drugą stronę chodnika.
Starzec przymrużył oczy i ruszył w zupełnie inną stronę, nie zważając na słowa kobiety.
– Czekaj, czekaj, Majka! Co ty wyprawiasz? Porąbało cię? – syknęła Lena, karcąc swoją towarzyszkę za jej niewyparzony język. – Poczekaj tu! – powiedziała stanowczo, po czym wciskając koleżance swoją torebkę, ruszyła za nieznajomym. – Proszę pana, proszę zaczekać! – krzyknęła do brodatego mężczyzny, który zdążył oddalić się już o kilkadziesiąt metrów. – Przepraszam za koleżankę – rzuciła, podbiegając do niego.
Ten zatrzymał się na jej słowa.
– Ty nie, ale ona tak… – mruknął pod nosem, przeszywając ją wzrokiem.
Zabrzmiało to jak złowroga wróżba, po której Lenie aż włos się zjeżył na głowie.
– O czym pan mówi? Kim pan jest? – Mimo strachu próbowała nawiązać rozmowę z tajemniczym człowiekiem w płaszczu, któremu najwyraźniej nie przeszkadzał trzydziestostopniowy upał.
– Dziewczynko, każda deska, każdy stopień schodów i każdy gwóźdź są przesiąknięte złem, które tylko czyha, aby kimś zawładnąć…
Lenę przeszył dreszcz. Czuła, że pomimo upału ma gęsią skórkę na całym ciele i jedyne, co może zrobić, to starać się nie zemdleć.
– Lena, zostaw tego typa! Wracaj! – krzyknęła Majka do koleżanki, wymachując rękoma.
W tym momencie podszedł do niej pieszy patrol policji.
– Młodszy aspirant Radosław Zadrożny – wylegitymował się policjant dowodzący.
– Młodszy aspirant Dariusz Ruciński – odezwał się drugi funkcjonariusz, który stał tuż za partnerem, trzymając na smyczy wilczura.
– Dlaczego pani zakłóca porządek? – kontynuował pierwszy.
– Ja… po… po… porządek? – zająknęła się Majka, zaskoczona, że policjanci czegoś od niej chcą. – Ja tylko wołam koleżankę, która rozmawia z jakimś facetem. On nas zaczepił. Boję się, że coś jej… to znaczy nam zrobi – tłumaczyła, stojąc na baczność. Czuła, jak zasycha jej w gardle i dostaje wypieków na twarzy, a nogi zaczynają jej drżeć.
– Jakim facetem, proszę pani? – odezwał się Ruciński.
– No ten, tam, proszę spojrzeć. – Kiwnęła głową w stronę Leny. – Stoi obok mojej koleżanki i…
– Tam nikogo nie ma! – uciął Zadrożny.
– Czy pani jest trzeźwa? Nie brała pani niczego? – dopytywał drugi policjant, a jego pies, który do tej pory wyczekiwał przy nodze, zaczął warczeć i wyrywać się w kierunku Leny.
– Prosimy panią do nas! – krzyknął dowodzący policjant do kobiety po drugiej stronie jezdni, ale ta ani drgnęła. Funkcjonariusze już wcześniej widzieli, że mówiła coś sama do siebie, teraz zaś stała nieruchomo z wymalowanym przerażeniem na twarzy.
– Lena! – krzyknęła Majka, machając do niej ręką na znak, aby przeszła przez ulicę i dołączyła do rozmowy.
Kobieta, jakby wyrwana z letargu, oprzytomniała i zauważyła, że starca nie ma już obok niej, a dwaj policjanci bacznie jej się przyglądają. Jak robot odmachała ręką do Majki. Gdy zrozumiała, że musi wrócić do koleżanki, rozejrzała się za przejściem dla pieszych. Na szczęście pasy były parę kroków dalej. Pomyślała, że to dobrze, bo jeszcze zarobiłaby mandat, przechodząc ot tak po prostu przez jezdnię, wszak w obecnych czasach płaci się niemałe pieniądze za takie wykroczenia.
– Dzień dobry – rzuciła niepewnie do policjantów, drapiąc się przy tym po szyi.
Majka wcisnęła jej torebkę, jakby to teraz było najważniejsze i mogło zaważyć na ich losie. Lena prawie tego nie zarejestrowała. Robotycznym ruchem wzięła torebkę od koleżanki i przewiesiła ją przez ramię.
– Dzień dobry – odpowiedział sucho Zadrożny. – Czy wszystko w porządku? Dlaczego pani nie reagowała na nasze zawołanie? – rzucił, stając w rozkroku. Jego mina wyraźnie mówiła, że nie ma ochoty na żarty.
Lena szybko się zorientowała, że z ich perspektywy jej zachowanie mogło wyglądać nieco dziwnie, może nawet zabawnie czy intrygująco. Zagrała więc wprawnie, że źle się poczuła, wciskając historyjkę o wrażeniu skołowania spowodowanego pozostałością po covidzie. Dorzuciła, że bardzo przeprasza i że to nie pierwszy raz.
– No dobrze, powiedzmy, że pani wierzymy, ale pani koleżanka powiedziała, że obawia się jakiegoś mężczyzny, który może zrobić paniom krzywdę. To jak to w końcu jest? – dociekał Zadrożny, patrząc podejrzliwym wzrokiem na Majkę, która ponownie zaczęła drapać się po szyi, jakby miała coś na sumieniu.
Ruciński w tym czasie próbował uspokoić psa, który od kilku chwil z nastroszonymi uszami rzucał się w jednym kierunku, zupełnie jakby kogoś tam widział. Lena zauważyła reakcję psa i odruchowo spojrzała w tę samą stronę. Człowiek w płaszczu, który przed chwilą rozpłynął się jak mgła, mierzył ją znowu przeszywającym wzrokiem. Stał nieopodal, w pobliskim parku przy pomniku, jakby czekając na rozwój sytuacji. Ukradkiem spoglądała to na nieznajomego, to na psa, który najwyraźniej też go widział, i wtedy zrozumiała, że policjanci i Majka, która była odwrócona w kierunku parku, nikogo nie dostrzegali.
– Panowie, nie będę owijać w bawełnę, coś wam pokażę – przejęła inicjatywę Lena, która wyjęła z torebki komórkę i zaczęła w niej czegoś szukać. – Jest! – rzuciła po chwili głośno. – Jeżeli mogę, to przeczytam wszystkim na głos wpis zamieszczony na pewnym forum. Aha! I może moja koleżanka wreszcie zmądrzeje i odpuści sobie wynajem tej stancji – dodała z nadzieją w głosie. – Jesteśmy tutaj przejazdem, bo Majka szuka pracy. Otwiera się tutaj Stokrotka i sami, panowie, wiecie… Jest szansa, że się uda. Byłyśmy, to znaczy ona była na rozmowie kwalifikacyjnej – kontynuowała. – A przy okazji, jak to się mówi, chciałyśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Koleżanka zamierzała zobaczyć też stancję, która jest za panów plecami. – Wskazała ręką na ogromny drewniany dom.
Majka stała nadal jak wryta, nie chcąc niczego zepsuć. W głowie kłębiły jej się różne myśli. Wiedziała, że Lena próbuje jakoś wyjść z sytuacji i w najlepszym razie dostaną pouczenie lub mandat. Przeszła jej też przez głowę myśl, że mogą zostać zatrzymane na czterdzieści osiem godzin do wyjaśnienia. Tylko wyjaśnienia czego? W sumie ten ewentualny mandat też byłby naciągany. Przypomniała sobie, jak kiedyś ktoś jej powiedział, że policjanci muszą wyrobić normę mandatową i takie tam jeszcze inne. W tym momencie uświadomiła sobie, że w torebce ma około grama marihuany. Zbladła. „Za taką ilość mogę mieć problem jak słynny raper Mata, on miał jeden i czterdzieści pięć setnych grama i wyszło wielkie halo. No ale on jest znany, a ja nie… Rozejdzie się po kościach… Jak coś, to przecież niska szkodliwość czynu” – pomyślała, pocieszając się w myślach.
– No dobrze, zgadzam się, zaciekawiła mnie pani. Proszę przeczytać, tylko szybko, nie mamy całego dnia – rzekł dowodzący, który postanowił dać im szansę wytłumaczenia się z dziwnego zachowania. – A pani niech śmiało wyjmie tę butelkę wody, która wystaje z torebki, i się z niej napije, bo jeszcze nam tu pani zemdleje – dodał, zauważywszy coraz większą bladość na jej twarzy.
– Dziękuję – odparła Majka i pomyślała, że dobrze, iż policjant nie potrafi czytać w jej myślach. Niemal natychmiast opróżniła połowę butelki, po czym nagle przykucnęła, opierając się plecami o betonowy słup od latarni.
– Czy na pewno nic pani nie jest? – zapytał zaniepokojony Zadrożny. – Mam wezwać karetkę?
Lena przez moment pomyślała, że Majka odgrywa numer z omdleniem, ale bladość jej cery mówiła sama za siebie. Majka faktycznie źle się poczuła.
– Nie, nic mi nie jest, przepraszam, to chyba ze stresu. Już mi lepiej – odpowiedziała, a potem przeciągle nabrała tchu, aby wstać. Jej policzki lekko się zaróżowiły. Upiła kolejny łyk wody.
– Na pewno wszystko okej? – dopytała Lena z troską.
– Tak, mówię przecież… – rzuciła krótko. – Czytaj, co masz czytać.
O dziwo, jak to zazwyczaj bywa podczas interwencji policji, powinien być tam już tłum gapiów, a szczególnie w tak małej mieścinie jak Sejny. Tym bardziej że z boku wyglądało to na poważną akcję. Nie było prawie nikogo. Zebrało się zaledwie kilka osób, i to raczej przyjezdnych. Lena, uznawszy, że sytuacja się ustabilizowała, zaczęła czytać wpis.
Pewna kobieta zaczepiła mnie kiedyś na ulicy, przy której mieści się stancja, pytając, czy słyszę szepty ze skrzyni. Uznałam, że jest niepoczytalna i coś bredzi. Powiedziała mi, że to za sprawą tej skrzyni dom jest owiany złą sławą. Nawet ją opisała… Był to taki kufer na zamek, średniej wielkości, w kolorze bordo. Wspominała coś o jakichś rytuałach, ale nie wiem, co miała konkretnie na myśli ani skąd ta pewność, że dom skrywa jakąś tajemnicę. Podobno tego samego dnia znaleziono ją martwą w okolicy klasztoru. Co prawda nigdy nie natknęłam się na wspomnianą skrzynię, niczego złego w tym domu nie zaznałam, ale po wyprowadzeniu się na drugi koniec miasta słyszałam to i owo… –
Tak piszą byli lokatorzy, którzy zbyt długo tam nie wytrzymali – powiedziała Lena przestraszonym głosem, pokazując policjantom i Majce przeczytany tekst. Liczyła na to, że po takiej wiadomości, mimo iż były już po wstępnych oględzinach, koleżance odechce się zamieszkania w tym miejscu, a policjanci przekonają się, że z tym domem faktycznie jest coś nie tak. – Mówiąc „byli lokatorzy” – kontynuowała Lena – mam na myśli co najmniej kilkanaście osób, które wypowiedziały się na forum o tej stancji, a zakładam, że było ich więcej. Przeczytałam kilka wpisów na temat tego strasznego domu. Mówię wam… włosy dęba stają – relacjonowała z takim przejęciem, jakby to ona miała tam zamieszkać. – To, co wam pokazałam, napisała jakaś _czarna24_ – dodała, łapiąc koleżankę za ramię, jakby chciała tym gestem powiedzieć: „Stój! Nie pozwolę ci!”. – Mało tego… – ciągnęła dalej – czytałam gdzieś, ale na szybko tego wpisu nie znajdę, że większość mieszkańców Sejn omija tę okolicę szerokim łukiem. Są tacy, którzy twierdzą, że będąc w pobliżu tego domu, w biały dzień słyszą szepty albo nachodzą ich nagle myśli, aby wyrządzić komuś krzywdę, chociaż z natury takich skłonności nie mają. A nocą… to już w ogóle jest dramat.
Gdy Lena przedstawiała kolejne informacje na temat przyszłej stancji Majki, wszyscy zdawali się być nieco skonfundowani jej doniesieniami, ale nikt jej nie przerywał. Po prostu liczyli, że za chwilę skończy. Niestety, mylili się. Dziewczyna tak się wczuła w ratowanie swej koleżanki, że przytoczyła jeszcze jedną sytuację na temat starego domu, wyglądającego w zasadzie jak zamek.
– Czytałam też, że ludzie z sąsiedztwa masowo zaczęli ogłaszać się ze sprzedażą swoich domostw, tylko że chętnych było niewielu, bo poczta pantoflowa działa, no i jest internet. A ci, którzy zamieszkali w tej okolicy, długo nie wytrzymali. Część z nich po prostu uciekła, a niektórzy ponoć zwariowali. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale tak czytałam. Teraz jest to podobno dzielnica widmo. Tylko ta stancja ma wzięcie. Lokatorów w niej nie brakuje. Właściciel czy tam właścicielka ma z niej niezły biznes, bo posesja składa się z kilku skrzydeł.
Gdy skończyła, policjanci wykazali się profesjonalizmem – po usłyszeniu tego, co przeczytała i powiedziała im Lena, nie wybuchli śmiechem. Uznając dziewczyny za wariatki, zastanawiali się, która z nich jest bardziej szurnięta, bo prawie nic nie trzymało się kupy.
– Bujdy jakieś! Nie wierzę w ani jedno słowo – rzekła Majka. – Poza tym musiałabym być głupia, żeby nie wynająć stancji w takiej cenie. – Popukała się palcem po czole. – Sorki, ale żadnych szeptów nie słyszałam podczas pobytu w tym domu – skwitowała. – Wyobrażasz sobie? Sześćset złotych za przeszło sześćdziesiąt metrów kwadratowych? To okazja jakich mało, Lena! A panowie co o tym myślą? – wypaliła bez zastanowienia.
– My poprosimy o dowodziki osobiste – powiedział stanowczo Zadrożny, a Ruciński przewrócił oczami, uzewnętrzniając tym samym swoją wcześniejszą myśl na ich temat. – Pani to chyba już się dobrze czuje? – zapytał z lekką dozą drwiny w głosie.
Majka ugryzła się w język, nie chcąc podpaść kolejny raz, chociaż włączyła jej się swego rodzaju zadziorność. Ponowna myśl o ziele w torebce uspokoiła ją skutecznie. Faktycznie czuła się już dobrze. Kiedy Lena zaczęła przetrząsać torebkę w poszukiwaniu dowodu osobistego, Majka zdobyła się jedynie na to, aby po chwili milczenia poinformować funkcjonariuszy, że nie posiada przy sobie dokumentów. Wolała nie ryzykować, spodziewała się bowiem, że podczas otwierania portfela mała torebeczka strunowa może się wysunąć lub wypaść na chodnik i przykuć uwagę policjantów. Na dobrą sprawę nie była w ogóle pewna, czy zioło jest w portfelu, czy gdzieś w torebce. Zazwyczaj wkładała je do portfela, by móc łatwiej je znaleźć, bo w czeluściach damskiej torebki nie jest to proste zadanie. A że ostatnimi czasy często się stresowała, wielokrotnie przekładała je z portfela do bocznej kieszeni torebki lub wrzucała na szybko gdzie popadnie.
Dowodzący patrolem, czekając na dokument Leny, wydał polecenie Rucińskiemu, aby sprawdził tożsamość Majki po numerze PESEL, który na szczęście pamiętała. Ten jednak ponownie szarpał się z psem i coraz mocniej zaciskał mu kolczatkę na szyi, próbując go opanować za pomocą komendy „siad”. Zwierzę sprawiało wrażenie, jakby otaczał go tłum ludzi, chociaż nikt więcej przy nich nie stał. Gdy pies się na chwilę uspokoił, policjant zweryfikował tożsamość Majki przy pomocy jakiegoś przenośnego urządzenia.
Funkcjonariusze po sprawdzeniu dokumentów udzielili kobietom jedynie pouczenia. Kiedy się nieco oddalili, stwierdzili, że ludzie z tej części miasta są trochę inni, żeby nie powiedzieć dziwni. Na podstawie różnych interwencji w tej okolicy zauważyli, że mieszkańcy zachowują się, jakby było coś na rzeczy. Niektórzy sprawiali wrażenie, jakby coś ukrywali.
– Słuchaj, Darek, ty tutaj zacząłeś służbę dobry rok przede mną. Nie masz wrażenia, że to całe miasteczko jest takie enigmatyczne? Niby na pierwszy rzut oka wszystko okej, ale ja nie jestem głupi… – oznajmił Zadrożny, rozglądając się wokół. – Nawet przed chwilą prawie nie było gapiów. Zauważyłeś to? – zapytał.
– Kurwa, Radek! W tej okolicy praktycznie nigdy ich nie ma. Jakby ten cholerny dom odstraszał wszystko i wszystkich – wypalił Ruciński, zaciskając pięść. Ile razy miałem interwencję w tej okolicy, jeszcze przed służbami z tobą, rzadko kiedy ktoś z przechodniów obserwował, co się dzieje. Gdy służyłem w innej pipidówie, to przy najdrobniejszej akcji gapie tłumnie się schodzili. Małe miasteczka tak mają. Mówię ci, to ten mroczny dom, przed którym stały te dwie laski.
– Ale one nie są stąd i… – zaczął Zadrożny.
– Bystry jesteś – wtrącił się Ruciński. – Jesteś kurewsko bystry – podkreślił, klepiąc go po ramieniu. – A myślisz, że mój pies podczas kontroli tych dziewczyn tak świrował, bo miał taki kaprys? Nie, oczywiście, że nie – nawijał jak nakręcony, nie dając kumplowi dojść do głosu. – Powiem więcej… Odkąd pełnię tu służby, zorientowałem się, że na patrole wysyłają w te okolice tylko młodych. Zauważyłeś to? Przypadek?
– Mhm, zauważyłem. – Zadrożny kiwnął głową. – Ale chciałem ci powiedzieć, że te laski nie są stąd i może dlatego miały swoich gapiów – rzucił szybko, widząc, że jego partner zaraz znowu się rozgada.
– Nie czaję. Co masz dokładnie na myśli? – dopytał Ruciński, marszcząc czoło i odruchowo chwytając się przy tym za brodę. Wyglądał w tym momencie jak Sherlock Holmes, tylko fajki mu brakowało.
Zadrożny zamyślił się na chwilę, bo przypomniał sobie, że przed przeniesieniem go na służbę do Sejn czytał w internecie o tym mieście i natknął się na jakieś informacje o domu pod wynajem, który nie cieszy się dobrą sławą. Nie pamiętał szczegółów, ale pod wpływem tego, co powiedział jego kompan, przeszło mu przez głowę, że może chodzić o ten drewniany dom, przed którym chwilę wcześniej się znajdowali. W Sejnach był tylko jeden tak charakterystyczny budynek, który – nie wiedzieć czemu – wybudowano na wzór zamku z wieżyczkami. Może dlatego turyści nie przechodzili obok niego obojętnie? Każdy chciał zrobić sobie na jego tle zdjęcie, a niektórzy decydowali się nawet na wynajem pokoi na kilka dni, bo cena w porównaniu do okolicznych agroturystyk lub Hotelu Skarpa czy Domu Litewskiego była wręcz śmieszna. Ci, którzy lubili takie klimaty, mogli poczuć dreszcz emocji ze względu na niespotykane wnętrza. A niektórzy mogli przeżyć coś jeszcze…
– Ej! Zapytałem o coś. – Ruciński popatrzył wyczekująco.
– Sorki, zamyśliłem się – odrzekł policjant, lekko zakłopotany. – Wiesz, jeśli połączę pewne fakty, to wychodzi mi, że rzeczywiście coś w tym mieście może nie grać – dodał zagadkowo.
– No ale o czym właściwie mówisz? – naciskał Ruciński, widząc, że jego partner połączył kropki i wyszło mu coś, czego się nie spodziewał.
– Słuchaj… – zaczął Zadrożny. – Ale daj słowo, że nie uznasz mnie za świra.
– No… to zależy, o czym zaraz mi powiesz – droczył się jego kompan. – Dobra… Żart! Słowo honoru, nie uznam cię za wariata – zadeklarował, nie mogąc już wytrzymać z ciekawości.
– Jak już mówiłem, te dziewczyny nie są stąd i miały swoją niewielką widownię. Podejrzewam, że to byli jacyś turyści, bo to nawet ja jestem w stanie wychwycić. Miejscowi tak się nie ubierają – zauważył.
– Rzeczywiście, jak by nie patrzeć… – potwierdził Ruciński, któremu najwyraźniej też jakieś elementy tej zagwozdki połączyły się w całość.
– No właśnie, a twój pies najwidoczniej…
– Nie, teraz to mnie rozjebałeś – urwał Ruciński. – Chcesz powiedzieć, że jak są gapie, to są to realni ludzie, a jak ich nie widać, to otaczają nas zjawy?!
– Ty to powiedziałeś, ale inaczej tego nie mogę wytłumaczyć – rzucił Zadrożny. – Najwidoczniej twój czworonożny kompan widzi więcej niż my – oznajmił, utwierdzając kolegę w jego domyśle. – Czytałem gdzieś, że psy czasem widzą zmarłych i takie tam – dodał, podsycając temat do tego stopnia, że Rucińskiemu włos się zjeżył na głowie. – Swoją drogą, to też jesteś bystry, a nawet kurewsko bystry…
Po tych ustaleniach poczuli, jakby byli jakimiś postaciami z gry komputerowej, których zadaniem jest rozwikłać zagadkę nawiedzonego miasteczka. Z nadmiaru emocji trudno im było ruszyć się z miejsca i kontynuować patrol.
– Kurwa, to było… – Ruciński próbował przypomnieć sobie stronę internetową, na której przeczytał, że dom może być nawiedzony. Jego oczy rozbiegły się jak kule w maszynie losującej totalizatora. – Kurwa! – zaklął znowu. – To mogło być jakieś forum… Też to czytałem. Możliwe, że czytaliśmy to samo! – wykrzyknął z przejęciem. – Obstawiam nawet, że te informacje mogły być na forum, które pokazywała nam ta brunetka z długimi włosami. Musiałbym je na nowo wyszukać, ale na laptopie, bo w komórce to te strony jakoś inaczej wyglądają – stwierdził, nie mogąc wyjść ze zdziwienia, że to wszystko może mieć sens.
Tymczasem Majka postanowiła usiąść na ławce w małym parku z minifontanną, który przylegał do głównego parku w mieście. Unosząca się wokół mgiełka przynosiła prawdziwą ulgę siedzącym tam osobom. Czekała, wypatrując Leny, która poszła po pączki i kawę do pobliskiej cukierni, by postawić siebie, a przede wszystkim Majkę na nogi.
– Proszę! Kawa i pączki! – rzuciła znienacka, zachodząc koleżankę od tyłu. – Trochę kalorii dzisiaj ci nie zaszkodzi – dodała, rżąc jak koń, gdyż Majka o mały włos nie spadła z ławki.
– Jezu! Lena! Proszę cię… Ale mnie przestraszyłaś. Zamyśliłam się – burknęła, wypuszczając głośno powietrze. – Po tej kawie zejdę na zawał. Po co mi ją kupiłaś?
Lena usiadła obok koleżanki, oznajmiając jej, że ma zjeść przynajmniej jednego pączka, bo nie zamierza jej taszczyć w razie utraty kontaktu z rzeczywistością. Wolała dmuchać na zimne. Wiedziała, że Majka ma problemy z cukrem, chociaż nie przyznawała się do tego. Kiedyś niechcący natknęła się na jej wyniki badań i ta wiedza pozwoliła jej dzisiaj zadziałać zapobiegawczo.
– To nad czym tak rozmyślałaś podczas mojej nieobecności? – rzuciła dziewczyna, upijając łyk kawy z papierowego kubka.
– Po co pytasz, skoro wiesz? – zapytała nerwowo Majka.
– Boże! Co z tobą?! Najpierw prawie mdlejesz, a teraz rzucasz się nie wiadomo czego… – uniosła głos.
– Nie wiem, przepraszam, chyba spadł mi cukier – rzuciła niby żartem, odgryzając kawałek pączka. – No proszę cię, chyba nie łykasz tych pierdół z internetu? Wkurza mnie to, że zamiast mi doradzać, to mi odradzasz. – Przysunęła się bliżej Leny. Jej mina świadczyła o tym, że absolutnie nie wierzy informacjom z jakiegoś tam forum internetowego i nie zamierza im ulec, ani tym bardziej namowom koleżanki. Chciała jedynie zakończyć już te dywagacje, bo ostateczną decyzję już podjęła.
– Jak dla mnie to za dużo tych szóstek – rzekła Lena, przesuwając dłońmi po twarzy. – Numer budynku zawiera w sobie dwie szóstki, a żeby było jeszcze ciekawiej, to zgadnij, jaki jest numer mieszkania do wynajęcia? Pewnie nie zwróciłaś nawet na to uwagi, gdy je oglądałyśmy? No słucham? – spytała, licząc, że Majka jednak zmięknie, ale i ta wiadomość nie była w stanie zmienić jej decyzji. – No dobra, jak uważasz… – Dziewczyna przeciągle nabrała tchu. – Rzeczywiście teraz ponad tysiaka trzeba dać w tym mieście za taki metraż. No i w sumie ładnie jest ogarnięte jak na takie stare budownictwo, chociaż z zewnątrz nie wygląda – przyznała. – Ale ja po takich newsach i tak bym olała tę ofertę. I ten obdartus… Dziwna sytuacja – skwitowała, wstając na równe nogi.
Lena przypomniała sobie słowa człowieka widmo, który rozmył się jak mgła, kiedy odwróciła się w stronę Majki i stojących obok niej policjantów. Chciała ją jeszcze zapytać, czy widziała, dokąd poszedł ten starzec, ale uznała, że nie ma to najmniejszego sensu. Nie miałyby szans na jego odnalezienie, a poza tym funkcjonariusze na tyle odciągnęli uwagę Majki, że pewnie nie zarejestrowała momentu jego zniknięcia.
*
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji