- W empik go
Stanie się coś złego - ebook
Stanie się coś złego - ebook
W domu w podwarszawskiej miejscowości zostają znalezione zwłoki sąsiada Pawła. Przez przypadek mężczyzna staje się podejrzany o związek z tą śmiercią.
Żeby oderwać się od trudnych emocji, Paweł wraz ze swoim partnerem Sebastianem wyjeżdżają na andrzejki na Podlasie, do domu w lesie. Zapraszają tam na imprezę najbliższych znajomych. Pod wpływem alkoholu oraz obecności dawnych przyjaciół partnera Paweł traci nad sobą kontrolę i wszczyna awanturę. Obrażeni uczestnicy imprezy opuszczają miejsce.
Paweł zostaje sam w domu i zaczynają się dziać rzeczy, które trudno mu wyjaśnić. Co jest prawdą, a co jedynie alkoholową wizją?
Stanie się coś złego to powieść kryminalna z rozbudowaną warstwą obyczajową. Jest to także znakomity ironiczno-satyryczny obraz współczesnego społeczeństwa.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67341-82-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zazwyczaj, ale nie tamtego roku…
Opadające powoli wątłe płatki śniegu nie utrzymywały się nawet przez kilka sekund na ziemi. Niektóre roztapiały się już w powietrzu. Rozglądając się wokół, wciągnąłem nosem mroźne powietrze i poruszyłem w bucie zdrętwiałymi z zimna palcami. Popaprana część mnie za wszelką cenę chciała zabrać ten widok na pamiątkę. Mój umysł robił zdjęcia o najwyższej rozdzielczości. Przybliżał szczegóły i eksponował kolory. Szara trawa i wsiąkająca w nią krew. Bordowy prezentował się majestatycznie.
Wyjątkowo niska policjantka, z blond kitką i notesem w dłoni, cały czas coś zapisywała, poprawiając na twarzy poszarzałą maseczkę.
– Czy na miejscu zdarzenia znalazł się pan dobrowolnie…? Czy ofiara znała adres pana pobytu…? Czy w chwili zdarzenia znajdował się pan pod wpływem substancji psychoaktywnych…?
Pędzelki, łyżeczki, łopatki, szczypczyki, rękawiczki. Miałem dokładne ujęcia wszystkich narzędzi. Tylko filtrów nie nakładałem. Fotografowałem na surowo, żeby do końca życia wyraźnie pamiętać dzień, w którym uniknąłem śmierci.
Nigdy wcześniej nie widziałem martwego ciała. Tym bardziej d w ó c h martwych ciał. Czułem się tak, jakby mój żołądek wypełniała lawa, jakby ktoś wrzucił mi za koszulkę garść igieł i wmasował je w plecy, jakbym stanął boso na lodowisku.
Kiedy mieszkańcy podlaskiej wsi w spokoju jedli niedzielne śniadanie, w środku lasu niczym lampy na dyskotece pojawiały się i znikały policyjne światła, omiatając czarne worki ze zwłokami. Niby był poranek, ale panował półmrok. Światem zawładnęła zima.
Jeden, dwa, trzy… Policyjne żółte kwadraciki z numerami wypełniały podwórko jak pionki na szachownicy, na której leżały dwie zbite figury. W tej finałowej partii nie miało znaczenia, czy to król, królowa, skoczek, czy pionek. W ciemnym połyskującym worze każda, nawet najważniejsza figura wyglądała tak samo.
I taśma… Cały teren otoczony był białą taśmą z napisem „Policja”. Po to, żeby nikt tam nie mógł wejść. A może po to, żeby nikt stamtąd już nie mógł wyjść? Bardzo nie chciałem utknąć w tym piekle. Musiałem odzyskać swoje życie, jednocześnie akceptując to, co się wydarzyło. Tylko czy to w ogóle było możliwe?
Było mi niedobrze. Widok wydawał mi się zupełnie nierealny. Jakbym patrzył na siebie oczami kogoś innego. LĘK. W zasadzie chyba nie opuścił mnie ani na chwilę. Ostrożnie przykucnął gdzieś w rogu, żeby wrócić na pierwszy plan w sprzyjających mu okolicznościach. Liczyłem, że kiedy opadną emocje, będę mógł ułożyć sobie w głowie i sercu to, co się stało. Tyle tylko że emocje nie opadały. Bo niby czemu miałyby opaść?
Straciłem bliską osobę.
Myślenie magiczne całkowicie przejęło nade mną władzę.
Czy mogłem coś zrobić inaczej?
Czemu wcześniej nie zorientowałem się, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem?
Czy mogłem temu zapobiec?
Dlaczego w porę nie zauważyłem, że stanie się coś złego…?ROZDZIAŁ 3
Nie byłem w stanie przeczytać ani jednego wyrazu z leżącego na stole w naszym salonie dowodu osobistego. Otaczała mnie… hmmm… mgła? Wyraźnie widoczni byli tylko policjant i policjantka: krępy mężczyzna w swetrze w romby i brunetka z lekko wyłupiastymi oczami.
– Czy pamięta pan, co pan oglądał w telewizji po powrocie z domu denata? – Kobieta ze zrośniętymi brwiami wnikliwie analizowała każdy skurcz mięśni mojej twarzy.
– Spod domu – poprawiłem ją, zaskoczony trzeźwością swojego umysłu.
– Oczywiście, spod domu. – Policjantka przekreśliła coś w czerwonym notesie i mruknęła pod nosem.
Policjant wstał od stołu i zaczął spacerować po odzyskującym ostrość salonie, w którym włączone były wszystkie możliwe światła. Nawet te, o których istnieniu zapomniałem, na przykład lampa led pod szafką RTV. Ciekawe, kto zapłaci za prąd zużyty podczas ich wizyty…
– Nie wiem, chyba _Fakty_. – Odwróciłem głowę, spoglądając na mężczyznę chodzącego za moimi plecami. – Mogą państwo zapytać Sebastiana. Gdzie on w ogóle jest?
Poza odgłosem wycieraczek na szybie nie pamiętałem niczego z trasy do domu. Bezskutecznie próbowałem ułożyć sobie w głowie to, co usłyszałem wtedy od Sebastiana.
– Pana partner jest tam. – Mężczyzna wskazał dłonią pokój gościnny przy schodach.
Spojrzałem na zamknięte białe drzwi na końcu korytarza.
– Czy pan Wróbel był panu winny jakieś pieniądze? – Pytania robiły się coraz dziwniejsze.
– Raczej nie. Na pewno nic znaczącego. – Nie mogłem się skupić. – A pan to tak może chodzić po moim domu? – zwróciłem się do czytającego tytuły książek policjanta, który właśnie utkwił wzrok w półce z kryminałami.
– A ile to dla pana znacząca kwota? – Kolejne idiotyczne pytanie padło z ust kobiety, której plamy pod pachami na niebieskiej poliestrowej koszuli zataczały coraz większe koła.
– Dwa miliony. – Uraczyłem ją złośliwą miną, a ona i tak to zanotowała. Litości.
Policjant wrócił do stołu. Wyglądał tak, jakby coś intensywnie rozkminiał, i znowu zaczął spoglądać w stronę książek.
– _Będziesz tylko mój_, _Zemsta na chłodno_, _Jak zatarłam wszystkie ślady_ – przeczytał na głos kilka tytułów, mrużąc przy tym oczy. – Dużo się chyba można nauczyć z takich powieści?
– Jak już pan odklei wzrok od półki z amerykańskimi kryminałami, to może uda się panu dostrzec, że poniżej znajduje się cały rząd pozycji o gotowaniu. – Krew we mnie zabuzowała. – Na przykład _Nowoczesna kuchnia polska_ Darii Ładochy. Możemy się umówić na jakiś inny termin? – warknąłem.
Gliniarze spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
– Oczywiście – odpowiedzieli prawie jednocześnie.
Dopiero kiedy zbierali się do wyjścia, zauważyłem, że wchodząc, nie zdjęli butów i nabrudzili_._ „Ludzie_,_ jest listopad” __ – skarciłem ich w myślach. Przewróciłem oczami, ale ostatecznie spuściłem na to zasłonę milczenia. Chciałem, żeby sobie poszli.
Kiedy byli już za furtką, policjant jeszcze się obrócił w moją stronę i rzucił:
– Panie Pawle, proszę na razie nie wybierać się za granicę. – Skinął głową na pożegnanie i ruszył w stronę samochodu.
A to akurat zabrzmiało konkretnie. Spojrzałem jeszcze w stronę domu Marcina, pod którym kilkoro sąsiadów paliło papierosy, energicznie gestykulując. Nadal nie docierało do mnie, co się wydarzyło.
Gdy tylko zamknąłem drzwi, usłyszałem, jak Sebastian wychodzi z gościnnego. Schyliłem się do wybiegających za nim psów. Dotyk ich wilgotnych nosów odblokował mnie emocjonalnie. Chciało mi się płakać. Sebastian podszedł i mnie przytulił.
– Czuję się jak w jakimś filmie. Nie mogę w to uwierzyć. – Odsunąłem się od niego, żeby spojrzeć mu w oczy. – Jeszcze raz musisz mi powiedzieć, co się stało.
Sebastian zaprowadził mnie na kanapę. Nie puszczając mojej dłoni, powiedział:
– Marcin nie żyje. Agnieszka znalazła jego ciało, kiedy wróciła dzisiaj do domu. – Westchnął głęboko i spojrzał mi w oczy. – I wszystko wskazuje na to, że byłeś ostatnią osobą, która kręciła się pod ich ogrodzeniem, kiedy umierał albo już był martwy…
„Znalazła jego ciało”. W książkach i filmach był to punkt, po którym zaczynała się pasjonująca gra w „kto zabił?”. Jednak zdecydowanie lepiej się o tym czytało, a najlepiej z kieliszkiem wina w dłoni. Albo oglądało z miską popcornu. Nerwowo przywoływałem sobie wydarzenia z minionego wieczoru. Na pewno zostawiłem jakieś ślady pod domem Marcina. Na pewno stałem tam wystarczająco długo, żeby ktoś mnie zobaczył. Na pewno spotkałem kota i na pewno kilka godzin wcześniej jakieś auto stało na naszej ulicy. Po kilku „na pewno” już niczego nie byłem pewien. „Co teraz będzie? Czy policja myśli, że to ja zabiłem Marcina? Czy ten, kto go zabił, widział mnie pod jego domem i może myśleć, że ja też go widziałem?”. Nie znałem odpowiedzi na te pytania, ale jeśli którakolwiek z nich była twierdząca, znaczyło to, że wdepnąłem w niezłe gówno. _Nunc vino pellite curas_, pisał Horacy. Utopcie dziś swoje smutki w winie.
Nocą przewracałem się z boku na bok. Ogrzewanie cisnęło na maksa, a mnie było na zmianę gorąco i zimno. Najczęściej zimno i gorąco j e d n o c z e ś n i e . Pozornie kojące działanie wypitego przed snem wina ustępowało przyspieszonemu biciu serca i zawrotom głowy. Nie było nawet szansy na to, że dramatyczny przebieg minionego dnia pozwoli mi na odpoczynek. Wziąłem do ręki telefon.
Jasne, że pamiętam. Do wieczora.
W ostatnim esemesie od Marcina nie widziałem niczego, co by zwróciło moją uwagę. Przeczytałem go jeszcze od końca. A później co drugą literę. Nic. Żadnego szyfru. Zwykła wiadomość.
Kiedyś myślałem, że zanim się wydarzy coś złego, będzie to poprzedzone jakimiś znakami; że intuicja mi coś podpowie. Kiedy stałem pod domem Marcina, nie latały nad nim czarne kruki. Nie pojawił się żaden złowieszczy promień. Nie widziałem zastępów aniołów. Był tylko kot.
„Pomyśl o czymś fajnym, pomyśl o czymś fajnym, pomyśl o czymś fajnym…”. Odłożyłem telefon i_ _próbowałem podarować sobie kilka godzin snu. Moje stany lękowe nie zamierzały jednak odpuszczać. Przez przymknięte powieki zauważyłem, że czujnik ruchu uruchomił światło nad garażem. „Pewnie znowu kot” – pomyślałem. Od kiedy zamieszkaliśmy w domu, wszystko, czego nie widziałem, a co słyszałem, zrzucałem na zamieszkujące okolicę koty. Z salonu dobiegło ostrzegawcze szczeknięcie Rózi. Otworzyłem szeroko oczy i usiadłem, opierając się o wezgłowie łóżka.
– Słyszałeś? – Szarpnąłem gwałtownie Sebastiana.
– Jezu, co? – Seba, zaspany, usiadł na łóżku. Halogenowa lampa znad garażu oświetlała połowę jego twarzy.
– Rózia szczekała i czujka nad garażem się włączyła. Chyba ktoś łazi pod domem. – Zapaliłem lampkę nocną.
Sebastian zmrużył oczy. Na jego twarzy pojawił się grymas zniecierpliwienia.
– Paweł, masz za sobą wyjątkowo ciężki dzień. Widzę, że bardzo to wszystko przeżywasz. Nie wiem, czy nie za bardzo. Jest koniec listopada, cały czas coś gdzieś stuka, puka i szumi. Idź spać, bo rano będziemy chodzić na rzęsach. – Położył głowę na poduszce i obrócił się do mnie plecami.
– Słuchaj, jeszcze tylko jedno… – Wstrzymałem oddech. – Wiem, że ty też o tym musiałeś pomyśleć. A co, jeśli jednak ktoś zabił Marcina, widział mnie pod jego domem i teraz będzie chciał mnie unieszkodliwić?
Nie było odpowiedzi. Być może Sebastian znowu zasnął. Być może udawał, że śpi. W zasadzie nawet gdyby nie zasnął, to i tak nie dałby się wciągnąć w dyskusję. Znałem go doskonale. Chyba znałem.
Dokładnie zaplanowany dzień, ustalone godziny posiłków, zbliżona pora chodzenia spać. Rutyna dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Kochałem ją nad życie. Jak Sebastiana. Jakiekolwiek nieplanowane wytrącenie ze stałego rytmu stanowiło dla mnie powód do niezadowolenia i narzekania. Nagłą śmierć sąsiada i przesłuchanie z pewnością mogłem zaliczyć do takich właśnie sytuacji.
– Źle wyglądasz. Masz wory pod oczami. – Kiedy skończyliśmy śniadanie, pogłaskałem Sebastiana po policzku, zabierając ze stołu miseczki po owsiance.
Właśnie, owsianka. Dobrze, że chociaż ona mi została ze stałych punktów dnia. Nie daj Boże, żeby ktoś kazał mi zjeść na śniadanie jaja na bekonie.
– O, dziękuję bardzo. Ty też wyglądasz fatalnie – zaśmiał się Sebastian, wstając od stołu. – Może gdybyśmy spali w nocy, zamiast słuchać szczekania psów, tobyśmy lepiej wyglądali? – dodał już poważniej. – Naprawdę przez to twoje picie wina jesteś coraz bardziej i coraz częściej wytrącony z równowagi. Przez co ja też. Nie sądzisz?
Niczego nie sądziłem. Nic nie odpowiedziałem.
– Musisz dzisiaj jechać do centrum? – Przytuliłem się do niego na środku salonu.
– Muszę. Mam kilka spotkań. Postaram się szybko wrócić. – Sebastian pogłaskał mnie po plecach i odsunął delikatnie. – Jesteś pewien, że nie chcesz się zabrać ze mną?
– Nie chcę nigdzie jechać. – Byłem rozczarowany, że jednak nie zostanie w domu. Jeśli w okolicy grasował seryjny morderca, to przecież ja mogłem być jego następnym celem. Młody, atrakcyjny, kulturalny, kiedyś zamożny. Idealna ofiara.
Sebastian poszedł na górę po swoje rzeczy. Nacisnąłem long coffee na szarym panelu ekspresu. „Uzupełnij pojemnik” – przeczytałem na wyświetlaczu.
– Sam się, kurwa, uzupełnij – burknąłem w odpowiedzi.
Utkwiłem wzrok w czarnej gęstej cieczy wypełniającej filiżankę. „Ciekawe, w jaki sposób umarł Marcin. Czy było dużo krwi? Czy krew jest gęsta? Bardziej tryska czy się wylewa? Czy go bolało? Czy próbował się bronić? Czy ja próbowałbym się bronić?” – przez moją głowę przetoczyła się lawina pytań.
– Ej, stary, co ty robisz?! – Sebastian gwałtownie przesunął mnie na bok i nacisnął jakiś guzik w ekspresie. – Podstawiłeś małą filiżankę, a robisz duży napój. Przelewa się.
– Na pewno nie mnie. – Wróciłem myślami do kuchennej rzeczywistości i spróbowałem wyratować się żartem. – Zrobić ci kawę do samochodu?
Urywając kawałek papierowego ręcznika, spojrzałem mimochodem na orzeszki, które zmiażdżyłem w dłoni, stojąc pod domem Marcina. Zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałby dzisiejszy poranek, gdybym umówił się z nim na przykład na szesnastą. Albo gdybym przeskoczył przez płot? Czyste buty okazały się dla mnie ważniejsze niż ludzkie życie…
Sebastian pojechał do Warszawy, a ja zostałem sam w domu. Nie do końca byłem pewien, czy próbując dokończyć pisanie przewodnika w cieniu śmierci sąsiada, mierzyłem się bardziej z przeszłością, czy z przyszłością. Tak czy inaczej musiałem połknąć tę żabę. Do tego cholernie ciężko było przenieść się myślami do Kalifornii, kiedy za oknem ciemna szarość zmuszała do włączania lampki na biurku jeszcze przed południem. To było wręcz niewykonalne.
Kawa za kawą.
Kursor w Wordzie migał nerwowo. Kilka kliknięć na klawiaturze i backspace. I tak cały czas. Na backspace __ zostawiałem dziś najwięcej odcisków palców. Miałem idealne warunki do pisania. Siedziałem bezpieczny w domu. Przekonywałem samego siebie, że nie stanie się nic złego. Tyle tylko że już się stało. Kilkadziesiąt metrów od miejsca, w którym się znajdowałem, jeszcze wczoraj leżał trup. Albo wisiał. Na pewno nie pływał, bo basenu Marcin z Agnieszką nie mieli.
We wszystkich wspomnieniach ze Stanów, które przychodziły mi do głowy, występował Sebastian. Wyglądało na to, że nie chciałem być sam nawet w myślach. „Guzik napiszę – pomyślałem i nerwowo zatrzasnąłem komputer. – Może jakaś grzeszna przyjemność?”.