- promocja
Star Carrier. Tom 6. Głębia czasu - ebook
Star Carrier. Tom 6. Głębia czasu - ebook
Dwadzieścia lat po wizycie Grupy Bojowej „Ameryka” w Chmurze N’gai ludzkość znowu zetknie się z nieznanym.
Na Ziemi końca dobiega wojna domowa między Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej a Konfederacją Terrańską. Przy udziale myśliwców z „Ameryki” zniszczone zostają ostatnie ogniska oporu, a przywódcy pojmani. W Europie, a także poza jej granicami, znaczenia nabiera pokojowy ruch Światło Gwiazd, a jego przywódca Constantine d’Angelo porywa tłumy swoimi entuzjastycznymi wystąpieniami.
Tymczasem tajemniczy okręt o nieludzkiej technologii opuszcza bazę w Północnych Indiach. W pościg za nim ruszają eskadra „Black Demons”, lotniskowiec gwiezdny „Ameryka” oraz jednostka Straży Kosmicznej. Kto podróżuje zagadkowym okrętem? Czy to nowa, nieznana jeszcze ludziom rasa? A może sami Gwiezdni Bogowie? Niezwykła broń, jaką dysponują obcy, postawi przed ludźmi najtrudniejsze wyzwanie.
W szóstym tomie serii Ian Douglas nie zawodzi – opisy kosmicznych zmagań, niezwykłych technologii, obcych sposobów myślenia splatają się w przyprawiający o zawrót głowy koktajl, od którego nie sposób się oderwać.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64030-56-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Co to, do cholery, jest?
– Nie mam pojęcia, kontrola – odparł głos ze stacji orbitalnej Kapteyn. – To… po prostu pojawiło się na ekranach znikąd. Szybko się zbliża… prawie połowa c. To…
Komandor Gerwin Dressler wzdrygnął się, gdy ekran holograficzny ponad jego stacją roboczą rozświetlił się niebieskobiałym blaskiem. Coś, co poruszało się z połową prędkości światła, uderzyło właśnie w platformę badawczą orbitującą wokół lokalnej gwiazdy, zmieniając pięć tysięcy ton metalu, ceramiki, plastiku oraz ciała załogi w powiększający się obłok gorącej plazmy.
AI bazy zameldowała, że obiekt był w rzeczywistości chmurą cząsteczek. Chmurą mającą rozmiary wielu jednostek astronomicznych i ważącą biliony ton. Było tam jednak coś jeszcze… Enigmatyczne struktury, ledwo widoczne konstrukcje, coś wielkiego i schowanego w tej chmurze.
Wszystko to wkrótce miało dotrzeć do Heimdall.
Klikając w myślach, Dressler uruchomił alarm w bazie.
– O co chodzi? – rozległ się w jego głowie zaskoczony głos kapitana Roesslera. Według czasu lokalnego mogło być południe, ale zegary bazy, ustawione zgodnie z czasem Greenwich i odmierzające dni i noce dostosowane do biologii ludzkiego organizmu, wskazywały wczesną godzinę poranną.
– Straciliśmy właśnie stację Kapteyn, sir – odparł Dressler. – Oto dane…
– Amerykanie?
– Nie, sir. Coś… coś innego.
Coś zupełnie innego.
Oficer poczekał, aż dowódca stacji przejrzy dane przetransmitowane z orbity. Niebo na zewnątrz było takie piękne…
Kopuła mieszcząca dowództwo bazy i centrum kontroli w tym momencie ustawiona została tak, że ukazywała widok na zewnątrz: niebo, którego kolor przechodził od ciemnego błękitu do głębokiego fioletu, zdominowane przez ogromną krzywiznę gazowego giganta, Bifrosta. Gwiazda Kapteyna, będąca czerwonym karłem typu M1.5 o średnicy i masie poniżej jednej trzeciej wymiarów Słońca, świeciła prawie dokładnie nad kopułą. Z odległości trzech i pół jednostki astronomicznej gwiazda była tylko jasnym czerwonym punkcikiem. Dysponując sokolim wzrokiem, można było zobaczyć jej dysk, jednak obecnie wschodnią część nieba dominował znacznie bliższy gazowy gigant. Kolorowe pasy i zawirowania rozciągające się od lodowców na horyzoncie Heimdalla aż do krzywizny Bifrosta były doskonale widoczne. Fantasmagoryczne zorze otaczały bieguny giganta, a towarzyszyły im tańczące kurtyny świetlne na północnym niebie Heimdalla.
Był on księżycem Bifrosta, obiegającym planetę w odległości zaledwie sześciuset tysięcy kilometrów w ciągu trzech dni. Oddziaływanie planety ogrzewało powierzchnię Heimdalla dużo mocniej niż odległe słońce.
Dressler gołym okiem widział błysk, który przyniósł zagładę stacji orbitalnej Kapteyn – rozmazane białe światło, przecięte horyzontem Bifrosta. Automatycznie zlokalizował miejsce eksplozji na tle gwiazd i przeraził się.
– Cokolwiek to jest, kapitanie – powiedział do Roesslera – nadciąga mniej więcej z wektora Omega Centauri.
Personel stacji badawczej został oczywiście zapoznany z wydarzeniami w ogromnej gromadzie kulistej, miejscu, w którym krążyła tajemnicza rozeta czarnych dziur. Ludzie wiedzieli także o Obcych z Rozety. Nie wpływało to dobrze na ich samopoczucie.
Krzywizna Bifrosta zapłonęła nagle błękitem i fioletem, zorze na obu biegunach pojaśniały, a potem rozszerzyły się, obejmując całego gazowego giganta błyskami i impulsami.
– Jest pan pewien, że to nie Amerykanie? – zapytał Roessler. – Może mają jakiś rodzaj masowej broni kinetycznej…
Siły USNA znane były z częstego używania taktyki polegającej na wystrzeliwaniu chmury piasku z prędkością podświetlną. Dressler obserwował jednak obiekt przesuwający się po horyzoncie Bifrosta i częściowo widoczne ogromne kształty za planetą. Niektóre z nich były większe od globu i miały średnicę milionów, a nawet dziesiątek milionów kilometrów.
– Jestem pewien, sir.
– Ale…
– To nie są Amerykanie. Jestem tego całkowicie pewien.
Oficer sprawdził pozycje okrętów Konfederacji na orbicie Heimdalla. Jeden z nich znajdował się właśnie nad antypodami, osłonięty przed obcą chmurą.
– Sugeruję, sir – dodał Dessler – abyśmy wysłali „Kalmara” na Ziemię z kompletnym meldunkiem.
O ile zdążymy – uzupełnił w myślach.Rozdział pierwszy
29 czerwca 2425
1/5 Marines
Fort Douaumont
Francja, Unia Europejska
Godzina 6.10 GMT
Formacja lądowników z rykiem pojawiła się na wschodnim niebie, świszcząc dyszami manewrowymi. Kierowały się ku starej fortecy. Sierżant sztabowy Marines Gerald Swayze przyglądał się kamiennym murom, używając linku łączącego go ze skanerami croca i modląc się w duchu, by tym razem dane wywiadu się sprawdziły.
CL/BL-5 Crocodile był paskudną maszyną: tęponosą, pękatą, zaopatrzoną w kołnierz dokujący na kwadratowym dziobie, szeroko rozstawione golenie podwozia i parę wieżyczek, które sprawiały, że lądownik podczas wykonywania misji zamieniał się w mobilną fortecę.
W tym przypadku misja polegała na dostarczeniu czterdziestu ciężko opancerzonych i uzbrojonych marines USNA na powierzchnię wrogiej planety.
Planetą tą była Ziemia, a obiektem masywna, kilkusetletnia, kamienna twierdza położona głęboko na terytorium Unii Europejskiej – twierdza ta znana była z kart historii jako Verdun.
– Przygotować się! – W głowach podwładnych rozległ się czysty i ostry głos porucznika Widnera. – Piętnaście sekund!
Swayze próbował doszukać się w nim śladów strachu czy niepewności, ale takowych nie usłyszał. To była pierwsza operacja Widnera w roli dowódcy plutonu, jednak wyglądało na to, że nie dźwigał on typowego dla nowicjusza bagażu arogancji i nadmiernego zaufania do rozwiązań podręcznikowych. Znaczyło to, że młody oficer zwracał uwagę na to, co robią jego starsi podoficerowie, a w szczególności Swayze. Z takim podejściem powinno im się udać przeprowadzić tę operację.
– Hej, małpy, słyszeliście porucznika! – ryknął sierżant na kanale taktycznym kompanii. – Powstań! Zwrot! Kiedy nano wywalą drzwi, chcę widzieć tylko śmigające zielone plamy przemykające się przez kołnierz.
„Zielone plamy” były oczywistym anachronizmem, ale nadal chętnie używanym w Korpusie. Każdy marine z plutonu szturmowego miał na sobie pełny pancerz Mark I – oryginalnie czarne, lecz pokryte nanopowłoką maskującą powierzchnie mieniły się kalejdoskopem kształtów, kolorów i świateł wnętrza transportowca. Nanopowłoka chwytała kolory otoczenia i odbijała je. W polu dawało to praktyczną niewidzialność, jednak we wnętrzu przedziału desantowego powodowało zawrót głowy.
Kadłubem transportowca wstrząsnęło, gdy jego nos zetknął się ze ścianami twierdzy. Zgodnie z planami, które widział Swayze, miały one w tym miejscu dwa metry grubości. Kołnierz desantowy potrzebował kilku sekund, by się przez nie przegryźć.
Coś zadźwięczało na pancerzu, ostro i natarczywie. Swayze słyszał pracę mechanizmów wieżyczek obracających się w lewo, a następnie wycie pomp chłodzących, gdy plunęły gigawatowymi laserami. Na przedzie kołnierz dokujący wydłużał się coraz bardziej, wgryzając się w mury twierdzy, rozbijając beton i stal na atomy i kierując je specjalnymi kanałami na zewnątrz. Podczas operacji w przestrzeni kosmicznej nanokołnierz pozwalał marines przebijać się przez kadłuby wrogich okrętów bez utraty ciśnienia wewnętrznego. Tu ciśnienie nie miało znaczenia. Należało się tylko przebić przez te dwa metry betonu i stali, zanim nieprzyjaciel zareaguje.
Gdy do pokonania zostało kilka ostatnich centymetrów, lądowniki wystrzeliły przez przegrodę grupę sond, mikroskopijnych dronów bojowych, które dostały się do wnętrza twierdzy. Na wewnętrznym wyświetlaczu Swayze zobaczył obraz przekazywany przez miniaturowe maszyny – tuzin ciężko uzbrojonych żołnierzy Konfederacji, schylających się w tunelu z bronią gotową do strzału.
Nie zapowiadało się na łatwą robotę.
– Mamy enpli po obu stronach wejścia – poinformował pozostałych – a także na wprost. Prowadzący zespół ogniowy skupia się na tych przed nami. Ci po bokach będą mieli kłopoty, żeby nie strzelić sobie samobója.
Obrona najwyraźniej zorganizowana została doraźnie, z żołnierzy znajdujących się w pobliżu i skierowanych w okolice punktu przebicia. Ustawienie strzelców po obu stronach naprzeciwko siebie stwarzało wielkie prawdopodobieństwo bratobójczego ognia.
Sierżant nie zazdrościł jednak prowadzącemu zespołowi. Dwóch jego członków wyposażono w ogromne tarcze ochronne, jednak ostrzeliwani mieli być z trzech stron.
– No to zaczynamy! – powiedział Widner.
Wewnętrzna gródź croca opadła i marines rzucili się do natarcia.
– Naprzód! Naprzód! Naprzód! – darł się Swayze.
Pierwsi weszli „dorkikerzy” schowani za tarczami. Te lustrzane powierzchnie, wspomagane przez pochłaniającą energię ceramikę, zapewniały im niezłe zabezpieczenie przed pociskami kinetycznymi i promieniami lasera, jednak nie były tak skuteczne przeciw strumieniom plazmy. Zasłonięty przez pancerne sylwetki, Swayze nie widział, co dzieje się przed nim, wewnętrzny wyświetlacz pokazywał mu rytm bicia serc członków zespołu prowadzącego, ale nie to, co widziały kamery na ich hełmach. Sierżant musiał wiedzieć, co dzieje się z całym plutonem, a skupiać się na wiodącej czwórce.
– Uwaga! Jesteśmy pod ostrzałem! – zameldował kapral Addison z zespołu prowadzącego.
– Gaynor dostał! Ranny!
Z przodu rozległ się huk eksplozji, która zatrzęsła maszyną. Marines parli naprzód, a do wnętrza pojazdu wdzierał się dym. Swayze pochylił się, przechodząc przez rękaw dokujący, i wcisnął się w tunel. Znajdował się w połowie grupy, co znaczyło, że przed nim było dwudziestu żołnierzy, cztery zespoły ogniowe.
Po chwili znalazł się już z drugiej strony, wchodząc w wąskie przejście między ścianami, podłogą i sufitem z kamiennych bloków. Dwaj marines leżeli na podłodze, na szczęście obaj się ruszali. Z przodu i po bokach widać było kilkunastu żołnierzy Konfederacji.
Rozpoczął się szturm twierdzy.
Tymczasowe Prezydenckie Stanowisko Dowodzenia
Toronto
Stany Zjednoczone Ameryki Północnej
Godzina 00.12 EST
Dla prezydenta Alexandra Koeniga wyglądało to tak, jakby faktycznie przebywał w rejonie działań bojowych.
Sztab przygotował bezpośrednie połączenie i polityk sprzęgnięty był z myślami i odczuciami porucznika Flanklyna K. Widnera poprzez jego kombinezon bojowy Mark I. Te sygnały nerwowe transmitowano do implantu znajdującego się w korze mózgowej Koeniga.
Z punktu widzenia prezydenta znajdował się on w kombinezonie porucznika i poruszał się ciemnymi, kamiennymi korytarzami zgodnie z odczytami elektronicznej mapy, widocznej na wewnętrznym wyświetlaczu. Słyszał pokrzykiwania mężczyzn na kanale taktycznym, rozkazy Widnera i jego przyspieszony oddech, czuł nawet ciężar pancerza i jego odpowiedzi na ruchy mięśni porucznika. Jedyne ograniczenie stanowił zupełny brak kontroli. Prezydent był jedynie „pasażerem”, odbierającym bodźce, bez możliwości choćby odwrócenia głowy, by zobaczyć, co dzieje się za nim.
– Talman! Gonzalez! – krzyczał Widner. – Położyć ogień na to przejście. Na godzinie drugiej!
Przez chwilę Koenig rozważał przejście na obraz transmitowany z któregoś drona bojowego, wolał jednak pozostać przy dowódcy plutonu. Mógł transmitować do niego wiadomości na kanale taktycznym, ale wiedział z własnego doświadczenia, jak frustrujący i często śmiertelny bywa mikromenadżment. Widner nie potrzebował jego pomocy i z całą pewnością nie byłby mu za nią wdzięczny. Koenig pozostawał więc tylko biernym obserwatorem bitwy.
Ponadto akcja, której świadkiem był prezydent, stanowiła tylko niewielki wycinek operacji Fallen Star. Trzy inne plutony kompanii Alfa szturmowały z sąsiednich croców, a za pierwszą falą transportowców posuwała się następna, złożona z potężnych UC-154 Choctaw, w których znajdowało się po dwustu marines. Fallen Star była operacją przestrzenno-lądową, w której brał udział cały batalion: ponad tysiąc żołnierzy plus personel wsparcia.
Koenig nadal zastanawiał się jednak, czy to wystarczające siły. Verdun miało paskudną reputację.
To leżące nad Mozą miasto w północno-wschodniej Francji, które w zamierzchłej przeszłości odparło Attylę, na początku dwudziestego wieku zamienione zostało w kompleks obronny składający się z dwudziestu ośmiu fortów. Krwawa bitwa z 1916 roku kosztowała życie sto pięćdziesiąt tysięcy tysięcy Francuzów i prawie tyluż Niemców. Fort Douaumont był największym z bastionów francuskich, posiadał zewnętrzne mury o długości ponad czterystu metrów, zbudowany został na dwóch podziemnych poziomach i wyposażony w wiele wieżyczek strzeleckich oraz miejsca dla setek żołnierzy. Po wojnie zamieniony został w muzeum i pozostawał nim do 2367 roku, kiedy to wybuchł konflikt ze Sh’daar. Wtedy Unia Europejska powiększyła i umocniła budowlę, dodała silosy rakietowe i wieże z działami plazmowymi, przekształcając starą twierdzę w bazę obrony planetarnej.
Intencją była obrona Unii Europejskiej przed atakiem Sh’daar. Taki scenariusz stał się więcej niż prawdopodobny po tym, jak w 2404 roku Turuschowie przebili się przez zewnętrzny system obronny Ziemi, zrzucając pocisk kinetyczny o ogromnej energii do Oceanu Atlantyckiego. Zdaniem Koeniga nikt nie spodziewał się, że forteca stanie się ostatnim punktem oporu zwolenników generała Janosa Matonyi Korosiego, Rzeźnika Columbus i przywódcy Konfederacji Terrańskiej.
W momencie rozpoczęcia wojny domowej pomiędzy Konfederacją a Stanami Zjednoczonymi Ameryki Północnej zapanował powiększający się chaos. Według wywiadu USNA to Korosi był odpowiedzialny za atak nano-D na Columbus DC, byłą stolicę Ameryki. Atak ten uznany został za niewyobrażalną zbrodnię wojenną. Roettgen, prezydent Konfederacji, zniknęła wkrótce potem, uwięziona lub zamordowana przez siepaczy Korosiego. Ze składu Senatu Konfederacji wyznaczony został nowy prezydent, Christian Denoix de Saint Marc, ale według powszechnie panującej opinii był on albo bezwolną marionetką, albo skorumpowanym „rzecznikiem” ugrupowania Korosiego.
Następnie wojskowa placówka komputerowa pod górą Cheyenne przeprowadziła operację Luter, używając nauki o rekombinowanych memach do stworzenia poprzez elektroniczną infrastrukturę Konfederacji nowej religii. Religia ta, nazywana Światłem Gwiazd, rozprzestrzeniała się zadziwiająco szybko, wywołując rewolucję przeciw rządowi, który użył nanotechnologii do fizycznej anihilacji centrum miasta wraz ze znajdującymi się tam ludźmi. Spowodowało to błyskawiczne odsunięcie od władzy Partii Globalistów i prawie zakończyło wojnę domową.
Prawie…
Genewa, stolica Konfederacji, poddała się siłom Światła Gwiazd zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Wykorzystując tylne wejście do systemów elektronicznych Konfederacji, umieszone tam podczas operacji Luter, wywiad USNA usiłować odnaleźć liderów upadłego reżimu, a także Ilse Roettgen. Obecnie podejrzewano, że Denoix i Korosi znajdują się w Douaumont. Istniały także spore szanse, że jeżeli Roettgen żyje, to tam właśnie jest przetrzymywana.
Wystarczyło złapać Korosiego i jego popleczników, aby wojna dobiegła końca.
Z tego powodu Koenig zatwierdził operację Fallen Star, bardzo ryzykowny szturm, którego celem było zabicie bądź aresztowanie Korosiego i Denoix, uwolnienie Ilse Roettgen i zakończenie paskudnego konfliktu.
Po dokonaniu tego pozostanie jeszcze tylko zakończyć wojnę ze Sh’daar, dowiedzieć się, czego chcą Obcy z Rozety, i ustanowić nad połową Ziemi legalny, rozsądny, a przede wszystkim pokojowo nastawiony rząd, który zarówno uzna niepodległość Stanów Zjednoczonych, jak i będzie chciał z nimi współpracować w interesie całej ludzkości.
Nic więcej.
– Koncentracja na dwunastej! Ognia! Ognia!
– Ranny marine! Ranny marine! Medyk naprzód!
– Ruchy, ruchy, ruchy!
– Pierwsza sekcja. – To głos Widnera, rozlegający się zarówno w uszach, jak i wewnątrz głów, na kanale taktycznym. – Za mną!
Przejście przed nimi było zablokowane kamieniami na podłodze i po obu stronach. Coś znajdowało się z przodu, na końcu korytarza, jednak AI hełmu Widnera miała kłopoty z przetworzeniem obrazu. Co to, do cholery, było?
Opancerzone sylwetki wyłoniły się zza obiektu, który okazał się improwizowaną barykadą, złożoną z mebli, bloków betonu i stalowych bębnów.
A dalej…
– Uważaj! Do cholery, uwaga!
Coś uderzyło Koeniga w pierś, odbierając dech. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że to nie on został trafiony, a strumień gorącej plazmy smagnął pancerz Widnera. Odczyty parametrów życiowych porucznika zamigotały i spadły do zera. Koenig poczuł się uwięziony, patrząc na jakieś kamienie w suficie korytarza, bez możliwości ruchu, zrobienia czegokolwiek, oprócz leżenia.
Widner nie żył, a jego kombinezon bojowy właśnie wygaszał wszystkie funkcje, przygotowując ciało do transp…
VFA‐96 „Black Demons”
Niska orbita Ziemi
Godzina 00.14 TFT
Porucznik Megan Connor odwróciła swojego nowego starblade’a tak, że oświetlona pierwszymi promieniami Słońca Ziemia zawisła nad jej głową. Przed nią rozciągał się obszar, nad którym wstawał dzień. Na Wschodnim Wybrzeżu USNA minęła dopiero północ, nad Francją i większością Unii Europejskiej było kilka minut po szóstej. „Black Demons” znajdowali się na niskiej orbicie ziemskiej, dryfując dwieście kilometrów nad zachodnią Europą. Pod nimi światła miast rozjaśniały poszarpane chmury nad Anglią. Wschód słońca nad Verdun nastąpił mniej niż trzydzieści minut temu, jednak na tej wysokości Connor widziała dużo więcej dnia niż marines na powierzchni.
Dostroiła wyświetlacz wewnętrzny, mocniej integrując się z dalekosiężnymi zmysłami myśliwca.
Bogowie, ta maszyna to marzenie.
Teoretycznie w procesie nanotworzenia dało się wyprodukować nowy myśliwiec w ciągu godziny, co powinno wyeliminować problem zaopatrzenia floty USNA, pozbycia się starszych modeli takich jak SG-92 Starhawk i SG-101 Velociraptor i zastąpienia ich najnowszą technologią, w tym wypadku SG-420 Starblade. Problemem nie były materiały konieczne do wytworzenia maszyn, lecz przeszkolenie pilotów. Zarówno ich organiczne mózgi, jak i oprogramowanie w implantach zostały przystosowane do kontroli starszych modeli.
Jednak SG-420 używał ulepszonych AI, które były w stanie wykorzystać trening zaliczony na starhawku czy velociraptorze i tylko dodać do niego nowe elementy. Mimo wszystko lotniskowiec gwiezdny „Ameryka” cierpiał na brak pilotów. Kampanie z ostatnich ośmiu miesięcy – Arianrhod, Ozyrys i Vulcan – pozbawiły życia zbyt wielu dobrych myśliwców. Uzupełnienia napływały wciąż z bazy Oceana, ale było ich zbyt mało, by zapewnić pełną gotowość bojową.
Connor czuła przepływ danych od maszyny i siłą powstrzymywała się, by nie krzyczeć z radości. Piękno wschodu słońca eksplodowało wokół niej, oświetlając błękit wód, zieloną mozaikę pól i białą pierzynkę chmur. Przy możliwościach nowego systemu łatwo było zapomnieć, że jest się istotą z krwi i kości wciśniętą w klaustrofobicznie mały kokpit. W zasadzie było się samym myśliwcem. Connor rozprostowała ramię, a maszyna zareagowała natychmiastowym obrotem w osi podłużnej.
– Uważaj, Demon Pięć – odezwał się w głowie Megan komandor Mackey. – Nie daj się ponieść.
– Ciężko będzie, skipper – odpowiedziała. – To jest nieprawdopodobne.
– Być może, ale skup się na misji. Zbliżamy się do Verdun i nie chcemy niczego przegapić, prawda?
– Tak jest.
Przegapienie czegokolwiek nie było zbyt prawdopodobne. Eskadra VFA-96 „Black Demons” dysponowała obecnie pełną siłą bojową, dwunastoma myśliwcami, jednak w tej misji uczestniczyli tylko Mackey, Connor i para innych pilotów. Kontrola przestrzeni oznaczała rozciągnięcie sił na całej orbicie, by w każdym momencie w pobliżu przebywało przynajmniej kilka myśliwców mogących zareagować na ewentualne zagrożenie. Pozostali członkowie eskadry zostali rozmieszczeni na przestrzeni czterech tysięcy kilometrów, a dwie inne eskadry „Ameryki” kryły resztę orbity. Zmiany następowały rotacyjnie, żeby co dziesięć minut nad Verdun znajdowała się czwórka myśliwców.
– A swoją drogą, jak im idzie tam, na dole, skipper? – zapytał porucznik Enrique Martinez, jeden z nowicjuszy przybyłych z bazy Oceana.
– Zgodnie z planem – odparł Mackey. – Pierwsze LC dotarły do ścian twierdzy. Choctaws właśnie lądują.
– Ale kiedy będziemy wiedzieć?
– Gdy tylko ktoś zdecyduje się nam powiedzieć, poruczniku. A do tego czasu oczy dookoła głowy. Buntownicy nie odpuszczą tak łatwo.
„Buntownicy”. Dziwnie brzmiało to słowo w znaczeniu, w jakim użył go Mackey. Do niedawna to siły USNA były rebeliantami, walczącymi o niepodległość. Jednak od momentu, gdy rząd Konfederacji Ziemskiej upadł pod naciskiem, słowo „buntownicy” oznaczało pozostałości poprzedniego rządu, ludzi Korosiego.
– Nie widzę tam nikogo prócz „Pactors” – odpowiedziała Connor, patrząc na wyniki skanowania dalekosiężnego. Sześć myśliwców z VFA-31 „Impactors” ponad godzinę wcześniej zeszło w atmosferę, unieszkodliwiając wielkie wieże obrony planetarnej, zamontowane na szczytach twierdzy. Uderzenie to było drugą fazą operacji Fallen Star, niezbędną, aby transportowce mogły wylądować w miarę spokojnie.
Pierwsza faza, zapoczątkowana w Wirtualnym Centrum Bojowym w Colorado Springs, była elektronicznym atakiem przeprowadzonym przez byłych pilotów podłączonych do sieci operacyjnej Konfederacji przez „tylne wejścia” odkryte lub wręcz stworzone przez super-AI Konstantina.
– Czekajcie sekundę – odezwał się młodszy porucznik Chris Dobbs, kolejny nowicjusz, który w eskadrze był niecałe siedemdziesiąt dwie godziny. – Widzę wielokrotne odpalenia. Dokładnie za nami. Odległość dwa tysiące sześćset kilometrów!
Cholera, młody ma rację!
Odległość wskazywała na Turcję jako miejsce wystrzelenia, a Turcja nadal była członkiem Konfederacji. Te myśliwce mogły należeć do buntowników – sił wspierających Korosiego. Z całą pewnością moment wystrzelenia został idealnie dobrany w stosunku do położenia amerykańskich myśliwców.
Connor pozwoliła na przepływ danych. Ile maszyn? Jakiego typu? Czy ich celem była grupa prowadząca? Czy też czwórka starblade’ów?
– Strzelają! – ostrzegł Mackey.
Osiem myśliwców, todtadlerów Konfederacji, zbliżało się do Connor i jej kolegów z dużym przyspieszeniem. Wystrzeliły właśnie chmurę piasku, która pędziła w stronę czwórki myśliwców jak wystrzał ze starej strzelby.
Bitwa się zaczęła.
Tymczasowe Prezydenckie Stanowisko Dowodzenia
Toronto
Stany Zjednoczone Ameryki Północnej
Godzina 00.16 EST
Koenig kliknął w myślach ikonę i odzyskał przytomność we własnym ciele, z trudem łapiąc powietrze. Siedział w fotelu w swoim biurze w Toronto, a Marcus Whitney, jego asystent i główny doradca, pochylał się nad nim z zatroskaną twarzą.
– Panie prezydencie?
– Nic mi nie jest.
– Pana parametry życiowe wykonały gwałtowny skok.
– To było nic w porównaniu z parametrami porucznika Widnera.
Dwadzieścia lat wcześniej, jako admirał dowodzący lotniskowcową grupą bojową, Koenig miał zawsze problemy z wydaniem rozkazów, które wysyłały ludzi na pewną śmierć.
Dziś wcale nie było mu łatwiej.
– Wracam tam – powiedział Koenig. – Połączcie mnie z… zobaczmy…
Przebiegł wzrokiem przez listę marines z plutonu Alfa, tych, którzy nadal byli wśród żywych.
– Sierżant sztabowy Gerald Swayze.
Był to pomocnik dowódcy plutonu, który po śmierci Widnera powinien objąć dowodzenie.
– Sir – powiedział zaniepokojony Whitney – przecież nie może mieć pan wpływu na przebieg bitwy. Cholera, flirtuje pan z VRSD.
Akronim, wymawiany jako „ver-sid”, był skrótem od Virtual Reality Stress Disorder – zespół stresu postwirtualnego. W rzeczywistości chodziło o całe spektrum uszkodzeń neurologicznych, uzależnień, patologii. Niektórzy, choć niezbyt często, doświadczali ataku serca, udaru lub wpadali w komę, gdy „umierali” pomimo tego, że ich własne ciało było w doskonałej formie fizycznej.
Koenig zdawał sobie sprawę z ryzyka, ale brał już osobiście udział w bitwach, miał doświadczenie w redukowaniu psychologicznego wpływu nawet najbardziej stresujących przeżyć. Ponadto istniały elektroniczne zabezpieczenia, zaprojektowane tak, by odciąć połączenie, jeśli monitory stanu fizycznego stwierdzą, że jego ciało w Tymczasowym Stanowisku Dowodzenia reaguje zbyt silnie.
– Nie wydaje mi się – odpowiedział prezydent. Podniósł nieco głos. – Monitor zdrowia? Co powiesz?
– Rytm serca wzrósł do stu dwudziestu sześciu – odparła medyczna AI kompleksu prezydenckiego. – Oddech trzydzieści pięć. Oba parametry w granicach tolerancji.
– Widzisz, Marcus? Nic mi nie jest.
– Nadal mi się to nie podoba, panie prezydencie. Mógłby pan kazać ludziom z wywiadu zrelacjonować panu wszystko już po zakończeniu działań. Tak zrobiłby normalny prezydent.
– A tam, cholera. To nudne. Nie wydaje mi się…
Przerwał w połowie zdania. W sieci sztucznych inteligencji nadzorujących bitwę zabrzmiał alarm. Wywołany został przez dane przekazane przez jedną z eskadr lotniskowca „Ameryka”. Osiem myśliwców Konfederacji wystartowało z centralnej Turcji i zaatakowało cztery amerykańskie maszyny na niskiej orbicie. AI odpowiedzialna za rozpoznawcze zabezpieczenie bitwy określiła atakujących jako buntowników Korosiego.
Interesujące.
Nie było możliwości, aby osiem todtadlerów mogło stanowić realne wyzwanie dla trzech eskadr myśliwskich Stanów Zjednoczonych, szczególnie że grawitacja była po stronie Amerykanów. Nawet gdyby atakującym udało się przebić przez myśliwce, pozostawało jeszcze głębokie wsparcie złożone z trzech niszczycieli i czterech fregat. Ziemia była bardzo szczelnie opasana.
Co oni, do diabła, chcą osiągnąć?
– Wyeliminować – nakazał Koenig. – I informować mnie na bieżąco.
Chwilę wcześniej na wewnętrznym wyświetlaczu pojawiła się nowa ikona, oznaczona nazwiskiem sierżanta sztabowego Swayze. Koenig kliknął w nią i otworzył oczy w samym centrum bitwy.